Władca pustyni - Diana Palmer - ebook + książka

Władca pustyni ebook

Diana Palmer

4,4

Opis

Dla Gretchen, dziewczyny z małego miasteczka, wakacje w Maroku miały być tylko miłym urozmaiceniem nieco monotonnej egzystencji. Nie spodziewała się, że właśnie tam spotka mężczyznę swojego życia.
Szejk Philippe Sabon, władca Qawi, nie ukrywa, że Gretchen zawróciła mu w głowie. Choć pochodzą z tak różnych światów, są pokrewnymi duszami. Liczył na to, że podczas wspólnego wyjazdu do Qawi lepiej się poznają, lecz niespodziewane wydarzenia zburzyły te plany, a Philippe znalazł się w trudnej sytuacji. Teraz bezpieczeństwo Gretchen zależy od jego bezpieczeństwa…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (162 oceny)
91
52
12
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
staniszewska100

Dobrze spędzony czas

super bajeck bJu baju.....
00
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
MarzenaCM

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna i ciekawa opowieść, polecam :)
00
Ramale

Dobrze spędzony czas

Fajna - zabawna i ciekawa
00

Popularność




ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tłumy podróżnychprzelewały się przez brukselskie lotnisko, mijając bar, w którym dwie Amerykanki zastanawiały się bezradnie, co dalej robić. Szczupła blondynka, ubrana w beżowy kostium, uśmiechała się histerycznie, spoglądając na zniecierpliwioną brunetkę, która miała na sobie żakiet i spodnie z zielonego jedwabiu.

– Cóż za ironia losu. Umrzemy z głodu, choć wokół są góry jedzenia! – powiedziała Gretchen Brannon.

– Och, przestań! – odparła Maggie Barton, pochylając się nad przyjaciółką, która zaniosła się ponurym chichotem. – Śmierć głodowa nam nie grozi. Zaraz postaram się o franki belgijskie. Na pewno jest tutaj bankomat albo kantor. – Zatoczyła ręką szeroki łuk, wskazując okoliczne sklepy.

– Naprawdę? Gdzie? – W zielonychoczach Gretchen pojawiły się złośliwe iskierki. Maggie westchnęła, daremnie próbując przypomnieć sobie francuskie słówka, żeby rozszyfrować napisy po nad drzwiami sklepów. Gretchen obserwowała ją spod ciężkich, spuchniętych powiek. Od trzydziestu sześciu godzin obywała się bez snu, w przeciwieństwie do przyjaciółki, która podczas lotu wyspała się za wszystkie czasy. – Już widzę nagłówki: Zwłoki zagubionych turystek z Teksasu w pięcio-gwiazdkowej restauracji!. – Znów zachichotała, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.

– Czekaj tu na mnie, nie ruszaj się na krok – rozkazująco rzuciła Maggie.

Gretchen oddała salut należny wyższej szarży. Starsza od niej o trzy lata dwudziestosześcioletnia Maggie, pracownica i udziałowiec biura maklerskiego w Houston, miała przywódcze skłonności, co w trudnychsytuacjachokazywało się zbawienne. Na pewno znajdzie sposób, żeby wymienić dolary na miejscową walutę, i wkrótce zjawi się z prowiantem oraz napojami.

Gdy Meggie wróciła, kieszenie miała pełne monet i banknotów. Ułożyła je według nominałów i marszcząc brwi, próbowała sobie przypomnieć wyjaśnienia kasjera na temat bilonu.

– Mamy dość czasu, żeby coś zjeść, a potem zwiedzić Brukselę. Samolot do Casablanki startuje dopiero po południu.

– Zwiedzanie? Wspaniały pomysł! – powiedziała senna Gretchen. – Postaraj się tylko o krzepkiego przewodnika, by wziął mnie na barana, bo ja po prostu padam z nóg.

– Najpierw posiłek i kawa. No już, idziemy.

Gdy przyjaciółka chwyciła ją za rękę, Gretchen posłusznie wstała. Zabawnie razem wyglądały: Maggie wysoka i ponętna, Gretchen szczuplutka, średniego wzrostu, o jasnej cerze i długichblond włosachw odcieniu platyny. Zabrały ze sobą tylko niewielkie walizki jako bagaż podręczny, ograniczając liczbę rzeczy do niezbędnego minimum. Dzięki temu nie musiały godzinami tkwić na lotnisku przy bagażowej karuzeli. Zdarza się, że takie oczekiwanie okazuje się daremne, bo walizki trafiły do innego samolotu i pasażerowie muszą obyć się bez nich.

– Wszyscy tu palą – burknęła Maggie i zaniosła się kaszlem. – Nie widzę sali dla niepalących.

– Właśnie w niej jesteśmy, ale dym rozchodzi się po wszystkichpomieszczeniach– odparła z uśmiechem Gretchen.

– Może zjemy w tym barze – zaproponowała Maggie z kwaśną miną i wskazała najbliższą witrynę. – Jest prawie pusty i nie ma palaczy.

– Szczerze mówiąc, dla mnie takie drobiazgi są teraz bez znaczenia. Smakowałby mi nawet suchy chleb – odparła Gretchen. – Jeśli zabraknie nam pieniędzy, gotowa jestem zmywać naczynia!

Usiadły przy barze i zamówiły solidny posiłek: makaron z sosem pomidorowym i świeże pieczywo. Talerze były porcelanowe, sztućce prawdziwe, żadne tam plastiki do jednorazowego użytku. Gdy dopijały drugą kawę, Gretchen poczuła się jak nowo narodzona.

– Trzeba teraz załapać się na szybki objazd po mieście – oznajmiła pogodnie Maggie. – Zadzwonię do biura podróży i poproszę, żeby pilot po nas przyjechał.

Gretchen westchnęła bez słowa i przymknęła oczy. Najchętniej wskoczyłaby do łóżka i przespała co najmniej dziesięć godzin, lecz od hotelu w marokańskim Tangerze dzielił ichjeszcze długi lot. Kwadrans później zirytowana Maggie odwiesiła słuchawkę. Mamrocząc przekleństwa, trąciła drzemiącą Gretchen.

– Nie mogę znaleźć właściwego numeru, bo nie znam francuskiego. Z tego samego powodu nie wiem, jakie monety wrzucić do aparatu, i nie jestem w stanie dogadać się z tubylcami, którzy odbierają telefony. Przyczyna jest zawsze ta sama: ni w ząb nie mówię ichjęzykiem!

– Czemu tak na mnie patrzysz? – spytała przyjaźnie Gretchen. – Mam ten sam problem. Nie potrafię zrozumieć nawet menu.

– Znam hiszpański, ale tutaj jest zupełnie bezużyteczny – odparła zirytowana Maggie. – Mam pomysł! Wyjdziemy na zewnątrz i złapiemy taksówkę. To najłatwiejsze wyjście, prawda?

Gretchen wstała bez słowa i ruszyła, ciągnąc za sobą walizkę jak opornego szczeniaka. Hala przylotów brukselskiego lotniska była duża, nowoczesna i dobrze oznakowana. Po kilku niepowodzeniachznalazły taksówkę. Kierowca był sympatyczny i przyjacielski. Mówił łamanym angielskim, nie lepszym od francuskiego Maggie. Mimo językowychkłopotów dziewczyny postawiły na swoim i zobaczyły wiele pięknychzabytków. Odbyły długą i ciekawą przejażdżkę, w końcu jednak musiały wrócić na lotnisko, żeby nie spóźnić się na samolot.

Gretchen, całkiem rozbudzona po smacznym posiłku, kawie i miłej wycieczce, z niecierpliwością myślała o Maroku, czyli właściwym celu podróży. Była to dla niej starożytna, pustynna kraina wielbłądów, saharyjskich piasków i słynnychBerberów z gór Rif. Po kilku godzinach lotu urozmaiconego smacznymi przekąskami, typowymi dla kuchni śródziemnomorskiej, i lekturą gratisowychanglojęzycznychdzienników samolot wylądował w Casablance, gdzie dziewczyny miały się przesiąść na pokład maszyny lecącej do Tangeru. Po szczęśliwym lądowaniu Maggie i Gretchen przyłączyły się do głośnych oklasków dla załogi, a potem ruszyły do wyjścia i znalazły się w innym świecie, którego mieszkańcy paradowali w długichfałdzistychszatach, a kobiety okrywały głowy ciasno zawiązanymi chustami i zasłaniały twarze. Wokół pełno było dzieci podróżującychz rodzicami.

Na lotnisku w Casablance, mniejszym, niż przypuszczały, uzbrojeni strażnicy w panterkachdoprowadzili pasażerów lotów tranzytowychdo stanowisk odprawy celnej, a potem do poczekalni, gdzie podróżni mieli spędzić dzielący ichod star tu maszyny czas. Toaleta była staromodna, ale pobierający drobne opłaty Marokańczyk mówił po angielsku, okazał się więc niewyczerpanym źródłem informacji na temat miasta i jego mieszkańców. Po kolejnej odprawie celnej i kontroli wykrywaczami metalu Gretchen i Maggie wymieniły amerykańskie dolary na miejscowe dirhamy. Wkrótce znalazły się w samolocie lecącym do Tangeru.

Casablankę oglądały z lotu ptaka. Ichuwagę zwróciły tradycyjne białe gmachy, nowoczesne wieżowce oraz typowe dla wszystkichdużych miast korki uliczne. Gdy niewielki samolot wzniósł się wyżej, z zachwytem patrzyły na piękne miasto u wybrzeży Atlantyku. Lot trwał trzy i pół godziny. Tym razem na pokładzie wolno było palić, więc gdy maszyna gładko podeszła do lądowania, były już lekko podduszone.

Pasażerowie wysiedli, ichpaszporty opatrzono stemplem, a bagaże znowu skontrolowano. Gdy wszystkim formalnościom stało się zadość, Gretchen i Maggie opuściły halę przylotów. Otoczyło je wilgotne, niemal gorące powietrze marokańskiej nocy. Były w Tangerze nad Morzem Śródziemnym. Na ulicy przed portem lotniczym zobaczyły długi rząd taksówek. Kierowcy cierpliwie czekali na nielicznychpasażerów. Jeden z nich z przyjaznym uśmiechem skłonił głowę i włożył ichwalizki do bagażnika mercedesa. Nareszcie były w drodze do pięciogwiazdkowego hotelu Minzah, wzniesionego na wzgórzu górującym nad portem. Ulice były jasno oświetlone, a prawie wszyscy przechodnie nosili długie szaty. Miasto wabiło egzotyką, starodawnym urokiem i tradycyjnymi zwyczajami. Wszędzie rosły palmy. Mimo późnej pory na ulicachkręciło się wielu ludzi. Od czasu do czasu widziało się europejskie stroje. Z bocznychuliczek, hałasując klaksonami, z dużą szybkością wyjeżdżały auta. Głowy wysuwały się przez stale uchylone okna, dłonie gestykulowały z ożywieniem, słyszało się dialekt Berberów, gdy kierowcy pokrzykiwali dobrodusznie, próbując włączyć się do ruchu. W powietrzu unosiła się dyskretna piżmowa woń: słodka, obca i w pełni marokańska.

Dla Gretchen i Maggie był to prawdziwy skok na głęboką wodę. Zanurzyły się chętnie w nieznanej rzeczywistości. Kiedy planowały podróż, nie znalazły bezpośredniego połączenia z Tangerem, postanowiły więc lecieć do Afryki przez Brukselę, a w drodze powrotnej zahaczyć o Amsterdam, żeby poczuć specyfikę Europy. Przeczuwały, że czeka je wspaniała wyprawa, a teraz, kiedy znalazły się w Maroku, rozbudzona wyobraźnia dostrzegała wszędzie ślady dawnychwieków, kiedy dosiadający białychwierzchowców Berberowie walczyli z Europejczykami o panowanie nad świętą krainą swychprzodków.

– Ten wyjazd towspaniała przygoda –stwierdziła Gretchen, choć była ledwie żywa ze zmęczenia, ponieważ w czasie długiej podróży prawie w ogóle nie zmrużyła oka.

– No pewnie, od początku tak mówiłam – przytaknęła Maggie. – Biedactwo, ledwie trzymasz się na nogach, prawda?

– Owszem. – Gretchen kiwnęła głową. – Ale warto było się pomęczyć, żeby wreszcie tutaj dotrzeć. – Zmarszczyła brwi, wyglądając przez okno. – Nie widać Sahary.

– Pustynia zaczyna się siedem kilometrów stąd – wyjaśnił kierowca, zerkając w lusterko wsteczne. – Tanger jest nadmorskim portem, mesdemoiselles.

– A my zamierzałyśmy przespacerować się na pustynię – zachichotała Gretchen.

– Zapewniam, że w najbliższej okolicy jest wiele miejsc wartychodwiedzenia – odparł kierowca. – Muzeum Forbesa, Grota Herkulesa, nie mówiąc już o naszym suku…

– Bazar! – przypomniała sobie Maggie. – W folderze biura podróży było napisane, że to prawdziwa rewelacja!

– Oczywiście – potwierdził kierowca i dodał: – Mogą też panie wynająć samochód i w dzień targowy pojechać do Asilah na wybrzeżu Atlantyku. Naprawdę warto zobaczyć bazar. Ludzie z całego kraju zwożą tam produkty i wystawiają na sprzedaż.

– Chcemy też zobaczyć słynny Kasbah– rozmarzyła się Gretchen.

– Mamy ichtu sporo – odparł kierowca.

– Jak to? – zdziwiła się Gretchen.

– Aha, to amerykańskie kino. Wszystkiemu winien Humphrey Bogart. – Taksówkarz zachichotał. – Wyraz kasbah oznacza miasto otoczone murami, mesdemoiselles. W Tangerze na obwarowanej starówce są głównie sklepy. Na pewno obejrzycie nasze mury. Są bardzo stare. Tanger był zamieszkany już cztery tysiące lat przed Chrystusem, a jako pierwsi osiedli tu Berberowie.

Po drodze wskazał jeszcze kilka zabytków. W końcu wjechał na niskie wzgórze, zatrzymał się przed budynkiem o skromnej fasadzie, otoczonym niewielkimi sklepikami, i wyłączył silnik.

– Wasz hotel, mesdemoiselles.

Otworzył im drzwi auta i podał walizki młodzieńcowi, który z powitalnym uśmiechem podbiegł do taksówki. Dziewczyny były zaskoczone, bo z zewnątrz hotel nie wyglądał zachęcająco, ale gdy weszły do środka, otoczył je wschodni przepych. Siedzący przy biurku recepcjonista w białej marynarce miał na głowie czerwony fez. Rozmawiał z innym gościem, więc czekając z bagażami na swoją kolej, rozglądały się wokół. W sali przylegającej do holu na podłodze leżał kosztowny dywan, kanapy i fotele były z ciemnego, kunsztownie rzeźbionego drewna, na ścianachwisiały mozaiki oprawione w ramy. Obok znajdowała się winda, która właśnie ruszała.

Recepcjonista załatwił sprawy z poprzednim gościem i uśmiechnął się do dziewcząt. Maggie podeszła do biurka, ponieważ rezerwacja została zrobiona na jej nazwisko. Wkrótce zmierzały do swego pokoju. Boy zajął się ichbagażami.

Z okien pokoju roztaczał się widok na Morze Śródziemne. Hotel otaczały ukwiecone klomby, był także basen i mnóstwo przyjemnychzakątków w cieniu palm, skąd, nie będąc widzianym z ulicy, można było patrzeć na morskie fale. Otoczenie przypominało wspaniałe pejzaże wysp karaibskich, a powietrze miało cudowny zapach. Pokój był ogromny, o egzotycznym wystroju, z telefonem, osobną łazienką i toaletą oraz małym barkiem, w którym znalazły orzeźwiające napoje, wodę mineralną, piwo i przekąski.

– Na pewno nie umrzemy z głodu – stwierdziła półgłosem Maggie, krążąc po pokoju.

Gretchem wyjęła z walizki koszulę nocną, zrzuciła podróżne ciuchy, wskoczyła pod kołdrę i zasnęła, a Maggie zaczęła się głośno zastanawiać, jak się wzywa hotelową obsługę.

Wprawdzie dziewczęta przekroczyły kilka stref czasowych, ale następnego ranka o ósmej rano obudziły się wypoczęte i głodne. Ubrane w spodnie i koszule zeszły na dół, chcąc jak najszybciej zjeść śniadanie i zwiedzić starożytne miasto, które kiedyś było częścią rzymskiego imperium. Recepcjonista wskazał im salę jadalną i bufet z wystaw nym śniadaniem, a także przedstawił im dyplomowanego przewodnika, który za dwie godziny miał je zabrać na wycieczkę po Tangerze. Obaj mężczyźni kilkakrotnie ostrzegali je, aby pod żadnym pozorem nie wypuszczały się na samotne wyprawy po mieście. Doszły do wniosku, że to rozsądna zasada, więc obiecały jej przestrzegać i czekać w hotelu na swego opiekuna.

– Widziałaś ceny w bufecie? – spytała Maggie, gdy jadły śniadanie. – Za to wszystko zapłaciłyśmy niecałego dolara. – Zmarszczyła brwi. – Gretchen, może byś zamieszkała w Tangerze?

– To piękne miejsce, ale Callie Kirby nie poradziłaby sobie beze mnie. – Gretchen wybuchła śmiechem, a Maggie długo przyglądała się jej w milczeniu.

– Zestarzejesz się w tej kancelarii adwokackiej i w końcu umrzesz tam, samotna i opuszczona – powiedziała cicho. – Postępek Deryla był dla ciebie okropnym przeżyciem, zwłaszcza że nie doszłaś jeszcze do siebie po śmierci matki.

– Zrobiłam z siebie idiotkę. – Zielone oczy Gretchen posmutniały. – Wszyscy prócz mnie natychmiast go przejrzeli.

– Przed nim nie miałaś żadnego chłopaka – przypomniała Maggie. – Nic dziwnego, że oszalałaś na punkcie pierwszego faceta, który dostrzegł w tobie kobietę.

– Prawda jest taka, że zależało mu wyłącznie na pieniądzachz polisy ubezpieczeniowej. Nie miał pojęcia, że ranczo było poważnie zadłużone, więc niemal cała suma poszła na spłatę należności. Stracilibyśmy naszą ziemię, gdyby nie oszczędności Marka, które wystarczyły na pokrycie najpilniejszychpłatności.

– Szkoda, że Deryl zdążył wyjechać z miasta, nim dopadł go twój brat – rzekła groźnie Maggie.

– Gdy Mark wpada w złość, ludzie zazwyczaj trzęsą się ze strachu – przyznała z uśmiechem Gretchen. – Już jako teksański strażnik był lokalnym bohaterem, a potem wstąpił do FBI.

– On cię bardzo kocha. Ja również. – Maggie poklepała jej dłoń. – Obie znalazłyśmy się w sytuacji bez wyjścia. Postanowiłam zaryzykować i odważyłam się na wielką przygodę, żeby skończyć z dotychczasowym marazmem. No i proszę! Jestem w drodze do pustynnego księstwa Qawi, gdzie zostanę osobistą sekretarką władcy tego państwa. – Po chwili zastanowienia dodała: – Postawiłam wszystko na jedną kartę, prawda?

– Rzeczywiście. I grasz o wysoką stawkę. – Gretchen wybuchła śmiechem. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – ciągnęła. – Słyszałam okropne rzeczy o krajachBliskiego Wschodu. Można tam zostać skróconym o głowę.

– W Qawi to się nie zdarza – zapewniła Maggie. – To księstwo jest niezwykle cywilizowanym i postępowym krajem. Ludność wyznaje rozmaite religie, więc Qawi to prawdziwy wyjątek wśród państw Zatoki Perskiej. Dzięki pieniądzom ze sprzedaży ropy naftowej szybko się bogaci i zarazem otwiera na wpływy Zachodu. Szejk ma dalekosiężne plany.

– Jest samotny, prawda? – rzuciła Gretchen z przebiegłym uśmieszkiem, a Maggie zmarszczyła brwi.

– Tak. Chyba pamiętasz, że przed dwoma laty napadnięto na jego kraj. Tamtej agresji towarzyszył wielki skandal dyplomatyczny. Oglądałam w telewizji kilka reportaży. Chodziły też plotki, że szejk jest nałogowym uwodzicielem, ale jego rząd zdementował wszystkie pogłoski.

– Może okaże się zabójczo przystojny i zmysłowy jak Rudolf Valentino? Widziałaś niemy film pod tytułem Szejk z udziałem tego aktora? – ciągnęła rozmarzona Gretchen, popijając kawę. – Wyobraź sobie, Maggie, że nasze fantazje nagle się urzeczywistniają i oto amerykańska branka przystojnego szejka, galopującego na białym wierzchowcu, podbija nieczułe serce, a książę pustyni zakochuje się w niej jak szalony! Na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki. – Skrzywiła się. – Chyba nie mam zadatków na nowoczesną kobietę. Powinnam raczej śnić, że sama rzucam miejscowego przystojniaka na koński grzbiet i uwożę go w siną dal jako swego jeńca. – Westchnęła przeciągle. – Zresztą to tylko sny na jawie. Rzeczywistość nie może być tak barwna, przynajmniej dla mnie, ale nie zdziwiłabym się, gdybyś ty poznała tutaj cudownego i namiętnego mężczyznę.

– Nie mam szczęścia do przystojniaków – odparła Maggie z wymuszonym uśmiechem. Gretchen od razu wiedziała, że była to aluzja do mężczyzny, który nazywał się Cord Romero.

– Nie patrz na mnie takim wzrokiem – rzuciła żartobliwie, próbując zbagatelizować sprawę. – Wiadomo, że przyciągam wyłącznie żigolaków.

– Deryl nie był żigolakiem, tylko obrzydliwym pasożytem. Na przyszłość umawiaj się wyłącznie z facetami, którzy cenią takie same wartości jak ty – radziła żarliwie Maggie, ale Gretchen roześmiała się.

– Och, przy tobie czuję się taka odważna i niezależna – przyznała szczerze. – Wierz mi, strasznie się cieszę, że zaproponowałaś te wakacje i zapłaciłaś za mnie więcej niż połowę sumy. Jedynie dzięki twojej hojności stać mnie na ten wyjazd – powiedziała z wdzięcznością. – Szkoda tylko, że wracam sama. Będzie mi ciebie brakować – dodała cicho. – Smutno mi, że skończyły się nasze wspólne zakupy i sobotnio-niedzielne rozmowy przez telefon.

Maggie z powagą kiwnęła głową. Z Tangeru miała polecieć do Qawi. Jako prywatna sekretarka panującego szejka i specjalistka od public relations będzie także zajmować się jego gośćmi, dbać o reprezentację, zarządzać dworem i pełnić obowiązki pałacowej ochmistrzyni. Z pewnością czeka ją mnóstwo pracy, ale kto wie, czy nieraz nie zatęskni za Teksasem. Z drugiej jednak strony Gretchen miała rację: lepiej harować do upadłego, niż znosić humory Corda Romera, który jasno i wyraźnie dał do zrozumienia, że w przyszłości nie chce mieć z Maggie nic wspólnego.

Oboje byli sierotami adoptowanymi przez damę z wyższychsfer Houston. Choć nie łączyło ich żadne pokrewieństwo, Cord traktował Maggie jak prawdziwą siostrę. Przed kilku laty ożenił się, ale jego żona, Patrycja, popełniła samobójstwo, gdy został ciężko ranny, a mimo to nie zrezygnował z pracy w rządowych służbachspecjalnych. Wkrótce po jej śmierci złożył wymówienie, został najemnikiem i jako zawodowy saper zajmował się rozbrajaniem bomb. Tak wyglądało teraz jego życie. Maggie trzymała się od niego z daleka, ale jakiś czas temu spotkali się, bo niespodziewanie zmarła ich przybrana matka.

Kilka tygodni później Maggie poślubiła znacznie starszego, mocno schorowanego mężczyznę, który umarł po sześciu miesiącach. Od tamtej pory ona i Cord wyraźnie się unikali. Gretchen była ciekawa, co między nimi zaszło, ale Maggie milczała jak zaklęta.

Gdy Cord niespodziewanie wrócił do Houston i w przerwie między kolejnymi zleceniami zaczął obracać się w tychsamychkręgach, Maggie postanowiła znaleźć pracę za granicą i natychmiast wysłała komplet dokumentów. Jak na ironię wybrała kraj, o którym usłyszała właśnie od Corda. Wrócił niedawno z Qawi, gdzie rozbrajał bomby pozostałe po inwazji wrogichrebeliantów. Starannie przeanalizowała ofertę szejka. Pensja była znacznie wyższa niż jej obecne wynagrodzenie w biurze maklerskim, a poza tym wyjazd na Bliski Wschód oznaczał ostateczne rozstanie z Cordem.

Przed rozpoczęciem pracy postanowiła zafundować sobie krótkie wakacje. Zachęciła do wyjazdu Gretchen, która była bardzo przygnębiona po śmierci matki i przykrym rozstaniu z wiarołomnym narzeczonym, jak dotąd jedyną miłością w jej życiu. Wspólna podróż zapowiadała się wspaniale. Potem jednak Maggie odleci do Qawi, a Gretchen wsiądzie do samolotu zmierzającego do Amsterdamu i stamtąd wróci do Teksasu. Biedactwo, z pewnością poczuje się osamotniona, lecz taka wyprawa dobrze jej zrobi. Mała Gretchen zobaczy kawał świata, a właśnie tego teraz potrzebowała. W ciągu ostatnichsześciu lat jej matka dwukrotnie zapadała na raka, a córka pielęgnowała ją w chorobie.

Skończyła dwadzieścia trzy lata, lecz była niedoświadczona jak pensjonarka z klasztornej pensji. Nie miała wielu sposobności, żeby umawiać się z chłopcami. Matka wymagała starannej opieki, była też ogromnie zaborcza wobec jedynej córki. Gretchen straciła ojca w wieku dziesięciu lat, gdy jej brat Mark już stawał się mężczyzną, bo dobiegał osiemnastki. Dla osieroconego rodzeństwa życie stało się bardzo trudne. Ilekroć Markowi udawało się wykroić trochę czasu, mieszkał z matką, siostrą, zarządcą i jego najbliższymi na rodzinnym ranczu w teksańskim Jacobsville. Jednak gdy zaczął pracować w FBI, większą część roku spędzał w mieście, ponieważ tego wymagała służba, i dlatego nie mógł pomóc Gretchen w opiece nad chorą matką, choć zawsze służył finansowym wsparciem.

– Maroko – rozmarzyła się znowu Gretchen. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek znajdę się w mieście tak odległym i egzotycznym jak Tanger. – Z uśmiechem spojrzała na milczącą, ale pogodną Maggie. – Czemu przycichłaś? – zapytała nagle, zdziwiona osobliwym zachowaniem przyjaciółki, która zwykle gadała za dwoje.

– Zastanawiałam się… co słychać w domu. – Maggie wzruszyła ramionami i ujęła filiżankę w obie dłonie.

– Przestań się wygłupiać. Mamy wakacje, dopiero przyjechałyśmy. Za wcześnie na atak nostalgii.

– Wcale nie tęsknię za domem – odparła Maggie z wymuszonym uśmiechem. – Chciałabym tylko, żeby moje sprawy ułożyły się lepiej.

– Wciąż chodzi ci o Corda – powiedziała domyślnie Gretchen.

– I tak by się nie udało. – Maggie znowu wzruszyła ramionami. – Nigdy nie przeboleje śmierci Pat i zawsze będzie szukać guza na wojnie. Podoba mu się ta robota.

– Z wiekiem ludzie się zmieniają – próbowała pocieszyć ją Gretchen.

– On jest wyjątkiem. – W głosie Maggie pobrzmiewał żal. – Za długo łudziłam się, że pewnego dnia po przebudzeniu uświadomi sobie, jak bardzo mnie kocha. Nic z tego nie będzie. Skoro nie można inaczej, nauczę się żyć bez niego.

– Może za tobą zatęskni, wsiądzie do pierwszego samolotu i zabierze cię do domu.

– Niemożliwe!

– Wszystko jest możliwe! Kto by przypuszczał, że znajdę się w Maroku? – odparła rezolutnie Gretchen, kończąc pyszną jajecznicę.

Maggie uśmiechnęła się mimo woli.

– Właśnie. Szejk jest całkiem młody i czarujący. To kawaler, a zatem wszystko może się zdarzyć.

– Kto wie… – Gretchen z przykrością myślała o postanowieniu Maggie. Wiedziała, że będzie za nią tęsknić. Callie Kirby, współpracowniczka z kancelarii adwokackiej, była wspaniałą koleżanką, ale przyjaźń z Maggie trwała od dzieciństwa. Gretchen bardzo narzekała, gdy przyjaciółka zamieszkała w Houston, a teraz musiała przyjąć do wiadomości jej przeprowadzkę do innego kraju.

– Możesz do mnie przyjeżdżać. Wolno mi przyjmować gości. Spróbujemy znaleźć ci przystojnego księcia.

– Nie dla mnie arystokraci – odparła rozchichotana Gretchen. – Zadowolę się miłym kowbojem, byle miał własnego konia i dobre serce.

– Dobre serce to rzadki towar – stwierdziła Maggie – a jednak mam nadzieję, że w końcu spotkasz takiego faceta.

– Może wrócisz ze mną? – spytała ponuro Gretchen. – Jeszcze nie jest za późno na zmianę decyzji. A jeśli Cord pewnego ranka otworzy oczy i odkryje, że oszalał na twoim punkcie? I co wtedy zrobi? Będą was dzielić tysiące kilometrów!

– Sama wspomniałaś, że potrafi wsiąść do samolotu – odparła stanowczo Maggie. – Zmieńmy temat i porozmawiajmy o czymś przyjemnym.

Gretchen posłuchała i nie robiła już żadnych uwag. Miała nadzieję, że Maggie naprawdę wie, co robi. Krótkie wakacje to jedno, ale praca w obcym kraju i zależność od tamtejszego zwierzchnika to całkiem inna sprawa. Oferta była tak dobra, że budziła pewną nieufność. Qawi jest przecież krajem, gdzie dominują mężczyźni, natomiast kobiety we własnym gronie przebywają w osobnychpomieszczeniach. Wydawało się dziwne, że szejk postanowił zatrudnić zagranicznego speca od public relations, a na dodatek uznał za stosowne przyjąć niezależną kobietę. Czyżby w Qawi nastąpiła obyczajowa rewolucja? Gretchen miała nadzieję, że tak rzeczywiście jest. Obawiała się niebezpieczeństw, które mogłyby zagrażać jej najlepszej przyjaciółce. Wkrótce jednak poweselała, bo pomyślała o wakacyjnym tygodniu w Tangerze. Z pewnością czeka je wspaniały urlop.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY

Tytuł oryginału:

Lord of the Desert

Pierwsze wydanie:

MIRA Books, 2000

Opracowanie graficzne okładki:

Madgrafik

Ilustracja na okładce:

iStock

Redakcja:

Małgorzata Pogoda

Korekta:

Jolanta Nowak

© 2000 by Diana Palmer

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2002, 2008, 2015, 2022

Niniejsze wydanie zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

ISBN 978-83-276-8007-5

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink