Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nikt, kto zna jego tajemnice, nie może czuć się bezpiecznie…
Do kancelarii Dony Sabinowskiej zgłasza się nowa klientka – Weronika Braś. Tylko Kuba Sobański wie, że to seryjna morderczyni, a sekret, który z nią dzieli, może sprowadzić na niego gniew Dony. Sabinowska zna bowiem prawdziwą tożsamość Rzeźnika Niewiniątek i, choć ją akceptuje, nie wybaczyłaby mu czynów, jakich dopuścił się razem z Braś.
Postawiony pod ścianą Sobański będzie musiał zdecydować, czyje życie ma dla niego większą wartość. Nie jest jednak świadomy, że Weronika ma wobec niego własne zamiary, a Dona wplątała się w intrygę, która zagrozi jego bezpieczeństwu...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Adrian Bednarek
Wybór diabła
Dla Darii
Bycie z Tobą to najwspanialsza nagroda,
jaką mogłem dostać od życia.
Owszem, myślę czasem o tych zbrodniach.
Ale jest to raczej przyjemna podróż,
gdy kładziesz się na łóżku i wspominasz.
Ted Bundy
Stała pod zepsutą latarnią i patrzyła na dom, w którym zamierzała przeprowadzić terapię. Mieścił się przy ulicy Inżynierskiej w Gdyni, zbudowano go w drugiej połowie lat osiemdziesiątych i był zdecydowanie za duży dla samotnego mężczyzny. Trafiła na niego przypadkiem. Trójmiasto stanowiło obcy teren, przyjechała tu przez mordercę, który sam siebie nazywał Sojusznikiem. Efektem ich krótkiej znajomości była ręka w gipsie i konieczność zorganizowania się na nowo. Po kilku dniach spędzonych w gdańskim mieszkaniu koleżanki, tuż przed sylwestrem Weronika poszła na firmową imprezę. Liczyła, że zintegruje się z pracownikami agencji nieruchomości, w której sama miała zacząć robotę. Wówczas odkryła okoliczności idealne do odbycia swojej kuracji.
– Bartosz Nowakowski nie zapłacił czynszu i nic nie wskazuje na to, że zapłaci kolejny – rzucił w trakcie balangi Arek, jeden z bardziej doświadczonych agentów. – Mieszka w dużym domu, zawsze płacił na czas. Przynajmniej do jesieni, ale wtedy był jeszcze z żoną. Teraz już nie.
– Przestało im się wieść? – zagaiła niby od niechcenia Weronika.
Wiedziała, że ludzie zaprawieni alkoholem lubią się wywnętrzać, a mężczyzna z problemami, sam, w dużym obiekcie wzbudził ciekawość.
– Rozwiedli się. Żona wzięła dwójkę dzieciaków i zawinęła się do rodziców. – Agent podjął temat. – Nowakowski mówi, że alimenty go pożerają, ale wcale nie chce się przeprowadzać. Cóż z tego, będzie musiał, dobrowolnie albo sam go wywalę. Chłop pracuje na magazynie w Castoramie, zarabia kiepsko, na dłuższą metę nie wydoli z kosztami.
Tamtej nocy Weronika nie myślała już o niczym innym.
Pierwszy dzień w nowej pracy zaczęła z mocnym postanowieniem zdobycia kluczy do chaty na Inżynierskiej. Szybko zadomowiła się w agencji, wyniosła interesujący ją komplet, dorobiła, a potem oddała. Nikt tego nie zauważył, była na to zbyt doświadczona. Trzy tygodnie po imprezie późną nocą stała pod domem gotowa do rozpoczęcia terapii.
Na dworze zacinało mroźnym wiatrem, szron pokrywał szyby samochodów, dookoła brakowało żywej duszy. Ujemne temperatury działały odstraszająco na wszystkich, tylko nie na Weronikę. Jej nie przeszkadzało długie czekanie na zimnie. Włożyła luźny dresowy komplet w kolorze brudnego morza. Lubiła ten typ ubrań. Dobrze maskował jej zbitą, jabłkowatą sylwetkę i zapewniał ciepło. Dodatkową ochronę stanowiła puchowa kurtka. Jasnobrązowe włosy schowała pod wełnianą czapką. Na stopach miała śniegowce. Nie wzięła ze sobą torebki. Wszystko, co niezbędne, trzymała w kieszeniach. Wciąż zbierała się do wejścia, miała potworne obawy, ale musiała to zrobić, bo nosiła w sobie nieuleczalną dolegliwość.
Sztuczne poczucie obowiązku stanowiło przekleństwo Weroniki. Objawiało się potężnym ściskiem w żołądku i zwodniczymi myślami, których bez terapii nie mogła zatrzymać. Mimowolnie co noc czuwała, jakby obok znajdował się ktoś, kto może potrzebować jej pomocy. W nowym roku sypiała średnio dwie godziny na dobę, a przecież zwykle o tej porze problem malał. Terapię kończyła najpóźniej w grudniu. Zima mijała spokojnie, tak samo wiosna, latem ścisk stawał się praktycznie nieodczuwalny i wracał pełną parą kolejnej jesieni. Był to powtarzalny cykl, który nagle uległ zmianie. Wydarzenia z Krakowa wszystko przyspieszyły i Weronika znów musiała zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem.
– Starczy już czekania… – szepnęła, patrząc w okno na piętrze. Światło zgasło dwadzieścia minut temu. – Starczy męczarni… – W ten sposób zmobilizowała się do wejścia na plac.
Idąc w kierunku drzwi, nerwowo poruszała prawą ręką. Nie miała gipsu od dziesięciu dni. Na pamiątkę został długi sznyt i tytan pod skórą. Niby już nie bolało, wciąż jednak nie czuła się pewnie. Ogarnięta silnym stresem, stanęła przed wejściem. Wsadziła klucz do zamka. Rygle zaczęły ustępować. Bartoszowi Nowakowskiemu wystarczało przekręcenie górnej gerdy. Nie wysilał się, żeby włożyć klucz do dolnego zamka ani tym bardziej go tam zostawiać. Weronika z łatwością wślizgnęła się do środka. Wnętrze tonęło w mroku, panowała cisza, nos drażnił podły zapach wietrzejącego alkoholu i kurzu. Samotni mężczyźni lubili brud.
Zdjęła buty. Pod spodem miała dwie pary skarpet. Kurtkę powiesiła obok zniszczonej męskiej puchówki i przeszła do części mieszkalnej. Sam rozkład domu poznała na wcześniejszym rekonesansie. Przemieszczała się cicho niczym tarantula. Nauczyła się tego podczas skradania do sypialni ojca. Cichaczem doszła do kuchni, gdzie otworzyła szufladę przy zlewie. Nie korzystała z rękawiczek, zrozumiała już, że one czynią terapię mniej dosadną. Dłonie zasłaniała przydługawymi rękawami dresowej bluzy jak za pierwszym razem. Przez grubą bawełnę złapała nóż. Od razu poczuła się pewniej. Ręka działała jak trzeba, mięśnie pracowały właściwie, oddech Weroniki stał się szybki. W drodze na piętro znów była sobą, a raczej swoją najgorszą odmianą. Tą, której się wstydziła, której nie rozumiała i o której istnieniu wiedział tylko Sojusznik.
„Szukaj mieszkań niezwiązanych z twoimi agencjami. Przeprowadzaj się co kilka lat, inaczej ciągle będziesz zostawiać schemat” – jego dawne słowa rozbrzmiały w głowie. Były mądre, stanowiły znak ostrzegawczy. Jeden gliniarz już ją namierzył i chciał zabić. Udałoby mu się, gdyby nie Sojusznik. Miał rację ze swoimi radami, choć z drugiej strony…
Nowakowski to szablonowy przykład potencjalnego samobójcy. Spłukany rozwodnik po czterdziestce. Nikt nie będzie drążył jego zgonu – przekonała samą siebie, co pomogło zatrzeć ostatnie wątpliwości.
Kiedy znalazła się na piętrze, smród potu i alkoholu mocno wykręcił nos. Weronika usłyszała lekkie pochrapywanie dobiegające zza uchylonych drzwi sypialni. Pomyślała o wyrzutach sumienia, nie czuła ich, choć czasami nawet próbowała je sobie wmawiać. Bezpodstawnie. Zrobiła przecież wszystko, żeby taką nie być. Latami szukała idealnego rozwiązania mającego wyleczyć ją z przypadłości, której szczerze nienawidziła. Wciąż nie znalazła, umiała tylko uśmierzać swój ból. Gotowa na terapię, weszła do sypialni.
Zobaczyła mężczyznę. Spał na plecach po prawej stronie łóżka. Kołdra zakrywała jego nogi i dolną część brzucha. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem. Przed nim na ziemi stały cztery puste butelki po piwie, na szafce nocnej telefon, lampka i pilot od telewizora. Weronika podeszła bliżej, przyjrzała się szyi Nowakowskiego.
Ojciec wielokrotnie dociskał nóż do tętnic. W ten sposób groził, że popełni samobójstwo, jednocześnie czekając, aż ona zacznie go ratować. Zawsze osiągał cel, bo Weronika obwiniała się o wszystkie jego nieszczęścia i nie umiała odmówić pomocy. Dopiero po latach dotarło do niej, że winny był tylko ten śmieszny pseudofacet, który nie rozumiał, że jego córka jest osobnym bytem, zasługuje na samodzielność i w niczym mu nie zawiniła.
Zmrużyła oczy, wyobrażając sobie, że jest w sypialni ojca. Przykre zapachy podkręcały realizm. Ojciec też lubił pić i słabo dbał o higienę. W wyobraźni usłyszała jego żałosny głos. Skamlał jak dziecko, zalewał się łzami. Za każdym razem ostrzegał, że to jest ten moment, kiedy naprawdę ze sobą skończy. Parentyfikował ją w ten sposób latami.
– Daj mi wreszcie spokój! – ryknęła na całe gardło, odpowiadając groźbie ojca. Wiedziała, co robić. Terapia ze swoją powtarzalnością przypominała rytuał. – To wszystko twoja wina!
Jej krzyki obudziły Nowakowskiego. Zaskoczony mężczyzna w pierwszym odruchu wymacał włącznik od lampki. Sypialnię wypełniły słabe promienie sztucznego światła. Nie przeszkadzały Weronice. To on zaczął mrugać, przyzwyczajając się do oświetlenia.
– Kim… – Urwał na widok kobiety stojącej nad łóżkiem. Nie widział noża, trzymała go w kangurzej kieszeni bluzy. – Czego chcesz? – spytał zamulonym głosem.
Nie próbował walczyć ani nawet uciekać. Leżał na wyrze, śmierdząc piwskiem i godząc się z losem przegranego. Był identyczny jak ojciec, który zanim umarł, zdążył zniszczyć Weronikę, zostawiając jej w spadku ogromne pokłady żalu, który podczas terapii zamieniał się we wściekłość.
– Przestań ciągle straszyć i weź się, kurwa, zabij! – Szybkim ruchem wyjęła rękę z bluzy i zanim Nowakowski zdążył zrozumieć, co się dzieje, złączyła nóż z jego szyją.
Wykonała dwa błyskawiczne cięcia. Jej nadgarstek pracował niczym dobrze naoliwiona maszyna. Weronika wiedziała, co robi. Pierwszy cios nożem lekko go skaleczył, miał przypominać cięcie próbne, charakterystyczne dla wielu samobójców, którzy wahają się przed odebraniem sobie życia. Drugi, wykonany sekundę później, rozciął tętnicę. Mężczyzna nie miał szans na reakcję. Potężny chlust krwi wylądował wprost na jej twarzy. Ostatnio używała przyłbicy ochronnej, ale dziś chciała poczuć gorącą ciecz na sobie, zupełnie jak za pierwszym nieplanowanym razem. Liczyła, że zapach krwi, jej wilgoć i słodki smak spływający do warg pomogą na trochę dłużej. Sama terapia jak zawsze przebiegła cicho, szybko i dyskretnie, praktycznie nie wywołując w niej emocji. Nowakowski chwycił się za szyję i turlał po łóżku, jakby mogło go to uratować. Krew zalewała pościel, podłogę i szafkę nocną. Umierał niecałą minutę. Weronika przyglądała mu się w milczeniu, czekając, aż przykra konieczność dobiegnie końca.
Po wszystkim wytarła się mokrymi chusteczkami, schowała je do worka strunowego, zabrała łup będący częścią terapii i wróciła do mieszkania. Ścisk był prawie niewyczuwalny, myśli przestały być zwodnicze. Pomogła ojcu spełnić groźbę, nie musiała już nad nim czuwać i wreszcie mogła się spokojnie wyspać.
***
Kraków, dwa i pół miesiąca później
Uwielbiała to miasto, w którym izba wytrzeźwień znajduje się na Rozrywki, stacja krwiodawstwa na Rzeźniczej, a pogotowie ratunkowe na Łazarza. W Krakowie czuła się swojsko i nauczyła się akceptować samą siebie. Przede wszystkim jednak tu znajdowały się mieszkania, do których miała dorobione klucze. Kraków był również rewirem Sojusznika, ale on nie mógł czaić się za każdym rogiem ani wyskakiwać z lodówki. Nie miał umiejętności Copperfielda. Ryzyko, że na niego trafi, było minimalne, dlatego postanowiła przyjechać. Oficjalny powód wizyty: urlopik na starych śmieciach. Nieoficjalny: potrzeba odbycia natychmiastowej terapii. Z Weroniką było gorzej niż kiedykolwiek.
– Stęskniłaś się za tym widoczkiem, co? – spytała Ola, koleżanka z dawnych czasów.
Umówiły się godzinę temu na Rynku Głównym. Zjadły precla, wypiły kawę i spacerem zmierzały w stronę parkingu.
– Ma niepodrabialny klimat – dodała, gdy przechodziły Bramą Floriańską.
– Tęsknię za tym i za wieloma rzeczami… – mruknęła pod nosem Weronika.
Nie miała sił na rozwijanie ciężkich dyskusji. Liczyła, że sama zmiana otoczenia trochę jej pomoże. Nic takiego się nie stało. Każdej krakowskiej nocy męczyła się podobnie jak w Trójmieście. Ścisk nasilił się wraz z początkiem ciepłych dni i nie odpuszczał, choć miało być lepiej. Gdy śmierć Nowakowskiego uznano za samobójstwo, Weronika wprowadziła zmiany w swoim życiu. Początkowo przynosiły zaskakujący efekt. Wszystko sprawiało jej frajdę, była inna, jakby naćpana sobą. Noce przesypiała bez problemów i nagle wszystko runęło.
– Rozważasz powrót do Kraksy?
Owszem, rozważała. Pięć dni wystarczyło, żeby przypomnieć sobie, że tu jest jej miejsce. Kraków miał same plusy, nie licząc Sojusznika.
– Wyjechałam, bo potrzebowałam zrobić coś nowego – przypomniała oficjalny pretekst wyprowadzki.
– Niby wyszło ci to na dobre, ale nie wyglądasz na zadowoloną. Ciągle się zamyślasz…
Weronika szła z rękami wciśniętymi w kieszenie dresowej bluzy, wzrok wlepiała w chodnik, była niewyspana i zmęczona. Nigdy nie miała takich jazd wiosną. Nie rozumiała, skąd się wzięły.
– Trudne dni. – Uznała, że banalne wytłumaczenie będzie najlepsze.
– Rozumiem, choć obstawiłabym, że powód jest inny. Według mnie dopada cię coraz większa melancholia. Brakuje ci dawnego życia.
Od przyjazdu codziennie widywała się z koleżankami. Piły kawę, jadły ciastka, plotkowały i odrywały się od rzeczywistości. Za każdym razem było miło, aż do próby zaśnięcia w samotności. Sojusznik radził Weronice, żeby sięgnęła po alkohol. Uważał procenty za najlepszy usypiacz przy koszmarach. Nie zamierzała tego weryfikować, brzydziła się używek. One czyniły człowieka słabszym.
– Może… – burknęła pod nosem.
Przeszły przez pasy i dotarły na parking przy Placu Matejki. Firmowe auto Oli stało za wysłużonym Fiatem Punto Weroniki. Miały dziś fart, trafiając na dwa miejsca obok siebie.
– Przemyśl temat powrotu. – Koleżanka znów zaczęła ją namawiać. – Szef przyjąłby cię z otwartymi rękami.
Tego akurat była pewna. Zawsze szanowała swoją pracę, rzadko brała urlopy, sprytnie potrafiła wmawiać klientom, że oferowane obiekty są rzeczą niezbędną do ich dalszej egzystencji. Każde porządne biuro chciałoby mieć ją na pokładzie.
– I co ja tu będę robić sama? Pracować, a potem siedzieć w domu?
Na siłę szukała argumentów potwierdzających, że już nie pasuje do Krakowa, tyle że pasowała, i to bardzo. Ale powrót zahaczał o szaleństwo. Sojusznik w końcu by ją namierzył, a wtedy mógłby nie być tak łaskawy jak poprzednio…
– Bez przesady, Wera! Może i dwie z nas wychodzą za mąż, inne mają narzeczonych i tak dalej, ale zawsze wygospodarujemy dla ciebie czas. A może sama kogoś poznasz?
Wakat wśród koleżanek nie stanowił problemu. Weronika była świetna w nawiązywaniu kontaktów z kobietami. Szybko stworzyłaby nową ekipę. W Gdańsku też sobie z tym poradziła, tylko tam klimat był obcy. Nie odpowiadał jej.
– Tak mówisz, a dziś już nie masz czasu – zauważyła.
– Wiesz, jak jest, klient wzywa, muszę coś opchnąć. – Ola otworzyła samochód. – Wróć, to będziemy razem opychały nieruchomości.
– Śmigaj, zdzwonimy się. – Przybrała sztuczny uśmiech.
– A ty co będziesz teraz robić?
– Pokręcę się, poluzuję, nacieszę urlopem – skłamała.
Poranny spacer służył przewietrzeniu głowy, ale nie zdał egzaminu. Weronika była jeszcze bardziej spięta niż wcześniej.
– No to w kontakcie i pamiętaj, jakby ci się znudził hostel, u mnie spanie masz!
Hostel na Dietla był zimny, głośny i niewygodny. Ola natomiast miała duże mieszkanie na eleganckim osiedlu, ale Weronika regularnie wychodziła nocą. Wolała unikać zbędnych pytań.
– Jasne, będę pamiętać, pa.
Chwilowa sielanka dobiegła końca, Weronika wróciła do organizowania terapii. Żeby przeprowadzić ją właściwie, w pierwszej kolejności należało znaleźć target. Zanim przyjechała do Krakowa, w aplikacji Nbot sprawdziła, których kawalerek z dorobionymi kluczami nie ma obecnie w ofertach i są zajęte. Najbardziej interesowały ją trzy. Każda była tania i ubogo wyposażona. Takie miejscówki często wynajmowali starsi faceci, którym życie zaczęło się sypać. Lokatorzy dwóch pierwszych okazali się jednak pomyłką. Prostytutka i student. Trzecia miała znacznie lepsze rokowania.
Z Placu Matejki pojechała pod stary, dziesięciopiętrowy moloch przy Opolskiej. Wczoraj w nocy siedziała w aucie zaparkowanym obok śmietnika i przez lornetkę przyglądała się oknom na drugim piętrze. Zobaczyła w nich mężczyznę, który wyglądał na czterdziestolatka. Kręcił się po mieszkaniu bez celu, zgasił światło przed północą. Prawdopodobnie żył sam, ale mógł też korzystać z wolnego, gdy jego kobieta gdzieś wyjechała. Dziś musiała się upewnić.
Zaczęła od wstukania numeru na domofonie. Zgodnie z jej przewidywaniami nikt nie odebrał. O tej godzinie większość ludzi była w pracy. Weszła więc do budynku. Zadzwoniła dzwonkiem, a potem zapukała. Znów zero odzewu. Włożyła wiatroszczelne rękawiczki jeździeckie, których używała tylko przy rekonesansach, i wsadziła klucz do zamka. Przekraczając próg, czuła irytację. Denerwowało ją, że problem powrócił tak szybko.
– Może jak zrobię to teraz, w końcu wystarczy na dłużej? – pomyślała na głos, zamknąwszy drzwi.
W środku cuchnęło kebabem i papierosami. Nikt nie wietrzył tej chaty od dawna, co świadczyło o samotności lokatora. Rozochocona wytarła buty i przeszła do części mieszkalnej. Na stole w salonie leżały resztki jedzenia, puszki po coli, paczka szlugów i opróżniona butelka czystej. Uśmiechnęła się mimowolnie. Facet był chlorem, co zawsze działało na korzyść.
W sypialni leżało mnóstwo zużytych chusteczek, raczej nie od smarkania. Obok walała się cała sterta starych magazynów dla dorosłych. Weronika zajrzała do szuflad. Z ważnych rzeczy znalazła umowę o pracę w sklepie z CBD, świadectwo ukończenia technikum w Siewierzu oraz paszport. Mężczyzna nazywał się Sergiusz Kałuża, w tym roku kończył czterdzieści trzy lata. Dla pewności przejrzała jego szafę. Nic z zawartości nie wskazywało na posiadanie dziewczyny lub dziecka. Był samotnym przegrywem uciekającym w używki, miał mnóstwo problemów, które dusił w sobie, i nie miał odwagi podzielić się nimi ze specjalistą. Modelowy przykład potencjalnego samobójcy.
Przekonana, że znalazła target, weszła do malutkiej kuchni, gdzie sprawdziła kosz na śmieci. Dominowały resztki jedzenia, zgniecione puszki po piwie oraz butelki. W lodówce czekały dwie kolejne flaszki. Kałuża znieczulał się regularnie, więc wystarczyło zrobić to samo, co w Gdyni.
Weronika mogła skupić się na nożach. Chwyciła rękojeści kilku wybranych, przejechała palcami po ostrzach. Nie lubiła tego tak samo jak innych elementów terapii, cieszyły ją jedynie efekty. Gdy znalazła odpowiedni nóż, mogła uznać rekonesans za zakończony i udać się do wyjścia.
Zanim wyjęła z kieszeni klucze, usłyszała charakterystyczny dźwięk przekręcanych rygli. Serce stanęło jej dęba. Sergiusz Kałuża właśnie wchodził do mieszkania, a przecież miał być w pracy! Nie mogła zaatakować go w drzwiach, nikt nie popełnia samobójstwa w progu bezpośrednio po powrocie na chatę. Pozbawiona alternatyw czmychnęła do łazienki zlokalizowanej obok wejścia. Schowała się, ale był to chwilowy azyl.
Nawet taki niechluj myje przecież łapy… – pomyślała.
Drzwi wejściowe zamknęły się z głośnym trzaskiem. Weronika sięgnęła po niewielki nożyk kieszonkowy. Od razu przypomniał jej się ból, który poczuła, gdy tamten gliniarz w Krakowie złamał jej rękę. Na szczęście Kałuża nie był wytrenowanym policjantem. Nie dałby rady ot tak jej obezwładnić. To ona mogła przeciąć mu tętnicę, kiedy ten przyjdzie umyć ręce. Łazienka stanowiła wiarygodną miejscówkę do odebrania sobie życia.
Czekała na niego. Napięcie uderzało jej do głowy, słyszała, jak krew pulsuje w żyłach. Bezpośrednie starcie było nieuniknione, chciała, żeby wreszcie się zaczęło i skończyło, ale zamiast ruchu klamki w drzwiach od łazienki usłyszała… trzaśnięcie drzwi wejściowych. A po nich dźwięk przekręcanego zamka.
Kałuża tylko po coś wrócił… –wniosek wydawał się oczywisty.
Policzyła do pięciu, wyszła z łazienki i zrozumiała, że dała się nabrać. Mężczyzna wyczuł obecność intruza, trzasnął drzwiami dla zmyłki i w ten sposób wywabił Weronikę z ukrycia. Stał naprzeciwko niej. Ona ciągle trzymała nóż. Była gotowa go użyć.
Kraków, tego samego dnia
Niedokończone sprawy. Na początku wydają się pilne, brak możliwości ich zamknięcia zaburza codzienną koncentrację, zmuszając do szukania rozwiązań. Z każdym dniem tracą jednak na znaczeniu. Do głosu dochodzi przekonanie, że skoro nie przyniosły negatywnych skutków, można je zbagatelizować. Po czasie stają się zwykłym epizodem zakurzonym w odmętach pamięci. Życie płynie szybkim nurtem, a to, co było kiedyś, jest nieistotne. Człowiek zapomina, że niedokończone sprawy należy domknąć, inaczej wrócą w najmniej oczekiwanym momencie. Ja też uległem zwodniczej iluzji upływającego czasu. Zachłysnąłem się codziennością i naiwnie uwierzyłem, że problem Cichej Zabójczyni już mnie nie dosięgnie.
– Nowa klientka, podobno niezłe z niej ziółko. Nazywa się Weronika Braś.
Słowa, beztrosko wypowiedziane przez Donę, sprawiają, że tytoniowy dym staje mi w płucach i zanoszę się kaszlem.
– Ja pierdolę… – klnę, wydmuchując to, czego nie połknąłem.
Jej rewelacje dźwięczą pod czaszką niczym połączenie kosiarki osiedlowej z ujadającym psem sąsiada. Jestem wściekły, mam ochotę coś zniszczyć, choć wiem, że w ten sposób nie zagłuszę problemu, co najwyżej trochę sobie ulżę.
– Nie powinieneś jarać tak szybko, bo się krztusisz, Kuba. – Blond piękność rzuca złotą radą. – Jesteś za bardzo podekscytowany.
Od dobrego kwadransa przebywamy w moim gabinecie. Wparowała tu, chwaląc się kolejną wygraną sprawą. Niezbyt ambitną jak na adwokatkę, która obroniła słynnego Mima, całkowicie adekwatną dla właścicielki nowej kancelarii dopiero budującej swój prestiż.
– Od dawna czekam na prawnicze wyzwanie – mówię znacznie spokojniej. – Długo radziłaś sobie beze mnie, wreszcie przyszedł czas na pracę zespołową. – Zanim pochwaliła się personaliami nowej klientki, wspomniała, że będzie potrzebować mojej pomocy. – Co przeskrobała Weronika Braś? – pytam, wciąż starając się maskować niepokój.
Klienci blond piękności zwykle nie przychodzą do kancelarii, tylko dzwonią z aresztu śledczego albo komisariatu, a Weronika jest seryjną morderczynią. Skoro Dorian ją rozgryzł, to samo mógł zrobić inny policjant. Mógł też odkryć, że Weronika go zabiła, a ta, dociśnięta do muru, może zeznać o sojuszniku, który jej pomógł. Wprawdzie Braś nie wie, jak wyglądam, ale zna mój głos…
– Halo, tu ziemia – ponaglam kompletnie zawieszoną blond piękność, strzelając z palców przed jej oczami. – Za co pitbulle zatrzymały twoją nową klientkę?
Dona wciąż stoi obok biurka. Marszczy brwi, wlepia wzrok w podłogę. Gruba blizna na jej lewym policzku zrobiła się mocno zaczerwieniona. To znak, że intensywnie nad czymś myśli.
– Wiesz co, Kuba, zmieniłam zdanie – rzuca zarozumiale. – Spróbuję poradzić sobie sama.
Jej słowa przypominają wiązkę prądu wycelowaną w jądra. Wywołują ból, zaraz potem chęć rewanżu. Ledwie powstrzymuję się od złapania za tę śliczną główkę i walnięcia nią o ścianę.
– Przestań się zgrywać. – Sięgam po fajkę. Muszę zająć czymś ręce. – Mów, co odwaliła, i działamy. – Zapalam papierosa.
– Wybacz, podjęłam już decyzję. – Zgarnia bezprzewodowe słuchawki z biurka. To znak, że zaraz wyjdzie.
– Jeszcze przed chwilą chciałaś wspólnej pracy. Co się zmieniło? – pytam subtelnym tonem, wprost przeciwnym do rozpalającego mnie gniewu.
Nie mogę za bardzo naciskać. W oczach Dony Weronika Braś ma być mi kompletnie obojętna, a jedynym, o co się martwię, jest udział w prawniczej gierce.
– Po przemyśleniach doszłam do wniosku, że jeśli za każdym razem, kiedy trafia mi się trudny klient, z automatu będę prosiła cię o pomoc, wyjdę na kiepską prawniczkę zależną od ciebie. – Nie ma w niej grama niezręczności, jedynie przekonanie o słusznej decyzji. – Nie po to zgodziłam się zainstalować w twoim królestwie, żeby stać się jedną z twoich podwładnych. – Nachyla się i daje mi buziaka. Mam ochotę odgryźć jej wargę. – Uległa jestem tylko w łóżku.
Mów, o co chodzi, albo powyrywam ci kudły i wepchnę do przełyku, a kiedy będziesz się nimi dusić, zacznę łamać ci nogi! – krzyczę w myślach, jestem na skraju wytrzymałości.
– No to spotkajmy się wieczorem, u mnie. – Zamiast zamienić fantazje w czyn, łapię ją za rękę i głaskam po palcach. – Przygotuję kolację, dobre wino, rozluźnimy się… – Lekko pociągam nosem, na wypadek gdyby nie zrozumiała aluzji. Kokaina jest słabością Dony, moją też. – A potem skontrolujemy stan twojej uległości.
Wiem, jak uparta jest blond piękność, wiem też, że nic teraz nie wskóram i będę musiał pozwolić jej wyjść. Pozostaje czekać, zaprawić ją używkami, dobrze przelecieć i dopiero wtedy pociągnąć za język. Jakoś wytrzymam do wieczora.
– Dzisiaj nie mogę, jestem zajęta. – Dona cofa się o krok.
– Niby czym?
– Serio, mam ci się tłumaczyć? – Spogląda na smart-watch. – Przypominam, że każde z nas może robić, co chce, a tak się składa, że mam swoje życie poza pracą i tobą.
To maniaczka wygrywania ogarnięta nieuleczalnym kompleksem Soni. Sypia ze mną, choć nigdy nie zaprasza mnie do siebie i nie zamierza się ze mną wiązać. Prawie jak Bestyjeczka. Dotąd mi to odpowiadało. Miałem swobodę i Donę zawsze, kiedy naszła mnie chęć. Pierwszy raz widzę w tym problem.
– Pogrywasz sobie ze mną… – Ściągam ostatniego macha, wydmuchując dym w jej twarz. – Robisz mnie w chuja, nie lubię tego. – Brzmię groźnie, niemal ostrzegawczo, przypominając między wierszami, że jestem Rzeźnikiem Niewiniątek.
– Przestań się spinać, sam zaakceptowałeś nasz układ. – Dona jak zwykle się mnie nie boi. – Przyjmuj go więc z całym inwentarzem, zamiast rzucać swoje creepy hasła… – Otrząsa się sztucznie, jeszcze bardziej mnie drażniąc.
– Rozwijasz kancelarię. Musisz być świadoma, że jeśli zawalisz, twoja renoma pójdzie w dół.
– Jasne, zdaję sobie z tego sprawę, nie jestem głupia. – Trudno zaprzeczyć. – I chcę spróbować sama prowadzić swój biznes. – Korci mnie, żeby przypomnieć, że bez mojej dobitnej pomocy wciąż serwowałaby drinki w barze. – Ale don’t worry, nie odpuszczę sobie darmowej konsultacji u asa, który wygrał proces Soniaczki. Pogadamy jutro, jak już obmyślę własną taktykę.
– Kiedy? Nie wiem, czy będę miał czas. – Brzmię prawie obojętnie.
– Napiszę ci eskę, a teraz lecę. – Wkłada słuchawki do uszu. W ogóle nie dociera do niej, że mógłbym być zajęty. – Braś siedzi na dołku i czeka na adwokatkę. Muszę wziąć się do roboty, zanim gliniarze stracą cierpliwość i ogłoszą jej postanowienie o przedstawieniu zarzutów, a oboje wiemy, że wiecznie czekać nie będą.
– Jakich zarzutów? – Jeszcze raz próbuję wziąć ją pod włos.
– Bye, Kubcio! – Dona ignoruje moje pytanie, posyła buziaka na odległość i wychodzi tanecznym krokiem, nucąc piosenkę dla gimnazjalistek.
Zostaję sam w swoim gabinecie. Czuję się niczym tykająca bomba, w której odliczanie do eksplozji właśnie się skończyło.
– Kurwa jego mać! – Chwytam laptopa i ciskam nim o kant blatu. Na obudowie firmowego sprzętu pojawia się pęknięcie. – Co ty odjebałaś, Weroniko?!
Niewiedza to straszna ułomność. Nie rozumiem, czemu ją zatrzymali. Na pewno chodzi o przestępstwo, inaczej nie potrzebowałaby adwokatki karnej. Ale gdyby odkryli serię, Dona nie byłaby tak przemądrzała i nie ryzykowała działań bez natychmiastowej konsultacji. Kłóciłoby się to z jej rachunkiem zysków i strat.
Nieco spokojniejszy odpalam fajkę i sprawdzam portale informacyjne. Nigdzie nie piszą o zatrzymaniu trzydziestosiedmioletniej kobiety. Sytuacja nie jest głośna, a dostęp do informacji został uzależniony od humorków Dony. To moja wina. Dałem jej za dużo i próbuje wykorzystywać to do przejęcia kontroli. Przepiękna blondynka jest jedyną słabością, którą chcę akceptować. Przyciąga mnie na swój dziwny sposób, a nasza rywalizacja sprawia mi podobną frajdę, co seks i współpraca. Nie przyspieszę jej, będę czekał do jutra. Żeby nie zwariować, muszę zająć czymś głowę.
Opuszczam biurowiec Future i wsiadam do BMW M850i Gran Coupé. Prędkość rozwijana w wypasionym aucie stanowi świetny wypełniacz myśli. Pozwala zjednoczyć się z maszyną i koncentrować wyłącznie na drodze, gdyż każdy błąd może oznaczać śmierć. Niestety, w krakowskich korkach prędzej umrę z nudów, niż pojadę szybciej od przeciętnego rowerzysty. Szukając alternatywnej formy ucieczki, stawiam na duży fitness klub. Wynajmuję salę do squasha i wyżywam się, uderzając piłeczką o ścianę. Hektolitry potu wydzielone w rytmie klasycznego rocka płynącego ze słuchawek pozwalają na pewien czas zapomnieć o problemie.
Doładowany endorfinami jadę na kolację. Czekając, aż zamówiona tortilla będzie gotowa, jeszcze raz sprawdzam portale informacyjne. Wciąż nie ma żadnej wzmianki o Weronice. W trakcie posiłku Dona przysyła mi wiadomość. Chce się spotkać jutro o jedenastej przy Nowym Kleparzu. Nie dodaje nic więcej, a ja nic z niej nie wycisnę.
W apartamencie na Salwatorze melduję się po dwudziestej. Czeka mnie noc pełna obaw. Mógłbym temu zaradzić i odpłynąć. W lodówce mam piwo, whisky i wódkę, w schowku w sypialni leży kilka gramów kokainy. Rezygnuję jednak z petardowania się używkami. Zwykle skutkują kacem lub zjazdem, a nie mam pojęcia, co mnie jutro czeka. Muszę odcierpieć nerwowy czas w trzeźwości, dowiedzieć się, jaki jest problem, i zrobić wszystko, żeby pomóc Donie wyciągnąć Weronikę z tarapatów. Gdy Cicha Zabójczyni wróci na wolność, naprawię swój błąd i domknę niedokończoną sprawę.
Siedziała przy paskudnym metalowym stole, skubiąc rękaw bluzy. Mundurowy stał za jej plecami niczym strażnik przed Pałacem Buckingham. Jego wzrok zdawał się wypalać dziury w karku. Czas oczekiwania na prawniczkę coraz bardziej się dłużył, mimo to Weronika nie narzekała. Jeden z policjantów, którzy ją zatrzymali, okazał się naprawdę miły. Usiadł przy niej i pozwolił, żeby w przeglądarce jego telefonu, pod jego nadzorem, znalazła sobie adwokata. Google z marszu podpowiedziało renomowane kancelarie kasujące więcej, niż warta byłaby jej nerka. Na końcu pierwszej strony znalazła Aldonę Sabinowską. Jej firma działała od niedawna, a adwokatka szczyciła się uniewinnieniem mężczyzny uważanego za Mima. To przesądziło sprawę. Wybrała jej numer, nakreśliła problem i szybko dogadały stawkę.
Gdy Sabinowska przekroczyła próg pokoju przesłuchań, Weronika nie mogła uwierzyć własnym oczom. Na zdjęciu, w czarnej garsonce ze starannie uczesanymi włosami, prostą sylwetką i poważną miną, prawniczka prezentowała się znacznie dojrzalej. Na żywo, w niebieskiej spódnicy, bluzce z podwiniętymi rękawami i jaskrawych trampkach, wyglądała, jakby urwała się z imprezy. Miała świetną figurę, zalotne ruchy i zadufaną minę typową dla ślicznotek. Znak charakterystyczny stanowiła blizna na pół policzka, dobrze wyretuszowana w sieci. Przypominała lalkę Barbie, przerobioną przez niesforną dziewczynkę za pomocą lakieru do paznokci i nożyczek.
– Cześć, mów mi Dona. – Sabinowska przysunęła sobie krzesło i usiadła obok Weroniki. Jej oddech śmierdział papierosami, podobnie dłonie. – Oskarżyli cię już o coś?
– Nie, czekali na panią.
– Żadną panią, Dona – poprawiła ją prawniczka. – Od teraz szepczemy, bo ten słup soli ma uszy. Nie można zostawić zatrzymanej bez nadzoru, więc się go nie pozbędę. Mamy pięć minut, dlatego first things first. Pochwal się, co zmalowałaś. – Brzmiała niczym gimnazjalistka plotkująca z koleżanką na lekcji.
– Byłam w mieszkaniu obcego mężczyzny, kiedy on wszedł do środka… – Próbowała nie myśleć o ekscentrycznym zachowaniu adwokatki i skupić się na najważniejszym. – Chciałam wyjść, ale mi nie pozwolił, dlatego skaleczyłam go nożem w dłoń. Potem przygwoździł mnie do ziemi i tak czekaliśmy na policję. Próbowałam go udobruchać, ale nie chciał dyskutować.
Wciąż miała przed oczami tamten moment. Stanęła twarzą w twarz z Sergiuszem Kałużą gotowa do przyspieszonej terapii. Facet trzymał metalową łyżkę do butów, w drugiej ręce komórkę. Weronika chciała go zaatakować, ale osłonił się łyżką i niechcący dźgnęła go w dłoń. Nieduża, krwawa rana zaprzepaściła szansę na upozorowanie samobójstwa. Została jedynie ucieczka. Zanim ruszyła do drzwi, Kałuża, choć nie był wytrenowanym gliniarzem, zdołał powalić ją na ziemię, zabrać nóż i wezwać psy. Tak dużo zmieniła, żeby zbudować w sobie siłę, a załatwił ją byle przegryw. To było drażniące.
– Nóż należał do ciebie?
Weronika przytaknęła.
– Jak weszłaś do środka?
– Miałam klucze. – Nie było sensu ściemniać. Gliniarze zabezpieczyli jej komplet.
Do Krakowa przywiozła jeszcze kilka zestawów kluczy od zajętych kawalerek. Ukryła je, robiąc dziurę w futrynie drzwi od łazienki w hostelu. Pozostałe razem z łupami leżały schowane w gdańskim mieszkaniu. Część pamiątek miała na sobie zaschnięte ślady krwi. Gdyby policja dostała nakaz przeszukania go, byłaby skończona.
– Kurwa, skąd?
– Mieszkanie należy do jednej z agencji nieruchomości, w których kiedyś pracowałam. Zdobyłam je po tajniacku.
Sabinowska przez chwilę intensywnie nad czymś myślała, bawiąc się złotą bransoletką.
– Mocno go dźgnęłaś?
– Ledwo co. Ja chciałam go tylko wystraszyć i uciec. W ogóle to jego miało tam nie być, normalni ludzie o tej godzinie są w pracy.
– Ukradłaś mu coś?
– Nie.
– To co tam robiłaś?
Powiedzenie prawdy nie wchodziło w grę. Weronika nie miała też żadnej wiarygodnej ściemy. Gdyby taka istniała, sama wyjaśniłaby wszystko policjantom.
– Ty mi powiedz. Po to cię zatrudniłam – przyznała szczerze.
– Okej… – Prawniczka sięgnęła do torebki po papierosy. – Gdzie mieszkasz, skąd pochodzisz, gdzie pracujesz, kto z twoich bliskich nie żyje, kto cię bzyka i czy byłaś kiedyś karana? – Przymknęła oczy i przyłożyła paczkę do nosa. Zaciągała się zapachem tytoniu, czekając na odpowiedź. – Dawaj, muszę wiedzieć, kim jesteś.
Weronika przyznała się do bycia wieczną singielką, powiedziała o samobójstwie matki, nagłej śmierci ojca, pracy w różnych agencjach i wyjeździe do Gdańska. Streszczała swój życiorys nieskładnie i szybko, żeby nie tracić czasu. Adwokatka przytakiwała, wąchając szlugi.
– A ten cały poszkodowany? Co o nim wiesz?
– Tyle, ile wyniuchałam podczas myszkowania. Sergiusz Kałuża, czterdzieści trzy lata, pracuje w sklepie z CBD, wygląda na samotnego alkoholika.
– Więc jest tak… – Sabinowska rzuciła fajki na stół. – Wlazłaś tam, bo kręci cię grzebanie w cudzych rzeczach. Lubisz patrzeć, jak żyją inni, sprawia ci frajdę oglądanie ich bielizny i odkrywanie nie swoich problemów. Jesteś niegroźnym freakiem, nóż nosisz do obrony, jak wiele panienek. Gdy Kałuża wszedł do domu, spanikowałaś. Idźmy tą drogą, a będzie dobrze, nadążasz?
– Tak. – Brzmiało to niedorzecznie, ale Weronika musiała zaufać prawniczej odmianie lalki Barbie.
Nie miała innego wyjścia. Chciała jeszcze zapytać, jaka jest szansa, że policja przeszuka jej kwadrat, ale nie zdążyła. Do pokoju przesłuchań wszedł niski zgarbiony facet w brązowym garniturze. Wyglądał na trzydzieści lat, był chudy, miał włosy zaczesane na bok, duży nos, dwudniowy zarost i skupione spojrzenie, w którym dało się dostrzec znieczulicę. Równo z jego przyjściem mundurowy wyszedł.
– Pani Sabinowska, pierwszy raz spotyka mnie ta nieprzyjemność, choć sam widok jest zacny – powiedział garniturowiec. – Mateusz Wilk, asesor prokuratury na stażu u Natana Narutowicza. – Ukłonił się i zajął miejsce po drugiej stronie stołu.
– No nieźle… – Dona westchnęła z wyraźnym niesmakiem. – Narutowicz boi się kolejnej porażki, dlatego przysłał ciebie? Jesteś jego kozłem ofiarnym?
– Pan prokurator przysłał mnie, bo sam zajmuje się tylko zabójstwami, a jestem wystarczająco dobry, żeby uprzykrzyć pani życie. Takie dostałem zadanie.
– Zadanie? – Adwokatka nie kryła zdziwienia.
– Tak, Natan Narutowicz zamierza ukrócić działania pani kancelarii. Inaczej mówiąc, z moją pomocą sprawi, że klienci dwa razy zastanowią się, czy warto zatrudniać prawniczkę, która jest wrogiem numer jeden wśród krakowskich prokuratorów.
Weronika już się nad tym zastanowiła. Garniturowiec był gotów na walkę nie tyle z nią, ile właśnie z Sabinowską. Przeczuwała, że nie pojawił się przypadkiem. Musieli go wezwać, gdy dowiedzieli się, jaką wybrała prawniczkę.
– Niezłe ma poczucie niższości. – Dona pogłaskała się po bliźnie. – Nie umie przyznać, że jest ode mnie słabszy.
– Brzydzą go ludzie pozbawieni kręgosłupa moralnego – odparł Wilk. – Ludzie, których nie obchodzi ludzka śmierć, wina, kara i sprawiedliwość.
– Kieruję się wyłącznie dobrem klienta i jest to akurat zaleta. – Dźgnęła Weronikę łokciem w bark. – Przechodzimy do rzeczy?
– A więc, pani Weroniko… – Asesor zwrócił się bezpośrednio do niej. – Na wstępie chciałbym poinformować, że najbliższe czterdzieści osiem godzin spędzi pani w areszcie, skieruję też…
– To kpina! – momentalnie wtrąciła Sabinowska, jakby znajdowali się na sali rozpraw. – Moja klientka nie ma kryminalnej przeszłości. Nie widzę najmniejszego sensu, żeby ją zamykać. Przecież nigdzie nie ucieknie i oboje o tym wiemy!
– Skieruję też wniosek do sądu o tymczasowe aresztowanie – kontynuował niezrażony reakcją prawniczki. – Nie będzie żadnych taryf ulgowych, wycisnę z tej sprawy maksimum. Chyba że – zawiesił na moment głos – zmieni pani adwokatkę. Wówczas inaczej podejdę do sytuacji. Radzę to przemyśleć, ma pani czterdzieści sekund.
– Narutowicza pogięło do reszty? – Dona popukała się w czoło. – Szantażem próbuje zniechęcić do mnie klientów? Uważaj, asesorku, nie wiesz, z kim zadzierasz.
– Na razie rozmawiamy nieoficjalnie, nikt nas nie słucha ani nie ogląda. – Wilk wskazał palcem kamerę zamontowaną na stojaku. Musiała być wyłączona. – Przyzwyczajaj się, Sabinowska, to dopiero początek. Pani Braś? – Spojrzał na nią ponaglająco. – Jaka decyzja?
Weronika próbowała uporządkować myślowy mętlik. Prawniczka była naprawdę niezła. W ciągu kilku minut ułożyła taktykę obronną. Z drugiej strony miała kosę z prokuraturą, co nie wróżyło niczego dobrego. Z innym adwokatem mogłaby liczyć na łagodniejsze traktowanie, tyle że na razie nie wiedziała nawet, o co chcą ją oskarżyć.
– Co mi grozi? – spytała.
– Dowie się pani po wybraniu prawnika – oznajmił Wilk.
– Wytrzymasz cztery osiem na dołku, a gwarantuję, że skończy się uniewinnieniem – szepnęła jej do ucha Dona.
– Pani mecenas Sabinowska będzie mnie reprezentować – powiedziała głośno i wyraźnie, maskując targające nią wątpliwości. Miała nadzieję, że dokonuje słusznego wyboru.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Pierwszy raz nie zabrzmiała przekonująco.
Wybór diabła
ISBN: 978-83-8423-168-5
© Adrian Bednarek i Wydawnictwo Zaczytani 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Zaczytani.
REDAKCJA: Jędrzej Szulga
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://zaczytani.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek