Zakryte lustra. Tom 3. Proch i kamień - Ewa Cielesz - ebook + audiobook

Zakryte lustra. Tom 3. Proch i kamień ebook i audiobook

Ewa Cielesz

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Silne kobiety, wielkie emocje, historyczne tło i codzienność ziemiańskiej rodziny – skromne dworki w Przylipiu i w Szumiejkach są świadkami życia mieszkańców, ich zwyczajów, porywów serca, nadziei i rozczarowań. Tom 3. W latach czterdziestych XIX wieku w odpowiedzi na represje po powstaniu listopadowym narasta bunt i ruchy niepodległościowe. W tych niespokojnych czasach dorastająca Zosia Stalicka przeżywa pierwsze porywy serca. Na zaproszenie kuzynki odwiedza Warszawę, niestety nieszczęśliwy splot wypadków zmusza ją do powrotu. W domu czeka ją wstrząsająca niespodzianka... Życie Zosi potoczy się teraz zaskakującym torem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 51 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
4,8 (103 oceny)
86
17
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Beatka0606

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna powieść i piękny serial by był … lecę do dalszej części . Audiobook jest bardzo pomocny
10
Krysia023

Oceń książkę

W mojej ocenie: piękna powieść. Każdą część czytałam z wielkim zainteresowaniem i czekałam co się wydarzy. Rodzinna saga na tle wydarzeń historycznych ujęta w piękną opowieść. Gorąco polecam!
10
danag123

Oceń książkę

Wszystkie 3 tomy czytałam jednym tchem, wspaniała historia rodziny i Polski w tle, polecam wszystkim, nie ważne że dużo stron,
10
Bohan

Oceń książkę

świetna książka(jak i cały cykl) - dobrze napisana, ciekawa historia i te obyczajowe smaczki. Polecam .😊
00
Ewaski1988

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna część świetnej sagi. Póki co ta część podobała mi się najbardziej. Przede mną Czwarta....
00



 1 

-Leżeć, Pers! – nakazała półgłosem Zosia i klepnęła wyżła, który posłusznie wykonał polecenie. – Nie ruszaj się – dodała szeptem, układając się obok niego za wzgórkiem porośniętym soczystą, młodą trawą. Delikatnie rozchyliła łodyżki wiotkich roślin i uśmiechnęła się figlarnie. Czekała na Imrego. Wiedziała, że będzie jej szukał.

Łąka drżała ciepłym, wczesnoczerwcowym wietrzykiem, otulała wilgotną świeżością, odurzała wonią koniczyny i ledwie rozkwitłej macierzanki, szemrała trawą i głosem owadów. Zosia aż westchnęła rozkosznie, tyle tu było spokoju i ukojenia.

Pers nagle poruszył się niespokojnie i zaskamlał cichutko.

– Leż – upomniała go i przytrzymała na wypadek, gdyby zechciał zerwać się i zdemaskować kryjówkę.

Po ubitej drodze biegnącej wzdłuż łąki podążał Imre. Wokół było pusto, więc zatrzymał się i rozejrzał bezradnie. Ukryta w trawie Zosia z przyjemnością patrzyła na smukłą sylwetkę chłopaka.

Czarne, niedbale zaczesane włosy opadały mu na oczy, a on odgarniał je szybkim, niecierpliwym ruchem. Lubiła ten gest. Ostatnio polubiła też inne gesty Imrego. Te wszystkie niby przypadkowe muśnięcia, dotknięcia, trącanie i zaczepianie, na które podczas dziecięcych zabaw nie zwracali uwagi, teraz zaczęły nabierać innego znaczenia. Zdarzało się nawet, że Zosia sama, niby niechcący, prowokowała takie sytuacje. Oczywiście, jeśli nie było w pobliżu Elżbietki, która przekonywała, ni to z surowością, ni z wyrozumiałą pobłażliwością, że w pewnym wieku pewnych rzeczy robić nie wypada, zwłaszcza jeśli za chwilę skończy się czternaście lat.

Imre zwinął dłonie w trąbkę i przyłożył je do ust.

– Zooosia! – zawołał. Przez chwilę nasłuchiwał biegnącej od lasu odpowiedzi echa, zanim powtórzył wołanie: – Zosiaaaa!

Pers zaskamlał i poruszył się niespokojnie, chętnie pobiegłby do Imrego, ale dziewczynka przytrzymała go mocno.

– Leżeć! – przykazała stanowczo.

– Zosiaaaa! – zawołał jeszcze raz Imre, po czym odwrócił się na pięcie. Zanim jednak udał się w drogę powrotną, Pers zdołał uwolnić się z uchwytu swojej pani.

Na widok szczęśliwego, skaczącego wokół jego nóg psa chłopak zaśmiał się, potarmosił jego sierść i znów się rozejrzał.

– Tak myślałem, że się schowałaś! – krzyknął, ruszył śladem odgniecionej psimi susami ścieżki, by już po chwili upaść na trawę obok rozbawionej Zosi.

– Taka jesteś? – obrócił ją na plecy, chwycił za nadgarstki i przysunął twarz do zarumienionej buzi dziewczyny tak blisko, że natychmiast opanowała śmiech.

Jego spojrzenie pociemniało z emocji.

– Chowasz się przede mną? – zapytał, a właściwie tchnął gorącym oddechem, który rozpłynął się po jej obnażonej szyi, po ustach i policzkach. – Chowasz się? – powtórzył samym ruchem warg, z których Zosia nie spuszczała rozszerzonych ni to lękiem, ni zaciekawieniem oczu.

– Znalazłem cię, jesteś moja – szepnął Imre, dotknął wargami jej rozchylonych ust, a potem odsunął się nieco, jakby chciał ocenić wywołane tą śmiałością wrażenie.

Zosia zmarszczyła brwi, zacisnęła powieki, wstrzymała oddech i czekała. Lecz kiedy miękkie i wilgotne wargi Imrego przylgnęły do jej ust, odepchnęła brutalnie chłopaka i poderwała się z trawy jak oparzona.

– Fuj! – zakrzyknęła z oburzeniem, skrzywiła się i otarła usta wierzchem dłoni. – Nigdy więcej tak nie rób, słyszysz? To obrzydliwe!

Przywołała psa i pobiegła, pozostawiwszy za sobą mgiełkę kurzu na drodze i odurzonego pierwszym zakochaniem chłopca.

Łąka, obłoki i sukienka, wirowały tęczą, gdy frunęła z tym swoim niby zagniewaniem, z sercem bijącym szybciej niż kroki dudniące na drodze, ze śpiewem w głowie, radośniejszym niż to podniebne ptasie wołanie, ze smakiem pierwszego pocałunku.

Dzień był wyjątkowo ciepły i pogodny, dlatego Malwina poleciła nakryć do podwieczorku w altanie. Przyglądała się uważnym ruchom Wiesi ustawiającej na stole pierwsze w tym sezonie truskawki i słodką śmietankę. Słońce przedzierało się przez trącane wiatrem gałązki i liście winorośli. Ruchliwe cienie i świetliste refleksy padające z kryształowych pucharków splatały się na lnianym obrusie, tańczyły do muzyki świerszczy obmyślających w zaroślach czerwcowe koncerty. Pachniało szałwią i werbeną, które rozsiane wśród wesołych nasturcji i nagietków, kiwały fioletowymi głowami.

Zza szpaleru przekwitłych bzów wyłoniła się Cesia z naręczem świeżo wypranej, osuszonej słońcem, bielizny. Głuche dźwięki siekiery dobiegające z drewutni komponowały się z pokrzykiwaniem gęsi, śmiechem kaczek i jękliwym gwarzeniem kur moszczących się w rozgrzanym piasku. Ta jednostajność i niezmienność każdego dnia przynosiłyby spokój i poczucie bezpieczeństwa, gdyby nie zmartwienia, które zaczęły się piętrzyć wokół Stalickich.

Pięćdziesiąty pierwszy krzyżyk rozsiadł się tej wiosny na plecach Edwarda. Niby nie tak dużo, ale każdy kolejny dzień odbierał coś tam z sił, coś tam ze zdrowia. Raz czy dwa sprowadził do Przylipia doktora, który pokręcił z troską głową, przepisał jakieś medykamenty na osłabione serce i zakazał fajki oraz wszelkich uniesień. Ale jak się nie denerwować, gdy carskie sługusy fatygowały się tu aż z Warszawy, by ostro i natarczywie wypytywać o studenta Stanisława Stalickiego.

Tymczasem od Stasia żadnych wiadomości ostatnio nie było. On sam też nie wrócił z Petersburga, choć rok akademicki właśnie się zakończył.

Smutne myśli Malwiny przerwał dźwięk pospiesznych, drobnych kroków, a po chwili szczupłe ramiona Zosi zawisły na jej szyi. Dziewczynka oddychała prędko, wręcz zachłystywała się powietrzem.

– Ktoś cię gonił? – zapytała z uśmiechem Malwina i przygarnęła pasierbicę. – Imre? Podwieczorek gotowy, więc właśnie posłałam go po ciebie. Chcesz lemoniady? – sięgnęła po dzbanek.

– Tak, poproszę – wysapała Zosia. – A on mnie nie gonił. Ale ja i tak przed nim uciekłam.

– Tak? – zdziwiła się Malwina. – A dlaczego? Pokłóciliście się?

– Nie… – bąknęła Zosia i przepędziła osę krążącą nad miską z truskawkami. – A może tak? Sama nie wiem – zarumieniła się i przygryzła wargi.

Malwina podniosła szklankę i odruchowo obejrzała ją pod słońce. Dobrze, że nie było przy tym Elżbietki. Po takim geście pani Stalickiej kazałaby wymyć wszystkie szklane naczynia znajdujące się w Przylipiu.

– Kłótnie są niepotrzebne – powiedziała spokojnie. – Każde z was tworzy własny świat i żadne nie powinno drugiemu wchodzić w drogę. Jesteście jak brat i siostra, więc powinniście się raczej wspierać niż kłócić.

– Brat i siostra? – jęknęła Zosia tak dojmująco, że Malwina zastygła z dzbankiem zawieszonym nad szklanką i przyjrzała się pasierbicy uważnie.

– A gdzie tatko? – Szybko zagłuszyła to wrażenie Zosia. – Przyjdzie na podwieczorek?

– Przyjdzie, przyjdzie – odparła z roztargnieniem Malwina, napełniła szklankę i podała ją dziewczynce. – Pan Danicki jest u niego, gawędzą w gabinecie.

– I palą fajki – naburmuszyła się Zosia. – A doktor zabronił.

– Zabronił – westchnęła Malwina. – I co z tego… Czy to nie Imre wraca? – Zauważyła nagle, spoglądając na drogę.

– Tak, to on – potwierdziła niewyraźnie Zosia i umknęła wzrokiem.

– W takim razie siadamy do podwieczorku – zdecydowała Malwina.

Niezbyt jeszcze dojrzałe truskawki miały kwaskowy smak. A Zosia kwaśną minę, gdy Imre, dziwnie milczący i onieśmielony, rzucał jej błagalne spojrzenia. Ona zaś najpierw stroszyła się na te wymowne znaki, aż wreszcie zakłopotana zaczęła bawić się z krążącymi u jej nóg wyżłami.

Malwina, jak zwykle przy Danickim, mało była rozmowna. W skupieniu haftowała serwetę i od czasu do czasu dyskretnie obserwowała Zosię i Imrego, bo tych dwoje zachowywało się dziś bardzo osobliwie.

Tymczasem Edward z Danickim, ukryci w kącie altany, raczyli się piwem i rozprawiali półgłosem.

– Masz rację, Antoni – mówił Edward, przysunąwszy się bliżej, by ten mógł go lepiej słyszeć. – Cierpliwość Polaków się kończy, cóż dopiero tych młodych, u których krew gorąca.

– Tak właśnie sądzę – mruknął Danicki. – Carowi wydaje się, że nas spacyfikował, stłumił opozycję, a tu słychać, że wieją ożywcze prądy, co?

– Polak zawsze podniesie się z martwoty, nie przyzwyczai się do carskiego obcasa, otrząśnie się z tego jak pies z wody i zacznie działać – przekonywał Antoniego, a może i sam siebie, Edward.

– Czas już na to, przyjacielu. Wielki czas… – zgadzał się Danicki.

– Ja tylko się boję, że nasz Staś siedzi w tym po uszy – rzekł cicho Edward i zerknął ukradkiem na Malwinę. Wydało mu się, że dostrzegł poruszenie na jej twarzy, ledwie widoczne drgnienie ust, nieznacznie uniesioną brew. Domyślił się, że z uwagą słucha, nie miał jednak przed nią tajemnic, więc ciągnął dalej: – Nie wiem, co tam u niego się dzieje, ale przeczuwam, że coś niedobrego. Słyszałem, że na uczelni w Petersburgu aż huczy od demokratycznych poglądów polskich studentów. Staś powściągliwy, ale o tym nawet on półgębkiem napomknął.

– Tak? A co mówił? – podchwycił Danicki i przysunął się jeszcze bliżej przyjaciela.

– Nie chciał się za bardzo nad tym rozwodzić. Dopiero jak przydusiłem, przyznał, że raz na tydzień zbierają się w domach, gdzie są Polacy, i czytają zakazane książki. Sami też piszą patriotyczne wiersze, potem nad nimi dyskutują.

– To niebezpieczne – rzucił zafrasowany Antoni. On również łypnął okiem w stronę Malwiny. Siedziała jak posąg, nic po sobie nie pokazując.

– Niebezpieczne – przyznał Edward. – Roznoszą też ulotki o równości wobec prawa, zniesieniu różnic społecznych, takie tam…

– I, mówisz, twój Staś spiskuje?

– Zdziwiłbym się, gdyby nie. Zawsze miał gorączkę w głowie i do takich rzeczy go ciągnęło. – Edward zniżył głos i dodał: – Boję się tylko, bo byli tu po niego. Z samej Warszawy.

– Byli? – Antoni nerwowym ruchem zaczesał do tyłu włosy, które dobrze już przerzedzone odkryły pokaźne zakola.

– Byli – potwierdził Edward. – Na początku tłumaczyli, że z polecenia Ministerstwa Oświaty sporządzają spis studentów.

– Co za spis? Jędrka nikt nie spisywał, a też przecież się uczy. Tyle że w Wilnie.

– Ano widzisz – westchnął Edward. – Stasia spisali. Nazwisko, na którym roku studiów, jaka narodowość, miejsce zamieszkania… A jak już spisali, przestali być grzeczni. Pytali i pytali, gdzie on jest. I że dla dobra jego i nas wszystkich radzą powiedzieć. Nic nie powiedziałem. Prawda jest taka, że tydzień temu chłopak powinien wrócić, a tu ani jego samego, ani wieści żadnych.

– To może i lepiej – rzucił Antoni, a widząc strapienie Edwarda, poklepał go po ramieniu i dodał: – Nie martw się. Oni tam, w konspiracji, mają sposoby, żeby swojego ukryć.

– Tak myślę – rzekł w zadumie Edward. – Ale wiesz, jacy są Ruscy. Nie odpuszczą. Nam też próbowali grozić. Niby nic takiego, ale napomknęli o konsekwencjach dla nas, jeśli Stach się nie znajdzie.

– Daj spokój, oni zawsze grożą – usiłował go pocieszyć Danicki. – Chcą wymusić, żebyś wyjawił, gdzie syn, i nie próbował go ukrywać. Muszą postraszyć, ale nie ma co się bać. Nic wam nie zrobią.

Żaden w te słowa nie wierzył, dlatego zamilkli i przez długą chwilę w udanym opanowaniu popijali piwo. Słońce powoli osuwało się za horyzont. Do altany dobiegało przenikliwe pogwizdywanie kosa. Odległe ujadanie psów budziło niepokój, zwiastowało coś złego, jakby obcy kręcili się po wiosce.

– Czas na mnie – Antoni podniósł się z ławy i stęknąwszy, wyprostował plecy. – Helena pewnie wypatruje, czy jadę. Jędrek dziś z Wilna wraca, trzeba konie po niego posłać do miasteczka.

– Za rok może nie dyliżansem, a koleją żelazną przyjedzie – próbował żartować Edward, ale widać było, że jego myśli błądzą gdzie indziej.

– Może. Kto to wie, co za rok będzie? – westchnął Antoni.

Danicki, odprowadzony markotnym spojrzeniem Edwarda, odjechał. Chłodne powietrze przegoniło z altany również Malwinę. Pozbierawszy swoje przybory do haftowania, udała się do kuchni zadysponować jutrzejszy obiad. Przy stole, z którego Wiesia uprzątnęła już naczynia i resztkę truskawek, pozostał tylko Imre. Nieopodal, w zasięgu jego wzroku spacerowała Zosia, jak zwykle otoczona psami. Dziewczynka pragnęła rozmówić się z Imrem, lecz jego ponure spojrzenie onieśmielało ją. Dopiero, gdy Kazia wyniosła dla psów miskę kości, pozbawiona towarzystwa Zosia przełamała skrępowanie i przysiadła w altance.

– Gniewasz się na mnie? – odezwał się cichym i lekko ochrypłym głosem chłopak. Wyglądał bardzo poważnie.

– Nie. – Wzruszyła ramionami i wydęła usta, co wbrew jej zapewnieniu świadczyło o najwyższym stopniu zagniewania.

– Przepraszam. – Imre wyciągnął do niej dłoń, ale ona nie podała mu swojej. Łypnęła tylko obrażonym okiem.

– Nie gniewam się – powtórzyła wyniośle, a on nie miał pojęcia, czy wierzyć jej słowom, czy minkom, które stroi.

Zżymał się długą chwilę, ważył coś w sobie, wreszcie wybuchnął:

– Bo ty nic nie rozumiesz, Zosiu! Nic a nic!

Zaskoczona, spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

– Czego nie rozumiem? – zapytała z niekłamaną szczerością.

– Ech, bo ty myślisz, że skoro nie wyłowiłem wtedy twojego wianka z rzeki, to znaczy, że cię nie kocham!

– Głuptas. Nie myślę tak – odparła przestraszona tym wybuchem. – Wiem, że mnie kochasz. Ja też cię kocham, bo jesteśmy dla siebie jak brat i siostra… – powtórzyła słowa Malwiny.

– Jak brat i siostra? – Imre poderwał się z ławki. Zaraz jednak opanował się i usiadł. – To nieprawda – rzekł, siląc się na spokój. – Mówisz tak, bo masz dopiero trzynaście lat i nic nie rozumiesz. Ja nie jestem i nie chcę być twoim bratem.

– Nie? – wyszeptała Zosia i aż wyjrzała z altany, by sprawdzić, czy nikt ich nie słyszy. Po plecach przebiegł jej dziwny dreszcz, bo domyślała się, o czym mówi prawie całkiem dorosły Imre. Serce biło jej bardzo mocno, jakby obawiała się słów, na które podświadomie czekała. – To kim chcesz być? – zapytała i wstrzymała oddech.

– Mężem – odparł i przygładził ledwie widoczny zarost pod nosem, zupełnie tak jak robił to jej ojciec.

Zosia parsknęła śmiechem, a Imre, mimo że poczuł się urażony, ciągnął:

– I żebyś mi obiecała swoją rękę.

Dziewczynka spoważniała, zagryzła wargi i milczała, nerwowo nawijając na palec końcówkę warkocza.

– Obiecujesz? – ponaglał ją. – No, powiedz.

– Nie wiem…

– Mówiłaś, że mnie kochasz.

– Nie mówiłam.

– Powiedziałaś to. Przed chwilą.

Zosia nie odzywała się, zostawiła w spokoju warkocz, lecz dla odmiany zaczęła czubkiem buta wgniatać w ziemię kamyk. To zajęcie pochłonęło całą jej uwagę.

– Naprawdę tak powiedziałaś – żarliwie przekonywał Imre. – Obiecujesz?

– Pozwól mi się zastanowić – odparła wyniośle, po czym zarumieniona wybiegła z altany, pozostawiwszy w niej czerwonego z zakłopotania Imrego.

Przez okno sypialni można było obserwować drogę, która o tej porze tonęła w mroku. Spośród wieczornych szmerów wrażliwe ucho wciąż łowiło nerwowość wiejskich psów, które gdzieś daleko raz po raz podnosiły wrzawę. Z gęstwiny chmur wzrok wyłapywał niewyraźną księżycową poświatę, która to pojawiała się, to znów zanurzała w płaszczu nocy. Zachodni wiatr niósł wilgoć i chłód. Wieszczył zmianę pogody.

Może jutro, a może już za chwilę spadnie deszcz – rozmyślał Edward. Stał w otwartym oknie, jak co wieczór. Czekał na syna.

Zadumanego męża, obracającego w palcach wygasłą fajkę, zastała Malwina.

– Nie śpisz – stwierdziła tym swoim matowym głosem. Odstawiła na nocny stolik świecę, podeszła blisko i obejmując Edwarda wpół, przytuliła policzek do jego pleców. – Nie śpisz – powtórzyła. – A wydawałeś się dziś bardzo zmęczony.

– To nie zmęczenie, kochanie – odparł, nie odrywając oczu od pustej drogi. – Niespokojny jestem o Stasia.

– Wiem o tym – westchnęła. – Ja też obawiam się o niego. Ale jeśli stracimy siły na martwienie się, zabraknie nam mocy na walkę. Kto wie, czy nie trzeba będzie jej stoczyć. Nie mówiłeś mi o tym, że ci, co byli po Stasia, grozili…

Edward pokiwał smutno głową, obrócił się do żony i zamknął ją w ramionach. Kołysali się łagodnie, wtuleni w siebie, kojeni wzajemną bliskością.

– Psy wciąż szczekają – szepnął.

– Mają swoje psie sprawy, to szczekają – uspokoiła go Malwina.

– Ty zawsze wiesz, co powiedzieć – zaśmiał się cicho, lecz zaraz dodał z powagą: – A ja takie dziwne mam przeczucie, że coś złego się wydarzy.

– Zadręczasz się całymi dniami Stasiem, więc nocą roją ci się w głowie złe myśli. Musisz się wyspać, odpocząć.

– Ech, odpocząć… – Edward delikatnie wyswobodził się z ramion Malwiny, zamknął okno, zapalił świecę i sięgnął po kopertę spoczywającą na nocnym stoliku.

– Nie mówiłem ci jeszcze, bo jakoś nie było okazji. Przyszedł list z Warszawy, od kuzynki Eulalii.

– Cóż pisze? – zainteresowała się Malwina. Usiadła w fotelu i zawiesiła wzrok na twarzy Edwarda. – Zdrowa?

– Zdrowa. List długi, jutro sama przeczytasz. Powiem ci tylko, że zaprasza Zosię do Warszawy.

– Naprawdę? – Oczy Malwiny roziskrzyły się.

– Sama posłuchaj.

Edward zbliżył się do świecy, wygładził kartkę i przez chwilę szukał wzrokiem właściwego fragmentu.

– O, jest… Zastanawiam się, Drogi Edwardzie, czy nie zechciałbyś swojej Zosi przysłać do mnie na dwa, trzy tygodnie. Oczywiście wiem, że latem wszyscy ciągną na wieś, do natury. Ale przecież ona ma jej na co dzień aż nadto. Niechby przyjechała miasto zobaczyć. Wprawdzie nie pozbierało się jeszcze po majowej powodzi, ale Śródmieście, gdzie mieszkam, nie ucierpiało. Ja w tym roku, niestety, nie mogę opuścić Warszawy. Moja druga kamienica, ta na Pradze, po zalaniu, jest w przebudowie. Wyobraź sobie, po remoncie jej dół zamierzam wynająć Żydom pod sklep złotniczy i pracownię krawiecką, a wyższe piętra wynajmę rodzinom żydowskim, bo dość mam użerania się z biedotą, która miesiącami nie płaci czynszu. Jak się domyślasz, muszę zostać na miejscu i wszystkiego osobiście dopilnować. Gdybym miała przy sobie Zosię, to czas zmitrężony przeprawą ze Śródmieścia na drugą stronę Wisły nie byłby przykry, a ona cokolwiek Warszawę by poznała.

No więc napisz, co planujesz. Musisz wiedzieć, mój Drogi, że bardzo chciałabym ją tu widzieć i już się cieszę, że tyle rzeczy jej pokażę…

– Co sądzisz? – Edward zwrócił się do Malwiny, wsuwając do koperty list.

– Niech jedzie – zawyrokowała z przekonaniem. – Najwyższy czas, żeby wysunęła nos z Przylipia.

Składam serdeczne podziękowanie pani Sewerynie Galus-Śliwińskiej za poświęcony mi czas, udostępnione materiały i podzielenie się rodzinnymi wspomnieniami, którymi inspirowana jest ta powieść.

Copyright © 2024 by Ewa Cielesz

Copyright for this edition © 2024 by Axis Mundi

redakcja i korekta: Agnieszka Sabak

korekta techniczna: Basia Borowska

projekt okładki: Borys Borowski

Wydanie I

ISBN 978-83-66451-30-8

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być wykorzystana bez zgody wydawcy.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek