Z DZIECKIEM W PODRÓŻY - SZWECJA - Anna i Krzysztof Kobusowie - ebook

Z DZIECKIEM W PODRÓŻY - SZWECJA ebook

Anna i Krzysztof Kobusowie

0,0

Opis

KIEDY PARZE PODRÓŻNIKÓW RODZI SIĘ DZIECKO MOGĄ ZROBIĆ TYLKO JEDNO... ZABRAĆ JE ZE SOBĄ W DROGĘ!

Czy można zejść pod wodę, nie zamoczyć się i zobaczyć zatopiony wrak? W Szwecji ta sztuka uda się każdemu!

Odwiedzimy farmę przerobioną na plac zabaw, na jeden dzień zawładniemy zamkiem i poznamy sekret sukcesu jednej z najstarszych firm na świecie.

W Vimmerby spotkamy bohaterów książek Astrid Lindgren i przekonamy się, że Bullerbyn istnieje naprawdę.

Podpowiemy, jak znaleźć miejsce na biwak doskonały, po co pięciolatkowi kozik oraz gdzie zobaczyć łosie.

Spotkamy Jamesa Bonda.... naprawdę!

A jeśli masz już dość namawiana swojego dziecka na mycie zębów, koniecznie przeczytaj, jak sobie z tym problemem (skutecznie!) poradzili szwedzcy rodzice.

Spis treści:

  • Wstęp

  • MORSKIE OPOWIEŚCI

  • KORONA KRÓLA KAROLA

  • BARNENS GARD - FARMA ZABAWY

  • W ŚWIECIE ASTRID LINDGREN

  • PODRÓŻ NILSA

  • SMALANDIA

  • SPOTKANIE Z TROLLAMI

  • SAFARI Z ŁOSIAMI I NIE TYLKO

  • KRÓLEWNA Z MŁOTKIEM

  • PLASTIK FANTASTIK NA OLANDII

  • TAM GDZIE ROSNĄ POZIOMKI

  • SZWEDZKI JAMES BOND

  • TO SIĘ WYKLEPIE

  • EPILOG

  • SZWECJA Z DZIECKIEM - INFORMACJE

  • SZWECJA Z DZIECKIEM - ATRAKCJE

  • Strona redakcyjna

Wszystkie miejsca odwiedziliśmy osobiście. Jeżeli je opisujemy to dlatego, że są godne uwagi i polecenia Wam.

 

Z DZIECKIEM W PODRÓŻY to seria książek pokazujących różnorodne kraje poprzez podróże z dziećmi, napisana przez rodziców (a przy okazji znanych dziennikarzy i fotografów) Annę i Krzysztofa Kobusów, na co dzień prowadzących portal www.planetakobusow.pl - dawniej www.malypodroznik.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 73

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

KIEDY PARZE PODRÓŻNIKÓW RODZI SIĘ DZIECKOMOGĄ ZROBIĆ TYLKO JEDNO...

ZABRAĆ JE ZE SOBĄ W DROGĘ!

I cóż, że do Szwecji...

Czy można zejść pod wodę, nie zamoczyć się i zobaczyć zatopiony wrak?W Szwecji ta sztuka uda się każdemu! Odwiedzimy farmę przerobioną na plac zabaw, na jeden dzień zawładniemy zamkiem i poznamy sekret sukcesu jednej z najstarszych firm na świecie. W Vimmerby spotkamy bohaterów książek Astrid Lindgren i przekonamy się, że Bullerbyn istnieje naprawdę. Podpowiemy, jak znaleźć miejsce na biwak doskonały, po co pięciolatkowi kozik oraz gdzie zobaczyć łosie. A jeśli masz już dość namawiana swojego dziecka na mycie zębów, koniecznie przeczytaj, jak sobie z tym problemem (skutecznie!) poradzili szwedzcy rodzice.

Z DZIECKIEM W PODRÓŻY to seria książek pokazujących różnorodne kraje poprzez podróże z dziećmi, napisana przez rodziców (a przy okazji znanych dziennikarzy i fotografów) Annę i Krzysztofa Kobusów, na co dzień prowadzących portal www.PlanetaKobusow.pl - dawniej www.malypodroznik.pl

Zapraszamy do naszego sklepu!

TravelPhoto.pl

MORSKIE OPOWIEŚCI

- Aż pewnego dnia wilki morskie dotarły na wyspę. Opowieść doszła do nader emocjonującego momentu, więc aż usiadłam na łóżku. Mój tata zamiast czytać bajki, wolał sam je wymyślać, najlepiej zaś wychodziły mu morskie opowieści. Miał o czym opowiadać, bo najpierw jako marynarz, a potem kapitan żeglugi wielkiej pływał po całym świecie, jednak w jego wydaniu historia wyglądała zwykle tak, że wilki morskie wsiadały na łódź (oczyma wyobraźni widziałam postać z rosyjskiej kreskówki Nu pogodi), po czym płynęły i płynęły. Płynęły i płynęły. I patrzą: jedna fala, a za nią druga fala, a za nią... przy piętnastej domagaliśmy się z bratem jakiegoś przyspieszenia akcji, czasem więc udawało się wilkom zobaczyć wyspę na horyzoncie. Przybijali do piaszczystej plaży, po czym patrzą, a tam palma. A za tą palmą następna. I następna... Wszelkie próby wydobycia z taty jakiejś konkretnej przygody spełzały zwykle na niczym, bo tata wierzył, że bajki mają usypiać dzieci, a nie pobudzać ich wyobraźnię. A może i były jakieś przygody, lecz pamięć dziecka ich nie przechowała? Zostały tylko te długie chwile rejsu, kiedy to wilki morskie płynęły i płynęły...

Główki portu. Przed nami otwarte morze!

Nie będę dorabiała ideologii, że w życiu nie cel ważny, lecz droga, ale coś z tych opowieści we mnie pozostało. Chęć, by zobaczyć, co mogło się tym wilkom morskim przytrafić na wyspie otoczonej szmaragdowymi wodami. Może właśnie dlatego wyruszyłam na szlak podróży? I tak naprawdę nigdy go nie opuściłam, a sentyment do morza pozostał mi na zawsze. Kiedy więc pomyśleliśmy o wyprawie do Szwecji, od razu wiadomo było, że wyruszymy nocnym promem z Gdyni do Karlskrony. Rejs statkiem ma dla mnie nieodparty urok, przypominający mi czasy dzieciństwa, gdy z Polski płynęliśmy przez dwa miesiące do Nigerii. Do dziś pamiętam światełka portu widziane wieczorami z redy, kołysanie pokładu i zapach morza.

Na koi w kajucie...

Prom Stena Line był dla naszych dzieci odkryciem. Po raz pierwszy widziały z bliska statek tak wielki, że można do niego wjechać samochodem. I to nie jednym, bo na zaokrętowanie czekała długa kolejka ciężarówek, a wielki tir scania zaparkował tuż przy nas. Gdy tylko znaleźliśmy się w kajutach, chłopcy od razu odpięli koje od ścian i wymyślili zabawę w zrzucanie bomb, czyli plecaków z łóżek. - Ale super impreza! My niestety tej radości nie podzielamy, zatem nim się rozszaleją na dobre, zabieramy ich na placyk zabaw na pokładzie. Tu biorą się za układanie budowli z wielkich klocków, a potem ich burzenie, lecz nie dane jest im cieszyć się destrukcją. Z głośników słyszymy zaproszenie na sail away - wypłynięcie z portu. Takiej chwili nie wolno przegapić! W bryzie morskiego wiatru czujemy zew wolności. Ahoj, przygodo!

Tam jest Szwecja!

Dzieciaki są zachwycone. Wypływając, mijamy stocznię Marynarki Wojennej, gdzie mogą zobaczyć prawdziwy okręt podwodny. A do tego wokół dźwigi, setki kontenerów (Jak przy moim samochodziku! - cieszy się Michaś) i ogromny pokład do biegania.

Wypływamy!

Po kolejnym okrążeniu w małych wilkach morskich odzywa się iście wilczy apetyt - pora na kolację. Idziemy do restauracji Taste, gdzie mamy wspaniale zaopatrzony bufet także ze specjalnym menu dla dzieci. Najpierw na talerzach lądują kiełbaski i frytki, mimo że obok jest wiele bardziej wyszukanego jedzenia. Może nie jest to idealna dieta, ale chwilowo najbardziej zależy nam na tym, by brzuszki się zapełniły czymś innym niż słodyczami, na które nasze pociechy łypią pożądliwie. - Ale jak zjem, to mogę lody? - dopytuje się Stasio. - Możesz synku, i nawet sam możesz sobie wybrać posypkę. Tu czeka nas zderzenie z kulinarną odmiennością Skandynawów. Otóż jedna z posypek to salmiaki, czyli tradycyjne słodycze produkowane z dodatkiem chlorku amonu. Brzmi paskudnie? Za to jak smakuje! Zdaniem Krzysia da się w nich wyczuć nutę zdechłej ryby, która dwa lata czekała na spożycie z odrobiną nawozu sztucznego. Swoją drogą wśród gastronomicznych ekstrawagancji Szwecji znajdziemy też surstromming, czyli sfermentowane śledzie, podawane z pieczywem i cebulą. Można je kupić na pamiątkę w puszkach (otwierać pod wodą, bo wzdęte od siarkowodoru mogą zachlapać wszystko wokół!), ale po protestach linii lotniczych wycofano je ze sklepów na lotniskach. Podobno kiedyś eksplodowały w trakcie lotu, a smród towarzyszył pasażerom aż do wyprania całego ubrania. Co do salmiaków nasza rodzina jest podzielona: ja je uwielbiam, a chłopcy po pierwszym fuj! i wypluciu z czasem też się do nich przekonali. Kto wie, może polubimy też sfermentowane śledzie?

To czarne jest niejadalne! (przyp. red. KK)

TravelPhoto.pl

KORONA KRÓLA KAROLA

- I wtedy krasnoludek zamienił niegrzecznego Nilsa w krasnoludka - kończę czytanie Cudownej podróży. - A co było dalej? - dzieci koniecznie chcą poznać dalsze losy małego Nilsa.

Wyspy, wyspy,... Miasto na wyspach...

Czytanie książek z akcją dziejącą się w miejscu, do którego jedziemy, to najlepsze wprowadzenie do podróży. Tym bardziej jeśli ma się książkę z własnego dzieciństwa, za którą autorka Selma Lagerlof, jako pierwsza kobieta na świecie, dostała literacką Nagrodę Nobla. W jej zamierzeniu Cudowna podróż miała być książką uczącą miłości do kraju, patriotyzmu i dumy z bycia Szwedem. Zamiast jednak szczęku szabel, łopotu sztandarów i rwania szat dała kolejnym pokoleniom opowieść o chłopcu, który zmieniony w karzełka przemierzał z dzikimi gęśmi cały kraj. Postanawiamy ruszyć jego śladami.

20 korton z Nilsem.

Rankiem na promie budzi mnie słońce i Rod Steward śpiewający I'm sailing. Głośnik jest tak pomyślany, by nie dało się go wyłączyć, inaczej któż dobrowolnie zerwałby się przed siódmą po zarwanej nocy? Ja z pewnością nie, ale Krzyś wiedziony poczuciem obowiązku łapie aparat i biegnie na pokład, rzucając mi w drzwiach "Przygotuj chłopców!". Zbędna rada. Śpią jak kamyki, trzeba ich po prostu ubrać i przenieść do auta. Sztuka podróżowania z dziećmi to umiejętność nieustających kompromisów i elastyczności. Zatem nie warto kruszyć kopii o zasady. Czasem trzeba coś odpuścić. Na przykład mycie zębów, które w tym momencie nie ma najmniejszych szans powodzenia. Odkładam to zatem na później, choć w efekcie paszcze uda się doczyścić dopiero wieczorem na biwaku...

Prom z Karlskrony gdzieś daleko? Nie! To tylko transport miejski!

Karlskrona wita nas rojem wysp i wysepek.Nie może być inaczej, skoro ani jeden kawałek miasta nie znajduje się na stałym lądzie. Obronny charakter tego miejsca skłonił Karola XI do założenia tu bazy królewskiej floty i w 1680 roku zaczęto budować Karlskronę - Koronę Karola. Nie obyło się bez problemów, gdyż główna z wysp Trosso, mimo swego surowego i niegościnnego charakteru, była zamieszkana przez jedną rodzinę. Władca zaproponował jej odkupienie wyspy, jednak ojciec rodu, imć Vittus, odmówił. W końcu król zniecierpliwiony przedłużającymi się pertraktacjami wsadził chłopa do więzienia, jego rodzinę przesiedlił i rozpoczął swe wiekopomne dzieło. Wieść niesie, że gdy Vittus wyszedł na wolność, miał przekląć miasto, życząc mu pomoru, powodzi i pożarów - w dowolnej kolejności. Na szczęście los go nie wysłuchał, a miasto tak doskonale zachowało swój unikalny charakter, że trafiło na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Na rynku król Karol władczo spogląda z posągu na poddanych. "Krzywa gęba!" zawołał do niego mały Nils, po czym, gdy pomnik ruszył, by go ukarać, zaczął przed nim uciekać. Śladami owej ucieczki trafiamy pod kościół Admiralicji.

Podejście do portu pełne wysp i wysepek.

Ten największy drewniany kościół Szwecji słynie ze stojącej przed nim rzeźby naturalnej wielkości.To Dziadek Rosenbom, jeden z najstarszych mieszkańców Trosso w czasie, gdy powstawało tu miasto. Żył ponoć spokojnie i szczęśliwie do czasu, gdy z powodu choroby stracił pracę w stoczni. By utrzymać rodzinę, musiał żebrać. Pewnego dnia, dziękując kapitanowi za jałmużnę, pokłonił się tak nisko, że kapelusz spadł mu na ziemię. Kapitan podniósł go i wkładając mu na głowę, powiedział, iż ten, kto chce dostać podziękowanie od Matsa Rosenboma, musi sam podnieść jego kapelusz. Bardzo 16 się to Matsowi spodobało, gdy więc trafił do domu rzeźbiarza figur galionowych, polecił mu podnieść swój kapelusz. Miał pecha, bo wściekły rzeźbiarz nie docenił żartu, za to zaczął go gonić, by wybić dziadkowi z głowy takie pomysły. Przestraszony Mats dotarł do kościoła, gdzie ukrył się przy murze, a że noc była zimna, zamarzł z dłonią wyciągniętą po datki. Wkrótce potem rzeźbiarz nękany wyrzutami sumienia stworzył skarbonkę w kształcie postaci Rosenboma, która dziś stoi wewnątrz kościoła, a jej kopię ustawiono przed wejściem. Kto podniesie kapelusz i wrzuci do środka pieniążek, niechybnie powróci do Szwecji.

Rosenbom - skarbonka.

Podnosimy zatem i my, a chłopcy bardzo zaaferowani wrzucają kolejne monety. Wrzuciliby pewnie wszystkie nasze oszczędności, gdybyśmy im na to pozwolili. To właśnie pod tym kapeluszem schował się mały Nils przed goniącym go spiżowym królem Karolem, gdzieś tutaj musi być zatem jego postać.

Spiżowy Król Karol na rynku.

Zagaduję przechodzących uliczką wojskowych - nie wiedzą. Kolejny przechodzień też nie potrafi nam pomóc. Co za idiotyczna sytuacja: wiemy, że na uliczce nie dłuższej niż sto metrów jest pomnik, a nie potrafimy go odnaleźć. Wreszcie jest! Umieszczony tuż przy ziemi, stosownie do wzrostu bohatera opowieści. Na kamieniu leży rozłożona księga, z jej kart wybiega malutki człowieczek. Siedząc przy nim, kończymy czytanie rozdziału o przygodach Nilsa w Karlskronie. My swoją podróż dopiero zaczynamy i na początku mamy spory dylemat, gdzie ruszyć najpierw?

Pomnik tak mały jak jego bohater. Nils wybiega z kart powieści...

Postanawiamy jechać do dzielnicy Bjorkholmen. Rzemieślnicy i rybacy stawiający tu w XVII wieku skromne chaty zapewne w najśmielszych snach nie przypuszczali, iż w przyszłości cena ich wynajmu będzie odwrotnie proporcjonalna do wielkości! Choć to propozycja raczej dla osób niemających problemu z klaustrofobią. Stojące rzędem wyglądają niczym domki dla krasnoludków, a na niektórych z nich można dostrzec... lusterka w oknach. Dzięki nim żony marynarzy mogły zobaczyć, czy aby mąż nie wraca z rejsu i stosownie do tego wstawić ciasto do pieca lub wyrzucić przez drugie okno kochanka. Bo przecież o rodzinną sielankę trzeba dbać. Za to na wyspę Stumholmen jeszcze 20 lat temu by nas nie wpuszczono. Od początku powstania Karlskrony była bowiem siedzibą szwedzkiej marynarki wojennej, dla cywili otwarto ją dopiero w 1993 roku. Dziś jest żelaznym punktem wycieczek, jako że znajduje się tu Marinmuseum - Muzeum Marynarki Wojennej.

Muzeum Marynarki

Przy wejściu wita nas palma utworzona z pistoletów i muszkietów, a wewnątrz sal czekają kolejne atrakcje: miniatury statków, ekspozycje odtwarzające życie na dawnych żaglowcach, makiety bitew morskich, a nawet najprawdziwszy wrak. Statek pochodzący z XVIII wieku zatopiony jest tuż przy brzegu wyspy, w idealnym miejscu z punktu widzenia muzeum. By go obejrzeć, wyruszamy na spacer podwodnym tunelem.

Jesteśmy pod wodą!

Przez okna widać na dnie kilka belek i potrzeba sporej wyobraźni, by zobaczyć tu statek, ale jak się ma ze sobą sześciolatka, to akurat na brak fantazji nie można narzekać. Powstaje cała opowieść o bitwach morskich i dzielnych marynarzach, a kiedy jeszcze do okna podpływa prawdziwa rybka, szczęście dzieci nie ma granic. Staś natychmiast pokazuje jej swoją zabawkę: "Patrz rybko, to moja łódka!". Ale mało komunikatywna rybka zniknęła szybko w zielonej toni. Los nurka w Bałtyku nie jest mi pisany. Skoro tu, na kilku metrach widoczność osiąga ledwie kilka metrów, to co musi być głębiej? Podwodni archeolodzy muszą mieć nie lada wyobraźnię, 18 by odtwarzać historię z ułomków drewna skrytych w mroku i chłodzie!

Czy to ryby nas oglądają czy my ryby? Na pewno oglądamy wrak statku.

Gdy wychodzimy na powierzchnię (czytaj na dalsze zwiedzanie ekspozycji), chłopcy są gotowi ryknąć w proteście. Przewidują brak możliwości dotykania eksponatów - czyli nuda, gdy nagle... odkrywamy zabawę dla chłopców małych i dużych. "Oddaj salwę do duńskiego statku" to rodzaj gry interaktywnej.

Duńczycy z naszymi kanonierami nie mają szans!

Na ekranie telewizora sunie majestatycznie żaglowiec, kierujemy na niego prawdziwą armatę, naciskamy spust i BUM! Wirtualna kula trafia w burtę! Chłopcy nie mogą się nacieszyć możliwością postrzelania. W końcu udaje nam się zaciągnąć ich na pierwsze piętro, gdzie czeka wnętrze statku przeznaczone dla najmłodszych turystów.

Michał jako radzik i nawigator.

Można podejrzeć na radarze, co dzieje się w porcie, ugotować zupę w kambuzie, przebrać w strój marynarza, powisieć w hamaku lub spróbować przejść po linie - słowem spełniony sen małych wilków morskich o przygodzie. Czy ktoś tu mówił, że muzea są nudne? Mnie zafascynowała kolekcja galionów. W przeszklonej sali ustawiono imponujące kilkumetrowe rzeźby, które niegdyś żeglowały na dziobach statków, biorąc udział w wielkich bitwach morskich. Zastygłe w ruchu zdają się śnić o dniach minionej chwały...

Muzeum Marynarki

Po dwóch godzinach (i jednej przerwie na lody) pora na eksplorację prawdziwych okrętów, gdyż ciąg dalszy muzeum to prawdziwe okręty wojenne stojące przy nadbrzeżu. Ktokolwiek widział dziecko w maszynowni, wie, że żaden plac zabaw nie może się z nią równać atrakcyjnością. Liczba pokręteł, wskaźników i śrub wprawia nasze dzieci w stan ekstazy.

Czas na zwiedzanie prawdziwych okrętów!

A jeszcze obok czeka hangar z małymi łodziami, którego skomplikowana konstrukcja dachu (właściwie jest to dziesięć krzyżujących się dachów) umożliwiała zbieranie deszczówki do beczek... I jeszcze stojący przed wejściem najstarszy w kraju okręt podwodny mający ponad sto lat! Jak dobrze, że bilet muzeum pozwala na dwie wizyty. Chyba musimy tu powrócić, bo za jednym razem trudno wszystko zobaczyć.

Próba żeglowania.

Prawdę mówiąc, Szwedzi zaimponowali nam podejściem do tematu "dziecko plus muzeum".Bo zwykle oznacza to katastrofę i ziewanie z nudów, a tutaj co krok przygotowano sale z jakimiś atrakcjami. A nawet cały plac zabaw! Na widok Muzeum Blekinge Staś się skrzywił, wołając: - Okropne miejsce, chodźmy stąd! Jednak zmienił zdanie, gdy wewnątrz znaleźliśmy skrzynie ze skarbami (liny, deski, jakieś klocki), a potem dotarliśmy na dziedziniec, gdzie w piaskownicy osiadł wielki żaglowiec.

Kolejne muzeum gdzie pomyśleli o dzieciach!

Obok niego leżą wędki: kawałek bambusa z linką i haczykiem z drutu idealny do łowienia drewnianych ryb. Kapitalne zajęcie na przynajmniej pół godziny, podczas gdy ja oglądam szopę z końmi. Dość osobliwymi, bo łby mają z włóczki, a oczy z guzików. Ot, taka wariacja na punkcie drewnianego konika na patyku, ale daje do myślenia. Wygląda na to, że Szwedzi, nie bacząc na nowoczesne trendy, są przywiązani do tradycyjnego wzornictwa.

Muzeum Blekinge

Kwintesencję szwedzkiej architektury znajdujemy w ogródkach działkowych na wyspie Dragso. To z pewnością jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Karlskronie (a może i Szwecji), które znajdziemy w albumach, folderach i na pocztówkach. Teoretycznie nic takiego: zwykłe drewniane domki pomalowane na rdzawy kolor. Znajdziemy go praktycznie wszędzie, gdyż barwnik z miedziowej rudy zmieszany z mąką i olejem lnianym świetnie konserwował drewniane domy. Dziś używa się nowej technologii, ale charakterystyczny kolor falurod pozostał ten sam. Przed domkami powiewają niebiesko-żółte flagi, w oknach widać miniaturowe latarnie morskie, żaglowce i mewy. To idealne miejsce do zrozumienia szwedzkiego podejścia do życia. Praktycznego, ekologicznego i ceniącego piękno w prostocie oraz tradycyjne wartości. Ciekawe, co o Polakach powiedziałyby nasze ogródki działkowe?

Typowa szwedzka architektura.

TravelPhoto.pl