Zakazana arabska miłość - Marcin Margielewski - ebook + książka

Zakazana arabska miłość ebook

Marcin Margielewski

0,0
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nieznane oblicze turystycznego raju, który dla wielu swoich obywateli jest prawdziwym piekłem.

Rami bał się w życiu tylko Boga i policji. Tą ostatnią, odkąd był dzieckiem, straszyła go matka. Kiedy chciała go skarcić, mówiła, że złapią go, zawiozą na komisariat, a potem zamkną w więzieniu…

Na koncert zespołu Mashrou’ Leila w Kairze jesienią 2017 roku czekały tysiące fanów. Rami też. Matka oczywiście przestrzegała go, by tam nie szedł – tak na wszelki wypadek, trochę z przyzwyczajenia. Nie wiedziała nawet, o czym śpiewa wokalista, nigdy nie słyszała ich muzyki. Rami sam nie był pewien, czy chce pójść, ale czuł, że powinien. Na co dzień zagubiony, w poetyckich tekstach grupy odnajdował siebie.

Nie mógł się spodziewać, że ostatni akord, który wybrzmi ze sceny, da początek nieodwracalnym zmianom w jego życiu. Że wraz z nim wypowiadana bezwiednie przepowiednia matki nabierze mocy. Nie miał pojęcia, że w trakcie koncertu dojdzie do zamachu terrorystycznego, a już na pewno nie podejrzewał, że on sam zostanie oskarżony o to, iż jest jednym z zamachowców.

Był jeszcze bardzo młody, ale zdążył się zorientować, że jego kraj troskę o obywateli ma wypisaną wyłącznie na sztandarach, a słowami o miłości Allaha usprawiedliwia niesprawiedliwość, jakiej się dopuszcza. Miał jednak nadzieję, że nigdy nie będzie musiał się o tym przekonać na własnej skórze.

Oto nieznana twarz wakacyjnego raju. Pudrujący swój wizerunek Egipt oficjalnie chwali się przed turystami demokracją i dbaniem o europejskie standardy, nieoficjalnie zaś chętnie sięga do islamskiego fundamentalizmu, gnębiąc wszystkich, którzy wymykają się odgórnie narzuconym normom.

Marcin Margielewski – pracował jako dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. Przez dziesięć lat podróżował, mieszkając między innymi w Wielkiej Brytanii, Dubaju, Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej. Był dyrektorem kreatywnym kilku światowych marek. Autor bestsellerowych książek: „Jak podrywają szejkowie” (2019), „Była arabską stewardesą” (2019), „Zaginione arabskie księżniczki” (2020), „Tajemnice hoteli Dubaju” (2020), „Urodziłam dziecko szejka” (2020), trzytomowej serii „Niewolnicy” (2021), „Porzuciłam islam, muszę umrzeć” (2022), „Wyrwana z piekła talibów” (2022), „Kłamstwa arabskich szejków” (2022), „Zaginiony arabski książę” (2023), „Piekło kobiet Iranu” (2023), „Handlarze arabskich niewolników” (2023), „Sekrety arabskich kurortów” (2023), „Luksus arabskich pałaców” – tom 1 i 2 (2024), „Szofer arabskich bogaczy” (2024) oraz „Tajemnice arabskich szpitali” tom 1 i 2 (2025).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 363

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przedstawione wydarzenia są zapisem relacji głównego bohatera i wydarzyły się naprawdę. Niektóre imiona, nazwy własne i fakty mogące pomóc w identyfikacji uczestników wydarzeń zostały dla ich bezpieczeństwa zmienione.

Copyright © Marcin Margielewski, 2025

Projekt okładki

Remigiusz Wojaczek

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8391-751-1

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Prolog

Pamiętacie z dzieciństwa historię, która na zawsze zapadła wam w pamięć? A może przeczytaną w młodości książkę, po której z wrażenia do dziś nie jesteście w stanie się otrząsnąć?

Dla mnie taką opowieścią była ta o rzezi niewiniątek zgotowanej przez króla Heroda. Usłyszałem ją, gdy miałem około pięciu lat – zdecydowanie za wcześnie, by pojąć, że to tylko opowieść i że w rzeczywistości nic mi nie grozi. Byłem sparaliżowany strachem – a przecież nie zrobiłem nic złego.

Później, już jako nastolatek, przeczytałem Proces Franza Kafki i powieść ta wywołała we mnie bardzo podobne reakcje, choć rozumiałem już znacznie więcej. Niby się nie bałem, że po mnie przyjdą, ale… co, jeśli przyjdą? To było zdecydowanie więcej niż szkolna lektura. Nic w literaturze nie było w stanie przestraszyć mnie bardziej niż wyobrażenie sytuacji, w jakiej znalazł się Józef K. Aresztowany nie wiadomo za co, oskarżony nie wiadomo o co, sądzony w procesie, w którym nic nie było jasne, wszystko zaś bez reszty absurdalne… O ile miałem świadomość, że bezduszność systemów prawnych w państwach totalitarnych czyni tę opowieść całkiem realną, dla własnego komfortu wolałem o niej myśleć jak o przerysowanej i nadmiernie dramatycznej, choć bez wątpienia genialnej w formie.

Proces był jak koszmarny sen śniony we wczesnej młodości i na co dzień utrzymywany w zapomnieniu, by przypadkiem nie przywodził na myśl skojarzeń ze współczesnym światem. Miał pozostać tylko fantazją Kafki, ale okazało się, że podobne rzeczy dzieją się naprawdę – że przydarzają się ludziom, którzy wcale nie są nam tak odlegli, więcej – są do nas bardzo podobni.

Trudno o wyraźniejszy dowód na potwierdzenie tej tezy niż opowieść Ramiego. Młody, przystojny student z prestiżowego egipskiego uniwersytetu idzie z grupą przyjaciół na koncert. Niewinna zabawa zmienia jego życie w koszmar, z którego nie ma odwrotu. Nic w jego życiu nie będzie już nigdy takie samo. Wszystko, w co wierzył, zniknie. Świat, który znał, wyrzeknie się go, a pozbawiony gruntu pod nogami, nieszczęśnik spadnie w bezdenną przepaść…

A matka go przestrzegała, by nigdzie nie szedł. Przez całe życie wychowywała go w poczuciu trwogi, wierząc, że bezpieczniej jest się bać niż kusić los. Rami daleki jest od bohatera skłonnego do stawiania wyzwań światu. Często mówi o swoim strachu, nie zgrywa bohatera. Nigdy nie chciał nim być.

„Ludzie ludziom zgotowali ten los” – to zdanie zdaje się w jego przypadku nabierać nowego znaczenia.

O historii Ramiego usłyszałem przypadkiem – w chwili, gdy Polska znalazła się w nagłówkach wielu artykułów publikowanych przez media na całym świecie z bardzo niechlubnego powodu. Sprawiły one, że mój mieszkający we Francji przyjaciel, Egipcjanin Osama, napisał do mnie z niepokojem: „Co się dzieje w Polsce? Macie tam Egipt?”.

Nie do końca wiedziałem, jak zareagować – był sierpień, ale podejrzewałem, że nie chodzi mu o pogodę. Osama jednak nie czekał na odpowiedź. Opowiedział mi pokrótce historię Ramiego i szybko zrozumiałem, dlaczego pomyślał o Polsce. Szczęśliwie tytuły artykułów, na które natrafił, były zdecydowanie bardziej dramatyczne niż fakty. Kiedy padła propozycja, by opisać to, co wydarzyło się w życiu Ramiego, nie byłem pewien, czy znajdę odpowiednie słowa. Nie miałem jednak wątpliwości, że chcę dowiedzieć się więcej o tej sprawie. Chociaż okazało się, że skojarzenie jej z Polską było nieco przesadzone, nie było też zupełnie pozbawione sensu – i może stanowić dla nas ważną przestrogę.

Żyjemy w świecie, w którym niemal każdy człowiek ma opinię na niemal każdy temat. Wygłaszamy je z reguły na podstawie kilku danych, a czasami zupełnie bez nich, bazując na intuicji, uprzedzeniach lub własnych fobiach. Wydaje się nam, że wiemy wszystko, tylko dlatego, że mamy powszechny dostęp do wiedzy, ale rzadko ją weryfikujemy. Zdecydowanie prościej jest prześledzić nagłówki, trudniej w nie kliknąć, a sięgnięcie po książkę, by zgłębić wiedzę w danym temacie, przychodzi do głowy już tylko nielicznym, dociekliwym i niedającym się zwieść pozorom.

W naszych czasach odradza się niechęć do inności, a co gorsza, szybko przybiera ona postać nienawiści. Czasami próbuje się ją uzasadniać, nadawać jej znaczenie, ale z marnym skutkiem, bo odarta ze słów zawsze pozostaje nienawiścią do innego człowieka.

Ta książka to wyzwanie. Również dla mnie. I ostrzegam: momentami nie będzie łatwo. Mam też prośbę… Jeśli macie jakieś uprzedzenia względem mniejszości – seksualnych, religijnych lub etnicznych – odłóżcie je na bok. Chociaż na chwilę, na czas trwania tej opowieści. Mam nadzieję, że po jej przeczytaniu nie będą wam już potrzebne.

CZĘŚĆ I

ROZDZIAŁ 1

Mashrou’ Leila

Poczuj zapach jaśminu, smak melasy z tahini

I pamiętaj, żeby o mnie pamiętać (…)

I pamiętaj, żeby o mnie zapomnieć…

MASHROU’ LEILA, SHIM EL YASMINE

22 września 2017, Music Park Festival,

American University in Cairo

Satanistyczna orgia, jaka miała się odbyć podczas koncertu uwielbianego na Bliskim Wschodzie zespołu Mashrou’ Leila (Nocny Projekt), rozpalała egipskich obrońców moralności w mediach społecznościowych. Od tygodni przestrzegali przed zgorszeniem, jakie przywiozą ze sobą do kraju członkowie libańskiej grupy, która przełamując arabskie tabu, w swoich piosenkach porusza tematy, których w tej części świata z reguły się unika. Śpiewają o tęsknocie za pełnią praw, wolności, o miłości homoseksualnej i tej pomiędzy wyznawcami różnych religii, o świecie bez nienawiści wobec tych, którym jest za ciasno w gorsecie islamskich norm.

Bogobojni internetowi moraliści domagali się odwołania występu. Wspinali się na wyżyny kreatywności, nakreślając obrazoburcze scenariusze wydarzeń, do jakich mogłoby dojść na koncercie w centrum egipskiej stolicy. Trudne do opisania perwersje, zgorszenie, jakiego kraj faraonów nie widział w swojej długiej historii, ich zdaniem wymagały stanowczych działań władz. Na takowe jednak się nie zanosiło, więc coraz częściej grozili, że jeśli dojdzie do występu, nie wszyscy ujdą z imprezy żywi. Egipska policja z reguły bardzo poważnie podchodzi do tego typu pogróżek, traktując je jak zapowiedź zamachu terrorystycznego. Każdy, do którego doszło w przeszłości, poważnie nadszarpnął główny biznes Egiptu, czyli turystykę, dlatego oddziały antyterrorystyczne i wywiad działają w tym kraju bardzo sprawnie. No, chyba że sprawa jest rozgrywana politycznie, a ewentualny zamach mógłby pomóc załatwić coś, za co warto zapłacić wysoką cenę.

Jawne groźby na forach internetowych kompletnie zignorowano, bo atak mógłby pomóc władzom w walce z aktywistami LGBT+. Była szansa, że część z nich zginie, reszta się przestraszy, a dzięki zgrabnie poprowadzonej propagandzie w mediach ludzie uwierzą, że „perwersyjne tęczowe środowiska” same stoją za tragedią i zorganizowały prowokację, by zwrócić na siebie uwagę świata.

Lider zespołu Mashrou’ Leila, Hamed Sinno, który wiele lat wcześniej ujawnił, że jest gejem, był adresatem potężnej liczby obelg płynących wartkim strumieniem pod każdą z internetowych wzmianek o koncercie. Choć na scenie ani w życiu publicznym nigdy nie zrobił niczego zdrożnego – nikogo nie obraził, nie rozebrał się, nie prowokował, a jedynie śpiewał o miłości, która czasami wykracza poza spisane w świętych księgach normy – został okrzyknięty piekielnym pomiotem i dewiantem seksualnym.

Każdy, kto próbował go bronić, kierował na siebie zapowiedzi śmierci w męczarniach – i to wcale nie tej zapisanej w Koranie, obiecanej z rąk Allaha. Chętni do jej wymierzenia w jego imieniu jeszcze przed sądem ostatecznym mnożyli się na forach. Gróźb padających pod adresem muzyków i ich fanów były tysiące, ale tysiące były też tych, którzy nie zważając na szlam, jakim próbowano ich obrzucać w sieci, i ryzyko, że ktoś zrealizuje groźby zorganizowania masakry, pojawili się na koncercie. Trzydzieści pięć tysięcy radosnych, uśmiechniętych młodych ludzi przyszło, by posłuchać pięknych, poetyckich w słowach, choć muzycznie bardzo nowoczesnych piosenek Mashrou’ Leila.

Koncert miał się odbyć na terenie należącym do uniwersytetu w Kairze, w dzielnicy Zamalek, w części zwanej greckim kampusem, która historycznie była siedzibą zamieszkującej stolicę społeczności greckiej. To bardzo wyjątkowe miejsce. Dzielnica położona na otulonej ramionami Nilu wyspie Gezirah jest zieloną oazą w sercu metropolii. Zachwyca eleganckimi kawiarniami, galeriami sztuki i butikami. Historia współgra tutaj z nowoczesnym obliczem miasta. Wśród bujnych ogrodów i historycznych rezydencji Zamalek tętni życie kulturalne. To tutaj mieści się Opera Kairska, gdzie dźwięki muzyki klasycznej mieszają się z szumem rzeki, a wznosząca się nieopodal, pnąca na ponad sześćdziesiąt pięter Burj Al-Kahira – Wieża Kairska – czujnie strzeże miasta.

Sercem tego miejsca jest właśnie kampus American University in Cairo. Jego nowoczesna architektura harmonijnie współgra z elementami tradycyjnymi, a studenci z wielu zakątków świata wnoszą różnorodność kulturową, czyniąc to miejsce prawdziwie kosmopolitycznym. Na terenie kampusu mieści się część obiektów uniwersyteckich i park, w którym organizowanych jest wiele imprez plenerowych. Koncert Mashrou’ Leila, odbywający się w ramach popularnego Music Park Festival, miał być jedną z nich.

Występ się opóźniał. O czwartej po południu – na tę godzinę zaplanowano jego rozpoczęcie – zespół nie pojawił się na scenie. Początkowo nie wzbudzało to niczyjego niepokoju, przywiązanie do punktualności nie jest bowiem w Egipcie zbyt powszechne, jednak wszystko ma swoje granice. Z czasem atmosfera zgęstniała, a zebrani na kampusie fani zaczęli się obawiać, że opóźnienie ma związek z nagonką, jaka miała miejsce przed festiwalem.

Pojawiły się pogłoski o odwołaniu koncertu, ale nikt nie chciał się na to zgodzić. Ludzie zaczęli skandować nazwę zespołu. Niektórzy śpiewali jego piosenki, mając nadzieję, że w ten sposób przyspieszą rozpoczęcie imprezy.

Tymczasem za kulisami panowała atmosfera pełna napięcia i niepewności. Służby porządkowe oficjalnie przestrzegły muzyków, że pojawiło się niebezpieczeństwo zamachu podczas ich występu. Nieoficjalnie artyści wiedzieli o tym już w drodze do Egiptu, ale nie był to pierwszy raz, gdy radykałowie próbowali powstrzymać ich przed graniem, dlatego zignorowali ostrzeżenie, tak jak za każdym razem wcześniej.

Libańczycy mieli do podjęcia jedną z najtrudniejszych decyzji w swojej karierze – zrezygnować z wyjścia na scenę i ulec groźbom albo na nią wyjść i stawić im czoła. A co, jeśli podczas występu ktoś faktycznie zdetonuje bombę albo otworzy ogień do zgromadzonych? Policja nie zdawała się zainteresowana zapewnieniem im bezpieczeństwa. Ponieważ jednak ze strony władz nie zapadła decyzja o odwołaniu koncertu, muzycy zdecydowali, że skoro ich fani nie przestraszyli się ryzyka, oni też nie mogą. Z dwugodzinnym opóźnieniem, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, ze sceny rozległy się dźwięki charakterystycznych skrzypiec, którymi Haig Papazian zapowiedział początek występu, a chwilę później nad wyspą Gezirah rozbrzmiał przejmujący wokal Hameda Sinno.

Do eksplozji doszło niedługo po tym, jak zamilkł. Wielu nawet nie zdawało sobie z niej sprawy. Bo nie, tego wieczoru w Kairze nie wybuchła bomba, tak jak się spodziewano. Wybuchła nienawiść, która mimo że już wcześniej zataczała potężne kręgi, teraz zaczęła razić boleśnie… bywało, że śmiertelnie. Jej ofiary najpierw liczono w dziesiątkach, wkrótce już w setkach. Wiele bezimiennych. I jedna, znana z imienia i nazwiska, która stała się symbolem odwagi i dowodem na okrucieństwo Egiptu wobec jego młodych, tęskniących za wolnością obywateli.

Muzyka Mashrou’ Leila to złożona i przejmująca sieć osobistych opowieści, komentarzy społecznych i artystycznej ekspresji, splatająca w misterną całość wątki LGBT+, dyskurs religijny oraz eksplorację tożsamości międzykulturowej. Jest odważna, symboliczna i bez wątpienia wybitna.

W Shim El-Yasmine Mashrou’ Leila opowiadają o nieszczęś­liwej miłości między dwoma mężczyznami, we wzruszający sposób pokazując bolesne trudności związane z koniecznością ukrywania uczuć, która pcha jednego z nich do założenia rodziny i ukorzenia się przed wymogami norm społecznych.

Dawli w poetycki sposób opowiada o tęsknocie i frustracji w związkach jednopłciowych. Wolność wyrażania własnych uczuć jest tu porównana do zakazanego owocu, którego zerwanie zawsze spotyka się z karą.

Rassoul wykorzystuje symbole religijne do wyrażenia poczucia odmienności i wyobcowania, często odczuwanego przez osoby LGBT+. Jej tekst wyraża pragnienie akceptacji, jednocześnie subtelnie krytykując normy religijne dotyczące homoseksualności.

Religia miesza się z miłością w wielu tekstach zespołu, ale często sama jest też ich tematem. Muzycy poruszają w swojej twórczości kwestie religijne nie po to, by potępić wiarę, ale by na nowo zinterpretować i zakwestionować istniejącą dogmatykę, często skupiając się na kwestiach moralności, która nierzadko zdaje się przesłaniać ludziom to, co naprawdę w życiu ważne. To podejście, doceniane przez niektórych za intelektualną głębię, spotyka się też często z silnym oporem ze strony tych, którzy postrzegają twórczość zespołu jako jawnie antyreligijną.

Piosenka Ana Fi porusza kwestię złożoności wiary i konfliktu między wierzeniami religijnymi a doświadczeniami osobistymi.

Baddak Ayyoun kontrastuje wyidealizowane piękno postaci religijnych z rzeczywistością ludzkich wad i niedoskonałości, sugerując napięcie między naukami religijnymi a rzeczywistością.

Siła twórczości Mashrou’ Leila tkwi nie tylko w podejmowaniu poszczególnych tematów, ale też w mistrzowskim ich splataniu. Muzycy komentują świat w poetycki sposób i nie zgadzają się na jego niesprawiedliwość, czego wyraz dali chociażby w utworze Loubnan, w którym bezpośrednio konfrontują się z niestabilnością polityczną i podziałami społecznymi w Libanie, wplatając w tekst wątki tożsamości narodowej i osobistych zmagań.

Ich prowokacyjna, lecz pełna empatii artystyczna ekspresja prowokuje ważne dyskusje i przyczynia się do lepszego zrozumienia różnorodności ludzkich doświadczeń. Niestety ci, którzy nie chcą sobie zadać trudu lub nie dysponują inteligencją wystarczającą, by zrozumieć ich prawdziwe przesłanie, widzą w niej wyłącznie wrogi atak na ustalony w średniowieczu porządek, którego należy bronić za wszelką cenę – i nie bez użycia siły.

Muzycy mają wrogów wśród wielu grup społecznych i religijnych. Nienawidzą ich oczywiście muzułmanie i konserwatyści, ale równie ostro krytykują ich również chrześcijanie, o czym mieli okazję przekonać się wielokrotnie w swoim własnym kraju. Chociaż teksty ich piosenek wiele mówią o równości między rasami, religiami, płciami i orientacjami seksualnymi, ich przeciwnicy widzą w nich głównie agresję. Jakby rozumieli je na wspak, zupełnie na odwrót.

Następnego dnia świt w Egipcie z wolna ujawniał skutki tego, co działo się pod osłoną odchodzącej nocy. Media od samego rana rozniecały ogień informacji o obrzydliwym skandalu, jaki wzbudził dokonany przez grupę wywrotowców zamach na islamskie podstawy państwa. Wszystkie serwisy informacyjne w kraju zaczynały się od doniesień o wydarzeniach z koncertu – i podkreślenia, jak dobrze poradziły sobie z nim służby państwowe, tłumiąc w zarodku wrogie Egiptowi oraz jego mieszkańcom działania prowokatorów. Komentatorzy grzmieli, że można się było tego spodziewać, że błędem było zezwolenie na występ grupy, która nie ma szacunku dla tradycji i szerzy zgorszenie wśród bezbronnej młodzieży.

– Musimy działać, nie wolno nam się zatrzymać! – nawoływał jeden z nich na antenie popularnej w Egipcie publicznej stacji CBC. – Musimy zniszczyć tych, którzy bez wahania i w niemoralny sposób godzą w samo serce naszego społeczeństwa. Inaczej Bóg nam tego nie wybaczy. To obowiązek każdego muzułmanina, każdego obywatela!

Jednocześnie zapewniano, że choć doszło do ataku, Egipcjanie mogą czuć się bezpieczni, bo policjanci są na tropie wszystkich tych, którzy mimo setek aresztowań poprzedniej nocy im się wymknęli.

– Nikt odpowiedzialny za te bezeceństwa nie uniknie kary – zapewniał minister spraw wewnętrznych, generał Magdy Abdel Ghaffar. – Ten element musi zostać odizolowany od zdrowego społeczeństwa przede wszystkim dla dobra naszych dzieci, ale i pozostałych obywateli.

Atmosfera gęstniała, po reakcjach można było odnieść wrażenie, że na koncercie faktycznie doszło do brutalnego zamachu, który pochłonął trudną do zliczenia liczbę ofiar, a park, gdzie się odbywał, spłynął krwią.

Nic takiego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – mimo obaw i wyrażanych wprost zapowiedzi dokonania aktu terroru, jeśli Mashrou’ Leila zagra, koncert przebiegł w spokoju, w pokojowej, pełnej radości atmosferze, a ludzie, którzy się na nim bawili, wyglądali na szczęśliwych. Wszystko do czasu, gdy policja, ku zdziwieniu większości uczestników, zaczęła ich rewidować i aresztować.

Zamach, o którym mówiono w mediach, miał zdecydowanie inny wymiar niż to, czego można było się spodziewać po groźbach sprzed koncertu. Dokonano go za pomocą kilku tęczowych flag, które uczestnicy wyjęli w akcie wsparcia dla szykanowanego lidera ich ukochanego zespołu. Chcieli w ten sposób zademonstrować również fakt, że są, istnieją w kraju, który ich egzystencję stara się ukrywać, a wszelkie jej przejawy dusi w zarodku. Wbrew temu, co próbują twierdzić egipscy konserwatyści, ludzie, którzy uważają tęczową flagę za swój symbol, rodzą się również w Egipcie. I choć żyją w nim w strachu, w ukryciu i na marginesie, miewają chwile szczęścia. Tam, pod sceną, przy dźwiękach poruszającej muzyki, przy słowach pełnych akceptacji i empatii w gronie rozbawionych, uśmiechniętych, przyjaznych osób, poczuli się kochani i potrzebni. Powiewające nad ich głowami barwy tęczy miały to podkreślić. Dać im rzadką możliwość powiedzenia, kim są naprawdę.

Śpiewali, tańczyli, a ich prawda spotykała się z serdecznym uśmiechem. Na co dzień zderzała się z obelgami, ciosami, wypowiadanym bez ogródek życzeniem śmierci – tutaj ich nie było. Muzyka zagłuszyła je wszystkie, ale gdy ustała, rozległy się ponownie, i to z większą niż kiedykolwiek siłą…

Policjanci wmieszali się w tłum, jeszcze zanim Mashrou’ Leila zeszli ze sceny. Nie wzbudzali podejrzeń. Wszystkim się wydawało, że ich obecność ma zapewnić zgromadzonym bezpieczeństwo. Ta jednak oznaczała coś zgoła odmiennego. Funkcjonariusze uważnie obserwowali zachowanie uczestników festiwalu. Mieli za zadanie wyśledzić wśród nich tych, dla których obecność na koncercie była czymś więcej niż tylko zabawą. Tych, dla których była demonstracją, dla których słowa płynących ze sceny piosenek znaczyły coś więcej – historię własnego życia, zapis cierpienia i tęsknoty za wolnością, miłością, pragnienie bycia sobą. I wszyscy oni stali się winni. Oskarżeni o zagrażanie społeczeństwu, mieli zostać od niego skutecznie odseparowani. Zgodnie z rozkazem dowódcy policji jeszcze tej samej nocy mieli trafić do cel.

Pierwszych zatrzymanych przewieziono do komisariatu El Gezirah, ale szybko się okazało, że kolejni będą musieli trafić do innych komend. Chociaż tęczowych flag powiewało na koncercie kilka, aresztowanych były setki. Ale to wciąż nie wystarczało… Ci, którzy tej nocy umknęli uwadze policji, nie mogli czuć się bezpieczni. Śledczy ruszyli ich śladem, a oni zniknęli w kryjówkach, choć wiedzieli, że tylko kwestią czasu jest, gdy zostaną znalezieni.

Nieświadomi sytuacji, jaka rozgrywała się w związku z koncertem, muzycy Mashrou’ Leila wylecieli z Egiptu wczesnym rankiem następnego dnia. Ich kolejnym przystankiem był Paryż. Wtedy nie wiedzieli jeszcze, że nigdy więcej nie wrócą do kraju nad Nilem. Kilka dni po ich wylocie władze zdecydowały o wydaniu im dożywotniego zakazu powrotu do Egiptu. Podobny już wcześniej wydano Mashrou’ Leila w Jordanii, która również uznała ich twórczość za zagrażającą porządkowi publicznemu.

Kiedy muzycy dotarli do Francji, okazało się, że o ich występie w Kairze rozpisują się media na całym świecie, a internet huczy o skandalu. To wtedy dowiedzieli się o tym, co naprawdę wydarzyło się w trakcie ich koncertu i po nim. Zrozumieli, jak wysoką cenę za udział w tym wydarzeniu zapłaciło wielu młodych fanów, którzy zniknęli bez śladu w celach więzień i aresztów, rozsianych w Kairze i dookoła niego. Wielu z nich trafiło do tych najcięższych, przeznaczonych dla skazańców oczekujących na egzekucję.

Zagrożone karą śmierci oskarżenia o promocję rozpusty, satanizmu i terroryzm spadały na głowy kilkunastoletnich dzieci, które przyszły do parku śpiewać i tańczyć wraz z ulubionym zespołem. Wydawały się kompletnie absurdalne, ale ci, którzy je wygłaszali, traktowali je całkowicie serio.

Mashrou’ Leila już na początku swojej działalności stał się zespołem dla intelektualnej elity, głównie dla aspirującej do życia w świecie wolnych wyborów młodzieży. I to nie dlatego, że rekrutował się ze studentów jednego z prestiżowych uniwersytetów w Bejrucie, a ze względu na przesłanie swojej twórczości. Członkowie zespołu szybko stali się ofiarami własnego sukcesu. Im bardziej popularni byli, tym głośniej wrzeszczeli ich przeciwnicy. Tym częściej odwoływano ich występy. Tym więcej było gróźb śmierci.

Muzycy występowali głównie w miejscach zamkniętych, tam, gdzie ich wyrafinowany przekaz miał szansę na zrozumienie – ale publiczność wciąż domagała się bardziej masowych występów. Taką okazją miał być koncert na Byblos International Festival, który był dla grupy swoistym powrotem do korzeni. To właśnie dzięki niemu Mashrou’ Leila stali się znani w całym kraju, a ich sława wkrótce przekroczyła jego granice.

Byblos, znane lokalnie jako Jebeil, jedno z najstarszych na świecie miast zamieszkane nieprzerwanie od tysięcy lat, leży około trzydziestu kilometrów na północ od Bejrutu, na malowniczym śródziemnomorskim wybrzeżu Libanu. Tkane z nici mitów i legend, malowane pędzlem dawnych bogów. Czas zatrzymuje tu oddech, a fale szepczą historię minionych wieków. Powietrze przepełnia zapach morza, zmieszany z wonią cytrusów i kwiatów, zaś wiatr śpiewa żeglarskie pieśni. Ze wzgórza, na którym trwają strzegące miasta ruiny zamku, rozciąga się zapierająca dech w piersiach panorama – błękit wody, zieleń wzgórz, biel rozespanych upałem, rozświetlonych słońcem domów.

To właśnie tutaj odbywa się prestiżowy Byblos International Festival, a młody, składający się ze studentów American University of Beirut zespół Mashrou’ Leila był jednym z wielu, jakie miały zagrać na scenie. Nikt wtedy nie uważał ich za wielkie gwiazdy. Stali się nimi w wieczór swojego występu. I to w zupełnie niezaplanowany sposób. Wszystko za sprawą spontanicznego aktu podniesienia tęczowej flagi, którą podczas koncertu wyjął jeden z jego uczestników. Hamad Sinno, który już wtedy znany był ze swojej „nielegalnej” i „obrazoburczej” orientacji seksualnej, pochwycił ją i zatańczył z nią na scenie.

Relacje z tego wydarzenia pojawiły się w mediach tradycyjnych. Te społecznościowe w tamtym czasie – był 2010 rok – wciąż jeszcze raczkowały. Instagram dopiero debiutował, niewielu jeszcze ludzi miało profile na Facebooku, a TikToka nikt nawet nie był sobie w stanie wyobrazić. To jednak nie przeszkadzało fanom nowego zespołu w zrobieniu z tańczącego z tęczową flagą Hamada gwiazdy, symbolu odwagi, wolności i nadziei dla tych, którzy dawno już ją porzucili.

Internetowi hejterzy wciąż jeszcze nie mieli oręża do wylewania swoich frustracji, dusili je w sobie, ale dekadę później postanowili zrobić wszystko, by nie dopuścić do podobnej „profanacji” w tym mieście. Wielu mieszkańców Byblos to chrześcijanie, a liderem ich społeczności jest wpływowy maronicki arcybiskup, ojciec Camille Moubarak. Kiedy dekadę po pierwszym występie Mashrou’ Leila w ramach Byblos International Festival ponownie ogłoszono tu ich koncert, duchowny osobiście rozpoczął kampanię na rzecz jego odwołania.

– Występ Mashrou’ Leila będzie szerzył rozwiązłość, korupcję i naruszał wszystko, co święte… Piosenki zespołu podważają wartości religijne i ludzkie, atakują święte symbole chrześcijaństwa – przestrzegał wiernych w swoich licznych wystąpieniach w mediach społecznościowych. W podobnym tonie grzmiał w kościelnych kazaniach.

Na dowód piekielnych konotacji, o jakie oskarżał członków zespołu, wskazywał post, który Hamed Sinno opublikował na swoim prywatnym profilu na Facebooku. Dołączony do niego wizerunek bizantyjskiej ikony Matki Boskiej z twarzą wymienioną na wizerunek kontrowersyjnej piosenkarki Madonny uznano za skrajne bluźnierstwo i policzek wymierzony libańskim chrześcijanom, choć muzyk nie był autorem grafiki. Hamed znowu stał się adresatem gróźb i życzeń śmierci – zdaniem ich nadawców adekwatnych do winy. Ta zaś miała nie zasługiwać na chrześcijańskie wybaczenie.

Od tego się zaczęło, ale już wkrótce skala nienawiści ze strony libańskich chrześcijan do bliźnich osiągnęła rozmiary tej, którą pałali wobec nich muzułmanie. Obrazy doszukiwano się w tekstach piosenek o miłości jednopłciowej, ale i tych, które mówiły o uczuciu między wyznawcami dwóch różnych religii.

Do nagonki rozpętanej przez ojca Moubaraka wkrótce dołączyli inni duchowni, w szczególności wpływowy ksiądz Abdo Abu Kasm, szef libańskiego Centrum Mediów Katolickich. Zapowiedział podjęcie kroków prawnych przeciwko muzykom, podkreślając, że ich działalność i zapowiedziany koncert stanowią zagrożenie dla społeczności Byblos.

Jego głównym orężem były regularne monologi w mediach społecznościowych, w których krytykował zespół za bluźnierstwa kierowane pod adresem katolików, szczegółowo analizując teksty jego piosenek. Momentami można było odnieść wrażenie, że zna je znacznie lepiej niż Pismo Święte. Pastwił się nad nimi, snując mocno naciągane teorie. Jednym z jego szczególnie ulubionych przykładów na ich poparcie była piosenka Djin, która jego zdaniem była napisaną ze szczególną bezczelnością drwiną z religii. Uważał, że muzycy świadomie kpią z wiernych, wykorzystując nawiązania do symboli chrześcijańskich w opisach rozpusty. Tych, którzy próbowali bronić zespołu, mówiąc, że to poezja, uciszał, nadając im miano bluźnierców nie mniejszych od artystów z Mashrou’ Leila.

– Poezja pochodzi od Boga, powstaje z jego natchnienia – przekonywał. – Nic tak obrzydliwego nie może się nazywać poezją, bo w tych słowach słychać podszepty szatana… To on jest prawdziwym idolem tych barbarzyńców i wszystkich, którzy znaleźli się pod ich wpływem!

O, kto zabierze mnie dziś wieczorem do domu?

Moje ciało – opuszczona świątynia, czeka na twój dotyk.

W przygaszonym świetle rozbitych marzeń

Twoja miłość płynie w moich żyłach niczym zakazane wino.

Modliłem się przy twoim ołtarzu,

Zapalałem świece, by wskazały ci drogę.

A cienie tańczyły w twojej nieobecności,

Cisza krzyczała głośniej niż moje łzy.

Jestem pijany myślą o tobie,

Zagubiony w mgle tysiąca nocy.

Błądzący derwisz, wirujący,

Szukający ukojenia w objęciach twego ognia.

Czy będziesz dziś moim dżinem?

Duchem, który uniesie mnie z ziemskiej rozpaczy?

Ofiaruję ci moją duszę – ofiarę dla bogów tęsknoty.

Księżyc szepcze sekrety,

A gwiazdy są świadkami naszego grzechu.

W ciemności należę do ciebie,

Uwolniony od więzów tego świata.

Obrona tego poetyckiego tekstu zdawała się nie mieć sensu. Chrześcijanie uznali go za atak na ich religię, choć znajdują się w nim nie tylko chrześcijańskie odniesienia – derwisze i dżiny przecież do nich nie należą. Nikt nie zajmował się tu jednak uczciwą interpretacją. Emocje wzięły górę, a żeby je podgrzać, wystarczyły słowa duchownego, którymi ten chętnie dzielił się z wiernymi za pośrednictwem mediów społecznościowych. Im bardziej zbliżał się termin koncertu, tym więcej ludzi dołączało do organizowanych przez niego, przepełnionych agresją, seansów nienawiści. Rozgrzani do czerwoności wściekłością, nie stronili w komentarzach od sugestii, że kwestię zespołu należałoby załatwić raz na zawsze – ostatecznie i krwawo.

Ani ksiądz Abdo Abu Kasm, ani ojciec Camille Moubarak nie odwodzili nikogo od tych pomysłów. Trudno jednak się spodziewać, że organizowanie internetowego forum dla przeciwników koncertu w Byblos miało inny cel niż podgrzanie nienawiści wobec członków zespołu. Obaj przecież musieli wiedzieć, że sytuacja w pewnym momencie może się wymknąć spod kontroli – i godzili się na ewentualność, że skończy się to tragicznie. Chrześcijańskich słów o miłości do bliźniego tu zabrakło, choć tak naprawdę przede wszystkim zabrakło samej miłości.

Mashrou’ Leila znowu stanęli przed trudnym wyborem – odwołać koncert i nie narażać siebie i swoich fanów czy stawić czoła hejterom, którzy byliby gotowi zabić ich z zimną krwią, twierdząc, że robią to z miłości do Boga. Tego samego, który rzekomo nakazał im kochać każdego niezależnie od różnic.

Ostatecznie decyzję podjęto za nich. Chrześcijanie z Byblos wygrali. Ich dusze zostały ocalone przed plugawymi satanistami z Bejrutu. Koncert Mashrou’ Leila został odwołany. Ale nagonka na członków zespołu nie ustała. Przybierała ona różne formy, uderzała z różną siłą, czasami skamlała, czasami wrzeszczała – ale muzycy też nie zamierzali milknąć. Koncertowali kameralnie, choć i te występy coraz częściej spotykały się z zalewem nienawiści. Kiedy zostali zaproszeni na spotkanie ze studentami jednego z uniwersytetów w Katarze, eksplodowała z nową siłą. Grożono im śmiercią. Gwarantowano więzienie. Ostatecznie cofnięto zaproszenie i zakazano im wjazdu.

Z czasem młodzi Libańczycy zdecydowali, że nie mogą dłużej działać na Bliskim Wschodzie. Postanowili, że wyprowadzą się do Stanów Zjednoczonych, gdzie jeszcze przez jakiś czas koncertowali i nagrywali aż do niedawnej decyzji o zakończeniu działalności. Ich piosenki wciąż jednak brzmią w sercach ludzi, dla których były czymś zdecydowanie więcej niż tylko rozrywką. Były głosem nadziei, nawet jeśli tak jak ona wybrzmiewały wraz z ostatnim dźwiękiem.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

Spis treści

Prolog

CZĘŚĆ I

ROZDZIAŁ 1. Mashrou’ Leila

Punkty orientacyjne

Okładka