42,99 zł
22 października 2020 roku trybunał Przyłębskiej zaostrza prawo aborcyjne i wydaje wyrok na Polki. Na ulice wychodzą tłumy.
Wzburzone. Wściekłe. Wkurwione.
Kobiecy gniew eksplodował wtedy mocniej niż w trakcie Czarnego Protestu. Setki tysięcy kobiet w dziesiątkach miast głośno upomniały się o swoje prawa. Prawa, których nie miałyśmy nigdy.
Aleksandra Nowak była jedną z nich. Tamtymi demonstracjami otwiera swoją prywatną kronikę gniewu, wściekłości i furii. Autorka przygląda się współczesnej kulturze, tradycyjnemu wychowaniu i religii. Sięgając do własnych doświadczeń, w przejmująco osobistej książce analizuje siłę, której nie sposób powstrzymać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 233
Data ważności licencji: 3/13/2029
Projekt okładki i stron tytułowych
Magda Kuc
Okładka inspirowana pracą Weroniki Perłowskiej
z cyklu Złość piękności szkodzi
Ilustracja okładkowa
CC0 Public Domain / Karen Arnold
Konsultacja merytoryczna
dr Katarzyna Bojarska
Opieka redakcyjna
Karolina Pawlik
Bartłomiej Nawrocki
Opieka promocyjna
Agnieszka Madeja
Adiustacja
Kinga Kosiba
Korekta
Joanna Kłos
Agnieszka Mąka
Fotoedycja
Ewelina Olaszek
Opracowanie typograficzne
Piotr Poniedziałek
Copyright © by Aleksandra Nowak
© Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-240-8971-0
Znak Horyzont
www.znakhoryzont.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Dla Asi Przyjałkowskiej – mojej najodważniejszej i najwytrwalszej protestowej kompanki
Adam Burakowski / REPORTER
22 października 2020 roku
Jest wieczór. Trybunał Konstytucyjny (nie bez powodu przez niektórych nazywany Trybunałem Niekonstytucyjnym czy Trybunałem Przyłębskiej, co ma podkreślić jego bezprawność) właśnie wydał wyrok zakazujący aborcji w sytuacji ciężkich, nieodwracalnych i śmiertelnych wad płodu. Pod budynkiem w alei Szucha zebrała się grupa protestujących, jeszcze stosunkowo niewielka. Spóźnia mi się okres. Czuję grozę spotęgowaną decyzją trybunału. Choć moje ciało od dawna nie należy do mnie, dziś nie należy jakby bardziej.
Ręce mi się trzęsą i nie jestem przekonana, na ile z powodu zimna, a na ile w wyniku szoku. Owszem, od dłuższego czasu obawiałam się, że taki wyrok może zapaść, ale chwila, gdy lęki się materializują, ma zupełnie inną wagę. Tak dużą, że czuję, jakby moje ciało się zapadało, jakby rzeczywistość się rozpadła, a znane prawa fizyki nagle przestały obowiązywać. Siła grawitacji wydaje się wzmożona, ciągnie do ziemi moje dłonie, kolana, uda, brzuch i nos, chce rozłożyć mnie na łopatki. Mam wrażenie, jakby pod wpływem złego czaru moje ciało zaczynało się kurczyć, jakby ktoś mu kazał zająć jak najmniej przestrzeni – a jednocześnie staje się ciężkie, jakby każdy kilogram ważył co najmniej pięć razy więcej. Mam ochotę położyć się na ziemi, rozpłakać, zalać łzami całą ulicę, całą Warszawę. Potopić wszystkich na Nowogrodzkiej.
W tym momencie dzieje się jednak coś innego. Powoli otwieram usta i dołączam do osób skandujących kolejne hasła. Z każdą minutą moje gardło coraz bardziej się rozszerza, głos staje się coraz donośniejszy, aż zmienia się w krzyk. A ciało wraca do normalnych rozmiarów. Przestaje się kurczyć. Przestaje tak ciążyć. Przestaję się trząść. Łączę się ze swoją złością, coraz mocniej i mocniej. I okazuje się, że jestem tak wkurwiona, jak nie byłam jeszcze nigdy dotąd. Mam ochotę ściągnąć płaszcz – choć jest już prawie koniec października – bo całe moje ciało wydaje się rozgrzane od pulsującej złości.
Jestem wkurwiona, bo przez pięć lat poprzedzających to wydarzenie poświęcałam większość czasu i energii na podejmowanie różnych działań feministycznych, a teraz czuję się tak, jakby pseudotrybunał próbował wyrzucić do kosza owoce pracy tysięcy osób zaangażowanych w walkę o sprawiedliwość reprodukcyjną. Jestem wkurwiona, bo na pierwszym, drugim i dziesiątym proteście głośno krzyczałyśmy „nie”, a mimo to władza po raz kolejny wraca do tematu aborcji – oczywiście celowo robi to w czasie pandemii. Jestem wkurwiona, bo dwie z moich koleżanek, które marzyły o macierzyństwie, niedawno dowiedziały się, że są w ciąży, ale te ciąże mogą wiązać się z komplikacjami. Będą musiały czekać na wyniki badań w chaosie i lęku. W kraju, który odbiera kobietom prawo do decydowania o sobie nawet w najbardziej tragicznych okolicznościach – gdy mamy do czynienia z ciężkimi, nieodwracalnymi i śmiertelnymi wadami płodu1. Jestem wkurwiona, bo jednocześnie polskie państwo nie robi absolutnie nic, by pomóc rodzicom (najczęściej matkom), na których spoczywa odpowiedzialność opieki nad dziećmi z niepełnosprawnościami. Jestem wkurwiona, bo traktuje się nas jak pozbawione myśli i uczuć inkubatory. Jestem wkurwiona na cały system. Na jego obłudę. Na propagandę, którą się nam serwuje. Na okrucieństwo. Na głupotę.
Artur Widak / NurPhoto / Getty Images
Gdy dziś wracam do tamtych wydarzeń i moich zapisków z okresu strajku, wciąż jestem pod wrażeniem siły gniewu, który wypełniał wtedy całe moje ciało. Nie przypominało to niczego, co przeżyłam do tej pory. Oczywiście znałam złość wcześniej – wielokrotnie odczuwałam ją i dawałam jej ujście w sytuacjach zarówno prywatnych, jak i protestowych. A jednak tym razem było inaczej. Ten gniew był potężny i wielowarstwowy, mieszał się z szeregiem innych odczuć – upajającym poczuciem wolności i dziką rozpaczą, euforyczną ekstazą i strachem towarzyszącym wielu sytuacjom, do których dochodziło na ulicach. Rozrastał się w poczuciu kolektywności i solidarności. Jak zapewne powiedziałaby Judith Butler – amerykańska filozofka zajmującą się teoriami władzy, seksualności czy tożsamości – w wyniku strajków ze społeczeństwa wyłonił się zbiorowy podmiot emancypacji, funkcjonujący w ramach wspólnoty ciał1. I spajany złością. Ten zbiorowy gniew napawał nas odwagą, dawał nam nowe poczucie siły i sprawczości.
Dzień po pierwszym proteście wstałam znacznie wcześniej niż zwykle i przeczytałam wszystkie dostępne artykuły, komentarze i posty w mediach społecznościowych – dosłownie chłonęłam każdą informację na ten temat. Zdzwaniałam się z przyjaciółkami, wymieniałam dziesiątki wiadomości z bliskimi mi dziewczynami. Wszystkie były wkurwione do granic możliwości, a może i powyżej jakichkolwiek granic. Z godziny na godzinę nasza złość coraz bardziej pęczniała. Moje ciało musiało chyba rozrosnąć się do olbrzymich rozmiarów, skoro mogłam pomieścić w sobie to wszystko, cały ten gniew. Pamiętam, że w międzyczasie zauważyłam krew na majtkach – dostałam okres. Wraz z nim przyszły niesamowita ulga i odprężenie. Ale złość pozostała, nie znikła zresztą do dzisiaj. Co ze wszystkimi osobami, które w ostatnim czasie okresu nie dostały, które właśnie są w ciąży – czy to chcianej, czy niechcianej – i muszą to wszystko przeżywać? Moja złość wydawała się pomnożona przez dziesiątki krzyków, które wypełniły Polskę. Chciałam tylko ponownie wyjść na ulicę. I tak zrobiłam. Przez wiele tygodni to właśnie ulica była moim drugim domem.
Michael Taussig, australijski antropolog i profesor na Uniwersytecie Columbia, w tekście Jestem tak wściekły, że zrobiłem transparent odnoszącym się do jego doświadczeń w ramach protestów Occupy Wall Street cytował słowa swojego studenta, który porównał chodzenie do parku Zuccottiego do stanu transu. „Przechodzisz na drugą stronę lustra jak Alicja w Krainie Czarów. I już nie możesz odejść, nie możesz bez tego żyć. Wszystko inne wydaje się fałszywe i nudne. Jak zatem o tym pisać?”2 – zastanawiał się, gdy próbował znaleźć słowa, by opisać swoje doświadczenia. Myślę, że jesienią 2020 roku wiele osób wychodzących na ulice czuło się podobnie – gniew wciągał nas w stan transu, przeprowadzał przez bramę do nowego świata, w którym dotychczasowe reguły gry mogły zostać zakwestionowane, w którym rzeczywistość wydawała się jeszcze bardziej obłudna.
Podobnie jak Taussig oraz wiele innych osób przede mną tamtej jesieni uległam fascynacji transgresyjną ekspresją zasilaną złością charakterystyczną dla protestów. W tamtym czasie napisałam kilka artykułów dyktowanych gniewem. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się pisać pod wpływem tak intensywnego, wszechogarniającego gniewu ani wysyłać tekstów do publikacji tak impulsywnie. Ale też nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się odczuwać aż tak wielkiej złości i dawać sobie przyzwolenia na tak mocne jej wyartykułowanie. Wciąż miałam jednak wrażenie, że nie zaglądam wystarczająco głęboko, że muszę zgłębić kolejne poziomy tego afektu. Z początku zaczęłam więc tworzyć notatki, by lepiej zmapować moje własne doświadczenie, zrozumieć siebie i to, jaki wpływ na moje emocje ma szereg wzorców kulturowych. Szybko jednak zrozumiałam, że nie chcę, by ta opowieść była tylko moja, bo ona wcale nie należy do mnie – jest opowieścią wspólnotową i właśnie dla wspólnoty przewidzianą. W końcu nasz gniew był kolektywny. Tak jak jesienne protesty nie miały jednej twarzy, jednej liderki, tak złość miała ich tysiące.
Przez ponad trzy lata brałam więc gniew na warsztat. Zależało mi na znalezieniu odpowiedzi na pytania: Dlaczego eksplozja złości z 2020 roku wybuchała z aż tak ogromną siłą? Jaka jest genealogia tej wściekłości? W jaki sposób i dlaczego gniew kobiet jest reglamentowany? Jakie skutki kulturowe, społeczne, polityczne czy osobiste mogą ponieść osoby decydujące się na jego ekspresję? Komu, w jakiej formie i dlaczego pozwala się na okazywanie złości? Jakie czynniki kulturowe mają na to wpływ? Kiedy, dlaczego i w jaki sposób odcinamy się od swojej złości? I wreszcie: Jak możemy ją odzyskiwać?
Od wielu lat pochłaniałam książki feministek oraz prace kulturoznawcze, w których było sporo refleksji na temat gniewu. Całą sobą czułam jednak, że to mi nie wystarcza, że muszę wejść w temat jeszcze głębiej, głębiej i głębiej, a także prześwietlić moje własne doświadczenia. W kolejnych latach czytałam więc dziesiątki opracowań naukowych dotyczących nie tylko samego gniewu, lecz także ruchów społecznych, teorii władzy, studiów nad płcią kulturową czy kulturą wizualną. Poszukiwałam różnorodnych prac artystycznych na temat gniewu kobiet czy jego świadectw. Analizowałam dziesiątki filmów, seriali, powieści. Przeprowadzałam wywiady. Toczyłam z bliskimi kobietami niekończące się rozmowy o gniewie. Ta książka jest skutkiem tych poszukiwań.
Nie chcę jednak oddać w wasze ręce kompendium na temat gniewu ani przytaczać tu wszystkich dotyczących go teorii – mam wrażenie, że większość tej pracy została już wykonana. Na polskim rynku pojawiała się świetna książka Gniew3 Tomasza S. Markiewki. Z kolei po angielsku w ostatnich latach ukazały się między innymi Good and Mad: The Revolutionary Power of Women’s Anger (Dobra i szalona. Rewolucyjna siła kobiecego gniewu) Rebekki Traister4 czy Rage Becomes Her: The Power of Women’s Anger (Wściekłość staje się nią. Siła gniewu kobiet) Sorayi Chemaly5. Bardzo polecam każdą z tych lektur.
Zależy mi przede wszystkim na bliższym przyjrzeniu się konkretnemu rodzajowi gniewu, jego współczesnej polskiej odmianie. Chcę ukazać potencjał polityczny i emancypacyjny złości osób identyfikujących się jako kobiety, a także pomóc nam wszystkim lepiej zrozumieć własny gniew, mocniej się z nim połączyć i zacząć wyrażać go w sposób, który może rewolucjonizować naszą rzeczywistość.
W tej książce posługuję się wymiennie określeniami „złość” i „gniew”. Istnieją między nimi pewne różnice – również semantyczne. Mam wrażenie, że o złości częściej mówi się w odniesieniu do kobiet (stosuje się takie określenia jak „złośnica” i traktuje się to uczucie mniej poważnie), a o gniewie – w odniesieniu do mężczyzn. W kulturze bardzo popularny jest motyw złośnicy, którą otoczenie chce utemperować – taka historia pojawia się choćby w sztuce Williama Shakespeare’a Poskromienie złośnicy6, jest również powszechna w popkulturze.
Złość i gniew różnicuje przede wszystkim psychologia. Złość to jedna z podstawowych emocji, „psychobiologiczny stan składający się z uczuć zróżnicowanych pod względem intensywności, od łagodnego rozdrażnienia, irytacji do silnej furii i wściekłości, z towarzyszącym mu napięciem mięśni, pobudzeniem układu neuroendokrynnego oraz autonomicznego układu nerwowego”7. Joseph Shrand, psychiatra, terapeuta i wykładowca, proponuje dziesięciostopniową skalę złości: rozdrażnienie, lekka irytacja, irytacja, frustracja, niecierpliwość, gniew, złość, nasilająca się złość, wściekłość, duża wściekłość8. Jeszcze inny psychoterapeuta, Alexander Lowen, podkreśla różnicę między gniewem (kiedy „ciało jest ciepłe, a oczy mogą rzucać ognie”9) a wściekłością (kiedy „ciało jest zimne, a oczy są matowe”10). Jego zdaniem wyrażenie gniewu ma pozytywny wpływ na ciało, wściekłości zaś – negatywny.
W tej książce przyglądam się złości nie tyle przez pryzmat psychologii, ile kultury – analizuję przekazy medialne, popkulturowe, literackie, artystyczne czy polityczne, bo zależy mi przede wszystkim na zgłębieniu różnorodnych kulturowych reprezentacji gniewu kobiet oraz rozbrojeniu stereotypów złośnicy czy histeryczki. Dlatego świadomie stosuję wymiennie terminy „złość”, „furia”, „gniew”, „wkurwienie” czy „wściekłość”.
Złość jest powszechnie uważana za emocję negatywną – sprzężoną z agresją i mogącą mieć destrukcyjne skutki. W związku z tym jest jedną z emocji najsilniej regulowanych społecznie. Jak piszą Magdalena Żemojtel-Piotrowska i Jarosław Piotrowski, zgodnie z podejściem adaptacyjnym dzielenie emocji na pozytywne i negatywne jest jednak bezsensowne11. Każda z nich daje jakieś sygnały informacyjne, a więc podpowiada nam adekwatne reakcje.
W związku z tym autorka i autor polecają, by zamiast dzielić emocje na złe i dobre, zastosować kryterium zgodności z celem. „Emocje takie jak szczęście czy poczucie dumy są przykładami emocji zgodnych z celem, natomiast w sytuacji braku zgodności z celem pojawiają się emocje takie jak strach, smutek czy złość. Złość jest jedną z tych emocji, które pojawiają się w sytuacji negatywnej rozbieżności między stanem rzeczywistym a pożądanym”12. Złość pełni istotne funkcje – alarmuje, że nasze granice zostały przekroczone, że sytuacja jest dla nas niekorzystna i wymaga podjęcia działania. W związku z tym zaliczana jest do tak zwanych emocji stenicznych, czyli mobilizujących do działania, i ma znaczenie zarówno w życiu prywatnym, jak i w życiu społecznym.
Złość oczywiście może mieć rozmaite odcienie i różny potencjał – zarówno emancypacyjny, jak i niszczący. Bliskie jest mi podejście amerykańskiej filozofki Myishy Cherry, która w swojej słynnej mowie Anger Is Not a Bad Word (Gniew nie jest brzydkim słowem) porównuje złość do miłości13. Jak zaznacza, miłość może stać się toksyczna i prowadzić na przykład do obsesji czy stalkingu, może przynosić nam cierpienie, a mimo to nie postrzegamy jej tylko przez ten pryzmat. Zdaniem Cherry gniew również przybiera różne formy – zarówno destrukcyjne, jak i dające nadzieję na zmianę. Badaczka wyróżnia i dowartościowuje gniew na niesprawiedliwość, nieodłącznie spleciony z empatią i społeczną wrażliwością.
Podobne podejście prezentuje, jak się zdaje, Tomasz S. Markiewka, który pisze o gniewie w wymiarze politycznym, w kontekście różnych grup oraz ruchów społecznych, a także podkreśla, że może on mieć rozmaite odcienie. Autor dzieli go na destruktywny i konstruktywny14.
Ten pierwszy koresponduje z pojęciem solidarności negatywnej, które Markiewka zaczerpnął od Pankaja Mishry, hinduskiego eseisty i pisarza, a ten zaś – od filozofki Hannah Arendt. „Chodzi o taki rodzaj wspólnoty, którą łączy nie tyle pragnienie zmiany własnego losu, ile niechęć do innych”15 – tłumaczy wykładowca. Jako przykład podaje wyborców Donalda Trumpa odreagowujących swoje niezadowolenie między innymi na osobach migrujących, niebiałych czy nieheteronormatywnych (choć podkreśla, że wrzucanie do jednego worka wszystkich osób, które głosowały na byłego już prezydenta, byłoby zbyt dużym uproszczeniem). Konstruktywny gniew wiąże się zaś z solidarnością pozytywną, jednoczącą osoby, które domagają się większych praw czy lepszego traktowania dla siebie, bez odmawiania prawa innym grupom. Tutaj z kolei Markiewka podaje jako przykład działania sufrażystek czy Czarny Protest. O konstruktywnych sposobach wyrażania gniewu opowiada też Myisha Cherry. Filozofka radzi, jak się z nim obchodzić – zaleca nie pozbywać się go, ale go wyrażać (poprzez poezję, muzykę, uczestnictwo w proteście i tak dalej), działać wspólnie i solidarnie, tworzyć cele, nie wstydzić się gniewu i nie pozwalać na jego zagłuszanie16.
O gniewie jako sile napędowej przemian społecznych pisały i piszą liczne aktywistki feministyczne, teoretyczki i krytyczki kultury – między innymi Audre Lorde, Sara Ahmed, Hélène Cixous, a także wspomniane Rebecca Traister, Soraya Chemaly i Myisha Cherry. Żadna z nich nie pozostaje ślepa na destrukcyjny potencjał tej emocji, ale też nie sugeruje, by ją eliminować, wręcz przeciwnie – by czerpać ze złości, by przy jej pomocy działać na rzecz społecznej zmiany. Jak pisze Traister:
Gniew będący odpowiedzią na niesprawiedliwość może działać dokładnie jak paliwo. […] Ale gniew ma też potencjał wybuchowy, jego moc może okazać się nieprzewidywalna i może sparzyć17.
Z kolei Audre Lorde, która sama najchętniej określała się jako „czarna, lesbijka, matka, wojowniczka, poetka”, pisała:
Każda kobieta ma w sobie pokaźny arsenał gniewu, potencjalnie użyteczny przeciwko uciskowi, osobistemu i instytucjonalnemu, który sprawił, że ten gniew powstał. Gdy skupić go precyzyjnie, gniew ten może się stać potężnym źródłem energii służącej postępowi i zmianie. A kiedy mówię o zmianie, nie mam na myśli prostej zmiany miejsc lub czasowego osłabnięcia napięć, ani też zdolności do uśmiechania się czy dobrego samopoczucia. Mówię o podstawowej i radykalnej zmianie w założeniach leżących u podstaw naszego życia18.
W książce piszę przede wszystkim o gniewie, który Cherry określa jako gniew na niesprawiedliwość, a Markiewka łączy z solidarnością pozytywną. W ślad za wieloma działaczkami i akademiczkami feministycznymi rozpatruję gniew kobiet w wymiarze nie tyle indywidualnym, ile systemowym i politycznym, oraz wypatruję jego potencjału emancypacyjnego, wręcz rewolucyjnego. Wychodzę też z założenia, że wyrzucanie złości z obiegu i pozbawianie określonych grup prawa do jej wyrażania to kolejny sposób na ujarzmianie i podporządkowywanie ludzi stosowany przez szeroko rozumianą władzę, o czym pisał między innymi Michel Foucault w książce Nadzorować i karać19.
Demonizowany czy infantylizowany bywa gniew nie tylko kobiet, lecz także innych grup marginalizowanych. Poświęcam temu wątkowi miejsce w jednym z rozdziałów. Podkreślam w nim, że na gniew warto spojrzeć intersekcjonalnie, a więc przyjrzeć się bacznie różnorodnym kategoriom społecznym, które nakładają się na siebie i mogą wzmagać dyskryminację zarówno jednostek, jak i całych grup. Należy uwzględnić nie tylko płeć, lecz także rasę, sytuację ekonomiczną, orientację seksualną, wiek, status czy stopień sprawności danej osoby.
Co więcej: moje liczne rozmowy z mężczyznami skłaniają mnie do refleksji, że również oni w wielu sytuacjach tłumią słuszny gniew i miewają bardzo skomplikowaną relację ze swoją złością. W protestach, które stały się punktem wyjścia do pracy nad tą książką, uczestniczyły nie tylko kobiety, lecz także osoby niebinarne czy mężczyźni wyrażający swoją wściekłość. Odczuwam olbrzymią wdzięczność za tę solidarność, której doświadczałam, gdy wychodziłam na ulicę.
W esejach świadomie skupiam się jednak przede wszystkim na gniewie kobiet – na tym, jak się go postrzega w kulturze oraz jakie jakości może on wnosić do debaty publicznej. Podjęłam tę decyzję, ponieważ książka ta jest przede wszystkim przedłużeniem moich własnych doświadczeń i w pewnym głębokim sensie kontynuacją protestu.
Ze złości i w geście niezgody napisałam zbiór esejów na temat gniewu kobiet. W każdym z rozdziałów przyglądam się złości przez inną soczewkę. W pierwszym rozdziale piszę o tym, co wydarzyło się w Polsce w 2020 roku, o eksplozji złości i reakcjach, z jakimi się ona spotkała, a także o rytuale przejścia w wymiarze społecznym. W drugim rozdziale eksploruję genealogię gniewu, odsłaniam połączenia międzypokoleniowe i przyglądam się źródłom naszej złości oraz powodom jej tłumienia. W trzecim rozdziale piszę o popkulturowych reprezentacjach gniewu kobiet, o zemście napędzanej złością i o tym, dlaczego to właśnie zemsta bywa równie często gorzka co słodka. W czwartym rozdziale opowiadam o tym, jak traktowana jest złość rozmaitych grup, z jakich czynników to wynika, dlaczego – mimo dyscyplinowania i nakładanych na nas kar – powinnyśmy zabiegać o odzyskanie kontaktu z gniewem oraz co może nam w tym pomóc. W piątym rozdziale piszę o złości jako akcie miłości: o transformującej sile gniewu, który splata się z radykalną empatią i jest kluczowym składnikiem aktywizmu. Tekst kończę formą manifestu zapraszającego do konstruktywnego wyrażania gniewu. Możecie czytać te rozdziały w kolejności zaproponowanej przeze mnie – wtedy wątki będą stopniowo rozkwitać, zazębiać się i pogłębiać. Możecie jednak zdekonstruować tę kolejność i wybrać własną, ponieważ każdy z rozdziałów można traktować jako osobny esej.
Oddaję tę książkę w wasze ręce kilka miesięcy po trzeciej rocznicy protestów, które obudziły we mnie chęć, a może nawet przymus, pisania o gniewie. Apeluję, by przyjrzeć się powodom ograniczania złości kobiet i zauważyć, jak wielką cenę płacimy jako społeczeństwo za dyscyplinowanie i reglamentację gniewu. Mam nadzieję, że lektura pozwoli kobietom urefleksyjnić ich relację z własną złością i jeszcze bardziej ją pogłębić, a mężczyznom czy osobom niebinarnym – uzyskać większy wgląd w doświadczenia, które mogą być mniej im znane, i lepiej je zrozumieć. Przede wszystkim mam jednak nadzieję, że pomoże nam wszystkim porozciągać wyobraźnię, poszerzyć pole wolności i pozwolić sobie na ekspresję emocji dobrą dla nas, a nie usztywnioną społecznymi nakazami i patriarchalnymi regułami, które czas wreszcie roztrzaskać.
Beata Zawrzel / REPORTER
Rozdział I
Nadchodzi burza
22 października 2020 roku. Pod budynkiem na alei Szucha zebrała się grupa osób protestujących przeciwko skandalicznemu wyrokowi Julii Przyłębskiej. Dziennikarka podchodzi do dwóch młodych kobiet niosących transparenty i pyta: „Dlaczego, dziewczyny, jesteście tutaj?”. „Bo jesteśmy wkurwione” – odpowiada jedna z nich. „Może bez wulgaryzmów poprosimy” – mityguje je reporterka. „Jesteśmy bardzo niezadowolone” – dopowiada dziewczyna. Wyraźnie akcentuje słowo „bardzo”, z ironią przeciąga kolejne głoski. Następnego dnia oglądam to nagranie na Instagramie Grupy Stonewall1 i czytam komentarze pojawiające się pod nim (pisownia oryginalna):
„W takiej sytuacji bez wulgaryzmów się już nie da”.
„Zwięźle i bez ogródek. Dziennikarka nie powinna się spodziewać jakiejś kurtuazji w takiej sytuacji”.
„Jak jestem wkurwiona to jestem wkurwiona. Nie ponoszą mnie emocje. Nie jestem zdenerwowana. Tylko jestem do głębi mojej duszy wkurwiona Pani redaktor ”.
„Nie kurwa, nie można bez wulgaryzmów. JESTEŚMY WKURWIONE W CHUJ!”.
„Ta laska to chodzące złoto ”.
„Reakcja adekwatna do sytuacji. Nie o słowa tu chodzi. Walczymy o nasze prawa!!!!!”.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Rozdział II
Genealogia gniewu
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział III
Gniewne heroiny i (nie zawsze) słodka zemsta
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział IV
Różowe kły
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział V
Złość jako akt miłości
Dostępne w wersji pełnej
Zakończenie
Era złości
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
