Wyzwolona - Diana Palmer - ebook + książka

Wyzwolona ebook

Diana Palmer

4,1

Opis

Clancey Lang jest silną i samodzielną kobietą. Musi nią być, ponieważ nie został jej na świecie nikt poza młodszym bratem, którym opiekowała się już jako nastolatka.

Poprzysięgła też sobie, że nigdy w życiu nie będzie od nikogo zależna – a zwłaszcza od żadnego mężczyzny. Mimo to kusi ją, i to bardzo, by zwrócić na siebie uwagę swojego przełożonego, zabójczo przystojnego Coltera Banksa. Gdyby tylko zechciał na nią spojrzeć…

Tymczasem Coltera od dawna pociągają niedostępne kobiety. Jego asystentka Clancey działa mu wprawdzie na nerwy, ale ma w sobie to coś, czemu Colter nie potrafi się oprzeć. Coś, co coraz bardziej go fascynuje. Czyżby znowu zadurzył się w kobiecie, która nigdy nie pozwoli się zdobyć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (349 ocen)
156
100
59
31
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akoczela

Z braku laku…

Taka sobie
00
Renifer5

Nie oderwiesz się od lektury

D.Palmer w swoich teksanskich klimatach jest dobra
00
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super, polecam.
00
Mamaala

Całkiem niezła

całkiem niezła
00
Barka666

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam Palmer, sposób w jaki ona buduje napięcie i prowadzi czytelnika przez swiat emocji jest nie do podrobienia. Polecam!
00

Popularność




Wszystkim dzielnym kobietom i mężczyznom pracującym w organach ścigania na terenie całych Stanów Zjednoczonych i narażającym każdego dnia własne życie, by nas chronić. I wszystkim, którzy z honorem i poświęceniem pełnią służbę wojskową poza granicami naszego kraju. Dziękuję Wam z całego serca.

Drodzy Czytelnicy!

Zapewne zauważyliście, jak wielkim szacunkiem i podziwem darzę strażników Teksasu, czyli funkcjonariuszy należących do jednego z organów Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego Stanów Zjednoczonych. Często pojawiają się oni w moich książkach, a teraz jeden z nich został nawet głównym bohaterem mojej najnowszej powieści zatytułowanejWyzwolona. To Colter Banks, którego możecie pamiętać z innych napisanych przeze mnie historii. Pracuje w wydziale zajmującym się nierozwiązanymi sprawami sprzed lat razem ze swoją słodką, choć nieco ekscentryczną sekretarką Clancey. Mam nadzieję, że ją polubicie – choć on za nią nie przepada.

Książkę tę dedykuję dzielnym kobietom i mężczyznom pracującym jako funkcjonariusze w różnych organach ścigania oraz służącym w amerykańskiej armii. Mój prapradziadek w pierwszej połowie dwudziestego wieku był szeryfem federalnym, a najlepszy przyjaciel mojego męża jest emerytowanym detektywem z wydziału zabójstw w biurze szeryfa i nadal pracuje tam w ramach wolontariatu. Jako nastolatka grywałam w pokera na drobniaki z moją najlepszą przyjaciółką i kolegą jej ojca, który był porucznikiem w wydziale policji w Atlancie. Z kolei szesnaście lat temu, gdy pracowałam jeszcze jako reporterka, spędzałam dużo czasu w towarzystwie stróżów prawa, pisząc o tym, co działo się w mojej okolicy i sąsiednich hrabstwach. Te doświadczenia sprawiły, że darzę pracowników tych służb wielkim szacunkiem.

Szczególne miejsce w moim sercu zajmują funkcjonariusze wydziałów policji w Cornelii i Clarkesville, a także z biura szeryfa w hrabstwie Habersham. We wszystkich tych jednostkach działających w północno-wschodniej części stanu Georgia nadal służą lub niegdyś służyli moi odważni przyjaciele i przyjaciółki.

Inni moi bliscy krewni i znajomi pełnią służbę w amerykańskiej armii. To szczególnie ciężka i obfitująca w traumatyczne przeżycia praca, ale ci nieustraszeni bohaterowie nie poddają się w obliczu tych trudności, reprezentując nas na całym świecie. Dziewczyny i chłopaki, przyjmijcie moje gorące podziękowania!

Mam nadzieję, że spodoba Wam się ta książka i będziecie z niej równie zadowoleni jak ja.

Ściskam Was mocno i pamiętajcie: jestem Waszą największą fanką!

Rozdział 1

– Takiego pisma to nawet lekarz by nie odczytał – mruknęła Clancey, próbując rozszyfrować notatkę na marginesie skserowanej kartoteki.

– Co tam znowu mamroczesz? – zapytał Colter Banks, który stał właśnie w drzwiach.

Colter, strażnik Teksasu odpowiedzialny za stare, nierozwiązane sprawy w oddziale Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego w San Antonio, był jej szefem. Wysoki, z szerokimi ramionami, wąskimi biodrami i długimi umięśnionymi nogami, wyglądał niesamowicie. Miał ciemnobrązowe włosy i bezdenne czarne oczy, którymi bacznie jej się przyglądał.

Podniosła głowę, a na jej owalnej twarzy malowała się niechęć. Odgarnęła z czoła kosmyk ciemnych falowanych włosów, wlepiła w szefa bladoszare oczy i pomachała przed nim kartką.

– Nie mogę tego odczytać.

– Jak chcesz, możesz złożyć wypowiedzenie… – zasugerował z nadzieją.

– Nie ma takiej opcji. Nie znalazłam żadnej innej pracy, a muszę coś jeść – odburknęła.

Wziął od niej akta i zaczął ze zmarszczonym czołem studiować notatkę przy jednym z zarzutów.

– Ha! – wykrzyknęła Clancey.

– Co za „ha”? – spytał, spoglądając na nią.

– Ty też nie wiesz, co tam naskrobałeś – zatriumfowała.

– Jasne, że wiem. – Podniósł brodę. – Sam to napisałem.

– No więc?

Znowu wlepił wzrok w kartkę. Musiał to rozgryźć, bo inaczej Clancey będzie się z niego nabijać do końca życia, ale kiedy próbował odcyfrować własne bazgroły, zadzwonił telefon.

– Muszę odebrać. – Z ulgą odrzucił kartkę na jej biurko.

– Ale masz wymówkę – odpowiedziała cicho.

Zerknął na nią i wyciągnął komórkę z pokrowca.

– Banks. – Słuchał przez chwilę z coraz poważniejszą miną. Spojrzał na Clancey, którą wciąż machała mu przed nosem aktami. Obrócił się do niej tyłem i powiedział: – Tak, nie ma sprawy. Wstąpię tam po drodze do domu. Do zobaczenia. – Włożył telefon do pokrowca i spojrzał wymownie na zegarek. – Muszę się spotkać z zastępcą prokuratora okręgowego w tej sprawie sprzed pięciu lat, nad którą pracuję. Podobno Morris Duffy, który jest podejrzewany o udział w zaginięciu Reeda, ma szansę na skrócenie wyroku o rok za dobre sprawowanie. Czyli może wyjść już niedługo. – Nie zauważył, że jego asystentka dziwnie na niego spojrzała i wyraźnie czymś się zmartwiła. – To mógłby być przełom, którego tak potrzebujemy. – Znowu rzucił okiem na zegarek. – Lepiej od razu pójdę. I tak niedługo kończymy służbę.

Clancey odzyskała panowanie nad sobą, zanim zerknął na nią.

– Nadal mi nie powiedziałeś, co tu nagryzmoliłeś – twardo nalegała, wskazując kartkę, a gdy rzucił jej gniewne spojrzenie, stwierdziła zadziornie: – To nie moja wina, że nie umiesz pisać. Twój nauczyciel kaligrafii pewnie odprowadził cię w ostatni dzień szkoły pod same drzwi autobusu, rozsypując radośnie confetti.

– Mam normalny charakter pisma! – Jeszcze bardziej spiorunował ją wzrokiem.

– No to co tu jest napisane? – nie dawała za wygraną.

– Popatrzę na to, jak będę miał chwilę, i potem ci powiem – odparł nonszalancko.

– Ha! Nie masz pojęcia, co tam napisałeś! – Uśmiechnęła się szeroko.

– Gdyby mi zależało, tobym to odczytał.

– Jak mam przepisać raport, skoro nie wiem, co tu napisałeś? – zapytała rezolutnie.

– Jak się tym zainteresują, to powiem, że miałaś napad demencji – odparł z poważną miną.

– Mam dwadzieścia trzy lata, a nie osiemdziesiąt! – odfuknęła.

– Tak? Myślałem, że dwadzieścia dwa.

– Tyle to miałam, jak zaczęłam tu pracować, ale wyobraź sobie, że w listopadzie to się nagle zmieniło. Nie wiem, czy wiesz, że wiek zmienia się co roku, a nie zostaje taki sam do końca życia.

Pominął tę sarkastyczną uwagę milczeniem. Założył biały kapelusz, nasuwając go bardziej na jedną brew, i powiedział:

– Gdyby ktoś dzwonił, to powiedz, że wracam dopiero jutro.

– Jak ktoś będzie miał do ciebie sprawę, to nie do mnie zadzwoni, prawda?

– Rozejrzyj się dobrze, to zobaczysz telefon stacjonarny. To ten antyk przyczepiony do ściany.

– No i dobrze, a ja mam swoją komórkę.

– Pewnie taką z przyciskami? – zapytał z sarkastycznym uśmiechem.

Spiorunowała go wzrokiem.

– Kupię sobie supersmartfona , jak tylko spłacę raty za jacht – odparła z przekąsem.

Odwrócił się, zanim zauważyła uśmiech na jego twarzy, i powiedział:

– No dobrze, Nasturcjo. Dobranoc.

– Nie jestem żadną Nasturcją!

– Skoro tak mówisz – mruknął, wychodząc. – Założę się o swoją odznakę, że nawet nie wiesz, co to jest nasturcja.

– Właśnie że wiem! – zawołała za nim, ale gdy zniknął jej z oczu, wyciągnęła z szuflady kieszonkowy słownik i sprawdziła to słowo.

Nasturcja to kwiat. Aha! Czyli może jednak nie nienawidził jej aż tak bardzo, jak jej się wydawało. Ironia losu, pomyślała. Jej pełne imię także oznaczało kwiatek. Stwierdziła, że pewnie nawet nie zwrócił na nie uwagi, czytając jej CV. W końcu to nie on, a przedstawiciel Departamentu Bezpieczeństwa przyjął ją do pracy.

Spojrzała na kartkę z wciąż nieodgadnionymi dopiskami i włożyła ją do szuflady, obiecując sobie, że następnego dnia przyciśnie szefa, żeby znowu spróbował jej z tym pomóc.

Tymczasem skupiła się na przepisywaniu raportów, które była w stanie odczytać.

Martwiła się o tę starą sprawę, nad którą pracował Banks. Nie wiedział, że zaginiony Dalton Reed był jej dziadkiem, a ona nie zamierzała mu o tym mówić. Nie miała ochoty rozmawiać z tym gburem o swoich prywatnych sprawach. Przyrodni brat Clancey, Morris Duffy, odsiadywał wyrok, ale i tak mógł zaszkodzić jej albo – co gorsza – jej młodszemu bratu, Tadowi. Groził, że to zrobi, jak go zamykali, i kazał jej siedzieć cicho. Miał na wolności kolegów, więc nawet zza krat mógł skrzywdzić Tada. Dlatego potraktowała jego groźbę poważnie i nic nikomu nie mówiła.

Zawsze podejrzewała Morrisa o zabójstwo dziadka, choć ciała nigdy nie odnaleziono. Jej dziadek cenił punktualność i jeśli umówił się z kimś na szóstą, przychodził na miejsce już o piątej czterdzieści pięć. Na pewno nie zostawiłby rodziny i pracy bez słowa wyjaśnienia. Chyba że ktoś go zabił.

Dalton Reed był kiedyś zastępcą szeryfa, ale nawet na emeryturze przychodził na posterunek w ramach wolontariatu. Potrafił pięknie grać na gitarze. Clancey schowała ją, kiedy Morris mieszkał u nich w domu, z obawy że ją sprzeda. W końcu nieraz wspominał, ile mógłby na niej zarobić. Chciał też położyć łapę na zabytkowym pistolecie dziadka, był to colt kaliber .45, i równie zabytkowej ręcznie robionej kaburze. Co ciekawe, broń i pokrowiec zniknęły w tym samym czasie co dziadek. Clancey początkowo myślała, że Morris mógł je sprzedać, ale te przedmioty miały wartość kolekcjonerską i wiele osób w San Antonio, w tym policjanci i pracownicy biura szeryfa, wiedzieli, do kogo należą. Morris nie byłby chyba na tyle nieostrożny, żeby wystawić je na sprzedaż.

Clancey kochała dziadka. Był jedyną dobrą osobą w tej nieszczęsnej rodzinie. Jej ojczym Ben hołubił Morrisa, który był jego synem z pierwszego małżeństwa, jak jakiegoś geniusza. Chronił go, pomagał mu za każdym razem, gdy wpadał w tarapaty, i nie przyjmował do wiadomości, że jego syn mógł zrobić coś złego. W oczach ojca młodszy syn, Tad, nie mógł się równać z Morrisem, więc zajmowała się nim jego przyrodnia siostra. Clancey pokochała go, gdy tylko się urodził. Ich matka, Diane, zmarła niedługo po narodzinach Tada, i od tego czasu Clancey opiekowała się nim razem z dziadkiem, dopóki on też nie zniknął z ich życia.

Tego dnia, gdy Dalton nie wrócił do domu, Tad miał dopiero trzy lata. Kilka dni wcześniej Morris zaatakował chłopca w przypływie wściekłości, bo jego płacz przeszkadzał mu w grze na konsoli. Okładał brata, nie zwracając uwagi na jego wrzaski. Kiedy zaniepokojona Clancey wpadła do pokoju, zobaczyła, jak rozjuszony Morris sięga po metalową szuflę do kominka. Wziął zamach i jednym uderzeniem zmiótł dziecko z kanapy. Clancey krzyknęła przerażona i rzuciła się chłopcu na ratunek, więc Morris zajął się nią. W efekcie miała złamane dwa żebra.

Ta brutalna napaść nadal prześladowała ją w koszmarach. Poza złamanymi żebrami miała wiele siniaków i ran na twarzy i rękach, a także naderwany mięsień na plecach. To przez ten ostatni uraz trafiła na izbę przyjęć. Gdy Ben wrócił z pracy, skrzywił się na widok obrażeń Clancey i niechętnie zadzwonił po karetkę. Mimo wszystko zauważył, że tego typu uraz może zagrażać jej życiu.

Clancey błagała ojczyma, żeby pozwolił jej zabrać na pogotowie także Tada, ale Ben odmówił.

– Małemu nic nie będzie – stwierdził z przekąsem.

Jego zdaniem dziecko miało tylko kilka siniaków. Naćpany Morris patrzył na ojca z szaleństwem w oczach, wmawiając mu, że Clancey i Tad przepychali się na kanapie i po prostu z niej spadli, a Ben mu uwierzył.

Clancey z przerażeniem myślała o tym, co mogło się stać małemu Tadowi. Chłopiec wciąż krzyczał, bo jeden z ciosów trafił go w głowę. Clancey nie chciała wyznać prawdy ze strachu przed Morrisem, ale lekarz z izby przyjęć szybko zorientował się, że padła ofiarą brutalnego pobicia i wyciągnął z niej całą historię. Gdy przyznała, że martwi się o młodszego brata, który także został pobity, lekarz zadzwonił na policję.

Clancey nie chciała kłopotów, ale doświadczony policjant nie dawał za wygraną. Odwiózł ją do domu i wypytał o całe zajście. Nalegał, by zobaczyć Tada, który też był ranny i potrzebował pomocy. Zadzwonił po pogotowie i natychmiast aresztował Morrisa, który zataczał się i obrzucał wyzwiskami wszystkich, łącznie z roztrzęsionym Benem. Wrzaski i bluzgi Morrisa zaniepokoiły sąsiadów, chyba połowa mieszkańców osiedla powychodziła z domów. Ben błagał Clancey, by powiedziała policji, że Morris jest niewinny, ale bezskutecznie. Opowiedziała mu, jak jego starszy syn zaatakował Tada, gdy malec przeszkadzał mu w grze, i jak ją pobił, gdy się wtrąciła.

Ben utrzymywał, że Morris nigdy nie skrzywdziłby dziecka. Mały poobijał się, bo spadł z kanapy podczas zabawy z siostrą. Policjant zapytał, czy nie zdziwił go kształt siniaków na ciele chłopca, który pasował do brzegu metalowej szufli do kominka. Dodał też, że Clancey nie złamałaby żeber podczas zabawy. Gdy Morris został zabrany na komisariat, śledczy wszedł do domu, by przesłuchać wszystkich jego mieszkańców. Wprawdzie zastraszona przez ojczyma Clancey starała się mówić jak najmniej, jednak jej dziadek okazał się istną kopalnią informacji na temat ostatnich poczynań Morrisa. Jego zdaniem nie tylko zażywał narkotyki, ale także je sprzedawał, by zarobić na drogą konsolę i gry. Ben wpadł w szał, gdy to usłyszał, ale policjant nakazał mu spokój i kontynuował wywiad. Gdy przyjechała karetka, Ben wsiadł do niej z Tadem, cały czas narzekając na koszty, na jakie został narażony.

Sympatyczny policjant zapewnił Clancey, że wszystko będzie dobrze. Morris trafi do więzienia i już nigdy nie zaszkodzi jej ani Tadowi. Spisała swoją wersję wydarzeń i podpisała zeznania, dziadek także to zrobił, a Ben miał pójść w ich ślady po powrocie ze szpitala. Dalton wziął recepty wnuczki i zapłacił za leki z własnej kieszeni, bo dobrze wiedzieli, że jej ojczym nie wydałby na nie ani centa, ponieważ zeznawała przeciwko jego starszemu synowi.

Tymczasem Morris wyszedł za kaucją i w domu miał oczekiwać na rozprawę, która mogła się odbyć dopiero za kilka miesięcy. Ben próbował zastawić dom, by wynająć dla syna jak najlepszego prawnika, ale ponieważ Dalton Reed był współwłaścicielem posesji, nie mógł tego zrobić, dopóki sprawa zaginięcia Daltona nie została rozwiązana. Ben obwiniał o wszystko Clancey, a na jej młodszego brata zwracał uwagę tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne.

Tad został na noc w szpitalu. Lekarze stwierdzili u niego lekkie wstrząśnienie mózgu i zatrzymali na obserwacji. Clancey czuwała przy nim razem ze swoim ówczesnym szefem, Calem Hollisterem, detektywem z posterunku w dzielnicy, gdzie mieszkała.

Cal był jednym z najmilszych mężczyzn, jakich znała, ale nic do niego nie czuła. On zaś lubił Clancey, choć był zamkniętym w sobie wdowcem i nie oglądał się za kobietami. Na wieść o tym, co zrobił Morris, obiecał jej, że porozmawia z Darrellem Tarleyem, który zajmował się tą sprawą jako zastępca prokuratora okręgowego. Chciał zadbać o to, by Morris Duffy nie wykręcił się od stawianych mu zarzutów. A były one poważne. Ponieważ przy pobiciu używał ciężkiego narzędzia, groził mu wyrok kilku lat więzienia. Clancey liczyła na to, że wymiar sprawiedliwości pomoże jej pozbyć się tego okrutnego człowieka z ich życia, ale jednocześnie miała z tego powodu wyrzuty sumienia.

Nadal mieszkała w domu, który jej matka zostawiła po śmierci Benowi i Daltonowi, lecz ciężko to znosiła. Stres z tym związany sprawiał, że gorzej radziła sobie w pracy, ale Hollister, świadomy jej sytuacji, przymykał na to oko. Choć fizycznie też czuła się gorzej, ojczym i przyrodni brat nic sobie z tego nie robili, traktowali ją jak powietrze i prawie w ogóle z nią nie rozmawiali.

Odkąd skończyła liceum, pracowała jako urzędniczka w jednym z posterunków policji w San Antonio. Hollister był tam szefem wydziału do spraw brutalnych przestępstw. Clancey miała do pracy tak blisko, że zawsze chodziła tam na piechotę.

Przynajmniej Ben zrozumiał wreszcie, że Morris naprawdę mógł zrobić krzywdę młodszemu bratu. Wpadał we wściekłość za każdym razem, gdy Tad przeszkadzał mu w grze. Darł się na chłopca, a ten płakał przez to jeszcze głośniej. Clancey przerażały groźby Morrisa, który był wyczulony na najcichsze nawet dźwięki, kiedy grał w ulubione strzelanki. Gdy tylko coś mu nie poszło w grze, obrzucał brata wyzwiskami. Ben nie chciał, by Morris wpakował się przez to w jeszcze gorsze tarapaty, wynajął więc opiekunkę, miłą starszą panią o niewygórowanych oczekiwaniach finansowych, która zajmowała się Tadem w ciągu dnia i pilnowała, by chłopiec był cicho.

Morris nie pracował, co niesamowicie działało Clancey na nerwy. Sama chodziła do pracy sześć dni w tygodniu, a zarabiała mniej niż jej ojczym. Nie miała jednak odwagi komentować tej sytuacji, bo Morris znowu mógłby ją pobić. A jemu najwyraźniej spodobała się rola damskiego boksera. Gdy nikt ich nie słyszał, zagroził Clancey, że jeśli rozprawa nie pójdzie po jego myśli, to będzie miała problem.

Kilka dni po tym, jak Morris został wypuszczony z aresztu za kaucją, dziadek Clancey nie wrócił z pracy do domu. Ben i Morris nie mieli za wiele do powiedzenia na ten temat. W rozmowie z detektywem stwierdzili, że w dzień zaginięcia ostatni raz widzieli Daltona podczas śniadania.

Jednak od tamtego dnia Morris zaczął się dziwnie zachowywać. Jakby czegoś się bał, miał przekrwione oczy i gadał do siebie bez ładu i składu. Zastanawiała się, czy ma jakieś problemy psychiczne, które ukrywa przed nią razem z ojcem. Po raz kolejny żałowała, że jej mama wyszła za Bena.

Z drugiej strony gdyby nie zostali parą, nie byłoby Tada, a Clancey kochała go bardziej niż kogokolwiek na świecie, nie licząc dziadka. Nie mogła pogodzić się z tym, że policja nadal go nie odnalazła. Musiało stać się coś strasznego, bo jej dziadek był tak punktualny, że na podstawie jego rutynowych działań można by nastawić zegarek. Nigdy nie spóźniał się do pracy i zawsze wracał do domu na czas. Kiedy detektywi odłożyli sprawę na bok z powodu braku postępów w śledztwie, serce łamało jej się z żalu. Powiedzieli Benowi, że prawdopodobnie ktoś się przyczynił do zaginięcia Daltona, ale nie mieli świadków, by to potwierdzić. Zwróciła uwagę na Morrisa, kiedy o tym usłyszał. Miał naprawdę dziwną minę.

Ben starał się za wszelką cenę wybronić syna. Twierdził, że Morris pokłócił się tego dnia z kolegą i na pewno nie chciał zrobić krzywdy rodzeństwu. Clancey wiedziała swoje, ale ojczym zawsze usprawiedliwiał jej przyrodniego brata, bo kochał go bezgranicznie.

Morris też miał siostrze coś do powiedzenia. Ostrzegł ją, by nigdy mu nie przeszkadzała, gdy gra na komputerze, i by pilnowała Tada.

– Następnym razem spotka cię coś dużo gorszego – wieszczył.

I rzucił jej spojrzenie, które nawet po latach przyprawiało ją o mdłości. Patrzył na nią tak, jakby wiedział, jak wygląda bez ubrania. Wyszła bez słowa z założonymi rękami, by zasłonić klatkę piersiową. Potem przyłapała go jeszcze kilka razy, jak się jej przyglądał.

Zanim zniknął, dziadek powiedział Clancey, że Morris zadawał się z nieciekawym towarzystwem i prawdopodobnie zażywał narkotyki. Nie chciał, by ona i Tad mieli kontakt z jego kolegami, którzy czasami przychodzili do domu, gdy Clancey była w pracy. Popołudniami często wychodził, by dowiedzieć się czegoś o nowych znajomych Morrisa. Znalazł mężczyznę, który potwierdził jego przypuszczenia, że Morris ma problem z narkotykami. Wiedział też, kto jest jego dilerem. Następnego dnia po rozmowie z Clancey miał się spotkać z tym człowiekiem po pracy, by wyciągnąć od niego nazwiska osób zamieszanych w tę sprawę.

To właśnie tego dnia Dalton nie wrócił do domu. Szukali go, ale bez skutku. Gdy ostatecznie uświadomili sobie, że już nigdy go nie zobaczą, Clancey zaczęła histerycznie płakać. Tad także się rozpłakał, ale Morris i Ben siedzieli cicho, jakby w ogóle się tym nie przejęli. Clancey patrzyła na nich podejrzliwie, bo nigdy nie przepadali za dziadkiem. Była pewna, że przynajmniej Morris wie coś więcej o jego zaginięciu.

Postawiono mu poważne zarzuty, ponieważ poza pobiciem rodzeństwa został oskarżony także o napaść na policjanta, który próbował zakuć go w kajdanki. Krzyczał, że został wrobiony i tak naprawdę jest niewinny. Ostatecznie miał tylko obrońcę z urzędu. Był zaangażowany w sprawę Morrisa, brakowało mu jednak doświadczenia na sali sądowej. Ben żałował, że nie miał pieniędzy, by załatwić synowi porządnego prawnika, który pomógłby mu wykręcić się od wszystkich zarzutów.

Amerykański wymiar sprawiedliwości działa dość wolno, więc sąd wydał wyrok dopiero po roku. Morris został uznany za winnego napaści i pobicia Clancey i Tada. Wyrok dotyczył także napaści na oficera policji i stawiania oporu przy aresztowaniu. W sumie został skazany na karę sześciu lat więzienia, głównie dzięki zeznaniom Clancey, która niechętnie zgodziła się opowiedzieć o tym, co spotkało ją i jej młodszego brata. Jednym z dowodów w sprawie były zdjęcia rodzeństwa zrobione zaraz po zdarzeniu.

Ben bardzo ciężko przeżył proces syna. Pracował jako woźny w małej lokalnej firmie i nie zarabiał najlepiej, więc nie miał pieniędzy, by odwiedzać go w więzieniu odległym o kilkaset kilometrów. W rezultacie stał się jeszcze bardziej zgorzkniały.

Zmarł nagle niedługo po procesie, kiedy Clancey miała dziewiętnaście lat. To był nieszczęśliwy wypadek: poszedł do jakiegoś mieszkania niedaleko ich domu, by porozmawiać z mężczyzną, który miał ponoć informację o podejrzanych kolegach jego syna. Powiedział Clancey, że tego dnia, gdy ją pobił, Morris był pod wpływem narkotyków i zamierza dowiedzieć się, od kogo je kupił. Skoro nie mógł wydostać syna z więzienia, to przynajmniej chciał pociągnąć do odpowiedzialności jego dilera.

Kiedy wracał na parking, gdzie zostawił auto, został potrącony przez pędzący samochód. Wprawdzie świadek zdarzenia zapamiętał kilka szczegółów pojazdu, ale sprawy nie rozwiązano, ponieważ kierowca zbiegł z miejsca wypadku. Ben został pochowany, a wśród żałobników byli tylko Clancey i jej młodszy brat. Morris nie dostał przepustki, ponieważ więzienie od miejsca pochówku było bardzo daleko.

Clancey wyjaśniła mu w liście, co spotkało jego tatę, przekazując jednocześnie szczere wyrazy współczucia. Morris przesłał jej w odpowiedzi zwięzłą notkę, w której podziękował za ten miły gest, a ona zastanawiała się, czy odwyk pomógł mu stać się trochę lepszym człowiekiem. Zaskoczyła ją ta odpowiedź. Czyżby rzucił narkotyki i zaczął żałować tego, co zrobił? Gdy powiedziała o tym szefowi, Cal sprowadził ją na ziemię. Jego zdaniem ludzie tak łatwo się nie zmieniali.

Clancey bała się Morrisa, nawet gdy siedział w więzieniu. Co prawda do czasu, aż wyjdzie na wolność, miała pełną kontrolę nad rodzinnym majątkiem – przejęła nieoficjalnie to, co należało do dziadka, kiedy ten zaginął – jednak nadal nie mogła zapomnieć o tragicznym zdarzeniu z przeszłości. Jej lekarz powiedział, że powinna iść na terapię.

– Pójdę do psychologa, jak tylko spłacę limuzynę – odparła, a on zaśmiał się z jej żartu, ale jednocześnie rzucił jej smutne spojrzenie.

Dopóki jej przyrodni brat przebywał w więzieniu, po śmierci Bena to Clancey stała się głową rodziny. Mieszkała razem z Tadem w domu ojczyma, który oficjalnie należał teraz do Morrisa. Dziadek wciąż był współwłaścicielem, ponieważ nadal nie został uznany za zmarłego, a Clancey obawiała się, że będzie musiała mieszkać z bratem, gdy ten skończy odsiadywać wyrok. Morris zawsze zadawał się z ludźmi, którzy mieli zatargi z prawem. Nigdy nie potrafił utrzymać żadnej pracy, więc nawet jeśli miał pieniądze, to uczciwie na nie nie zapracował. Po wyjściu z więzienia na pewno nadal będzie się zadawał z typami zamieszanymi w nielegalne interesy. Nie chciała, by Tad miał kontakt z takimi ludźmi.

Martwiła się też o własne bezpieczeństwo. Morris patrzył na nią pożądliwie, więc nie będzie mogła z nim mieszkać pod jednym dachem. Jeśli brał narkotyki, a podejrzewała, że kiedy ją pobił, był pod ich wpływem, to prawdopodobnie był zdolny do jeszcze brutalniejszych czynów. Ze względu na jego podejrzane zachowanie po zaginięciu Daltona była niemal pewna, że miał coś wspólnego z jego śmiercią. Nigdy nie chciał o tym rozmawiać i unikał jej wzroku, kiedy zastanawiała się, co mogło spotkać dziadka.

Na myśl o tym, że przyrodni brat miał wyjść na wolność i zamieszkać razem z nią, paraliżował ją strach. Więzienie zmienia ludzi. Na pewno nauczył się tam niejednego na temat prowadzenia nielegalnych interesów. I poznał ludzi jeszcze gorszych niż ci, z którymi zadawał się wcześniej. Mimo listu otrzymanego po śmierci Bena, wątpiła w to, czy Morris naprawdę się zmienił, bo więźniowie często udawali skruchę, by wyjść za dobre sprawowanie. Hollister powiedział jej o tym, wyczuwając jej obawy. Obiecał bronić ją i Tada przed Morrisem, kiedy ten skończy odsiadywać wyrok. A on potrafił być twardy. Jego przeszłość owiana była tajemnicą i nawet jako detektyw miał równie groźnych kolegów jak przyrodni brat Clancey. Mimo to był jej najlepszym przyjacielem. Z jego pomocą dostała prawo opieki nad małym Tadem, dzięki czemu nie został oddany do adopcji. Hollister dał jej także niewielką podwyżkę, by było ją stać na utrzymanie domu. Kiedy rok temu dostał awans na kapitana i został przeniesiony na posterunek w centrum miasta, bardzo to przeżyła. Oczywiście cieszyła się z jego sukcesu, jednak nie mogła zmienić pracy – nie miała samochodu, a problemy z płucami nie pozwalały jej chodzić na tak długie dystanse. Hollister zaproponował, że będzie ją woził do pracy, ale wystarczająco już jej pomógł. Kiedy usłyszała o stanowisku u strażnika Teksasu w wydziale nierozwiązanych spraw, złożyła tam CV. Zaskoczyło ją, że została zatrudniona zaraz po rozmowie z porucznikiem odpowiedzialnym za rekrutację. Od tamtego czasu minął prawie rok.

Praca była dobrze płatna i Clancey dostawała te same dodatkowe świadczenia co u Hollistera. Najważniejsze, że płacili jej za ubezpieczenie. Nadal mogła też chodzić do biura piechotą. Jednak mimo upływu czasu myśl o Morrisie wciąż przepełniała ją lękiem, a teraz jeszcze Banks powiedział, że ma niedługo wyjść z więzienia. Co to znaczy „niedługo”? I gdzie ona i Tad się podzieją, gdy ich przyrodni brat wyjdzie na wolność? Czy się na niej zemści? W końcu to jej zeznania były głównym dowodem w sprawie. Nie czuła się bezpieczna.

Ale pocieszała się, że kiedy Morris zostanie zwolniony, adwokaci poradzą jej, co powinna zrobić, a jemu przydzielą kuratora, który będzie odwiedzał go regularnie i bez zapowiedzi, by upewnić się, czy znowu czegoś nie przeskrobał. Wszystko to nie brzmiało najgorzej, ale jednak Morris i tak mógł dać się we znaki Clancey i Tadowi, gdyby mieszkali wszyscy razem. Co prawda miała już dwadzieścia trzy lata, a jej brat rósł jak na drożdżach, ale Morris wciąż stanowił dla nich zagrożenie, zwłaszcza gdyby pobyt w więzieniu wcale nie zmienił go na lepsze i gdyby po powrocie znów zaczął się zadawać ze starymi znajomymi.

Na samo wspomnienie przeszedł ją dreszcz. Morris wiedział, jak bardzo kochała Tada, i mógłby zrobić mu krzywdę, by się na niej zemścić. Zdawała sobie z tego sprawę.

Dlatego bez przerwy myślała o tym, co się stanie, gdy jej przyrodni brat wyjdzie z więzienia. Odsiadywał sześcioletni wyrok, ale kilka tygodni temu prawnik, który znał jego obrońcę z urzędu, powiedział jej, że podobno Morris był wzorowym więźniem, dzięki czemu mógłby wyjść na wolność wcześniej. Banks właśnie potwierdził tę plotkę.

Jednym z jej pomysłów na to, gdzie mogłaby znaleźć nowy dom dla siebie i Tada, było zaciągnięcie się do wojska. Na początek dostałaby zaliczkę, dzięki czemu byłoby ich stać na nowe ubrania. Co więcej, mieliby gdzie zamieszkać i nie musieliby dzielić domu z Morrisem. Przysługiwałaby im też darmowa opieka medyczna i ubezpieczenie. Pytanie tylko, czy zostałaby przyjęta do armii. W końcu miała problemy zdrowotne i choć nigdy o nich nie mówiła, lekarz od razu by się wszystkiego domyślił. Może udałoby jej się jakoś załatwić tę kwestię, zanim spróbuje zaciągnąć się do wojska?

Jasne, pomyślała ponuro, tak jak załatwiłam nam lepsze mieszkanie i nowe ubrania dla Tada, żeby nie musiał stroić się w lumpeksie. Prawie całą wypłatę wydawała na czynsz, media, leki i jedzenie. Niemal wszystko, co nosili, mieli po kimś. Cieszyła się, że nie chodzą nadzy i bosi. Gdyby tylko nie musiała przez to nosić o rozmiar za małych lub za dużych butów albo podwijać za długich spodni. Na szczęście na Tada łatwiej można było znaleźć pasujące ubrania.

Ale chłopak rósł jak na drożdżach. Już teraz był dość wysoki, a z każdym dniem zdawał się rosnąć jeszcze bardziej, więc nie mógł nosić tych samych ubrań tak długo jak ona. A do tego miał w szkole problemy, z którymi Clancey nie potrafiła mu pomóc.

Czasami myślała, że nie jest dla niego wymarzoną matką zastępczą. Kochała go i robiła wszystko, by go uszczęśliwić, ale co jakiś czas wdawał się w bójki, a ona nie rozumiała dlaczego. Nie chciał z nią rozmawiać o tym, co mu leżało na sercu. Uśmiechał się tylko promiennie, tak, jak najbardziej lubiła, i mówił:

– Skoro ty nie zwalasz na mnie swoich problemów, to ja też nie będę cię zamęczał moimi.

Mimo to martwiła się o niego, więc poprosiła Cala Hollistera, by ich odwiedził i porozmawiał z Tadem. Nie miała pojęcia, o czym rozmawiali, ale niedługo potem chłopiec przestał bić się z kolegami i zaczął przynosić lepsze oceny. A ona pomyślała, że Hollister chyba go zaczarował.

Tad wiedział, rzecz jasna, o sytuacji Morrisa. Miał tylko trzy lata, kiedy on i jego siostra zostali pobici, ale pamiętał całe zajście i bał się przyrodniego brata tak samo jak Clancey. I też ze strachem myślał o tym, co będzie, gdy Morris wyjdzie z więzienia.

– Na razie nie musimy się tym przejmować – pocieszyła się Clancey.

Poza tym miała nadzieję, że gdy już zbierze się na odwagę i pogada o tym z Banksem, to może uda im się znaleźć jakieś rozwiązanie. Gdyby tylko jej tak nie onieśmielał! Od czasu do czasu bywał nawet miły, ale była pewna, że tak naprawdę jej nie znosi. Nie wiedziała tylko dlaczego. Od pierwszego dnia był do niej negatywnie nastawiony i kilkakrotnie próbował ją przenieść do innego biura. Niestety nie było takiej opcji, ponieważ była jedyną osobą, która zgłosiła się do tej pracy, i nie mógł znaleźć nikogo (czytaj: żadnego faceta), kto mógłby ją zastąpić. Innymi słowy, był na nią skazany.

I vice versa: ona też była skazana na tego przerośniętego, zarozumiałego strażnika, który działał jej na nerwy. Był tak skupiony na sobie, że nawet nie miał dziewczyny.

Oczywiście wiedziała, z czego to wynikało, bo krążyło o nim wiele plotek. Był zakochany w narzeczonej swojego najlepszego przyjaciela, Mike’a Johnsa. Mike, który pracował kiedyś jako policjant w Houston, zginął w strzelaninie w banku. Nawet nie był wtedy na służbie, po prostu zawiózł tam matkę, bo miała coś do załatwienia. Ona także zginęła na miejscu.

Jego narzeczona, Grace Charles, długo go opłakiwała. Banks pocieszał ją, jak mógł, i chciał zająć miejsce zmarłego przyjaciela przy jej boku, ale niespodziewanie wstąpiła do stowarzyszenia misyjnego i wyjechała do Ameryki Południowej. W przeciwieństwie do Coltera, była głęboko wierząca. I tak Banks stracił przyjaciela i ukochaną. Jego siostra Brenda opowiadała o tym koleżance, kiedy wpadły po niego do pracy, by zabrać go na lunch. Clancey usłyszała ich rozmowę, gdy szef wyszedł po samochód. Podobno Colter po tamtych zdarzeniach poprosił o przeniesienie do San Antonio, bo chciał uciec od bolesnych wspomnień i wyglądało na to, że doszedł już do siebie, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie.

Ale Clancey nie chciała się w to mieszać. Tolerowała go, bo nie miała innego wyjścia, jednak jego szorstka męska natura zupełnie do niej nie przemawiała. Miała już do czynienia z takimi upartymi, opryskliwymi facetami.

Zamknęła biuro i poszła odebrać Tada ze szkoły. Został w świetlicy, jak inne dzieci, których rodziców nie było stać na opiekunkę. Clancey też nie było stać na nianię.

– Co tam, młody – droczyła się z nim, mierzwiąc jego blond czuprynę. – Tęskniłeś?

– Nie zdążyłem się stęsknić od śniadania – odpowiedział z równie zadziornym uśmiechem. Był wysokim chłopcem, sięgał już jej do ramienia, i miał tyczkowatą budowę. Jego oczy były jasne, jak oczy siostry, i zawsze się uśmiechał. W jego towarzystwie od razu czuła się lepiej.

– Co było w szkole? – zapytała, gdy szli chodnikiem.

– Było nawet fajniej niż zwykle – odparł. – Dostałem osiemdziesiąt punktów z testu z matmy.

– To super!

– I pięćdziesiąt z historii – dodał z westchnieniem.

– Nie wszyscy mogą być tacy zdolni jak ja – odparła z wyższością.

– Jasne!

Zaśmiała się i przytuliła go mocniej.

– Dasz radę, młody – powiedziała. – Wyjdziesz na ludzi. Mama byłaby z ciebie dumna.

Wstąpili do sklepu Wszystko za Dolara, by kupić Tadowi nowy zeszyt.

Z drugiej strony ulicy, marszcząc brwi, obserwował ich mężczyzna w białym kapeluszu. To nie może być jej syn, pomyślał, uśmiechając się na ten pomysł. To pewnie młodszy brat. Nigdy nie dopytywał, czy jej rodzice nadal żyją. Właściwie nic o niej nie wiedział poza tym, że w pracy dawała mu ostro w kość.

Co mnie obchodzą jej prywatne sprawy, pomyślał i ruszył dalej przed siebie.

Clancey i Tad minęli trzy przecznice i dotarli do domu. Był to niewielki jednopiętrowy budynek z trzema pokojami i zabudowaną werandą. Gdy jeszcze mieszkali z Morrisem i Benem, to oni spali w największym pokoju, podczas gdy Clancey i Tad mieli do dyspozycji mniejszą sypialnię. Każde z nich miało staroświeckie wąskie łóżko z metalowym wezgłowiem. W domu nie było zbyt wielu mebli, zasłony były wypłowiałe, podobnie jak obicie sofy i fotela. Był też stary fotel bujany, na którym siadywał wieczorami ich dziadek i oglądał telewizję z Benem i Morrisem. Poza tym w pokoju był kominek na gaz, a obok niego stały przybory, których używano, gdy palono jeszcze drewnem. Przeszedł ją dreszcz, gdy jej wzrok spoczął na miejscu, gdzie kiedyś wisiały pogrzebacz i szufla do kominka. Pomyślała zwłaszcza o narzędziu zbrodni, które policja zatrzymała jako dowód w sprawie.

Wpatrywała się też dłużej w bujany fotel i gitarę akustyczną na stojaku w kącie pokoju. Uśmiechnęła się na wspomnienie wieczorów, kiedy dziadek na niej grywał. Jego fotel stał tam, gdzie Dalton go zostawił. Przejechała ręką po wytartym drewnie i przysięgła sobie, że kiedyś odkryje, co spotkało jej dziadka. Jeśli Morris maczał w tym palce, zrobi wszystko, by został pociągnięty do odpowiedzialności. Powstrzymała łzy i weszła do kuchni.

– Co jest na obiad? – zapytał Tad, zostawiwszy plecak na łóżku.

– To, co nam się uda upolować – zażartowała.

– Widziałem kurę na podwórku u sąsiadów – powiedział z błyskiem w jasnoszarych oczach.

– Porywanie cudzego drobiu jest poniżej naszej godności – rzekła z wyższością. Jej oczy też błyszczały. – Ale jakbyś wypatrzył gdzieś młodego byczka, to spróbuję skołować wystarczająco wielki worek.

Uśmiechnął się szeroko. Rzadko jedli wołowinę. Na ich stole królowała potrawka z kurczaka z ryżem i krokiety z łososia z puszki. Wieczorem prawie do wszystkiego jedli tłuczone ziemniaki albo sucharki, a na śniadanie mleko z płatkami kukurydzianymi, bo można je było kupić na zapas po promocyjnej cenie. W weekendy Clancey robiła rano jajka na bekonie, które również przegryzali sucharkami. Wiedli bardzo oszczędny tryb życia.

– Ale bym zjadła kawałek ciasta – westchnęła, dłubiąc widelcem w puree.

– Może byś coś upiekła?

– O tym to możemy tylko pomarzyć – odparła ze smutkiem, bo nie stać jej było na zakup składników nawet na najprostsze ciasto.

– To może kupimy tylko po kawałku takiego gotowego ze sklepu? – zasugerował Tad. – Wyszłoby taniej niż piec całe ciasto.

Uśmiechnęła się do niego z czułością.

– Może jak przyślą nam wreszcie Batmobil i go schowamy w naszej tajnej kryjówce, Batmanie. – Gdy skrzywił się, dodała z uporem: – Jestem pewna, że go dostaniemy. Zobaczysz, niedługo zapuka do nas jakiś prawnik-lizus i powie, że zaraz podjedzie tu samochód Batmana.

– Już to widzę.

– Przykro mi, że jesteśmy biedni – rzekła łagodnym tonem. – Szkoda, że nie skończyłam studiów i nie mogę dostać lepszej pracy.

Podszedł do niej i przytulił ją mocno.

– Wolę mieć taką siostrę jak ty niż jakiś tam Batmobil – powiedział wzruszony. – Jesteś dla mnie taka dobra. Nieważne, ile mamy pieniędzy. Ważne, że jesteśmy razem.

Przygryzła wargę, by się nie rozpłakać, i odwzajemniła jego uścisk.

– Masz rację. Ważne, że jesteśmy razem.

Tad wrócił na swoje miejsce, by dokończyć kolację.

– Co zrobimy, jak Morris wyjdzie z więzienia? – zastanawiał się głośno.

Serce mocniej jej zabiło. Nie chciała dać po sobie pokazać, jak bardzo przerażała ją ta myśl.

– Nie ma co martwić się na zapas – odparła.

– Bo dom jest jego, nie?

– Tak – przyznała. – Przynajmniej do czasu, aż znajdą dziadzia albo uznają go za… zmarłego. Wtedy ja odziedziczyłabym po nim pół domu, ale to by zajęło sporo czasu. – Jej oczy posmutniały. – Wiesz co, Tad, tak sobie myślę, że mogłabym pójść do wojska. Miałabym dobrą pracę z porządnym ubezpieczeniem. Moglibyśmy podróżować…

– Nie! – Na twarzy Tada malowało się przerażenie, co zdziwiło Clancey – Wszyscy moi kumple tu mieszkają – dodał z nieszczęśliwą miną. – Mamy tu dom, mieszkam w nim od urodzenia, a gdyby coś się działo, to Cal Hollister zawsze może nam pomóc. – Westchnął. – Sama mi mówiłaś, że nasza rodzina osiedliła się tutaj jeszcze przed bitwą o Alamo, to było ze dwieście lat temu, prawda? Nie możemy rzucić wszystkiego i wyjechać nie wiadomo gdzie. Błagam cię, Clancey – dodał, otwierając szeroko oczy.

Popatrzyła na niego z namysłem i spytała:

– Ale to nie dlatego nie podoba ci się ten pomysł, prawda?

Westchnął, a jego wąska klatka piersiowa uniosła się i opadła.

– No dobra, chodzi o to, że żołnierze jeżdżą do różnych niebezpiecznych krajów – powiedział ze spuszczoną głową. – I nasi żołnierze tam walczą i giną.

– Aha, rozumiem.

Nadal unikał jej wzroku.

– Nie mam nikogo poza tobą – powiedział cicho. – Nie chcę, żeby mnie oddali do rodziny zastępczej. Mój kolega Gary tak ma i mówi, że to koszmar.

– Pójdę do wojska tylko wtedy, gdy mi obiecają, że nie wyślą mnie na wojnę…

– A co, jak cię okłamią, i jak się już zapiszesz, to cię wyślą na śmierć?! – wpadł jej w słowo.

– Ale jesteś podejrzliwy – zauważyła.

– Nic dziwnego! – Uśmiechnął się. – W końcu moja siostra pracuje w biurze strażnika Teksasu. Ja też zostanę strażnikiem i będę łapał złych ludzi.

– Serio?

– No! – przytaknął. – Twój szef wygląda na prawdziwego mężczyznę.

Nie wiedzieć czemu, nagle serce jej mocniej zabiło.

– Skąd wiesz, jak on wygląda? – zapytała.

– Widziałem go w zeszłym tygodniu w telewizji. Robili z nim wywiad o jakimś napadzie. On złapał jednego z tych gangsterów. Mówili, że nikt się nie zajmował tą sprawą przez kilka lat, a potem nagle pan Banks rozpracował ją na podstawie jakiegoś kawałka papieru, który ktoś wyrzucił do kosza po tym napadzie. Dzięki temu znalazł tego złodzieja.

– Pamiętam – powiedziała, kiwając głową. – Nieźle mu idzie rozwiązywanie zagadek. To niezbędne w takiej pracy.

– Ja też jestem w tym dobry.

– To prawda.

– Myślisz, że mógłbym pogadać z twoim szefem, jak to jest być takim strażnikiem?

Nie była przekonana. Z jakiegoś powodu nie chciała przedstawiać Tada Banksowi ani w ogóle cokolwiek mu mówić o swoim życiu prywatnym. Od lat była pod tym względem bardzo ostrożna.

– Masz jakieś zadanie domowe? – zapytała, starając się zachować naturalny ton mimo gonitwy myśli.

– Tak – odparł z grymasem – i to dużo.

– Od razu weź się do roboty, to przed snem będziesz mógł sobie w coś pograć – obiecała.

– Dobra! – wypił resztę mleka i popędził do swojego pokoju.

Clancey odetchnęła z ulgą. Nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała zapoznawać go z Banksem.

Pozmywała naczynia i posprzątała w kuchni, po czym poszła do swojego pokoju, by posłuchać muzyki, jednocześnie robiąc na drutach. Mama ją tego nauczyła. Lubiła dziergać czapki i szaliki w szalonych kolorach, robótki ręczne bardzo ją odprężały.

Tad i te jego gry, pomyślała rozbawiona. W tę o kosmosie mógłby grać bez końca. To dobrze, że tak ją lubił, bo na więcej nie było jej stać. Grał na starej konsoli Morrisa. Kupiła mu tę grę, bo była przeceniona – ktoś już ją wcześniej otworzył, ale Tadowi to nie przeszkadzało. Cały sprzęt elektroniczny miał z drugiej albo nawet z trzeciej ręki, bo nie mogli przeznaczyć za dużo pieniędzy na przyjemności.

Bardzo się ucieszyła, gdy w nowym miejscu pracy zapewniono jej jeszcze lepsze warunki niż u Hollistera, w tym darmowe wizyty u lekarzy i dentysty. Problemy ze zdrowiem były jej piętą achillesową. Nie wyglądała na chorowitą, ale co jakiś czas musiała chodzić do specjalistów, a bez odpowiedniego ubezpieczenia to duży wydatek. Obecnie musiała pokrywać tylko niewielką część kosztów i było ją na to stać.

Było jej przykro, że Tad tak ostro zareagował na jej pomysł z wojskiem. Zresztą pewnie i tak nic by z tego nie wyszło, pomyślała, ale na wszelki wypadek w drodze do szkoły Tada zahaczyła o biuro werbunkowe i wzięła kilka ulotek. Wspomniała przy okazji o swoich problemach zdrowotnych. Pracujący tam żołnierz wprawdzie się skrzywił, ale powiedział, żeby mimo wszystko spróbowała, bo czasem robią wyjątki.

Nie chciała jeszcze bardziej komplikować życia bratu, ale przecież musieli się gdzieś podziać, gdy Morris wyjdzie na wolność. W porównaniu ze schroniskiem dla bezdomnych jednostka wojskowa wydawała się całkiem niezłą, jeśli nie wręcz idealną opcją.

Wzięła gitarę dziadka, usiadła i zaczęła grać.

Rozdział 2

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12

Tytuł oryginału: Unleashed

Pierwsze wydanie: HQN Books, Toronto 2019

Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media

Ilustracja na okładce: 123RF

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Redaktor prowadzący: Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne: Jakub Sosnowski

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2019 by Diana Palmer

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Niniejsze wydanie zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

ISBN 978-83-276-5460-1

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink