Zachowuj się. Jak biologia wydobywa z nas to, co najgorsze, i to, co najlepsze - Robert M. Sapolsky - ebook

Zachowuj się. Jak biologia wydobywa z nas to, co najgorsze, i to, co najlepsze ebook

Robert M. Sapolsky

0,0
72,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zachowuj się – znakomita, kompleksowa publikacja amerykańskiego biologa i neurologa, Roberta Sapolsky’ego, o motywach ludzkiego zachowania. Kolejny tytuł pośród uznanych propozycji popularno-naukowych Media Rodziny, takich jak „Inteligencja emocjonalna” Golemana, „Factfulness” Hansa Roslinga czy „Pułapki myślenia” Kahnemana.

Autor zabiera czytelnika w zdumiewającą podróż, przedstawiając interdyscyplinarne spojrzenie na ludzkie postępowanie z perspektywy naukowej. W fascynujący sposób tłumaczy nasze codzienne doświadczenia. Zarazem jednak maluje najpełniejszy jak dotąd obraz gleby, z której wyrastają plemienne waśnie i ksenofobia, wojna i pokój.

Książka ma pomysłowy układ: poczynając od chwili, w której zachowaliśmy się tak, a nie inaczej, cofamy się w czasie, aby warstwa po warstwie ukazać kolejne przyczyny naszego postępowania. Od reakcji w ułamku sekundy zachodzących w mózgu i układzie nerwowym, przez interakcje hormonalne, doświadczenia dorastania, dzieciństwa czy rozwoju płodowego. W każdym rozdziale pojawia się najważniejsze z pytań: co sprawia, że popełniamy najgorsze potworności, i zarazem co nas popycha do najwspanialszych zachowań? Autor uwzględnia też wpływ genetycznego dziedzictwa i kulturowego kontekstu aż do ewolucyjnych początków istnienia naszego gatunku.

Po połączeniu wszystkich tych warstw uzyskujemy bezprecedensowy, zdumiewający wgląd w ludzką naturę. Rzuca nowe światło na takie zjawiska, jak rasizm, traumatyczne dzieciństwo, moralność czy wolna wola. Pokazuje także, jak skuteczniej dążyć do pojednania i trwałego pokoju. „Zachowuj się” to niespotykane osiągnięcie: książka mądra, głęboko ludzka, często bardzo zabawna, która nas uczy człowieczeństwa. Przez wiele lat nie znajdzie sobie równej.

Niewątpliwą zaletą tej książki jest wspaniała narracja, zabarwiona dowcipem i humorem, a także znakomity przekład autorstwa Piotra Szymczaka, które ułatwiają przyswajanie pełnej erudycji treści.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1533

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału BEHAVE THE BIOLOGY OF HUMANS AT OUR BEST AND WORST
Copyright © 2017 by Robert M. Sapolsky All rights reserved
Copyright © 2021 for the Polish edition by Media Rodzina Sp. z o.o.
Redaktor Hanna Koźmińska
Ilustracja na okładce Alex Rockheart / Shutterstock
Projekt okładki Radosław Stępniak
Źródła ilustracji podane są na s. 980.
Wykresy, których autorką jest Tanya Maiboroda, znajdują się na stronach: 33, 40, 91, 93, 96, 162, 205, 268, 331, 347, 354, 355, 397, 537, 550, 608, 688, 689, 731, 755, 832, 837–841, 843, 844.
ŁamanieScriptor s.c.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8008-933-4
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24 61-657 Poznańtel. 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Książkę dedykuję Melowi Konnerowi, który mnie uczył,

Johnowi Newtonowi, który mnie inspirował,

oraz Lisie, która mnie ocaliła.

Wstęp

W wyobraźni zawsze rozgrywam ten sam zmyślony scenariusz. Po zaciętej walce nasz oddział wdziera się do jego tajnego bunkra... Chociaż nie – jak fantazjować, to na całość. Sam, w pojedynkę, obezwładniłem chroniący go elitarny oddział i wdarłem się do bunkra, czujnie celując z pistoletu maszynowego. On rzuca się po swojego lugera, ale wytrącam mu go z ręki. Rzuca się po kapsułkę z cyjankiem potasu, bo woli popełnić samobójstwo, niż dać się wziąć żywcem. Kapsułkę też wytrącam mu z ręki. Rycząc z wściekłości, rzuca się na mnie z nadludzką siłą. Zmagamy się. W końcu udaje mi się przydusić go i skuć kajdankami. „Adolfie Hitler – mówię – jest pan aresztowany za zbrodnie przeciwko ludzkości”.

Tu kończy się heroiczna wersja fantazji i pojawia się mroczniejszy ton. Co zrobiłbym Hitlerowi? To pytanie budzi we mnie tak silne emocje, że dla nabrania dystansu zmieniam je w myślach na formę bezosobową. Co powinno się zrobić z Hitlerem? Łatwo to sobie wyobrazić, kiedy już raz sobie na coś takiego pozwolimy. Należałoby mu uszkodzić kręgosłup szyjny – to go sparaliżuje, ale nie pozbawi czucia. Wyłupić oczy tępym narzędziem. Przedziurawić bębenki uszne, wyrwać język. Utrzymywać go przy życiu za pomocą respiratora, karmionego sondą żołądkową. Unieruchomionego, niezdolnego mówić, patrzeć ani słyszeć – tylko czuć. A następnie wstrzyknąć mu coś, od czego dostanie raka, żeby całe jego ciało gniło i ropiało, a guzy rosły i rosły, aż każda komórka ciała zacznie wyć z bólu i każda chwila wyda się wiecznością spędzaną w piekielnych płomieniach.

To właśnie powinno się zrobić Hitlerowi. To właśnie ktoś powinien zrobić Hitlerowi. To właśnie zrobiłbym Hitlerowi.

Od dziecka wyobrażałem sobie różne warianty tej fantazji. Miewam ją do dzisiaj. A kiedy naprawdę dam się ponieść, puls mi przyspiesza, dostaję rumieńców, pięści zaciskają mi się same. Ileż to planów względem Hitlera, największego uosobienia zła i niegodziwości w dziejach, duszy najbardziej ze wszystkich zasługującej na karę.

Jednak tu pojawia się duży problem. Nie wierzę w istnienie duszy ani zła, słowo „niegodziwość” moim zdaniem pasuje co najwyżej do musicalu, wątpię też, czy w wymiarze sprawiedliwości w ogóle powinno być miejsce na stosowanie kar. Ale tu pojawia się kolejny problem – jak najbardziej czuję, że niektórych ludzi należałoby uśmiercić, mimo że jestem przeciwny karze śmierci. Nieraz świetnie się bawiłem na tandetnych filmach ociekających przemocą, choć jestem zwolennikiem surowego regulowania dostępu do broni. Muszę przyznać, że na przekór majaczącym mi w głowie zasadom miałem ogromną uciechę, kiedy na urodzinach jakiegoś dzieciaka zagrałem w laserowy paintball i strzelałem z kryjówek do nieznajomych ludzi (bawiłem się doskonale, dopóki jakiś pryszczaty szczeniak nie trafił mnie z milion razy, a potem jeszcze mnie wyśmiał, doszczętnie odzierając z poczucia męskości i pewności siebie). A przecież znam niemal na pamięć słowa piosenki Down by the Riverside Louisa Armstronga („Nie będę wojny uczył się...”) i wiem nawet, kiedy trzeba w niej klaskać do taktu.

Innymi słowy, myśli i uczucia związane z przemocą, agresją czy współzawodnictwem rodzą w mojej głowie mętlik – jak u większości ludzi.

Niczego tu nie odkryję, mówiąc, że nasz gatunek ma problemy z przemocą. Mamy techniczne możliwości, aby wytworzyć tysiące atomowych grzybów; z naszych pryszniców i kratek wentylacyjnych w metrze sączyły się trujące gazy, w listach znajdowano laseczki wąglika, samoloty pasażerskie służyły jako broń; masowe gwałty mogą być wykorzystywane jako wojenna strategia; na placach targowych wybuchają bomby, w szkołach dzieci uzbrojone w broń palną masakrują inne dzieci; są dzielnice, w których każdy – od dostawcy pizzy po strażaków – obawia się o własne bezpieczeństwo. Są też subtelniejsze formy przemocy, np. znęcanie się nad dziećmi albo szkody psychologiczne, które ponosi mniejszość na widok symboli, które mają ją zastraszyć, krzycząc o dominacji większości. Zawsze kładzie się na nas cieniem groźba, że jacyś inni ludzie wyrządzą nam krzywdę.

Gdyby sprawy miały się tylko tak, z intelektualnego punktu widzenia przemoc byłaby czymś prostym. AIDS? Jednoznacznie negatywna sprawa – zwalczyć całkowicie. Choroba Alzheimera? To samo. Schizofrenia, nowotwory, niedożywienie, gangrena, globalne ocieplenie, uderzenia komet? Jak wyżej. Problem w tym, że przemoc do tej listy nie pasuje. A czasem wręcz nie mamy z nią najmniejszego problemu.

Oto najważniejsza myśl tej książki – my wcale nie nienawidzimy przemocy. Nienawidzimy i lękamy się przemocy niewłaściwej, przemocy w nieodpowiednim kontekście. Co innego, kiedy przemoc pojawia się w kontekście właściwym. Wtedy płacimy żywą gotówką, żeby móc ją oglądać w halach widowiskowych, uczymy dzieci odważnie walczyć o swoje, czujemy ukłucie dumy, kiedy w zwapniałym wieku średnim gramy sobie w weekend w koszykówkę i uda nam się wrednie odepchnąć kolegę biodrem. Nasze rozmowy są pełne wojennych metafor – kiedy ktoś „zbija” nasze argumenty, zbieramy siły do „kontrataku”. Przemoc jest fetowana w nazwach amerykańskich klubów sportowych: grają Warriors (Wojownicy), Vikings (Wikingowie), Lions (Lwy), Tigers (Tygrysy) czy Bears (Niedźwiedzie). Nawet tak intelektualny sport jak szachy nie jest wyjątkiem – „Kasparov nieustannie nacierał, szukając okazji do wyprowadzenia morderczego ataku. Pod koniec musiał odpowiadać przemocą na przemoc, aż partia przerodziła się w bezładną wymianę ciosów”[1].

Budujemy całe teologie osnute na przemocy, wybieramy przywódców, którzy czują się z nią jak ryba w wodzie, wiele kobiet najchętniej wiąże się ze zwycięzcami różnych rodzajów walk. Kiedy przemoc jest „właściwa”, uwielbiamy ją.

Agresja jest wyzwaniem właśnie ze względu na swoją dwuznaczność – pociągnięcie za spust może być odrażającą napaścią, ale też aktem miłości i poświęcenia. A tym samym przemoc na zawsze pozostanie niezwykle trudnym do zrozumienia aspektem ludzkiego doświadczenia.

W tej książce przyglądam się biologii przemocy, agresji i współzawodnictwa – ludzkim zachowaniom i kierującym nimi impulsom, działaniom jednostek, grup i państw – a także próbuję zrozumieć, kiedy są one dobre, a kiedy złe. To książka o tym, jak ludzie krzywdzą się nawzajem. Ale zarazem o tym, jak ludzie robią coś wprost przeciwnego: czego uczy nas biologia na temat współpracy, związków, pojednania, empatii, altruizmu?

Książka wyrosła z wielu osobistych doświadczeń. Po pierwsze, ponieważ na szczęście niewiele miałem w życiu do czynienia z przemocą, całe zjawisko cholernie mnie przeraża. To z mojej strony typowe myślenie jajogłowego naukowca: wydaje mi się, że jeśli wysmaruję na przerażający mnie temat odpowiednią liczbę stron i wygłoszę dość wykładów, problem da za wygraną i po cichu się ulotni. A gdyby każdy poszedł na odpowiednią liczbę zajęć z biologii przemocy, gdyby każdy porządnie przyłożył się do nauki, to wszyscy moglibyśmy uciąć sobie drzemkę między śpiącym lwem i jagnięciem. Takie są urojenia profesorów na temat skuteczności ich wysiłków.

Do tego dochodzi drugie osobiste doświadczenie, z którego wyrasta ta książka. Jestem z natury wielkim pesymistą. Zaproponuj dowolny temat, a już ja wymyślę, dlaczego to nie ma prawa się udać. Albo może nawet się uda, i to doskonale, ale właśnie dlatego okaże się niezmiernie poruszające i smutne. Strasznie upierdliwa cecha, zwłaszcza dla osób skazanych na moje towarzystwo. Wychowując dzieci, uświadomiłem sobie, że muszę pod tym względem naprawdę wziąć się w garść. Poszukiwałem danych, które by potwierdziły, że nie jest aż tak źle. Zacząłem od małych kroków, ćwicząc na własnych dzieciach: „Nie płacz, na pewno cię nie zje żaden tyranozaur; no pewnie, że tata znajdzie Nemo”. A ku własnemu zaskoczeniu, im więcej się dowiadywałem o sprawach opisywanych w tej książce, tym bardziej uświadamiałem sobie, że obszary, w których ludzie krzywdzą się nawzajem, wcale nie są uniwersalne ani nieuniknione, a nauka zaczyna zauważać, jak można ich unikać. Jako pesymista przyznaję to niechętnie, ale są powody do optymizmu.

Moje podejście w tej książce

Zarabiam na życie jako neurobiolog (czyli zajmuję się badaniem mózgu) i zarazem prymatolog (czyli zajmuję się badaniem ssaków naczelnych: małp i lemurów). Dlatego ta książka jest głęboko osadzona w nauce, a ściślej: w biologii. Wynikają z tego trzy kluczowe sprawy. Po pierwsze, bez biologii takie zjawiska, jak agresja, współzawodnictwo, współpraca czy empatia stają się zupełnie nie do pojęcia. Mówię to pod adresem tych socjologów, których zdaniem biologia w myśleniu o ludzkich zachowaniach społecznych jest nieistotna i ideologicznie podejrzana. Ale po drugie i równie istotne, w taki sam kanał pakujemy się, opierając myślenie wyłącznie na biologii. Mówię to pod adresem tych molekularnych fundamentalistów, którzy uważają, że dni socjologii są policzone, bo kiedyś socjologię zastąpi „prawdziwa” nauka. I po trzecie, po lekturze tej książki przekonasz się, że tak naprawdę bez sensu jest rozróżnienie między zachowaniami „biologicznymi” a – powiedzmy – „psychologicznymi” czy „kulturowymi”. Są one nierozerwalnie splecione.

Zrozumienie biologii ludzkich zachowań jest oczywiście ważne. Niestety, jest jednocześnie piekielnie skomplikowane[2]. Gdyby ktoś chciał zrozumieć na przykład biologiczne podłoże tego, jak ptaki wędrowne odnajdują drogę albo jak działa impuls kopulacyjny u samic chomika podczas owulacji, zadanie byłoby łatwiejsze. Ale nas interesuje coś innego: ludzkie zachowania; ludzkie zachowania społeczne; a często mało tego: ludzkie zachowania społeczne, które odbiegają od normy. Jest to prawdziwy groch z kapustą, w którym mieszają się procesy chemiczne zachodzące w mózgu, hormony, bodźce zmysłowe, środowisko rozwoju płodowego, wczesne doświadczenia z dzieciństwa, geny, ewolucja biologiczna i kulturowa, wpływ środowiska naturalnego i nie tylko.

Jak zrozumieć wszystkie te czynniki, które wpływają na nasze myślenie o ludzkich zachowaniach? Mając do czynienia z czymś złożonym i wieloaspektowym, wykorzystujemy pewną strategię poznawczą, która polega na tym, że poszczególne elementy należy rozbić na osobne kategorie, coś w rodzaju szufladek z wyjaśnieniami. Wyobraźmy sobie, że obok stoi kogut, a po drugiej stronie ulicy – kura. Kogut wykonuje gest zachęcający do kopulacji, który jak na kurze standardy jest bardzo seksowny, i kura zaraz do niego w tym celu przybiega (nie mam pojęcia, czy tak to wygląda, ale załóżmy). I oto z perspektywy biologii behawioralnej stajemy przed kluczowym pytaniem – dlaczego kura przeszła przez jezdnię? Jeśli zajmujesz się psychoneuroendokrynologią, odpowiesz: „Bo poziom estrogenu w organizmie kury podziałał na pewną część jej mózgu, przez co stała się podatna na sygnały samca”. Jeśli zajmujesz się bioinżynierią, powiesz: „Bo długa kość w nodze kury łączy się w stawie z kością miedniczą (czy coś w tym stylu), dzięki czemu może szybko poruszać się do przodu”, a jeśli zajmujesz się biologią ewolucyjną, powiesz: „Bo przez miliony lat kury, które reagowały na takie gesty akurat wtedy, kiedy były płodne, zostawiały po sobie więcej kopii własnych genów, dlatego teraz takie zachowania są u kur wrodzone” – i tak dalej. Myślenie kategoriami, trzymanie się szufladki wyjaśnień z jednej dyscypliny naukowej.

W tej książce chodzi o oduczenie się myślenia kategorycznego. Schludne układanie faktów w ściśle określonych szufladkach ma swoje zalety – na przykład może pomagać w ich zapamiętywaniu. Ale może też całkiem paraliżować myślenie. Dzieje się tak, bo choć granice między kategoriami są często arbitralne, to kiedy raz nakreślimy taką czy inną arbitralną granicę, zapominamy o jej arbitralności i przesadnie bierzemy ją sobie do serca. Na przykład zakres widma światła widzialnego obejmuje różne długości fal, od fioletu do czerwieni, ale granice oddzielające nazwy poszczególnych kolorów są arbitralne (na przykład to, gdzie widzimy przejście niebieskiego w zielony). Dowodem tego jest fakt, że różne języki arbitralnie dzielą zakres widma na różne sposoby i wymyślają inne wyrazy na określenie barw. Pokaż komuś dwa z grubsza podobne kolory. Jeśli w ojczystym języku tej osoby granica między nazwami kolorów przebiega akurat pomiędzy nimi, taka osoba przeszacuje różnicę między nimi. Jeśli oba kolory należą do tej samej kategorii, zaniży ją. Innymi słowy, kiedy myślimy w sposób kategoryczny, trudno jest nam ocenić podobieństwo czy też różnicę pomiędzy dwiema rzeczami. Kiedy większą uwagę zwracamy na linie podziału, mniejszą zwracamy na całość.

Zatem intelektualnym celem, który stawiam sobie w tej książce, jest unikanie kategorycznego szufladkowania w myśleniu o biologicznym podłożu naszych najbardziej skomplikowanych zachowań – jeszcze bardziej skomplikowanych niż kura przechodząca przez ulicę.

A co w zamian?

Powiedzmy, że u kogoś miało miejsce jakieś zachowanie. Jak do tego doszło? Pierwsza kategoria wyjaśnienia to kategoria neurobiologiczna: co się działo w mózgu takiej osoby na sekundę przed tym zachowaniem? Ale teraz popatrzmy nieco szerzej, na kolejną kategorię wyjaśnienia, dziejącą się trochę wcześniej. Jaki widok, dźwięk czy zapach na sekundy albo minuty wcześniej dostarczył układowi nerwowemu bodźca, który uruchomił w nim takie właśnie zachowanie? Przejdźmy do kolejnej kategorii wyjaśnienia: jakie hormony działały na organizm we wcześniejszych godzinach czy dniach, zmieniając wrażliwość osoby na bodźce zmysłowe, które wywołują zmiany w układzie nerwowym, które uruchamiają takie właśnie zachowanie? Poszukując wyjaśnienia, poszerzyliśmy pole widzenia na tyle, że objęło poziom neurobiologii, otoczenie poznawane zmysłami, a także krótkoterminowe efekty endokrynologiczne.

Poszerzamy pole jeszcze bardziej. Jakie elementy otoczenia we wcześniejszych tygodniach czy latach zmieniły strukturę i funkcjonowanie mózgu tej osoby, a tym samym zmieniły sposób, w jaki reaguje na hormony i bodźce ze środowiska? Potem cofamy się do dzieciństwa tej osoby i jej rozwoju płodowego, do właściwości jej kodu genetycznego. A potem poszerzamy widok jeszcze bardziej, nie ograniczając się do jednostki: jak kultura ukształtowała zachowania ludzi w grupie społecznej, do której należy ta osoba? Jakie czynniki ekologiczne wpływały na kształtowanie się tej kultury? Patrzymy coraz szerzej i szerzej, aż zaczynamy brać pod uwagę zdarzenia sprzed kilkunastu tysięcy lat, to znaczy ewolucję tego konkretnego zachowania.

W porządku, jest to jakiś krok do przodu. Zamiast tłumaczyć wszystkie ludzkie zachowania przez pryzmat jednej dyscypliny (tj. „Wszystko da się wyjaśnić, trzeba tylko zrozumieć ten konkretny...” – i tu do wyboru: hormon / gen / fakt z dzieciństwa), myślimy o szufladkach wielu różnych dyscyplin. Jednak tutaj zrobimy coś subtelniejszego, co będzie stanowić najważniejszą ideę książki: kiedy tłumaczymy zachowanie za pomocą jednej dyscypliny, w domyśle czerpiemy zarazem ze wszystkich pozostałych – każde wyjaśnienie jest zarazem efektem czynników działających wcześniej. Inaczej się nie da. Kiedy mówisz: „To zachowanie nastąpiło, bo w mózgu uwolnił się związek chemiczny Y, który bierze udział w procesach neurobiologicznych”, to zarazem mówisz: „Dane zachowanie miało miejsce, bo tego ranka wzmożone było wydzielanie hormonu X, co zwiększyło poziom związku Y w mózgu”. Ale także: „Dane zachowanie miało miejsce, bo środowisko, w którym wychowała się ta osoba, sprawiło, że jej mózg łatwiej uwalnia związek Y w reakcji na pewne rodzaje bodźców”. A także: „...ze względu na gen kodujący tę konkretną wersję związku Y”. A nawet najbardziej nieśmiałe przebąknięcie o „genach” sprawia, że trzeba od razu powiedzieć: „...a na przestrzeni tysiącleci różne czynniki ukształtowały ewolucję tego konkretnego genu”. I tak dalej.

Nie ma czegoś takiego jak osobne szufladki poszczególnych dyscyplin. Każda z nich jest produktem końcowym wszystkich wpływów biologicznych, które ją poprzedzały, a zarazem sama wpływa na wszelkie czynniki, które dochodzą do głosu później. Tym samym nie da się powiedzieć, że zachowanie spowodował jakiś jeden gen, hormon czy psychologiczny uraz z dzieciństwa, bo powołując się na jeden rodzaj wyjaśnienia, de facto powołujemy się zarazem na wszystkie. Szufladki nie istnieją. Wyjaśnienia „neurobiologiczne”, „genetyczne” czy „rozwojowe” to tylko skróty myślowe – udogodnienia, które pozwalają przez chwilę popatrzeć na tę wieloaspektową mozaikę z określonej perspektywy.

Robi wrażenie, co? A właściwie – może niekoniecznie. Może po prostu w pretensjonalny sposób mówię tyle, że o rzeczach złożonych należy myśleć w sposób złożony. No, no, to ci dopiero odkrycie. Może po cichu skonstruowałem tu sobie chochoła – może milcząco ustawiam sobie przeciwnika do bicia i popadam w samozachwyt: „Oho, my tu będziemy myśleli subtelnie, w sposób wyrafinowany! Nie damy się nabić w butelkę uproszczeń – nie to, co ci wszyscy neurochemicy, biolodzy ewolucyjni i psychoanalitycy, którzy próbują zaszufladkować kurę przechodzącą przez jezdnię do swoich ograniczonych kategorii”.

Oczywiście naukowcy nie są tacy głupi. Przeciwnie, są inteligentni. Rozumieją, że na każdą rzecz trzeba patrzeć pod różnym kątem. W badaniach z konieczności skupiają się na wąskim wycinku, bo nie da się mieć obsesji na punkcie wszystkiego, ale przecież wiedzą, że ich konkretna szufladka nie wyczerpuje całości zagadnienia.

Może tak, a może nie. Weźmy następujące wypowiedzi najprawdziwszych naukowców. Pierwsza:

Dajcie mi tuzin zdrowych niemowląt i dostarczcie im to wszystko, co składa się na mój własny, szczególny świat, a zapewniam was, że wezmę na chybił trafił jedno z nich i uczynię z niego dowolnego typu specjalistę, czy to będzie lekarz, sędzia, artysta, kupiec, a nawet żebrak czy złodziej, bez względu na jego talenty, skłonności, zadatki i rasę przodków[3].

To John B. Watson, założyciel behawioryzmu, piszący w 1924 roku. Behawioryzm – teoria oparta na przekonaniu, że zachowania są całkowicie elastyczne i w odpowiednim środowisku dają się swobodnie kształtować – zdominował amerykańską psychologię w połowie XX wieku; wrócimy jeszcze do behawioryzmu i jego poważnych ograniczeń. Chodzi o to, że Watson w patologicznym wręcz stopniu tkwił w swojej szufladce wpływu środowiska na rozwój. „Zapewniam was, że [...] uczynię z niego dowolnego typu specjalistę”. A przecież nie rodzimy się wszyscy tacy sami, z takim samym potencjałem, i nie zmieni tego żaden trening[1*][4].

Następna wypowiedź:

Normalne życie psychiczne zależy od prawidłowego funkcjonowania synaps mózgowych, a zaburzenia umysłowe biorą się z aberracji synaptycznych [...]. Koniecznością jest korygowanie owych synaptycznych dopasowań i zmiana ścieżek, którymi impulsy podążają w swym nieustannym biegu, tak aby zmodyfikować odpowiadające im idee i kierować myśl na inne tory[5].

Korygowanie synaptycznych dopasowań. To pewnie jakaś delikatna operacja? Akurat. Słowa te wypowiedział portugalski neurolog Egas Moniz mniej więcej w czasie, kiedy w 1949 roku przyznano mu Nagrodę Nobla za opracowanie techniki leukotomii przedczołowej. Oto kolejny człowiek patologicznie tkwiący w szufladce opartej na prostackim rozumieniu układu nerwowego. Wystarczy tylko skorygować wszystkie te mikroskopijne synapsy ogromnym szpikulcem do lodu (jak to robiono w owym czasie, kiedy leukotomie, potem nazywane „lobotomią przedczołową”, zaczęto wykonywać niemal taśmowo).

I ostatni cytat:

Jak dawno ustalono, moralni imbecyle mają niezmiernie wysoki współczynnik reprodukcji [...]. Dzięki temu społecznie pośledni materiał ludzki może [...] przenikać zdrowy naród i ostatecznie go unicestwić. Jest rzeczą nieodzowną, by jakaś instytucja [...] prowadziła dobór pod kątem hartu, bohaterstwa i społecznej przydatności, o ile nie chcemy, żeby ludzkość z braku czynników doboru popadła w ruinę na skutek degeneracji wywołanej takim udomowieniem. Wiele udało się tu już osiągnąć, gdy ideę rasową uczyniono podwaliną naszego państwa. Jest dla nas tedy obowiązkiem i powinnością oprzeć się na zdrowych uczuciach wobec najlepszych spośród nas i powierzyć im [...] eksterminację tych elementów ludności, które pełne są mętów ludzkich[6].

To Konrad Lorenz, behawiorysta zwierząt, noblista, współzałożyciel nowoczesnej etologii (jeszcze do tego wrócimy), regularny bywalec telewizyjnych programów przyrodniczych[7]. Choć wyglądał jak dobrotliwy dziadunio, Lorenz – ubrany w austriackie krótkie spodnie z szelkami, chodzący z nieodłącznym stadkiem gąsiątek, które traktowały go jak matkę za sprawą zjawiska wdrukowania – był zarazem zajadłym propagandzistą nazizmu. Wstąpił do Partii Narodowo-Socjalistycznej, kiedy tylko stało się to możliwe dla Austriaków, i został pracownikiem Urzędu Polityki Rasowej NSDAP, gdzie zajmował się psychologiczną selekcją Polaków o polsko-niemieckich korzeniach, żeby oceniać, którzy są dostatecznie zgermanizowani, żeby uniknąć śmierci. Oto człowiek patologicznie tkwiący w urojonej szufladce wynikającej z poważnych błędów w interpretacji działania genów.

Nie byli to nieznani badacze piszący trzeciorzędne prace na prowincjonalnych uniwersytetach. Wszyscy trzej zaliczali się do najbardziej wpływowych naukowców XX wieku. Mieli wpływ na to, kogo i w jaki sposób edukujemy, kształtowali nasze myślenie o tym, jakim problemom społecznym można zaradzić, a jakich nawet nie warto ruszać. To przez nich wykonywano na ludziach przymusowe zabiegi niszczące mózg, oni pomagali wdrażać ostateczne rozwiązania nieistniejących problemów. Czasami przekonanie naukowca, że jakieś ludzkie zachowanie można całkowicie wytłumaczyć z jednej jedynej perspektywy, jest czymś o wiele poważniejszym niż czysto akademickim problemem.

Ludzie jako zwierzęta i wszechstronność ludzkiej agresji

A zatem to będzie naszym pierwszym intelektualnym wyzwaniem – zawsze myśleć w sposób interdyscyplinarny. Wyzwanie drugie polega na tym, żeby myśleć o ludziach jako o przedstawicielach małp, naczelnych oraz ssaków. Ależ owszem, jak najbardziej – jesteśmy pewnego rodzaju zwierzętami. Sporym wyzwaniem będzie zrozumieć, kiedy niczym się nie różnimy od innych zwierząt, a kiedy jesteśmy od nich całkiem inni.

Czasami rzeczywiście jesteśmy jak każde inne zwierzę. Kiedy się boimy, wydzielamy ten sam hormon, co zdominowane ryby nękane przez silniejszego osobnika. Biologiczny mechanizm przyjemności uruchamia w naszym mózgu te same związki chemiczne, co w mózgu kapibary. Neurony u ludzi i krewetek działają jednakowo. Kiedy umieścimy razem dwie samice szczura, z upływem tygodni ich cykle reprodukcyjne zsynchronizują się, aż w końcu będą owulowały równocześnie, z dokładnością do kilku godzin. Jeśli spróbujemy tego samego z kobietami (według niektórych badań, choć nie wszystkich) stanie się coś podobnego. Nazywa się to efektem Wellesley, bo po raz pierwszy wykazano go w akademiku żeńskiej uczelni Wellesley College[8]. Także pod względem przemocy potrafimy być zupełnie tacy sami, jak niektóre inne małpy – okładamy pięściami, walimy kijem, rzucamy kamieniami, zabijamy gołymi rękami.

Dlatego czasami nasze intelektualne wyzwanie będzie polegało na tym, żeby sobie przyswoić świadomość, jak bardzo bywamy podobni do innych gatunków, a czasami na tym, żeby zauważyć, iż pomimo fizjologicznych podobieństw wykorzystujemy własną fizjologię na zupełnie nowe sposoby. Kiedy oglądamy przerażający film, uruchamia się u nas typowa fizjologia czujności. Kiedy myślimy o śmierci, wyzwalamy w sobie reakcję stresową. Wydzielamy hormony wiążące się z opieką nad potomstwem i nawiązywaniem więzi społecznych, ale u nas dzieje się to na widok małej, słodkiej pandy. Jak najbardziej dotyczy to również agresji – wykorzystujemy te same mięśnie, co samiec szympansa atakujący seksualnego rywala, ale robimy to po to, żeby komuś wyrządzić krzywdę z powodów ideologicznych.

A bywa i tak, że aby zrozumieć własne człowieczeństwo, musimy się skupić wyłącznie na ludziach, bo robimy też rzeczy zupełnie wyjątkowe. Choć jest kilka gatunków, które regularnie uprawiają seks w celach innych niż reprodukcyjne, my jako jedyni rozmawiamy potem, jak nam było. Tworzymy kultury oparte na wspólnych poglądach na temat natury życia i umiemy nasze przekonania przekazywać kolejnym pokoleniom, nawet pomiędzy ludźmi, których dzielą tysiące lat – wystarczy wspomnieć nieprzemijający bestseller, jakim jest Biblia. Podobnie umiemy zadawać krzywdę na wiele niespotykanych u zwierząt, choć fizycznie niewymagających sposobów: pociągając za spust, kiwając głową na znak przyzwolenia czy odwracając wzrok. Umiemy być biernie agresywni, wygłaszać dwuznaczne komplementy, ranić szyderstwem, wyrażać pogardę pod płaszczykiem protekcjonalnej troski. Wszystkie gatunki są wyjątkowe, ale my potrafimy być wyjątkowi w naprawdę wyjątkowy sposób.

Oto dwa przykłady pokazujące, jak dziwni i wyjątkowi potrafią być ludzie, kiedy starają się nawzajem skrzywdzić albo zatroszczyć się o siebie nawzajem. Pierwszy przykład to, no cóż... moja żona. Jedziemy sobie naszym minivanem, dzieci siedzą z tyłu, żona prowadzi. Nagle jakiś palant wciska się przed nas, wymuszając pierwszeństwo i prawie doprowadzając do wypadku. Widać, że to nie była z jego strony nieuwaga, tylko czysty egoizm. Żona na niego trąbi, a gość pokazuje nam środkowy palec. Jesteśmy wściekli, wychodzimy z siebie: „Co za buc!”, „Jak policja jest potrzebna, to oczywiście nigdzie ich ma!” i tak dalej. Nagle żona stwierdza, że pojedziemy za nim, niech się trochę przestraszy. Nadal jestem wściekły, ale nie wydaje mi się to najroztropniejszą decyzją na świecie. Mimo to żona jedzie tuż za nim, zderzak w zderzak.

Po paru minutach facet zaczyna robić uniki, ale żona jedzie za nim krok w krok. W końcu oba samochody zatrzymują się na czerwonym świetle. Znamy tę okolicę i wiemy, że czerwone trwa tu długo. Przed winowajcą stoi inny samochód, więc nie ma jak się wymknąć. Nagle żona wyciąga coś z podłokietnika, otwiera drzwi i rzuca pod nosem: „No to teraz gość pożałuje”. Próbuję coś uspokajająco wybąkać: „Yyy, kochanie, czy to na pewno dobry...”, ale żona już wysiadła z samochodu i zaczyna gościowi walić pięścią w szybę. Podbiegam i słyszę, jak żona jadowitym tonem kończy: „Jeśli mogłeś zrobić coś tak wstrętnego drugiej osobie, na pewno ci się przyda”. Następnie wrzuca mu coś do środka przez okno. Wraca do samochodu triumfująca, po prostu rozanielona.

– Coś ty mu tam wrzuciła?!

Na razie żona milczy. Światło zmienia się na zielone, za nami nie ma nikogo, po prostu sobie stoimy. Samochód łajdaka zaczyna grzeczniutko migać kierunkowskazem, powoli skręca i rusza w boczną uliczkę, jadąc może dziesięć na godzinę. Jeśli samochód może mieć zawstydzony wygląd, to ten tak właśnie wyglądał.

– Kochanie, powiedz mi, co ty mu tam wrzuciłaś?

Żona pozwala sobie na złośliwy uśmieszek.

– Lizaka. O smaku winogronowym. – Jej popis biernej agresji aż mi zapiera dech w piersi. – Powiedziałam mu: „W twoim dzieciństwie coś musiało pójść mocno nie tak, że jesteś aż tak wrednym i wstrętnym człowiekiem. Może chociaż lizak coś pomoże”.

Tamten facet dwa razy się zastanowi, zanim znowu z nami zadrze. Poczułem, jak rozpiera mnie duma.

I drugi przykład: w połowie lat sześćdziesiątych w Indonezji wojsko przeprowadziło prawicowy zamach stanu i obaliło rząd. Tak zaczęła się trzydziestoletnia dyktatura Suharto znana jako Nowy Porządek. Po zamachu stanu nowy rząd rozpoczął falę czystek komunistów, lewicowców, członków związków zawodowych i osób chińskiego pochodzenia, która pochłonęła około pół miliona zabitych[9]. Masowe egzekucje, tortury, palenie wsi razem z mieszkańcami zamkniętymi w budynkach. W książce Among the Believers: An Islamic Journey V.S. Naipaul opisał zasłyszaną w Indonezji pogłoskę, że kiedy bojówki zjawiały się, żeby wybić ludność wsi, w absurdalnym geście przyprowadzały ze sobą tradycyjną kapelę gamelanową. Naipaul sam spotkał w końcu weterana takiej masakry, który przyznawał się do tego bez skruchy, i zapytał go o te pogłoski. „Tak, to prawda. Przywoziliśmy ze sobą muzykantów, śpiewaków, flety, gongi, cały kram”. Ale po co? Jaki to mogło mieć sens? Mężczyzna zrobił zdziwioną minę i udzielił odpowiedzi, która jemu wydawała się oczywista: „No, żeby było ładniej”.

Bambusowe flety palące wsie, lizakowa balistyka macierzyńskiej miłości. Przed nami niemałe zadanie, jeśli chcemy zrozumieć wirtuozerię, z jaką ludzie potrafią się troszczyć o siebie nawzajem albo zadawać sobie krzywdę – a także jak ściśle splata się czasem biologiczne podłoże jednego i drugiego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Przypisy

Wstęp

[1] R. Byrne, Game 21 Adjourned as Thrust and Parry Give Way to Melee, „New York Times”, 20 grudnia 1990.
[2] Dwa artykuły przeglądowe omawiające te dwa „łatwe” tematy: M. Winklhofer, An Avian Magnetometer, „Sci” 336 (2012): 991; oraz L. Kow i D. Pfaff, Mapping of Neural and Signal Transduction Pathways for Lordosis in the Search for Estrogen Actions on the Central Nervous System, BBR 92 (1998): 169.
[3] J. Watson, Behaviorism, II wyd. (Nowy Jork: Norton, 1930). Cytat polski: Behawioryzm, tłum. E. Klimas-Kuchtowa, J. Siuta (Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1990), s. 163.
[4] Przypis dolny: J. Todd i E. Morris (red.), Modern Perspectives on John B. Watson and Classical Behaviorism (Westport, CT: Greenwood Press, 1994); H. Link, The New Psych of Selling and Advertising (Nowy Jork: Macmillan, 1932).
[5] E. Moniz, cyt. w: T. Szasz, Schizophrenia: The Sacred Symbol of Psychiatry (Syracuse, Nowy Jork: Syracuse University Press, 1988).
[6] K. Lorenz, cyt. w: R. Learner, Final Solutions: Biology, Prejudice, and Genocide (University Park: Penn State Press, 1992).
[7] Działalność Lorenza w erze nazistowskiej omawiają: B. Sax, What is a ‘Jewish Dog’? Konrad Lorenz and the Cult of Wildness, „Soc and Animals” 5 (1997): 3; U. Deichman, Biologists Under Hitler (Cambridge MA: Harvard University Press, 1999); oraz B. Müller-Hill, Murderous Science: Elimination by Scientific Selection of Jews, Gypsies, and Others, Germany 1933-1945 (Oksford: Oxford University Press).
[8] O efekcie Wellesley po raz pierwszy pisała Martha McClintock z University of Chicago: M. McClintock, Menstrual Synchrony and Suppression, „Nat” 229 (1971): 244. Choć efekt Wellesley udało się replikować w wielu badaniach, w innych skończyło się to niepowodzeniem, jak podsumowuje H. Wilson, A Critical Review of Menstrual Synchrony Research, PNE 17 (1992): 565. Krytyka tej krytyki: M. McClintock, Whither Menstrual Synchrony?, ARSR 9 (1998): 77.
[9] V.S. Naipaul, Among the Believers: An Islamic Journey (Nowy Jork: Vintage Books, 1992). Najważniejszą książką dla całej dyscypliny biologii behawioralnej jest M. Konner, The Tangled Wing: Biological Constraints on the Human Spirit (Nowy Jork: Henry Holt, 2003). Po prostu nie ma lepszej książki o biologii zachowań społecznych u ludzi niż ta subtelna, zniuansowana, stroniąca od dogmatów i wspaniale napisana pozycja autorstwa antropologa i lekarza Mela Konnera. Miałem to ogromne szczęście, że na studiach Konner był moim promotorem i mentorem. Nikt nie wywarł na mnie większego wpływu intelektualnego niż on. Każdy, kto zna Mela, zauważy, że jego intelekt pozostawił swój ślad na każdej stronie tej książki.
[1*] Niedługo po tej wypowiedzi Watson musiał salwować się ucieczką ze środowiska akademickiego w atmosferze seksualnego skandalu. W końcu wypłynął z powrotem na stanowisku wiceprezesa firmy reklamowej. Może i nie da się kształtować ludzi w dowolny sposób, ale przynajmniej często udaje im się wcisnąć jakieś bezużyteczne badziewie.