Zakazana historia Atlantydy - Douglas J. Kenyon - ebook

Zakazana historia Atlantydy ebook

Douglas J. Kenyon

0,0
72,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Co ukrywa oficjalna nauka, uznając Atlantydę za mit.
Najnowsza książka autora Zakazanej historii ludzkości rzuca nowe wyzwanie oficjalnej nauce i nowe światło na początki naszej cywilizacji.

Atlantyda nie tylko istniała, ale miała i ma bezpośredni wpływ na rozwój ludzkości!

W Zakazanej historii Atlantydy J. DOUGLAS KENYON bada odwieczny mit zapomnianego źródła cywilizacji i przedstawia liczne fizyczne i duchowe dowody istnienia wielkiej kultury, która uległa zagładzie pod koniec ostatniej epoki lodowcowej. Opisuje również zjawisko zbiorowej amnezji, które wymazało ją z pamięci planety. Pokazuje, jak echa starożytnej katastrofy wciąż nawiedzają współczesną cywilizację.
Kenyon analizuje relacje na temat Atlantydy i starożytnego Armagedonu zawarte w Biblii, zaawansowaną technologię epoki kamienia, której przykłady znaleziono w Göbekli Tepe, prawdę o Wyspie Wielkanocnej, zabytki z okresu Zep Tepi w Egipcie, tajemnice Zatoki Kambajskiej i zagadki ukryte pod lodem Antarktydy. Studiuje zawarte w naszym DNA dowody na to, że ludzkość miała wystarczająco dużo czasu, aby rozwinąć cywilizację więcej niż raz.

Cywilizacja Homo sapiens jest o pół miliona lat starsza niż sądzi oficjalna nauka. Przed współczesną cywilizacją istniało prawdopodobnie wiele kultur o wysokim poziomie, w tym Atlantyda. Sala zapisów pod posągiem Wielkiego Sfinksa kryje tajemnicę zagłady Atlantydy. Antarktyda była wolna od lodu zaledwie 6000 lat temu. Niektórzy uważają ten kontynent za zaginioną Atlantydę.

Nikt jeszcze przed Kenyonem nie ujawnił tylu śladów Atlantydy i jej wpływu na współczesny świat.

Te tomy bestsellerowej serii wybitnego kontrowersyjnego badacza zagadek prehistorii i współczesności ujawniają, jak oficjalna nauka fałszuje prawdziwe początki naszej cywilizacji, co zataja, przemilcza i odrzuca: od archeologii przez medycynę, po fizykę i astronomię oraz jak Kościół ukrywa niezgodne z doktryną fakty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 492

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktor inicjujący i prowadzący serii

Zbigniew Foniok

Projekt graficzny okładki

Małgorzata Cebo-Foniok

Zdjęcie na okładce

© GLF Media/Shutterstock

Ilustracja na okładce

© Rocío Espin Piñara

Wszystkie zdjęcia w książce, jeżeli nie podano inaczej, pochodzą z magazynu „Atlantis Rising”.

Tytuł oryginału

Ghosts of Atlantis
How the Echoes of Lost Civilizations Influence Our Modern World

Copyright © 2021 by J. Douglas Kenyon

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2023 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-8198-8

Warszawa 2023. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja do wydania elektronicznego

Jerzy Wolewicz

Dla moich prawnuków, siostrzenic i siostrzeńców

WSTĘP

W lipcowo-sierpniowym wydaniu magazynu „Atlantis Rising” z 2016 roku, badacz Steven Sora przedstawił teorię dotyczącą możliwej tożsamości królowej Ginewry z Camelotu. Była, jak przekonywał w artykule Guinevere Unveiled (Ginewra ujawniona), piktyjską księżniczką z czasów, zanim powstała Szkocja. Wielu naukowców uważa, że historie o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu są całkowicie fikcyjne, jednak Sora zwrócił uwagę, że podwaliny legendy są prawdopodobnie oparte na faktach, chociaż pochodzą z dużo wcześniejszej epoki, niż zwykle uważamy.

Popularny brytyjski pisarz Graham Phillips jest jednym z czołowych autorów zajmujących się historycznymi źródłami opowieści o Camelocie. Wierzy, że odzwierciedlają wydarzenia, które miały miejsce w V wieku – epoce żelaza, a nie średniowieczu, jak wyobrażamy to sobie na podstawie romansów rycerskich o Świętym Graalu. W swojej książce The Lost Tomb of King Arthur Phillips twierdzi, że w hrabstwie Shropshire złożone są kości samego króla Artura i prowadzi kampanię, aby pewne określone miejsce w tej okolicy zostało przebadane przez archeologów.

To, czy opowieści arturiańskie opierają się na faktach historycznych, nie jest prawdopodobnie najważniejszą kwestią. Utrzymująca się popularność historii o Świętym Graalu wydaje się bardziej związana z rolą, jaką cały czas odgrywa ona w naszej wyobraźni. Podobnie jak w wypadku sporów o to, czy Biblia i inne święte księgi przekazują dosłowną prawdę, najważniejszą rzeczą dla większości z nas jest to, co te historie oznaczają w sferze symbolicznej. Jednak w miarę jak zanika nasz związek z ideałami, takimi jak mityczny etos rycerski, potrzeba odkrycia prawdziwych faktów historycznych staje się coraz większa.

Ci, którzy mają oczy do patrzenia i uszy do słuchania – by użyć frazy biblijnej – wciąż mogą połączyć się z pierwotnym duchem, który ożywiał ważne przełomowe wydarzenia w długiej historii Ziemi. Poszukiwania konkretnych faktów, które za nimi stoją, często nie przynoszą efektu, ale liczą się nasze wewnętrzne prawdy, reszta to tylko przesądy.

Podobnie jak rycerze w poszukiwaniu Świętego Graala, dążymy do nieuchwytnego celu. Podejrzewamy, że to, czy go osiągniemy, zależy głównie od tego, z jakiego materiału jesteśmy stworzeni. Nie powinno to zniechęcać nas do szukania faktów, które dały początek naszej mitologii, ale może nam przypomnieć, że najważniejszym zadaniem jest samo poszukiwanie. To, czy bogowie zdecydują się pomóc nam w naszych wysiłkach, zależy bardziej od żarliwości naszych serc niż potencjału naszego intelektu.

Wszystko to można równie dobrze powiedzieć o historii Atlantydy. W badaniu Chapman University w Kalifornii z 2017 roku dotyczącym wiary w tak zwane zjawiska paranormalne wykazano, że pięćdziesiąt pięć procent społeczeństwa „zgadza się” lub „zdecydowanie się zgadza” ze stwierdzeniem: „Dawno temu istniały starożytne, zaawansowane cywilizacje, takie jak Atlantyda”. Ze wszystkich przekonań dotyczących zjawisk paranormalnych przeanalizowanych w ankiecie, idea zaginionej starożytnej cywilizacji znalazła największe poparcie, ale inne, co zaskakujące, były również szeroko akceptowane. Na przykład pięćdziesiąt dwa procent Amerykanów uważa, że „pewne miejsca mogą być nawiedzane przez duchy”. Szeroką akceptacją cieszy się również stwierdzenie, że: „Obcy odwiedzili Ziemię w naszej zamierzchłej przeszłości” – wierzy w to trzydzieści pięć procent ankietowanych[1].

Sondaż Chapman University może być przez niektórych traktowany jako jeden z niewielu przypadków uczciwego badania naukowego, jednak na jego podstawie nadal nie jesteśmy w stanie pojąć, dlaczego wiele idei, które uważa się za wykraczające poza normę (to znaczy paranormalne), znajduje potwierdzenie w licznych dowodach (przynajmniej w formie anegdotycznej), podczas gdy poglądy, które społeczeństwo uważa za bardziej „normalne”, często takiego potwierdzenia nie znajdują. Jeśli czytasz tę książkę, aby poznać twarde fakty naukowe na temat Atlantydy, możesz nie zrozumieć do końca jej sedna. Atlantyda o której mówimy, jest czymś więcej, niż można się dowiedzieć z pracy archeologów, chociaż ostatnie odkrycia potwierdzają odrzucone przez naukę dowody istnienia zaawansowanych cywilizacji sprzed potopu. Wierzymy, że Atlantyda była nie tylko archetypem, snem czy opowieścią ku przestrodze, ale realnym miejscem – i to bardzo zaawansowanym technologicznie. Książka opisuje coś, co moglibyśmy nazwać „większą” Atlantydą, która jest nie tylko miastem czy nawet kontynentem, ale utraconą tożsamością rasy ludzkiej. Jej pozostałości, niczym duch ojca Hamleta, wciąż mówią do nas, gdy konfrontujemy się z niepokojącymi perspektywami naszej przyszłości.

Według greckiego filozofa Platona – którego dialogi Timajos i Kritias są zwykle cytowane przez środowisko akademickie jako jedyne źródło historii Atlantydy – o Atlantydzie opowiedział Solonowi, przodkowi Platona, egipski „kapłan z Sais”. Kapłan zwrócił uwagę, że historia Ziemi jest znacznie starsza, niż jakikolwiek Grek mógłby sobie wyobrazić, a następnie powiedział: „Wiele razy i w różnym sposobie przychodziła zguba rodzaju ludzkiego i będzie przychodziła nieraz. Od ognia i od wody największa, a z niezliczonych innych przyczyn inne, krócej trwające”[2]. Powtarzające się wzloty i upadki cywilizacji, odzwierciedlone w historii Atlantydy, były często odnotowywane i prowokowały wiele ostrzeżeń przed tym, co może nas czekać.

Walter M. Miller w swojej niezapomnianej powieści science fiction z 1959 roku Kantyczka dla Leibowitza, opisał postapokaliptyczną przyszłość, w której przetrwały nieliczne fragmenty upadłej cywilizacji. W podobnej sytuacji musieli znaleźć się nasi przodkowie w okresie między epokami lodowcowymi lub po upadku wielkiej cywilizacji, takiej jak Atlantyda. W książce, której akcja toczy się wieki po nuklearnym holokauście, ludzkość ponownie – jak sugeruje kapłan Sais – popadła w barbarzyństwo ciemnych wieków. Walcząc o zachowanie kruchych relikwii pozostałych z bardziej zaawansowanej, choć zapomnianej epoki, garstka oddanych klauzurowych mnichów stara się zażegnać nadciągającą groźbę całkowitej amnezji ludzkości i beatyfikować „błogosławionego Leibowitza”, który stworzył podstawy ich zakonu po starożytnej wojnie.

Sami bracia utracili niestety większość kluczy do zrozumienia tajemniczej kultury, która ich poprzedzała i została zniszczona przez legendarny potop „ognia”, który czytelnik rozpozna jako kataklizm nuklearny. Popełniają liczne błędy w interpretacji kilku cennych artefaktów, które posiadają. Niektóre interpretacje mogą wydawać się nam zabawne. Na przykład niezrozumiały dla nich schemat elektroniczny jest postrzegany jako dzieło o mistycznym pięknie. Jeden z konsekrowanych mnichów spędza całe życie ozdabiając go z miłością złotymi iluminacjami. Kolejnym elementem zaginionej kultury, który inspiruje braci do najbardziej wysublimowanych, metafizycznych spekulacji, jest cenna, choć tajemnicza notatka, mówiąca o „funcie pastrami i sześciu bułkach”. W zamkniętych murach klasztoru opowieści o „opadach” – straszliwych potworach, które niegdyś pożerały starożytnych, są szeptane z wielkim strachem i drżeniem.

W powieści Millera mijają wieki i ludzie na nowo poznają procesy natury. Energia elektryczna zostaje ponownie odkryta. Rozwija się transport mechaniczny i lotnictwo. Technologia rodzi się na nowo i – chociaż w ułomny i wypaczony sposób – wiedza starożytnych jest powoli rekonstruowana. Jak na ironię, nowa cywilizacja zaczyna powtarzać pewne wzorce z poprzedniej epoki. Fanatyczne dogmaty religijne blokują uznanie prawdziwej natury starożytnych osiągnięć, a aroganccy przedstawiciele nowego porządku starają się stłumić próby poznania prawdziwej historii świata twierdząc, że ich własne osiągnięcia są bezprecedensowe. Aby wesprzeć swój autorytet nowy establishment powołuje inkwizycję, która represjonuje i karze teologicznie i politycznie niepoprawne poglądy.

Pomimo ignorancji i tyranii cywilizacja boleśnie wspina się jakoś ponownie na wyżyny i ostatecznie dochodzi do rozdroża, gdzie, podobnie jak jej przodkowie, musi stawić czoła straszliwym dylematom… lub zginąć.

Miller wierzył, że jeśli społeczeństwo ma przetrwać, musi zrozumieć i w jakiś sposób przezwyciężyć wyzwania, które zniszczyły jego starożytnych przodków.

Jednak, jak niektórzy twierdzą, ewolucja człowieka jest historią niemal nieprzerwanego wzrostu. Z ciemności epoki kamienia stopniowo przenieśliśmy się do tak zwanego oświecenia naszych obecnych czasów. Z pewnością były niepowodzenia, wojny, zarazy i tym podobne, ale my nieustannie kontynuowaliśmy rozwój, uparcie wspinając się po drabinie. Zaledwie kilka tysięcy lat po tym, gdy kuliliśmy się ze strachu w jaskiniach, staliśmy się władcami natury, mistrzami wiedzy i technologii i znaleźliśmy się na szczycie.

A przynajmniej tak nam wmawiano.

Zgodnie z narracją głównego nurtu historii, nieco ponad pięć tysięcy lat temu z epoki kamienia wyłoniła się prymitywna cywilizacja. Wraz z wynalezieniem koła, pierwszego wielkiego wynalazku starożytności, który usprawniał ludzką pracę, społeczeństwo przekroczyło granicę i nieodwracalnie skierowało się w stronę znanego nam dzisiaj świata. Mówi się nam, że to wynalazek koła zrewolucjonizował prymitywne społeczeństwo i przygotował grunt pod wielkie osiągnięcia, które nastąpiły później.

Taki jest konwencjonalny scenariusz narodzin cywilizacji na Ziemi. Zakładamy, że powstanie wysoce zorganizowanego społeczeństwa nie miało precedensu. Gdyby istniała wcześniejsza zaawansowana cywilizacja, na pewno odkrylibyśmy niepodważalny dowód. Znaleźlibyśmy pozostałości autostrad, mostów i przewodów elektrycznych, plastikowe butelki, miejskie wysypiska śmieci, płyty DVD… Są to przecież rzeczy, które my sami zostawimy jako zagadki dla przyszłych archeologów.

Ale czy jest możliwe, aby starożytna cywilizacja mogła wznieść się na wyżyny podobne do naszych i podążyć inną drogą? Co byśmy zrozumieli ze świata, który wykorzystywałby zupełnie inne – choć być może nie mniej skuteczne – techniki ujarzmiania sił natury? Czy zrozumielibyśmy cywilizację, która mogłaby na przykład wytwarzać i przesyłać energię za pomocą innych środków, niż znana nam sieć energetyczna, pokonywać duże odległości bez silników spalinowych lub dokonywać bardzo skomplikowanych obliczeń, potrzebnych dla rozwoju nauk o Ziemi i astronomii, bez komputerów opartych na układach elektronicznych? Czy zrozumielibyśmy świat bez mediów społecznościowych?

Czy jesteśmy w stanie poznać i uszanować osiągnięcia cywilizacji oparte na zasadach innych niż nasze, czy też wycofamy się do wygodnych stereotypów o przesądnych i prymitywnych ludach prehistorii i starożytności? Zastanówmy się, dlaczego temat cywilizacji sprzed potopu – takiej jak Atlantyda – jest tak niepokojący dla konwencjonalnego sposobu myślenia? Dlaczego sugestia, że nasza cywilizacja nie jest pierwszą, która wzniosła się na wyżyny, spotyka się z szyderstwem? Dlaczego, pomimo znaczących dowodów, wpływowi naukowcy boją się zmierzyć z kwestią zaginionej wysokiej cywilizacji w naszej zapomnianej przeszłości? A poza tym, dlaczego kogoś żyjącego w trzecim tysiącleciu naszej ery miałoby obchodzić coś, o czym zapomniała historia? Dlaczego mielibyśmy walczyć o poznanie znaczenia kultury, która istniała, albo nie istniała tak dawno temu? Co historia Atlantydy lub innej zapomnianej cywilizacji mogłaby nam powiedzieć o nas samych?

Wydaje się, że nadszedł czas, kiedy opinia publiczna jest bardziej niż kiedykolwiek przygotowana na wysłuchanie faktów. I, co może być dość niepokojące dla naukowców głównego nurtu, nie musi być to standardowa, ortodoksyjna wersja przekazywana na wykładach akademickich i prezentowana w mediach.

Czy takie podejście wymaga wielkiej, dramatycznej zmiany? Być może tak właśnie jest.

Zmiana rządzi się prawami dramatu. W ten sposób rośliny osiągają fazę kwitnienia, a gąsienice stają się motylami – jest to droga metamorfozy, odkupienia. Była sercem starożytnej praktyki religijnej, która stała się dla nas teatrem. Od Sofoklesa po Szekspira, od Goethego po Arthura Millera, wielcy dramaturdzy pokazywali nam zasady, które mogą wyzwolić nasze dusze z ciemności. Niektórzy to zrozumieli i ulegli przemianie.

Głęboki wgląd w naturę zmiany był inspiracją dla psychoanalityków, takich jak Carl Gustav Jung, który pisał o uniwersalnym procesie, dzięki któremu „metal nieszlachetny” niższego ja może zostać zmieniony w „złoto” wyższego ja poprzez zastosowanie „alchemicznej” zasady. Niektórzy badacze, jak na przykład historyk Arnold Toynbee, widzieli cykle zmian w historii jako procesy natury, takie jak narodziny, życie, śmierć lub transcendencja całych cywilizacji.

Posejdon i fala na okładce „Atlantis Rising Magazine”, nr 113 z 2015 roku.

Ta wiedza, choć prawie zupełnie zapomniana przez współczesny, wyalienowany zachodni umysł, nadal inspiruje ludzi pragnących zrozumieć pierwotny porządek. Odwieczna, święta mądrość zawarta w starożytnych naukach, od starożytnego Egiptu po amerykański lud Hopi, od gnostyków po konfucjanizm, stanowi podstawę poszukiwania oświecenia w naszych czasach. Niektórzy z nas mogą starać się wysłuchać swojego wewnętrznego głosu. Inni próbują zagłuszyć swoją intuicję hałasem naszych czasów. Niewielu z nas może jednak uciec od poczucia, że stoimy u progu dramatycznej zmiany – duchowej inicjacji, jakiej jeszcze nie było.

Większość treści przedstawionych na kolejnych stronach pojawia się po raz pierwszy w tej formie, jednak długoletni czytelnicy „Atlantis Rising Magazine” z pewnością rozpoznają moje wcześniejsze prace – felietony z działów „Alternative News” i „Letters from the Publisher”, artykuły Martina Rugglesa (mój pseudonim), różne notatki, paski boczne i tym podobne. Dla poparcia faktów wykorzystałem również cytaty z wielu innych autorów „Atlantis Rising”, ale bez odwoływania się do głównej treści artykułów. Stali czytelnicy z pewnością zauważą wiele tematów, które były regularnie poruszane na naszych stronach i stanowiły część tożsamości naszego magazynu i, jak mamy nadzieję, z przyjemnością dowiedzą się, że dalej walczymy o prawdę.

I. WIELKIE ZAPOMNIENIEKONSEKWENCJA ZBIOROWEJ TRAUMY

1. ATLANTYDA NASZYCH MARZEŃ

Poszukiwanie wskazówek w nieświadomym umyśle

We wczesnych latach osiemdziesiątych, kiedy w historii kina zapisały się hity takie jak Gwiezdne wojny i Poszukiwacze zaginionej arki, postanowiliśmy z moim przyjacielem, filmowcem Tomem Millerem, podjąć własną próbę zdobycia sławy i fortuny za pomocą celuloidowej taśmy i stworzyliśmy przygodowy scenariusz zatytułowany The Atlantis Dimension (Wymiar Atlantydy). W naszej opowieści grupa współczesnych odkrywców znajduje ruiny Atlantydy pod powierzchnią wód tak zwanego Trójkąta Bermudzkiego. Nieświadomie napędzani siłami wprawionymi w ruch podczas życia w poprzednich wcieleniach na Atlantydzie, nasi bohaterowie muszą stawić czoła licznym wyzwaniom, takim jak heroiczne zadania, starożytna technologia, podwodna archeologia, zdrada na wysokich szczeblach i gniew natury. Mocno wierzyliśmy, że nasz scenariusz zaspokoi oczywisty apetyt publiczności kinowej na egzotyczną i ekscytującą rozrywkę – oczywiście w towarzystwie dobrej fabuły. Niestety, z powodów nie do końca dla nas jasnych, scenariusz nigdy nie miał zostać zrealizowany, a przeczytała go nieliczna grupa osób.

Jednak na innych poziomach nasz scenariusz miał okazać się dziwnie proroczy, co sugeruje, że mogły tu działać większe siły, niż tylko same meandry popkultury. Miejscem akcji naszej fikcyjnej historii była wyspa na Bahamach, na której trwała budowa gigantycznego kurortu nawiązującego stylistyką do wizji Atlantydy. Projekt ten realizował czarny charakter opowieści, którego luksusowa willa w Miami znajdowała się w ekskluzywnej okolicy, zwanej Paradise Island. Dowiedziałem się później, że prawdziwy ośrodek Atlantis Paradise Island na Bahamach istnieje od 1968 roku, chociaż nie słyszałem o tym, kiedy pisałem scenariusz. Kiedy kurort Atlantis zadebiutował w 1998 roku z ogólnokrajową kampanią reklamową ze zdumieniem zobaczyłem, jak bardzo rzeczywistość naśladuje moją wyobraźnię. Kolejna ciekawa uwaga na marginesie: kurort Atlantis był kiedyś własnością firmy Merva Griffina, której głównym udziałowcem w pewnym momencie był Donald Trump.

Koncepcja końca Atlantydy autorstwa artysty Toma Millera (patrz także kolorowa wkładka)

Mogę również dodać, że w 1985 roku, w trakcie naszych poszukiwań funduszy na produkcję The Atlantis Dimension, po raz pierwszy wystartował prom kosmiczny Atlantis, co, jak się wydawało, było jasną oznaką sukcesu przedsięwzięcia.

Hollywood, który nigdy nie wstydzi się wykorzystania jakiejkolwiek popularnej mitologii, od dawna dostrzegał potencjał kasowy Atlantydy. Jeszcze przed latami osiemdziesiątymi podejmowano wiele godnych uwagi prób wykorzystania tego tematu. Filmy Disneya 20 000 mil podmorskiej żeglugi (1954) iPodróż do wnętrza Ziemi (1959), oparte na powieściach dziewiętnastowiecznego francuskiego wizjonera Juliusza Verne’a, przedstawiały odkrycie ruin Atlantydy. W 1961 roku wytwórnia MGM zaprezentowała film Atlantis, the Lost Continent wyprodukowany i reżyserowany przez George’a Pala, który był próbą przedstawienia wydarzeń prowadzących do ostatecznego zniszczenia kontynentu. Został wyśmiany jako przykład taniego i tandetnego filmu science fiction, które były popularne w tamtych czasach w kinach samochodowych. Krytycy go wręcz znienawidzili i wskazywali, że wiele scen zostało zaczerpniętych bezpośrednio z Quo Vadis, filmu MGM z 1951 roku opowiadającego o antychrześcijańskiej tyranii starożytnego Rzymu.

Sam mit Atlantydy pozostaje opowieścią, która, choć szeroko rozpowszechniona, rzadko jest traktowana poważnie. Bez względu na to, jak stanowczo jest on odrzucany przez autorytety akademickie jako zwykła, sensacyjna historyjka, jego głęboki wpływ na naszą kulturę jest niezaprzeczalny. Choć dyskusja na temat faktów, czasami nawet gwałtowna, jest jak najbardziej wskazana, niektórzy z nas uważają, że głęboko w oceanie ludzkiej nieświadomości kryją się wirtualne pozostałości utraconej historii, która wciąż stawia wymagania naszym umysłom i wrażliwości.

Podwodne ruiny Atlantydy, zilustrowane przez Roba Ratha w powieści graficznej The Atlantis Dimension autorstwa Douga Kenyona

Wyobrażenie wielkiej zaginionej cywilizacji i widoczna amnezja naszego społeczeństwa na ten temat, zainspirowały mnie w końcu do wydania dwumiesięcznika, który zatytułowałem „Atlantis Rising”, skupiającego się na starożytnych tajemnicach, niewyjaśnionych anomaliach i nauce przyszłości. Po dwudziestu pięciu latach ciągłej publikacji i kilku spin-offowych książkach i filmach wiosną 2019 roku zamknęliśmy nasze czasopismo. Niemniej jednak, ponad trzydzieści lat po napisaniu scenariusza The Atlantis Dimension, nadal wierzę, że echa dawno zapomnianych światów wciąż rozbrzmiewają i że gdybyśmy mogli tylko przetłumaczyć ich syrenie pieśni, moglibyśmy dokonać egzorcyzmu pewnych duchów, które nas ciągle nawiedzają.

Plakat do filmu Atlantis, the Lost Continent (patrz także kolorowa wkładka)

Amnezja planetarna

W ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat prawdopodobnie nikt nie był bardziej bezpośrednio związany z poglądem, że zapomniana historia Ziemi została naznaczona katastrofalnymi wydarzeniami, niż Immanuel (Immanuił) Wielikowski. Książka Zderzenie światów tego nieżyjącego już rosyjsko-amerykańskiego psychoanalityka, wywołała sensację, gdy została opublikowana w 1950 roku. Kolejne książki, Earth in Upheaval i Ages in Chaos rozwinęły jego idee i zwiększyły kontrowersje. Wybitny uczony o wielkim autorytecie zasugerował między innymi, że Ziemia i Wenus mogły kiedyś się zderzyć, co miało gigantyczne konsekwencje, które mogłyby wyjaśnić pewne zagadki naszej historii. Za takie teorie Wielikowski był stale wyśmiewany. Co zaskakujące, wiele z jego przewidywań zostało zweryfikowanych i niektórzy z jego krytyków, w tym nieżyjący już Carl Sagan, byli zmuszeni przyznać, że mimo wszystko mógł w pewnym sensie mieć rację[3].

Immanuel Wielikowski

Wielikowski, psychoanalityk i współpracownik Zygmunta Freuda i Carla Junga, zaoferował głęboki wgląd w psychosocjologiczne skutki kataklizmów. Stwierdził, że zarówno przypadek medyczny, jak i stan psychiczny planety Ziemia, można by było nazwać amnezją. Uważał, że planeta znalazła się niemal w stanie psychozy spowodowanym przez traumatyczne wydarzenia o niewyobrażalnej wręcz skali. Powinniśmy się wspólnie zastanowić, czy zostaliśmy zmuszeni do zamknięcia oczu na pewne bolesne realia? Co więcej, czy okryliśmy tę celową ślepotę aurą autorytetu, skutecznie wywracając w ten sposób sprawy do góry nogami – czyniąc prawdę kłamstwem, a kłamstwo prawdą?

Hierarchowie kościoła odmówili spojrzenia przez teleskop z powodu niepoprawnych politycznie wniosków Galileusza. Jego pogląd, że to Słońce, a nie Ziemia jest centrum Układu Słonecznego, został uznany za herezję bez względu na dowody. Innymi słowy, nastawienie umysłowe władzy było jasno określone i nie miała ona zamiaru dać się oszukać kłopotliwym faktom.

Niektórzy uważają, że ta celowa ślepota trwa do dziś, a rządząca elita ma horyzonty umysłowe podobne do ograniczonych i nietolerancyjnych przywódców religijnych średniowiecza. Na całym świecie władze państwowe, przedstawiciele wielkiego biznesu i autorytety akademickie (wraz ze swoimi oddziałami specjalnymi demaskatorów oszustwa) wydają się być zdeterminowane, aby zapobiec przebudzeniu się ludzkości z długiej śpiączki.

Czasami, gdy trudno jest znaleźć racjonalne wytłumaczenie wyborów dokonywanych przez naszych przywódców, kuszące jest myślenie w kategoriach spisków i ukrytych, mrocznych planów. Jednak dla Wielikowskiego wyjaśnienie zachowań, które pewni ludzie mogliby określić jako złe, a inni uznaliby za co najmniej autodestrukcyjne i bezmyślne – lub szalone – leży w mechanizmach obronnych zranionych umysłów, próbujących odzyskać równowagę w następstwie nieomal śmiertelnej traumy. Jej ofiary najwyraźniej kierują się strachem, zarówno świadomym, jak i nieświadomym, aby zatrzeć zapis takich doświadczeń i nie zostać przez nie przytłoczonym. Jak inaczej moglibyśmy zostawić przeszłość za sobą, żyć dalej, i myśleć o przyszłości? Jak się jednak okazuje, całkowite zapomnienie o takim doświadczeniu nie jest wcale łatwe, a jego konsekwencje są bardzo ciężkie. Można stracić o wiele więcej niż tylko wspomnienie traumy. Nasza najgłębsza tożsamość – to, co niektórzy nazwaliby duszą – może również stać się ofiarą tego procesu.

Galileo Galilei podczas procesu prowadzonego przez inkwizycję w Rzymie w 1633 roku. Galileusz odpycha Biblię.

Wielikowski wierzył, że to, co jest prawdą na poziomie indywidualnym, jest również prawdą na poziomie zbiorowym. Proces ten może przebiegać wolniej i dopuszczać osobiste wyjątki, ale instytucje społeczne z czasem zaczną odzwierciedlać i wymuszać głębokie, zbiorowe podświadome życzenie, aby dla wspólnego dobra pewne drzwi pozostały zamknięte, a pewne niewygodne i przerażające fakty – zapomniane.

Podobnie jak w wielu hollywoodzkich historiach lub w mitycznych opowieściach wielu starożytnych tradycji, my, ofiary amnezji, dostajemy kilka wskazówek, które prowadzą nas przez labirynt niezrozumiałych znaków i obrazów. Zredukowani do stanu prymitywnego bytowania, znajdujemy się z powrotem w epoce kamienia, gdzie kulimy się w naszych osobistych jaskiniach. Myślimy tylko o przetrwaniu i całkowicie zapominamy o minionej świetności. Droga do zbiorowego wyzdrowienia może być naprawdę długa – być może zajmie to wiele tysiącleci. Niemniej jednak, jak ofiara powracająca na miejsce zbrodni czy bezcielesne zjawy nawiedzające dom, w którym spotkała je nagła i gwałtowna śmierć, jesteśmy nieubłaganie zmuszani, by bez względu na cenę wracać z powrotem na naszą ścieżkę. Raz za razem walczymy o odkrycie źródła naszego bólu i znalezienie drogi powrotnej na szczyt z którego spadliśmy.

Po drodze niespójne fragmenty utraconej tożsamości – artefakty zapomnianych światów – nawiedzają nasze sny. Szepcząc ze smutkiem o utraconym stanie łaski snujemy tragiczne opowieści o „Ogrodzie Edenu”, z którego wyrzucił nas jakiś okrutny i pozbawiony serca bóg. Niczym Syzyf czy Prometeusz urągamy surowości naszego losu, a życie rzeczywiście wydaje się, jak ujął to szekspirowski Makbet, „opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, nic nie znaczącą[4].

W takich mrocznych królestwach książęta ciemności i ich pochlebcy, których pozorne oświecenie i autorytet są jedynie iluzją cieni, stają się tyranami, którym pozwalamy się zniewolić. Czy to we władzach państwowych, ortodoksyjnej religii, społeczeństwie, środowisku akademickim, czy w „uniwersum” Twittera, uważają oni możliwość odzyskania utraconej świadomości za zagrożenie, które najlepiej stłumić, zdusić w zarodku, udusić w kołysce i uciszyć na zawsze. Czy powinniśmy być zaskoczeni, gdy dowiemy się, że książęta ciemności będą zaciekle walczyć o zachowanie przywilejów i praw swojej mrocznej domeny?

Niemniej jednak, kierując się pradawnymi tęsknotami, kontynuujemy, często na ślepo, próbę przeniknięcia ciemności i poznania tajemnicy naszych narodzin – źródła naszego pochodzenia. Czy teraz, po upływie tysiącleci i wielu trudnych próbach odważymy się mieć nadzieję, że zatoczyliśmy wreszcie koło? Czy nasza walka wreszcie dobiega końca? Czy jest to moment, kiedy weźmiemy nasz los w swoje ręce i uwolnimy się z tego zamkniętego cyklu? A może naszym przeznaczeniem jest ponowne zanurzenie się w otchłani?

Gdzie możemy szukać odpowiedzi na takie pytania? Jak możemy odkryć zapomniane początki naszej historii i poznać prawdę?

Zapisy mitologiczne

Zastanówmy się, czy potrzebne nam informacje można znaleźć w naszych mitach, legendach i snach – nazywanych także zbiorową nieświadomością, dopóki nie odkryjemy czegoś bardziej konkretnego. Czy na podstawie tak subiektywnych relacji można poznać tragiczną historię naszej planety?

Opowieść Platona o Atlantydzie, wraz z innymi opowieściami o katastrofalnej zagładzie, jest potwierdzona przez Biblię, legendy rdzennych mieszkańców Ameryki Środkowej i tysiące innych starożytnych mitów niemal z każdej części świata. Giorgio de Santillana, autorytet w dziedzinie historii nauki z Massachusetts Institute of Technology, w swoim wielkim dziele Młyn Hamleta postawił hipotezę, że w starożytnych mitach i historii gwiazdozbiorów została zakodowana zaawansowana wiedza naukowa. Jeśli prawdą jest, że ci, którzy nie wyciągają wniosków z historii są skazani na jej powtórzenie, być może ignorujemy te zagadkowe przesłania z przeszłości tylko na własne ryzyko?

Jeśli przyjmiemy, że nasi przodkowie, którzy stworzyli mitologię, osiągnęli wysoki stopień rozwoju, to musimy poważnie potraktować to, o czym mówią mity i uwierzyć, że wielki kataklizm naprawdę nawiedził świat, zniszczył zaawansowaną cywilizację i zakończył złoty wiek ludzkości. Ponadto takie dramatyczne wydarzenia mogą regularnie powtarzać się w cyklu życia Ziemi. Niektórzy uważają, że przekazy wielu starożytnych źródeł, w tym Biblii, wskazują na możliwość powtórzenia się podobnego kataklizmu w naszym życiu.

Odkrywanie takiej wiedzy, podobnie jak podwodna wyprawa nurkowa, nie jest wolne od niebezpieczeństw i potworów z głębin. Czy potwór, z którym musimy się zmierzyć, może być naszym własnym, nieodkrytym ja, zamkniętym w zagubionej tajemnicy naszego pochodzenia? I czy to, co możemy odkryć i udowodnić, jest ograniczone przez ilość światła rzuconego na nasze zranione subiektywne ja, którą możemy znieść?

Platon i jego historia o Atlantydzie; grafika autorstwa Toma Millera

Gwałtowna śmierć całej cywilizacji okazała się zbyt bolesna, by sobie z nią poradzić świadomie, więc społeczeństwo tłumi pamięć o tym za pomocą siły inkwizycji lub akademickich sankcji, w zależności od aktualnej epoki historycznej. Niemniej jednak jesteśmy napędzani przez podświadome siły, aby wciąż na nowo odtwarzać starożytną tragedię, aż czar zostanie złamany i wreszcie obudzimy się ze śpiączki.

Popularność filmuTitanic z 1997 roku sprawiła, że Hollywood starało się sklonować jego formułę. Wydawało się, że tajemnica nieograniczonych dochodów została odkryta. Większość teorii na temat sukcesu filmu dotyczyła gwiazdorskiej obsady i efektów specjalnych w połączeniu z dobrą historią miłosną, ale czy mogło być to coś więcej? Jeśli chcecie, nazwijcie to archetypem, ale metafora technicznie zaawansowanego i aroganckiego świata, rzekomo odpornego na wszelkie niebezpieczeństwa, który znalazł się nagle na dnie morza zniszczony przez potęgę natury, może uderzać w głębszą strunę naszej świadomości, niż większość hollywoodzkich potentatów waży się pomyśleć.

Jeśli nasza cywilizacja jest, jak pisze Platon, tylko kolejną rundą w wiecznej serii heroicznych wzlotów po których następowały spektakularne upadki, to zupełnie zrozumiałe jest, że mamy głęboką potrzebę lepszego zrozumienia natury naszego kłopotliwego położenia.

Dziób „Titanica” na dnie Atlantyku

Wielikowski przedstawił przekonujące wyjaśnienie wielu patologii obecnych w naszym świecie. Zniszczenie społeczeństwa w wyniku katastrofy i jego późniejsze pogrążenie się w barbarzyństwie, powoduje utratę pamięci zbiorowej. Niezależnie od tego, jaki nowy porządek powstanie z popiołów, instynkt samozachowawczy będzie blokować wszelkie wspomnienia dawnego świata. Zaakceptowanie amnezji nie jest jednak bezpieczne, ponieważ fragmenty utraconego ja nawiedzają sny i zaciemniają perspektywę. Uzdrowienie wymaga odzyskania utraconej pamięci i części jaźni, która jest z nią związana. Nieświadomie popychani na stare ścieżki w końcu zataczamy krąg i ponownie stajemy przed wyzwaniami, które wcześniej nas pokonały. Teraz musimy – raz na zawsze – zdać test lub umrzeć ponownie.

Na głębszych poziomach wszyscy rozumiemy w jakiś sposób, że jeszcze przed świtem zapisanej historii – naszej zbiorowej pamięci – wznieśliśmy się na wyżyny, ale potem zanurzyliśmy się w otchłań, z której jeszcze w pełni się nie wydobyliśmy. Podobnie jak podwodne duchy „Titanica” pragniemy się obudzić, ale się tego boimy i to jest właśnie źródło problemu.

2. ATAK NA PAMIĘĆ

Kto jest odpowiedzialny za nasz stan?

W maju 2015 roku armia terrorystyczna nazywająca siebie Państwem Islamskim w Iraku i Lewancie (znana również jako ISIS) zdobyła położone w Syrii historyczne pustynne miasto Palmyra i wkrótce zaczęła niszczyć jego cenne starożytne ruiny. Pozostałości z czasów rzymskich w Palmyrze zostały uznane za obiekt światowego dziedzictwa UNESCO, które musi być chronione przez cywilizowany świat. Terminu „cywilizowany” nie można niestety odnieść do nowych władców Palmyry.

Dla najeźdźców budowle i posągi były niczym więcej, jak tylko pogańskimi świątyniami i bożkami zasługującymi na zniszczenie. Dla reszty świata podobne ruiny są oknem w przeszłość, stanowiąc źródło pamięci zbiorowej społeczeństwa. Jeśli je stracimy, być może nigdy nie dowiemy się, kim naprawdę jesteśmy.

Zburzenie starożytnych ruin stało się znakiem rozpoznawczym przerażającej kampanii ISIS, której celem było ustanowienie nowego kalifatu na Bliskim Wschodzie, podobnego do tego sprzed stuleci. Dzięki filmom rozpowszechnianym w Internecie przerażony świat stał się świadkiem – oprócz brutalnego mordu wielu niewinnych osób, których jedyną zbrodnią było znalezienie się na drodze uzbrojonych bandytów – systematycznego niszczenia wielu ważnych stanowisk archeologicznych. Wyposażeni w buldożery, młoty pneumatyczne i wiertarki terroryści zaczęli systematycznie niszczyć miejsca takie jak Aleppo, Chorsabad, grobowiec Jonasza, Hatra, Nimrud i Mosul w regionie powszechnie uważanym za kolebkę cywilizacji.

Pojawiła się nadzieja, że niektóre z bardziej wartościowych przedmiotów przetrwają, ponieważ ISIS – chcąc zdobyć środki finansowe dla swoich operacji – pracowało nad ich sprzedażą na międzynarodowym czarnym rynku antyków. Niektórzy wierzyli, że cała kampania może być jedynie przykrywką dla wyrafinowanej grabieży na wielką skalę.

Fot. opublikowane przez ISIS, ukazujące zniszczenie przez buldożer grobowca i świątyni Ahmeda ar-Rifa’i, założyciela zakonu mistycyzmu sufickiego Rifa’i w Muhallabiyah w Iraku

Pomijając zyski z grabieży, taktyka całkowitego niszczenia dowodów na istnienie własnych wrogów z pewnością nie jest niczym nowym. Według niektórych historyków, po zniszczeniu Kartaginy w wyniku III wojny punickiej (149–146 p.n.e.), Rzymianie posypywali ziemię solą, chcąc upewnić się, że nie pozostaną żadne ślady znienawidzonego przeciwnika i nic nie przeżyje w tym miejscu. Niektórzy kwestionują prawdziwość tej historii, ale nikt nie wątpi w bezwzględność Rzymian podczas kampanii prowadzącej do całkowitego zniszczenia Kartaginy. Tak zwana taktyka spalonej ziemi stosowana w niektórych kampaniach wojskowych w celu zniszczenia wszystkiego, co może być przydatne dla wroga, często prowadziła do kompletnego wymazania całych kultur. Niektórzy tłumaczą użycie tak ekstremalnej przemocy próbą całkowitego zniszczenia całych grup etnicznych. Obecnie nazywamy to ludobójstwem, ale sama praktyka bynajmniej nie wygasła. Jezydzi, sekta kurdyjska w Iraku, została praktycznie unicestwiona przez masakry dokonywane przez otaczających ich muzułmanów, w tym ISIS. W Chinach z podobnym zagrożeniem zmagają się muzułmańscy Ujgurowie, buddyści tybetańscy, członkowie sekty Falun Gong i inni. W Pakistanie muzułmanie Ahmadijja zostali wyrżnięci przez lokalną większość muzułmańską z powodu oskarżeń o „bluźnierstwo”. Cały świat ubolewa nad ludobójstwem ludności Darfuru w Sudanie.

Starsza wiekiem Tybetanka trzymająca młynek modlitewny na ulicy Barkhor w Lhasie w Tybecie

Jednak największe zbrodnie wydają się dotyczyć działań, dla których nie można podać żadnego racjonalnego uzasadnienia – militarnego, ekonomicznego, społecznego lub innego. Przychodzi tu na myśl hitlerowski holokaust Żydów. Czy takie praktyki mogą wskazywać na jakieś głębsze, nieświadome uwarunkowania?

Blizny na psychice

Grupowa wściekłość mająca na celu unicestwienie „bałwochwalstwa” i „niewiernych”, a także świadomość dawnej wielkości, wywołuje i wzmacnia kolektywną ogólnoplanetarną amnezję. Na przestrzeni dziejów cywilizacji często była użytecznym narzędziem w rękach elit, które czerpią korzyści z powszechnej ignorancji.

Pół tysiąca lat temu, podczas hiszpańskiego podboju Meksyku, biskup Diego de Landa spalił większość prekolumbijskich ksiąg, znanych obecnie jako kodeksy Majów, napisanych przez skrybów hieroglificznym pismem na papierze z kory. Była to tylko niewielka część bezwzględnej kampanii konkwistadorów mającej na celu usunięcie całej historii rodzimych kultur i religii, które pod wieloma względami przewyższały najeźdźców. Wszędzie, gdzie udali się Hernán Cortés i jego żołnierze, nakazywano burzenie starożytnych świątyń i zastąpienie ich kościołami chrześcijańskimi. Utrata kodeksów Majów i systematyczne niszczenie innych zasobów kulturowych sprawiły, że uczeni byli nieomal bez szans w rekonstrukcji prekolumbijskiej historii Ameryki.

Współczesny mural autorstwa Fernando Pacheco znajdujący się w Meridzie w Meksyku przedstawia hiszpańskiego biskupa Diego de Landę palącego figury bóstw Majów.

W średniowiecznej Europie zakazane książki i ich autorzy często ginęli w płomieniach, ale najgorszą tragedią dla kultury zachodniej jako całości była utrata największej skarbnicy wiedzy starożytnego świata – egipskiej Biblioteki Aleksandryjskiej. Nawet teraz, wiele wieków później, historycy i uczeni, którzy zastanawiają się, co tak naprawdę wiedzieli starożytni, nadal opłakują tę stratę. Zawierająca ponad milion starożytnych zwojów biblioteka zatrudniała w okresie swojego rozkwitu rzesze uczonych. Historycy nie mogą definitywnie zdecydować, kogo winić za utratę wielkiej biblioteki, co jest pewnego rodzaju ironią, bo nie chodzi tu o brak podejrzanych, ale zbyt wielką ich obfitość. Wiele postaci historycznych zostało oskarżonych przez uczonych o tę zbrodnię. Kolejną ironią jest to, że kiedy rzymski cesarz Aurelian spalił bibliotekę w III wieku n.e., było to częścią próby stłumienia buntu królowej Zenobii z Palmyry, miasta w Syrii obleganego przez bojowników ISIS w 2015 roku.

Lista miast, bibliotek, posągów, dokumentów i innych zasobów niszczonych w każdy możliwy sposób podczas długiej i burzliwej historii Ziemi, jest naprawdę długa. Najnowszym przykładem może być dzisiejsza kampania mająca na celu usunięcie pomników ważnych postaci amerykańskiej historii, które są obecnie uważane za niepoprawne politycznie.

W środowisku akademickim głównego nurtu uważa się, że względna stabilność geologiczna, jaką cieszy się Ziemia przez ostatnie kilka tysięcy lat, jest typowa dla całej historii ludzkości. Wielkie, ogólnoplanetarne katastrofy związane są z historią sprzed milionów lat, jeszcze przed powstaniem ludzkości. Idea, że zjawiska geologiczne pozostają takie, jakimi zawsze były, nosi nazwę uniformitaryzmu lub aktualizmu geologicznego. Naukowcy kwestionują dzisiaj tę doktrynę tylko na własne ryzyko akademickie, jednak niewielka, ale rosnąca liczba badaczy nadal konfrontuje się z zagrożeniem. „Katastrofiści”, jak się ich nazywa, wierzą, że dzisiejszy świat powstał w następstwie serii zapomnianych starożytnych katastrof. Podobnie jak kapłan z Sais cytowany przez Platona, współcześni katastrofiści mówią nam, że historia ludzkości to w rzeczywistości historia niekończącego się cyklu wzlotów, po których następują spowodowane kataklizmami upadki i wynikająca z nich zbiorowa amnezja.

Biblioteka Aleksandryjska przedstawiona przez dziewiętnastowiecznego artystę Otto von Corvena

Psychiatrzy używają od niedawna terminu „zespół stresu pourazowego”, nazywając tak zespół zaburzeń psychicznych, które mogą dotknąć ludzi w wyniku wydarzeń zagrażających życiu (takich jak walka, klęski żywiołowe, incydenty terrorystyczne, poważne wypadki lub gwałtowne ataki osobiste). Objawy obejmują depresję, lęk, koszmary senne i amnezję. Czy taką diagnozę można zastosować do kultury całej planety? I czy zbiorowa niechęć do odkrywania i definiowania naszej tajemniczej przeszłości – nieświadoma obawa, że takie postępowanie otworzy odwieczne rany – może ostatecznie skutkować systematycznym wypieraniem prawdy i wiarą w pobożne życzenia? Czy taka praktyka może prowadzić do faktycznej tyranii?

Z pewnością, nasza niechęć do uczciwego odkrywania przeszłości doprowadziła do wielu złych rzeczy. Rozważmy na przykład działania hiszpańskich konkwistadorów w Nowym Świecie. Z biegiem czasu niechęć do przyjęcia prawdy o naszych początkach często stawała się zinstytucjonalizowana i skodyfikowana, czego kulminacją były koszmary takie jak średniowieczna inkwizycja i palenie książek w nazistowskich Niemczech. Jakże często przyglądaliśmy się, jak grasująca armia zdobywców czy brutalna elita, działająca w imieniu Boga lub ludu, wyrażała zbiorowe podświadome pragnienie, aby taka groźna – a zatem zakazana – wiedza znalazła się poza naszym zasięgiem? Jak wierzył Immanuel Wielikowski, działo się to zbyt często.

Wspierany przez koncepcję Carla Gustava Junga o wrodzonej zbiorowej nieświadomości, która kryje całą ludzką świadomość, Wielikowski widział tę ogromną i tajemniczą studnię wspólnego doświadczenia jako źródło wielkiego kolektywnego bólu psychicznego. Jung wierzył, że właśnie z tej domeny wyłania się wiele z naszych największych aspiracji, a także nasze najgłębsze lęki, a jej obecność ujawnia się w naszych snach i mitach. W podtekstach takich narracji Wielikowski odczytał opowieść o monumentalnych, choć zapomnianych, starożytnych tragediach.

Kilka lat przed śmiercią w 1979 roku i opublikowaniem w 1982 roku książki Mankind in Amnesia Wielikowski otrzymał tytuł doktora honoris causa University of Lethbridge w Albercie w Kanadzie. Podczas towarzyszącego sympozjum, dwudniowego wydarzenia zatytułowanego „Wspomnienia upadłego nieba: Wielikowski i kulturowa amnezja”, kilku innych ekspertów przedstawiło własne referaty na ten temat. Pomimo złego stanu zdrowia sam Wielikowski wygłosił prezentację argumentując, że ludzkość świadomie zapomina o katastrofalnych wydarzeniach, ale pamięta je nieświadomie[5].

Dr E.R. Milton, przewodniczący uniwersyteckiego wydziału fizyki, który prowadził sympozjum, wyjaśnił w swoich opublikowanych notatkach: „Jeśli teoria amnezji kulturowej jest poprawna można zasugerować, że każde pokolenie żyje w stanie traumy wywołanej konfliktem między podświadomymi wspomnieniami przeszłych katastrofalnych wydarzeń a odmową uznania przez świadomy umysł, że te wydarzenia rzeczywiście miały miejsce w czasach przedhistorycznych i historycznych”. Czy taka trauma, jak wierzył Wielikowski, mogła być przyczyną agresji i wrogości widocznej w historii ludzkości? Dla każdego, kto martwi się możliwością wybuchu wojny nuklearnej, odpowiedź powinna być kluczowa. A co z niebezpieczną niestabilnością społeczną, która prawie pół wieku później stała się jeszcze bardziej powszechna?

Jak powiedział Milton: „Trauma jest odpowiedzialna za niezdolność, a czasami wręcz opór środowiska naukowego przed uznaniem przytłaczających dowodów wskazujących na pełną katastrofalnych wydarzeń przeszłość Ziemi i całego Układu Słonecznego. […] trauma jest również odpowiedzialna, przynajmniej częściowo, za działania niektórych naukowców, którzy potępili Wielikowskiego nie czytając nawet jego pracy. Być może ludzie ci naprawdę uważają, że prawda jest zbyt straszna, aby ją zaakceptować”.

Jedna z pierwszych wskazówek, którą Wielikowski cytował na sympozjum w Lethbridge, pochodziła ze stuletniej książki C. E. Brasseura de Bourbourga, francuskiego misjonarza, który pisał o starożytnych wierzeniach i historii Meksyku, a także o ich możliwych powiązaniach z wierzeniami egipskimi. Co dziwne, Brasseur nie łączył przekazów z Meksyku z podobnymi relacjami z pism biblijnych. Wielikowski „uznał za dziwne, że [Brasseur] będąc duchownym, nie zauważył lub nie odważył się napisać, że w Piśmie Świętym wiele stron dotyczy tych samych wydarzeń, które opisał”. Brasseur podał, że w meksykańskiej tradycji opisywano kataklizmy, o czym opowiadało także kilku XVI-wiecznych historyków hiszpańskich. Jak powiedział Wielikowski „Były to wydarzenia o wielkiej gwałtowności. Góry wznosiły się i poruszały; na obszarze od północnego pacyficznego wybrzeża Ameryki Północnej aż do Ziemi Ognistej na południowym krańcu Ameryki Południowej wybuchło wiele wulkanów. Ocean uniósł się jak ściana i gnał w towarzystwie straszliwych wiatrów. Na niebie widziano walczące między sobą ogniste obiekty. Z góry spadały kamienie, po których następowały deszcze nafty. Ludzie oszaleli od hałasu i pod wpływem ogromnego niebezpieczeństwem. Domy zawaliły się, huragany wyrywały z korzeniami wielkie drzewa i niszczyły całe lasy. Gdyby dzisiaj wydarzyła się tak wielka katastrofa, jakie wrażenie pozostawiłaby na ocalonych?”

Według Wielikowskiego relacje biblijne i związane z nimi tradycje są pełne odniesień do wielkich kataklizmów. „Relacja o katastrofie z drugiego tysiąclecia [p.n.e.] została zapisana na bardzo wielu stronach biblijnych ksiąg proroków i Psalmów. Całe nasze życie jest przesiąknięte wpływami tych i innych katastrofalnych wydarzeń, które miały miejsce we wcześniejszych wiekach. Ślady tych katastrof przetrwały w stosowanej do dziś liturgii, nie decydujemy się jednak badać jej pod tym kątem. Niezależnie od tego, jaką dziedzinę życia wybierzemy, odnajdziemy ślady przerażających wydarzeń z przeszłości. Dobrym przykładem jest kalendarz, zarówno żydowski, jak i chrześcijański, albo kalendarz jakiegokolwiek innego wyznania. Przez cały rok dni świąt są odzwierciedleniem katastrofalnych wydarzeń”.

Wielki potop, taki jak opisany w biblijnej historii Noego, z pewnością nie był pierwszym kataklizmem, który zniszczył życie na Ziemi. Podobnym przykładem może być opis końca Atlantydy Platona, ale wiele relacji z bardzo starożytnych czasów przetrwało tylko w mitologii. Prastare egipskie mity, jak zauważył Wielikowski, opisują „[…] bitwy i zmiany na niebie oraz ogromne zniszczenia na Ziemi. Zaniedbujemy badania i poznania tych zmian w naszym pragnieniu wiary, że żyjemy na stabilnej i bezpiecznej planecie”.

Czy lęk, że nasz świat nie jest jednak tak bezpieczny, może prowadzić do zbiorowej amnezji? Wiemy, że przynajmniej na poziomie indywidualnym z pewnością może tak być. Współczesna psychoanaliza została zbudowana wokół idei, że zapomniane traumy z dzieciństwa kształtują i wpływają na życie dorosłych. Jak twierdził Wielikowski, zjawisko kolektywnej amnezji zaprzątało umysł Zygmunta Freuda w ostatnich dziesięcioleciach jego życia i stało się jego obsesją.

„Początkowo Freud uważał, że wrażenia, które odbiera umysł dziecka, dyktują jego przyszłość i powodują między innymi nerwice w życiu młodzieńczym i dorosłym. Później Freud odwrócił swoją tezę i stwierdził, że przeznaczenie człowieka jest wyzwalane przez obrazy, które istnieją w pamięci zbiorowej, głęboko w nieświadomym umyśle”.

Mimo że Freud wycofał się z idei problemów psychicznych spowodowanych zapomnianą traumą, Wielikowski tego nie zrobił. „Z badań psychoanalitycznych” – powiedział – „wiemy, że traumatyczne doświadczenie, czy to natury fizycznej, czy psychicznej, pozostawia wyraźne ślady głęboko w ludzkiej duszy. Takie ślady widoczne są w naszym dziedzictwie, które pochodzi ze starożytności. Można je znaleźć w większości pisanych dokumentów, które przetrwały od czasów przeszłych cywilizacji: z Meksyku, Chin, Islandii, Iranu, Indii, Sumeru, Rzymu, Grecji, Egiptu i Judei. Wśród ludów, które nie umiały pisać przetrwały podobne tradycje przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. Są one ostatecznie spisywane przez antropologów, którzy zbierają razem historie katastrof z północy i południa, z zachodu i wschodu, z Laponii i wysp Południowego Pacyfiku. Dlaczego nie uznajemy tych dowodów, których ślady istnieją w duszach wszystkich ludzi. Odpowiedź brzmi: ponieważ te ślady są tak głęboko pogrzebane, że nie jesteśmy w stanie zobaczyć dowodów przed nami”.

Arka Noego; grafika Gustava Doré

Ta celowa ślepota widoczna jest nie tylko w szalonych ekscesach barbarzyńskich terrorystów, ale także w szacownych instytucjach cywilizacji zachodniej, gdzie „poprawna politycznie” elita rządząca praktykuje nietolerancyjną „religię”, nie różniącą się wiele od religii barbarzyńskich przodków – być może mniej brutalną i nieco bardziej subtelną. John Anthony West sardonicznie nazwał ją „Kościołem Postępu”. Inni nazywają to scjentyzmem.

Według teorii amnezji kulturowej Wielikowskiego nieświadoma pamięć jest przekazywana genetycznie z pokolenia na pokolenie. Jest to koncepcja zaproponowana już przez Freuda i Junga, ale sprzeczna z nowszymi badaniami biologicznymi. Niemniej jednak Wielikowski miał swoje powody, by sądzić, że pamięć jest rzeczywiście tak przekazywana, jeśli nie w obrębie rasy, to w inny sposób. Jak zobaczymy, istnieją inne sposoby przekazywania podobnych wspomnień z pokolenia na pokolenie i to nie tylko przez kilka stuleci, ale przez wiele tysiącleci.

3. POSZUKIWANIE ZAGINIONYCH ARCHIWÓW

Czy Atlantyda mogła zostawić nam bibliotekę?

Kiedy Stanley Kubrick przedstawił pod koniec lat sześćdziesiątych swój film 2001: Odyseja kosmiczna, wielu postrzegało go jako proroczą wizję, która odważyła się zająć tematami nietkniętymi dotychczas przez kulturę popularną. Wydawało się, że była to szersza wizja początków i przeznaczenia ludzkości, niż kiedykolwiek próbowano przedstawić na wielkim ekranie (nawet bardzo szerokim ekranie Cinerama). Idea, że nasi przodkowie z gwiazd pozostawili za sobą tajemnicze wskazówki, które miały poprowadzić raczkującą rasę ludzką ku ostatecznemu rozpoznaniu jej prawdziwej tożsamości, była z całą pewnością niezwykle stymulująca.

Co dziwne, krytycy, którzy to wszystko widzieli, zignorowali lub odrzucili możliwość realnego istnienia obiektu podobnego do tajemniczego obelisku z filmu.

Czy to możliwe, że nasi przodkowie zostawili nam takie znaki, ale wskazują one na bardziej transcendentne i duchowe przeznaczenie ludzkości, niż świecki establishment jest gotów rozważyć, bo kwestionowałoby to wiele założeń leżących u podstaw istniejącego porządku? Czy istnieje jakiś starożytny obiekt, który wciąż wymyka się naszemu rozumieniu jego kształtu i proporcji, którego pochodzenie i sposób budowy pozostają tajemnicą, ale którego wszechobecny wpływ jako powszechnie rozpoznawanego symbolu prowadzi nas ku głębszej, transcendentnej świadomości?

Czy jest lepsza odpowiedź niż Wielka Piramida w Gizie? Stanowiła ona przedmiot zainteresowania bractw ezoterycznych na przestrzeni dziejów, od budowniczych gotyckich katedr, po ojców-założycieli Ameryki (wystarczy spojrzeć na Wielką Pieczęć Stanów Zjednoczonych).

W latach dziewięćdziesiątych sensacyjne odkrycia na płaskowyżu Giza w Egipcie skłoniły wiele osób do zastanowienia się, czy starożytni przodkowie – może nawet Atlanci – pozostawili po sobie archiwum, które może wkrótce zostać odkryte. W nowym artykule naukowym autorstwa współpracowników „Atlantis Rising”, dr Roberta Schocha i Roberta Bauvala, do których dołączył niezależny badacz dr Manu Seyfzadeh, ponownie przyjrzano się poszukiwaniom zaginionej starożytnej sali zapisów w Egipcie. Więcej o ich nowym odkryciu wkrótce, ale najpierw musimy nakreślić tło wydarzeń.

Obelisk z filmu 2001: Odyseja kosmiczna Stanleya Kubricka na tle koniunkcji Słońca i Księżyca

Z emitowanego w 1993 roku programu telewizji NBC The Mystery of the Sphinx, którego narratorem był Charlton Heston, znaczna część publiczności po raz pierwszy dowiedziała się, że Wielki Sfinks może być o tysiące lat starszy, niż sądzi egiptologia głównego nurtu. Na czele debaty stanął Robert Schoch, profesor geologii z Boston University, który przedstawił mocny argument, że stopień erozji powierzchni Sfinksa spowodowanej przez wodę dowodzi, że jego wiek jest znacznie starszy, niż się powszechnie sądzi. Mniej więcej w tym samym czasie belgijski inżynier Robert Bauval wraz z Adrianem Gilbertem wysunęli w swojej bestsellerowej książce Piramidy – brama do gwiazd hipotezę, że istnieje korelacja między monumentalnymi budowlami w Gizie a konstelacją Oriona. Na początku 2017 roku Schoch i Bauval połączyli siły, aby napisać Tajemnicę Wielkiego Sfinksa, a później tego samego roku wraz z Seyfzadehem, opublikowali wspomniany wyżej artykuł naukowy pod tytułem A New Interpretation of a Rare Old Kingdom Dual Title: The King’s Chief Librarian and Guardian of the Royal Archives of Mehit (Nowa interpretacja rzadkiego podwójnego tytułu z okresu Starego Państwa: Królewski Główny Bibliotekarz i Strażnik Królewskich Archiwów Mehit). Artykuł przedstawił nowe dowody na to, że Sfinks jest nie tylko znacznie starszy niż wcześniej sądzono, ale może także strzec ukrytej komnaty zawierającej archiwa zaginionej starożytnej cywilizacji[6].

Wskazówki historii

Idea istnienia zaginionego źródła cywilizacji pozostaje cały czas kontrowersyjna, ale sugestia, że początki cywilizacji są znacznie starsze niż wcześniej sądzono jest niezwykle intrygująca i wielu ludzi zastanawia się, czy możemy jeszcze znaleźć jakieś nieodkryte jeszcze archiwa wcześniejszej wysokiej kultury. Czy to możliwe, że bardzo starożytna, ale zaawansowana cywilizacja przewidziała nadchodzący upadek i podjęła kroki, aby pozostawić rodzaj kapsuły czasu, która mogłaby przetrwać ciemne tysiąclecia, do czasów kiedy kolejna cywilizacja osiągnie ten sam poziom postępu? W końcu, jak dowiedzieliśmy się z losów Biblioteki Aleksandryjskiej, nie zawsze łatwo jest przekazać dalej wiedzę pewnej epoki.

Czy pierwotni budowniczowie monumentów w Gizie mogli pozostawić jakieś zapisy, ale ukryli je tak dobrze, że przez tysiąclecia mogły uniknąć wykrycia? Niektórzy badacze, tacy jak Schoch i Bauval, uważają, że odpowiedź brzmi „tak” i że sala zapisów czeka jeszcze na odkrycie. Miejmy nadzieję, że pomogłoby nam to zrozumieć w znacznie głębszy sposób, kim jesteśmy i być może doprowadziłoby nas do gwiazd. Naukowcy powołują się na wiele starożytnych i współczesnych źródeł, w tym pochodzących ze starożytnego Egiptu. Znamy stąd wiele tekstów odnoszących się do odległego, złotego wieku, który Egipcjanie nazywali Zep Tepi, czyli Pierwszym Czasem. Początki Zep Tepi miały miejsce jeszce w erze Lwa, około 10 500 p.n.e.

W erze Lwa podczas wiosennej równonocy słońce wschodziło w konstelacji Lwa. Była ona wówczas widoczna dokładnie na wschodzie, w jednej linii z Wielkim Sfinksem. Być może Sfinks został zbudowany w tym miejscu po to, aby mógł oglądać swój własny obraz na gwiezdnym niebie, który pojawiał się w 10 500 roku p.n.e. na wschodnim horyzoncie.

Gdy na początku XIX wieku znaleziono Sfinksa, był zakopany w piasku po ramiona.

Jeśli wierzyć Platonowi, istniała cywilizacja znacznie starsza niż Egipt, nawet o wiele tysięcy lat. Czy odniesienia w starożytnych tekstach do tajemnych pomieszczeń i przejść pod Sfinksem i w jego pobliżu, a także na całym płaskowyżu Giza, mogą być wskazówką, jak dotrzeć do spuścizny jeszcze wcześniejszej epoki? Oto kilka intrygujących odniesień ze starożytności:

• Na ścianach Świątyni Edfu znajdują się aluzje do „Świętej Księgi Świątyń”, która mówi o przedmiotach przechowywanych w tajemnej sali, a następnie ukrytych jeszcze dalej, aby chronić ich sekrety.

• Papirus Westcar, datowany na okres IV Dynastii, opowiada o mędrcu imieniem Djeda, który wiedział o „tajemnych komnatach ksiąg Thota”. Papirus instruował faraona Chufu, któremu później przypisano budowę Wielkiej Piramidy, w jaki sposób pewnego dnia otworzyć „ukryte miejsce”, salę biblioteczną, w której przechowywano zwoje. Djeda wygłaszał również przepowiednie wskazujące, kiedy hala zostanie odkryta.

• Reliefy na Steli Snu Totmesa IV, znajdującej się pomiędzy łapami Sfinksa, wydają się wskazywać na istnienie jakiejś podziemnej struktury pod tułowiem monumentu. Niektórzy badacze uważają, że ich znaczenie należy rozumieć dosłownie.

• Grecki historyk Herodot napisał w 443 roku p.n.e., że pod płaskowyżem Gizy ukryty jest ogromny labirynt tuneli rozciągających się we wszystkich kierunkach daleko poza piramidę, „w których są wyrzeźbione wielkie figury”, a drogę do niego można znaleźć „pod ziemią”.

• Corpus Hermeticum (dzieło napisane na początku ery chrześcijańskiej, jeśli nie wcześniej) opowiada, że Hermes (grecki odpowiednik Thota) ukrył „sekrety Ozyrysa” i rzucił na nie zaklęcie, aby nie zostały odkryte przez niegodnych.

• Rzymski historyk Marcelinus napisał w IV wieku, że pod piramidami znajdują się kręte podziemne galerie i przejścia. Starożytni kapłani, którzy wiedzieli, że nadchodzi potop i obawiali się, że pamięć o ich świętych ceremoniach zostanie utracona, budowali krypty w różnych miejscach. Jedną z nich, jak twierdził Marcelinus, można znaleźć między łapami Sfinksa.

• Niektóre czterowiersze Nostradamusa są interpretowane jako odnoszące się do „sali zapisów”.

• Edgar Cayce[7] twierdził, że pod Sfinksem istnieje komora, w której znajduje się archiwum i przepowiedział, że zostanie odkryta pod koniec XX wieku.

Koncepcja hali zapisów na płaskowyżu Gizy autorstwa Toma Millera (patrz również kolorowa wkładka)

Przesłanie z ery Lwa

W artykule z 2017 roku, który ukazał się w „Atlantis Rising” zatytułowanym The Sphinx Breaks Its Silence (Sfinks przerywa milczenie) Robert Schoch przedstawił źródła artykułu A New Interpretation of a Rare Old Kingdom Dual Title: The King’s Chief Librarian and Guardian of the Royal Archives of Mehit, który napisał z Manu Seyfzadehem i Robertem Bauvalem. W maju 2017 roku dr Schoch i Bauval uczestniczyli w kolejnych konferencjach w Kalifornii i Arizonie. Jednym z uczestników był ich kolega i przyjaciel dr Seyfzadeh (dermatolog i pasjonat historii starożytnego Egiptu), który prywatnie opowiedział im o swoim osobistym odkryciu: hieroglificznych zapisach pochodzących z okresu najwcześniejszych egipskich dynastii, które odnoszą się nie tylko do Sfinksa, ale także do archiwum znajdującego się pod Sfinksem, odpowiadającego podziemnej komnacie w pobliżu lewej łapy Sfinksa. Na zaproszenie Seyfzadeha, Schoch i Bauval dołączyli jako współautorzy artykułu opisującego odkrycie. Schoch uważa, że artykuł będzie miał historyczne konsekwencje.

Dr Seyfzadeh zwrócił uwagę, że na podstawie posągu Hemiunu – bratanka i wezyra faraona Chufu, powszechnie uznawanego za budowniczego Wielkiej Piramidy – zapisano dwuczłonowy tytuł, który wymyka się dokładnemu tłumaczeniu przez egiptologów. Jak uważają autorzy, tytuł pochodzi z czasów znacznie wcześniejszych niż panowanie Chufu, ponieważ można go znaleźć również na drewnianych panelach w grobowcu Hesy-Re, urzędnika na dworze faraona Dżesera, który żył przed 2500 rokiem p.n.e., uznawanym powszechnie za datę budowy Sfinksa. Zapis tytułu składa się z siedmiu różnych symboli. Są to: 1) topór; 2) trzcina i kałamarz tworzące jeden symbol; 3) turzyca (roślina występująca w Egipcie); 4) bochenek chleba; 5) topór; 6) wygięty pręt (tajemniczy, wcześniej nierozszyfrowany znak); 7) leżąca lwica.

Stela Snu Totmesa IV ukazuje Sfinksa siedzącego na konstrukcji, która może być podziemną budowlą; fot. dzięki uprzejmości Roberta Schocha i jego żony, Catherine Ulissey.

Symbol topora zwykle oznacza nadzorcę, mistrza, architekta lub wysokiego urzędnika. Dwie osie oznaczają podwójny tytuł. Trzcina i kałamarz, turzyca i bochenek chleba oznaczają, że urzędnik był nadzorcą królewskich skrybów lub architektów – było to niezwykle ważne stanowisko.

Ale co może reprezentować drugi tytuł? Topór widoczny w drugim tytule jest identyczny i prawdopodobnie ma takie samo znaczenie jak w pierwszym.

Czym jest „wygięty pręt” i co reprezentuje lwica? Lwica występująca w drugim tytule wydaje się być tożsama z lwicą na steli Wepemnefreta, który był synem Chufu. Archeolodzy pracujący pod kierunkiem George’a A. Reisnera znaleźli stelę przy ścianie jego grobowca w 1905 roku.

Egiptolog William Stevenson Smith (1907-1969) przetłumaczył hieroglificzny tytuł jako „Rzemieślnik z Mehit”. Ale znaczenie wygiętego pręta wystającego lub wchodzącego w grzbiet lwicy umknęło egiptologom, częściowo ze względu na wyjątkową rzadkość występowania tego symbolu.

Doktor Seyfzadeh zasugerował, że wygięty pręt reprezentuje klucz używany do otwierania zamka. W czasach Środkowego Państwa (na początku drugiego tysiąclecia p.n.e.) Egipcjanie opracowali prosty zamek i klucz, a obecnie istnieją dowody istnienia znacznie starszych urządzeń tego typu. Zamki i klucze były używane w tak wczesnym okresie najprawdopodobniej tylko przez elity, dlatego rzadko pojawiają się do nich odniesienia.

Wkładanie klucza w plecy lwicy nie miałoby sensu, jak twierdzą autorzy artykułu, chyba że lwica symbolizuje coś innego, na przykład budynek lub posąg, który chroni zamkniętą komnatę albo skarbiec. Czy jakaś fizyczna konstrukcja w kształcie lwicy zabezpieczała lub chroniła zamknięty skarbiec? Natychmiast przychodzi na myśl Wielki Sfinks. Sfinks ma dziś co prawda ciało lwa z ludzką głową, ale głowa została wyrzeźbiona na nowo w czasach dynastycznych – Schoch od dawna twierdzi, że Sfinks był leżącym lwem. Jak zostało to opisane w książce Tajemnica Wielkiego Sfinksa, podczas badań sejsmicznych przeprowadzonych wokół posągu na początku lat dziewięćdziesiątych, Schoch i geofizyk Thomas Dobecki zidentyfikowali pewnego rodzaju komorę położoną pod Sfinksem w pobliżu jego lewej łapy.

Możemy zinterpretować drugą część podwójnego tytułu jako odniesienie do nadzorcy, mistrza, opiekuna lub posiadacza klucza otwierającego skarbiec, który był – w oparciu o pierwszą część podwójnego tytułu (odnoszącą się do skrybów i pisania) – rodzajem archiwum, salą przechowywania akt, strzeżoną przez lwicę. W świecie fizycznym archiwum mogło znajdować się w komorze pod Wielkim Sfinksem. Przed przerobieniem głowy Sfinks mógł reprezentować boginię Mehit pod postacią lwicy. Podwójny tytuł można zatem przetłumaczyć konkretnie jako „Nadzorca skrybów Króla i mistrz klucza do lwicy” lub, bardziej elegancko, jako „Naczelny Bibliotekarz Króla i Strażnik Królewskich Archiwów Mehit”.

Mając to wszystko na uwadze, uważa Schoch, można przypuszczać, że Sfinks istniał na płaskowyżu Gizy już w okresie I dynastii (od kiedy zachowały się pierwsze źródła pisane dotyczące Egiptu). W tamtym czasie przedstawiał lwicę symbolizująca boginię Mehit i strzegł zamkniętej komory, w której przechowywano archiwa.

Przedstawienie dwuczłonowego tytułu znalezionego na podstawie posągu Hemiunu (przed lewą stopą), na steli Wepemnefreta i na drewnianych panelach Hesy-Re; ilustracja autorstwa Catherine Ulissey

Poszukiwanie sali zapisów

Wysiłki mające na celu znalezienie komory pod Sfinksem były aktywnie podejmowane dopiero od 2009 roku, ale nie przyniosły spektakularnych rezultatów. Dr Joseph Schor, działający pod auspicjami Florida State University, uzyskał w 1996 roku pozwolenie od ówczesnego egipskiego dyrektora do spraw zabytków, Zahi Hawassa, na zbadanie tego obszaru. Schor i jego partner Joe Jahoda, przedstawiciel Association for Research and Enlightenment (A.R.E.), organizacji, którą założył Edgar Cayce, planowali zmapować cały płaskowyż Giza za pomocą georadaru i przeprowadzić jednocześnie badania wykopaliskowe. Niestety, wszystko spaliło na panewce, gdy egipskie władze starożytności bez podania powodu wstrzymały wysiłki Schora.

Schor nie był zbyt chętny do dzielenia się swoimi odkryciami, ale zabrał głos na konferencji zorganizowanej przez A.R.E. w 1998 roku. Powiedział, że jego badania wskazały anomalny obszar, położony około dziesięciu metrów pod Sfinksem, który opisał jako komorę wykutą w podłożu skalnym z równoległymi ścianami o szerokości około siedmiu i pół metra, długości dwunastu i wysokości do czternastu metrów. „Odczyty” Cayce’a odnoszą się do takiej komory jako przedsionka sali zapisów. Uważano, że znajdowała się ona przy prawej przedniej łapie Sfinksa.

W 2009 roku Zahi Hawass stwierdził, że planuje wywiercić otwór pod Wielkim Sfinksem. Raport o jego zamiarach został opublikowany w lutowo-marcowym wydaniu „Ancient Mysteries”, biuletynu informacyjnego A.R.E. Joe Jahoda, długoletni członek tej organizacji, przekonał Hawassa do wykonania wierceń w celu znalezienia komory pod Sfinksem. Hawass poinformował przedstawicieli A.R.E., że wkrótce po przybyciu odpowiedniego sprzętu zbierze swój zespół i rozpocznie wiercenia.

Biuletyn informował, że Jahoda poprosił, aby A.R.E. kupiła specjalne wiertło niezbędne do wiercenia pod kątem w wapiennym podłożu skalnym. Kevin Todeschi, dyrektor generalny A.R.E., zatwierdził propozycję, a sponsor organizacji, Don Dickinson, zgodził się pomóc w zakupie. W ten sposób wiertło zostało zakupione, zapakowane i wysłane do Egiptu.

Od tego czasu pojawiło się bardzo niewiele dalszych informacji. W 2009 roku Philip Coppens doniósł w „Atlantis Rising”, że władze egipskie na własną rękę przeprowadziły badania radarowe płaskowyżu Giza. Nie pojawiła się żadna oficjalna informacja w tej sprawie, choć wielu przypisuje ten fakt chaosowi, który zapanował w egipskiej polityce, a także instynktownemu oporowi przeciw poszukiwaniu jakichkolwiek dowodów pochodzenia pomnika na płaskowyżu w Gizie z czasów zaawansowanej cywilizacji sprzed potopu.

Czy sala zapisów mogłaby stać się łącznikiem między naszym światem a innym, być może podobnym, który mógł istnieć przed potopem towarzyszącym końcowi ostatniej epoki lodowcowej? Niektórzy badacze uważają, że wysoko rozwinięta cywilizacja chciałaby opowiedzieć swoją historię potomnym, podobnie jak my zostawiając „kapsuły czasu”. Jeśli mają rację możemy poznać prawdę o tym, co stało się z Atlantydą, bezpośrednio od uczestników wydarzeń. Gdybyśmy znaleźli dowód na to, że cywilizacje cyklicznie powstawały i upadały na Ziemi, nie tylko potwierdziłoby to relację Platona, ale mogłoby zmienić znacznie więcej.

II. ARTEFAKTY WIEDZYDOWODY NA ISTNIENIE WYSOKICH TECHNOLOGII W PRZESZŁOŚCI

4. KRYSZTAŁOWA PLANETA

Czy starożytni mogli wiedzieć coś, czego my nie wiemy?

Badanie z 2019 roku opublikowane w czasopiśmie „Nature” przedstawiło dowody na to, że gwiazdy, takie jak nasze Słońce, zamieniają się w ogromne kryształy. Jak mówią astronomowie z University of Warwick w Wielkiej Brytanii, nasze niebo jest wypełnione białymi karłami, gwiazdami którymi stanie się także nasze Słońce, a wszystko to jest skutkiem procesu zestalania się materii gwiezdnej w kryształy. Badania prowadzone przez dr Pier-Emmanuela Tremblaya opierają się w dużej mierze na obserwacjach przeprowadzonych przez satelitę Gaia Europejskiej Agencji Kosmicznej[8].

W 2017 roku dowiedzieliśmy się, że pole magnetyczne Ziemi jest, przynajmniej częściowo, zasilane przez „kwarcowe” kryształy znajdujące się w jej jądrze. Taki był wniosek badaczy z Earth-Life Science Institute z Tokyo Institute of Technology, którzy badali laserowo podgrzewane diamenty pod ekstremalnym ciśnieniem, które, jak się uważa, występuje w jądrze Ziemi. Japońscy naukowcy, którzy podobnie jak badacze z Warwick, opublikowali swoje wyniki w czasopiśmie „Nature”, wydają się kwestionować ugruntowane teorie dotyczące składu chemicznego jądra Ziemi i potwierdzać pogląd, od dawna wyznawany przez wielu badaczy społeczności nauki alternatywnej, że nasza planeta jest wewnątrz „wielkim kryształem”[9].

Zestalający się biały karzeł; grafika z University of Warwick/Mark Garlick

Kryształy od dawna pobudzają ludzką wyobraźnię. Niektórzy twierdzą, że na Atlantydzie wykorzystywano szeroką wiedzę na temat kryształów, aby stworzyć zaawansowaną technologię. W bliższych nam czasach Wikingowie używali kryształów w nawigacji. Dziś zwolennicy New Age kojarzą je ze światłem i magią i noszą je wszędzie ze sobą. Nieżyjący już pisarz science fiction Kurt Vonnegut miał inne zdanie. W swojej powieści Kocia kołyska z 1963 roku Vonnegut wyobraził sobie rodzaj kryształu wody („lód-9”), który zamarza w temperaturze pokojowej. Kiedy kilka kropel przypadkowo wpada do oceanu, woda na całym świecie szybko zamarza, a świat, jaki znamy, kończy się. Trudno sobie nawet wyobrazić kryształy podobne do tych odkrytych w Meksyku w Cueva de los Cristales w 2015 roku. Ta głęboka na trzysta metrów jaskinia, położona pod górą Naica na pustyni Chihuahua zawiera największe naturalne kryształy, jakie kiedykolwiek odkryto. Niektóre mają ponad dziesięć metrów długości. Kryształy, powstałe w złożach gipsu, są zjawiskiem unikalnym na skalę światową. „To Kryształowa Kaplica Sykstyńska” – powiedział hiszpański geolog Juan Garcia-Ruiz dla nieistniejącego już serwisu informacyjnego Cosmos Online[10].

Zdolność kryształów do dostrajania obwodów elektronicznych była podstawą wczesnych, kryształkowych odbiorników radiowych. Można się zastanawiać, jakie niezwykłe właściwości elektromagnetyczne i optyczne mogą mieć kryształy o tak wielkich rozmiarach, jak te znalezione w Naica lub obecne w sercach gwiazdach.

Wnętrze Kryształowej Jaskini pod górą Naica (patrz także kolorowa wkładka 4)

Starożytna sieć energetyczna

Niektórzy uważają, że na świecie działa ogólnoplanetarny system energetyczny, dawno zapomniany przez współczesną ludzkość. W pewnych miejscach na drodze linii energetycznych, prehistoryczna globalna cywilizacja objawiła swoją potęgę, budując ogromne stacje nadawcze i odbiorcze przy wykorzystaniu różnych form monumentalnej architektury. Analiza takich możliwości była podstawą opublikowanego w „Atlantis Rising” w 1996 artykułu Our Crystal Planet (Nasza kryształowa planeta), autorstwa nieżyjącego już badacza dr Josepha Jochmansa.

Autor zastanawia się: „Czy dzisiejsi historycy nie dostrzegają oczywistych wzajemnych połączeń wszystkich tych pozostałości i próbują wyjaśnić milczące ruiny jako »prymitywne« projekty budowlane, które mają niewielkie znaczenie poza lokalnymi, wynikającymi z przesądów potrzebami?”

Jochmans wyjaśnia, że starożytne i współczesne ludy tubylcze na całym świecie mają bardzo podobne tradycje dotyczące wzorców energii Ziemi i sposobu, w jaki była one kiedyś wykorzystywana. W Anglii linie łączące menhiry i kamienne kręgi nazywane są „ley lines” (liniami geomantycznymi). Płynęła wzdłuż nich siła życiowa, która użyźniała ziemię. W Irlandii są one nazywane „ścieżkami wróżek”, a w Niemczech „świętymi liniami”. Grecy znali je jako święte drogi Hermesa, a starożytni Egipcjanie nazywali je ścieżkami Mima.

W obecnych czasach Chińczycy, jak mówi Jochmans, nadal mierzą Lung Mei, czyli „smocze prądy”, które wpływają na równowagę ziemi, co jest praktyką starożytnej sztuki feng shui. Stosowanie igieł do akupunktury w medycynie chińskiej ułatwia przepływ siły życiowej (chi) w ludzkim ciele, natomiast umieszczanie pagód, kamieni, drzew, świątyń i budynków w odpowiednich miejscach było uważane za sposób na uzdrowienie Ziemi.

Rdzenni Australijczycy wciąż przemierzają pustynię pielgrzymując ścieżkami marzeń. Starają się w ten sposób co jakiś czas odnawiać ośrodki życia w okolicy. Wykorzystują plansze zwane churinga, które wyznaczają linie snu, a medytując nad nimi są w stanie przewidzieć nadejście burz i lokalizację zwierząt łownych, gdy wchodzą one w interakcję z systemami linii.

Starzy Polinezyjczycy mówili o używaniu te lapa, czyli „linii światła” płynących w oceanie, jako metody nawigacji. Kamienne głowy Wyspy Wielkanocnej i święte platformy ahu na Hawajach były tak ustawione, aby pobierać zza morskiego horyzontu manę, czyli siłę życiową płynącą wzdłuż linii aka.

Kiedy hiszpańscy konkwistadorzy w XVI wieku wkroczyli do Peru, odkryli, że całe imperium Inków zorganizowane było wokół huacas, czyli świętych ośrodków, położonych wzdłuż linii ceque, które zbiegały się w Coricancha, świątyni Słońca w starożytnym Cuzco. Majowie z Jukatanu łączyli swoje sanktuaria w formie piramid za pomocą sacbes, utwardzonych białych dróg prowadzonych w idealnie prostych odcinkach przez bagna dżungli.

W zachodniej Ameryce Północnej koła szamańskie i kręgi kiva często znajdują się w układach liniowych, a w regionach Środkowego Zachodu i wschodniego wybrzeża społeczności znane jako Budowniczowie Kopców zbudowały wiele ze swoich wspaniałych konstrukcji ziemnych w geometrycznych układach, obejmujących duże obszary. W Nowej Anglii tajemnicze kamienne komory również ułożone są według liniowych wzorców, a wielu rdzennych szamanów amerykańskich mówi dziś o energiach zwanych orenda, manitou i o innych nazwach, które przepływają dookoła Ziemi i mogą uzdrawiać.

Nie tylko rdzenne kultury na całym świecie wykorzystywały lokalne moce Ziemi. Wiele starożytnych i współczesnych tradycji uznaje, że te liniowe wzorce są częścią znacznie większego systemu energetycznego: kryształowej sieci Ziemi.

Starsi indiańskiego ludu Hopi twierdzą, że powierzchnia Ziemi przypomina grzbiet cętkowanego jelonka. Gdy zwierzę rośnie, plamki przesuwają się i zmieniają liczbę. Podobnie, za każdym razem, gdy Matka Ziemia „śpiewa nową pieśń” lub przechodzi do nowego wzorca wibracyjnego, jej centra mocy również przechodzą do nowej konfiguracji odwzorowanej przez złożoną, świętą geometrię.

Włoski schemat „linii świętego Michała”, prowadzącej z Jerozolimy do Irlandii, która przecina siedem starożytnych klasztorów poświęconych świętemu Michałowi.

W latach siedemdziesiątych kilku studentów wynalazcy Buckminstera Fullera przeprowadziło serię eksperymentów, które polegały na zanurzeniu balonu w płynnym ośrodku wypełnionym niebieskim barwnikiem, a następnie poddaniu balonu i płynu działaniu wibracji o określonej częstotliwości. Studenci stwierdzili, że barwnik zbierał się w określonych punktach na powierzchni balonu. Tworzyły się również cienkie linie barwnika, łączące poszczególne punkty w układy geometryczne. Gdy częstotliwość drgań wzrastała, pierwotne punkty szybko się rozmywały, a następnie zaczynała powoli tworzyć się większa liczba punktów również połączonych liniami, ale teraz w bardziej złożonej konfiguracji.

Opierając się na tym eksperymencie, który został powtórzony i rozwinięty przez innych badaczy, a także potwierdzony przez inne badania, wielu naukowców uważa, że Ziemia ma swoje własne centra energetyczne, podobnie jak ludzkie ciało ma czakry i punkty akupunktury. Jak w wypadku rosnącego jelonka lub balonu poddawanego wyższej częstotliwości drgań, gdy Ziemia okresowo przechodzi w stan wyższej energii, ogólne wzorce energetyczne planety zmieniają się w nowe formy podobne do struktury kryształów. Wydaje się, że to globalne zjawisko trwa już bardzo długo.

Badanie map i występujących na całym świecie wzorców geologicznych przeprowadzone w 1976 roku przez Athelstana Spilhausa, geofizyka i konsultanta National Oceanic and Atmospheric Administration (NOAA – Narodowa Służba Oceaniczna i Atmosferyczna) ujawniło, że kiedy superkontynent Pangea rozpadł się około 220 milionów lat temu tworząc podstawy dzisiejszych kontynentów, rozpad nastąpił wzdłuż linii położonych w równych odległościach tworzących krawędzie i punkty czworościanu. Ten geometryczny kształt złożony z czterech równobocznych trójkątów, jest pierwszą i najprostszą ze świętych brył Platona