Witaj, Karolciu! - Maria Kruger - ebook + audiobook + książka

Witaj, Karolciu! audiobook

Krüger Maria

4,8

Opis

Wszystkie dzieci znają Karolcię! Urocza bohaterka powieści Marii Krüger dla dzieci w wieku od 6 do 9 lat jest bodaj najpopularniejszą ikonką polskiej literatury dziecięcej. Witaj, Karolciu! jest po Karolci drugą powieścią poświęconą przygodom sławnej ośmiolatki. Tym razem w ręce Karolci dostaje się magiczna niebieska kredka. Wszystko, co się nią narysuje, staje się prawdziwe! Ledwie Karolcia narysowała kotka, a już z kartki wyszedł gadający niebieski kot. Narysowani kucharze już po chwili gotowali obiad dla całej rodziny. Karolcia i jej wierny przyjaciel Piotr są szczęśliwi, że mogą spełniać pragnienia innych! Ale niestety, na trop magicznego ołówka trafi a czarownica Filomena. Czy dwójce przyjaciół uda się uniknąć zastawionych przez nią podstępów?

Lektura dla klasy II

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 44 min

Lektor: Olga Sarzyńska

Oceny
4,8 (165 ocen)
136
24
3
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Niezapominajka85

Dobrze spędzony czas

książka była książka była bardzo fajna interesująca i wciągająca,😁😁😁
10
deadwood

Nie oderwiesz się od lektury

SUPER JESTEM IGA 👩‍⚕️🏅
10
qborys

Nie oderwiesz się od lektury

🖍📘 wow
10
MagdalenaDehiles

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepiej!!!!!!!!!!!! ❤️ ❤️ ❤️ ❤️ ❤️ ❤️ ❤️ ❤️ ❤️ ❤️ ❤️ ❤️
10
MargoBW

Dobrze spędzony czas

mój syn lat 9 bardzo lubił przygody Karolci
10



Właściwie powinno się zacząć odpowitania. Aletym razem cała historia zaczyna się odpożegnania. Dlaczego? Zaraz się dowiecie.

Oto dworzec kolejowy. Pełno tuludzi, bojużjestpoczątek lata idużo osób wyjeżdża nawypoczynek. Jadą dorośli ijadą dzieci, niektórzy się spieszą, niektórzy idą wolniej, boniosą ciężkie walizki, ajeszcze inni, jużusadowieni wwagonach, wyglądają przez otwarte okna. Jedni ztych podróżujących jadą nad morze, drudzy wgóry albo nad jeziora, asąitacy, którzy jadą poprostu nawieś lub douzdrowisk, aby się leczyć iwypocząć.

Właśnie aby się leczyć iwypocząć, jedzie ciocia Agata. Ciekawe, czypoznalibyście jąwtym tłumie. Tylko zaraz – przedtem musimy jeszcze tuznaleźć Karolcię. Niebędzie tołatwe, alespróbujmy.

Perony sąponumerowane. Nie, niema jejnatrzecim peronie inapierwszym też niema. Napiątym jestbardzo tłoczno iniewiem, czybyśmy jądostrzegli. Aleszukajmy dalej. Pamiętacie, jak wygląda Karolcia? Ma jasne włosy uczesane wkoński ogon ima grzywkę. Ioczy trochę kocie – zielonkawe, duże, okrągłe. Ibuzię ma okrągłą jak jabłuszko. Napewno trochę urosła.

Zaraz, tadziewczynka wczerwonym płaszczyku? Jasne, żetoKarolcia! Stoi zzadartą głową przed jednym zwagonów. Obok stoją jejmama itatko. Awoknie wagonu widać ciocię Agatę. Nie, ciotka Agata nic anic się niezmieniła. Jak zawsze pogodna iuśmiechnięta. Jestubrana wpodróżny płaszcz ikapelusik zkwiatkami. Zdaje się, żetosąbratki – tak przynajmniej uważa Karolcia.

Ciocia Agata wyjeżdża nacały miesiąc. Jedzie nakurację. Będzie się leczyła nareumatyzm.

– Dbaj osiebie inieprzezięb się, Agatko! – upomina mama. Atatko dodaje:

– Ikoniecznie napisz jak najszybciej.

Tylko Karolcia niemówi nic, myśli zesmutkiem, żeprzez cały miesiąc niebędzie ciotki Agaty wdomu. Tonawet trudno sobie wyobrazić, bodotychczas ciocia zawsze, aletozawsze była wdomu. Żeby tam niewiem co. Alejeśli powinna się leczyć, toniema rady. Musi jechać ijuż.

– Proszę wsiadać, drzwi zamykać iodsunąć się odtorów!

– Jużpociąg rusza! – zawołała ciotka Agata.

– Bądźcie zdrowi! Karolciu, jedz codziennie owoce!

– Dobrze, ciociu! Dowidzenia!

Głos Karolci zagłuszyło trzaskanie drzwi wagonów, azaraz potem rozległ się gwizd, bopociągi zawsze gwiżdżą, zanim odjadą. Pewnie wten sposób mówią dowidzenia.

– Dowidzenia! – zawołała raz jeszcze ciotka Agata. Pociąg zaczął biec coraz szybciej, iszybciej, abiała chusteczka, którą ciotka Agata powiewała napożegnanie, stawała się coraz mniejsza imniejsza, aż wreszcie jużzupełnie niebyło jejwidać.

– Wracajmy dodomu – powiedziała mama iwzięła Karolcię zarękę.

Ładnie jestteraz przed tymi blokami, doktórych wprowadzili się przed rokiem. Ach, zmieniło się tusporo. Zieleniły się trawniki, nagrządkach rosły kwiaty kolorowe ipachnące, postawiono ławki, naktórych można przysiąść iporozmawiać zsąsiadami. Właśnie teraz siedziały tam icoś sobie opowiadały pani Grzybkowa ipani Leśniewska. Obok pani Leśniewskiej stała zielona konewka. Widać pani Leśniewska miała zamiar podlewać grządkę. Bokażdy lokator miał swoją. Agrządki były jedna koło drugiej, pod południową ścianą, gdzie zawsze było dużo słońca.

– Trzeba, Karolciu, żebyś też podlała naszą – powiedział tatko – bojajeszcze muszę pójść nabardzo ważne zebranie.

– Tozerwij przy okazji parę rzodkiewek dokolacji – powiedziała mama. – Tylko staraj się, Karolciu, wyrywać te większe. Amałe niech jeszcze podrosną.

Karolcia kiwnęła głową. – Dobrze, mamo. Ikwiatki nabalkonie też trzeba podlać, prawda?

Wszyscy troje teraz podnieśli głowy ispojrzeli naswój balkon. Był chyba najładniejszy zewszystkich balkonów wtym domu. Chociaż – trzeba toprzyznać – inne też były ładnie ozdobione. Wmalowanych nazielono skrzynkach rosły czerwone pelargonie iróżowe petunie, iśliczne nasturcje, ipachnąca rezeda. Pięło się dzikie wino, agdzieniegdzie fasolka, która miała drobne, czerwone ibiałe kwiatki. Anaichbalkonie tatko zasiał wiosną powoje. Były różowe, niebieskie ifioletowe ioplatały cały balkon, który wyglądał jak altanka. Uf, napracowała się Karolcia porządnie ztym podlewaniem nabalkonie. Akiedy skończyła izbiegała, aby zająć się grządką, spotkała naschodach wyższego odniej chłopca wniebieskim swetrze.

– Cześć, Karolciu! Dokąd pędzisz?

– Cześć, Piotrek! Będziesz nosił wodę nagrządkę?

Spotkaliśmy więc teraz razem zKarolcią Piotra. No, ten tourósł! Alemimo tomożna goodrazu poznać. Jasne włosy, zaczesane nabok, niebieskie oczy, troszkę zadarty nos, naktórym jestkilkanaście piegów, iten Piotrkowy uśmiech. Ten uśmiech, zaktóry wszyscy golubią.

Jasne, żezaraz pomoże Karolci nosić wodę dopodlewania grządki. Przy okazji zachlapią się obydwoje porządnie, alenatoniema rady. Właściwie mieliby ochotę tak się chlapać dosamego wieczora, alemama Piotrka wyszła właśnie nabalkon iwoła gonakolację. Trudno, trzeba wracać.

– Jak jutro rano będziesz schodził napodwórze, towstąp pomnie, dobrze? – prosi Karolcia.

– Pewnie, żewstąpię – zapewnia Piotrek.

– Będziemy się bawić. Może postawimy namiot?

– Ach, tobyłoby wspaniale!

O tym namiocie iotym, żebędą się jutro tak świetnie bawić, Karolcia opowiada mamie, kiedy pomaga jejprzy nakrywaniu stołu dokolacji. Niema cioci Agaty, więc jestwięcej roboty.

– Umyj rzodkiewki inasyp soli dosolniczki – mówi mama. – Potem zanieś talerzyki iwidelce.

Trzeba powiedzieć prawdę, żeKarolcia radzi sobie bardzo dobrze. Rzodkiewki umyte iułożone natalerzyku wyglądają bardzo apetycznie, pośrodku stołu stoi wazonik znasturcjami, szklanki domleka aż błyszczą, bosątak starannie wytarte ściereczką. Jeszcze tylko koszyczek zchlebem ikonfitury. Mama rozbija jajka najajecznicę. Zachwilkę powinien wrócić tatko, tymczasem Karolcia ogląda wtelewizji program nadobranoc dla dzieci.

– No, nasza Agatka jużzagodzinę będzie namiejscu – powiedział przy kolacji tatko, patrząc nazegarek.

– Myślę, żeniezmęczy się bardzo tąpodróżą – odezwała się mama. – Miała doskonałe miejsce przy oknie. Ajutro podrodze zeszpitala (nie wiem, czypamiętacie, żemama Karolci jestpielęgniarką ipracuje wszpitalu) załatwię zakupy iprzygotuję jakiś obiad. Karolcia mipomoże, prawda?

Karolcia kiwnęła głową.

– Jateż mogę zrobić zakupy. Przecież często chodzę dosklepu.

Mama zgadza się.

– Doskonale. Tylko musisz obiecać, Karolciu, żeprzez cały czas, zanim wrócimy ztatkiem zpracy, nigdzie niebędziesz się oddalała. Najwyżej dotego najbliższego sklepu.

– Nigdzie niemogę wychodzić? – przeraziła się Karolcia.

– Skądże znowu! Jeśli tylko będzie ładna pogoda, możesz zejść nadół itam bawić się zPiotrem izinnymi dziećmi, które wtej chwili jeszcze niewyjechały. Alepodczas deszczu, proszę, żebyś niewychodziła zdomu.

– Anaschody mogę wychodzić?

– Naschody? – mama się trochę zdziwiła, alepochwili dodała:

– No, ostatecznie możesz. Tylko nierozumiem, cotozaprzyjemność. Przecież toniejestmiejsce dozabawy. Wtych wszystkich nowych domach schody sątak wąskie! Alewkażdym razie proszę, żebyś niebiegała popodwórku podczas deszczu. Przemoczysz buty, zapomnisz jezmienić izaziębienie gotowe.

– Aleradio zapowiadało najutro piękną pogodę – przypomniał tatko – więc nietrzeba się przedtem martwić.

Deszcz bębnił oszyby itobębnienie obudziło nazajutrz Karolcię. Spojrzała wokno naspływające cienkie strużki wody ijużwiedziała, żeniemożna będzie wyjść zdomu iniebędzie żadnej zabawy napodwórzu. Kiedy zatrzasnęły się drzwi zamamą, która spieszyła się, jak zawsze, dopracy, zrobiło się jeszcze smutniej. Naprawdę niewiadomo, corobić, chociaż ostatecznie zawsze można znaleźć jakieś zajęcie. Więc Karolcia podlała kwiatki izmyła filiżanki italerzyki pośniadaniu, potem uporządkowała wpudełku odczekoladek swoje wstążki dowłosów, potem zajrzała doEwelinki, którą lepiej owinęła kołderką. Biedna Ewelinka – niewiem, czypamiętacie, żebyła nieładna. AleKarolcia bardzo jąkochała. Najwięcej zewszystkich swoich lalek. No tak, Ewelinka jużułożona dosnu icodalej?

„Chyba wyjrzę naschody” – pomyślała Karolcia iuchyliła drzwi.

Ktoś właśnie szybko zbiegał nadół. Tobył Piotr.

– Cześć! – powiedział. – Corobisz?

– Właśnie, żenic nierobię – westchnęła żałośnie. – Chciałam wyjść napodwórze, aledeszcz pada. Aprzecież naschodach niewarto siedzieć.

Pewnie, żeniewarto. Schody były wąskie, zezwyczajną żelazną poręczą. Cotuciekawego?

Tyle żesię niesiedzi wmieszkaniu.

– Alemożemy zbiec nadół, stanąć tam wdrzwiach ipopatrzeć. Może przez ten czas przestanie padać? – zdecydował Piotr.

Kiedy jednak znaleźli się jużnadole istanęli wprogu sieni, wcale niewyglądało nato, żeby tak szybko miała być pogoda. Zszarego, zapchanego chmurami nieba spływały cienkie strugi wody.

– Okropnie leje – mruknął Piotr. – Iniewiadomo, kiedy przestanie.

Na płytach chodnika ułożonego między trawnikami lśniły głębokie kałuże. Aletym razem nikt ponich niebiegał, nikt niepuszczał papierowych łódek. Pewnie dlatego, żebyło też idość chłodno, iwszystkie mamy niebardzo lubią, kiedy dzieci przeziębiają się, apotem leżą włóżku. Chyba tylko kwiatki naklombach były zadowolone ztej kąpieli. Zsąsiednich bloków wyszedł ktoś, kryjąc się pod czarnym parasolem, iprzebiegł jakiś pies, pies zabłocony jak nieboskie stworzenie. Idopiero pochwili Karolcia poznała, żetojestprzecież Nero pani dozorczyni.

– Arzeczywiście toNero! – zgodził się Piotr. – Amy coteraz będziemy robili?

– Bojawiem – westchnęła Karolcia. – Chyba wracajmy nagórę, tosię namyślimy.

Jeszcze niedoszli dopierwszego piętra, kiedy naraz usłyszeli, żektoś szybko wbiega naschody. Zaciekawieni przechylili się przez poręcz izobaczyli jakąś zupełnie obcą osobę, która niemieszkała wtym domu. Ponieważ jednak zawsze byli dla wszystkich grzeczni, więc iteraz powiedzieli dzień dobry.

– Dzień dobry! – odpowiedziała nieznajoma iprzystanęła. Była ubrana wdeszczowy płaszcz, zktórego kapała woda, wlewej ręce trzymała zamkniętą czerwoną parasolkę, apod pachą – zwinięty wduży rulon papier. Zkieszeni płaszcza wystawały jejkolorowe kredki, niebardzo porządnie zatemperowane.

– No co, dzieciaki? Cotak wędrujecie potych schodach? – zapytała.

– Chcieliśmy wyjść napodwórze, aledeszcz pada – westchnęła Karolcia.

Nieznajoma pokiwała głową.

– Tak, pada! – mruknęła. – Może jednak dałoby się coś natozaradzić?...

Piotr iKarolcia spojrzeli nasiebie. Poradzić? Napadający deszcz? Alenieznajoma uśmiechnęła się tylko ipowtórzyła:

– Może bysię dało...

I pobiegła nagórę, jakby się spieszyła.

– Tomy też chyba pójdziemy dodomu, co? – powiedział pochwili Piotr. Zaledwie weszli kilka stopni wyżej, kiedy Karolcia zobaczyła, żenaschodach leży niebieska kredka.

– Ktoś zgubił! – zawołała. – Alekto?

– Pewnie tapani, która znami rozmawiała – domyślił się Piotr. – Widziałaś? Przecież miała wkieszeni takie różne kredki.

Ale mimo żepogonili nasam strych, nieznajomej nigdzie niebyło.

– Niemogła chyba tak szybko wejść dożadnego mieszkania!

– Spróbujmy spytać wszędzie pokolei – zadecydował Piotr. – Przecież nikt się chyba niepogniewa oto, żeszukamy kogoś, komu chcemy oddać zgubę.

Wędrowali więc schodami coraz wyżej zpiętra napiętro idzwonili dowszystkich mieszkań. Wniektórych nikogo niebyło, bonieotwierano drzwi, atam, gdzie ktoś był wdomu – dowiedzieli się, żeniema tej szukanej przez nich pani.

– Bochcieliśmy oddać zgubę – tłumaczyli.

A kiedy doszli jużdonajwyższego piętra, niewiedzieli zupełnie, corobić dalej. Bonasamej górze zobaczyli jużtylko małe, otwarte okienko, przez które widać było szare niebo.

– Może wyszła nadach? – zastanawiali się. – Aleczytomożliwe?

– Ostatecznie możemy napisać ogłoszenie inakleić kartkę nadole, nadrzwiach. Napiszemy tak: „Zgubiona niebieska kredka jestdoodebrania uKarolci pod numerem 5”.

– Wiesz, żetodobry pomysł – pochwaliła Karolcia. – Napisz zaraz.

– Tylko muszę wziąć kartkę papieru, wiesz? Polecę dodomu.

– Iweź jakiś klej albo pinezki – przypomniała Karolcia.

– Dobra!

I Piotrek zbiegł niżej, doswojego mieszkania, aKarolcia została nasamej górze, koło drzwi dostrychu. Przysiadła nanajwyższym schodku icierpliwie czekała naPiotrka. Aon niewracał iniewracał. Słychać tylko było, żektoś trzasnął drzwiami odmieszkania, isłychać też było, żektoś szedł poschodach – alekto? Niewiadomo.

Wreszcie podługim, długim czekaniu Piotrek zadyszany przybiegł nagórę.

– Dlaczego nieprzychodziłeś? – spytała Karolcia.

– Bowiesz co? Odrazu zbiegłem nadół inalepiłem tam tękartkę zogłoszeniem. Nadrzwiach dosieni.

– Właściwie dobrze zrobiłeś! – pochwaliła goKarolcia. – Botapani może zaraz przyjść ibędzie się denerwować, żeniema kredki...

– Tylko cosię znią stało? Może wyszła nadach?

– Może iwyszła – Karolcia niebyła jednak tego pewna. – Przecież panie wogóle niechodzą podachach. Ajeśli wyszła nadach, topowinna potem zniego zejść... Amy tuciągle jesteśmy iwcale niewidzieliśmy, żeby wracała.

– Może zeszła inną drogą – powiedział wzamyśleniu Piotr.

– Aleczekaj! Pokaż no tękredkę. Ona jestniebieska, prawda?

– Niebieściuteńka! Patrz, jesttrochę inna niż te nasze kredki szkolne. Też jestwdrewnianej oprawce, aleinna, no nie?

Rzeczywiście, drewniana oprawka kredki była, tak jak tookreśliła słusznie Karolcia, niebieściuteńka. Jak niezapominajka. Wdodatku połyskiwała ślicznie.

– Ciekawa jestem, jaki ma kolor, kiedy się nią rysuje. Wiesz, spróbuję!

– Ależebyś jejniezłamała.

– Przecież będę rysować bardzo delikatnie. Niemasz jakiejś kartki?

Piotr sięgnął dokieszeni.

– Mam resztkę kartki, naktórej pisałem ogłoszenie!

– Dobra! Dawaj!

I wtedy Karolcia narysowała natej kartce coś, conajlepiej umiała narysować, toznaczy – kota. Jedno duże kółko – tocały kot, awłaściwie koci brzuszek. Dotego mniejsze kółko – tokoci łepek. Anałepku dwa trójkąciki – tokocie uszy. Itylko jeszcze oczy iwąsy, ioczywiście, koci ogonek.

– Ładny kolor ma takredka! – zauważył Piotr, alezanim zdążył jeszcze powiedzieć, żejesttokolor zupełnie inny niż kolor ichkredek szkolnych iowiele ładniejszy – stało się coś zupełnie nieoczekiwanego: narysowany nakartce kotek nagle zniknął zniej, jakby goktoś zdmuchnął, ikartka była czyściuteńka, azatoobok nich stał najprawdziwszy wświecie kot. Tyle tylko, żemiał prześliczne niebieskie futerko. Miauknął najpierw zwyczajnie, pokociemu istał tak przez chwilę zwygiętym grzbietem, patrząc naPiotra iKarolcię kocimi oczami, które były też niebieskie iwyglądały jak największe niezapominajki. Tylko nos miał ten kot różowy. Jak poziomka.

– Czcz... czytomożliwe? – wyjąkała Karolcia.

– Widać możliwe – powiedział niebieski kot – jeśli mnie tuwidzicie.

Jak się Karolci wydało – był lekko zachrypnięty.

– Skąd on się tuwziął? – Piotr spojrzał naKarolcię.

– Ojej, przecież ona mnie narysowała! Niewidziałeś? – Kot wyraźnie zniecierpliwił się.

– Nigdy jeszcze niewidziałem, aby narysowany kot był żywy izeskakiwał zpapieru naziemię! – wyszeptał zdumiony Piotr. – Iżeby rozmawiał ludzkim głosem.

– Aleteraz zobaczyłeś! Oczywiście stało się totylko dlatego, żezostałem narysowany błękitną kredką.

– Błękitną kredką... – powtórzyła Karolcia.

– Mówię otej, którą właśnie trzymasz wręku. Jużchyba zauważyliście, żejestniezwykła. Jeśli nią cokolwiek narysujecie, wtedy to, conarysowaliście, zaraz stanie się prawdziwe. Tak, jak ja. Karolcia narysowała mnie – ioto jestem.

– Naprawdę? – upewniła się Karolcia.

– Ależ nudzisz! – mruknął niebieski kot. – Jeśli niewierzycie, możecie jeszcze spróbować. Proszę bardzo! Aha, ijeszcze chciałem wam powiedzieć jedną, ważną rzecz: takredka jestwłasnością tego, kto jąznalazł. Zdaje misię, żetoKarolcia jąznalazła, co?

– Tak – przyznał uczciwie Piotr – toKarolcia jąznalazła.

– Więc musisz wiedzieć, Karolciu, żenikt się ponią niezgłosi! Chyba... chyba tylko Filomena...

– Filomena?!

– Czymówisz otej, która chciała nam zabrać błękitny koralik?

– Oczywiście! Otej samej! Strzeżcie się jej! Aleoczym tomówiliśmy? Aha, orysowaniu. Otóż, Karolciu, śmiało możesz narysować, coci się podoba.

– Niewiem, co... – zawahała się Karolcia.

– Wszystko jedno. Coci się podoba!

– Natej samej kartce?

– Zanic naświecie! Przecież natej kartce narysowałaś jużmnie. Jeśli tam narysujesz jeszcze coś innego, będzie bardzo ciasno, ajanielubię ciasnoty. Jalubię wygody, moja droga.

To powiedziawszy, niebieski kot przeciągnął się leniwie.

– Kiedy... przecież takartka jestpusta – odezwał się Piotr.

– Pusta? Tak uważasz?

Niebieski kot zaśmiał się teraz szyderczo, apotem podskoczył wysoko i– jak im się zdawało – zniknął. Alewtejże samej chwili zobaczyli, żena