Wspomnienia osobiste z Powstania 1863 roku - Stanisław Grzegorzewski - ebook

Wspomnienia osobiste z Powstania 1863 roku ebook

Stanisław Grzegorzewski

0,0
1,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wspomnienia Stanisława Grzegorzewskiego, uczestnika powstania styczniowego, walczącego między innymi w szeregach Żuawów Śmierci, są bardzo cennym źródłem do dziejów polskiej insurekcji 1863 i 1864 roku. Śmiało też można je nazwać kroniką jednego z najsłynniejszych oddziałów powstańczych. Żuawi, utworzeni przez Francuza, Franciszka Rochebrune`a, w kolejnych bojach wykazali się wielką odwagą i determinacją w walce z rosyjskim zaborcą, wzbudzając strach carskich żołnierzy. Stali się wręcz legendą powstańczych walk od Miechowa po Krzykawkę. (...) Nie ma wątpliwości co do wartości wspomnień Stanisława Grzegorzewskiego, przygotowanych i opracowanych do druku przez dra Kamila Kartasińskiego, dlatego w roku 160 rocznicy powstania styczniowego warto je udostępnić współczesnemu czytelnikowi. prof. dr hab. Dariusz Nawrot (Uniwersytet Śląski w Katowicach) O autorze opracowania naukowego: Kamil Kartasiński – doktor nauk humanistycznych, pisarz, publicysta, wykładowca, autor książek i artykułów naukowych. Miłośnik historii Powstania Styczniowego, a w szczególności oddziału Żuawów Śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 271

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Re­cen­zja wy­daw­ni­czaprof. Da­riusz Na­wrot (Uni­wer­sy­tet Ślą­ski)
Re­dak­cjaKa­mil Kar­ta­siń­ski
Ko­rektaAn­drzej Ryba
Pro­jekt okładkiGRA­FIKO, Krzysz­tof Pa­łu­bicki
Zdję­cie na okładce„Żu­awi Śmierci”, fot. Wa­lery Rze­wu­ski, zbiory Mu­zeum Woj­ska Pol­skiego w War­sza­wie.
Skład oraz przy­go­to­wa­nie do drukuGRA­FIKO, Krzysz­tof Pa­łu­bicki
Do­fi­nan­so­wano ze środ­ków Mi­ni­stra Kul­tury i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­wego po­cho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tury
All ri­ghts re­se­rved / Wszel­kie prawa za­strze­żone Co­py­ri­ght © Fun­da­cja Hi­sto­ria.pl i Ka­mil Kar­ta­siń­ski
Wy­da­nie IGdańsk 2023
ISBN 978-83-68008-26-5
Wy­dawca: Fun­da­cja hi­sto­ria.pl 80-855 Gdańsk Wały Pia­stow­skie 1/1508 tel.: (+48) 509 750 116

Ro­dzi­com, za bez­wa­run­kową mi­łośćoraz wspar­cie w każ­dej chwili mego ży­cia

Ka­mil Kar­ta­siń­ski

Wstępau­tora opra­co­wa­nia na­uko­wego

Czę­sto mówi się, że czło­wiek na­prawdę umiera do­piero wtedy, gdy umrze ostat­nia zna­jąca go osoba. Ta­kie po­wo­dze­nie przy­cho­dzi mi na myśl, gdy mam przy­jem­ność przed­sta­wić Pań­stwu wspo­mnie­nia Sta­ni­sława Grze­go­rzew­skiego, jed­nego z Żu­awów Śmierci, któ­rego w ja­kimś sen­sie mo­żemy na­zwać kro­ni­ka­rzem tej nie­zwy­kłej jed­nostki z okresu Po­wsta­nia Stycz­nio­wego. Sta­ni­sław Grze­go­rzew­ski był jed­nym z ty­sięcy mło­dych chło­pa­ków, któ­rzy po wy­bu­chu walki prze­ciwko ro­syj­skiemu za­borcy w stycz­niu 1863 r. po­rzu­cił na­ukę za­gra­nicą i po­wró­cił do kraju, aby wal­czyć o nie­pod­le­głość Pol­ski. Wstą­pił do od­działu Żu­awów Śmierci, któ­rych za­ło­ży­cie­lem był cha­ry­zma­tyczny fran­cu­ski do­wódca Fran­ci­szek Ro­che­brune. Wraz z tym od­dzia­łem Grze­go­rzew­ski prze­szedł kam­pa­nię w kor­pu­sie Ma­riana Lan­gie­wi­cza bio­rąc udział w sze­re­gach Żu­awów Śmierci w bi­twie pod Chro­brzem i Gro­cho­wi­skami. W póź­niej­szym eta­pie po­wsta­nia, już po roz­wią­za­niu od­działu Żu­awów Śmierci, wziął udział w wy­pra­wie na Po­ryck, słu­żąc w od­dziale Woj­cie­cha Ko­mo­row­skiego. Po upadku po­wsta­nia, do­koń­czył edu­ka­cję na za­chod­niej uczelni, pra­co­wał przez ja­kiś czas na emi­gra­cji, a na­stęp­nie osiadł na stałe w Ga­li­cji, gdzie czyn­nie an­ga­żo­wał się w dzia­łal­ność pa­trio­tyczno-spo­łeczną.

W sierp­niu 1902 r. ukoń­czył pi­sa­nie swo­ich wspo­mnień z okresu Po­wsta­nia Stycz­nio­wego. Za­le­d­wie kilka mie­sięcy póź­niej, w parę dni po 40 rocz­nicy wy­bu­chu Po­wsta­nia, od­szedł na wieczną wartę. Można tylko się do­my­ślać, jak wiele stra­ci­liby hi­sto­rycy zaj­mu­jący się te­ma­tyką Żu­awów Śmierci, gdyby los nie po­zwo­lił do­koń­czyć Grze­go­rzew­skiemu swo­ich wspo­mnień i wy­dać ich dru­kiem. Na­sza wie­dza o tej jed­no­stce by­łaby dużo skrom­niej­sza i po­zba­wiona wiele in­te­re­su­ją­cych szcze­gó­łów z pola walki oraz po­staci z nią zwią­za­nych. Grze­go­rzew­ski kre­ślił swoje wspo­mnie­nia bę­dąc już star­szym czło­wie­kiem, który chciał roz­li­czyć się ze swoją prze­szło­ścią oraz do­ko­nać pew­nych pod­su­mo­wań. Gdy pierw­szy raz ze­tkną­łem się z jego wspo­mnie­niami, jesz­cze przy­go­to­wu­jąc moją pracę li­cen­cjacką do­ty­czącą Żu­awów, urze­kła mnie kla­row­ność my­śli au­tora oraz opis wy­łącz­nie tych wy­da­rzeń, któ­rych był bez­po­śred­nim uczest­ni­kiem. Ana­li­zu­jąc jego wspo­mnie­nia, można w nich wy­róż­nić dwa wątki nar­ra­cyjne, które wza­jem­nie się ze sobą prze­pla­tają.

Do pierw­szego z nich na­leży chro­no­lo­giczny za­pis wy­da­rzeń, który roz­po­czyna się od krót­kiego przed­sta­wie­nia swo­jego dzie­ciń­stwa, okresu stu­diów oraz wy­da­rzeń, które po­prze­dzały wy­buch po­wsta­nia w 1863 r. Główna część książki jest po­świę­cona wy­da­rze­niom zwią­za­nym z udzia­łem w wal­kach po­wstań­czych i obej­mują nie­mal rok, tj. od 22 stycz­nia 1863 do 17 stycz­nia 1864. Ostat­nia chro­no­lo­giczna część książki obej­muje hi­sto­rię Grze­go­rzew­skiego po upadku Po­wsta­nia Stycz­nio­wego – do­koń­cze­nia stu­diów, ży­cia na emi­gra­cji, a na­stęp­nie za­miesz­ka­nia w Ga­li­cji, z którą był zwią­zany do końca swo­jego ży­cia. Trzeba przy­znać, że au­tor pro­wa­dzi swoją nar­ra­cję z kro­ni­kar­ską do­kład­no­ścią – stara się umiesz­czać wy­da­rze­nia w miej­scu oraz cza­sie, po­daje cał­kiem sporo szcze­gó­łów bio­gra­ficz­nych na te­mat osób, które spo­tkał na swo­jej ży­cio­wej dro­dze, ma rów­nież am­bi­cje przed­sta­wia­nia geo­gra­ficz­nych szcze­gó­łów miejsc, w któ­rych prze­by­wał.

Dru­gim wąt­kiem nar­ra­cyj­nym jego wspo­mnień są re­flek­sje z per­spek­tywy lat, któ­rymi bar­dzo chęt­nie dzieli się ze swo­imi czy­tel­ni­kami, jed­no­cze­śnie wy­raź­nie je za­zna­cza­jąc, gdy od­biega na chwilę od chro­no­lo­gicz­nego za­pisu wy­da­rzeń. Czego do­ty­czą roz­wa­ża­nia by­łego we­te­rana Żu­awów Śmierci? Są one przede wszyst­kim na­kie­ro­wane na wątki pa­trio­tyczne, mi­ło­ści do swo­jej Oj­czy­zny, oraz po­no­sze­nia naj­wyż­szej ofiary w walce o jej nie­pod­le­głość. Nie brak w nich rów­nież gorz­kich re­flek­sji do­ty­czą­cych ludz­kich am­bi­cji i pra­gnień chwały, która może przy­sło­nić osią­gnię­cie wyż­szych ce­lów. Grze­go­rzew­ski pi­sze wprost o tru­dzie po­wstań­czego ży­cia, stra­chu przed śmier­cią, okru­cień­stwie starć z Mo­ska­lami czy nie­pew­no­ści prze­ży­cia dnia ju­trzej­szego. W jego wspo­mnie­niach nie brak także pięt­no­wa­nia wad ludz­kich cha­rak­te­rów, ta­kich jak próż­ność, zło­dziej­stwo, tchó­rzo­stwo czy brak zde­cy­do­wa­nia. Au­tor wspo­mnień nie kre­śli idyl­licz­nego opisu walk po­wstań­czych, można na­pi­sać, że w jego re­la­cji stale jest obecny „pot, krew i łzy”. Cza­sami jed­nak z czu­ło­ścią wraca do wspo­mnień z ży­cia obo­zo­wego, które sam okre­śla mia­nem naj­przy­jem­niej­szych chwil w swoim ży­ciu.

Grze­go­rzew­skiego można na­zwać kro­ni­ka­rzem Żu­awów Śmierci, o czym szcze­gól­nie świad­czy do­da­tek do jego wspo­mnień, w któ­rym ze­brał in­for­ma­cje z pu­bli­ka­cji i wspo­mnień (stan na 1902 r.), w któ­rych zo­stały za­miesz­czone in­for­ma­cje o tej nie­zwy­kłej jed­no­stce. Ca­łość jego wspo­mnień uzu­peł­niają zdję­cia by­łych Żu­awów, do­ku­menty oraz mapy. Pu­bli­ka­cja zo­stała wy­dana w 1903 r. we Lwo­wie, na­kła­dem To­wa­rzy­stwa Wy­daw­ni­czego[1] z oka­zji 40-le­cia wy­bu­chu Po­wsta­nia Stycz­nio­wego. Nie­stety nie wiemy, czy au­tor do­cze­kał wy­da­nia swo­ich wspo­mnień i wi­dział je w for­mie książ­ko­wej. Sta­ni­sław Grze­go­rzew­ski zmarł 25 stycz­nia 1903 r. 

Czas na kilka słów do­ty­czą­cych obec­nego wy­da­nia Wspo­mnie­nia oso­bi­ste z po­wsta­nia 1863 roku. Pre­zen­to­wany tekst opiera się na wy­da­niu z 1903 r. Zo­stał za­cho­wany ory­gi­nalny układ wspo­mnień, które dzielą się na wstęp, pięt­na­ście roz­dzia­łów oraz do­da­tek. Wspo­mnie­nia zo­stały przeze mnie opa­trzone przy­pi­sami wy­ja­śnia­ją­cymi pod­sta­wowe ter­miny, wy­da­rze­nia, po­sta­cie oraz pro­stu­ją­cymi błędy za­warte w re­la­cji. Zo­stał za­cho­wany ory­gi­nalny styl nar­ra­cji au­tora, z uwspół­cze­śnie­niem pi­sowni nie­któ­rych słów (za­miast kan­ce­la­ryi jest „kan­ce­la­ria” itp.)[2]. Po­zo­sta­wiono także ory­gi­nalne przy­pisy au­tora, które są za­zna­czone po­gru­bio­nym tek­stem. No­wo­ścią, która nie wy­stę­puje w pier­wot­nej wer­sji wspo­mnień jest za­miesz­cze­nie przeze mnie krót­kiego omó­wie­nia tre­ści każ­dego z roz­dzia­łów, które wy­stę­puje przed głów­nym tek­stem wspo­mnień.

Tre­ściami do­dat­ko­wymi, które pre­zen­tuję na końcu książki w po­staci aneksu jest bio­gram i ka­len­da­rium ży­cia Sta­ni­sława Grze­go­rzew­skiego, dwa tek­sty do­ty­czące Żu­awów Śmierci i Fran­ciszka Ro­che­brune oraz wy­kaz in­nych wspo­mnień Żu­awów, z któ­rymi warto się za­po­znać. Ca­łość uzu­peł­nia bi­blio­gra­fia po­zy­cji, z któ­rych ko­rzy­sta­łem przy­go­to­wu­jąc na­ukowe opra­co­wa­nie ni­niej­szej pu­bli­ka­cji.

Pra­cu­jąc nad nową edy­cję wspo­mnień Sta­ni­sława Grze­go­rzew­skiego sta­ra­łem się do­trzeć do mało zna­nych zdjęć Żu­awów Śmierci, które udało mi się uzy­skać z pol­skich in­sty­tu­cji oraz mu­zeów. Pre­zen­to­wane w książce fo­to­gra­fie po­cho­dzą z Za­kładu Na­ro­do­wego im. Osso­liń­skich, Mu­zeum Kra­kowa, Mu­zeum Na­ro­do­wego w Kra­ko­wie oraz Mu­zeum Woj­ska Pol­skiego w War­sza­wie, Po­lony oraz zbio­rów pry­wat­nych au­tora i Ro­berta Osiń­skiego. W książce za­miesz­czono także część ory­gi­nal­nych fo­to­gra­fii i do­ku­men­tów, które były umiesz­czone w wy­da­niu z 1903 r. 

Chciał­bym w tym miej­scu szcze­gól­nie po­dzię­ko­wać panu An­drze­jowi Ry­bie, który umoż­li­wił mi wy­da­nie ni­niej­szej pu­bli­ka­cji skła­da­jąc od­po­wied­nie wnio­ski do pro­gramu „Li­te­ra­tura 2023” pro­wa­dzo­nego przez In­sty­tut Książki. Dzię­kuję rów­nież panu Ro­ber­towi Osiń­skiemu oraz pro­fe­so­rowi Da­riu­szowi Na­wro­towi za uważną lek­turę ma­szy­no­pisu i cenne uwagi.

Cie­szę się, że w roku, w któ­rym ob­cho­dzimy 160 rocz­nicę Po­wsta­nia Stycz­nio­wego, mogę do­ło­żyć swoją drobną „ce­giełkę” w po­staci ni­niej­szej książki, upa­mięt­nia­ją­cej jedno z naj­waż­niej­szych wy­da­rzeń w hi­sto­rii Pol­ski.

dr Ka­mil Kar­ta­siń­ski

Wstęp Ro­berta Osiń­skiego – do­wódcy Grupy Re­kon­struk­cji Hi­sto­rycz­nej Pułk Żu­awów Śmierci

160 lat temu nasi ro­dacy ko­lejny raz chwy­cili za broń. W pa­miętną noc z 22 na 23 stycz­nia 1863 roku roz­po­częło się naj­dłu­żej trwa­jące po­wsta­nie na­ro­dowe, które hi­sto­ria na­zwała Po­wsta­niem Stycz­nio­wym. Mimo po­cząt­ko­wych nie­po­wo­dzeń, dra­ma­tycz­nego braku broni i wy­szko­lo­nych ofi­ce­rów, po­wsta­nie stop­niowo roz­wi­jało się. Wo­bec du­żej prze­wagi wojsk car­skich je­dyną moż­liwą formą walki stała się wojna par­ty­zancka. Od­działy po­wstań­cze, zwane par­tiami, dzia­łały w trudno do­stęp­nych za­le­sio­nych te­re­nach, gdzie mo­gły się ła­twiej ukry­wać, bro­nić się czy or­ga­ni­zo­wać za­sadzki na wroga.

W pierw­szych mie­sią­cach po­wsta­nia nie­śmier­telną sławą okrył się od­dział sfor­mo­wany w obo­zie oj­cow­skim przez fran­cu­skiego ofi­cera Fran­ciszka Ro­che­brune’a, na­zwany Żu­awami Śmierci. Po klę­sce mie­chow­skiej 17 lu­tego 1863 roku, gdzie po­le­gło 81 żu­awów, od­dział zo­stał od­two­rzony w obo­zie gen. Ma­riana Lan­gie­wi­cza w Gosz­czy, osią­ga­jąc stan około 440 żoł­nie­rzy. 17 marca pod Chro­brzem i na­stęp­nego dnia pod Gro­cho­wi­skami Żu­awi dali ko­lejne do­wody mę­stwa i po­świę­ce­nia, w zna­czący spo­sób przy­czy­nia­jąc się do od­par­cia licz­niej­szego i le­piej uzbro­jo­nego prze­ciw­nika. Ich sława ro­sła z każ­dym dniem. Ów­cze­sna prasa (m.in. kra­kow­ski „Czas” czy „Wia­do­mo­ści z pola bi­twy”) z naj­wyż­szym uzna­niem re­la­cjo­no­wały ich zdy­scy­pli­no­wa­nie, wa­lecz­ność, bra­wurę i sku­tecz­ność na polu bi­twy. Pa­mięt­ni­ka­rze i hi­sto­rycy wy­ra­żali się o nich z du­żym uzna­niem. Współ­cze­śni hi­sto­rycy nadali im miano „ko­man­do­sów Po­wsta­nia Stycz­nio­wego’.

For­ma­cji Żu­awów Śmierci przez długi czas nie po­świę­cono osob­nego opra­co­wa­nia. Do­piero w 2022 roku dr Ka­mil Kar­ta­siń­ski wy­dał pu­bli­ka­cję „Żu­awi Śmieci. Ko­man­dosi Po­wsta­nia Stycz­nio­wego” przed­sta­wia­jącą hi­sto­rię for­ma­cji, cha­rak­te­ry­zu­jąc umun­du­ro­wa­nie i uzbro­je­nie, syl­wetki do­wód­ców i ofi­ce­rów, prze­bieg bi­tew i po­ty­czek. Au­tor w du­żej czę­ści ko­rzy­stał z re­la­cji i pa­mięt­ni­ków by­łych żu­awów, z któ­rych na szcze­gólną uwagę za­słu­guje pa­mięt­nik sier­żanta żu­awów – Sta­ni­sława Grze­go­rzew­skiego – „No­tatki oso­bi­ste z po­wsta­nia 1863 roku” wy­dany we Lwo­wie w 1903 roku. Pa­mięt­nik ten jest o tyle nie­zwy­kły, że sta­nowi fak­tycz­nie naj­peł­niej­szą kro­nikę for­ma­cji Żu­awów Śmierci. Do­brze się stało, że Ka­mil Kar­ta­siń­ski zde­cy­do­wał się udo­stęp­nić czy­tel­ni­kom tę uni­ka­tową pu­bli­ka­cję, wzbo­ga­ca­jąc ją wła­snym ko­men­ta­rzem, licz­nymi fo­to­gra­fiami a także frag­men­tami re­la­cji in­nych żoł­nie­rzy tej eli­tar­nej for­ma­cji. W 160 rocz­nicę wy­da­rzeń Po­wsta­nia Stycz­nio­wego uka­zało się wiele pu­bli­ka­cji oma­wia­ją­cych różne aspekty po­wsta­nia, a także od­na­le­zio­nych w ar­chi­wach rę­ko­pi­śmien­nych re­la­cji uczest­ni­ków, ale pa­mięt­nik Sta­ni­sława Grze­go­rzew­skiego jest wśród nich nie­kwe­stio­no­waną pe­rełką.

Jako współ­or­ga­ni­za­tor i do­wódca Grupy Re­kon­struk­cji Hi­sto­rycz­nej „Pułk Żu­awów Śmierci”, przed­sta­wia­ją­cej od po­nad dwu­dzie­stu lat na po­lach bi­tew Po­wsta­nia Stycz­nio­wego, w for­mie re­kon­struk­cji, wa­leczne czyny i męż­nego du­cha Żu­awów Śmierci – mam nie­wąt­pliwą sa­tys­fak­cję, że choć w ma­łym stop­niu mo­głem uczest­ni­czyć w udo­stęp­nie­niu wspo­mnień Sta­ni­sław Grze­go­rzew­skiego szer­szej pu­blicz­no­ści.

Ro­bert Osiń­ski

1. Strona ty­tu­łowa pierw­szego wy­da­nia wspo­mnień Sta­ni­sława Grze­go­rzew­skiego. (Zbiory Ro­berta Osiń­skiego)

.

DLA UCZCZE­NIA

40-let­niej pa­miątki po­wsta­nia stycz­nio­wego

WSPO­MNIE­NIA OSO­BI­STE

Z PO­WSTA­NIA 1863 ROKU

SKRE­ŚLIŁ

STA­NI­SŁAW GRZE­GO­RZEW­SKI

sier­żant z pułku „Żu­awów Śmierci”,

po­rucz­nik wojsk na­ro­do­wych

1863 roku

Lwów

Na­kła­dem To­wa­rzy­stwa Wy­daw­ni­czego

1903

.

2. Sta­ni­sław Grze­go­rzew­ski, au­tor wspo­mnień. (Po­lona)

Wstęp

Wspo­mnie­nia moje o uczest­nic­twie w po­wsta­niu na­ro­do­wym 1863 r. obie­ca­łem na­pi­sać moim przy­ja­cio­łom na jed­nej z wie­czor­nic gniazda so­ko­lego Borsz­czow­skiego[3] – i z przy­rze­cze­nia się wy­wią­zuję.

Do wła­ści­wej tre­ści tych wspo­mnień, obej­mu­ją­cej szcze­góły po­wsze­dniego ży­cia po­wstańca w obo­zach, po ga­li­cyj­skich kwa­te­rach i opisu bitw, w któ­rych udział bra­łem, do­łą­czam także opis udziału mego w ru­chu na­ro­do­wym przed­pow­stań­czym, w tym mnie­ma­niu, że w ten spo­sób utwo­rzy się ob­raz wię­cej ja­sny mo­jej żoł­nierki i uwy­datni się może rys jaki owych cza­sów. W od­dzia­łach wojsk po­wstań­czych bra­łem udział pod do­wódz­twem Lan­gie­wi­cza[4] w pułku żu­awów Ro­che­brune[5] i pod Ko­mo­row­skim[6] w wy­pra­wie na Po­ryck[7].

Pa­mięć żu­awów jesz­cze i te­raz po­zo­stała żywą u wszyst­kich, a Marsz Żu­awów, sła­wiący ich dziel­ność i mę­stwo, śpie­wany bywa pra­wie na każ­dej uro­czy­sto­ści pa­trio­tycz­nej. Wię­cej szcze­gó­łowe jed­nak dzieje tego pułku mało są znane; kto byli ci żu­awi, czym się od­zna­czyli, czym za­słu­żyli so­bie na pa­mięć w na­ro­dzie, mało kto już dziś wie za­pewne. Mo­no­gra­fia więc tego sław­nego od­działu wojsk na­ro­do­wych z roku 1863 by­łaby bar­dzo po­żą­daną, a ja czuł­bym się był bar­dzo szczę­śli­wym, gdy­bym ją był mógł w ca­ło­ści skre­ślić. Nie­stety, bra­kło mi wiele da­nych; opi­suję więc tylko te fakty, które znam, na które pa­trzy­łem, w któ­rych udział bra­łem i te szcze­góły, które zdo­ła­łem so­bie przy­wo­łać w pa­mięci. Opis ten nie jest za­pewne do­sta­tecz­nym, ale, zdaje mi się, bę­dzie je­dy­nym skre­ślo­nym przez uczest­nika i z tego względu może za­in­te­re­so­wać.

Ni­gdy nie mia­łem wy­bit­nego sta­no­wi­ska w spo­łe­czeń­stwie, więc tak w okre­sie przed­pow­stań­czym, jak i w po­wsta­niu sa­mem, by­łem jed­nostką, z ja­kich się ty­siące, tłumy skła­dały. W za­ry­sach, ob­raz dzie­jów mo­ich w tych Wspo­mnie­niach przed­sta­wiony, może być przy­sto­so­wany do każ­dego mło­dzieńca śred­niej klasy z owych cza­sów – dać więc może wy­obra­że­nie o du­chu, ja­kim mło­dzież ów­cze­sna tej sfery była oży­wioną, a dzi­siej­szej mło­dzieży uka­zać choć w czę­ści te ide­ały, ja­kimi po­ko­le­nie, skła­nia­jące się obec­nie do mo­giły, prze­jęte było.

Dzieje moje, w tych Wspo­mnie­niach opi­sane, może przy­czy­nią się do od­świe­że­nia pa­mięci o ostat­niej na­szej epo­pei, może staną się pod­nietą, za­chętą, do za­zna­jo­mie­nia się z tym po­ry­wem na­rodu do od­zy­ska­nia praw mu na­leż­nych, może wresz­cie po­ru­szą ja­kąś strunę pa­trio­tyczną w czy­tel­ni­kach. O, wten­czas, praca moja, z przy­jem­no­ścią pod­jęta dla za­spo­ko­je­nia cie­ka­wo­ści przy­ja­ciół, może mieć głęb­szą war­tość, przy­nieść może ja­kiś po­ży­tek spra­wie oj­czy­stej. Oby tak było!

3. Bo­gu­chwal­ski – Żuaw Śmierci. (Osso­li­neum)

Roz­dział I 

Po­byt w Li­ège[8]

Szkol­nic­two wyż­sze w Kró­le­stwie Pol­skim. Emi­gra­cja mło­dzieży pol­skiej na uni­wer­sy­tety za­gra­niczne. Sto­sunki ro­dzinne. Wy­jazd do Li­ège i na­uka. Po­lacy i pol­skie sto­wa­rzy­sze­nia w Li­ège. In­for­ma­cje z Kró­le­stwa Pol­skiego. Agi­ta­cja Jana Ku­rzyny. Szko­le­nie woj­skowe przy­go­to­wu­jące do walki po­wstań­czej pod kie­run­kiem pol­skiego i bel­gij­skiego woj­sko­wego.

W r. 1860 nie było w Kró­le­stwie[9] in­nych wyż­szych szkól dla mło­dzieży, która opusz­czała gim­na­zja, prócz Aka­de­mii Me­dycz­nej w War­sza­wie[10] i In­sty­tutu Agro­no­micz­nego w Ma­ry­mon­cie[11]. Mło­dzież, któ­rej skłon­no­ści i sto­sunki oso­bi­ste inny wska­zy­wały kie­ru­nek stu­diów, uda­wała się na uni­wer­sy­tety do Mo­skwy, Ki­jowa i Pe­ters­burga. Do Pe­ters­burga wy­jeż­dżali też mło­dzi lu­dzie, chcący kształ­cić się na in­ży­nie­rów – w prze­waż­nej jed­nak licz­bie wy­jeż­dżali w tym celu za gra­nicę do Fran­cji, Bel­gii i Nie­miec na po­li­tech­niki, aby tam na­być spe­cjalną wie­dzę, któ­rej zu­żyt­ko­wa­nie w kraju za­pew­niało sta­no­wi­sko w spo­łe­czeń­stwie za­szczytne, do­brze płatne, a nie­za­leżne od ka­riery w służ­bie rzą­do­wej. W owych cza­sach sławną była po­li­tech­nika w Li­ège w Bel­gii[12], z trzema wy­dzia­łami: me­cha­niki – sztuk i rze­miosł – i gór­nic­twa; mia­sto zaś samo ci­che, spo­kojne nie­dro­gie, nada­wało się bar­dzo na po­byt stu­den­tów, któ­rzy tylko na­ukę mieli i mieć po­winni byli na celu. To też z tych wzglę­dów kró­le­wiacy[13] śred­niej za­moż­no­ści do Li­ège prze­waż­nie wy­sy­łali sy­nów swo­ich, chcą­cych się kształ­cić na tech­ni­ków.

Oj­ciec mój, żoł­nierz w po­wsta­niu w roku 1831, ranny pod Wolą przy wzię­ciu War­szawy[14], co na­wia­sowo nad­mie­niam, nie chciał mnie wy­słać do szkól mo­skiew­skich, a uwzględ­nia­jąc zdol­no­ści i chęci moje, po­sta­no­wił za po­radą przy­ja­ciół wy­słać mnie do Li­ège, abym tam wstą­pił na wy­dział po­li­tech­niki, który so­bie upodo­bam. W po­cząt­kach więc sierp­nia 1860 r., gdy już wy­prawa moja była go­towa i for­mal­no­ści różne pasz­por­towe za­ła­twione, za­opa­trzony w pie­nią­dze, opu­ści­łem dom ro­dzi­ciel­ski i War­szawę, ma­jąc za­le­d­wie lat 18. Przed wy­jaz­dem, matka za­wie­siła mi na szyi me­da­lik z Matką Bo­ską Czę­sto­chow­ską, aby mnie chro­nił od wszel­kiego złego i że­gnała krzy­żem świę­tym; oj­ciec, przy wsia­da­niu do wa­gonu, wy­po­wie­dział mi do ucha ostat­nie słowa rad i prze­stróg:

– Pa­mię­taj, abyś całe ży­cie był uczci­wym i po­czci­wym czło­wie­kiem!

Słowa te mia­łem i mam za­wsze w pa­mięci; bło­go­sła­wień­stwo matki i me­da­lik chro­niły mnie od śmierci i wszel­kiej złej przy­gody. W kilka dni po wy­jeź­dzie z War­szawy zna­la­złem się już na miej­scu prze­zna­cze­nia w Li­ège. Żal ści­snął serce, tę­skno mi się zro­biło za swo­imi, gdym się uczuł sam w ob­cym mie­ście, wśród ob­cego mi zu­peł­nie spo­łe­czeń­stwa, a otu­cha do­piero wtedy w serce wstą­piła, gdy, od­szu­kaw­szy kilku zna­jo­mych i ko­le­gów, usły­sza­łem znów pol­ską mowę i uści­snąć mo­głem przy­jaź­nie po­dane mi dło­nie ro­da­ków. Przy po­mocy tych zna­jo­mych zna­la­złem so­bie miesz­ka­nie z wik­tem, a urzą­dziw­szy się na dłuż­szy po­byt, tak jak inni, za­bra­łem się do na­uki. Pro­gram eg­za­minu wstęp­nego na wy­dział me­cha­niki, na który za­pi­sać się pra­gną­łem, obej­mo­wał wyż­szy za­kres nauk ma­te­ma­tycz­nych, niż z gim­na­zjum war­szaw­skiego wy­nio­słem, mu­sia­łem się więc w tym kie­runku do­uczać; a gdy przy tym wszyst­kie przed­mioty szkolne prze­stu­dio­wać mu­sia­łem na nowo w ję­zyku wy­kła­do­wym po­li­tech­niki, to jest we fran­cu­skim, mia­łem wów­czas wiele pracy, któ­rej też sys­te­ma­tycz­nie się po­świę­ca­łem.

W cza­sie mego przy­jazdu do Li­ège, za­sta­łem tam ze 40 Po­la­ków stu­den­tów, na róż­nych wy­dzia­łach po­li­tech­niki; two­rzyli oni osobne to­wa­rzy­stwo aka­de­mic­kie, do któ­rego za­raz po przy­by­ciu wpro­wa­dzony zo­sta­łem i wstą­pi­łem. To­wa­rzy­stwo to miało osobny swój lo­kal, utrzy­my­wało dzien­niki i po­sia­dało wcale ładną bi­blio­tekę. Nie­winne gry, jak sza­chy, do­mino itp. były w lo­kalu do­zwo­lone – ale w karty grać nie było wolno. Na czele to­wa­rzy­stwa stali wów­czas: Czar­now­ski, Lo­ewen­stein i Do­mań­ski[15]. Oni to, pod­trzy­mu­jąc za­sadę, że pierw­szym obo­wiąz­kiem aka­de­mi­ków Po­la­ków jest praca, na­uka i wzbo­ga­ca­nie umy­słu swego, urzą­dzali czę­ste to­wa­rzy­skie ze­bra­nia, ma­jące na celu za­zna­jo­mie­nie mło­dych ko­le­gów z wia­do­mo­ściami, któ­rych nie da­wała po­li­tech­nika, a nie­zbęd­nymi dla każ­dego wy­kształ­co­nego czło­wieka. Na tych ze­bra­niach człon­ko­wie od­czy­ty­wali prace swoje li­te­rac­kie, hi­sto­ryczne i inne, lub wio­dły się dys­ku­sje na różne z góry ob­my­ślane po­ważne te­maty. Szcze­gól­nie od­czyty z hi­sto­rii pol­skiej nad­zwy­czaj do­datni wpływ wy­wie­rały; tchnęły one za­wsze go­rącą mi­ło­ścią sław­nych dzie­jów na­szych, go­rącą mi­ło­ścią spo­łe­czeń­stwa na­szego, a koń­czyły się naj­czę­ściej zwro­tem o obo­wiąz­kach, ja­kie ciążą na mło­dzieży wzglę­dem kraju. Z od­czy­tów tych wy­cho­dził każdy pod­nie­siony na du­chu, lep­szy ja­kiś, za­cniej­szy – a za­sy­ła­jąc tę­skne my­śli do oj­czy­zny, czy­nił po­sta­no­wie­nia słu­że­nia jej god­nie w ca­łym ży­ciu, do­po­mo­że­nia, ile sił star­czy, do dźwi­gnię­cia jej z upadku.

Prócz ko­le­gów, sto­ją­cych na czele to­wa­rzy­stwa, oso­bi­sto­ścią, ma­jącą wpływ na mło­dzież pol­ską w Li­ège, był ka­pi­tan Go­deb­ski[16], emi­grant z roku 1831, tam osia­dły. Pan ka­pi­tan, przy­ja­ciel Le­le­wela[17], mały czło­wie­czek, wy­pro­sto­wany za­wsze, jak ki­jek, w sze­ro­kim hal­stu­chu[18] z cza­sów Wiel­kiego Księ­cia Kon­stan­tego[19], był bar­dzo wy­kształ­co­nym czło­wie­kiem i cały od­dany na usługi mło­dzieży. On to na ze­bra­niach aka­de­mic­kich w na­szym to­wa­rzy­stwie roz­bie­rał szcze­gó­łowo dzieła wiel­kich wiesz­czów na­szych; on wska­zy­wał nam pięk­no­ści Dzia­dów, Nie­bo­skiej Ko­me­dyi, Iry­dy­ona, Księ­dza Marka, Dzie­jów Wa­cława[20] i wielu in­nych po­ema­tów. On od­kry­wał w nich głę­bo­kość my­śli, tłu­ma­czył ale­go­rie, pod­no­sił za­lety ję­zyka i ar­tyzm kom­po­zy­cji, on uczył umie­jęt­nego czy­ta­nia po­ezji. Mło­dzież uczęsz­czała chęt­nie na wy­kłady ka­pi­tana, a przez usza­no­wa­nie jego wieku i za­sług dla kraju, w uzna­niu pracy jego w ło­nie to­wa­rzy­stwa, oka­zy­wała mu przy każ­dej spo­sob­no­ści ser­deczną swoją wdzięcz­ność i cześć za­słu­żoną. W ogóle to­wa­rzy­stwo ów­cze­sne aka­de­mi­ków w Li­ège, bar­dzo a bar­dzo do­datni wpływ wy­wie­rało na człon­ków swo­ich. Tam to wy­ra­biało się i utrwa­lało w mło­dzieży to prze­ko­na­nie, że fa­chowa wie­dza, oparta na ogól­nej oświa­cie umy­słu, przed­sta­wia do­piero moż­ność od­da­nia kra­jowi naj­lep­szych usług, ofia­ro­wa­nia oj­czyź­nie naj­pięk­niej­szych owo­ców z pracy, jaką jej jest winna. Tam to w cza­sie od­czy­tów i po­ga­da­nek spły­wał za­wsze do mło­dych serc pro­mień piękna, do­bra i prawdy; tam uświa­da­miał się duch praw­dzi­wego pa­trio­ty­zmu. Ta­kie było to to­wa­rzy­stwo aka­de­mi­ków Po­la­ków w Li­ège i ta­kie ży­cie aka­de­mic­kie; tętno tego ży­cia, prze­ni­ka­jąc wraż­liwe, młode umy­sły, po­zo­sta­wiło na każ­dym z uczest­ni­ków, tak mnie­mam, do śmierci nie­za­tarte ślady, a w ser­cach każ­dego z pew­no­ścią miłe i wdzięczne wspo­mnie­nie.

W czy­telni to­wa­rzy­stwa mie­li­śmy różne dzien­niki. Dzien­nik Po­znań­ski[21] od­zna­czał się wów­czas naj­ob­fit­szymi wia­do­mo­ściami z oj­czy­zny – był też przez nas naj­wię­cej czy­ta­nym i lu­bia­nym. Z niego to wie­dzie­li­śmy o każ­dym zda­rze­niu, o każ­dym wy­padku w Kró­le­stwie – wy­padki te zaś, po moim wy­jeź­dzie z War­szawy, jedne za dru­gimi szybko po so­bie na­stę­po­wały, a nas utrzy­my­wały w cią­głym pod­nie­ce­niu. Był to po­czą­tek ob­ja­wów ze­wnętrz­nych ów­cze­snego ru­chu na­ro­do­wego. My w Lićge, bę­dąc tak da­leko poza kra­jem, nie by­li­śmy wta­jem­ni­czeni w mo­tywy kie­row­ni­cze tego ru­chu, a dzien­niki były je­dy­nym źró­dłem na­szych wia­do­mo­ści. Wkrótce jed­nak mie­li­śmy spo­sob­ność do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej o zna­cze­niu wy­pad­ków w Kró­le­stwie i o za­mia­rach par­tii re­wo­lu­cyj­nej[22].

Pa­mię­tam, z wio­sną 1861 r. przy­był do Li­ège p. Jan Ku­rzyna[23] w mi­sji po­li­tycz­nej od ge­ne­rała Mie­ro­sław­skiego[24]. Ten Ku­rzyna, w roku 1859 uczeń Aka­de­mii Me­dycz­nej w War­sza­wie i prze­wod­ni­czący sto­wa­rzy­szeń aka­de­mic­kich, uciekł był do Pa­ryża przed prze­śla­do­wa­niem mo­skali[25] za udział w roz­ru­chach stu­denc­kich i tam przy­lgnął do sław­nego ge­ne­rała-re­wo­lu­cjo­ni­sty. Ce­lem przy­by­cia Ku­rzyny do na­szego To­wa­rzy­stwa było wcią­gnię­cie nas do or­ga­ni­za­cji, którą ge­ne­rał pra­gnął w ży­cie wpro­wa­dzić mię­dzy stu­den­tami za­gra­nicz­nych uni­wer­sy­te­tów. W roz­wi­nię­ciu ży­czeń ge­ne­rała, Ku­rzyna go­rąco prze­ma­wiał; sta­rał się nas prze­ko­nać o po­trze­bie ta­kiego związku, przed­sta­wia­jąc ja­skrawo ów­cze­sny stan umy­słów w Kró­le­stwie i wska­zu­jąc na praw­do­po­do­bień­stwo bli­skiego zbroj­nego wy­bu­chu prze­ciw mo­ska­lom. Mimo jed­nak wy­mowy tak wów­czas mię­dzy mło­dzieżą wpły­wo­wej oso­bi­sto­ści, mi­sja się nie po­wio­dła, bo star­szy­zna na­sza od­ra­dziła wszelką stycz­ność z Mie­ro­sław­skim. De­le­gat od­je­chał nic nie wskó­raw­szy, za­do­wo­lony tylko z go­ścin­nego przy­ję­cia, ja­kiego do­znał.

Byt­ność Ku­rzyny mię­dzy nami nie po­zo­stała jed­nak bez wpływu. Po jego wy­jeź­dzie za­sta­na­wiano się i de­ba­to­wano długo, głów­nie w sfe­rach kie­ru­ją­cych, jak się za­cho­wać mamy wo­bec wia­do­mo­ści, któ­rych nam udzie­lił i czy w ogóle mamy ja­kąś ak­cję roz­wi­nąć. Ra­dzono i ra­dzono i w końcu ura­dzono na wszelki przy­pa­dek przy­go­to­wy­wać się do po­wsta­nia; w wy­ko­na­niu zaś tej my­śli po­sta­no­wiono kształ­cić nas teo­re­tycz­nie i prak­tycz­nie w sztuce wo­jen­nej. Z po­cząt­kiem więc maja, Zbo­iń­ski[26], ma­jor ar­ty­le­rii z r. 1831, miesz­ka­jący w Li­ège jako dy­rek­tor fa­bryki czy ko­palni, za­czął nam wy­kła­dać za­sady for­ty­fi­ka­cji po­lo­wej, tak­tyki i stra­te­gii; po­rucz­nik zaś wojsk bel­gij­skich, nie­jaki Bone[27], zo­stał upro­szony, aby od­by­wał z nami musz­trę i uczył w prak­tyce ru­chów woj­sko­wych. Do musz­try sta­nę­li­śmy wszy­scy, więc było nas około 40 i przez cały czas trwa­nia na­uki, pil­nie, z wielką ochotą uczęsz­cza­li­śmy na ćwi­cze­nia, które się od­by­wały za mia­stem na wiel­kim traw­niku. Dwa mie­siące, zdaje mi się, cho­dzi­li­śmy na te ćwi­cze­nia, w ciągu któ­rych prze­ro­bi­li­śmy całą szkołę plu­tonu, ucząc się ro­bie­nia bro­nią i wszyst­kich ru­chów tak w ko­lum­nie, jak i w ty­ra­lierce. Prócz tego po­rucz­nik żą­dał, aby każdy z nas ko­lejno obej­mo­wał ko­mendę i wy­ko­ny­wał wszyst­kie ru­chy z po­wie­rzo­nym mu od­dzia­łem, chcąc oswoić nas z wy­gła­sza­niem ko­mendy i przy­uczyć do ko­men­de­ro­wa­nia. Tak się ćwi­cząc, gdy w pierw­szych dniach lipca, z po­cząt­kiem wa­ka­cji, skoń­czył się nasz kurs woj­skowy, każdy umiał już nie tylko całą musz­trę plu­to­nową, jako żoł­nierz, ale i sam mógł ob­jąć ko­mendę i kie­ro­wać ru­chami; w ra­zie więc po­trzeby, mógł już zo­stać in­struk­to­rem re­kru­tów. Wy­wdzię­cza­jąc się po­rucz­ni­kowi Bone za jego bez­in­te­re­sowną dla nas pracę, za do­star­cze­nie nam ka­ra­bi­nów do ćwi­czeń i nad­zwy­czajną uprzej­mość w obej­ściu, ofia­ro­wa­li­śmy mu parę ozdob­nych pi­sto­le­tów w upo­minku. W tymże cza­sie, gdy­śmy od­by­wali ćwi­cze­nia woj­skowe za mia­stem, uczy­li­śmy się także fech­tunku na pa­ła­sze i ba­gnety w mie­ście, w sali szer­mierki, od na­uczy­ciela spe­cja­li­sty. Rów­nież w tymże cza­sie uczęsz­cza­li­śmy na wy­kłady ma­jora Zbo­iń­skiego, które się od­by­wały w lo­kalu to­wa­rzy­stwa na­szego, naj­czę­ściej przed obia­dem.

Ma­jor miał bar­dzo ob­szerne działy umie­jęt­no­ści woj­sko­wych do przed­sta­wie­nia nam w bar­dzo krót­kim cza­sie, więc na­tu­ral­nie mógł nam po­dać tro­chę tylko en­cy­klo­pe­dycz­nych wia­do­mo­ści; za­wsze jed­nak coś z tej na­uki zo­stało w pa­mięci i mo­gło dać cenne wska­zówki po­stę­po­wa­nia w ra­zie po­trzeby. W ten to spo­sób, przy­szłe po­wsta­nie miało już z nas ma­te­riał woj­skowy tro­chę wy­kształ­cony i przy­go­to­wany.

4. Achille Er­ne­sto Bendi oraz Wła­dy­sław Li­sto­pad – Żu­awi Śmierci. (Mu­zeum Woj­ska Pol­skiego w War­sza­wie)

Roz­dział II

Ma­ni­fe­sta­cje war­szaw­skie

Śmierć ojca. Wy­da­rze­nia 1861 r. Ża­łoba na­ro­dowa w związku z wy­da­rze­niami 1861 r. Opis ów­cze­snych na­stro­jów miesz­kań­ców War­szawy. Po­grzeb ar­cy­bi­skupa An­to­niego Fi­jał­kow­skiego. Re­flek­sje o spo­łe­czeń­stwie pol­skim w trak­cie po­grzebu ar­cy­bi­skupa. Wpro­wa­dze­nie stanu wo­jen­nego i jego kon­se­kwen­cje. Ży­cie w War­sza­wie w okre­sie stanu wo­jen­nego. Star­cie z czer­kie­sem. Oko­licz­no­ści po­wrotu do Bel­gii.

Około tego czasu, gdym się ćwi­czył w szkole plu­tonu, oj­ciec mój za­cho­ro­wał na za­pa­le­nie płuc; przy końcu zaś lipca otrzy­ma­łem te­le­gram wzy­wa­jący mnie do War­szawy, bo ojcu się po­gor­szyło. Przy­je­cha­łem na ty­dzień przed jego śmier­cią, która na­stą­piła 6 sierp­nia 1861 r. Straszny cios, który nas oboje z matką do­tknął, po­grą­żył nas na długo w bo­le­snym odrę­twie­niu – mnie zaś przy­było jesz­cze nowe stra­pie­nie, matka bo­wiem za­cho­ro­wała na nerwy i przez parę mie­sięcy po po­grze­bie ojca kilka razy dzien­nie w spa­zma­tyczny płacz wpa­dała. Czas jed­nak goi wszel­kie rany, koi wszel­kie cier­pie­nia i smutki, po­woli i matka się uspo­ka­jała – i ja też, zwy­kłą rze­czy ko­leją, przy­cho­dzi­łem do sie­bie.

Jak tylko od­zy­ska­łem zdol­ność spo­strze­gaw­czą, za­uwa­ży­łem nie­zwy­kłą zmianę tak w ze­wnętrz­nym wy­glą­dzie miesz­kań­ców sto­licy jak i w ich uspo­so­bie­niu. War­szawa ja­koś po­waż­nie te­raz wy­glą­dała; męż­czyźni z ozna­kami gru­bej ża­łoby cho­dzili w cza­ma­rach, no­sili be­kie­sze[28] z po­trze­bami na pier­siach, tak zwane chłopki i pół-wy­so­kie ka­pe­lu­sze ob­szyte krepą[29]. Ko­biety no­siły także grubą ża­łobę; miały czarne suk­nie ob­szyte bia­łymi ta­śmami u dołu i czarne ka­pe­lu­sze z wo­alem kre­po­wym. Ze­tknąw­szy się z ko­le­gami, do­wie­dzia­łem się, że ten strój ża­łoby przy­brała lud­ność War­szawy po po­le­głych w cza­sie ma­ni­fe­sta­cji uczuć na­ro­do­wych w dniu 27-go lu­tego i 8-go kwiet­nia tego roku. W dniu 27 lu­tego, pod­czas wiel­kiej ma­ni­fe­sta­cji od­by­tej na pa­miątkę bi­twy Gro­chow­skiej, mo­skale pierw­szy raz strze­lali do bez­bron­nych tłu­mów i za­bili 5-ciu lu­dzi. Tym nie­win­nym ofia­rom bar­ba­rzyń­stwa i głu­poty mo­skiew­skiej, lud­ność War­szawy urzą­dziła wspa­niały po­grzeb, na któ­rym jed­no­myśl­nie w stro­jach ża­łob­nych wy­stą­piła. Na ich też mo­gi­łach, na cmen­ta­rzu po­wąz­kow­skim gro­ma­dzono się na­stęp­nie co dzień, na­tu­ral­nie w stro­jach ża­łob­nych i śpie­wano pie­śni po­bożne i pa­trio­tyczne. I w ten to spo­sób strój ża­łobny stał się ubio­rem nie­zbęd­nym w co­dzien­nym ży­ciu każ­dego War­sza­wia­nina.

Dnia 8-go kwiet­nia, z po­wodu roz­wią­za­nia To­wa­rzy­stwa Rol­ni­czego[30] od­była się nowa wielka ma­ni­fe­sta­cja pa­trio­tyczna. Ma­ni­fe­stanci ze­szli się przy­pad­kiem na placu zam­ko­wym około ko­lumny Zyg­munta III z pro­ce­sją ko­ścielną, idącą z prze­ciw­nej strony od Ber­nar­dy­nów[31], a w cza­sie tego spo­tka­nia, mo­skale znów dali ognia do tłu­mów i za­bili tym ra­zem kil­ku­set lu­dzi. Nasz ge­nialny Grot­t­ger[32] tę chwilę wła­śnie z wielką prawdą przed­sta­wił w zna­nej wszyst­kim ry­ci­nie. Nie­szczę­śli­wych po­le­głych wów­czas nie po­zwo­lili mo­skale za­brać, lecz sami uprzą­tali z placu i to­pili w Wi­śle, aby nie do­pu­ścić do po­grzebu i za­trzeć do­nio­słość do­ko­na­nego mordu. Te­raz już, choć bez po­grzebu, ale wszy­scy w ogóle w War­sza­wie przy­odziali grubą ża­łobę po tych po­le­głych i za­częli ją no­sić obo­wiąz­kowo. Po­wszechna ta ża­łoba, dziw­nie wzru­sza­jące wy­wo­łała wra­że­nie.

Przy­by­wa­jący wów­czas do War­szawy, tak jak ja, w pełni tej ma­ni­fe­sta­cji, czuli, że ja­kieś nie­szczę­ście stać się mu­siało, że ja­kiś cios głę­boki mu­siał do­tknąć miesz­kań­ców, któ­rzy bo­leją, bo­le­ści ukryć nie mogą i żal swój stro­jem ża­łob­nym ob­ja­wiają. W owym cza­sie jed­nak nie tylko War­szawa była w ża­ło­bie; ma­ni­fe­sta­cyjne stroje sto­licy roz­po­wszech­niły się bły­ska­wicz­nie po pro­win­cji aż do gra­nic Rzecz­po­spo­li­tej i dały po­czą­tek ża­ło­bie na­ro­do­wej. Od war­sza­wian strój ża­łobny przy­jęty i no­szony stale i wszę­dzie przez wszyst­kie war­stwy lud­no­ści, nadał wła­ściwą ce­chę ca­łej Pol­sce w epoce przed­pow­stań­czej i sym­bo­licz­nie wy­ra­żał ża­łobę na­rodu po stra­co­nej wol­no­ści Oj­czy­zny i bo­leść z po­wodu sro­giego cie­mię­stwa wro­gów.

To też cały świat ów­cze­sny, oce­nia­jąc wy­padki w Pol­sce, oka­zy­wał nam swoje sym­pa­tię i ob­ja­wiał współ­czu­cie dla na­rodu w ża­ło­bie. Te­raz także do­wie­dzia­łem się od ko­le­gów, że wraz z ozna­kami ża­łoby, za­częła lud­ność Kró­le­stwa przyj­mo­wać dawny strój pol­ski; mo­skale jed­nak na to nie po­zwo­lili i aresz­to­wali każ­dego, kto ośmie­lił się po­ka­zać pu­blicz­nie w kon­tu­szu, żu­pa­nie i kon­fe­de­ratce. Owe chłopki, które no­szono po­wszech­nie i ni­skie ka­pe­lu­sze, sta­no­wiły ro­dzaj stroju kom­pro­mi­so­wego mię­dzy rzą­dem i lud­no­ścią; mię­dzy rzą­dem, który wów­czas to­le­ro­wał te chłopki i lud­no­ścią, która za­ma­ni­fe­sto­wać chciała ze­wnętrz­nie w ja­ki­kol­wiek bądź spo­sób – je­żeli nie szla­chec­kim, bo­daj chłop­skim kro­jem sukni – swoją od­ręb­ność na­ro­dową. W tym kroju su­kien ukry­wała się także myśl głęb­sza; uwi­dacz­niał on po­wrót do tra­dy­cji ko­ściusz­kow­skich i wska­zy­wał kie­ru­nek po­li­tycz­nych dą­żeń ów­cze­snej in­te­li­gen­cji – co mo­skale do­piero póź­niej zro­zu­mieli.

Wraz z tymi krwa­wymi wy­pad­kami, ze stro­jem i na­stro­jem ża­łob­nym war­sza­wian – za­sta­łem lud­ność sto­licy wów­czas ma­ni­fe­sta­cyj­nie roz­mo­dloną. Co dzień gro­ma­dzono się licz­nie po ko­ścio­łach i do­mach mo­dli­twy in­nych wy­znań; księża, pa­sto­ro­wie, ra­bini, mie­wali pa­trio­tyczne ka­za­nia, a śpiewy: Boże coś Pol­skę i Z dy­mem po­ża­rów[33] roz­brzmie­wały po świą­ty­niach. Po­wiew wol­no­ści, pew­nego ro­dzaju swo­boda, jaką się od­czu­wało w do­mach bo­żych od uci­sku mo­skiew­skiego, wy­wo­ły­wały nie­zwy­kle pod­nio­słe wra­że­nie. A gdy w prze­peł­nio­nym ko­ściele wzniósł się chór po­tężny: Oj­czy­znę, wol­ność, racz nam wró­cić Pa­nie! były przy­kłady, że wraż­liw­szym serce pę­kało z roz­rzew­nie­nia[34].

Dnia 10 paź­dzier­nika od­była się wspa­niała ma­ni­fe­sta­cja na­ro­dowa, z po­wodu po­grzebu ar­cy­bi­skupa Fi­jał­kow­skiego[35], w któ­rej już oso­bi­ście udział bra­łem. Ar­cy­bi­skup Fi­jał­kow­ski w wy­pad­kach z lu­tego i kwiet­nia sta­nął otwar­cie po stro­nie ludu wo­bec rządu i przy każ­dej spo­sob­no­ści w owych cza­sach oka­zy­wał łącz­ność wła­snych uczuć pa­trio­tycz­nych z uczu­ciami swo­ich owie­czek. Na­wet na łożu śmier­tel­nym za­le­cał du­cho­wień­stwu, aby nie opusz­czało na­rodu, aby pa­mię­tało za­wsze, że jest pol­skim du­cho­wień­stwem. Ta­kim pa­trio­ty­zmem prze­jęty ar­cy­pa­sterz, mu­siał so­bie zjed­nać mi­łość i sza­cu­nek ogólny. Wdzięcz­ność ludu, chęć za­zna­cze­nia ze swej strony uwiel­bie­nia dla cnót zmar­łego, chęć uczcze­nia dy­gni­ta­rza na­ro­do­wego, były po­wo­dem do wspa­nia­łego po­grzebu, ja­kiego Pol­ska przed­tem ni­gdy nie wi­działa. Lecz nie tylko War­sza­wiacy, ale i cała ar­chi­die­ce­zja wzięła udział w tym ob­rzę­dzie, nadto mnó­stwo in­te­li­gen­cji z ca­łego Kró­le­stwa, przy­by­łej w tym cza­sie z po­wodu otwar­cia Szkoły Głów­nej[36]. W ja­kim skła­dzie i po­rządku od­by­wał się po­chód po­grze­bowy, nie pa­mię­tam do­kład­nie – ale pa­mię­tam moc księży, za­kon­ni­ków, za­kon­nic, se­mi­na­ria, brac­twa, ce­chy, pro­ce­sje wło­ścian z ar­chi­die­ce­zji, przy­pro­wa­dzone przez swo­ich pro­bosz­czów, las cho­rą­gwi ko­ściel­nych i na­ro­do­wych i mnó­stwo, mnó­stwo świa­tła. Brało udział także w kon­duk­cie du­cho­wień­stwo wy­zna­nia lu­te­rań­skiego i kal­wiń­skiego, a także ra­bi­nat war­szaw­ski – wszy­scy w uro­czy­stych stro­jach. Brali udział ucznio­wie szkół zsze­re­go­wani pod prze­wod­nic­twem na­uczy­cieli; na­wet kon­su­lo­wie, przed­sta­wi­ciele państw ob­cych. Jed­nym sło­wem wszyst­kie in­sty­tu­cje zor­ga­ni­zo­wane i wy­bitne w mie­ście osoby brały udział w sze­re­gach kon­duktu. Przy końcu tego kon­duktu, który po­su­wał się środ­kiem ulic, a długi był może ja­kieś pół mili, na pur­pu­ro­wych ma­rach nio­sło trumnę ar­cy­pa­ste­rza na prze­mian wyż­sze du­cho­wień­stwo i zna­ko­mitsi oby­wa­tele. W ogóle cały ten kon­dukt wy­wo­ły­wał bar­dzo po­ważny i pod­nio­sły na­strój w uczest­ni­kach, a smutne ża­łobne śpiewy i jęki dzwo­nów ze wszyst­kich ko­ścio­łów po­tę­go­wały jesz­cze te wra­że­nia.

Po­goda też była cu­downa, tak że cała War­szawa udział w tej po­grze­bo­wej uro­czy­sto­ści wziąć mo­gła. Ów długi or­szak ża­łobny, pro­wa­dzony przez naj­wspa­nial­sze ulice i place, po­stę­po­wał cią­gle wśród zbi­tych mas pu­blicz­no­ści, a wi­dziany z jed­nego punktu – tak jak przeze mnie, ze schod­ków przy skle­pie Do­bry­cza[37] na Kra­kow­skiem Przed­mie­ściu – parę go­dzin prze­su­wał się przed okiem pa­trzą­cego. Po­rzą­dek w cza­sie po­grzebu był wzo­rowy, a utrzy­my­wała go straż oby­wa­tel­ska; kar­ność zaś wszyst­kich była tak wielka wo­bec tej straży, że spo­kój uro­czy­sty nie był za­kłó­cony na­wet naj­mniej­szym wy­bry­kiem. Po­li­cja mo­skiew­ska gdzieś się po­cho­wała, mo­skala nikt nie wi­dział. Był to więc wspa­niały iście kró­lew­ski po­grzeb, a prze­szło 100 ty­sięczny or­szak ludu, to­wa­rzy­szący zwło­kom tego pry­masa pol­skiego, nada­wał mu ce­chę ob­rzędu na­ro­do­wego. Ale co mu nada­wało ce­chę ma­ni­fe­sta­cji po­li­tycz­nej, to te cho­rą­gwie o bar­wach na­ro­do­wych z or­łami pol­skimi i wie­niec cier­niowy nie­siony za trumną przez dzieci w ża­łob­nych stro­jach, w środku któ­rego umiesz­czone były dwie ko­rony: Pol­ska i Li­tew­ska. Te in­sy­gnia kró­lew­skie nie­sione za trumną, sym­bo­licz­nie przed­sta­wia­jąc god­ność zmar­łego, nada­wały ob­rzę­dowi ce­chę po­grzebu za­stępcy króla, któ­rego Pol­ska nie po­sia­dała – po­grzebu rze­czy­wi­stego pry­masa w cza­sie bez­kró­le­wia, za ja­kiego uwa­żano zmar­łego ar­cy­bi­skupa.

Na ten po­grzeb, na tę ma­ni­fe­sta­cję nikt nie zwo­ły­wał, nikt nie na­ga­niał; a każdy tam dą­żył, każdy był; każdy tam chciał dać wy­raz swej łącz­no­ści we wspól­nym uczu­ciu na­ro­do­wym. Wszy­scy rów­nież mieli świa­do­mość do­nio­sło­ści tej pa­trio­tycz­nej de­mon­stra­cji, śmia­ło­ści wy­stą­pie­nia wo­bec rządu mo­skiew­skiego i grozy mo­żeb­nych skut­ków; lada chwila bo­wiem mo­gło się stać coś ta­kiego, że wy­padki z lu­tego i kwiet­nia z ła­two­ścią po­wtó­rzyć się mo­gły. Bez względu jed­nak na nie­bez­pie­czeń­stwo, tłumy całą du­szą ze­spo­liły się w jed­nym uczu­ciu – chciały do­wieść go­to­wo­ści swej do po­świę­ceń dla idei, za­zna­czyć jedno pol­skie serce, bi­jące w ty­sią­cach. Ja, pierw­szy raz uczest­ni­cząc w tak wspa­nia­lej ma­ni­fe­sta­cji, nie mo­głem opa­no­wać wzru­sze­nia. Ja nie tylko oczami, ja ca­łym ser­cem pa­trzy­łem, ja ca­łym ser­cem wi­dzia­łem cho­rą­gwie na­sze na­ro­dowe, wi­dzia­łem Orły Białe w War­sza­wie. Jam od­czuł od­dech swo­bodny Oj­czy­zny mo­jej; ja czu­łem, ja wi­dzia­łem po­tęgę tego tchnie­nia, któ­rego żadne wy­siłki wro­gów stłu­mić nie były w sta­nie! Z pew­no­ścią ma­ni­fe­sta­cja ta po­zo­sta­wiła nie tylko w sercu moim, ale i w ser­cach wszyst­kich uczest­ni­ków nie­za­tarte wra­że­nia, któ­rych wspo­mnie­nie samo po 40 prze­szło la­tach roz­rzew­nia jesz­cze a za­ra­zem do­daje otu­chy.

Ma­ni­fe­sta­cja ta była i do­nio­słą w skut­kach. Przy­byli wło­ścia­nie z róż­nych stron Kró­le­stwa, ser­decz­nie byli przy­jęci przez miesz­kań­ców War­szawy i hoj­nie ugasz­czani, a ze­tknię­cie się tak pa­trio­tycz­nej pu­blicz­no­ści z wło­ścia­nami wy­wią­zało po­ufały, przy­ja­zny, wza­jemny sto­su­nek i wpły­nęło wraz z pod­nio­słą uro­czy­sto­ścią, w któ­rej udział brali, na roz­bu­dze­nie w nich po­czu­cia jed­no­ści i przy­na­leż­no­ści na­ro­do­wej. Wło­ścia­nie ci, jak też i inni przy­by­sze z pro­win­cji, roz­nie­śli na­stęp­nie po ca­łej Kon­gre­sówce opo­wieść o wspa­nia­łym po­grze­bie pol­skiego ar­cy­bi­skupa i przy­czy­nili się bar­dzo do roz­bu­dze­nia pa­trio­ty­zmu po wsiach i mia­stecz­kach. W tym także celu roz­bu­dze­nia w ma­sach idei na­ro­do­wej, miała się od­być 10. paź­dzier­nika, a więc w dniu po­grzebu ar­cy­bi­skupa Fi­jał­kow­skiego, druga ma­ni­fe­sta­cja w Ho­ro­dle nad Bu­giem[38], przy współ­udziale Ru­si­nów i Li­twi­nów, na pa­miątkę i dla wzno­wie­nia unii trzech na­ro­dów, za­war­tej w r. 1413. Wkrótce jed­nak ro­ze­szła się wieść po War­sza­wie, że mo­skale prze­szko­dzili tej ma­ni­fe­sta­cji. Kil­ka­na­ście ty­sięcy ludu, zgro­ma­dzo­nego na miej­scu po obu stro­nach Bugu, nie do­pusz­czono do po­łą­cze­nia się i bie­dacy z Kon­gre­sówki tylko z da­leka mo­gli wy­cią­gać ręce do uści­sku dłoni, które im Ru­sini i Li­twini wy­cią­gali przy­jaź­nie z dru­giej strony rzeki. Woj­sko i ar­maty mo­skiew­skie roz­łą­czyły dzieci jed­nej matki od brat­nich wy­nu­rzeń, jak roz­łą­czyły i roz­łą­czają od stu prze­szło lat ich po­ży­cie ro­dzinne.

W dniu 15 paź­dzier­nika, w rocz­nicę śmierci Ko­ściuszki[39], znów za­mie­rzono w War­sza­wie od­pra­wić po ko­ścio­łach so­lenne na­bo­żeń­stwo ża­łobne. Mo­skali jed­nak draż­niły już dawno te stroje, te cią­głe mo­dły pu­bliczne, te ob­jawy pa­trio­ty­zmu i wro­gie dla ich rzą­dów de­mon­stra­cje. Wo­bec więc za­po­wie­dzia­nej na wielką skalę no­wej ma­ni­fe­sta­cji, po­sta­no­wili z całą siłą prze­ciwko niej wy­stą­pić i nie do­pu­ścić do jej wy­ko­na­nia. W tym celu po­sta­no­wili ogło­sić stan wo­jenny w kraju ca­łym i w ży­cie wpro­wa­dzić myśl, która wśród nich już od marca nur­to­wała. Dnia 14 paź­dzier­nika wy­dał na­miest­nik pro­kla­ma­cję do lud­no­ści, ogła­sza­jącą wpro­wa­dze­nie stanu wo­jen­nego[40] i są­dów do­raź­nych w Kró­le­stwie. W War­sza­wie roz­le­piono po wszyst­kich uli­cach pla­katy o tym po­sta­no­wie­niu rządu i prze­pisy, jak się miesz­kańcy sto­licy te­raz za­cho­wać mają. Pla­katy te czy­tali wszy­scy; czy­tali, nie zda­jąc so­bie sprawy z do­nio­sło­ści za­rzą­dzeń i nie przy­pusz­cza­jąc, aby mo­skale od­wa­żyli się i mo­gli wy­dane prze­pisy, ści­śle wy­ko­nać.

To też na­za­jutrz 15 [paź­dzier­nika] w za­po­wie­dziany dzień ża­łob­nego na­bo­żeń­stwa za Ko­ściuszkę, ko­ścioły sto­sow­nie przy­stro­jone prze­peł­nione były po­boż­nymi, a po skoń­cze­niu eg­ze­kwii[41], śpie­wano jak zwy­kle Boże coś Pol­skę i z Dy­mem po­ża­rów. Wo­bec tak wy­raź­nego lek­ce­wa­że­nia wy­da­nych roz­po­rzą­dzeń i prze­stęp­stwa świeżo ogło­szo­nych prze­pi­sów, po­sta­no­wili mo­skale ści­śle wy­ko­nać groźby w nich za­warte i na sa­mym po­czątku zmu­sić lud­ność do po­słu­szeń­stwa. W tym celu osa­czyli woj­skiem ka­te­drę, ko­ściół Ber­nar­dy­nów i Świę­to­krzy­ski[42] jako naj­więk­sze i naj­licz­niej od­wie­dzane, aby aresz­to­wać de­mon­stran­tów. Woj­sko w sil­nych od­dzia­łach zo­stało usta­wione na uli­cach przy ko­ścio­łach, a warty po­sta­wiono u wszyst­kich wejść. Wi­dząc mo­skali i do­my­śla­jąc się po co przy­szli, nie chciał lud wy­cho­dzić ze świą­tyń, są­dząc, że w końcu sprzy­krzy się im taka bez­ce­lowa straż i odejdą so­bie. Tym­cza­sem mo­skale uwzięli się i cze­kali; cze­kali cały dzień, cze­kali i w nocy, a lud nie wy­cho­dził; lud sie­dział za­mknięty w ko­ścio­łach. Nad ra­nem sprzy­krzyło się rze­czy­wi­ście mo­ska­lom ta­kie ob­lę­że­nie, ale za­miast odejść spo­koj­nie, wy­rą­by­wali drzwi, prze­mocą wdzie­rali się do świą­tyni i wśród bójki aresz­to­wali wszyst­kich męż­czyzn. W ko­ściele Świę­to­krzy­skim ni­kogo nie zna­leźli, bo oo. Mi­sjo­na­rze wcze­śniej wy­pu­ścili po­boż­nych przez klasz­tor i ogrody na mia­sto. U Ber­nar­dy­nów i w ka­te­drze ze 3000 za­brali do cy­ta­deli[43].

Skoro dzień się zro­bił, za­wrzało w War­sza­wie. Po uli­cach snuli się miesz­kańcy i po­wta­rzali so­bie wia­do­mość: Ko­ścioły spro­fa­no­wane – tyle a tyle ty­sięcy po­pro­wa­dzono do cy­ta­deli – aresz­to­wano tego a tego itp. wie­ści. Tym­cza­sem mo­skale w uzu­peł­nie­niu bo­ha­ter­skich czy­nów wy­słali sot­niami ko­za­ków[44] i czer­kie­sów[45] na mia­sto, któ­rzy roz­pusz­czali swoje za­gony po uli­cach i tra­to­wali bez­myśl­nie wszyst­kich. W ten spo­sób zo­stał wpro­wa­dzony stan wo­jenny w War­sza­wie. Nad­mie­nię jesz­cze, że po pro­fa­na­cji ko­ścio­łów przez żoł­dac­two, ka­pi­tuła uchwa­liła za­mknąć je wszyst­kie i trzy­mać za­mknięte do­póty, do­póki nie otrzyma gwa­ran­cji od rządu, że po­dobne bez­pra­wia wię­cej się nie po­wtó­rzą. Otwar­cie ko­ścio­łów za­rzą­dził do­piero w lu­tym 1862 roku nowo mia­no­wany ar­cy­bi­skup war­szaw­ski, ks. Fe­liń­ski[46].

Przej­ście od