Zagrożenie Fundacji - Gregory Benford - ebook

Zagrożenie Fundacji ebook

Benford Gregory

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zagrożenie Fundacji Gregory’ego Benforda wraz z książkami Davida Brina i Grega Beara tworzy trzytomowe uzupełnienie wydawanego przez Dom Wydawniczy REBIS siedmiotomowego cyklu „Fundacja” Isaaca Asimova.

Po zniknięciu R. Daneela Olivawa, Pierwszego Ministra, na Trantorze trwa walka stronnictw. Imperator Cleon forsuje kandydaturę Hariego Seldona, ale w Radzie Najwyższej trafia na potężnego i mściwego przeciwnika – Betana Lamurka. Tymczasem Hari Seldon, usiłując jednocześnie pracować nad psychohistorią, boryka się z rosnącym buntem tiktoków, problemem starożytnych symulacji komputerowych, zamachami na swoje życie, wreszcie – z samym Lamurkiem i jego zausznikami. A wszystko po to, by ocalić Imperium lub - jeśli to niemożliwe – skrócić okres chaosu po jego Upadku...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 706

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Cykl FUNDACJA

W cyklu uka­zały się:

Isaac Asi­mov

PRE­LU­DIUM FUN­DA­CJI

Isaac Asi­mov

NARO­DZINY FUN­DA­CJI

Gre­gory Ben­ford

ZAGRO­ŻE­NIE FUN­DA­CJI

Greg Bear

FUN­DA­CJA I CHAOS

David Brin

TRY­UMF FUN­DA­CJI

Isaac Asi­mov

FUN­DA­CJA

Isaac Asi­mov

FUN­DA­CJA I IMPE­RIUM

Isaac Asi­mov

DRUGA FUN­DA­CJA

Isaac Asi­mov

AGENT FUN­DA­CJI

Isaac Asi­mov

FUN­DA­CJA I ZIE­MIA

Gre­gowi Bearowi i Davi­dowi Bri­nowi – towa­rzy­szom wędrówki po dziw­nych morzach

Spotkanie

R. Daneel Oli­vaw nie wyglą­dał jak Eto Deme­rzel. Tę rolę już dawno porzu­cił.

Dors Vena­bili spo­dzie­wała się tego, lecz mimo to odczu­wała nie­po­kój. Wie­działa, że przez tysiąc­le­cia Oli­vaw wcie­lał się w nie­zli­czone postaci i grał setki ról.

Dors odna­la­zła go w cia­snym, obskur­nym pomiesz­cze­niu, dwa sek­tory od Uni­wer­sy­tetu Stre­elinga. Dotarła tutaj okrężną drogą; całego terenu strzegł skom­pli­ko­wany sys­tem sprzę­żo­nych urzą­dzeń zabez­pie­cza­ją­cych. Roboty były wyrzut­kami spo­łe­czeń­stwa, nie miały żad­nych praw. Od tysiąc­leci żyły w głę­bo­kim cie­niu tabu. Cho­ciaż więc Oli­vaw był jej prze­wod­ni­kiem i men­to­rem, Dors Vena­bili widy­wała go bar­dzo rzadko.

Sama była huma­no­idal­nym robo­tem, lecz w obec­no­ści tej sta­ro­żyt­nej, czę­ściowo meta­licz­nej istoty odczu­wała nie­po­ko­jące dresz­cze, będące mie­sza­niną stra­chu i czci. Oli­vaw miał pra­wie dwa­dzie­ścia tysięcy lat i mógł z łatwo­ścią przy­brać ludzką postać, lecz tak naprawdę wcale nie pra­gnął być czło­wie­kiem. Był czymś znacz­nie wię­cej.

Ona zaś żyła szczę­śli­wie i cie­szyła się swym czło­wie­czeń­stwem. Jed­nak sama myśl o tym, kim lub czym jest, dzia­łała na nią jak lód wrzu­cony za koł­nierz.

– Ostat­nio zain­te­re­so­wa­nie osobą Hariego Sel­dona znacz­nie wzra­sta… – powie­działa.

– W rze­czy samej. Strach może cię zdra­dzić.

– Te naj­now­sze sys­temy zabez­pie­cza­jące są takie inwa­zyjne… wszech­obecne.

– Twój nie­po­kój jest w pełni uza­sad­niony – rzekł Oli­vaw i poki­wał głową.

– Potrze­buję wię­cej pomocy, by sku­tecz­nie ochra­niać Hariego.

– Jeśli w jego naj­bliż­szym oto­cze­niu znaj­dzie się jesz­cze jeden z nas, zwięk­szy to nie­bez­pie­czeń­stwo wykry­cia.

– Wiem, wiem… – Dors pochy­liła głowę. – Ale…

Oli­vaw pod­szedł do niej i dotknął jej dłoni. Dors zamru­gała szybko, by powstrzy­mać łzy, i uważ­nie przyj­rzała się twa­rzy robota. Pewne szcze­góły, jak choćby ruch jabłka Adama, zostały dopra­co­wane do per­fek­cji już dawno temu. Aby jed­nak uła­twić sobie to spo­tka­nie, Oli­vaw zre­zy­gno­wał z typowo ludz­kich, lecz mało istot­nych w tym momen­cie dro­bia­zgów. W oczy­wi­sty spo­sób cie­szył się owymi krót­kimi chwi­lami wol­no­ści.

– Cią­gle się boję – przy­znała Dors.

– I powin­naś. On boi się bar­dziej. Ale to cie­bie zapro­jek­to­wano tak, byś dzia­łała sku­tecz­nie nawet w naj­więk­szym stra­chu i zagro­że­niu.

– Znam swoje moż­li­wo­ści, ale jeśli wziąć pod uwagę twoje ostat­nie posu­nię­cie… Zaan­ga­żo­wa­łeś Hariego w poli­tykę Impe­rium, i to na naj­wyż­szym szcze­blu. Nie uła­twia mi to zada­nia.

– To było konieczne.

– Ale to może odcią­gać go od pracy, od psy­cho­hi­sto­rii.

Oli­vaw wolno pokrę­cił głową.

– Wąt­pię. Hari jest szcze­gól­nym czło­wie­kiem: ma w sobie pasję. Kie­dyś powie­dział mi, że geniusz robi to, co musi, a talent to, co może. Sądził przy tym, że sam ma nie­wiele talentu.

Dors uśmiech­nęła się smutno.

– Ale jest geniu­szem.

– I dla­tego, jak wszy­scy geniu­sze, jest uni­ka­towy. Ludzie mają to do sie­bie, że nie pod­dają się łatwo uogól­nie­niom. Dzieje się tak za sprawą ewo­lu­cji, cho­ciaż oni sami nie do końca zdają sobie z tego sprawę.

– A my?

– Ewo­lu­cja nie ma wpływu na kogoś, kto żyje wiecz­nie. A w każ­dym razie nie ma na to czasu. Jed­nak z dru­giej strony, my też potra­fimy się roz­wi­jać i robimy to.

– Ludzie są także krwio­żer­czy – powie­działa Dors.

– Nas jest tylko kil­koro, ich wielu. I mają zwie­rzęcy instynkt, któ­rego nie potra­fimy zgłę­bić, choć­by­śmy się nie wiem jak sta­rali.

– Mnie przede wszyst­kim obcho­dzi Hari.

– A Impe­rium dopiero na dru­gim miej­scu? – Oli­vaw posłał Dors słaby uśmiech. – Ja będę strzegł Impe­rium dopóty, dopóki ono będzie strze­gło ludz­ko­ści.

– Przed czym?

– Przed nią samą. Pamię­taj, Dors, że to era Cusp, era Szczytu, na którą tak długo cze­ka­li­śmy. To naj­bar­dziej kry­tyczny okres całej naszej histo­rii.

– Znam ten ter­min, ale nie jestem pewna, czy do końca rozu­miem jego istotę. Czy mamy odpo­wied­nią teo­rię histo­rii?

Po raz pierw­szy Daneel Oli­vaw zdra­dził swe uczu­cia i uśmiech­nął się smutno.

– Nie potra­fimy stwo­rzyć żad­nej głęb­szej teo­rii. Aby tego doko­nać, musie­li­by­śmy znacz­nie lepiej poznać ludz­kość.

– Ale coś mamy…?

– Odmienny spo­sób postrze­ga­nia ludz­ko­ści, jeden z tych new­ral­gicz­nych momen­tów histo­rii. Wła­śnie to zmu­siło nas do nada­nia kształtu naj­więk­szemu two­rowi ludz­ko­ści: Impe­rium.

– Nic o tym nie wie­dzia­łam…

– I nie musisz. Teraz potrze­bu­jemy tylko głęb­szego spoj­rze­nia. Dla­tego wła­śnie Hari jest tak ważny.

Dors zmarsz­czyła brwi. Była zakło­po­tana, ale nie potra­fiła zna­leźć przy­czyny.

– Cho­dzi o tę… wcze­śniej­szą, prost­szą teo­rię – ode­zwała się po chwili. – O to, że wła­śnie teraz ludz­kość potrze­buje psy­cho­hi­sto­rii?

– Tra­fi­łaś w sedno. Docho­dzimy do takich wnio­sków na pod­sta­wie naszej wła­snej, suro­wej teo­rii. Ale to wszystko, co możemy zro­bić.

– I aby uzy­skać coś wię­cej, mamy pole­gać tylko na Harim?

– Nie­stety tak.

Rozdział I

Matematyk minister

SEL­DON, HARI – (…) Cho­ciaż bio­gra­fia autor­stwa Gaala Dornicka to obec­nie naj­lep­sze źró­dło infor­ma­cji doty­czą­cych szcze­gó­łów życia Sel­dona, nie można jej do końca zawie­rzyć, jeśli cho­dzi o okres jego doj­ścia do wła­dzy. Dornick, jako młody czło­wiek, poznał wiel­kiego mate­ma­tyka zale­d­wie dwa lata przed jego śmier­cią. Już wtedy krą­żyło o Sel­do­nie mnó­stwo plo­tek, a nawet legend. Doty­czyły one zwłasz­cza okry­tego mgłą tajem­nicy okresu jego dzia­łal­no­ści na dwo­rze impe­ra­tora, gdy Impe­rium zaczęło się już chy­lić ku upad­kowi.

To, jak Sel­don został jedy­nym w histo­rii Galak­tyki mate­ma­ty­kiem, który się­gnął po jedno z naj­wyż­szych sta­no­wisk w Impe­rium, jest dla bada­czy jego życia naj­bar­dziej intry­gu­jącą i naj­trud­niej­szą zagadką. Ni­gdy bowiem nie prze­ja­wiał żad­nych ambi­cji poli­tycz­nych, a naj­bar­dziej inte­re­so­wało go stwo­rze­nie nauko­wej teo­rii histo­rii, i to nie w aspek­cie prze­szło­ści, lecz by na jej pod­sta­wie móc prze­wi­dy­wać przy­szłość. (Jak sam zauwa­żył w roz­mo­wie z Dornic­kiem: „To raczej pra­gnie­nie zapo­bie­że­nia roz­wo­jowi pew­nych rodza­jów przy­szło­ści”).

Jest oczy­wi­ste, że tajem­ni­cze i dość nie­ocze­ki­wane znik­nię­cie Eto Deme­rzela, wszech­wład­nego Pierw­szego Mini­stra, było pre­lu­dium do gry obli­czo­nej na sze­roką skalę. Nie ulega rów­nież wąt­pli­wo­ści, że skoro Cleon I natych­miast zwró­cił się do Sel­dona, Deme­rzel musiał wyzna­czyć swo­jego następcę. Ale dla­czego wła­śnie Sel­don? Histo­rycy nie są zgodni co do moty­wów, któ­rymi kie­ro­wali się w tym klu­czo­wym momen­cie naj­waż­niejsi gra­cze na poli­tycz­nej sce­nie. Impe­rium weszło wła­śnie w trudny okres wyzwań i poważ­nych zakłó­ceń, który Sel­don nazwał „świa­tami cha­osu”. To, jak Hari Sel­don zręcz­nie manew­ro­wał pośród wielu kno­wań swych potęż­nych prze­ciw­ni­ków, nie mając przy tym poli­tycz­nego doświad­cze­nia, o któ­rym byłoby wia­domo ze źró­deł, sta­nowi intry­gu­jące i draż­liwe pole do badań i docie­kań (…).

Ency­klo­pe­dia Galak­tyczna1

1

Mam już z pew­no­ścią tylu wro­gów, by zdo­być prze­zwi­sko, pomy­ślał Hari Sel­don, ale zbyt mało przy­ja­ciół, by się dowie­dzieć, jak ono brzmi.

Wie­dział, że tak jest, pozna­wał to po rosną­cym napię­ciu tłumu. Szedł do swo­jego biura, prze­mie­rza­jąc nie­spo­koj­nie sze­ro­kie place Uni­wer­sy­tetu Stre­elinga.

– Nie lubią mnie – powie­dział.

Dors Vena­bili szła obok niego spo­koj­nym kro­kiem, patrząc uważ­nie w napo­tkane twa­rze.

– Nie wyczu­wam żad­nego nie­bez­pie­czeń­stwa.

– Nie zaprzą­taj sobie tej ślicz­nej główki praw­do­po­do­bień­stwem doko­na­nia zama­chu na mnie. Przy­naj­mniej nie w tej chwili i nie tutaj.

– Widzę, że jesteś dziś w dobrym nastroju.

– Nie cier­pię tych ekra­nów bez­pie­czeń­stwa. Zresztą kto by je lubił.

Impe­rialne siły spe­cjalne roz­to­czyły nad Harim i Dors para­sol ochronny, nazy­wany przez kapi­tana tych sił „sprzę­żo­nym sys­te­mem zabez­pie­czeń”. Nie­któ­rzy funk­cjo­na­riu­sze wypo­sa­żeni byli w oso­bi­ste ekrany ochronne, zdolne zatrzy­mać pocisk każ­dej broni ręcz­nej. Inni zaś wyglą­dali wystar­cza­jąco groź­nie nawet nie­uzbro­jeni. Ich szkar­łatno-nie­bie­skie mun­dury wyraź­nie zazna­czały linię bez­pie­czeń­stwa oddzie­la­jącą napie­ra­jący tłum od Hariego, który szedł przez główny plac mia­steczka uni­wer­sy­tec­kiego. W miej­scu, gdzie tłum był gęst­szy, owa szkar­łatno-nie­bie­ska linia roz­dzie­lała go, toru­jąc drogę. Ów spek­takl bar­dzo męczył Sel­dona. Siły spe­cjalne nie sły­nęły by­naj­mniej z łagod­no­ści, a cały ten teren to prze­cież spo­kojne mia­steczko uni­wer­sy­tec­kie, miej­sce poświę­cone nauce. Albo przy­naj­mniej kie­dyś nim było.

Dors zło­żyła dło­nie i spoj­rzała na Hariego.

– Pierw­szy Mini­ster nie może tak po pro­stu cho­dzić sobie bez…

– Nie jestem Pierw­szym Mini­strem!

– Impe­ra­tor desy­gno­wał cię na to sta­no­wi­sko, a to wystar­czy tłu­mowi.

– Ale Rada Naj­wyż­sza jesz­cze tego nie zatwier­dziła. Dopóki tego nie zro­bią…

– Twoi przy­ja­ciele spo­dzie­wają się naj­lep­szego. Nie może być ina­czej – powie­działa łagod­nie Dors.

– To są niby moi przy­ja­ciele? – odparł Hari, spo­glą­da­jąc nie­uf­nie na ota­cza­jący ich tłum.

– Uśmie­chają się do cie­bie.

I rze­czy­wi­ście, twa­rze roz­ja­śniały uśmie­chy. Ktoś z tłumu krzyk­nął: „Cześć pro­fe­so­rowi mini­strowi!”, i wszy­scy wybuch­nęli śmie­chem.

– Czy tak teraz brzmi moje prze­zwi­sko?

– No cóż, mogłoby być gorzej.

– Dla­czego jest tu ich aż tylu? Tak się pchają…

– Ludziom zawsze impo­no­wała wła­dza.

– Jestem tylko pro­fe­so­rem!

By roz­ła­do­wać napię­cie malu­jące się na jego twa­rzy, Dors zachi­cho­tała bez­tro­sko, po czym powie­działa:

– Jest takie stare przy­sło­wie: „Jak się poja­wisz na patelni, to cię usmażą”.

– We wszystko potra­fisz wpleść histo­ryczną mądrość.

– To są uboczne korzy­ści bycia histo­ry­kiem.

Ktoś krzyk­nął:

– Hej, mat­mi­ni­strze!

– I to też ma mi się podo­bać? – skrzy­wił się Hari.

– Przy­zwy­cza­isz się. Praw­do­po­dob­nie będzie jesz­cze gorzej.

Minęli wła­śnie ogromną fon­tannę; kaskady wody biły w niebo, a potem spa­dały wiel­kim łukiem. Ściana wody oddzie­liła ich od tłumu i przez tę jedną chwilę Hari poczuł się, jakby znów był wolny, wiódł bez­tro­skie i spo­kojne życie. Wtedy zaj­mo­wała go tylko praca nad psy­cho­hi­sto­rią i wewnętrzne sprawy Uni­wer­sy­tetu Stre­elinga. Ale z chwilą gdy impe­ra­tor Cleon pod­jął decy­zję i mia­no­wał go jed­nym z impe­rial­nych urzęd­ni­ków naj­wyż­szego szcze­bla, ten cichy i przy­tulny świat odszedł – być może już na zawsze.

Fon­tanna była wspa­niała, ale nawet to przy­po­mi­nało mu o ogro­mie i zło­żo­no­ści leżą­cych u pod­staw pro­stoty tego piękna. Na jego oczach melo­dyj­nie szu­miące stru­mie­nie zda­wały się try­skać wol­no­ścią nie­ujarz­mio­nej siły, ale to był tylko moment. Wody Tran­tora, uwię­zione w ponu­rych czar­nych rurach, prze­mie­rzały głę­bo­kie kanały wydrą­żone jesz­cze przez sta­ro­żyt­nych inży­nie­rów. We wnę­trzu globu tkwił potężny labi­rynt arte­rii świe­żej wody i kana­li­za­cji ście­ko­wej. Te życio­dajne płyny pla­nety prze­cho­dziły przez try­liony nerek i gar­deł, zmy­wały grze­chy, towa­rzy­szyły mał­żeń­stwom i naro­dzi­nom, nio­sły krew zamor­do­wa­nych i wymio­ciny kona­ją­cych. Pły­nęły zawsze w mro­kach nocy, nie zna­jąc rado­ści paro­wa­nia, two­rze­nia chmur, sza­leń­stwa nie­po­skro­mio­nej pogody i błę­kitu nieba.

Były uwię­zione w pułapce, tak jak i Hari.

Doszli w końcu do budynku Wydziału Mate­ma­tyki. Dors weszła za Harim, a podmuch powie­trza roz­wiał jej włosy. Gwar tłumu ucichł, funk­cjo­na­riu­sze sił spe­cjal­nych zajęli pozy­cje na zewnątrz.

Hari po raz kolejny w tym tygo­dniu pró­bo­wał coś wskó­rać u kapi­tana swo­jej gwar­dii przy­bocz­nej.

– Pro­szę posłu­chać. Naprawdę nie musi pan tu trzy­mać tuzina swo­ich ludzi…

– Z całym sza­cun­kiem – prze­rwał mu ofi­cer – ale o tym ja decy­duję, jeśli pan pozwoli.

Hari wes­tchnął z rezy­gna­cją, sfru­stro­wany bra­kiem rezul­ta­tów. Zauwa­żył też, że jeden z człon­ków ochrony z zain­te­re­so­wa­niem przy­gląda się Dors, któ­rej strój pod­kre­ślał jej zgrabne kształty.

– Więc przy­naj­mniej pro­szę dopil­no­wać, by pań­scy ludzie obser­wo­wali to, co mają obser­wo­wać!

Kapi­tan był zasko­czony. Rozej­rzał się bystro, spo­strzegł namięt­nego obser­wa­tora i udzie­lił mu ostrej repry­mendy. Hari odczuł coś w rodzaju satys­fak­cji. Gdy wcho­dzili do gma­chu, Dors powie­działa:

– Posta­ram się ubie­rać bar­dziej ofi­cjal­nie.

– Nie, nie. To było głu­pie. Nie powi­nie­nem zwra­cać uwagi na takie bła­hostki.

Dors uśmiech­nęła się wesoło, z figlar­nym bły­skiem w oku.

– Wła­ści­wie cał­kiem mi się to podo­bało.

– Naprawdę? Moja głu­pota?

– Twoja tro­skli­wość.

Wiele lat temu Eto Deme­rzel przy­dzie­lił Dors do ochrony Hariego. Sel­don przy­zwy­czaił się już do tego, ale cza­sami stało to w nie­uchwyt­nej sprzecz­no­ści z jej rolą jako kobiety. Dors ufała sobie, ale były też pewne oko­licz­no­ści, które nie uła­twiały jej zada­nia. Na przy­kład to, że była jego żoną.

– Będę musiał to robić znacz­nie czę­ściej – powie­dział Hari swo­bod­nym tonem.

Miał jed­nak wyrzuty sumie­nia wobec człon­ków ochrony. Z pew­no­ścią byli tu wbrew wła­snej woli. Tak roz­ka­zał impe­ra­tor Cleon. Sel­don był prze­ko­nany, że żoł­nie­rze wole­liby sta­cjo­no­wać zupeł­nie gdzie indziej, nio­sąc na orężu chwałę swego Impe­rium.

Poko­nali prze­stronny, zwień­czony wyso­kimi, ostrymi łukami przed­sio­nek Wydziału Mate­ma­tyki, a Hari kła­niał się po dro­dze pra­cow­ni­kom kate­dry. Dors poszła do swo­jego biura, a on z ogromną ulgą pospie­szył do swo­jego. Tylko tam mógł się czuć bez­piecz­nie, jak ptak powra­ca­jący do gniazda. Opadł na fotel, igno­ru­jąc pilną wia­do­mość holo­gra­ficzną, która świe­ciła metr od jego twa­rzy.

Obraz znik­nął, gdy poja­wił się Yugo Ama­ryl. Mate­ma­tyk prze­szedł przez por­tal elek­tro­sta­tyczny – kolejny ele­ment sys­temu zabez­pie­czeń zain­sta­lo­wany na roz­kaz Cle­ona. Wszę­dzie były też neu­tra­li­zu­jące ekrany ochronne, które zało­żyły siły spe­cjalne. Ekrany wytwa­rzały spe­cy­ficzną, dość nie­przy­jemną woń ozonu. Jesz­cze jeden intruz rze­czy­wi­sto­ści pod maską poli­tyki.

– Mam nowe wyniki – ode­zwał się Yugo z gry­ma­sem na sze­ro­kiej twa­rzy.

– To bal­sam dla moich uszu – uśmiech­nął się Hari. – Daj mi coś, zrób na mnie wra­że­nie.

Yugo przy­siadł na skraju biurka i zaczął machać nogą.

– Dobra mate­ma­tyka jest zawsze praw­dziwa i piękna.

– Na pewno – powie­dział Sel­don. – Ale nie musi być praw­dziwa w tym sen­sie, w jakim odbiera ją więk­szość ludzi. Im mate­ma­tyka nie mówi nic o świe­cie.

– Takim gada­niem spra­wiasz, że czuję się jak jakiś palacz.

– Byłeś nim kie­dyś, pamię­tasz? – zaśmiał się Hari.

– A nie?!

– A może na­dal wolał­byś się pocić jako pra­cow­nik cie­płowni?

Osiem lat wcze­śniej przy­pa­dek spra­wił, że Hari spo­tkał Yugo w dah­lij­skiej cie­płowni. Zda­rzyło się to krótko po tym, jak przy­był na Tran­tor i wraz z Dors ucie­kali przed impe­rial­nymi agen­tami. Wtedy Hariemu wystar­czyła godzina roz­mowy, by zorien­to­wać się, że Yugo jest uta­len­to­wa­nym samo­ukiem, geniu­szem trans­re­pre­zen­ta­tyw­nej ana­lizy. Yugo miał praw­dziwy dar i łatwo było z nim nawią­zać kon­takt. Od tam­tej pory już zawsze pra­co­wali razem. Hari przy­zna­wał, że to on nauczył się wię­cej od Yugo niż ten od niego.

– Ha! – Ama­ryl kla­snął gło­śno trzy razy, jak to robią Dah­lij­czycy, by zaże­gnać spór. – Możesz sobie psio­czyć na brudną robotę, którą odwa­lamy dla tego świata, ale póki mogę to robić w wygod­nym biu­rze, czuję się jak w raju.

– Oba­wiam się, że więk­szość tej roboty będę musiał zrzu­cić na cie­bie – powie­dział Hari, kła­dąc nogi na stół tak, aby wyglą­dało to na natu­ralny odruch. Zazdro­ścił przy­ja­cie­lowi jego swo­body i kom­fortu psy­chicz­nego.

– Cho­dzi o te wszyst­kie rze­czy zwią­zane z nowym urzę­dem?

– Gorzej. Znowu muszę się zoba­czyć z impe­ra­to­rem.

– Ten czło­wiek cię potrze­buje. Pew­nie cho­dzi o twój srogi i nie­przy­stępny wygląd.

– Dors też tak sądzi. Mnie się wydaje, że potrze­buje mojego roz­bra­ja­ją­cego uśmie­chu. Tak czy owak, nie może mnie dostać.

– Ale dosta­nie.

– Jeśli się uprze i obar­czy mnie tą funk­cją, nie będzie zachwy­cony moją robotą. Nie znam się na tym i nie inte­re­suje mnie to. Cleon w końcu sam to zro­zu­mie i wyleje mnie.

Yugo pokrę­cił głową.

– To nie­zbyt roz­sądne. Mini­strów, któ­rzy zawiodą, zwy­kle sądzi się, a potem traci.

Hari spoj­rzał uważ­nie na przy­ja­ciela.

– Znowu roz­ma­wia­łeś z Dors.

– Ona jest histo­ry­kiem.

– Tak, a my jeste­śmy psy­cho­hi­sto­ry­kami. Szu­kamy spo­sobu prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści. – Roz­ło­żył ręce w geście roz­draż­nie­nia. – Czy to się w ogóle nie liczy?

– Pew­nie nie, bo jesz­cze nikt z góry nie widział, jak to działa.

– I nie zoba­czy. Jeśli ludzie pomy­ślą, że potra­fimy prze­wi­dy­wać przy­szłość, to ni­gdy nie uwol­nimy się od poli­tyki.

– Teraz też nie jesteś od niej wolny – zauwa­żył Yugo.

– Ach, przy­ja­cielu… Zawsze musisz mi to mówić takim miłym gło­sem? Nie cier­pię tego.

– Tak, bo wtedy nie muszę ci tego wbi­jać do głowy. Trwa­łoby to znacz­nie dłu­żej.

Sel­don wes­tchnął.

– Gdyby mię­śnie poma­gały w mate­ma­tyce… Wtedy był­byś jesz­cze lep­szy.

Ama­ryl mach­nął ręką.

– To ty jesteś klu­czem. Ty jesteś pomy­sło­dawcą.

– Takie źró­dło pomy­słów nie zapro­wa­dzi mnie dalej.

– Pomy­sły przyjdą same.

– Już ni­gdy nie będę mógł pra­co­wać nad psy­cho­hi­sto­rią!

– Ale jako Pierw­szy Mini­ster…

– To jesz­cze gorzej. Psy­cho­hi­sto­ria sama podąży…

– Bez cie­bie doni­kąd.

– Może jed­nak nie, Yugo. Będą jakieś postępy. Nie jestem tak próżny, by twier­dzić, że wszystko zależy ode mnie.

– Ależ wszystko zależy od cie­bie – odparł Yugo.

– Non­sens! Prze­cież jesteś ty, są chłopcy z Impe­rium i cały zespół.

– Potrze­bu­jemy przy­wódcy, Hari. I to myślą­cego.

– No cóż, mogę spró­bo­wać. Będę musiał to pogo­dzić, dzie­ląc czas mię­dzy…

Hari zamilkł i rozej­rzał się po prze­stron­nym biu­rze, w któ­rym spę­dzał tyle czasu, oto­czony swymi narzę­dziami, nie­zli­czo­nymi książ­kami i przy­ja­ciółmi. I cóż z tego, że jako Pierw­szy Mini­ster będzie miesz­kał i urzę­do­wał w pałacu? Wydało mu się, że to pozba­wiona zna­cze­nia, nie­po­trzebna eks­tra­wa­gan­cja.

Yugo spoj­rzał na niego, mru­żąc lekko oczy.

– Pierw­szy Mini­ster nie pra­cuje na pół etatu, Hari. Powia­dają, że to cza­so­chłonne zaję­cie.

– Tak, wiem – wes­tchnął Sel­don. – Ale może jest jakiś spo­sób…

Tuż przed nim bły­snął sygnał holo­grafu. Ten kod był zare­zer­wo­wany tylko dla naj­pil­niej­szych spraw. Gdy Hari naci­snął włącz­nik przy biurku, poja­wiło się czer­wone obra­mo­wa­nie – sygnał, że włą­czony jest jego fil­tra­tor, urzą­dze­nie kon­tro­lu­jące obraz holo­gramu.

– Tak?

Poja­wiła się postać oso­bi­stego adiu­tanta impe­ra­tora Cle­ona, kobiety ubra­nej w czer­woną tunikę ostro odzna­cza­jącą się na błę­kit­nym tle.

– Impe­ra­tor wzywa – zabrzmiała lako­niczna wia­do­mość.

– Och, jestem zaszczy­cony. Kiedy?

Kobieta prze­ka­zała szcze­góły i mate­ma­tyk natych­miast podzię­ko­wał losowi, że wcze­śniej włą­czył fil­tra­tor. Adiu­tantka impe­ra­tora wyglą­dała impo­nu­jąco, a Hari nie chciał, by widziała w nim tylko roz­tar­gnio­nego pro­fe­sora, któ­rym w isto­cie był. Jego fil­tra­tor miał pełne menu form ety­kiety. Sel­don odru­chowo dobrał odpo­wied­nią wer­sję, zwy­cza­jowe przy tego typu roz­mo­wie formy gestów, mimiki i tonu głosu, zna­ko­mi­cie masku­jące praw­dziwe uczu­cia.

– Dosko­nale, będę za dwie godziny – zakoń­czył z nie­znacz­nym ukło­nem.

Fil­tra­tor dzia­łał rewe­la­cyj­nie, dosto­so­wu­jąc się do dwor­skiej ety­kiety.

– A bodajby to! – Hari ude­rzył w przy­cisk i holo­gram znik­nął. – Cały dzień szlag tra­fił!

– I co o tym sądzisz?

– Kło­poty. Za każ­dym razem, gdy spo­ty­kam się z Cle­onem, ozna­cza to jakieś kło­poty.

– No nie wiem, ale to może być szansa, by zała­go­dzić…

– Po pro­stu – Hari mówił coraz gło­śniej – chciał­bym, żeby mnie zosta­wili w spo­koju!

– Ale Pierw­szy Mini­ster…

– Wiesz co, Yugo, ty bądź Pierw­szym Mini­strem! Ja zatrud­nię się jako spe­cja­li­sta od kom­pu­te­rów, zmie­nię nazwi­sko… – Hari urwał nagle, a po chwili zaśmiał się gorzko. – Ale to też by mi się nie udało.

– Posłu­chaj, po pierw­sze, musisz zmie­nić nasta­wie­nie. Nie dasz sobie rady z impe­ra­to­rem, jeśli będziesz cią­gle narze­kał.

– Pew­nie tak. No dobrze, pociesz mnie. Mówi­łeś, zdaje się, że masz jakąś dobrą wia­do­mość.

– Udało mi się natra­fić na pewne zbiory sta­ro­żyt­nych postaci.

– Naprawdę? Myśla­łem, że to jest nie­le­galne.

– Bo jest. – Yugo uśmiech­nął się szel­mow­sko. – Ale prawo nie zawsze działa per­fek­cyj­nie.

– I naprawdę są sta­ro­żytne? Potrzebne mi były do ozna­cze­nia war­to­ścio­wo­ści psy­cho­hi­sto­rycz­nych. Muszą więc pocho­dzić z wcze­snego Impe­rium.

Ama­ryl uśmiech­nął się pro­mien­nie.

– Są z okresu przed­im­pe­rial­nego!

– Przed… nie­moż­liwe!

– Ale ja je mam! I to nie­tknięte!

– Kim oni są?

– To jacyś sławni goście. Nie wiem, czego takiego doko­nali.

– Można stwier­dzić, jaką mieli pozy­cję?

Yugo wzru­szył ramio­nami.

– Nie ma żad­nych współ­cze­snych im zapi­sków.

– Czy te zapisy postaci są auten­tyczne?

– Mogą być. Zapi­sano je w jakimś sta­rym języku kom­pu­te­ro­wym. To musiał być naprawdę pry­mi­tywny sprzęt. Trudno powie­dzieć.

– A więc… mogą to być symy.

– Mogą. Moż­liwe też, że zostały zapi­sane na jakiejś bazie pod­sta­wo­wej, a potem dodano inne ele­menty…

– Zdo­łasz jakoś dopro­wa­dzić je do poziomu wraż­li­wo­ści na bodźce zmy­słowe?

– Jeśli tro­chę nad tym popra­cuję, to czemu nie. Trzeba pogrze­bać w pew­nych danych, a to jest, no wiesz…

– Nie­le­galne. – Hari zamy­ślił się. – To pogwał­ce­nie Zasad Zmy­sło­wo­ści.

– Wła­śnie. Faceci, od któ­rych to mam, są z Sarka, z tego świata Nowego Odro­dze­nia. Powia­dają, że nikt już nie prze­strzega tych daw­nych zasad.

– No dobrze, czas już chyba, żeby­śmy dali sobie spo­kój z tymi sta­ro­żyt­nymi prze­szko­dami.

– Jasne, sze­fie. – Yugo uśmiech­nął się. – Te zbiory są star­sze od wszyst­kich, jakie kie­dy­kol­wiek zna­le­ziono.

– A ty jak je zna­la­złeś? – Hari zadał to pyta­nie wolno, patrząc uważ­nie na przy­ja­ciela. Yugo miał mnó­stwo tajem­ni­czych powią­zań z Dah­lij­czy­kami.

– No wiesz, trzeba było posma­ro­wać tu i tam.

– Tak myśla­łem. Lepiej nawet, że nie znam szcze­gó­łów.

– Wła­śnie. Jako Pierw­szy Mini­ster musisz mieć czy­ste ręce.

– Nie nazy­waj mnie tak!

– Dobrze już, dobrze. Jesteś tylko pro­fe­so­rem podróż­ni­kiem. I to takim, który spóźni się na spo­tka­nie z impe­ra­to­rem, jeśli się nie pospie­szy.

2

Idąc przez ogrody impe­rialne, Hari żało­wał, że nie towa­rzy­szyła mu Dors. Przy­po­mniał sobie jej obawy przed kolej­nym spo­tka­niem z Cle­onem.

– Czę­sto odno­szę wra­że­nie, że oni nie są przy zdro­wych zmy­słach – powie­działa cichym, spo­koj­nym gło­sem. – To zamknięty świa­tek eks­cen­try­ków, pod któ­rych wpły­wem impe­ra­to­rzy także stają się dzi­wa­kami.

– Chyba tro­chę prze­sa­dzasz – odparł Sel­don.

– Dadrian Oszczędny zawsze odda­wał mocz w ogro­dach impe­rial­nych. Twier­dził, że tym samym oddaje przy­sługę pod­da­nym i oszczę­dza wodę.

Hari zdu­sił uśmiech; służba pała­cowa z pew­no­ścią obser­wo­wała go ukrad­kiem. Przy­brał poważny wyraz twa­rzy i uda­wał, że przy­gląda się strze­li­stym drze­wom, zdob­nie przy­cię­tym w stylu impe­ra­tora Spin­dle­riana, który pano­wał trzy tysiące lat wcze­śniej. Mimo tylu lat spę­dzo­nych na Tran­to­rze wciąż czuł siłę tego natu­ral­nego piękna, które bogac­twem zie­leni wzno­siło swe ramiona ku życio­daj­nemu bla­skowi słońca. Ogrody impe­rialne wraz z kom­plek­sem pała­co­wym były jedy­nym otwar­tym tere­nem na całej pla­ne­cie. Przy­po­mi­nało to Hariemu jego rodzinny Heli­kon, na któ­rym wszystko się zaczęło.

Zawsze był marzy­cie­lem, któ­remu przy­szło się uro­dzić w robot­ni­czej czę­ści Heli­konu. Praca na far­mie lub w fabryce nie była skom­pli­ko­wana, więc mógł się odda­wać roz­my­śla­niom i kon­tem­pla­cji. Zanim jesz­cze egza­miny w admi­ni­stra­cji pań­stwo­wej zmie­niły jego życie, opra­co­wał kilka pro­stych twier­dzeń z teo­rii liczb, by potem – ku swemu zdzi­wie­niu – odkryć, że już dawno zostały opra­co­wane. Nocami, leżąc w łóżku, myślał o płasz­czy­znach i wek­to­rach, sta­ra­jąc się wyobra­zić sobie wię­cej niż trzy wymiary. Słu­chał odle­głych pory­ki­wań smo­ków, które scho­dziły z gór w poszu­ki­wa­niu zwie­rzyny. Stwo­rzone w odle­głych cza­sach przez bio­in­ży­nie­rów, prze­zna­czone były praw­do­po­dob­nie do polo­wań. Teraz te dzi­kie zwie­rzęta żyły na wol­no­ści, oto­czone sza­cun­kiem i lękiem. Jakże dawno nie widział ani jed­nego z nich…

Heli­kon, dziki i nie­ujarz­miony Heli­kon – za tym wła­śnie tęsk­nił. Ale wszystko wska­zy­wało na to, że jego prze­zna­cze­niem jest przy­kryte stalą gigan­tycz­nych kopuł wnę­trze Tran­tora.

Hari zer­k­nął do tyłu, a funk­cjo­na­riu­sze sił spe­cjal­nych, myśląc, że chce ich przy­wo­łać, przy­spie­szyli kroku. Sel­don wysu­nął ręce do przodu, jakby chciał ich od sie­bie ode­pchnąć. Ostat­nimi czasy wyko­ny­wał ten gest mnó­stwo razy.

– Nie!

Nawet tu, w ogro­dach impe­rial­nych, jego ochrona zacho­wy­wała się tak, jakby każdy ogrod­nik był poten­cjal­nym zama­chow­cem. Ale Hari wolał iść wła­śnie tędy, zamiast sko­rzy­stać z windy gra­wi­ta­cyj­nej, bo ogrody uwiel­biał ponad wszystko. W oddali wzno­siła się ściana strze­li­stych drzew wypiesz­czo­nych misterną sztuką inży­nie­rii gene­tycz­nej. Sze­roki pas drzew ginął za mgli­stym hory­zon­tem, gdzie zaczy­nała się sta­lowa ściana kopuł Tran­tora. Na całej pla­ne­cie tylko tu można było doświad­czyć cze­goś, co przy­po­mi­nało prze­by­wa­nie na otwar­tej prze­strzeni, na zewnątrz.

Cóż za zuchwały ter­min, pomy­ślał Hari. Okre­ślić istotę stwo­rze­nia jako coś „na zewnątrz”, za „drzwiami” ludz­ko­ści.

Jego buty, spe­cjal­nie wło­żone na tę oka­zję i dosto­so­wane do dwor­skiej ety­kiety, chrzę­ściły na żwi­rze ścieżki. Po chwili Hari szedł już aleją pro­wa­dzącą do pałacu. Zza ściany drzew wzno­sił się słup czar­nego dymu. Sel­don zwol­nił nieco i oce­nił odle­głość. Musiało się tam wyda­rzyć coś poważ­nego.

Idąc mię­dzy wiel­kimi bia­łymi kolum­nami, Hari coraz bar­dziej odczu­wał donio­słość chwili. Kilka osób ze służby pała­co­wej wyszło mu na powi­ta­nie, a człon­ko­wie ochrony sku­pili się wokół niego. Cała ta pro­ce­sja ruszyła dłu­gimi kory­ta­rzami pro­wa­dzą­cymi do sali audien­cyj­nej. Zgro­ma­dzono w niej wiel­kie dzieła sztuki minio­nych tysiąc­leci; stały tu, w nie­mym ocze­ki­wa­niu, by współ­cze­sność ponow­nie je doce­niła i tchnęła w nie życie.

Ciężka dłoń Impe­rium odci­skała swe piętno na ofi­cjal­nej sztuce. Impe­rium postrze­gało istotę swego bytu w trwa­ło­ści i kon­ty­nu­acji prze­szło­ści. I takie wła­śnie cechy two­rzyły kanon piękna: atmos­fera solid­no­ści i prze­szło­ści, wiel­ko­ści i powagi. Impe­ra­to­rzy lubo­wali się w pro­stych, wzno­szą­cych się liniach brył, w jasno­ści i czy­sto­ści kształ­tów, w kry­sta­licz­nych i pur­pu­ro­wych łukach fon­tann, w kla­sycz­nych kolum­nach i łuko­wa­tych przy­po­rach. Kwi­tła rzeźba hero­iczna – szla­chetne rysy postaci wpa­trzo­nych w nie­skoń­czoną dal, wiel­kie bitwy w naj­go­ręt­szych momen­tach, zasty­głe w pole­ro­wa­nym kamie­niu i krysz­tale. Wszystko było poprawne, pozba­wione nie­po­ko­ją­cego wyzwa­nia. Nic nie zakłó­cało nostal­gii; nic, co zatrwa­ża­łoby ludzi, nie stało w miej­scach, które mógł odwie­dzić impe­ra­tor. Wszystko, co wią­zało się z prozą i zapa­chem życia, odsy­łane było na krańce Impe­rium, które tu, w cen­trum, two­rzyło wra­że­nie stanu spo­koj­nej dosko­na­ło­ści.

Hari nie był miło­śni­kiem takiej atmos­fery w sztuce, ale wie­dział, że może być jesz­cze gorzej. Miał świa­do­mość, że pod powierzch­nią pozor­nego spo­koju, inte­gra­cji i donio­sło­ści ofi­cjal­nej sztuki impe­rial­nej kipi żywioł dwu­dzie­stu pię­ciu milio­nów zamiesz­ka­nych świa­tów. Tam w sztuce obo­wią­zy­wały zupeł­nie inne zasady.

Szcze­gól­nie na tych pla­ne­tach, które Hari okre­ślał mia­nem „świa­tów cha­osu”, zado­wo­lona z sie­bie awan­garda podą­żała ku dosko­na­ło­ści, zastę­pu­jąc utarte kanony piękna umi­ło­wa­niem ter­roru, szoku i przy­pra­wia­ją­cej o mdło­ści gro­te­ski. Uży­wano tam nie­praw­do­po­dob­nej skali, rażą­cych dys­pro­por­cji, odwo­łań ska­to­lo­gicz­nych i dyso­nansu kształ­tów.

Oba te podej­ścia zda­wały się Hariemu nudne i w każ­dym z nich na próżno sta­rał się odna­leźć ele­menty czy­stej, pro­stej rado­ści.

Ściana przed nimi roz­pły­nęła się z cichym trza­skiem, uka­zu­jąc wnę­trze sali audien­cyj­nej. Służba pała­cowa wraz z człon­kami ochrony pozo­stała na zewnątrz. Nagle Hari został sam. Prze­szedł kilka kro­ków po mięk­kiej, sprę­ży­stej pod­ło­dze i rozej­rzał się. Wokół pano­wał baro­kowy prze­pych widoczny w każ­dym gzym­sie, orna­men­cie, w prze­bo­ga­tych boaze­riach.

Cisza. Impe­ra­tor Cleon ni­gdy na nikogo nie cze­kał. W wiel­kiej, dość ponu­rej mimo prze­py­chu sali nie było nawet echa, jak gdyby ściany pochła­niały każdy dźwięk.

I praw­do­po­dob­nie tak wła­śnie było. Bez wąt­pie­nia każda roz­mowa impe­rial­nych urzęd­ni­ków wychwy­ty­wana była przez wiele uszu. Jak Galak­tyka długa i sze­roka, przed pod­słu­chi­wa­czami zabez­pie­czano się wszę­dzie.

Nagle zabły­sło świa­tło, coś się poru­szyło. W kolum­nie świa­tła windy gra­wi­ta­cyj­nej zje­chał impe­ra­tor Cleon.

– Hari! Cie­szę się, że przy­sze­dłeś.

Sel­don z tru­dem powstrzy­mał kwa­śny uśmiech. Wia­domo było, że odrzu­ce­nie wezwa­nia na audien­cję mogło zakoń­czyć się śmier­cią.

– Do usług Waszej Wyso­ko­ści.

– Sia­daj, pro­szę.

Cleon też usiadł, gdyż poru­sza­nie się spra­wiało mu coraz wię­cej kło­po­tów. Plotki mówiły, że jego legen­darny ape­tyt prze­kra­czał już moż­li­wo­ści impe­ra­tor­skich kucha­rzy i medy­ków.

– Mamy wiele do omó­wie­nia.

Deli­katny blask spo­wi­ja­jący impe­ra­tora miał pod­kre­ślać jego nimb i kon­trast z ponu­rym oto­cze­niem. Pomiesz­cze­nie wypeł­niały inte­li­gentne urzą­dze­nia elek­tro­niczne, które śle­dziły wzrok Cle­ona. Tam gdzie spo­glą­dał, kła­dła się dodat­kowa plama świa­tła, bar­dzo deli­katna, ledwo zauwa­żana przez gości, któ­rzy dostą­pili zaszczytu audien­cji. Sztuczka ze świa­tłem dzia­łała na pod­świa­do­mość, wzma­ga­jąc sza­cu­nek. Dzięki niej Cleon wciąż wyglą­dał wład­czo, dostoj­nie.

– Oba­wiam się, że mamy pro­blem.

– Jestem pewien, że zna­ko­mi­cie sobie z tym pora­dzisz, panie.

Cleon ener­gicz­nie pokrę­cił głową.

– Wszy­scy mi mówią, jakie to cuda mogę. Nie prze­ce­niaj i ty moich moż­li­wo­ści. – Cleon zamilkł na moment, a potem cią­gnął z wyraźną nie­chę­cią: – Są pewne osoby i sprawy… dla­tego cię wezwa­łem.

– Rozu­miem, Wasza Wyso­kość. – Sel­don przy­brał kamienny wyraz twa­rzy, lecz jego serce zabiło szyb­ciej.

– Nie bądź taki ponury, Hari. Ja naprawdę chcę, żebyś był moim Pierw­szym Mini­strem.

– Tak, panie.

– Ale, wbrew powszech­nej opi­nii, nie mogę dzia­łać z cał­ko­witą swo­bodą.

– Zdaję sobie sprawę, panie, że są osoby znacz­nie bar­dziej kom­pe­tentne…

– W ich mnie­ma­niu, ow­szem.

– …i znacz­nie bar­dziej doświad­czone, i…

– I które nic nie wie­dzą o psy­cho­hi­sto­rii.

– Jestem prze­ko­nany, panie, że Deme­rzel znacz­nie prze­ce­nił uży­tecz­ność psy­cho­hi­sto­rii.

– Non­sens. To on pod­su­nął mi twoją kan­dy­da­turę.

– Panie, wiesz prze­cież rów­nie dobrze jak ja, że Deme­rzel nie był już w naj­lep­szej for­mie, że był prze­mę­czony…

– Przez dzie­się­cio­le­cia jego opi­nie i sądy były bez zarzutu. – Cleon bacz­nie przy­glą­dał się Hariemu. – Można odnieść wra­że­nie, że chcesz unik­nąć tej nomi­na­cji.

– Nie, panie, ale…

– Wierz mi, że męż­czyźni i kobiety, jeśli już o to cho­dzi, zabi­jali w walce o znacz­nie mniej­szą stawkę.

– I zabi­jano ich, kiedy już osią­gnęli to, za co sami mor­do­wali.

Cleon zachi­cho­tał.

– To prawda. Byli też Pierwsi Mini­stro­wie, któ­rzy knuli za ple­cami swych impe­ra­to­rów… ale nie roz­ma­wiajmy teraz o tych ciem­nych stro­nach naszego sys­temu.

Hari przy­po­mniał sobie, jak Deme­rzel powie­dział: „Byłem tu za długo, a następ­stwa kry­zysu osią­gnęły taki sto­pień, że uwzględ­nie­nie Trzech Praw para­li­żo­wało mnie”. Deme­rzel nie potra­fił już podej­mo­wać sto­sow­nych decy­zji, bo sytu­acja zapę­dziła go w ślepą uliczkę. Żaden wybór nie był dobry. Każde posu­nię­cie komuś szko­dziło. Tak więc Deme­rzel, naj­wyż­sza forma sztucz­nej inte­li­gen­cji, huma­no­idalny robot skryty pod ludzką posta­cią wyso­kiego urzęd­nika Impe­rium, nagle opu­ścił scenę. A jakie szanse miał Hari?

– Przyjmę oczy­wi­ście na sie­bie ten zaszczytny obo­wią­zek, panie. Jeśli to konieczne.

– Tak, to konieczne. Ale sądzę, że chcia­łeś powie­dzieć: Jeśli to moż­liwe. Nie­które frak­cje w Radzie Naj­wyż­szej są prze­ciwne two­jej nomi­na­cji. Doma­gają się otwar­tej debaty na ten temat.

Hari zamru­gał, zanie­po­ko­jony.

– Czy będę musiał pod­jąć pole­mikę…?

– A potem chcą gło­so­wać.

– Nie mia­łem poję­cia, że rada może podej­mo­wać takie kroki.

– Poczy­taj sobie Kodeks. Tak, mają takie prawo. Rzadko z niego korzy­stają, zda­jąc się na mądrość impe­ra­tora. – Cleon zaśmiał się iro­nicz­nie. – Ale nie tym razem.

– Jeśli mia­łoby to ci w czymś pomóc, panie, to nie będę się poja­wiał w pałacu, zanim debata…

– O nie. To byłby błąd. Mam zamiar posłu­żyć się tobą, by pokrzy­żo­wać im plany.

– Ale nie przy­cho­dzi mi do głowy, jak…

– Będę wie­dział, o co cho­dzi. Ty pora­dzisz mi, jak mam postę­po­wać. Podział pracy, po pro­stu.

Hari myślał inten­syw­nie. Deme­rzel powie­dział mu kie­dyś w zaufa­niu: „Skoro on wie­rzy, że zna­la­złeś psy­cho­hi­sto­ryczną odpo­wiedź, chęt­nie będzie słu­chał two­ich rad, a to wystar­czy, byś był dobrym Pierw­szym Mini­strem”. Ale teraz, pomy­ślał Hari, spo­glą­da­jąc na impe­ra­tora, wydaje się to nie­moż­liwe.

– Będziemy musieli jakoś zneu­tra­li­zo­wać twych opo­nen­tów, nasta­wić ich prze­ciw sobie.

– Zupeł­nie nie wiem, jak to zro­bić, panie.

– Oczy­wi­ście, że nie wiesz. Ale ja wiem! Ty jed­nak potra­fisz patrzeć na to z szer­szej per­spek­tywy. Dla cie­bie histo­ria Impe­rium to krzywa zależ­no­ści i zda­rzeń. Ty masz teo­rię.

Cleon lubo­wał się w zawi­ło­ściach gry poli­tycz­nej i rzą­dze­nie miał we krwi. Hari czuł, że jest mu to obce tak dalece, jak bli­skie było Cle­onowi. Jako Pierw­szy Mini­ster jed­nym sło­wem mógł okre­ślić losy milio­nów ludzi. Pod tym ugiął się nawet Deme­rzel.

Gdy widzieli się ostatni raz, Deme­rzel powie­dział: „Jest jesz­cze Prawo Zerowe”.

Prawo Zerowe przed­kła­dało dobro całej ludz­ko­ści nad dobro jed­nostki. Dla­tego też, ana­lo­gicz­nie, Pierw­sze Prawo brzmiało: „Robot nie może wyrzą­dzić krzywdy czło­wie­kowi lub przez zanie­cha­nie dopu­ścić, by czło­wie­kowi stała się krzywda, z wyjąt­kiem sytu­acji, kiedy byłoby to sprzeczne z Pra­wem Zero­wym”.

Wszystko bar­dzo logiczne, pomy­ślał Hari, ale jak sobie pora­dzę z czymś, czego nie potra­fił doko­nać nawet Deme­rzel?

Sel­don zdał sobie sprawę, że mil­czy już zbyt długo, a Cleon czeka. Co mógł powie­dzieć?

– A kto, panie, wystę­puje prze­ciw mnie?

– Kilka frak­cji sku­pio­nych wokół Betana Lamurka.

– Jakie są jego argu­menty?

Hari był zasko­czony, gdy Cleon wybuch­nął gło­śnym śmie­chem.

– Że nie jesteś Beta­nem Lamur­kiem.

– Panie, czy nie możesz po pro­stu…?

– Odrzu­cić sprze­ciwu rady? Pójść z Lamur­kiem na ugodę? Prze­ku­pić go?

– Nie cho­dziło mi o to, byś miał się ugi­nać…

– Oczy­wi­ście, że ugiął­bym się przed nim, jak to ują­łeś. Pro­ble­mem jest tu jed­nak sam Lamurk. Żąda zbyt wiele za swą zgodę, byś został Pierw­szym Mini­strem. Sta­now­czo zbyt wiele.

– Cho­dzi o sta­no­wi­sko?

– O to i o posia­dło­ści. Praw­do­po­dob­nie całą strefę.

Hari nie spo­dzie­wał się tak wygó­ro­wa­nych żądań. Wła­dza w całej stre­fie galak­tycz­nej sku­piona w rękach jed­nego czło­wieka.

– Żąda bar­dzo wiele – powie­dział po chwili.

Cleon wes­tchnął.

– W dzi­siej­szych cza­sach nie stać nas na taką hoj­ność. Za pano­wa­nia Flet­cha Gniew­nego sto­so­wano wręcz han­del wymienny: strefa za fotel w radzie.

– A twoi zwo­len­nicy, panie? Czy roja­li­ści nie mogą zneu­tra­li­zo­wać Lamurka?

– Ach, Sel­don… Rze­czy­wi­ście musisz poznać niu­anse współ­cze­snej sceny poli­tycz­nej. Choć, jak przy­pusz­czam, dla kogoś takiego jak ty, żyją­cego histo­rią i patrzą­cego na wszystko przez jej pry­zmat, te poli­tyczne gry muszą się wyda­wać nieco banalne.

Jeśli o to cho­dzi, pomy­ślał Hari, to żyję raczej mate­ma­tyką. To Dors albo cza­sami Yugo dostar­czali mu tyle histo­rii, ile potrze­bo­wał.

– Tak, panie. Zajmę się tym. A jeśli cho­dzi o roja­li­stów…

– Stra­cili Dah­lij­czy­ków, więc koali­cja więk­szo­ściowa nie wcho­dzi w grę.

– To Dah­lij­czycy są tak potężni?

– Ich argu­menty znaj­dują poklask mas, a poza tym jest ich wielu.

– Nie wie­dzia­łem, że są tak silni. Mój bli­ski współ­pra­cow­nik, Yugo…

– Wiem. To Dah­lij­czyk. Uwa­żaj na niego.

Hari drgnął i zamru­gał.

– To prawda, panie, że Yugo jest Dah­lij­czy­kiem z krwi i kości, ale to lojalny, oddany mi, wspa­niały mate­ma­tyk. Skąd, panie…

– To ruty­nowe dzia­ła­nia, Hari. – Impe­ra­tor mach­nął ręką. – Trzeba chyba wie­dzieć co nieco o swoim Pierw­szym Mini­strze, prawda?

Hariemu nie podo­bało się to, że był pod impe­rial­nym mikro­sko­pem, ale nie dał nic po sobie poznać.

– Yugo jest wobec mnie lojalny, panie.

– Znam tę histo­rię, Sel­don. Wiem, że dzięki tobie nie będzie do końca życia pra­co­wał w cie­płowni, że wzią­łeś go ze sobą. Wiem też, że pomi­ną­łeś wszyst­kie szcze­ble wery­fi­ka­cyjne w admi­ni­stra­cji pań­stwo­wej. To bar­dzo szla­chetne z two­jej strony. Ale nie mogę zapo­mi­nać, że gorąca krew i ostre słowa Dah­lij­czy­ków zawsze znaj­dują posłuch. Mają wiel­kie wpływy w Radzie Naj­wyż­szej, rów­nież w Izbie Niż­szej, i mogą tam mocno naroz­ra­biać. – Cleon wymie­rzył w Hariego palec wska­zu­jący i powie­dział sta­now­czo: – Uwa­żaj na niego, Sel­don.

– Tak, panie.

Hari wie­dział, że jeśli cho­dzi o Yugo, obawy Cle­ona były bez­za­sadne, ale nie zamie­rzał się z nim o to spie­rać.

– Musisz być tak roz­tropny i prze­zorny jak żona impe­ra­tora. Zwłasz­cza teraz, pod­czas tego, no, okresu przej­ścio­wego.

Heli­koń­czyk znał to sta­ro­żytne okre­śle­nie mówiące, że żona impe­ra­tora (albo żony – w zależ­no­ści od epoki) zawsze musi mieć czy­ste szaty, choćby prze­szła przez naj­gor­sze błoto. Ana­lo­gii tej uży­wano zawsze, nawet gdy impe­ra­tor był homo­sek­su­ali­stą lub gdy na impe­rial­nym tro­nie zasia­dała kobieta.

– Oczy­wi­ście, panie – przy­tak­nął Hari. – Prze­pra­szam… pod­czas okresu przej­ścio­wego…?

Sel­don ze zdu­mie­niem dostrzegł zakło­po­ta­nie w oczach Cle­ona, gdy ten patrzył na ota­cza­jące ich, sto­jące w pół­mroku dzieła sztuki. Zdał sobie sprawę, że wła­śnie teraz Cleon zamie­rza przejść do sedna.

– Tro­chę potrwa, zanim zosta­niesz ofi­cjal­nie mia­no­wany na swe sta­no­wi­sko… zanim Rada Naj­wyż­sza nieco ochło­nie. A w tym cza­sie możesz mi dora­dzać…

– Bez przy­zna­nia mi wła­dzy…?

– Cóż, tak.

Hari nie czuł się zawie­dziony.

– A więc mogę na­dal pra­co­wać w swoim biu­rze na Uni­wer­sy­te­cie Stre­elinga?

– Odno­szę wra­że­nie, że na to wła­śnie liczy­łeś.

– A jeśli cho­dzi o moją ochronę…

– Oni muszą pozo­stać z tobą. Tran­tor jest daleko bar­dziej nie­bez­pieczny, niż się to wydaje uni­wer­sy­tec­kim pro­fe­so­rom.

Sel­don wes­tchnął.

– Tak, panie.

Cleon oparł się wygod­nie, a powietrzny fotel natych­miast dosto­so­wał się do jego ciała.

– A teraz chciał­bym, żebyś dora­dził mi coś na temat ruchu Rene­ga­tum.

– Rene­ga­tum?

Po raz pierw­szy Hari zauwa­żył, że Cleon jest szcze­rze zdzi­wiony.

– Nie śle­dzi­łeś tej sprawy? Rozej­rzyj się, wszę­dzie to widać, wszę­dzie o tym sły­chać.

– Przy­znaję, panie, że obec­nie jestem jakby… poza głów­nym nur­tem.

– Rene­ga­tum. Zwią­zek Rene­ga­tów. Zabi­jają i nisz­czą.

– Dla­czego?

– Dla przy­jem­no­ści zabi­ja­nia i nisz­cze­nia! – Cleon ude­rzył gniew­nie w poręcz fotela, a opar­cie natych­miast zaczęło maso­wać mu plecy. Widocz­nie była to stan­dar­dowa odpo­wiedź urzą­dze­nia. – Ostat­nio poja­wiła się wśród nich pewna kobieta zwana Kuto­nin – kon­ty­nu­ował po chwili Cleon. – By zade­mon­stro­wać swą pogardę dla spo­łe­czeń­stwa, wtar­gnęła do Gale­rii Impe­rial­nej, znisz­czyła dzieła sztuki mające po kilka tysiąc­leci i zabiła dwóch straż­ni­ków. A potem bez walki oddała się w ręce przy­by­łej na miej­sce Gwar­dii Impe­rial­nej.

– Naka­żesz ją stra­cić, panie?

– Oczy­wi­ście. Sąd uznał, że jest winna. Nie trwało to długo, sama się przy­znała.

– Bez opo­rów?

– Tak, natych­miast.

Sel­don wie­dział, że po prze­słu­cha­niach służb impe­rial­nych każdy szybko się przy­znaje. Nie cho­dziło tu o tor­tury fizyczne. Ofi­ce­ro­wie tych służb łamali psy­chikę podej­rza­nego.

– Czyli wyrok brzmi: zbrod­nia prze­ciw Impe­rium – powie­dział Hari.

– Tak, to stare prawo. Wan­da­lizm i zbrod­nia prze­ciw Impe­rium.

– Pod­lega to karze śmierci i wyszu­ka­nym mękom fizycz­nym.

– Ow­szem, ale śmierć tu nie wystar­czy! Nie, jeśli cho­dzi o rene­ga­tów. I dla­tego zwra­cam się do swo­jego psy­cho­hi­sto­ryka.

– Czy ocze­ku­jesz, panie…?

– Pod­suń mi jakiś pomysł. Ci ludzie opo­wia­dają, że robią to, by znisz­czyć usta­lony porzą­dek. Zależy im na tym, żeby w każ­dym zakątku pla­nety było o nich gło­śno, żeby wszy­scy znali ich jako nisz­czy­cieli uświę­co­nej tra­dy­cją sztuki. Giną, ale stają się sławni. Wszy­scy moi psy­cho­lo­go­wie twier­dzą, że to ich jedyny motyw. Mogę ich zabić, ale jak dotąd wcale się tym nie przej­mują.

Hari wes­tchnął ciężko. Ni­gdy nie mógł zro­zu­mieć takich ludzi.

– Pod­suń mi więc jakiś pomysł. Może psy­cho­hi­sto­ria coś pod­po­wiada.

Heli­koń­czyk był zain­try­go­wany tą sprawą, ale nic nie przy­cho­dziło mu aku­rat do głowy. Dawno jed­nak nauczył się, że nie należy się cały czas kon­cen­tro­wać na jakimś pro­ble­mie, lecz dać czas pod­świa­do­mo­ści, a w pew­nej chwili roz­wią­za­nie przyj­dzie samo. Zadał więc pyta­nie, by zyskać nieco czasu.

– Panie, czy widzia­łeś ten dym uno­szący się za ogro­dami?

– Umm? Nie.

Cleon dał znak ręką nie­wi­docz­nym obser­wa­to­rom i jedna ze ścian natych­miast zapło­nęła bla­skiem. Sekundę póź­niej poja­wił się na niej holo­gra­ficzny obraz ogro­dów impe­rial­nych. Tłu­sty czarny dym wciąż bił w szare niebo, wijąc się jak gruby wąż.

Roz­legł się bez­oso­bowy, ale cie­pły głos: „Zakłó­ce­nia porządku wewnętrz­nego spo­wo­do­wane awa­rią maszyn przy jed­no­cze­snej insu­rek­cji urzą­dzeń mecha­nicz­nych”.

– Bunt tik­to­ków? – Hari sły­szał już kie­dyś o tym.

Cleon wstał i pod­szedł do holo­gramu.

– Tak, to kolejna, nie­ła­twa do roz­wią­za­nia sprawa. Z jakie­goś powodu tego typu urzą­dze­nia bun­tują się. Spójrz na to! Ile pozio­mów jest w ogniu?

– Dwa­na­ście pozio­mów w pło­mie­niach – odpo­wie­dział głos. – Wstępna ana­liza podaje czte­ry­sta trzy­dzie­ści sie­dem ofiar śmier­tel­nych, z błę­dem w gra­ni­cach osiem­dzie­się­ciu sied­miu.

– Straty impe­rialne? – Cleon zażą­dał infor­ma­cji.

– Nie­wiel­kie. Kilku człon­ków Gwar­dii Impe­rial­nej odnio­sło rany, gdy sta­rali się opa­no­wać sytu­ację.

– Ach, więc to nie takie groźne. – Impe­ra­tor patrzył na holo­gram uka­zu­jący w zbli­że­niu sceny pożaru. Widać było pło­nące i sypiące tysią­cami iskier prze­wody, kłęby dymu i pło­mie­nie. Poszcze­gólne pię­tra two­rzyły teraz jedną sto­pioną żarem masę, niczym war­stwy tortu uro­dzi­no­wego. Urzą­dze­nia gaśni­cze pra­co­wały pełną parą, ale bez efektu.

Po chwili obraz odda­lił się, uka­zu­jąc pogo­rze­li­sko z orbity. Cleon, zwany przez nie­któ­rych Spo­koj­nym, obser­wo­wał ten straszny spek­takl z nie­wzru­szoną miną, jakby był wręcz znu­dzony. A przed nim roz­ta­czał się obraz, który poru­szyłby nie­jed­nego czło­wieka.

Z prze­strzeni kosmicz­nej widać było tereny pała­cowe, jedyną na pla­ne­cie zie­loną plamę pośród sza­ro­ści i brązu kopuł. Wszę­dzie dalej widać już było tylko wiel­kie kopuły i czarne pola bate­rii sło­necz­nych. Lodo­wych czap polar­nych od dawna nie było, a oce­any ujarz­miono, zamy­ka­jąc je w wiel­kich pod­ziem­nych zbior­ni­kach.

Tran­tor był jed­nym wiel­kim mia­stem, które żywiło czter­dzie­ści miliar­dów ludzi. Rzadko kiedy ten pod­ziemny moloch zagłę­biał się mniej niż pół kilo­me­tra w pla­netę. Miliardy ludzi przy­zwy­cza­iły się do uzdat­nia­nego wciąż na nowo powie­trza i ogra­ni­czo­nej per­spek­tywy i bały się otwar­tych prze­strzeni, ku któ­rym pro­wa­dziły nie­liczne windy.

Po chwili znów poja­wiło się zbli­że­nie tere­nów pokry­tych czar­nym dymem. Sel­don widział małe figurki ucie­ka­jące z morza ognia. Poczuł skurcz żołądka, gdy przy­po­mniał sobie słowa wypo­wia­dane przez bez­na­miętny głos w sali – „setki zabi­tych”. W tak stło­czo­nych spo­łe­czeń­stwach wszel­kie tego typu awa­rie zbie­rały krwawe żniwo.

Jed­nak, kal­ku­lo­wał Hari, na kilo­me­trze kwa­dra­to­wym żyło około stu osób. Ludzie gnieź­dzili się w popu­lar­nych sek­to­rach z wyboru i upodo­ba­nia, a nie z koniecz­no­ści. Wiel­kie zbior­niki z wodą oce­aniczną umiesz­czano głę­boko pod zie­mią, więc wciąż było dużo miej­sca na zauto­ma­ty­zo­wane fabryki, wiel­kie labo­ra­to­ria rol­ni­cze, które dostar­czały nie­prze­two­rzone pro­dukty na żyw­ność. Były tam też głę­bo­kie kopal­nie i prze­pastne hodowle zwie­rząt mor­skich. Nad wszyst­kim tym czu­wały tik­toki, pół­in­te­li­gentne auto­maty. Ale teraz tik­toki nisz­czyły zło­żoną mate­rię Tran­tora, a Cleon kipiał z wście­kło­ści, obser­wu­jąc, jak zachłanna pasz­cza ognia pochła­nia coraz wię­cej zabu­do­wań i nagro­ma­dzo­nych tam dóbr.

Coraz wię­cej ludzi ginęło w ogniu. To nie były liczby w sta­ty­sty­kach, lecz żywi ludzie. Hari czuł, jak ści­ska mu się gar­dło. Przy­wódca musi cza­sami zacho­wać zimną krew wbrew wszel­kim tra­ge­diom i strasz­nym obra­zom. Czy on potra­fiłby tego doko­nać?

– Następna zagadka, mój drogi Sel­do­nie – ode­zwał się nagle Cleon. – Dla­czego te tik­toki naru­szają porzą­dek wewnętrzny, o czym czę­sto infor­mują mnie moi doradcy? No?! Jak myślisz?

– Panie, ja nie…

– Musi być jakieś psy­cho­hi­sto­ryczne wyja­śnie­nie!

– Takie nie­wiel­kie zja­wi­ska mogą znaj­do­wać się poza…

– Popra­cuj nad tym! Dowiedz się!

– Oczy­wi­ście, panie.

Hari obser­wo­wał, jak Cleon cho­dzi po sali, marsz­cząc brwi za każ­dym razem, gdy patrzy na holo­gram. Ale władca cały czas mil­czał. Być może, pomy­ślał Hari, impe­ra­tor jest spo­kojny, bo widział już tyle nie­szczęść i musiał sta­wić czoło tylu prze­ciw­no­ściom, że jest to dla niego czymś powsze­dnim. Czy i ja taki się stanę?

Cleon miał już spraw­dzoną metodę postę­po­wa­nia w takich sytu­acjach. Dał znak ręką i holo­gra­ficzny obraz natych­miast znik­nął. Salę wypeł­niła cicha, spo­kojna muzyka, poja­wiły się sto­no­wane świa­tła. Weszła służba, nio­sąc tace i pół­mi­ski z prze­ką­skami. Jeden ze słu­żą­cych zaofe­ro­wał Hariemu popu­larny sty­mu­lant, ale Heli­koń­czyk odmó­wił. Nie­spo­dzie­wana zmiana nastroju była wystar­cza­jąco szo­ku­jąca. Widocz­nie tak wła­śnie postę­po­wano na impe­rial­nym dwo­rze w podob­nych sytu­acjach.

Od pew­nego czasu Hariemu cho­dziło coś po gło­wie, a dłuż­sza chwila mil­cze­nia pozwo­liła mu się na tym skon­cen­tro­wać. Gdy Cleon wziął od słu­żą­cego zapa­chową tabletkę sty­mu­lu­jącą, Sel­don zaczął z waha­niem:

– Panie, ja…

– Tak? Poczę­stu­jesz się?

– Nie, dzię­kuję bar­dzo. Panie, ja… myśla­łem o rene­ga­tach i o tej kobie­cie, Kuto­nin.

– Och, musimy teraz o tym mówić? Wolał­bym…

– Przy­pu­śćmy, panie, że wyma­zał­byś jej toż­sa­mość.

Ręka Cle­ona ze sty­mu­lan­tem zatrzy­mała się w pół drogi do nosa.

– Taak? I…?

– Oni gotowi są umrzeć, gdy osią­gną już swój cel, to zna­czy gdy zwrócą na sie­bie powszechną uwagę. Praw­do­po­dob­nie sądzą, że w ten spo­sób staną się nie­śmier­telni, że będą sławni. Trzeba im to ode­brać. Zabroń, panie, poda­wa­nia ich praw­dzi­wych nazwisk. Każ we wszyst­kich ofi­cjal­nych mediach i doku­men­tach nada­wać im jakieś obraź­liwe prze­zwi­ska.

– Jesz­cze jedno imię…? – Cleon zmarsz­czył brwi.

– Każ nazwać tę Kuto­nin Głup­kiem Jeden. A następ­nego rene­gata Głup­kiem Dwa. I tak dalej. Wydaj dekret, na mocy któ­rego nie wolno będzie nazy­wać ich ina­czej niż wła­śnie tak. Wtedy ona i jej podobni, jako osoby, na zawsze znikną z histo­rii. Żad­nego imie­nia, żad­nej oso­bo­wo­ści, żad­nej sławy.

Cleon uśmiech­nął się.

– Tak, to dobry pomysł. Tak zro­bię. Nie tylko odbiorę im życie. Odbiorę im też ich toż­sa­mość.

Hari uśmiech­nął się, gdy Cleon wyda­wał pole­ce­nia swemu adiu­tan­towi. Oto powsta­wał naj­now­szy dekret impe­rialny. Sel­don miał nadzieję, że jego pomysł się spraw­dzi, ale i tak miał to już za sobą. Cleon zda­wał się nie zauwa­żać, że ten pomysł nie miał nic wspól­nego z psy­cho­hi­sto­rią.

Zado­wo­lony z sie­bie się­gnął po prze­ką­skę. Była wspa­niała.

Cleon ski­nął na niego pal­cem.

– Pozwól, Pierw­szy Mini­strze. Chcę, żebyś poznał kilka osób. Mogą się oka­zać przy­datne, nawet mate­ma­ty­kowi.

– Jestem zaszczy­cony – odpo­wie­dział natych­miast Heli­koń­czyk.

Dors nauczyła go kilku zwro­tów grzecz­no­ścio­wych, przy­dat­nych w sytu­acji, gdy nie wie­dział, co odpo­wie­dzieć.

– Jeśli tylko mogę oka­zać się w czymś pomocny naszemu ludowi… – dodał po chwili.

– Aach, tak, ludowi – pod­jął Cleon. – Tyle ostat­nio o tym sły­szę…

Patrząc w poważne oczy Cle­ona, Sel­don zdał sobie ponie­wcza­sie sprawę, że impe­ra­tor przez całe życie sły­szy tego typu wypo­wie­dzi.

– Prze­pra­szam, panie, ja…

– Przy­po­mina mi to o wyni­kach son­daży opra­co­wy­wa­nych przez moich tran­tor­skich spe­cja­li­stów. – Cleon się­gnął po prze­ką­skę ku sto­ją­cej obok kobie­cie, która była dwa razy niż­sza od niego. – Jedno z pytań brzmiało: „Czemu przy­pi­su­jesz igno­ran­cję i apa­tię ogar­nia­jącą lud Tran­tora?”. Naj­czę­ściej odpo­wia­dano: „Nie wiem i nic mnie to nie obcho­dzi”.

Dopiero gdy Cleon wybuch­nął gło­śnym śmie­chem, Hari zdał sobie sprawę, że impe­ra­tor żar­to­wał.

3

Gdy się obu­dził, w gło­wie huczało mu od myśli. Hari nauczył się leżeć nie­ru­chomo twa­rzą w dół w deli­kat­nej jak nici babiego lata sieci pola elek­tro­sta­tycz­nego. Two­rzyło ono wygodną koły­skę dla szyi i głowy, zapew­nia­jąc mak­si­mum wypo­czynku krę­go­słu­powi. Sel­don lubił spo­czy­wać w tym polu, pozwa­la­jąc myślom krą­żyć i nabie­rać inten­syw­no­ści.

Nauczył się tego, odkąd zaczął two­rzyć swój Pro­jekt. W nocy jego pod­świa­do­mość wciąż pra­co­wała, a rano wiele pro­ble­mów się kla­ro­wało. Naj­bar­dziej lubił ana­li­zo­wać deli­katną mate­rię róż­nych spraw w pół­śnie, zanim się jesz­cze zupeł­nie obu­dził.

Hari usiadł gwał­tow­nie i zro­bił parę nota­tek. Te notatki tra­fią do jego głów­nego kom­pu­tera, a póź­niej, już w biu­rze, będzie się mógł nimi ponow­nie zająć.

Dors rów­nież się obu­dziła i prze­cią­gnęła leni­wie.

– Uuuuaaau, nasz mózg już na peł­nych obro­tach?

– Hmmm – mruk­nął Hari, patrząc gdzieś w dal.

– No dalej, Hari, czas dla ciała przed śnia­da­niem.

– Chciał­bym, żebyś mi coś powie­działa. Cie­kawe, czy zgo­dzisz się z pomy­słem, na który wła­śnie wpa­dłem. Przy­pu­śćmy, że…

– Och, nie mam teraz ochoty na dys­puty, pro­fe­so­rze Sel­don.

Hari ock­nął się z zamy­śle­nia, gdyż Dors zrzu­ciła z sie­bie nocną koszulę. Spoj­rzał na jej smu­kłe, dłu­gie nogi. Ciało Dors zostało stwo­rzone do szyb­ko­ści i siły, ale nie koli­do­wało to z jego gład­ko­ścią i ela­stycz­no­ścią. Hari poczuł przy­pływ ener­gii i dopiero teraz dotarło do niego, co powie­działa przed chwilą Dors.

– Ach, tak, czas dla ciała. To na to masz teraz ochotę.

– Tak, zaufajmy instynk­towi naukowca.

W ich namięt­nych zapa­sach były rado­sny śmiech, pasja, porywy unie­sie­nia, ale przede wszyst­kim pozwa­lały one ode­rwać się od pro­ble­mów. Hari wie­dział, że wła­śnie tego potrze­bo­wał po napię­ciach i stre­sach minio­nego dnia. Dors rów­nież o tym wie­działa, może nawet lepiej.

Gdy opary miło­ści opa­dły nieco, Heli­koń­czyk pomy­ślał o zapa­chu kawy i śnia­da­nia poda­nego do łóżka przez auto­mat. Na ścia­nie naprze­ciw łóżka bły­skały już holo­gramy wia­do­mo­ści, lecz Hariemu udało się zigno­ro­wać więk­szość z nich.

Dors, przy­cze­su­jąc włosy, w sku­pie­niu oglą­dała wia­do­mo­ści.

– Rada Naj­wyż­sza naj­wy­raź­niej wciąż się spiera, ale coś tu nie gra – powie­działa po chwili. – Rezy­gnują z tak dro­giego ich ser­com tematu jak dodat­kowe fun­du­sze, a radzą nad suwe­ren­no­ścią sek­tora. Jeśli Dah­lij­czycy…

– Dors, chciał­bym naj­pierw wchło­nąć nieco kalo­rii.

– Ale to są sprawy, w któ­rych powi­nie­neś się orien­to­wać.

– Nie, jeśli nie będę musiał.

– Wiesz, że uwa­żam, żebyś nie wplą­ty­wał się w nic nie­po­trzeb­nego, ale teraz… to głu­pota. Musisz oglą­dać takie rze­czy.

– Te wszyst­kie gierki? Kto u góry, a kto na dole? Dors, oszczędź mi tego. Ja chcę się zaj­mo­wać fak­tami.

– Jesteś zain­te­re­so­wany wyłącz­nie fak­tami, tak?

– Oczy­wi­ście.

– Fakty mogą być bru­talne.

– Ale cza­sami to wszystko, co mamy. – Hari zamy­ślił się na chwilę, a potem dodał, ujmu­jąc Dors za rękę: – Fakty… i miłość.

– Miłość też jest fak­tem.

– Tak, moja tak. Ale nie­usta­jąca popu­lar­ność wszel­kich form roz­rywki poświę­co­nych roman­som wska­zuje, że dla wielu ludzi miłość nie jest fak­tem, lecz celem.

– To hipo­teza, jak to wy, mate­ma­tycy, mawia­cie.

– Zgoda. No, powiedzmy, przy­pusz­cze­nie, jeśli cho­dzi o ści­słość.

– Darujmy sobie tym razem ści­słość.

Nagle Hari chwy­cił Dors wpół i, nie bez wysiłku, pod­niósł ją.

– Ale to jest fakt, moja droga.

– Och, ty… – Dors poca­ło­wała go namięt­nie. – Czło­wiek to nie tylko umysł.

Słu­cha­jąc wia­do­mo­ści, Sel­don zabrał się do śnia­da­nia. Wycho­wy­wał się na far­mie, więc uwiel­biał obfite posiłki. Dors nato­miast jadała raczej skrom­nie. Jej dwiema reli­giami, jak mawiała, były ćwi­cze­nia i Hari Sel­don; pierw­sza miała zapew­nić spraw­ność i siłę, by mogła podo­łać dru­giej.

Hari prze­łą­czył na kanał wia­do­mo­ści gospo­dar­czych i wsłu­chi­wał się w dro­bia­zgowe noto­wa­nia rynku. Zawsze był prze­ko­nany, że da mu to znacz­nie lep­szy wgląd w to, jak radzi sobie Tran­tor, niż buń­czuczne pohu­ki­wa­nia Rady Naj­wyż­szej.

Jako mate­ma­tyka inte­re­so­wały go szcze­góły. Ale po pię­ciu minu­tach z roz­draż­nie­niem ude­rzył dło­nią w stół.

– Ludzie chyba zaczy­nają tra­cić zmy­sły. I żaden Pierw­szy Mini­ster ich przed tym nie ochroni.

– Mnie obcho­dzi tylko to, żeby cie­bie ochro­nić przed nimi.

Hari wyłą­czył swoje holo i skon­cen­tro­wał się na holo Dors, zdob­nym i trój­wy­mia­ro­wym, na któ­rym był pro­gram o frak­cjach Rady Naj­wyż­szej. Czer­wone linie wska­zy­wały podziały frak­cji z zazna­cze­niem ich prze­ciw­ni­ków i stron­ni­ków w Izbie Niż­szej. Linie przy­po­mi­nały paję­czą sieć-pułapkę.

– Chyba nie sądzisz, że ta sprawa z Pierw­szym Mini­strem przej­dzie? – zapy­tał Hari.

– Mogłaby.

– Oni mają rację: ja się do tego nie nadaję.

– A myślisz, że Cleon się nadaje?

– No cóż, Dors, jego przy­go­to­wy­wano do tego przez całe życie.

– Uni­kasz odpo­wie­dzi, Hari.

– A ow­szem, uni­kam.

Hari skoń­czył wła­śnie stek i zabrał się do sufletu jajecz­nego. Włą­czał na całą noc swój elek­tro­sta­tyczny sty­mu­la­tor, by popra­wić jędr­ność i gib­kość mię­śni, więc rano miał wil­czy ape­tyt. A do tego ulu­bioną formą poran­nych ćwi­czeń Dors był seks.

– Myślę, że stra­te­gia, którą przy­ją­łeś, jest naj­lep­sza – powie­działa zamy­ślona Dors. – Pozo­sta­jesz sobą, mate­ma­ty­kiem, zacho­wu­jąc godny dystans do wszel­kich walk i roz­gry­wek.

– Wła­śnie. Nikt nie doko­nuje zama­chu na kogoś, kto nie ma wła­dzy.

– Ale mogą posta­rać się wyeli­mi­no­wać kogoś, kto prze­szka­dza im w osią­ga­niu wła­dzy.

Hari nie zno­sił roz­ma­wiać o takich spra­wach wcze­śnie rano, więc ponow­nie zajął się sufle­tem. Łatwo było zapo­mnieć o wszyst­kim, gdy jadało się potrawy spe­cjal­nie dobrane do swo­jego gustu, a wytwa­rzane przez zakłady pro­du­ku­jące jedze­nie z odpa­dów. Jajka, które ni­gdy nie widziały brzu­cha ptaka; mięso ni­gdy nie­od­dzie­lane od skóry i kości, bez odro­biny tłusz­czu i chrzą­stek. Mar­chewki bez natki. Zakłady pro­du­ko­wały żyw­ność, by zado­wo­lić wszel­kie gusta, ale nie potra­fiły wyho­do­wać żywej mar­chewki. Dla Hariego nie miało zna­cze­nia, czy jego suflet sma­ko­wał tak, jakby był praw­dziwy i przy­rzą­dzony przez szefa eks­klu­zyw­nej kuchni, skoro mu sma­ko­wał. To było naj­waż­niej­sze.

Hari zorien­to­wał się, że Dors już od dobrej chwili mówi coś o roz­gryw­kach w Radzie Naj­wyż­szej, a on nie pamięta ani słowa. Radziła mu, jak ma roz­ma­wiać z mediami, jak postę­po­wać z urzęd­ni­kami.

Heli­koń­czyk prze­łknął ostatni kęs, popił kawą i dopiero wtedy poczuł, że jest gotowy sta­wić czoło pro­ble­mom dość mile roz­po­czę­tego dnia. Sta­wić czoło jako mate­ma­tyk, nie jako mini­ster.

– Przy­po­mniało mi się, co mówiła moja matka: „Czy wiesz, jak roz­śmie­szyć Boga?”.

Dors popa­trzyła na niego zdez­o­rien­to­wana, wytrą­cona ze swo­ich myśli.

– Jak… och, to żart, tak?

– Tak. Trzeba mu opo­wie­dzieć o swo­ich pla­nach.

Dors roze­śmiała się szcze­rze.

Gdy wyszli z miesz­ka­nia, znowu natknęli się na człon­ków sił spe­cjal­nych. Hari czuł, że nie są im potrzebni; Dors zupeł­nie wystar­czała. Ale nie udało mu się ich o tym prze­ko­nać. Jego ochrona zaj­mo­wała także pię­tra powy­żej i poni­żej ich miesz­ka­nia. Była wszech­obecna. Idąc przez mia­steczko uni­wer­sy­tec­kie, Sel­don poma­chał w stronę swych przy­ja­ciół, ale ochro­nia­rze trzy­mali ich zbyt daleko, by mogli poroz­ma­wiać.

Hari miał mnó­stwo zajęć zwią­za­nych z Wydzia­łem Mate­ma­tyki, ale idąc za gło­sem instynktu, zabrał się do swo­ich obli­czeń. Wydo­był pomy­sły z pamięci swego elek­tro­nicz­nego notat­nika i ponad godzinę przy­glą­dał się im, kre­śląc z wielką wprawą na holo­ekra­nie różne sym­bole.

Gdy był nasto­lat­kiem, wielka dys­cy­plina pracy spra­wiła, że myślał o mate­ma­tyce jako sys­te­mie traf­nego doboru cha­rak­te­ry­zu­ją­cym się szcze­gólną dro­bia­zgo­wo­ścią i zna­jo­mo­ścią rze­czy; była dla niego czymś w rodzaju wysu­bli­mo­wa­nego kolek­cjo­no­wa­nia monet. Uczysz się zależ­no­ści, rela­cji i twier­dzeń, a potem odpo­wied­nio je łączysz.

Powoli jed­nak zaczy­nał rozu­mieć ogromną zło­żo­ność tej dys­cy­pliny wie­dzy. Odkry­wał zawi­ło­ści rachunku róż­nicz­ko­wego, skom­pli­ko­wane modele teo­rii liczb i ruchome pia­ski ana­lizy mate­ma­tycz­nej. Wtedy wła­śnie zaczął dostrze­gać, że mate­ma­tyka to piękna kra­ina, którą można prze­mie­rzać i badać.

By poko­nać te wiel­kie prze­strze­nie, pra­co­wał długo w sku­pie­niu, ana­li­zu­jąc kolejne pro­blemy mate­ma­tyczne, które zasty­gały w jego umy­śle niczym owady w bursz­ty­nie. Obra­cał je na wszyst­kie strony w sil­nym świe­tle swego wni­kli­wego umy­słu, aż ujaw­niły mu wszel­kie sekrety.

Tele­fony, ludzie, poli­tyka – wszystko to odcią­gało go od pracy, burząc spo­kój i kon­cen­tra­cję. Dla­tego też pozwo­lił, by Yugo, Dors i kilku innych ludzi odgro­dziło go tego ranka od bie­żą­cych pro­ble­mów.

Ale dziś Yugo sam nie pozwo­lił mu się skon­cen­tro­wać.

– Tylko chwilkę – powie­dział, wcho­dząc z cha­rak­te­ry­stycz­nym trza­skiem przez pole siłowe w drzwiach. – Czy to opra­co­wa­nie jest w porządku?

Yugo i Hari stwo­rzyli wia­ry­godną przy­krywkę dla Pro­jektu Psy­cho­hi­sto­rii. Regu­lar­nie publi­ko­wali prace badaw­cze z zakresu nie­li­nio­wej ana­lizy samo­rod­nych i sfor­ma­li­zo­wa­nych grup spo­łecz­nych, dzie­dziny wie­dzy o tyleż sza­cow­nej, co i nud­nej histo­rii. Ich ana­liza doty­czyła pew­nych pod­grup spo­łecz­nych i frak­cji na Tran­to­rze, a cza­sami także na innych świa­tach.

Te opra­co­wa­nia były w grun­cie rze­czy przy­datne w ich bada­niach psy­cho­hi­sto­rycz­nych; two­rzyły ciąg rów­nań, które Yugo uparł się nazy­wać rów­na­niami Sel­dona. Z początku Hari iry­to­wał się, gdy sły­szał tę nazwę, potem jed­nak dał za wygraną, cho­ciaż zale­żało mu, by zacho­wać oso­bi­sty dystans wobec tej teo­rii. Mimo że rzadko się zda­rzało, by budził się, nie myśląc o psy­cho­hi­sto­rii, nie chciał też, żeby prze­sło­niła mu ona cały świat.

– Widzisz – powie­dział Yugo, kre­śląc linie zna­ków i wzo­rów na holo­ekra­nie Hariego. – Mam całą ana­lizę kry­zysu dah­lij­skiego. Porządna robota, tak jak lubisz, nie­praw­daż?

– O co cho­dzi z tym kry­zy­sem?

Zdzi­wie­nie Yugo było ogromne.

– Nie jeste­śmy repre­zen­to­wani!

– Miesz­kasz na tere­nie Uni­wer­sy­tetu Stre­elinga.

– Jak jesteś Dah­lij­czy­kiem, to jesteś nim na zawsze. Tak jak ty jesteś z Heli­ko­nii.

– Z Heli­konu. Rozu­miem. Cho­dzi ci o to, że nie macie wystar­cza­ją­cej liczby dele­ga­tów w Izbie Niż­szej?

– Ani w Radzie Naj­wyż­szej!

– Ale Kodeks umoż­li­wia…

– Jest prze­sta­rzały.

– Dah­lij­czycy mają pro­por­cjo­nalny udział…

– A nasi sąsie­dzi, Ratan­na­na­ho­wie i Quip­po­no­wie, wciąż intry­gują prze­ciw nam.

– Więc o co kon­kret­nie cho­dzi?

– W wielu róż­nych sek­to­rach mieszka mnó­stwo Dah­lij­czy­ków. Nie są odpo­wied­nio repre­zen­to­wani.

– Patrzysz na to z per­spek­tywy Stre­elinga.

– Hari, jesteś Heli­koń­czy­kiem. Nie rozu­miesz tego. Te sek­tory, w któ­rych jest tylu Dah­lij­czy­ków, to tylko wiel­kie sypial­nie. A Dahl to przede wszyst­kim ludzie.

– Kodeks usta­na­wia prawa w celu pogo­dze­nia oddziel­nych spo­łecz­no­ści, grup etnicz­nych…

– Ale to nie działa.

Sel­don widział zaci­śnięte szczęki Yugo; zro­zu­miał, że on trak­tuje to bar­dzo poważ­nie. Było jasne, że Yugo wie coś o nara­sta­ją­cym powoli kry­zy­sie ustro­jo­wym. Kodeks utrzy­my­wał rów­no­wagę sił przez całe tysiąc­le­cia, ale tylko dzięki cią­głym mody­fi­ka­cjom. A teraz wyda­wało się, że pro­ces ten się zatrzy­mał.

– No dobrze. Więc jak nasze bada­nia mają się do pro­blemu z Dah­lem?

– Widzisz, prze­pro­wa­dzi­łem ana­lizę czyn­nika spo­łecz­nego…

Yugo rozu­miał intu­icyj­nie wzory nie­li­niowe. Przy­jem­nie było patrzeć, jak jego duże dło­nie tną powie­trze, kre­śląc wzory i sym­bole. Całość obli­czeń wyda­wała się bez zarzutu, choć były nieco uprosz­czone.

Bada­nia samo­rod­nych i sfor­ma­li­zo­wa­nych grup spo­łecz­nych nie wzbu­dzały zacie­ka­wie­nia. Dzięki temu oto­cze­nie zasze­re­go­wało go do kate­go­rii mło­dych i zdol­nych mate­ma­ty­ków, któ­rzy jed­nak ni­gdy nie zdo­łają wyko­rzy­stać swo­jego poten­cjału. Hariemu w ogóle to nie prze­szka­dzało. Niektó­rzy mate­ma­tycy podej­rze­wali, że naj­waż­niej­sze bada­nia Yugo ni­gdy nie zostały opu­bli­ko­wane. Tych uczo­nych Hari trak­to­wał z sza­cun­kiem, ale ni­gdy nie potwier­dzał ich podej­rzeń.

– …i wynika z niej, że w Dahlu nara­sta napię­cie. Możesz być tego pewien – zakoń­czył Yugo.

– Oczy­wi­ście. Wystar­czy obej­rzeć holo­wia­do­mo­ści.

– Tak, ale ja… udo­wod­ni­łem, że są ku temu pod­stawy, i wska­za­łem je.

Hari pano­wał nad mimiką. Yugo naprawdę się tym emo­cjo­no­wał.

– Wska­za­łeś na jeden z czyn­ni­ków. Ale w rów­na­niach węzło­wych widać, że są jesz­cze inne.

– Pew­nie, ale każdy wie…

– To, co każdy wie, nie wymaga dowodu. Chyba że się nie ma racji.

Z twa­rzy Yugo można było czy­tać jak z otwar­tej księgi: zasko­cze­nie, tro­ska, gniew, ból, zafra­po­wa­nie.

– Nie jesteś po stro­nie Dah­lij­czy­ków, Hari?

– Ależ oczy­wi­ście, że jestem, Yugo.

Prawda była taka, że Sel­do­nowi było wszystko jedno. Ale nie mógł tego otwar­cie przy­znać przed przy­ja­cie­lem. Wie­dział, jak bar­dzo by go to zabo­lało.

– Słu­chaj, Yugo, praca jest bar­dzo dobra. Opu­bli­kuj ją.

– Jeśli cho­dzi o te trzy pod­sta­wowe rów­na­nia węzłowe… są twoje.

– Nie ma potrzeby tak ich nazy­wać, nie­praw­daż? – Hari uśmiech­nął się.

– Ale twoje nazwi­sko zosta­nie umiesz­czone.

Hari wie­dział, że aby uspo­koić Yugo, naj­pro­ściej będzie wyra­zić zgodę.

– Dobrze, jeśli chcesz.

Gdy Yugo oma­wiał szcze­góły doty­czące publi­ka­cji, Heli­koń­czyk prze­bie­gał wzro­kiem rów­na­nia. Wyra­że­nia, sym­bole modeli tran­tor­skiej demo­kra­cji, tabele war­to­ści napięć spo­łecz­nych i sys­te­mów spra­wo­wa­nia wła­dzy. Tro­chę to nudne, pomy­ślał. Ale jako przy­krywka dzia­łało zna­ko­mi­cie. Upew­niało wszyst­kich, że jest to istota ich pracy i że niczego nie ukry­wają – choć oczy­wi­ście prawda była zupeł­nie inna.

Hari wes­tchnął. Dahl był ropie­jącą poli­tyczną raną. Dah­lij­czycy na Tran­to­rze byli żywym odzwier­cie­dle­niem spo­łecz­no­ści Dah­lij­skiej Strefy Galak­tycz­nej. Każda licząca się strefa miała swój sek­tor na Tran­to­rze. Cho­dziło oczy­wi­ście o sferę wpły­wów gospo­dar­czych i naci­ski spo­łeczne.

Ale Dahl zaj­mo­wał pod­rzędne miej­sce w badaw­czych pla­nach Sel­dona – pro­ste, wręcz banalne. Rów­na­nia węzłowe, które opi­sy­wały repre­zen­ta­cje w Radzie Naj­wyż­szej, były skró­co­nymi for­mami znacz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wa­nej zagadki, jaką krył Tran­tor.

Cały Tran­tor – wielki, bogaty świat zaska­ku­jący swą zawi­ło­ścią sto­sun­ków i sys­te­mów, zbie­gami oko­licz­no­ści i przy­pad­ko­wo­ścią zesta­wień, wraż­li­wo­ścią na różne waha­nia i wypadki. A rów­na­nia Sel­dona wciąż były nie­po­ko­jąco nie­współ­mierne do zło­żo­no­ści tej sko­rupy dają­cej schro­nie­nie czter­dzie­stu miliar­dom zaprząt­nię­tych swymi spra­wami ludzi.

A o ile bar­dziej zło­żone było całe Impe­rium!

Ludzie, któ­rzy musieli sta­wiać czoło tej ogrom­nej zło­żo­no­ści, sta­rali się w niej odna­leźć; pró­bo­wali wpły­wać na nie­skom­pli­ko­wane połą­cze­nia i zależ­no­ści, lokalne związki i prak­tyczne zasady. Ale zda­rzało się też, że natra­fiali na mur nie do przej­ścia, na zbyt trudne zło­żo­no­ści. Wtedy sto­so­wali tak­tykę pod­gry­za­nia, plotki, kno­wa­nia – a w końcu poli­tyczne roz­grywki.

Cza­sami łatwiej było zro­zu­mieć cały wszech­świat niż zło­żo­ność Impe­rium skła­da­ją­cego się z dwu­dzie­stu pię­ciu milio­nów świa­tów. W leżą­cych dalej galak­ty­kach nie było przy­naj­mniej ludzi. Stała wędrówka gwiazd, ich blask, próż­nia kosmiczna były dzie­cinną igraszką w porów­na­niu z krętą tra­jek­to­rią rodzaju ludz­kiego.

Bywało, że Hari Sel­don czuł się tym wyczer­pany. Już sam Tran­tor sta­no­wił nie lada wyzwa­nie; osiem­set sek­to­rów i czter­dzie­ści miliar­dów ludzi. A co z Impe­rium z jego dwu­dzie­stoma pię­cioma milio­nami zamiesz­ka­nych świa­tów, z któ­rych każdy to prze­cięt­nie cztery miliardy ludzi? Sto tysięcy bilio­nów ist­nień ludz­kich!

Kon­takt mię­dzy świa­tami umoż­li­wiały wąskie tunele cza­so­prze­strzenne, które znacz­nie upro­ściły wiele spraw, przy­naj­mniej w zakre­sie gospo­darki. A kul­tura i infor­ma­cja poru­szały się w tune­lach z pręd­ko­ścią świa­tła, czy­niąc z Galak­tyki glo­balną wio­skę. Far­mer z Oska­toon dowia­dy­wał się o prze­wro­cie pała­co­wym w jakimś księ­stwie na dru­gim końcu Galak­tyki, zanim jesz­cze ksią­żęca krew zdą­żyła zaschnąć na ścia­nie.

Jak to uwzględ­nić?

Było oczy­wi­ste, że Impe­rium wykra­czało swą zło­żo­no­ścią poza moż­li­wo­ści jakie­go­kol­wiek kom­pu­tera czy czło­wieka. Tylko sekwen­cje rów­nań, które nie sta­ra­łyby się ujmo­wać szcze­gó­łów, mogły tutaj coś zdzia­łać. To zaś ozna­czało, że jed­nostka nic nie zna­czyła na skali zda­rzeń – nie mogła być uwzględ­niona. Nawet milion zna­czył tu tyle, ile kro­pla desz­czu wpa­da­jąca do jeziora.

W pew­nej chwili Hari uświa­do­mił sobie jaśniej niż kie­dy­kol­wiek, jak dobrze się stało, że trzy­mał swoją psy­cho­hi­sto­rię w tajem­nicy. Jak ludzie zare­ago­wa­liby, gdyby wie­dzieli, że jego zda­niem nie mają zna­cze­nia?

– Hari? Hari?

Znów się zamy­ślił, a Yugo wciąż prze­cież był w biu­rze.

– Prze­pra­szam… myśla­łem o czymś innym.

– Zebra­nie wydziału.

– Co takiego?

– Zwo­ła­łeś je na dzi­siaj.

– Och, nie! – Hari był dopiero w poło­wie swych obli­czeń. – Czy nie można tego jakoś prze­ło­żyć?

– Cały wydział? Cze­kają na cie­bie.

Hari wstał i poszedł posłusz­nie za Ama­ry­lem do sali kon­fe­ren­cyj­nej. Wszyst­kie miej­sca na tra­dy­cyj­nych trzech pozio­mach były zajęte. Ofi­cjalny patro­nat Cle­ona spra­wił, że na wydział ścią­gali licz­nie róż­no­rodni naukowcy. Wydział i tak chlu­bił się już bar­dzo wyso­kim, jeśli nie naj­wyż­szym na Tran­to­rze pozio­mem badań i naucza­nia (cho­ciaż kto potra­fiłby to dokład­nie zmie­rzyć?). Byli tu spe­cja­li­ści z takich dzie­dzin, o któ­rych Hari miał led­wie mgli­ste poję­cie.

Sel­don zajął swoje miej­sce na środku naj­wyż­szego poziomu, dokład­nie w cen­trum sali. Mate­ma­tycy lubo­wali się w geo­me­trycz­nym porządku, który odzwier­cie­dlał rze­czy­wi­stość. Tak więc pro­fe­so­ro­wie sie­dzieli na okrą­głej, pod­wyż­szo­nej plat­for­mie, w powietrz­nych fote­lach o sze­ro­kich opar­ciach, z kom­plet­nym osprzę­tem kom­pu­te­ro­wym.

For­mu­jąc sze­roki pier­ścień wokół nich, kilka stopni niżej usa­do­wieni byli pro­fe­so­ro­wie kon­trak­towi, o okre­ślo­nej pozy­cji, ale cią­gle jesz­cze mający przed sobą szczyt swych moż­li­wo­ści. Sie­dzieli na wygod­nych, ale nie tak dobrze wypo­sa­żo­nych fote­lach. Poni­żej, nie­mal na dole, na pro­stych krze­słach sie­dzieli pro­fe­so­ro­wie kon­trak­towi bez okre­ślo­nej kaden­cji. Naj­starsi z nich zaj­mo­wali miej­sca w cen­trum. Po bokach, na pro­stych ławach, cze­kali asy­stenci, wykła­dowcy i instruk­to­rzy. Tam wła­śnie z pochmurną miną zasiadł Yugo, wyraź­nie dając do zro­zu­mie­nia, że nie jest na swoim miej­scu.

Hariego zawsze, w zależ­no­ści od humoru, dener­wo­wało lub roz­śmie­szało, że jeden z naj­bar­dziej pro­duk­tyw­nych człon­ków wydziału zaj­muje tak pośled­nie miej­sce. Taka była praw­dziwa cena utrzy­my­wa­nia psy­cho­hi­sto­rii w sekre­cie. Sta­rał się to zre­kom­pen­so­wać przy­ja­cie­lowi, dając mu prze­stronne biuro i zapew­nia­jąc różne korzy­ści, w tym także finan­sowe. Na szczę­ście sam Yugo zda­wał się nie przy­wią­zy­wać aż tak wiel­kiej wagi do ofi­cjal­nego sta­tusu. I tak zaszedł już bar­dzo wysoko, a wszystko to osią­gnął prze­cież bez egza­mi­nów w admi­ni­stra­cji pań­stwo­wej.

Tego dnia Hari zde­cy­do­wał się na spła­ta­nie małego figla.

– Dzię­kuję sza­now­nym kole­gom za tak liczne przy­by­cie. Mamy dziś wiele pracy admi­ni­stra­cyj­nej. Yugo?

Na sali zaszu­miało. Yugo też był zasko­czony, ale szybko wstał i wspiął się na mów­nicę.

Heli­koń­czyk zawsze powie­rzał komuś innemu pro­wa­dze­nie obrad, choć jako główny prze­wod­ni­czący to on wybie­rał osoby, czas i porzą­dek dys­ku­sji. Wie­dział też, że nie­któ­rzy uwa­żali go za silną oso­bo­wość po pro­stu ze względu na dogłębną zna­jo­mość ana­lizy porządku obrad.

Myle­nie wie­dzy z umie­jęt­no­ścią zarzą­dza­nia było powszech­nym błę­dem. Hari zauwa­żył, że rzadko się z nim nie zga­dzano, gdy prze­wod­ni­czył obra­dom. Jeśli zale­żało mu na szcze­rej i otwar­tej dys­ku­sji, musiał sia­dać gdzieś z tyłu, robić tylko notatki i wtrą­cać się jedy­nie w klu­czo­wych momen­tach. Kilka lat wcze­śniej Yugo zasta­na­wiał się, dla­czego Hari tak robi, ale on zigno­ro­wał pro­blem.

– Nie jestem przy­wódcą – powie­dział wtedy.

Yugo spoj­rzał na niego iro­nicz­nie, jakby mówił: „I kogo ty chcesz nabrać?”.

Sel­don uśmiech­nął się do swo­ich myśli. Nie­któ­rzy z pro­fe­so­rów sie­dzą­cych wokół niego wymie­niali po cichu uwagi, rzu­ca­jąc zna­czące spoj­rze­nia. Yugo prze­szedł do porządku obrad, prze­ma­wia­jąc swym czy­stym, dono­śnym gło­sem.

Hari opadł na opar­cie i obser­wo­wał swo­ich sza­cow­nych kole­gów, gdy krę­cili gło­wami, sły­sząc silny dah­lij­ski akcent Yugo. Jeden z nich mruk­nął do dru­giego: „Dah­lij­czyk!”. Odpo­wiedź brzmiała: „Par­we­niusz!”.

Dla każ­dego jed­nak było to coś w rodzaju lek­cji. Sza­cowne grono pro­fe­sor­skie „dostało tro­chę za swoje”, jak mawiał ojciec Sel­dona, a Yugo posma­ko­wał, co zna­czy kie­ro­wać wydzia­łem.

W końcu prze­cież, jeśli sprawa z Pierw­szym Mini­strem obie­rze zły obrót, ktoś będzie musiał go zastą­pić.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wszyst­kie zamiesz­czone tutaj cytaty z Ency­klo­pe­dii Galak­tycz­nej zaczerp­nięte zostały za zgodą wydawcy z jej 116. wyda­nia opu­bli­ko­wa­nego w 1020 roku e.F. przez Encyc­lo­pe­dia Galac­tica Publi­shing Co. na Ter­mi­nu­sie. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: Foun­da­tion’s Fear

Copy­ri­ght © 1997 by Gre­gory Ben­ford

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2025

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Piotr Her­ma­now­ski

Kon­sul­ta­cja: Maciej Kubicki

Redak­tor: Bła­żej Kem­nitz

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Jacek Pie­trzyń­ski

Ilu­stra­cja na okładce

© Jean P. Tar­gete

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Zagro­że­nie Fun­da­cji, wyd. I, dodruk, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-996-7

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer