Wspomnienia z Kalifornii [Światowe Życie] - Michelle Smart - ebook

Wspomnienia z Kalifornii [Światowe Życie] ebook

Michelle Smart

3,9

Opis

Stefano i Anna Moretti pobrali się zaledwie rok temu, ale już zamierzają się rozwieść. Ona posądza jego o zdradę, on ją – że zawsze zależało jej tylko na jego majątku. Nie kontaktują się ze sobą i nie chcą się więcej widzieć, ale wszystko się zmienia, gdy Anna na skutek wypadku traci pamięć. Zapomina, że ma żal do Stefana. Pamięta tylko, jak bardzo jest w nim zakochana. Stefano chwilowo rezygnuje z planów rozwodowych i postanawia zaopiekować się żoną. Zabiera ją do ich domu w Kalifornii. Już po kilku wspólnych dniach nie jest pewien, czy chce, by Anna przypomniała sobie, co ich poróżniło…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 153

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (47 ocen)
19
9
14
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michelle Smart

Wspomnienia z Kalifornii

Tłumaczenie:Filip Bobociński

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Próbowała sobie przypomnieć, ile wczoraj wypiła.

Dudniło jej w głowie. Anna Robson przesunęła palcami po głowie i znalazła guz. Ostrożnie nacisnęła go palcem i skrzywiła się z bólu. Czyżby się uderzyła w głowę?

Zmusiła swój obolały, zdezorientowany mózg do pracy. Musiała sobie przypomnieć wydarzenia poprzedniego dnia. Czy nie miała pójść z Melissą na drinka? Faktycznie, jak w każdy czwartkowy wieczór poszła z siostrą na drinka, zaraz po wspólnym wypadzie do siłowni.

Spojrzała na zegarek przy łóżku i zdębiała. Budzik w telefonie powinien się włączyć ponad godzinę temu. Gdzie go podziała?

Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu telefonu, ale momentalnie poczuła silne nudności. Ledwie zdążyła dojść do łazienki. Zwymiotowała i osunęła się bezwładnie na podłogę. Siedziała w bezruchu i próbowała sobie przypomnieć, co wczoraj piła. Nigdy nie nadużywała alkoholu, a w wieczory poprzedzające dni robocze ograniczała się do lampki wina. Dziś czuła się tak, jakby wypiła kilkanaście butelek.

Nie mogła w takim stanie pojawić się w biurze. Przypomniała sobie jednak, że wraz ze Stefanem miała się spotkać z przedstawicielami młodej firmy komputerowej. Stefano zastanawiał się nad jej kupnem i wyznaczył Annę do prześwietlenia firmowych raportów. Ufał jej osądowi. Jeżeli będzie zgodny z jego opinią, zainwestuje w firmę. W przeciwnym wypadku zrewiduje swoją decyzję. Powinna dostarczyć mu raport przed spotkaniem. Postanowiła wysłać go mejlem i wymówić się od spotkania chorobą.

Chwiejnym krokiem przemierzała dzielone z Melissą mieszkanie, opierając się o ściany dla zachowania równowagi. Po krótkich poszukiwaniach doszła do wniosku, że musiała zostawić laptop w biurze. Zadzwoni do Stefana i poda mu hasło.

Musiała znaleźć telefon. Powoli dotarła do kuchni, ale na blacie, zamiast komórki, leżała piękna torebka i koperta opatrzona jej imieniem.

Anna wyjęła list i zmrużyła oczy, próbując skupić się na tekście. Czytała go raz za razem, ale treść nadal pozostawała bez sensu. Melissa przepraszała ją za swój nagły wyjazd do Australii i obiecywała zadzwonić, kiedy dotrze na miejsce. Wyjazd siostry do Australii mogłaby uznać za jakiś żart, gdyby nie druga część listu, wyjaśniająca powody wyjazdu. Melissa napisała, że jedzie odwiedzić matkę, która porzuciła je obie ponad dziesięć lat temu. Jeśli faktycznie był to żart, to niezbyt udany. Lektura post scriptum wyjaśniła jedną z zagadek dzisiejszego dnia – siostra informowała, że wysypała piaskiem schody prowadzące do mieszkania, aby Anna znowu się na nich nie poślizgnęła. Prosiła też, żeby skontaktowała się z lekarzem, gdyby dalej odczuwała ból w miejscu uderzenia.

Anna przyłożyła dłoń do spuchniętej skroni. Nie mogła sobie przypomnieć oblodzonych schodów ani upadku. Na początku listopada było stosunkowo ciepło, ale kiedy teraz wyjrzała przez kuchenne okno, zobaczyła grubą warstwę lodu.

Ból głowy nie pozwalał jej zebrać myśli. Odłożyła list i zajrzała do leżącej na blacie torebki. W środku znalazła swoją przetartą, dziesięcioletnią portmonetkę – ostatni prezent, jaki otrzymała od ojca przed jego śmiercią. Czyżby wymieniły się torebkami z Melissą? Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego – od dziecka pożyczały sobie nawzajem różne rzeczy. Na samym dnie torebki znalazła swój telefon. Kolejna zagadka rozwiązana. Aparat sygnalizował pięć nieodebranych połączeń. Zmusiła się do skupienia i, cały czas walcząc z bólem głowy, wstukała kod odblokowujący telefon. Zły PIN. Spróbowała znowu. Zły PIN.

Zrezygnowana, wrzuciła telefon do torebki. Ledwo starczało jej sił, żeby utrzymać się na nogach, nie mówiąc o przypominaniu sobie kodu. W takich chwilach przeklinała decyzję o rezygnacji z telefonu stacjonarnego.

Trudno. Nowy plan: wyjdzie z domu, złapie taksówkę, pojedzie do biura, wyjaśni, że jest w stanie agonalnym, i wróci. Wcześniej łyknie kilka tabletek przeciwbólowych, modląc się, by jej podrażniony żołądek ich nie odrzucił.

Przyszykowane na następny dzień ubranie zawsze wisiało na krześle w sypialni. Zgarnęła je i usiadła na łóżku. Nie przypominała sobie, żeby miała taką kieckę. Pewnie Melissa znów pomieszała ich ubrania. Była to czarna sukienka do kolan, z długimi rękawami i eleganckim obszyciem. Ale wkładało się ją przez głowę, co przy stanie jej głowy i ciężkich, sztywnych ramionach przeciągnęło proces ubierania się w nieskończoność.

Była zbyt wyczerpana, by się umalować. Przesunęła delikatnie szczotką po włosach i ruszyła do wyjścia. Na półce przy drzwiach znalazła parę modnych czarnych botków na grubej podeszwie. Nie przypominała sobie, żeby takie miała. Jedną z największych zalet mieszkania z Melissą był fakt, że obie nosiły ten sam rozmiar butów i ubrań. Zamknęła za sobą drzwi i ostrożnie pokonała stopnie schodów. Wreszcie i do niej uśmiechnęło się szczęście – nie minęła minuta, a udało jej się zatrzymać taksówkę. Poprosiła kierowcę, żeby wysadził ją naprzeciw futurystycznego wieżowca przy Tower Bridge, skąd Stefano kierował swoim biznesem w Europie. Kiedy czekała na zmianę świateł, jej uwagę zwrócił lśniący czarny mercedes, który zatrzymał się przed frontowym wejściem do budynku. Odźwierny otworzył drzwi samochodu i ze środka wyłonił się Stefano.

Kiedy zapaliło się zielone światło, ruszyła na drugą stronę ulicy. Nie patrzyła na jezdnię. Patrzyła wyłącznie na niego.

Zaraz za nim z mercedesa wysiadła wysoka blondynka. W jej wyglądzie było coś niepokojąco znajomego. Anna poczuła ucisk w już i tak obolałym żołądku.

Czyjaś aktówka uderzyła ją w plecy. Zaskoczona Anna zdała sobie sprawę, że zamarła na środku ulicy w bezruchu, a dziesiątki przechodniów przeciskało się wokół niej, klnąc z cicha. Nogi miała ciężkie jak z ołowiu. Przycisnęła dłoń do brzucha, by powstrzymać nagły atak nudności, po czym zmusiła się do ruchu. Udało jej się dotrzeć do chodnika, nie tracąc równowagi. Pokonała obrotowe drzwi i podała ochronie torebkę do kontroli. Potem ruszyła prosto do łazienki, do pierwszej wolnej kabiny. Zwymiotowała. Czuła zimy pot spływający po jej skórze. Była idiotką, przychodząc tutaj. Jej stan – czymkolwiek był, nigdy czegoś podobnego nie doznała – wyraźnie się pogarszał. Umyła ręce i przepłukała usta zimną wodą. W lustrze nad umywalką zobaczyła swoje odbicie. Wyglądała okropnie. Twarz miała kredowobiałą, a jej ciemne włosy opadały w strąkach na ramiona…

Przyjrzała się uważniej odbiciu. Kiedy jej włosy zdążyły tak urosnąć? Odświeżyła oddech miętową drażetką, a następnie ruszyła do windy, na wszelki wypadek trzymając się blisko ściany. Do środka wsiedli dwaj nieznani jej mężczyźni i kobieta. Gawędzili wesoło. Weszła za nimi do kabiny, wcisnęła przycisk trzynastego piętra i złapała się poręczy, gdy winda delikatnie ruszyła w górę. Żywa rozmowa momentalnie zgasła. Anna poczuła na sobie wzrok pozostałych. Czy naprawdę wyglądała aż tak źle? Ulżyło jej, gdy pozostałe osoby wysiadły piętro niżej.

Gdy otworzyły się drzwi windy, usłyszała gwar rozmów sekretarek i pracowników administracji dobiegający z otwartej przestrzeni biurowej naprzeciw gabinetu, który dzieliła ze Stefanem.

Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę. Gapili się na nią wyraźnie zszokowani. Czy naprawdę musieli tak ostentacyjnie okazywać, że wyglądała koszmarnie? Anna zmusiła mięśnie twarzy do powitalnego uśmiechu. Nikt nie odpowiedział jej tym samym.

Rozejrzała się za Chloe, swoją nowo zatrudnioną, niedoświadczoną asystentką, która panicznie się bała kontaktów ze Stefanem. Biedactwo, nie będzie zachwycona, gdy się dowie, że będzie dzisiaj musiała przejąć wszystkie obowiązki Anny. Nigdy nie chciała mieć osobistej asystentki. Do diabła, przecież sama była osobistą asystentką! Przez te półtora roku, odkąd Stefano ściągnął ją z Levon Brothers, nałożył na nią tyle obowiązków, że nie nadążała w normalnym czasie pracy. Gdy któregoś wieczoru zastał ją w biurze po dwudziestej pierwszej, uparł się, by zatrudnić jej kogoś do pomocy. – Czy to oznacza, że dostanę nowe stanowisko? – zapytała wtedy z szelmowskim uśmiechem. Jej bezczelność się opłaciła: dostała awans oraz sowitą podwyżkę.

Być może Chloe schowała się za szafą i czekała na przybycie Anny, by móc się ukryć pod jej skrzydłami. Miała nadzieję, że dziewczyna wkrótce przyzwyczai się do sposobu bycia Stefana. Większość nowych pracowników reagowała na niego specyficzną mieszaniną podziwu i strachu. Z czasem to ustępowało i normalna rozmowa z szefem stawała się możliwa. Anna nigdy nie czuła się skrępowana w obecności Stefana, ale bardzo współczuła innym, w których wzbudzał po równo: grozę i uwielbienie.

Zamknęła za sobą drzwi gabinetu i stanęła jak wryta. Na moment zapomniała nawet o pulsującym bólu w skroni i nudnościach.

Gdy Stefano zaoferował jej pracę i dowiedziała się, że będzie dzieliła z nim gabinet, odparła bez namysłu, że zgodzi się pod warunkiem, że jej strona biura będzie utrzymana w różnych odcieniach fioletu. Pamiętała, jak się śmiała, gdy weszła do gabinetu pierwszego dnia pracy i odkryła, że połowa ścian pomalowana jest na standardowy kremowy kolor, druga połowa zaś – na kilka odcieni soczystej śliwki.

Dzisiaj cały gabinet był kremowy.

Ledwie zdążyła dojść do swojego biurka, gdy drzwi otwarły się gwałtownie i do środka wpadł Stefano – gniewny i ponury jak nigdy. Zanim zdążyła zapytać, dlaczego w nocy z wczoraj na dziś ściągnął do gabinetu armię dekoratorów wnętrz, z hukiem zatrzasnął drzwi, skrzyżował ręce na szerokiej piersi i wysyczał:

– Co ty tutaj robisz?

– Też miło mi cię widzieć – warknęła, po części z rozdrażnienia, a po części z bólu. – Miałam wypadek, poślizgnęłam się i upadłam. Wiem, że wyglądam okropnie, ale czy nie mógłbyś poudawać, że wciąż wyglądam jak zwyczajna, szara supermodelka? Był to jeden z ich licznych, ciągle powtarzanych żartów. Ilekroć Stefano wdzięczył się do niej i namawiał ją na randkę, spławiała go kąśliwą ripostą, że jego typ to wysokie, długonogie supermodelki, podczas gdy ona miała zaledwie nieco ponad metr pięćdziesiąt wzrostu. – Nabawiłbyś się zwyrodnienia kręgów szyjnych, gdybyś się musiał ciągle schylać, żeby mnie pocałować – zażartowała niegdyś.

– Jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy! – odparł błyskawicznie. Od tamtej pory Anna nie odważyła się już więcej wspominać o całowaniu. Zabroniła sobie nawet tego wyobrażać. Raz, kiedy się rozmarzyła i postanowienie złamała, przez cały tydzień jej tętno przyspieszało, ilekroć się zbliżał, co skrzętnie musiała ukrywać. Jej szef bezsprzecznie był oszałamiająco przystojny. Wyższy od niej o głowę, z kruczoczarnymi włosami, orlim nosem, kształtnymi, wydatnymi wargami i idealnie wyrzeźbionym podbródkiem pokrytym lekkim zarostem. Jednym spojrzeniem mógł zatrzymać człowieka w biegu. Jego zielone, wyraziste oczy w ułamku sekundy potrafiły zmienić odcień z jasnego na ciemny. Anna nauczyła się rozpoznawać jego spojrzenie – oczy odzwierciedlały aktualny nastrój Stefana. Dziś były tak ciemne, jak to tylko możliwe.

Ale Anna była zbyt skołowana, by odczytać poprawnie, co to mogło oznaczać. Zażyty paracetamol nie pomógł, ból stawał się coraz silniejszy. Usiadła na skraju biurka. Zaczęła widzieć podwójnie, ale i tak zdołała zauważyć, że coś było nie tak. Spróbowała skoncentrować wzrok na zagraconym biurku. Nigdy nie zostawiała zagraconego biurka. Bałagan doprowadzał ją do szału. Każdy przedmiot miał swoje określone miejsce. Poza tym…

– Co robią zdjęcia kotów na moim biurku? – Zawsze lubiła psy, nie koty. Psy są wierne. Nie porzucają swoich opiekunów.

– Na biurku Chloe – wycedził Stefano głosem twardym jak stal.

Anna przechyliła głowę i zamrugała, próbując skupić coraz bardziej zamglone spojrzenie na Stefanie. – Proszę, nie drocz się ze mną. Spóźniłam się zaledwie dwadzieścia minut, a moja głowa… – Nie mogę uwierzyć, że okazałaś się do tego stopnia bezwstydna, że pojawiłaś się tu jak gdyby nigdy nic – przerwał jej Stefano.

Przyzwyczajona do specyficznego słownictwa, jakiego używał, założyła, że w jego języku „bezwstydna” znaczy: „głupia”. Musiała mu przyznać trochę racji – wyjście z mieszkania w jej stanie było cholernie głupie.

– Wiem, że źle ze mną. – Formułowanie zdań przychodziło jej z coraz większym trudem. – Czuję się, jakbym była w połowie drogi do kostnicy, ale zostawiłam laptop w biurze, a chciałam przekazać ci dzisiejszy raport. Na samo spotkanie będziesz musiał pójść z Chloe. – To jakaś nowa gierka? – prychnął i zacisnął szczęki.

Zaczęła się zastanawiać, czy jej słuch nie był w podobnym stanie jak reszta organizmu. W pracy ze Stefanem lubiła to, że mówił prosto z mostu. Dlatego regularnie zlecał najbardziej zaufanym pracownikom, żeby zastępowali go podczas korporacyjnych przemówień. – Języka angielskiego nauczyłem się sam – wyjaśniał, nie ukrywając niesmaku. – Gdybym próbował nauczyć się go od was, Anglików, to teraz owijałbym wszystko w bawełnę jak na amerykańskiej plantacji.

Zawsze ją to bawiło. Już od pierwszego tygodnia współpracy poznała wiele oryginalnych powiedzonek Stefana, a jego włoski akcent sprawiał, że brzmiały jeszcze zabawniej. Od tamtego czasu podszkoliła go nieco w rzucaniu obelg – wieloma z nich zresztą sama go obrzucała.

To wszystko czyniło jego pytanie jeszcze bardziej zagadkowym.

– Nie rozumiem, o czym mówisz.

Oderwał się od drzwi gabinetu i podszedł do niej.

– Czyżby brała pani lekcje aktorstwa, pani Moretti?

– …pani Mo…? – urwała, zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Zaraz tego pożałowała, bo łupanie w czaszce przybrało na sile. – Czy ja się obudziłam w jakiejś alternatywnej rzeczywistości? – wyrzuciła z siebie i stwierdziła, że to wcale nie brzmiało niewiarygodnie. Więcej – to zdawało się jedynym możliwym wytłumaczeniem. Od kiedy wstała z łóżka, czuła się oderwana od rzeczywistości. Gdy otworzyła oczy, Stefano stał tuż przy jej biurku. Jego potężna postać pochyliła się nad nią.

– Prowadzisz kapitalną grę. Zdradź mi jej zasady. Chciałbym zaplanować następny ruch. – Mówił łagodnie, ale w jego głosie czaiło się zagrożenie. Anna otworzyła szeroko swe piękne orzechowe oczy. Przez ostatni miesiąc, gdy jej nie widziałem, musiała często ćwiczyć tę niewinną minkę – pomyślał pełen jadu Stefano.

Minął miesiąc od dnia, w którym upokorzyła go w jego własnej sali konferencyjnej i odeszła z jego życia. Oparł dłonie na biurku i wpatrywał się w tę piękną twarz, która go zachwyciła na samym początku ich znajomości.

– Naprawdę nie rozumiem, o czym mówisz – powiedziała Anna i powoli wstała. – Idę do domu. Jedno z nas jest naprawdę skołowane. Szczerze mówiąc, nie wiem które.

Zaśmiał się. Och, ukrywała coś więcej.

– Sądzę, że ty również powinieneś iść do domu – kontynuowała, spoglądając na niego z niepokojem, jak na groźnego psa spuszczonego ze smyczy. – Gdybym cię nie znała, to pomyślałabym, że jesteś pijany.

Przez moment zastanawiał się, czy to ona nie jest pijana. Mówiła niewyraźnie i lekko się chwiała. Prowokowała go do udziału w kolejnej grze, której zasad nie znał, żeby mogła uderzyć, kiedy najmniej będzie się tego spodziewał. Nie nabierze się znowu. W swoim świecie to on ustalał zasady, a nie ta wiedźma, która opętała go pożądaniem.

Zaplanowała to od początku. Odrzucała jego zaloty przez osiemnaście miesięcy, żeby wpadł w desperację i zgodził się z nią ożenić, choć chciał się tylko z nią przespać.

Ale po chwili musiał przyznać przed sobą, że ich związek nie był jednak taki płytki. Co tylko pogarszało sprawę. Myślał, że znał Annę. Że mógł jej zaufać. On: Stefano Moretti, człowiek, który już w młodości nauczył się nie ufać nikomu. Wrobiła go w ten ślub, żeby potem rozwieść się z nim z powodu niewierności i wyrwać dla siebie pokaźną część jego majątku, upokarzając go przy okazji na oczach pracowników. Teraz nie mógł uwierzyć, że był taki głupi i dał się nabrać.

Gdy odebrał telefon od swojego adwokata, że żona, będąca w separacji, planuje pozwać go i oskubać, musiał zwalczyć w sobie odruch, by ruszyć do jej mieszkania i z nią porozmawiać. Nie należał do ludzi, którzy siedzą bezczynnie i stoicko znoszą przeciwności losu. Zawsze brał byka za rogi. Reagował. Działał. Nieraz jako dzieciak miał przez to kłopoty. Nigdy nie wiedział, kiedy należy poskromić język. Lub pięści.

Przez prawie dwa tygodnie grał na zwłokę, nie przyjmując do wiadomości listu od jej prawnika. Za dziesięć dni mijał rok od zawarcia przez nich małżeństwa i w konsekwencji mogli się rozwieść zgodnie z prawem. Dopiero wtedy Anna dowie się, jaką część majątku planował jej oddać: absolutnie żadną. I zamierzał dopilnować, by zdobycie tej wiedzy sporo ją kosztowało.

Zapłaci mu za wszystkie kłamstwa. Usatysfakcjonuje go tylko upokorzenie jej w podobny sposób, w jaki ona obeszła się z nim.

Zażądała stu milionów funtów za niecały rok małżeństwa! Jej bezczelność przekroczyła wszelkie granice!

Niezależnie od tego, co mu zrobiła, kiedy ujrzał ją teraz, odkrył, że jego pożądanie nie wygasło. Nadal była dla niego najseksowniejszą kobietą na świecie. Jedwabiste, ciemnoorzechowe włosy do ramion stanowiły idealną oprawę dla wyraźnie zarysowanych kości policzkowych i pełnych warg, tak skorych do rzucania kąśliwych uwag. Jej skóra była miękka i kremowa. Nigdy przy tym nie miała obsesji na punkcie swojego wyglądu. Nie znaczyło to, oczywiście, że nie przywiązywała do niego żadnej wagi. Lubiła się stroić. Po prostu nigdy nie czuła potrzeby poprawiania swego naturalnego piękna. Anna Moretti z domu Robson, kobieta o ciele bogini i ciętym języku. Sprytna i przebiegła. Słodka i urocza. Prawdziwa zagadka.

Jakże on nią gardził.

Jak bardzo jej pragnął.

Odkąd opuścił więzienie wiele lat temu, do perfekcji opanował sztukę powściągania wybuchów gniewu. Jednak Anna jak nikt inny umiała zerwać jego maskę opanowania. Potrafiła rozdrażnić go tak, że miał ochotę okładać pięściami ściany, jednocześnie łaknąc jej dotyku.

Nie była uległa. Zrozumiał to już przy pierwszym spotkaniu. Ale nie spodziewał się, że będzie miała czelność przyjść do tego budynku.

– Nie – odparł, po czym nachylił się nad nią i głęboko wciągnął powietrze. Od razu rozpoznał jej zapach. Woń, którą przesiąkła jego pościel. Nie pomogło żadne pranie. Żeby się jej pozbyć, musiał wyrzucić prześcieradła i kupić nowe. – Nie jestem pijany. Ale jeśli masz problemy z pamięcią, to wiem, co ci pomoże ją odzyskać.

Wyczuła zagrożenie, ale nie dał jej szansy na reakcję. Przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej usta.

Wyczuł, że zesztywniała, zszokowana wymuszonym pocałunkiem, i uśmiechnął się w duchu. Jeżeli chciała grać z nim w swoje gierki, to przekona się, że tutaj to on ustala zasady. Może tworzyć nowe i łamać stare, tak jak planował złamać ją.

Smak ust, bliskość ciała, jej zapach. Poczuł, że rozgrzana krew krąży mu w żyłach szybciej, że budzi się w nim pożądanie…

Odwróciła głowę w bok, przerywając pocałunek, po czym wierzchem dłoni uderzyła go w twarz.

– Co ty sobie myślisz?! – krzyknęła w szoku i złości, po czym wytarła usta grzbietem dłoni. – Jesteś… – Głos ją zawiódł.

– No, kim jestem? – wycedził przez zęby, ze wszystkich sił starając się zachować kontrolę nad głosem. Wystarczył miesiąc rozłąki, żeby zlekceważył potęgę łączącej ich namiętności. Zapomniał, że jeden pocałunek Anny potrafił go podniecić jak jakiegoś nastolatka.

Spojrzała na niego ponownie i teraz w jej oczach nie było już gniewu, tylko przerażenie. I choć wydawało się to niemożliwe, zbladła jeszcze bardziej.

– Stef… – Zachwiała się i wyciągnęła do niego rękę.

– Anno?

Nagle straciła równowagę i zwaliła się z nóg. Zdążył ją złapać, zanim upadła na podłogę.

Tytuł oryginału:

Once a Moretti Wife

Pierwsze wydanie:

Harlequin Mills & Boon Limited, 2017

Tłumaczenie:

Filip Bobociński

Redaktor serii:

Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne:

Marzena Cieśla

Korekta:

Hanna Lachowska

© 2017 by Michelle Smart

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 9788327640758

Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.