Witkiewicz. Ojciec Witkacego - Natalia Budzyńska - ebook + książka

Witkiewicz. Ojciec Witkacego ebook

Natalia Budzyńska

0,0
47,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Stanisław Witkiewicz. Utalentowany malarz, genialny krytyk sztuki i pisarz, ojciec Witkacego. Nietuzinkowy Litwin, nowatorski wizjoner, uparty patriota, naznaczony rodziną powstańczą historią. Człowiek, który wymyślił w architekturze styl zakopiański i odkrył dla świata uroki najpopularniejszej dziś podtatrzańskiej miejscowości.

Kim był człowiek, który dał nam Zakopane?

Łzy cisnące się do oczu i ściśnięte od płaczu gardło nie pozwoliły na jego pogrzebie przemówić Stefanowi Żeromskiemu. Henryka Sienkiewicza zeswatał z jego ukochaną przyszłą żoną, przedwcześnie zmarłą Marią, a światowej sławy aktorka Helena Modrzejewska była chrzestną jego jedynego syna. Zresztą do pary z niepiśmiennym góralem, muzykantem i gawędziarzem, Sabałą. Taki właśnie był Stanisław Witkiewicz, z jednej strony znał się z niemal całym artystycznym światkiem przełomu XIX i XX wieku, z drugiej siadał z góralami na ganku, gdzie gawędzili przy koniaku. Nie miał manii wielkości, wręcz przeciwnie. Nie wziął nawet korony za wykonanie ponad 200 projektów zakopiańskich domów, nie przyjmował przyznawanych mu nagród i państwowych orderów, wolał spokojne Podhale niż przytłaczającą Warszawę. W życiu liczyły się dla niego tylko trzy rzeczy: ukochany syn, sztuka i Polska.

"Witkiewicz. Ojciec Witkacego" - książka Budzyńskiej

Czego nauczył się od niego Józef Piłsudski? Co takiego Witkiewicz dostrzegł w Zakopanem, że poświęcił mu znaczną część życia? Skąd wzięła się jego fascynacja rewolucją? Dlaczego wierność małżeńska nie miała dla niego największej wartości? I jak to się stało, że Witkacy tak bardzo go rozczarował?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 549

Data ważności licencji: 9/14/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karta tytułowa

OSOBY

Stanisław Witkiewicz – Stalutek, Stach, Stalu, pan Witkowic

oraz

Elwira Witkiewiczowa i jej mąż Ignacy – rodzice Stanisława

Maria Witkiewiczówna – Mery – siostra, niezamężna

Maria Witkiewiczowa (z d. Pietrzkiewicz) – Maryś, Marysia, Marusia – żona

Stanisław Ignacy Witkiewicz – Staś, Kalunio, Ziaba, Dziadźka, Witkacy – syn

Eugenia Witkiewiczówna – Żeni – siostra, niezamężna

Jan Witkiewicz – Prosper, Wallenrod – stryj

Jan Witkiewicz – brat

Jan Koszczyc Witkiewicz – bratanek

Maria Witkiewiczówna – Dziudzia – bratanica

Elwira Jagminowa i Aniela Jałowiecka – siostry

Barbara Matusewicz – siostra

Ignacy Witkiewicz – brat

Ignacy Pietrzkiewicz – szwagier

Tadeusz Pietrzkiewicz – Tadzio – jego syn

Jadwiga Świeżawska – szwagierka

Ernest Świeżawski – jej mąż

Maria Dembowska (z d. Sobotkiewicz) – Mara – ukochana

Bronisław Dembowski – pan D., P.D. – przyjaciel, mąż Mary

Henryk Sienkiewicz – przyjaciel

Jadwiga Janczewska (z d. Szetkiewicz) – Mgła – szwagierka Sienkiewicza, przyjaciółka Mary

Helena Modrzejewska – przyjaciółka

a także

malarze i rzeźbiarze: Józef Chełmoński, Adam Chmielowski (Brat Albert), Julian Maszyński, Jan Owidzki, Maksymilian i Aleksander Gierymscy, Antoni Piotrowski, Cyprian Godebski, Jan Nalborczyk

literaci: Antoni Sygietyński, Bolesław Prus, Stefan Żeromski, Tadeusz Miciński, Jan Kasprowicz, Szalom Asz

górale: Sabała, Wojciech Roj, Wojciech Brzega

i inni.

NIE-OJCIEC

Kim był? Można wymieniać do woli:

Malarzem, pisarzem, krytykiem. Mędrcem, nauczycielem, moralistą. Synem, bratem, mężem. Patriotą, mentorem, myślicielem. Prorokiem, wizjonerem. Marzycielem, utopistą. Indywidualistą, społecznikiem. Tradycjonalistą, buntownikiem. A poza tym: człowiekiem prawym czy hipokrytą? Człowiekiem skromnym czy pyszałkiem? Skrajnym egoistą czy altruistą? Bezkompromisowym nonkonformistą czy wręcz przeciwnie? Zapracowującym się twórcą czy stwarzającym takie pozory leniem?

Nazywał siebie aniołem, prorokiem i jurodiwym. Inni pisali, że był apostołem, szamanem (Limanowski), Sokratesem (Orkan), wiecznym wojownikiem (Korniłowicz), królem polskich krytyków (Siedlecki), bożnicą wiecznie otwartą (Asz), duchowym wodzem (Pini).

Pomnik budowano już za jego życia, atmosfera panowała wokół niego wzniosła, czuł się wyjątkowy i dla wielu taki był. Orkan świetnie to ujął w jednym zdaniu: „Tak siedząc w Zakopanem, w Ślimakowej izbie na Krupówkach, jak pająk z bajki pod strzechą, gdy przesuwała się przed nim cała niemal Polska, szli doń jak do proroka ludzie – sprawdzał, obserwował, przezierał spod swej strzechy całą gamę dusz i charakterów”1.

Nie wspomniałam, że był też ojcem? Specjalnie.

1 Władysław Orkan, O Stanisławie Witkiewiczu, w: tegoż, Warta. Studia, listy, szkice, Lwów–Warszawa–Kraków 1926, s. 91.

Rozdział I CHŁOPIEC

Biografie najczęściej zaczynają się od metryki chrztu. Ja zacznę od legendy.

Legenda o stryju Janie Prosperze zamordowanym skrytobójczo przez Moskali kształtowała wyobraźnię chłopca siedzącego przy stole w dworku na Żmudzi. W przyszłości będzie ją opowiadał swojemu synkowi, a potem, gdy ten dorośnie, postawi mu swego stryja Jana za wzór do naśladowania. „Pomyśl o Nim i o tym życiu, które przeszło ponad małostkowymi nędzami bytu” – napisze do dwudziestoośmioletniego Stanisława Ignacego schorowany ojciec. Witkacy niewiele sobie wtedy z tego zrobi, a i wiele lat później w Niemytych duszach stwierdzi, że owszem, historyjka jest ciekawa, ale właściwie nie ma się czym chwalić.

LEGENDA O WALLENRODZIE

Dawno temu, w 1808 roku, urodził się w Poszawszu na Żmudzi inny chłopiec, a rodzice dali mu na imię Jan Prosper. Najpierw uczył się w domu, a potem w gimnazjum w Krożach oddalonych od domu o trzy godziny jazdy konnej. Kiedy jeden z jego nauczycieli, filomata Jan Sobolewski, został aresztowany, Jan Prosper ze starszymi kolegami założyli tajne stowarzyszenie Czarnych Braci. Działali trochę bez planu, chaotycznie i z niejasnym przekonaniem o tym, że należy w jakiś sposób pomóc nauczycielowi oraz innym więzionym w Wilnie filaretom, w tym Mickiewiczowi, a przy okazji oczywiście aktywnie sprzeciwić się jawnej niesprawiedliwości i dokuczyć zaborcy. Wspólnie czytali książki o historii Polski, pisali patriotyczne wiersze i rozpowszechniali je wśród uczniów. Jan Witkiewicz pisał takie:

„Niech jasność między nami ściśle dochowana

Stanie się już grobowcem podłego tyrana”.

„Wolności ulubiona, drogi niebios darze,

Czemuż cię Bogu złożyć nie można w ofiarze”.

„Dziś się skończy władza i to panowanie,

Dziś się wszystko odmieni, wolny rząd nastanie”1.

Dyrektora szkoły zdenerwowały zwłaszcza wywrotowe listy wysyłane przez chłopców do ważnych osób z miasta, doniósł więc na nich do władz. Zostali aresztowani, kiedy tylko przyznali się, że ich celem było wyzwolenie ojczyzny. Zaborca potraktował organizację jako spisek i w lutym 1824 roku ogłoszono bardzo surowy wyrok. Piętnastoletniego Witkiewicza, który podobno wykazał się wyjątkową hardością podczas przesłuchań, oraz dwóch innych chłopców, w tym trochę starszego Cypriana Janczewskiego, skazano na śmierć, resztę – na dożywotnie ciężkie roboty i zesłanie na Sybir. Ostatecznie na skutek interwencji rodzin wyrok został złagodzony. Jana Prospera ukarano pozbawieniem szlachectwa i dożywotnią służbą wojskową bez prawa awansu w jednej z twierdz granicznych na tak zwanej linii orenburskiej wzdłuż rzeki Ural. Podczas wywózki na ulicach miasta stały tłumy ludzi, mimo że była to późna wieczorna godzina. Panowała całkowita cisza, ludzie ze współczuciem patrzyli na młodych chłopców w kajdanach, niektórzy płakali. Skazani nie okazywali żadnej skruchy, dumnie podnosili głowy. Ten właśnie moment opisał w III części Dziadów Adam Mickiewicz:

„Wywiedli Janczewskiego – poznałem: oszpetniał,

Sczerniał, schudł, ale jakoś dziwnie wyszlachetniał.

Ten, przed rokiem swawolny, ładny chłopczyk mały,

Dziś poglądał z kibitki, jak z odludnej skały”2.

Siedem miesięcy trwała piesza podróż w kajdanach, tak zwanymi etapami, zanim Witkiewicz dotarł na miejsce przeznaczenia. Został skierowany do służby wojskowej w twierdzy w Orsku. Wprawdzie nie była to katorga, ale zesłańcy trafiający jako szeregowi żołnierze do armii carskiej też nie mieli łatwo. Bezustanne musztry, surowe kary (w tym cielesne) za jakiekolwiek nieposłuszeństwo, bezsensowne i żmudne zajęcia koszarowe, ciągłe poniżanie miały za zadanie pozbawić nadziei i złamać ducha. Wokół rozciągały się stepy, a zadaniem żołnierzy była ochrona wypraw handlowych, dyplomatycznych i badawczych przed napadami plemion kazachskich. Zdarzały się sytuacje bardzo niebezpieczne, potyczki nieraz ciągnęły się przez kilka dni. To był prawdziwy „Dziki Wschód”; grupy tubylców napadały także na osady położone na zachodnim brzegu rzeki Ural, porywając osadników. Żeby się przed tymi napadami bronić, wysyłano w stepy ekspedycje karne, w których brali udział między innymi wzięci w sołdaty Polacy.

Tymczasem te trudne warunki wcale nie złamały młodego ducha Jana Prospera, który w ciągu pierwszych kilku lat pobytu na zesłaniu okazał wielki talent do nauki języków, jakimi posługiwały się okoliczne plemiona, i ciekawość do poznawania ich świata. Potrafił wzbudzić zaufanie i sympatię nie tylko swoich towarzyszy, ale także dowódcy. Wyruszał coraz częściej i coraz dalej od murów twierdzy w ramach ekspedycji karnych, które wykorzystywał do zacieśniania więzi z sułtanami kirgiskimi.

Tu zaczyna się kolejny rozdział rodzinnej legendy. Otóż w 1829 roku do Orska zawitał profesor Alexander von Humboldt, znany niemiecki podróżnik i geolog. Był wówczas w badawczej podróży na Ural. Do końca nie wiadomo, jak znalazł się w kwaterze Witkiewicza, w każdym razie zaskoczył go zgromadzony przez Polaka księgozbiór, a w nim książka jego autorstwa, oraz świetna znajomość tubylczych języków (inny krożanin Alojzy Pieślak twierdził, że Witkiewicz znał ich w sumie – łącznie z europejskimi – dziewiętnaście). Przejął się losem zdolnego młodzieńca, Jan miał przecież dopiero dwadzieścia jeden lat, duży talent i żadnych perspektyw wykorzystania go. Zachowały się pisma Humboldta pisane do cara Mikołaja I z prośbą o złagodzenie kary, a co najciekawsze – car przystał na nią i umożliwił Witkiewiczowi awans i otrzymywanie za swą służbę żołdu. Odtąd los Jana się odmienił i przez najbliższe lata Witkiewicz zdobywał wiele cennych doświadczeń, stając się specjalistą od stosunków panujących wśród licznych plemion afgańskich i kirgiskich.

SZPIEG, ZDRAJCA CZY PODWÓJNY AGENT?

Rosjanie mieli jeden cel: przywłaszczyć sobie tereny wysunięte jak najdalej na wschód. Z tego powodu zamieszkujące te okolice plemiona kirgiskie traktowały Rosjan jako największych wrogów. Witkiewicz nieraz spotykający się z kazachskimi bejami, a nawet rozsądzający międzyplemienne spory, był człowiekiem dialogu szanowanym przez tubylców. Zdawał sobie sprawę, że jako żołnierz carski jest przedstawicielem kolonizatorów, jednak jak tylko mógł, usiłował ograniczać skutki tej kolonizacji. Musiał być uznawany za uczciwego i szczerego, skoro zyskał przydomek „Batyr”, co oznacza w lokalnych językach „rycerz”, „dzielny człowiek”, „wspaniały jeździec”. W 1832 roku otrzymał stopień podoficerski, a dwa lata później został oficerem i adiutantem gubernatora Wasilija Perowskiego, człowieka dobrego i sprawiedliwego, który Jana otaczał wyjątkowymi względami i dawał mu dużą swobodę. Na przykład umożliwił Witkiewiczowi wyjazd na święta Bożego Narodzenia do rodziny. Niewiele wiadomo o Wigilii 1834 roku w Poszawszu oprócz tego, że Jan Witkiewicz pojawił się w domu wraz z towarzyszącym mu Kirgizem.

Zaraz po powrocie do Orenburga zaczął przygotowania do nowej misji dyplomatycznej. To już nie był wypad naukowy, nie występował w nim jedynie jako tłumacz, to była misja handlowa, ale czy tam, gdzie chodzi o pieniądze, nie miesza się też polityka? W Bucharze Witkiewicz jako przedstawiciel rządu rosyjskiego miał zbadać aktywność angielskich agentów handlowych, bo to Rosja przede wszystkim chciała prowadzić handel z Bucharą3. Ta pionierska wyprawa nadzwyczaj się powiodła i Witkiewicz został wezwany do Petersburga, gdzie Komisja Azjatycka przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych przedstawiła mu kolejne zadanie do wykonania. W 1837 roku chłopak, który jako kilkunastolatek został skazany za spisek przeciwko carowi, otrzymał mianowanie na rosyjskiego agenta dyplomatycznego w Kabulu. Był pierwszym dyplomatą noszącym rosyjski mundur oficerski w Afganistanie, no i pierwszym Polakiem, który tam się znalazł. Jego działania wywołały niezłe zamieszanie wśród agentów brytyjskich, którzy wkrótce wysłali niepokojącą notę do rządu rosyjskiego, że „pewien agent nazwiskiem Witkowitch, który także niekiedy Omar beyem się nazywa, (…) podburzał Afganów przeciwko Anglii, namawiając, aby całą swą ufność w Rosji pokładali”4. Mistrz kamuflażu, raz w turbanie, raz w mundurze, zaczął chyba mieszać w polityce, być może wdał się w podejrzane znajomości, komuś pomieszał szyki, doprowadził do zachwiania delikatnej równowagi sił dwóch mocarstw gdzieś na wschodnich rubieżach. Car się wystraszył i kazał sytuację załagodzić, odwołując Witkiewicza i zaprzepaszczając zdobycze dyplomatyczne jego kilkunastomiesięcznej misji. Polityka Rosji w sprawach perskich i afgańskich uległa zmianie, o czym poinformowano Witkiewicza w Petersburgu, dokąd dotarł w maju 1839 roku. Kilka dni później odnaleziono Jana Prospera martwego, z przestrzeloną skronią, w hotelowym pokoju. Obok leżał jego ordynans, również martwy5. Petersburska żandarmeria otoczyła sprawę tajemnicą. Podobno znaleziono przy zwłokach list pożegnalny napisany do rodziny, sporządzono jego odpis, oryginału jednak rodzina nigdy nie otrzymała, czy więc ogóle istniał? Mówiono też, że wszystkie dokumenty dyplomatyczne Jan Prosper własnoręcznie spalił w kominku.

Jan Prosper „Wallenrod” Witkiewicz.

Według rządu carskiego Witkiewicz popełnił samobójstwo. W Poszawszu nikt w to nie uwierzył, bo Jan pisywał listy do rodziny po polsku, nigdy po rosyjsku. Wątpliwości było wiele. Od razu pojawiły się w jego otoczeniu różne podejrzenia, mówiono, że być może został zamordowany przez wywiad brytyjski, a może przez tajną rosyjską policję. Wdał się przecież w sprawy dotyczące najwyższej wagi państwowej. Nie wykluczano też samobójstwa, ponieważ dzień wcześniej w brytyjskiej prasie oskarżono Witkiewicza o zdradę. Przedziwne, że wszystkie dokumenty związane ze sprawą jego działalności i okoliczności śmierci zaginęły i do dziś ta zagadka nie została wyjaśniona6.

Rodzina Witkiewiczów nie miała jednak żadnych wątpliwości. Jan Prosper był podwójnym agentem, w carskim mundurze działał na szkodę Rosji, udając lojalność. Nie ma żadnych historycznych dowodów na tego rodzaju misję Jana Witkiewicza. Być może był po prostu młodym człowiekiem, który usiłował żyć na zesłaniu, wykorzystując swoje talenty, ciekawość, energię. W końcu awans, sukces i wizja przyszłości jako dyplomaty mogła dodawać mu skrzydeł. Miał trzydzieści jeden lat, kiedy w 1839 roku przyjechał do Petersburga; był znany, rozpoznawany, zapraszano go na salony, przebywał wśród arystokracji. Tyle że reprezentował rosyjski rząd, a to dla rodziny Witkiewiczów było z pewnością nie do przełknięcia. Legenda dopisywała się więc sama. Że języków kirgiskich i perskich uczył się, ponieważ początkowo miał zamiar uciec z miejsca zsyłki, więc i znajomość tamtejszych kultur była przydatna do przeżycia. Że rozczytując się wraz z towarzyszami niedoli w wydanym w 1828 roku Konradzie Wallenrodzie, postanowił sam być „lisem i lwem”. Że jego celem było sprowokowanie Anglii i ludów wschodnich do wojny z Rosją, która umożliwiłaby odzyskanie przez Polskę niepodległości7.

Mit rósł, wspomagany być może wyrzutami sumienia. Janowi nie zawsze było po drodze z rodziną, która – wiemy to z listów Tomasza Zana, który przez kilka lat przebywał z Witkiewiczem na zesłaniu – odmawiała mu pomocy finansowej, a nawet nie odpisywała na listy. Zan nie przebierał w słowach, pisał wprost o nieczułości i podłości Witkiewiczów, którzy nie chcieli podzielić się wpływami z majątku z Batyrem. Kiedy kilka lat po śmierci Jana Prospera Zan odwiedzi Poszawsz i przekaże pamiątki po nim jego bliskim, Ignacy poweźmie decyzję o opisaniu losów brata, „prawdziwego Wallenroda”. Jan urośnie w jego oczach do rangi już nie rodzinnego, lecz narodowego bohatera8.

Ignacy, przyszły ojciec Stanisława Witkiewicza, w odróżnieniu od starszego brata prowadził życie zwykłe. Był studentem Uniwersytetu Wileńskiego, gdzie wciąż żywa była pamięć procesu filomatów po wybuchu powstania listopadowego. Dołączył do oddziału dowodzonego przez jego ojczyma Kazimierza Narbutta, brał udział w krwawej potyczce pod Szawlami 8 lipca 1831 roku pod wodzą generała Antoniego Giełguda. Narbutt wtedy zginął, a wraz z nim jego trzej synowie i kilkunastu innych młodych ludzi. Ignacy był wśród dwudziestu pięciu, którym udało się przeżyć. Został pojmany, lecz wkrótce zwolniony z powodu młodego wieku. Wstrząśnięty wszystkim, co widział i w czym brał udział, wybrał życie spokojne: zajął się pracą na roli i doglądaniem majątku.

W roku śmierci brata ożenił się z dziewiętnastoletnią Elwirą pochodzącą ze znanego na Żmudzi rodu Szemiotów, herbu Łabędź. Majątkiem Szemiotów były Dykteryszki oddalone od Poszawsza niecałe czterdzieści kilometrów. Dziadek, ojciec, a także brat Elwiry sprawowali ważny urząd, byli marszałkami szlachty szawelskiej. Drugiego z braci, Franciszka, los połączył z Ignacym Witkiewiczem w 1831 roku, spotkali się w bitwie pod Szawlami. Franciszek był wtedy majorem, po powstaniu listopadowym wyruszył w świat, szukając okazji do walki o wolną Polskę. Miał nadzieję na walkę u boku Egipcjan przeciwko Turcji, którą popierała Rosja. Gdy ten pomysł nie wypalił, wrócił do Europy i wziął udział w bitwie pod Nowarą po stronie Sardynii przeciwko Austrii, a o jego odwadze pisał Zygmunt Krasiński. W końcu osiadł we Francji – najpierw gdzieś w Bretanii, potem w Paryżu – i dobrze mu się wiodło. Wspomagał finansowo rodzinę swojej siostry, wielu Polaków na emigracji, wśród nich Adama Mickiewicza, którego był bliskim znajomym. Mógł się także pochwalić znajomością ze Słowackim, który zadedykował mu jeden ze swoich wierszy, napisany w 1846 roku Do Franciszka Szemiota. Legendarna brawura Szemiota i kręgi, w jakich się obracał, wpłynęły na przekonania młodszej siostry i jej gorący patriotyzm.

Rodzice Stanisława Witkiewicza pobrali się w październiku 1839 roku i osiedli w Poszawszu. Ignacy zajął się ziemią, Elwira – pałacykiem. Chciała go upodobnić do swego rodzinnego domu w Dykteryszkach, który robił wrażenie na wszystkich gościach. Dwór Witkiewiczów, choć niemały, nie mógł się jednak równać z pałacem Szemiotów, częściowo piętrowym, z wielkim tarasem, portykiem opartym na sześciu toskańskich kolumnach i z pięknym parkiem. Mimo to miał swój urok. Otoczony klombami, kwitnącymi krzewami, obsadzony drzewami, był jednym z ważnych symboli beztroskiego dzieciństwa dla Stanisława i jego rodzeństwa. W miarę jak przybywało dzieci, guwernantek i odwiedzających krewnych, dwór w Poszawszu był rozbudowywany, aż w końcu liczył aż trzydzieści sześć pokoi.

Pierwsze dziecko urodziło się Ignacemu i Elwirze w 1840 roku: córka, po matce Elwira. Potem następne, niemal rok po roku: Angelika (zmarła w niemowlęctwie), Wiktor, Anna (też zmarła szybko), Barbara, Jan, Ignacy, Stanisław, Justyna (zmarła), Maria, Aniela i Eugenia. Ostatnie dziecko Elwira urodziła w 1856 roku, miała wtedy trzydzieści sześć lat. Ignacy sprezentował żonie złotą bransoletkę, na której wygrawerowane zostały imiona wszystkich dzieci. Zachował się jeden jedyny list Ignacego do Elwiry, pełen czułych słów: najpierw „Droga Dusionio!”, potem „Elwiniu”, „aniołku”, a na koniec podpis: „Twóy do grobu przywiązany mąż i zawsze Cię uwielbiający kochanek”. Elwira była delikatna, ale energiczna. Ubierała się w czarne, zapięte pod szyję suknie, ciemne włosy nosiła gładko upięte. Mimo że ciągle była albo w ciąży, albo w połogu, a czasami w żałobie, to przecież trzymała w garści całą służbę, kucharki, ogrodników i bony, dbała o to, żeby w domu było przytulnie i miło, lubiła przyjmować gości i troszczyła się o edukację dzieci. Brzmi zbyt idealnie? To jeszcze dorzućmy, że goście chętnie odwiedzali dwór w Poszawszu, tym bardziej że czekały na nich zawsze suto zastawione stoły. Wspaniałe było wszystko: wędliny z własnych wędzarni, ryby z własnych stawów, owoce z własnych drzew, konfitury, że palce lizać, i drożdżowe ciasta prosto z pieca. Elwira nie dość, że dbała o własne dzieci (w czym pomagały jej mamki i niańki), to jeszcze interesowała się dziećmi z folwarku. Założyła dla nich szkołę, a dla pracujących dla Witkiewiczów włościan – niewielki szpital, w którym często sama pomagała. W ogóle jej i Ignacego stosunek do poddanych był pełen bezinteresownej troski i takiej postawy nauczone były również dzieci Witkiewiczów. Oprócz języka polskiego znały też żmudzki i litewski, którego uczyły się wspólnie z dziećmi chłopskimi. Charakterystyczne śpiewne przeciąganie z litewska zostanie im do końca życia.

Ignacy Witkiewicz, ojciec Stanisława, w Tomsku (1868).

Jest pewne zdjęcie, wykonane jeszcze przed tornadem, które przewróciło do góry nogami spokojne życie tej rodziny. Jest rok 1848, Stanisława nie ma jeszcze na świecie, na fotografii Elwira z Barbarą na kolanach, obok stoją synkowie: Wiktor i Jan. Wszyscy mają przeraźliwie smutne miny. To nie są czasy pozowania do fotografii z uśmiechem, mimo to nie można się oprzeć wrażeniu, że z ich oczu wyziera beznadzieja, choć przecież powinni być szczęśliwi, niczego im nie brakowało. Poszawską beztroskę chętnie przywoływali po latach i Stach, i jego siostry. „Wspomnienia dzieciństwa dotąd nie zatarte w pamięci – pisał Stach do matki – mówią mi o tym żywym uczuciu, które budziła wiosna; raz szczególniej, kiedym chorował na odrę i pierwszy raz wyszedłem na ganek, a było to w maju i cały nasz ogród barwił się bujnym kwieciem bzów, a powietrze przepełnione było ich zapachem, zrobiło to na mnie tak silne wrażenie, że dotąd o nim pamiętam”9.

Dzieci wieczorami słuchały romantycznej poezji i opowieści o przodkach i ich bohaterskich czynach, „o wielkich ofiarach, które się dokonały w narodzie i w (…) rodzinie”10 – a więc o stryju Prosperze i wuju Franciszku.

Pola dawały dobre zbiory, bydło się rozmnażało, drzewa rodziły soczyste owoce. Ogród rozbrzmiewał śmiechem dzieci, rozmowami dorosłych – po prostu sielanka. I tak sobie spokojnie żyli, w Tomsku (1868).Witkiewicze na litewskiej wsi dwadzieścia dziewięć lat.

Zbliżał się rok 1863.

STALUTEK

W domu mówiono na niego Stalutek. Dziewiąte dziecko, czwarty syn. Urodził się 21 maja 1851 roku. Oczy miał błękitne po matce, dużo płakał. Dzieciństwo spędził szczęśliwie i zwyczajnie, w gromadzie braci i sióstr nabił sobie niejednego guza, kolekcjonował siniaki i darł spodnie. Początkowo uczył się w domu pod kierunkiem jednego z wielu guwernerów, kiedy zaś skończył dziesięć lat, zdał egzaminy do gimnazjum znajdującego się w pobliskich Szawlach. Zamieszkał tam na kwaterze wraz ze starszymi braćmi, uczniami tej samej szkoły. Rodzice zaeksperymentowali, wysyłając synów w towarzystwie tylko jednego dorosłego – kucharza. Za naukę odpowiedzialni byli sami chłopcy, nikt ich nie pilnował i nie sprawdzał zadań domowych. Szło im nieźle.

W połowie trzeciej klasy Stalutek powrócił z braćmi do domu, bo Litwę ogarnęło powstanie. Była zima 1863 roku, we dworze atmosfera panowała bardzo podniosła, matka w patriotycznym uniesieniu, ojciec jakby mniej. Niby nic nowego, z mniejszym natężeniem było tak już od kilku miesięcy, może od roku. Czyli od czasu gdy najstarszy brat Stanisława, Wiktor, rozpoczął studia na uniwersytecie w Kijowie i zbliżył się do tajnego Związku Trojnickiego, który należał do stronnictwa czerwonych, czyli radykalnych zwolenników zbrojnego powstania przeciwko zaborcy. Kiedy Wiktor odwiedzał Poszawsz, zawsze roztaczał wokół siebie atmosferę tajemniczości i spisku. Dom stawał się wtedy centrum aktywności politycznej, a matka w czarnej sukni pierwsza intonowała w kościele pieśń Boże, coś Polskę w wersji zakazanej. Zamiast obowiązujących w Rosji słów: „naszego cara zachowaj nam, Panie”, śpiewano: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”. Elwira namawiała proboszcza w pobliskich Kurtowianach, żeby odprawiał msze żałobne ku pamięci pierwszych ofiar styczniowego zrywu w Warszawie. Przetłumaczyła hymn polski na język litewski i agitowała wśród litewskiego ludu. Była bardzo pobożną katoliczką, uważała jednak, że przykazanie miłości bliźniego nie dotyczy przedstawicieli carskiej władzy ani carskiego wojska. Kochać należy każdego człowieka z wyjątkiem Moskali – mówiła. Jej patriotyzm górował dosłownie nad wszystkim, nie istniało nic ważniejszego, a trzeba przyznać, że była uparta i odważna, choć wydawała się słabowita i nieporadna. Gorącej agitacji Elwiry Witkiewiczowej ulegli podobno nawet szawelscy Żydzi11. Już za tę działalność groziło jej zesłanie, ale hrabia Adolf Czapski interweniował u gubernatora Wilna, ostrzegając, że wywiezienie pani Witkiewiczowej może pociągnąć za sobą rozruchy chłopsko-żydowskie. Skazano ją więc tylko na areszt domowy. No, a kiedy powstanie już wybuchło, jej mąż Ignacy został mianowany naczelnikiem cywilnym okręgu szawelskiego, odpowiedzialnym między innymi za dostarczanie oddziałom powstańczym koni, żywności i broni. Ona była pełna nadziei, on wręcz przeciwnie, obawiał się dramatycznego końca. Na początku lutego 1863 roku Prowincjonalny Komitet Litewski ogłosił manifest, w którym zapisano, że należy oddawać chłopom ziemię na własność. W kolejnych tygodniach uwłaszczeniowe dekrety były ogłaszane we wsiach, na Żmudzi ustami księży katolickich. Żmudzini, wzywani do walki w obronie wiary i ojczyzny, wstępowali do oddziałów powstańczych z ochotą, lecz niewiele rozumiejąc12.

Dla Elwiry było oczywiste, że powstaniu należy się poświęcić całkowicie, na sto procent, nawet kosztem życia. Dzieci wychowane w kulcie niepodległościowym wiedziały o wielu rzeczach, zdawały sobie sprawę z konspiracji i z tego, że nie należy się przed obcymi rozgadywać na pewne tematy, a w ogóle to należy być odważnym i sprytnym. W powstanie zaangażowali się wszyscy mieszkańcy dworu, służba i lud.

Dwudziestojednoletni Wiktor, który sam nie mógł walczyć z powodu słabego zdrowia, w imieniu władz powstańczych werbował ochotników do oddziałów, zbierał pieniądze na cele powstańcze. Podobną działalnością zajmowała się też dwa lata młodsza od niego Barbara ze swoim narzeczonym. Siedemnastoletni Jan wstąpił do oddziału Jana Staniewicza, którego żoną i trzymiesięcznym dzieckiem zaopiekowała się Elwira, udostępniwszy im pokoje w poszawskim dworku. Młodsze dzieci całymi dniami rwały płótno na opatrunki, rozluźniając specjalnie tkaninę, aby lepiej wchłaniała krew rannych. Pomagały drzeć jedwabne koszule nocne matki na bandaże. Robiły na szydełku szale dla mężczyzn nocujących w lasach, bo choć była już wiosna, to jednak chłodna. Do dworu tymczasem przyjeżdżali obcy goście, rozsiadali się w salonie i dyskutowali podniesionymi, pełnymi entuzjazmu głosami z gospodarzami. Inni podjeżdżali tylko na chwilę, przekazywali rozkazy, jakieś listy, różne wiadomości, gasili pragnienie, nie schodząc z konia, i szybko odjeżdżali. Wspomnienia z tego okresu są przefiltrowane przez upływający czas: zmitologizowane, tworzą legendę, w której jest miejsce na przygodę. Opowieść układa się według schematu: sielskie dzieciństwo pozbawione problemów, przerwane przez dramatyczne, ale pełne bohaterstwa wydarzenia, wskutek których następuje utrata dawnego życia. W pamięci pozostają anegdoty i zaledwie cień prawdziwych cierpień. Zamiast historii indywidualnej dostajemy historię wpisaną w losy powstańców.

POWSTANIE ’63

„Rzucano przed nimi kwiaty, płakano, ściskano ich, karmiono, pojono…”, „Żyło się w atmosferze wiary, zachwytu, nadziei…”. To typowe wspomnienia dotyczące początku powstańczych działań, kiedy nikt znajomy jeszcze nie zginął i nikt w domu nie musiał płakać. Dwunastoletni chłopiec Stalutek, który podobnie jak siostry trzymał w ręku szydełko, marzył zapewne o aktywności innego rodzaju. Świetnie znał okolice, leśne ścieżki, polne drogi, skróty. Urodę miał niewinną, ale przecież wiele już rozumiał, dzięki czemu świetnie nadawał się na kuriera i dostawcę prowiantu, a nawet prochu do oddziałów powstańczych. Nikt go nie podejrzewał, kiedy prowadził bryczkę czy furmankę zaprzężoną w kuca, że przemyca pod sianem i w beczkach zakazany towar. Powstańcy go znali, często więc wystawiali na czaty, podczas gdy sami zajadali przywiezione ze dworu posiłki.

Wszyscy Witkiewicze po latach wspominali czerwcowy obiad zakończony o północy, byli na nim bowiem obecni dowódcy kilku oddziałów. Chyba dlatego tak zapadł im w pamięci. Stał się wydarzeniem symbolicznym, zamykającym pewien okres życia, ten rajski. To właśnie wtedy rodzina pożegnała nastoletniego Janka Witkiewicza, który odjechał ze swoim oddziałem na podarowanej mu przez ojca klaczy Kokietce. Elwira Witkiewiczowa „jak Spartanka błogosławiła syna i nikt nie widział rozpaczy ani trwogi na jej twarzy”13 – zapisała Barbara we wspomnieniach. Nazajutrz miała się odbyć bitwa pod Cytowianami, ostatecznie zwycięska, ale nie bez ofiar. Jan przeżył, choć klacz, która z pustym siodłem wróciła do domu, musiała napędzić całej rodzinie stracha. Na twarzy matki jednak nie było tego znać, całkowicie opanowana nie uroniła ani jednej łzy. Wieczorem jakiś wieśniak spotkał błąkającego się po lesie wystraszonego chłopaka i odwiózł go do domu wozem. Nie wiadomo, co tam nastoletni Janek przeżył, co widział i co musiał zrobić, bo milczał na ten temat. Pozostał taki skryty na zawsze.

Rozbite oddziały usiłowały przeczekać najgorsze w lasach, powstańców wspomagały zaangażowane rodziny, ale było coraz trudniej, co rusz można było usłyszeć o aresztowaniach i egzekucjach. Mianowany na gubernatora Litwy 1 maja 1863 roku generał Michaił Murawjow miał za zadanie stłumić powstanie. Z powodu swojej nadgorliwości w organizowaniu pokazowych egzekucji zyskał przydomek „Wieszatiel”. Pewnego dnia również do Poszawsza trafili carscy żołnierze i po kilku rewizjach Ignacego Witkiewicza zaaresztowano. Barbara opisała tę scenę tak:

„Nie zadrżeliśmy, nie zlękliśmy się, gdy jednego dnia w Poszawszu ogromny dziedziniec zalało okropne wojsko wroga i ciemiężcy Ojczyzny. (…) Gdy do ganku biegł z szablą w ręku pułkownik, ojciec kazał lokajowi drzwi mu otworzyć i do kancelarii wprowadzić. Gdy Moskal z gołą szablą krzyknął na ojca: »Ty, miatieżnik, w plen was wszystkich na arkanie popędzę«, ojciec nasz spokojnie, lecz dumnie odpowiedział: »Ja tu jestem gospodarzem, ze mną rób co chcesz, ale do żony i dzieci nie pójdziesz! Czego chcesz?«”14.

Aresztowany miał pod eskortą iść pieszo do aresztu w Szawlach, ale zainterweniowała żona, odważna Elwira w czarnej sukni. Wyrwała oficerowi pistolet i zagroziła śmiercią, jeśli nie pozwoli Ignacemu pojechać powozem. I rzeczywiście zaprzężono powóz w pięć koni, a następnego dnia Elwira w Szawlach wymogła jeszcze to, by jej mąż dostał osobną celę, którą mu nawet urządziła. Spędził w niej ponad rok. Aresztowanie Ignacego Witkiewicza odbiło się dużym echem wśród miejscowych gospodarzy, ponieważ był bardzo popularny i lubiany w sąsiedztwie. Niektórzy się za nim wstawiali, niestety bezskutecznie. Natomiast anegdota o bohaterstwie Elwiry dużo o niej mówi, a na dodatek nie jest jedyna. Matka Stanisława Witkiewicza nie poddawała się łatwo, zakasywała rękawy i brała się do roboty, niczego się nie bojąc, a już na pewno nie Moskali.

Pewnego wieczoru do dworu zawitał niespodziewany gość. Był nim niejaki Pruszkowski, sąsiad Witkiewiczów: zarośnięty, wycieńczony i brudny. Prowadził niewielki oddział, który tropił donosicieli i kolaborantów z okolicy, a potem, no cóż, wykonywał na nich nocne egzekucje. Rosjanie za jego głowę wyznaczyli nagrodę, ukrywał się więc w lasach. Tego jesiennego wieczoru, gdy już wiedział, że został namierzony, chciał się schronić przed pościgiem u Witkiewiczów. Elwira nakarmiła go, dała pokój do odpoczynku, zagoniła dzieci do snu, a sama czuwała. O świcie, kiedy dwór otoczyli żołnierze rosyjskiego pułku, zdążyła poinstruować kamerdynera, żeby Pruszkowskiego szybko ubrał w strój lokaja. „Nie budzić panienek i paniczów” – rozkazała. Dowódcy tego pułku pochodzili z arystokracji i umieli się zachować. Rozmawiali z Elwirą po francusku i chętnie skorzystali z zaproszenia na śniadanie. Pruszkowskiemu wprawdzie trzęsły się ręce, powodując drżenie kieliszków na tacy, ale kapitan niczego nie zauważył. Tym razem Poszawsz uniknął rewizji, a Pruszkowski zdołał uciec.

W ucieczkach poszukiwanych dowódców powstańczych pomagała Barbara Witkiewiczówna. To ona zrealizowała plan ratowania Wiktora wymyślony przez matkę. Na Wiktorze ciążył wyrok śmierci i wyznaczono za niego nagrodę. Przebrana za wieśniaczkę siostra wywiozła go furmanką wyładowaną drewnianą klepką do Prus. Stamtąd szlak Wiktora biegł do Drezna, gdzie uciekinier zatrzymał się u kuzyna matki, Adolfa Czapskiego, aż wreszcie szczęśliwie dotarł do Paryża, a tam zajął się nim wujek, Franciszek Szemiot. Barbara jesienią 1863 roku na rozkaz Komitetu Ratunkowego organizowała paszporty dla innych skazanych na śmierć i opiekowała się rannymi, za co później, już w Polsce niepodległej, otrzymała Krzyż Zasługi. Była z niego tak dumna, że wieszała go na koszuli nocnej, gdy w starości nie wstawała już z łóżka.

Ale wróćmy do 1863 roku. Ignacy jest w areszcie w Szawlach, Elwira w Poszawszu gospodarzy sama, z pomocą służby oczywiście. Jej najstarsza córka ma dwadzieścia trzy lata, mieszka w majątku męża w Raubach i też jest sama: mąż siedzi w areszcie w Kownie, potem przeniosą go do Szawel, w sumie spędzi w więzieniu prawie dwa lata. Zostanie zwolniony z braku dowodów, za to na wrogą caratowi działalność Ignacego dowodów jest coraz więcej. Elwira odwiedza go w areszcie, często zabiera ze sobą Stalutka. A on, chcąc nie chcąc, widzi publiczne egzekucje, podczas których na wielkiej szubienicy wieszani są powstańcy. Po kilku naraz. Ciała z białymi kapturami na głowach wiszą dzień, dwa, czasem dłużej. Tego widoku chłopiec nie zapomni, a potem, po wielu latach, naszkicuje go i będzie próbował opisać w planowanej, nigdy nieukończonej powieści, z której zachował się króciutki fragment: „Nie mogłem zasnąć, w oczach stały mi dwa białe straszne trupy, ich męki przedśmiertne i kołysania na sznurach szubienicy – w uszach brzmiały dzikie wrzaski, huk bębnów pomięszany z jękiem pieśni za konających”15.

WYROK

Ostatecznie Ignacy został skazany na utratę praw stanu szlacheckiego, utratę majątku i ciężkie roboty zamienione dzięki staraniom Elwiry na stałe osiedlenie w Syberii Zachodniej bez możliwości powrotu. Zapadły również wyroki na samą Elwirę i jej dwoje dzieci: Barbarę i Jana. Za udział w powstaniu ukarano ich zesłaniem. Majątek skonfiskowany, wszystkie sprzęty i meble wystawione na publicznej aukcji, Poszawsz splądrowany. Elwira z dziećmi na jakiś czas zamieszkała w zastępczym domku w Szawlach, nie opuściła jednak bezradnie rąk. Trzeba było zadecydować, co z resztą dzieci. Wiedziała przecież, że żadna świetlana przyszłość na dalekiej Syberii ich nie czeka, z niektórymi zdecydowała się więc rozstać, żeby zapewnić im jakiś start w życiu. Szesnastoletni Ignacy i chorowita Anielka („oszalała z płaczu”16) zostaną na razie przy boku najstarszej siostry. Za rok on pojedzie do Petersburga i zacznie tam studiować prawo. Ona przejdzie pod opiekę brata matki, Franciszka Szemiota, i będzie się uczyć w Paryżu. Jeszcze jedno udało się Elwirze: wyruszającej na wschód rodziny nie rozdzielono i wszystkich skazanych Witkiewiczów zesłano w to samo miejsce – do Tomska. No i dzięki jej zabiegom nie musieli iść pieszo etapami w kajdanach, jak wszyscy zesłańcy. Takiej drogi ani ona, ani dzieci mogłyby nie wytrzymać. Uzyskali pozwolenie na podróż powozem, za który musieli oczywiście zapłacić, do rachunku dopisując jeszcze dwóch towarzyszących im żandarmów. Na szczęście było ich na to stać.

W miesięczną podróż wyruszyli więc Ignacy i Elwira z dziećmi: dwudziestoletnią Barbarą, osiemnastoletnim Janem, trzynastoletnim Stanisławem, jedenastoletnią Marią i ośmioletnią Eugenią. Barbarze dobrowolnie towarzyszył narzeczony, lekarz Władysław Matusewicz. Szawle od Tomska dzieli prawie cztery i pół tysiąca kilometrów. Pierwszego dnia sierpnia 1864 roku wsiedli w pociąg, żeby dostać się do Niżnego Nowogrodu nad Wołgą. Dalej do Permu jechali telegami, wozami z twardymi ławkami i bez budy. W Permie dla żony i córek Ignacy Witkiewicz kupił wóz z resorami i zadaszeniem, na dodatek z podłogą wyściełaną słomą i wyposażony w kołdry. W drodze zesłańcy miewali trudności ze zdobyciem żywności, jedli więc niewiele i niesmacznie. A jednak nie ma co narzekać, byli razem, podróżowali w miarę wygodnie, zwłaszcza w porównaniu z innymi skazańcami, których mijali po drodze. Widzieli poruszających się powoli mężczyzn w kajdanach i kobiety z małymi dziećmi, które towarzyszyły im najczęściej dobrowolnie. „Procesje męczenników” – mówili o nich. Cierpieli wszyscy na ten widok, który musiał być tak wstrząsający, że po latach Stanisław opowiadał o tym Helenie Modrzejewskiej z ogromnym przejęciem. „Drogi Panie Stanisławie! – napisze do niego w liście słynna aktorka. – Chciałabym, żeby Pan namalował konwój więźniów na Syberię, tak właśnie, jak Pan sam ich widział i mnie opisał”17. Obraz nie powstał, w każdym razie nie ma po nim śladu z wyjątkiem szkicu ołówkiem zatytułowanego Pochód wygnańców 1863 na Syberię.

Stalutek miał fory u pilnujących Witkiewiczów żandarmów, czasem więc udawało mu się zbliżyć do więźniów i zapytać, skąd idą i dokąd. Informacje przekazywał rodzicom, wszyscy byli ciekawi, pewnie szukali wśród skazańców znajomych. Podróż była też pełna innego rodzaju wrażeń, bo przecież zmieniał się krajobraz. Mijali Ural, stepy pod Omskiem, bagienne łąki nad Obem. I nudzili się – jak to dzieci, wymyślające podczas długich podróży zabawy czasem i bardzo głupie. Na pewno też zadawali ciągle to samo pytanie, najważniejsze dla wszystkich dzieci na świecie: „Daleko jeszcze?”

W Tobolsku przesiedli się na statek, kilkanaście dni później wpłynęli do portu w Tomsku i 1 września stanęli przed posterunkiem policji.

TOMSK

Tomsk okazał się całkiem sporym miastem, któremu charakter nadawały okazałe kamienice wybudowane przez handlarzy złotem oraz wystawne pałace postawione przez właścicieli kopalni złota. W XVII wieku Tomsk stał się jednym z miejsc zsyłki, szczególną popularność pod tym względem zyskując w wieku XIX. Kiedy przybyli tu Witkiewiczowie, miasto zamieszkiwała całkiem pokaźna grupa Polaków, w większości dawnych zesłańców. Ci nowo przybyli, jeśli mieli jeszcze jakieś oszczędności, wydawali je na dom i jego wyposażenie, a potem szukali jakiejkolwiek pracy. Jeśli znali języki obce albo chociażby podstawy muzyki lub rysunku, mogli znaleźć posadę nauczyciela w domach bogatych mieszkańców Tomska, na przykład kupców. Często jednak nawet zesłańcy o wysokim statusie społecznym pracowali jako sprzedawcy w sklepikach, a jeśli mieli szczęście, zatrudniano ich w urzędach. Niektórym powodziło się całkiem nieźle, zdarzało się, że mogli nawet utrzymać służbę domową. Niestety tych skazanych przez sąd wojskowy pozbawiano prawa pracy i tak właśnie było w przypadku Ignacego Witkiewicza. Rodzina miała więc ciężko od samego początku, zwłaszcza że sprawująca dotąd nad wszystkim kontrolę Elwira odreagowała długą podróż i wszystkie stresy załamaniem.

Stanisław Witkiewicz w Tomsku w wieku około piętnastu lat.

W Tomsku Witkiewiczowie spędzili cztery lata. Elwira dawała lekcje muzyki. Janek miał szczęście i otrzymał posadę w kancelarii gubernatora. Nastoletnia Maria uczyła polskie panienki robótek ręcznych. W trudnych przypadkach, gdy rodzina nie miała z czego żyć, można było się zwrócić do władz o zasiłek, dołączając dokumenty potwierdzające niemożność znalezienia pracy na przykład z powodu złego stanu zdrowia. Nie wiem, czy Ignacy zdobył się na taką prośbę, tym bardziej że zasiłek był upokarzająco mały. Notował za to w zeszycie wydatki i potrzeby: „majtki dla Jasia”, „majtki dla Stasia”, „Dusiuni na sprawuneczki”.

Spotykano się w grupach zesłańców, rozmawiano o powstaniu, roztrząsano powody jego upadku, planowano przyszłość. W dyskusjach brał udział Stanisław, uważnie słuchając. Zachowała się fotografia przedstawiająca grupę mężczyzn, a wśród nich Ignacego i jego synów. Została wykonana najprawdopodobniej w 1864 roku. Pośrodku tej grupy siedzi ksiądz. Księży katolickich, zesłańców, było w Tomsku około dwudziestu, nie wolno im było sprawować posługi, ale całkiem możliwe, że ten z fotografii to ówczesny wikary polskiego kościoła ksiądz Gryniewski18. To obok niego siedzi Ignacy Witkiewicz, ma pięćdziesiąt lat, twarz bardzo szczupłą, zapadnięte policzki, jasne oczy. Obejmuje siedzącego obok Stalutka, dziecko jeszcze, ale wśród dorosłych, a nad nimi stoi Jan z rozwichrzoną grzywką.

Siostry Stanisława Witkiewicza: Mery – Maria, i Żeni – Eugenia, w Tomsku.

Stanisław nie opisał tomskich czasów ani tomskiej atmosfery, ani nawet tomskich krajobrazów. Zrobiła to za niego Jadwiga Ostromęcka, córka zesłańca Witalisa Ostromęckiego, kilka lat młodsza od Stasia Witkiewicza. Żyła wśród polskich zesłańców i wydawało jej się, że to całkiem naturalne środowisko: „przyglądając się nie kończącemu się ruchowi zsyłanych rodaków, przez czas mego wczesnego dzieciństwa byłam przekonana, że każdy Polak musi koniecznie znaleźć się na Syberii”19. Tak mogła myśleć tylko kilkulatka. Od niej wiemy, że wokół Tomska rozciągały się wzgórza porośnięte lasami cedrowymi, a wiosną i latem między drzewami pojawiały się kobierce anemonów. Wśród kamieni leżących na brzegach rzek Tom i Uszajki można było znaleźć kawałki górskich kryształów, topazów, agatów, ametystów. Już w październiku rzeki bywały ścięte lodem, a pod jego grubą, ale przezroczystą taflą dzieci oglądały podwodny świat. Zimą czasami udało im się zaobserwować zorzę. Latem chodziły zaś na plażę nad Tomem, gdzie leżąc w słońcu, przesypywały drobne kamienie w poszukiwaniu skarbów. W mieście obok pałaców stały sklepiki z herbatą prowadzone przez Chińczyków, Czerkiesów z Kaukazu i Żydów. Ni stąd, ni zowąd pojawiali się jurodiwi, czczeni niczym święci, zawsze wzbudzając ciekawość i przerażenie. W niedzielę na jednym ze wzgórz odbywały się walki na pięści, zdarzało się, że któryś z zapaśników podczas walki umierał. Ściągały tam tłumy. Wprawdzie polskie rodziny w to miejsce nie chodziły, ale aura zakazanej rozrywki ciekawiła dzieci. Czy byłoby czymś dziwnym, gdyby czternastoletni chłopcy zakradali się, żeby popatrzeć, co tam się dzieje?

W tym samym czasie dotarła do Tomska Elżbieta Taleńska z Wileńszczyzny, późniejsza autorka książeczki Z doli i niewoli. Wspomnienia wygnanki. Na miejscu z łatwością zdobyła pracę jako guwernantka córek państwa Pocałujewskich, a wspominam o tym dlatego, że do jednej z nich, Łucji, zapałał pierwszym uczuciem Stanisław Witkiewicz. Obdarowywał wybrankę rysunkami i polnymi kwiatami, niestety ta okazywana dziewczynce sympatia nie spodobała się jej rodzicom. Taleńska wspomina: „Przychodziła często p. Witkiewiczowa [do Pocałujewskich], jej córki Marynia, młodziutka 14-letnia panienka, Genia 9 czy 10 lat mająca i braciszek ich Staś 15 lat liczący; były to dzieci zacnych rodziców, nader starannie wychowane, których towarzystwo dobrze wpływało na moje elewki, i dlatego bardzo było dla mnie pożądane. Ale spostrzegła p. Pocałujewska, iż Staś (…) ma skłonność pewną do Lusi, więc zobowiązała mnie, żebym młodego Stasia nie zaprosiła na zbliżające się moje imieniny. Z wielkim smutkiem musiałam się zgodzić na to i nigdy nie zapomnę tej przykrej dla mnie chwili, kiedy Staś, w którym widziałam najpiękniejsze przymioty duszy, przyszedłszy mnie powinszować imienin, nie został przeze mnie zaproszony i odszedł smutny, nie mogąc ukryć wzruszenia. U pp. Witkiewiczów elewki moje najlepiej się bawiły, a ja cieszyłam się z tego, że rozwijały się w tym domu ich polskie uczucia. Grano tam w rozmaite gry, za fanty sądzono Stasia i przyjaciela jego Konrada Prószyńskiego (…) deklamować jakie poezje: jednego mianowicie wieczoru odznaczyli się młodzieńcy piękną deklamacją, nie tylko utworu naszego wieszcza Adama, ale i własnych swych wierszyków. Do kółka tego dziecinnego, polskiego towarzystwa należały córeczki pp. Ostromęckich i Zenia Prószyńska, ich przyjaciółka i towarzyszka w nauce, a siostra p. Konrada”20. Podobne spotkania odbywały się w innych polskich domach.

Powiernikiem Stanisława i jego najbliższym przyjacielem był w tamtym czasie Konrad Prószyński, późniejszy Kazimierz Promyk21. Chłopcy byli w tym samym wieku, razem dorastali, spędzali ze sobą sporo czasu. Mieli swoje sprawy. Na razie jeszcze Staś głównie pomagał matce, podczas gdy jego ojciec postanowił opisać życie swojego brata, tego prawdziwego Wallenroda. Przypuszczalnie natchnęła go atmosfera zsyłki i krajobrazy Syberii, a także bezczynne siedzenie w domu. Ignacy musiał opowiadać innym zesłańcom o Janie Prosperze, ktoś coś podsłuchał, potem pewnie doniósł. Grupy zesłańców były pod ciągłym nadzorem władz, które obawiały się spisków. Wystarczyło podejrzenie, żeby żandarmi urządzali rewizje, rekwirowali listy, dokumenty, podejrzane książki i pisma. Tak się właśnie stało w tym przypadku: w wyniku rewizji z domu Witkiewiczów zabrane zostały między innymi wszystkie pamiątki po Janie Prosperze, wszystko to, co Ignacy zabrał ze sobą w tę długą podróż. Czy właśnie to go załamało? Wielu zesłańców, szczególnie tych pozbawionych prawa pracy, popadało w depresję, destrukcyjny smutek, apatię, ostatecznie alkoholizm. On do tej pory jakoś się trzymał, ale po tej niespodziewanej rewizji jakby stracił entuzjazm i sens życia. Był coraz słabszy, coraz mniej rozmowny, coraz bardziej wycofany. Za to Elwira szybko zaangażowała się w życie Polonii. Taleńska pisała o niej tak: „Pani Witkiewiczowa, miłośnica cierpiącej ludzkości, nieporównaną była w poświęceniu się i ofiarności dla bliźnich, w zaparciu się siebie samej. Szła z kijkiem w ręku, skromniutko ubrana, w chusteczce na głowie, lecz z łatwością poznać w niej można było wyższe pochodzenie i dobroć wielką przy najlepszem wychowaniu”22.

UCIECZKA

Rysował na wszystkim, co miał pod ręką. Kwiaty, psy, ptaki, siostry. Jadwiga Ostromęcka dokładnie zapamiętała domową szopkę, którą ozdabiał na Boże Narodzenie: „Był tam piękny obraz, w głębi odpowiednio oświetlony, wyobrażający Świętą Rodzinę, chór aniołów, widoki Betlejem, pastuszków. Przy tej robocie, której przyglądaliśmy się z zaciekawieniem, Staś używał nas do pomocy do podawania kleju, pędzli, poszczególnych części szopki, co nas wprawiało w zachwyt i dumę”23.

Rodzice, widząc, że rysuje lepiej niż inni, postarali się dla Stasia o lekcje rysunku u litografa Juliusza Volkmara Flecka. Jego warszawski zakład był miejscem tajnych spotkań patriotycznych, drukowano tam ulotki z poezją i słowami patriotycznych pieśni oraz zaproszenia na patriotyczne msze święte. Juliusz Fleck był autorem zbioru kilkudziesięciu litografii przedstawiających Tomsk, dzięki którym z łatwością można sobie wyobrazić, jak wyglądało miasto, w czasie gdy przebywał tam nastoletni Witkiewicz. Lekcje nie trwały długo, zaledwie dwa miesiące, po których pan Fleck stwierdził, że niczego więcej Stanisława nie nauczy, bo uczeń przerósł mistrza. Zostawił mu jedną radę: „Maluj z natury” – powiedział. Zachowały się trzy rysunki czternastoletniego ucznia: na jednym widnieje postać Żyda z worem na plecach, podpierającego się kijem, na drugim dwie kozy, na trzecim „byk syberyjski” z podpisem: „Kochanej Eugusi / dn. 20 XII 1865 r.”. Poza tym chłopak pracował dorywczo jako subiekt w sklepie spożywczym, który nazywano „sklepikiem polskim”. Jego właściciele zamówili u niego szyld, który z zachwytem oglądały potem wszystkie dzieci z okolicy. Staś namalował Chińczyka siedzącego na pace z herbatą i Turka palącego fajkę o długim cybuchu.

No, a czy się uczył? Do żadnych szkół dzieci zesłańcze nie chodziły, ale w środowisku polskim byli ludzie wykształceni i to oni dawali lekcje dzieciom zebranym w małe grupki. W większości uczono się niesystematycznie, trochę przypadkowo, nie spędzając połowy dnia w ławkach, raczej korzystając z życiowych potrzeb i naturalnych zainteresowań. To doświadczenie „wolnej edukacji” stanie się dla Witkiewicza bardzo ważne, to na nim oprze później swoje poglądy na nauczanie i to według idei nieskrępowanego rozwoju będzie wychowywał swojego syna.

Tymczasem w wolnych chwilach stają razem z Konradem na brzegu rzeki Tom, patrzą ponad jej nurt, na zachodzące w oddali słońce, i w romantycznym uniesieniu czytają sobie nawzajem wiersze. O miłości, a jakże, tyle że także tej do ojczyzny:

„Na zachód, na zachód! Tam moja myśl goni,

Tam serce me rwie się, tam moje zamiary.

Na zachód, na zachód! Tam stanę do broni.

Tam dla nas zwycięstwo, tam dla nas sztandary.

Choć tutaj kochankę zostawić ja muszę,

Tam łączą z Ojczyzną rodzinne ogniwa,

Z Ojczyzną w kajdanach cierpiącą katusze.

Więc serce tam rwie się, powinność tam wzywa”24.

Stanisław i Konrad nie są już trzynastolatkami o pucołowatych buziach, to młodzieńcy, którym lada dzień zacznie się sypać pierwszy wąs. Obaj przeżywają pierwsze uniesienia miłosne. Mają dosyć wysłuchiwania narzekań rodziców i ich znajomych, pogrążonych w apatii i beznadziei. Oni przeciwnie: nadziei są pełni, a przede wszystkim nakarmieni w dzieciństwie wielkimi hasłami, nie mają zamiaru siedzieć bezczynnie na syberyjskiej ziemi, skoro tam, daleko, gdzie słońce zachodzi, ich ojczyzna wciąż jest w kajdanach. „Wiersz sam, bez dalszych objaśnień wprawił mojego Stacha w taki zapał, że od razu, z kopyta, postanowił starać się o pieniądze i wracać do kraju” – wspomina Konrad Prószyński. Razem w tajemnicy planują więc powrót: „wyrwać się choćby przemocą, wrócić do kraju, gdzie przecież miliony rówieśników moich tak samo myślą i czują, jak ja, i tam pracować; a po pewnym czasie wstąpić gdzieś do jakichś legionów, zaprawić się w rzemiośle wojennym, do którego szczególny miałem zapał, i gdy pora nadejdzie dogodna, wrócić znowu do kraju, aby połączyć się z narodem gotowym”25.

Zabrali się więc do pracy. Łupali cedrowe szyszki i sprzedawali orzechy. Wyrabiali i sprzedawali papierosy w ozdobionych przez Stacha opakowaniach. Wytwarzali według jego receptury pomadę do włosów. Wkładali ją do słoików, naklejali etykietki. Na etykiecie kwiat, którym pachnie pomada, narysowany przez Stacha. I na sprzedaż. Piekli pierniki, które można było potem kupić w polskim sklepie. Część zarobionych pieniędzy oddawali rodzicom, część w tajemnicy chowali na drogę. Wysłali do gubernatora wnioski o paszporty, planowali wyjechać bez wiedzy rodziców w lutym, w sekrecie wytyczali szlaki, którymi będą się poruszać, choćby piechotą, w końcu przecież dojdą. Mieli już po siedemnaście lat, wydawało się im, że mogą wszystko, ale na pewno nie gnić z zesłańcami na końcu świata, bo przecież tam, w ojczyźnie, wszyscy pewnie szykują się, czekają na nich, jak więc żyć tutaj?

REJS

Ale tajemnica wyszła na jaw, rodzice dowiedzieli się o tych planach dość szybko. Czy synowie długo musieli ich przekonywać i błagać o zgodę? Raczej nie, rodziny się znały, najwidoczniej wszyscy wspólnie doszli do wniosku, że dla chłopców u progu dorosłości nie ma przyszłości w Tomsku, lepiej niech spróbują szczęścia, niech wyrwą się stąd, jeśli mogą. We dwóch dadzą sobie radę, a poza tym, kiedy już dotrą do bliskich i krewnych, z którymi tak trudno się kontaktować, to może uda im się z ich pomocą wyprosić prawo powrotu dla pozostałych członków rodzin? Istniała taka możliwość na mocy amnestii carskiej z maja 1867 roku, bardzo niepewna, ale jednak. „Ojciec, choć zawsze do owego czasu stanowczy i dość surowy, niespodziewanie dał mi się przekonać. Wymógł tylko słowo, że nie wyruszę do czasu, aż rzeki puszczą – opisywał we wspomnieniach Konrad. – Miałem w kieszeni całe 80 rubli. Witkiewicz zdobył też pieniądze. I już nie piechotą, lecz pierwszym statkiem w maju puściliśmy się obaj w drogę”26.

Ostatnie śniegi stopniały i młodzieńcy wsiedli na pokład. Przed nimi płynęła rzeka Tom, która wpadała do Obu, a potem rzeczna trasa prowadziła zakolami Irtyszu, gubiącego swój nurt w rozlewiskach i bagnach. List pisany na pokładzie statku 26 czerwca 1868 roku, jedyny, który się z tej podróży zachował, opowiada wydarzenia minionych tygodni w formie ciekawej gawędy zdradzającej nieoczekiwany literacki talent Stacha. Na starcie młodzieńcy padli ofiarą kradzieży, w związku z czym nie stać ich było na osobną kajutę. Wprawdzie jedna z towarzyszek ofiarowała pomoc, jednak duma nie pozwoliła im z niej skorzystać. Nie obyło się bez komplikacji. „Z przyczyny podciętych finansów tylko co nie byliśmy zmuszeni do rozstania się z Konradem, czego okropnie się bałem, gdyż on chciał zabawić w Niżnim parę dni, a ponieważ przyjemność ta kosztowałaby znacznie więcej, niż mogę wydać, musiałbym go opuścić i udać się sam na sam z Lisiecką do Petersburga. Ale pewien nieszczęśliwy czy raczej szczęśliwy wypadek wybawił nas od tej rozłąki. Na drugiej stacji za Kazaniem we czwartek o południu złamała się na naszym statku maszyna, stanęliśmy więc na kotwicy koło brzegu, który był pusty i nie zamieszkany. Konrad więc wsiadł na drugi statek i popłynął do Niżnego, my zaś zostaliśmy na naszym inwalidzie na pastwę komarów, nudów i głodu, gdyż zapasy nasze były bardzo szczupłe, a na statku wszystko jest tak drogie, że możemy tylko wąchać i to z daleka. Kapitan, któremu wymalowałem jego statek, jest człowiek bardzo grzeczny i uprzejmy. A ponieważ wszyscy prawie pasażerowie przesiedli razem z Konradem, oddał nam cały statek w rozporządzenie, ale komary nie pozwalały nam ani spać, ani jeść, ani niczym się zająć, ciągle tylkośmy się policzkowali, chcąc odegnać te nieznośne stworzenia. Tak przecierpieliśmy całą dobę, aż nazajutrz przenieśliśmy się na drugi statek imieniem »Bazyli«, na którym z łaski drugiego kapitana mieszkamy w drugiej klasie”27. Przyjaźń z Konradem chyba została wystawiona podczas tej podróży na próbę, Stach zanotował, że bywał on przeważnie smutny i w złym humorze. „Co do mnie, jestem ten sam, co i w Tomsku, tylko że tęsknota wśród wesołych rozmów opanowuje mię, płoszy uśmiech z twarzy, głowa zwisa na piersi i tęskne szlę dumy za Wami. Towarzysze podróży nazywają mnie, tak jak i w Tomsku, Winczesiem. Chwała Bogu, że Wasze światłe rady i bieda, którąśmy we wszystkim cierpieli, nauczyła mnie być pożytecznym, o ile można, drugim. Toteż w drodze zajmuję się całą gospodarką”28.

Stanisław Witkiewicz w Tomsku.

W połowie lipca przybili do brzegu w Petersburgu. Konrad powędrował dalej, teraz już pociągiem, do Mińska, do babci, a potem do Warszawy, gdzie mieszkał jego dziadek. Stanisław przede wszystkim zobaczył się z bratem Ignacym, który zgodnie z planem studiował w Petersburgu prawo i usilnie starał się o amnestię dla ojca, wykorzystując różne rodzinne koligacje. Jak się okazało, podczas podróży Stacha sprawa zaszła już tak daleko, że można było mieć nadzieję na powrót całej rodziny. Wszyscy oczekiwali tego w największym napięciu. Franciszek Szemiot wysłał już do Witkiewiczów niemałą sumę. A siostra Stanisława, Elwira, była właściwie przekonana, że rodzice z rodzeństwem zjawią się u niej lada dzień. Tymczasem odwiedził ją tylko Stach: „Stanął niespodziewanie przed nami szesnastoletni chłopak, w błękitnych jego oczach łzy zabłysły, płakaliśmy, tuląc w objęciach ukochanego brata”29 – wspominała.

Niech nie dziwi takie niedoinformowanie, listy przecież wiele razy ginęły albo odnajdywały się po długim czasie. Między innymi właśnie brak stałego kontaktu z rodziną był powodem stresu i depresji zesłańców. Witkiewicze zostawili pod opieką krewnych swoje dzieci, w tym kilkuletnią Anielę, myśleli o nich każdego dnia, czasami miesiącami nie wieprzezdzieli, co się u nich dzieje. Można przypuszczać, że właśnie przez to ciągłe napięcie i przedłużającą się melancholię Ignacy Witkiewicz zachorował – jak to się wtedy mawiało – „na serce”.

Maria Witkiewiczówna (od teraz „Mery”30 – tak nazywała ją cała rodzina), podsumowując te chwile, trafnie chyba oddała ówczesną zesłańczą atmosferę: „Tworzyliśmy jakby jedną rodzinę, łączyła nas wspólna bieda, nieszczęście i choroby, a tęsknota najbardziej żarła starszych, których idea jakby zbankrutowała, a cała przyszłość zapadła się w grób”31.

Tym większa była radość, gdy okazało się, że mogą wracać.

Wsiedli na parostatek 29 sierpnia w środku nocy. Z tej podróży zachował się notes, brązowy, niewielki, wiele notatek jest zupełnie nieczytelnych. Mery potem podpisała go: „Notatnik Ojca Najdroższego ostatni”. Można się z niego dowiedzieć, że Witkiewiczowie podczas tego rejsu spali w jednej kajucie, łącznie z rodziną Barbary, która w Tomsku wyszła za mąż za Władysława Matusewicza i urodziła córeczkę. Że kajuta ta z powodu tłoku i liczby przedmiotów w niej upchniętych przypominała szałas cygański. Że wśród pasażerów na statku znajdowali się tubylcy, którzy rozweselali pasażerów tańcami i śpiewami.

Gdy wypływali z Tomska, żegnało ich lato; mieli dużo szczęścia, bo akurat tego roku temperatury były przyjemne. Wieczorami wiatr cichł i robiło się pięknie. W połowie września spadł pierwszy śnieg, na rzece fala stała się wysoka32. „Dopływamy do Irtysza na drodze tej już bez powrotu, aby Bóg dał szczęśliwie tę podróż przeżyć (…). Tyle przenosimy niebezpieczeństw – ale już nie wolno o tym rozmyślać – wola Boża!” – to ostatnie słowa zapisane przez Ignacego. Dzień później zmarł w ramionach swojej żony, nagle, bez cierpienia. Elwira dopisała potem: „Wola Boża jest ostatnią myślą mego najmilszego anioła, jakby przepowiednią dla nas pozostałych w ciężkim sieroctwie (…), byśmy umieli z pokorą i cierpliwością uszanować wyroki Najwyższego”. Pięć dni płynęli z ciałem zmarłego Ignacego, zanim dobili do najbliższego portu w Tobolsku. W tym czasie Janowi udało się zbić trumnę. Elwira ucięła kosmyk włosów męża, zachowała też kawałek drewna z trumny, liść z drzewa rosnącego obok grobu nad Irtyszem, ziemię stamtąd zabraną. To jej relikwie. Po kilku smutnych dniach spędzonych w Tobolsku wyruszyli dalej, już drogą lądową.

Z tego tragicznego powrotu pochodzi rodzinna fotografia: wszyscy patrzą w obiektyw wstrząśnięci, Elwira z pochyloną głową. Powrót, który miał przynieść radość, zakończył się bólem.

1 Władysław Jewsiewicki, Batyr. O Janie Witkiewiczu 1808–1839, Warszawa 1983.

2 Według rodzinnych przekazów inny fragment mówił wprost o Witkiewiczu:

„Biedne chłopcy! – najmłodszy, dziesięć lat, nieboże,

Skarżył się, że łańcucha podźwignąć nie może;

I pokazywał nogę skrwawioną i nagą”.

3 Tomasz Zan, jeden bohaterów Dziadów występujący tam pod własnym nazwiskiem, pisał w liście do Franciszka Malewskiego: „postępowaniem swoim przed władzami i ludem tamtejszym [Batyr] umiał wzbudzać w nich uszanowanie do imienia rosyjskiego. Mieszkał tam [w Bucharze – N.B.] dni 45 wśród niebezpieczeństw i zebrał wiadomości autentyczne o stanie i sposobach tamtejszych narodów. Przywiózł z sobą Husein-Alia, Afganea z Kabulu, który wiezie prośby od swego władcy do naszego, o opiekę nad jego państwem zagrożonym przez wojennych sąsiadów wspomaganych wpływem Anglików”. Według Zana Batyr zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakim była ta wyprawa, obawiał się, że może z niej żywy nie powrócić. Żywot i korespondencye Tomasza Zana, Kraków 1863.

4 Cyt. za: Zdzisław Piasecki, Stanisław Witkiewicz w kręgu ludzi i spraw sobie bliskich. Szkice nie tylko biograficzne, Opole 1999, s. 14.

5 Władysław Jewsiewicki, Batyr, dz. cyt.

6 Wśród współczesnych historyków zajmujących się problematyką Środkowego Wschodu panuje przekonanie, że Jan Witkiewicz był znakomitym rosyjskim agentem, którego zabiegi dyplomatyczne poniosły fiasko wskutek klęski polityki rosyjskiej związanej z oblężeniem Heratu w 1837 roku. Wtedy to Witkiewicz miał popaść w niełaskę. Zob. Peter Hopkirk, Wielka Gra. Sekretna wojna o Azję Środkową, tłum. Jarosław Skowroński, Poznań 2011.

7 W ten właśnie sposób odmalował postać Jana jego bratu Tomasz Zan, który według Stanisława twierdził, iż „tradycja jego [tj. Jana Witkiewicza – N.B.] celów i czynów była tak żywa wśród skazanych do orenburskich batalionów, że ci, co byli zesłani w r. 1846, bili się tam z szalonem męstwem, żeby ułatwić Rosji wepchanie się w głąb Azji aż do granic Indyi i wywołać wojnę z Anglią”.

8 Szalenie ciekawą interpretację tej rodzinnej legendy, która rozrosła się do mitu narodowego, przedstawiła Maria Janion w rozdziale „Jan Witkiewicz – jedyny prawdziwy Wallenrod” w swojej książce Życie pośmiertne Konrada Wallenroda, Warszawa 1990.

9 List Stanisława Witkiewicza do matki, Monachium, 13 sierpnia 1872, Ossolineum (dalej: OS) 12430/I k. 1-16.

10 Maria Witkiewiczówna, Wspomnienia o Stanisławie Witkiewiczu, Warszawa 1936, s. 10.

11 Elżbieta Witkiewicz-Schiele, Nie tylko Witkiewiczowie. Dwa wieki z rodzinami Prószyńskich, Becków, Rabowskich i Schielów od Syberii po Zakopane, Zakopane 2016.

12 Zob. Oskar Halecki, Z pierwszych dni powstania styczniowego w Kownie i na Żmudzi. Fragment z pamiętnika Alojzego Szarłowskiego, „Czas”, 23 stycznia 1938.

13 Barbara Matusewiczowa, Dom rodzinny, rkps, Archiwum Muzeum Tatrzańskiego (dalej: MT) AR/W/7 k. 153.

14 Tamże.

15 OS 12429/III k. 1-10.

Maria Witkiewiczówna, Wspomnienia o Stanisławie Witkiewiczu, dz. cyt., s. 29.16

17 List z 13 sierpnia 1876, w: Modrzejewska / Listy. Korespondencja Heleny Modrzejewskiej i Karola Chłapowskiego, red. Alicja Kędziora i Emil Orzechowski, t. 1: 1859–1886, Warszawa 2015, s. 319.

18 Został wydalony z Tomska w 1868 roku za głoszenie wywrotowych kazań, „myśli niezgodnych z zamierzeniami rządu”.

19 Jadwiga Ostromęcka, Pamiętnik z lat 1862–1911, oprac. Anna Brus, Warszawa 2004.

20 Elżbieta Taleńska, Z doli i niewoli. Wspomnienia wygnanki, Kraków 1897, s. 98–99. Lusia Pocałujewska, nieszczęśliwa pierwsza miłość Stanisława Witkiewicza, bardzo piękna dziewczyna, wyszła za mąż za wdowca doktora Florentego Orzeszko, urodziła dzieci i prowadziła domy dla polskich sierot, polską bibliotekę, jak również udzielała się w towarzystwie dobroczynności.

21 Konrad Prószyński (1851–1908), działacz oświatowy, autor elementarzy, propagator szerzenia oświaty wśród ludu.

22 Elżbieta Taleńska, Z doli i niewoli. Wspomnienia wygnanki, dz. cyt., s. 97.

23 Jadwiga Ostromęcka, Pamiętnik z lat 1862–1911, dz. cyt.

24 Wiersz Konrada Prószyńskiego za: Stanisław Feliks Reymont, Życie i działalność Konrada Prószyńskiego (Kazimierza Promyka), Warszawa 1948.

25 Konrad Prószyński, „Gazeta Świąteczna”, 1 stycznia 1933.

26 Tamże.

27 Zbiory Specjalne Instytutu Sztuki PAN (dalej: IS PAN) s. 24 k. 863–864.

28 IS PAN s. 24 k. 863-864.

29 Elwira Jagminowa, Wspomnienia, rkps, MT AR/W/7.

30 Raz pisano „Mery”, a raz „Mary”; żeby nie było zamieszania, będę wierna zapisowi „Mery”. Stach używał wielu zdrobnień, zwracając się do siostry: Merusiu, Merysiątko, Merowiczu…

31 Maria Witkiewiczówna, Wspomnienia o Stanisławie Witkiewiczu, dz. cyt., s. 32.

32 „Był to statek kupiecki, pełen niewygód, wody Irtyszu wzburzone, zimno dokuczliwe, ciągłe wypadki miotały tą źle zbudowaną i licho kierowaną maszyną. Zamiast płynąć wprost po Obi do Tobolska, kapitan dla swych interesów popłynął aż ku Morzu Lodowatemu do Obdorska. Powrót po Irtyszu, po rozszalałych przez ulewy rzekach, w dokuczliwe zimno, był po prostu straszny, a chwilami niebezpieczny”. Maria Witkiewiczówna, Przyczynki dla biografa piszącego o Stanisławie Witkiewiczu, rkps, MT AR/W/32.

Rozdział II MALARZ

PETERSBURG

Stach tymczasem już się trochę rozejrzał.

Nie tak to sobie wyobrażał. Nic nie było tak, jak myślał.

Wracał z głową pełną idei, mając nadzieję, że w Warszawie aż wrze od tajnych spisków i patriotycznej gorączki, że bunt przeciwko zaborcy romantycznie się realizuje. Jego entuzjazm został szybko i boleśnie skonfrontowany z rzeczywistością. Od najmłodszych lat otoczony przez zesłańców skupionych na cierpieniach swojego narodu, żyjących kultem walki i wspomnieniami przegranych powstań, karmiących się Mickiewiczem i Słowackim oraz tęsknotą za domem, wrócił do innego świata. Ani w Warszawie, ani w Krakowie nikt nie chciał nawet rozmawiać o walce o niepodległość. Wszyscy mieli dosyć romantycznych zrywów, chcieli żyć, rodziła się idea pracy organicznej. Dla Stanisława Witkiewicza było to szokiem. Nagle okazało się, że bohaterowie powstania cierpiący biedę z dala od kraju, gdzieś na Syberii, wcale nie są uważani za bohaterów, a ich idee bywają odrzucane, krytykowane albo i gorzej – wyśmiewane. Tych, których losu ten młody chłopak bezpośrednio dotykał, uznawano za bezmyślnych marzycieli, nie dość, że samych sobie winnych, to jeszcze odpowiedzialnych za śmierć i cierpienia tysięcy rodaków. To przez was odebrano mojej rodzinie majątek, to przez takich jak wy Murawjow powiesił pół Litwy, to przez wasze mrzonki Berg wieszał w Warszawie – właśnie takich opinii musiał Witkiewicz słuchać.

Przeraziło go to, tak jak i przerażała „martwota ducha”, którą zauważył w Warszawie, i brak jakiegokolwiek zaangażowania społecznego w idee narodowe. Trzeba jakoś ułożyć sobie życie – mawiano – trzeba pracować, zarabiać, starać się żyć spokojnie, bez tych wszystkich spisków i niepotrzebnego oddawania życia. „Krążenie krwi, oddychanie, trawienie, oto są funkcje, które wypełniają ich życie”1 – pisał do matki rozgoryczony Stach. Wiele lat później określi te nastroje dobitniej: „anemia narodowa”, „nizina bagienna”, „upadek ducha”, „pospolite interesy”, „jednostkowy egoizm”. W Krakowie nie było wcale lepiej, sprawiał wręcz wrażenie jeszcze większej martwoty. Witkiewicz nie potrafił się zachwycić zaniedbanymi śladami dawnej polskości. O Sukiennicach mówił, że są „śmierdzącą kupą gruzów”, Wawel nazwał „brudnymi koszarami”, nie podobał mu się nawet kościół Mariacki „zawalony wstrętnymi ołtarzami z czerwonego marmuru”2.

To po pierwsze. Po drugie, ani w Warszawie, ani w Krakowie nie znalazł sobie miejsca do studiowania sztuki. Nie interesowała go warszawska Klasa Rysunkowa ani prywatne pracownie, wydało mu się to wszystko zbyt prowincjonalne. Pewnie marzył o prawdziwej akademii, której w tym czasie Warszawa nie miała, a żeby dostać się do krakowskiej, musiałby przedstawić dowód ukończenia gimnazjum, którego przecież nie miał. W porównaniu z ogromnym gmachem petersburskiej Cesarskiej Akademii Sztuk Pięknych krajowe uczelnie przedstawiały się nad wyraz skromnie i nie mogły się pochwalić żadnymi ciekawymi zbiorami sztuki europejskiej. Być może zresztą Stach podczas tych letnich wycieczek wcale nie szukał możliwości edukacji, może marzył tylko o spotkaniu swoich ulubionych malarzy, Kossaka albo Matejki? A może po prostu chciał zobaczyć polskie miasta na własne oczy, bo przecież nigdy przedtem w nich nie był.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

1 IS PAN 24 k. 869-872.

2 Stanisław Witkiewicz, Na przełęczy, Warszawa 1891.

Rozdział III OJCIEC

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział IV TWÓRCA/STWÓRCA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział V KOCHANEK

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział VI AUTORYTET

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział VII PACJENT

Rozdział dostępny w pełnej wersji

EPILOG

Rozdział dostępny w pełnej wersji

BIBLIOGRAFIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

KALENDARIUM

Rozdział dostępny w pełnej wersji

INDEKS OSÓB

Rozdział dostępny w pełnej wersji

PODZIĘKOWANIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ŹRÓDŁA ILUSTRACJI ZAMIESZCZONYCH W KSIĄŻCE

1 autor nieznany (reprodukcja obrazu Wańkowicza[?]), źródło: Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem, AF-N-005693

2 – Strahov Ivan Efimovič, źródło: polona.pl

3 – autor nieznany, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

4 – autor nieznany, źródło: Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem, AF-N-005814

5 – autor nieznany, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

Projekt okładki

Justyna Chowaniec

Fotografia na okładce

autoportret Stanisława Witkiewicza, archiwum Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem, AF-N-005729

Redaktor prowadzący

Adam Gutkowski

Opieka redakcyjna i adiustacja

Katarzyna Węglarczyk

Korekta

Barbara Gąsiorowska

Indeks

Artur Czesak

Łamanie

Dariusz Ziach

Copyright © by Natalia Budzyńska

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2022

ISBN 978-83-240-6621-6

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected] Wydanie I, 2022.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik