Wioska kłamców - Hanna Greń - ebook + książka

Wioska kłamców ebook

Hanna Greń

4,2

Opis

„Już po przeczytaniu pierwszych stron po prostu nie sposób się od książki oderwać. Gorąco polecam!” Ewa Kasprzyk


„Zarwałam noc! Wybierzcie się do Strzygomia, odizolowanej od świata wioski, gdzie króluje zbrodnia. Nie będziecie chcieli wracać”. Marta Matyszczak

Niektóre tajemnice najlepiej zabrać ze sobą do grobu…
Po odejściu z pracy w policji Dioniza Remańska postanowiła odszukać zabójcę swojego ojca. Jego zagadkowa śmierć od pewnego czasu nie dawała jej bowiem spokoju.
Wprawdzie oskarżeni o tę zbrodnię zostali już skazani na długie lata w więzieniu, jednak Dioniza nie wierzy w ich winę. Przyjeżdża do wioski, w której mieszkają rodziny skazańców, by przeprowadzić prywatne śledztwo.
Jego wyniki okazują się zaskakujące. Kłamstwa i intrygi spowijają Strzygom i sięgają poza jego granice. Z czasem sama Dioniza zaczyna wątpić, czy zdoła pośród mieszkańców tej przeklętej wioski odnaleźć prawdziwego zabójcę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (901 ocen)
439
282
131
40
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

super świetna książka... .
10
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
danag123

Nie oderwiesz się od lektury

Szybko się czyta, polecam wszystkim co lubią kryminał
00
neta134

Dobrze spędzony czas

Ciekawa
00
Magdalena_Rolbiecka

Nie oderwiesz się od lektury

Super. polecam
00

Popularność



Kolekcje



 

 

 

 

Copyright © Hanna Greń, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

 

Redaktor prowadzący: Adrian Tomczyk

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Karolina Borowiec-Pieniak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Pola i Daniel Rusiłowiczowie

 

Fotografie na okładce:

ozkankara / Shutterstock

Cindy Creighton / Shutterstock

Fotografia autorki na skrzydełku: Mateusz Sosna / Ogniskova.pl

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

ISBN 978-83-66431-90-4

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

Dwa lata wcześniej

– Panie Drawicz, jest pan zatrzymany w związku z podejrzeniem zabójstwa Piotra Roszaka – wyrecytował policjant, przerywając pełną zdumienia ciszę, która zapadła po tym, jak oznajmił, że posesja zostanie przeszukana na mocy nakazu prokuratora.

– Nie!!!

Słuchająca w osłupieniu kobieta nagle odzyskała głos i zdolność poruszania się. Przypadła do funkcjonariusza i szarpnęła go za rękę trzymającą kajdanki. Odtrącił ją niecierpliwym ruchem, jak odgania się natrętnego owada. Nie zrezygnowała. Objąwszy męża wpół, usiłowała odciągnąć go od policjanta. Sierżant stracił cierpliwość i odepchnął ją tak mocno, że zatoczyła się na kuchenny stół.

– Zostaw ją, skurwysynu! Nie dotykaj mojej żony!

Mariusz Drawicz wyrwał rękę z uścisku sierżanta, podbiegł do kobiety i zasłonił ją swoim ciałem, broniąc przed ewentualnym atakiem. Ale to nie ona była celem, tylko on.

– Pójdziesz dobrowolnie czy mamy cię obezwładnić?

Drawicz zignorował słowa sierżanta. Pochylił się ku żonie i szeptał jej na ucho coś, czego policjanci nie mogli usłyszeć. Funkcjonariusz nie czekał dłużej, podszedł i zdecydowanie szarpnął go za ramię. Mężczyzna usiłował strącić przytrzymującą go dłoń, wstrząsając ramionami, i za którymś razem trafił sierżanta łokciem w brzuch. To wystarczyło za pretekst do użycia siły.

– Stawiasz opór?

Sierżant uśmiechnął się zwodniczo łagodnie, po czym nagle doskoczył i wyćwiczonym ruchem powalił Drawicza na ziemię. Zanim tamten zrozumiał, co się dzieje, poczuł na nadgarstkach chłód metalu. Policjant dźwignął się z kolan i otarłszy czoło wierzchem dłoni, spojrzał z pogardą na leżącego.

– Wstawaj!

Drawicz nie zareagował, nadal leżał bez ruchu z twarzą przyciśniętą do podłogowej płytki. W kuchni słychać było tylko jego spazmatyczny oddech i cichy szloch kobiety wspierającej się całym ciałem o szafkę, jakby zabrakło jej sił. Sierżant czuł na sobie spojrzenie stojącego w drzwiach posterunkowego i nagle ogarnęła go wściekłość, że przez tego gnoja, leżącego bezwładnie niczym trup na marach, straci poważanie w oczach podwładnego. A przecież nie dalej jak wczoraj wbijał mu do głowy, że z patolstwem nie należy się cackać.

Doskoczył do leżącego, wziął zamach nogą i wówczas usłyszał cichy, przerażony głosik dobiegający od strony drzwi, które wcześniej wziął za wejście do spiżarki.

– Tatusiu…?

Wolno opuścił nogę i popatrzył w tamtą stronę. Zobaczył przerażoną dziecięcą twarzyczkę zaglądającą do kuchni przez szparę uchylonych drzwi. Westchnął ciężko i odezwał się cicho, tonem perswazji:

– Panie Drawicz, niech pan nie utrudnia. Dziecko patrzy. Chce pan, żeby widziało, jak pana wynosimy?

Poskutkowało. Drawicz podciągnął się na kolana, powstał i spytał równie cicho:

– Mogę się z nimi pożegnać?

Później wszystko przebiegło już bez przeszkód. Zatrzymany został przewieziony do komisariatu, a ujawnione podczas przeszukania narzędzie zbrodni zabezpieczono i przekazano do badań.

Drugi z podejrzanych nie sprawił funkcjonariuszom żadnych kłopotów. Kompletnie ogłupiały Bogdan Kotlarski nie protestował, gdy zakuwano go w kajdanki i prowadzono do radiowozu. Dopiero gdy policjant otworzył drzwi i dłonią położoną na jego głowie zmusił go do pochylenia się, zatrzymany zwrócił twarz w stronę domu i krzyknął do żony i dzieci, stojących w progu:

– Nie martwcie się, ja niedługo wrócę! To jakaś pomyłka!

Odpowiedział mu śmiech policjantów.

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Wioska oddana strzygom

 

 

Grzegorz Imielski w zamyśleniu spoglądał na dziewczynę, którą przywykł uważać za własną córkę. Miał ochotę pogładzić błyszczące brązowe włosy, jak często robił, gdy była małą dziewczynką i przychodziła do niego ze swoimi zmartwieniami, w dziecięcym umyśle urastającymi do rangi katastrof. Ale tamte czasy dawno minęły. Teraz siedziała przed nim dorosła kobieta i nie przyszła wypłakać się na jego ramieniu, bo lalce wypadło oko, misiowi urwała się łapka lub przydarzyło się inne tego typu nieszczęście. Obecnie jej problemem była śmierć.

– Nie wierzę, że oni to zrobili. Tatek, przecież to jest jakiś pieprzony przekręt!

Imielski uśmiechnął się, słysząc ten pieszczotliwy zwrot, i jak zwykle poczuł dumę, że Diona właśnie jego tak nazywała, podczas gdy do mężczyzny, który dał jej życie, zwracała się per „ojciec”. Zaraz jednak uświadomił sobie bezsens tych przemyśleń. Nie ma się czym szczycić, skoro do tamtego ona już nigdy nic nie powie.

– Dziecko, zastanów się – przerwał trwające już zbyt długo milczenie. – Przecież przeprowadzono śledztwo, które jasno wykazało, że ci mężczyźni są winni. Nie zapominaj, że wnioski zostały poparte dowodami. Znaleziono narzędzie zbrodni, prócz tego są świadkowie. No i mieli motyw.

– Właśnie ten motyw mnie nie przekonuje. Zabili go, bo znał ich przeszłość? Bez sensu. – Dziewczyna prychnęła lekceważąco.

– Czemu bez sensu? Moim zdaniem właśnie to jest ważne. Diona, ty nie znasz takich małych społeczności, nie masz pojęcia, jaką rolę odgrywa tam opinia publiczna. Gdy wioska raz weźmie kogoś na języki, delikwent ma przeje… – Imielski urwał i zerknął niespokojnie w stronę drzwi, niepewny, czy żona nie słyszy. – Ma przechlapane, a o jego czynie usłyszą nawet następne pokolenia. – Zauważył pełną powątpiewania minę pasierbicy i dorzucił, już lekko zirytowany: – Wierz mi, wiem, co mówię. Zaczynałem w wiejskim komisariacie i poznałem trochę prawa rządzące tym światkiem. W takiej wiosce nic się nie ukryje, wszyscy o wszystkim od razu wiedzą…

– A widzisz, tatek? – przerwała mu, uśmiechając się nieco złośliwie. – Sam to powiedziałeś. Że wszyscy o wszystkim wiedzą. To dlaczego akurat przeszłość tych ludzi miałaby zachować się w tajemnicy?

Imielski westchnął ciężko, przeklinając w duchu upór dziewczyny, choć dobrze wiedział, że może mieć pretensje wyłącznie do siebie. To on ją nauczył, że zawsze należy dociekać prawdy, bez względu na piętrzące się po drodze przeszkody. Teraz zbierał to, co zasiał.

– Nie sądzę, by chwalili się tym, że mają za sobą odsiadkę.

Diona nie zwróciła uwagi na suchy, niezachęcający do dalszej dyskusji ton. Spokojnie podniosła do ust szklankę piwa, pociągnęła spory łyk i na moment pogrążyła się w myślach. Widocznie rozważała jakiś skomplikowany problem, ściągnęła bowiem brwi tak, że utworzyły poziomą kreskę nad oczami o niedającym się jednoznacznie określić kolorze. Raz wydawały się piwne, raz brązowe.

– Chyba się mylisz. Takie hermetyczne środowiska są na ogół bardzo ostrożne, gdy przychodzi do zaakceptowania kogoś z zewnątrz, a sam mówiłeś, że ta wioska jest dziwna, jakby odizolowana od świata. Obaj ci faceci byli obcy. Nie wierzę, że nie sprawdzono ich dokładnie, zanim pozwolono im wżenić się w społeczność.

Teraz Imielski się zamyślił. Tego nie wziął pod uwagę, a z pewnością było tak, jak Diona mówiła. Rodzice nie wyraziliby zgody na ślub córki z mężczyzną, o którym nic by nie wiedzieli, a więzienie to nie mandat za zbyt szybką jazdę, tego nie da się zamieść pod dywan. Brak zgody na ślub wprawdzie nic nie znaczył, dziewczyna mogła postawić na swoim, ale wówczas młodzi z pewnością nie mogliby zamieszkać u rodziców. W takim razie policjanci z Jodłowca musieli dotrzeć do jeszcze innych motywów zabójstwa. Jakich, tego niestety nie wiedział i nie widział szans, by się dowiedzieć.

Minął już ponad rok, odkąd odszedł z policji, wykonując odgórne zarządzenie mówiące, że nikt, kto wcześniej służył w milicji i był przyjęty do służby przed rokiem dziewięćdziesiątym, nie może piastować kierowniczego stanowiska. Pozbyto się doświadczonych fachowców, zastępując ich często ludźmi bez doświadczenia w kierowaniu zasobami ludzkimi lub też miernotami, które bez umocowania partyjnego nie miałyby szans na zostanie choćby dowódcami patrolu. Dziwne czasy nastały, westchnął w duchu. Kompetencje przestały mieć znaczenie. Teraz liczą się tylko plecy i bezkrytyczna akceptacja płynących z góry poleceń.

Pokiwał głową i oderwał się od niewesołych myśli. Spojrzał na przybraną córkę, tak bardzo podobną do matki, i wiedział już, że nie ma wyjścia. Musi wspomóc ją w dociekaniu prawdy, tym bardziej że w głębi serca on także przeczuwał, iż w śmierci Piotra Roszaka kryło się coś więcej. Oficjalnie ogłoszone motywy były zbyt słabe, by mogły wystarczyć.

– Postaram się pomóc, choć jeszcze nie wiem, w jaki sposób. Muszę pomyśleć. Daj mi kilka dni, szczurku. I nie zrób w tym czasie niczego głupiego – ostrzegł, gdyż dobrze znał popędliwość Diony.

Skinęła głową bez entuzjazmu.

– Byle nie za długo, bo dość już czasu straciłam. Szkoda, że wcześniej nie wiedziałam o tym wszystkim.

Popatrzyła z wyraźnym wyrzutem, lecz Imielski tylko wzruszył ramionami. Nie jego wina, że wszystko tak długo trwało. Piotr Roszak został zabity 16 października 2016 roku, a dopiero kilka dni temu sąd drugiej instancji utrzymał w mocy zaskarżony przez obrońców wyrok. Bogdan Kotlarski i Mariusz Drawicz zostali uznani winnymi zabójstwa i skazani na dwadzieścia pięć lat więzienia.

Żaden z nich się nie przyznał, obaj natomiast powtarzali z uporem, że są niewinni. Obrońcy utrzymywali, że narzędzie zbrodni najpierw zostało im skradzione, a potem z powrotem podrzucone do warsztatu samochodowego, którego byli współwłaścicielami. Na rękojeści klucza do kół zabezpieczono odciski linii papilarnych obu mężczyzn, natomiast znajdujące się na drugim końcu ślady krwi i tkanki były zgodne z próbkami pobranymi od denata. Również rany na głowie i twarzy denata pasowały kształtem do tego konkretnego narzędzia. W dodatku znalazł się świadek, który słyszał kłótnię między Roszakiem a właścicielami warsztatu, a później widział, jak na głowę ofiary spadają uderzenia.

W tej sytuacji najwyraźniej nikt nie miał żadnych wątpliwości, że to właśnie Kotlarski i Drawicz są winni zabójstwa. Nikt prócz córki Piotra Roszaka.

 

 

*

 

Podinspektor Piotr Roszak w chwili śmierci miał pięćdziesiąt dwa lata, z czego dwadzieścia siedem spędził w służbie, najpierw jako milicjant, a po transformacji ustrojowej jako policjant. Przez ostatnie siedem lat pełnił funkcję komendanta komisariatu w Jodłowcu i według opinii tak przełożonych, jak podwładnych sprawdzał się w tej roli znakomicie. Dlatego informacja o jego tragicznej śmierci spadła na wszystkich jak grom z jasnego nieba. Roszak ofiarą zabójstwa? To chyba jakiś głupi żart.

Podobnie uważała jego jedyna córka, efekt krótkiego, acz płomiennego romansu ze śliczną pielęgniarką, w której ręce trafił, gdy podczas jednej z interwencji odniósł dosyć poważne obrażenia. Gwałtowne płomienie mają to do siebie, że niepodsycane, szybko wypalają się i gasną, i tak też się stało w tym przypadku. Oprócz niewątpliwego pociągu seksualnego nie łączyło ich zupełnie nic, toteż gdy pożar zmysłów został ugaszony, okazało się, że są dla siebie zupełnie obcymi ludźmi.

Decyzję o rozstaniu podjęli zgodnie, bez żalu i wzajemnych oskarżeń, po czym uczcili ją ostatnimi miłosnymi uściskami. I właśnie te uściski sprawiły, że ich rozstanie mimo wszystko nie było ostateczne, gdyż wkrótce potem Marta Remańska odkryła, że jest w ciąży. Jako pielęgniarka powinna była wiedzieć, że spontaniczny seks bez zabezpieczenia może skutkować poczęciem dziecka, a jednak wzorem innych kobiet wmawiała sobie początkowo, że to niemożliwe. Zawsze wcześniej używali prezerwatyw, tylko przy pożegnaniu ich poniosło. I tak do razu ciąża? Od tego jednego szalonego seksu? Nie i jeszcze raz nie! Ale zaklinanie rzeczywistości na nic się nie zdało i pewnego majowego popołudnia na świat przyszła mała dziewczynka o ciemnych włosach i wielkich piwnych oczach. Na taką niespodziankę Marta nie była przygotowana.

W roku 1990 badanie USG nie było jeszcze powszechne, w dodatku wielu ginekologów uważało je za wręcz szkodliwe dla płodu, więc Marta nie została mu poddana. Wysłuchała za to wielu przepowiedni z ust starszych kobiet, które prognozowały płeć dziecka na podstawie kształtu brzucha, cery przyszłej matki czy wróżenia za pomocą wahadełka skonstruowanego z nitki i obrączki. Wszystkie te prognozy mówiły jasno, że Marta urodzi syna, wymyśliła więc dla niego piękne imię. Jako nastolatka podkochiwała się w nauczycielu imieniem Dionizy i pragnęła, by jej syn był równie przystojny i inteligentny jak tamten mężczyzna.

Skonfrontowawszy marzenia z rzeczywistością, Marta błyskawicznie zamieniła Dionizego na Dionizę, nawet przez moment nie zastanawiając się, jak będzie się czuć dziewczynka zmuszona do noszenia takiego imienia. Dopiero później odkryła, że nie wybrała najlepiej. Jak można takie słodkie maleństwo nazywać pełnym imieniem? Wymyśliła więc zdrobnienie „Diona” i dopiero wtedy pozbyła się wyrzutów sumienia.

Pech chciał, że wkrótce po ich ostatnim spotkaniu Piotr wyjechał do Szczytna, by podjąć naukę w tamtejszej Wyższej Szkole Oficerskiej. Telefonu w jego mieszkaniu nikt nie odbierał, komórek wówczas jeszcze nie było, a Marta nie zamierzała poszukiwać mężczyzny drogą służbową, wiedząc, że mogłoby to zaszkodzić mu w karierze. Mając psychiczne i finansowe wsparcie w rodzicach, niespecjalnie ubolewała, że dziecko nosi jej nazwisko, a jedynym śladem po Roszaku jest jego imię w metryce córki.

To wszystko Diona znała z opowieści matki i dziadków, którzy nigdy nie robili tajemnicy z dość powszechnie znanej historii. Dziewczyna nie wiedziała tylko, jak doszło do jej pierwszego spotkania z ojcem, i kiedyś zapytała o to dziadka. Starszy mężczyzna, uznawszy szesnastoletnią panienkę za dość dużą, by pojąć skomplikowane sprawy dorosłych, nie uchylił się od odpowiedzi.

– Twoi rodzice spotkali się ponownie całkiem przypadkowo. Marta najpierw wahała się, czy w ogóle o tobie wspominać. Miałaś już osiem lat i traktowałaś Grzegorza jak własnego ojca, więc ten prawdziwy nie był ci do niczego potrzebny.

– Ale był moim ojcem. Pamiętam, że marzyłam, żeby go poznać. Snułam jakieś romantyczne wizje, że został z mamą rozdzielony przez złych ludzi… Takie tam dziecinne fantazje. – Szesnastoletnia Diona parsknęła śmiechem, kiwając z politowaniem głową nad naiwnością tamtego dziecka.

Mężczyzna stłumił rozbawienie, nie chcąc urazić wnuczki, która częścią siebie ciągle jeszcze tkwiła w wykpiwanym dzieciństwie.

– Marta uznała, że powinien znać prawdę, choć trochę obawiała się ją wyznać. Wiesz, dziecinko, mężczyźni nie zawsze dobrze przyjmują takie wiadomości. – Urwał zmieszany, nie bardzo wiedząc, czy kontynuować ten temat.

– Dziadku, nie mam pięciu lat, wiem dobrze, o co chodzi. Bała się, że ojciec będzie twierdzić, że nie jestem jego dzieckiem, prawda?

– Nie bądź taka przemądrzała, smarkulo – upomniał ją dziadek. – Ale masz rację, twoja matka bała się, że Piotr zakwestionuje swoje ojcostwo. Na szczęście on szybko dodał dwa do dwóch. Ucieszył się, że ma dziecko, ale jednocześnie było mu na rękę, że Marta nie żądała żadnych prawnych ustaleń. Dziewczyna, którą dopiero co poślubił, często robiła mu sceny zazdrości, więc wolał nie prowokować losu.

Diona pokiwała głową na znak, że rozumie. Kiedy doszło do jej pierwszego spotkania z biologicznym ojcem, oboje rodzice zawarli już związki małżeńskie, więc taki układ wszystkim odpowiadał.

Od tamtej rozmowy minęło dwanaście lat, a czas pokazał, że dziadek miał rację. Ojciec regularnie płacił ustaloną kwotę i utrzymywał bliski kontakt z córką, ale oficjalnie nigdy nie stała się jego dzieckiem. Nie bywała też gościem w jego domu.

– Ojciec nigdy mnie do siebie nie zaprosił – powiedziała pewnego sierpniowego popołudnia do babci, gdy popijały poobiednią kawę. W jej głosie pojawił się nawet cień żalu, chociaż wiedziała dobrze, że Piotr Roszak postępował tak dla jej dobra. – Bał się, że jego żona zrobi mi jakąś przykrość.

– Tak pewnie by się stało – przyznała babcia. – Ludzie mówili, że ta Magda ma trochę nie po kolei w głowie. Piękna dziewczyna, ale potwornie zazdrosna, przy tym jakaś taka niezrównoważona. Dużo młodsza od Piotra, a to znaczy, że była jeszcze młoda, gdy umarła.

– Miała dopiero trzydzieści osiem lat – odparła Diona ze smutkiem. – Z tego, co wywnioskowałam, jej rodzina ukrywała fakt, że jest chora, i ojciec dowiedział się o tym dopiero po ślubie, kiedy zabrakło kogoś, kto by dopilnował, żeby zażywała lekarstwa. – Dziewczyna obracała w dłoniach filiżankę, wspominając te nieliczne sytuacje, gdy ojciec mówił o swojej żonie. – Właśnie za to go podziwiałam. Oszukali go, ale on jej nie zostawił. Dbał o nią, pilnował każdego kroku, kontrolował, czy bierze leki i czy zjada posiłki. Choroba dwubiegunowa to naprawdę paskudna sprawa, ale on kochał żonę.

– Pewnie ciężko przeżył jej śmierć?

– Czuł się winny, że jej nie upilnował. Nie chciał uwierzyć, że popełniła samobójstwo, że go zostawiła. Do końca się z tym nie pogodził. Uważał, że ktoś zmusił ją do połknięcia tych tabletek, i ciągle szukał winnego. A po roku on także odszedł. Jeśli istnieje życie po śmierci, to mam nadzieję, że przebywają gdzieś razem. Że są szczęśliwi.

Diona urwała, gdyż w jej głowie pojawiła się całkiem nowa hipoteza. Na razie jeszcze ledwie zarysowana, przypominająca ulotny cień czekający, by nadać mu konkretne kształty.

– Co tak ucichłaś? – Starsza kobieta zerknęła na wnuczkę. – Takie jest życie, dziecko, na śmierć nie da się nic poradzić. Zamiast grzebać w przeszłości, powinnaś pomyśleć o przyszłości. Za dwa lata skończysz trzydziestkę. Ja w twoim wieku…

– Wiem – przerwała jej Diona niezbyt grzecznie. – Miałaś już troje nieźle podchowanych dzieci. Ale ty trafiłaś na dziadka, a ja nie miałam takiego szczęścia.

– Bo dziadek już jest zajęty – dopowiedziała babcia z niewinną minką.

– Nie czepiaj się słówek – pouczyła ją wnuczka, lecz nie zdołała zapanować nad rozbawieniem. – Cholerna nauczycielka – mruknęła pod nosem.

– Słyszałam! Stara nie znaczy głucha. Mam nadzieję, że zdążę doczekać się prawnuków i zobaczyć cię przed ołtarzem.

– W takiej kolejności? – upewniała się Diona i żeby zamknąć niewygodny temat, uroczyście uniosła w górę prawą dłoń. – Przyrzekam uroczyście, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby twoje marzenia się spełniły.

– Nie rób ze mnie debilki – oburzyła się babcia. – Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić takie przyrzeczenie? „Zrobię, co w mojej mocy” – przedrzeźniała.

– A co mam powiedzieć? – zirytowała się wnuczka. – Przecież nie mogę ci zagwarantować, że to się uda. O dziecko mogłabym się wprawdzie postarać, do tego wystarczy byle facet, ale ślubu sama ze sobą raczej nie wezmę.

Babcia parsknęła śmiechem, lecz zaraz wróciła do narzekań.

– Bo ty niepotrzebnie wszystko komplikujesz. Związek dwojga ludzi to nieustanne kompromisy i wybaczanie, a ty chciałabyś księcia z bajki, bez wad i słabych stron. Takich mężczyzn po prostu nie ma. Mówiłam to już, kiedy rozstałaś się z Kamilem. – Starsza pani westchnęła. – Dobrze, że nie mieliście kościelnego ślubu, dzięki temu możesz ponownie wyjść za mąż. Tylko nie oczekuj tego, co niemożliwe.

– Nie, babciu – odparła Diona ze smutkiem. – Wcale nie oczekuję niemożliwego. Ja tylko chcę, żeby mój facet traktował mnie jak partnerkę, a nie jak niewolnicę, i żeby był mi wierny. Pod tym względem żądam wyłączności. To naprawdę tak wiele?

Wstała z fotela i opuściła pokój, nie chcąc pokazać, jak bardzo poczuła się zraniona tym, że babcia w dalszym ciągu uważa jej decyzję o rozwodzie za życiowy błąd. Miała ochotę zaszyć się w kącie i rozpłakać jak małe dziecko. Zamiast tego po powrocie do domu zasiadła przed komputerem i zajęła się przeglądaniem ofert pracy. Niestety oprócz stanowiska telemarketerki nie znalazła nic odpowiadającego jej kwalifikacjom. Operator wózka widłowego i czegoś jeszcze (o nazwie tak dziwnej, że z niczym się nie kojarzyła), kierowca kategorii C, serwisant sprzętu komputerowego, pracownik ochrony.

Dla spokoju sumienia zadzwoniła do firmy, która zamieściła to ostatnie ogłoszenie, i po krótkiej rozmowie ze zniechęceniem odłożyła słuchawkę. Jak zwykle nie pozwolono jej przedstawić pełni umiejętności, przerywając pytaniem o grupę inwalidzką.

– Jasny szlag! – wrzasnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się od rzucenia komórką o ścianę. – Ja pieprzę, co za debilizm.

– Co się stało? – W progu stanęła matka, zaalarmowana krzykiem. – Czemu się awanturujesz?

– Bo tego nie rozumiem. Dzwoniłam do firmy ochroniarskiej w sprawie pracy i kolejny raz spuszczono mnie do odpływu. – Diona ze złością odepchnęła się nogami od biurka i przejechała wraz z krzesłem na środek pokoju. – Podejrzewam, że mam lepsze kwalifikacje niż większość tam zatrudnionych, ale ich to w ogóle nie interesuje. Nawet mi dupek nie dał skończyć, tylko spytał, jaki mam stopień niepełnosprawności. Odpowiedziałam, że nie mam żadnego, i to był koniec rozmowy.

Marta Imielska przysiadła na brzegu łóżka i spojrzała na córkę ze zdumieniem.

– Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, po co niepełnosprawni w ochronie. Wydawało mi się, że właśnie tam potrzebni są sprawni. Tak jak w policji czy straży.

– Też tak myślałam, ale jakże się myliłam. – Diona miała ochotę głośno kląć. – Nie jestem ekonomistką, więc nie wiem dokładnie, o co chodzi, ale w grę wchodzą jakieś dotacje czy zwroty z PFRON-u. Im wyższa grupa, tym większa kasa. – Westchnęła głośno. – A ludzie potem się dziwią, że ochroniarze nie potrafią sobie poradzić z byle menelem.

– To fakt. Gdyby zatrudniano fachowe siły, nie dochodziłoby do aż takich tragedii, jak ta z nożownikiem w markecie.

– Chyba w galerii?

– A to nie wszystko jedno? – zdziwiła się Marta. – Podałam jako przykład, nie robię tu za rzecznika prasowego, żeby musieć ściśle trzymać się faktów.

– Racja, niepotrzebnie się czepiam. Sorki, mamo, ale wszystko mnie wkurza. Dobiłam do ściany i nie wiem, co dalej. Nie nadaję się na telemarketerkę, a tylko taką pracę mogłabym znaleźć.

Nie dodała, że w życiu osobistym także natrafiła na mur. Nie chciała dodatkowo martwić matki opowiadaniem, jaki był prawdziwy powód rozstania z mężczyzną, z którym planowała się zestarzeć. Nie zniosłaby litości. Z dwojga złego wolała już, by rodzice, nie znając prawdy, podobnie jak babcia uważali, że zbyt pochopnie podjęła decyzję o rozwodzie.

Marta zmierzyła swoją niepokorną córkę pełnym miłości spojrzeniem i uśmiechnęła się dla dodania jej otuchy.

– Bardziej widziałabym cię jako akwizytorkę. Powaliłabyś delikwenta na ziemię i od razu kupiłby wszystko, żebyś tylko darowała mu życie. – Mimo woli westchnęła. – Diona, nie potrafię zrozumieć, dlaczego odeszłaś z policji. Nie chciałabyś wrócić? Przy twoim wyszkoleniu…

– Mamo! – Dziewczyna zerwała się z krzesła, zła na matkę, że ta znów wróciła do kilka już razy przerabianego tematu. – Nie zamierzam służyć w formacji, która pozbyła się taty jak śmiecia i gdzie nikt nie stanął w obronie tych, z których po wielu latach służby nagle zrobiono zbrodniarzy. Nie ma mowy o powrocie, choćbym miała z głodu żreć korzonki i zagryzać je robakami! – Po wykrzyczeniu tej deklaracji uspokoiła się i nagle jej zasępioną twarz rozjaśnił uśmiech. – Nie mów nikomu, ale ja chyba nie najlepiej reaguję na rozkazy – wyznała, ściszając głos, jakby zdradzała najgłębszą tajemnicę.

Imielska przez chwilę spoglądała na nią w osłupieniu, wreszcie wybuchnęła śmiechem.

– Coś podobnego! W życiu bym na to nie wpadła. – Naraz spoważniała. – Czy dlatego rozstałaś się z Kamilem, że był od ciebie wyższy stopniem?

– Własna matka uważa mnie za idiotkę. Dzięki bardzo. – Diona zagryzła wargi. – Nie, mamo. Nie dlatego.

Marta odczekała jeszcze chwilę, a widząc, że dalsze wyjaśnienia nie nastąpią, wstała i poszła ku drzwiom.

– Gdybyś chciała się wygadać, to służę uszami. Czasem to pomaga. Nie musisz wszystkiego dusić w sobie. Nie jesteś sama na świecie.

– Wiem. – Diona zamrugała, chcąc pozbyć się wilgoci, która nagle przesłoniła jej wzrok. – Może kiedyś? Teraz jeszcze za bardzo boli.

– W porządku. – Marta skinęła głową. – A na te robaki jeszcze nie poluj. Nie jest z nami tak źle, żebyśmy nie mogli zapewnić utrzymania jedynej córce. Los w końcu się odwróci i znajdziesz odpowiednią pracę. Taką, która by cię cieszyła i dawała satysfakcję. No i kasę, bo z satysfakcją jest jak z etosem. – Posłała córce rozbawione spojrzenie. – W sklepie nią nie zapłacisz.

Chociaż Diona nie była już policjantką, nadal odwiedzała policyjne fora, doskonale więc wiedziała, jak funkcjonariusze zareagowali na wypowiedź ministra, który stwierdził, że ważniejszy od zarobków powinien być dla nich etos służby. Prześmiewkom nie było końca. To właśnie wtedy narodziło się powiedzenie „płacić etosami”. Dziewczyna uśmiechnęła się, lecz nic nie odpowiedziała, nie chcąc wszczynać nowej dyskusji stwierdzeniem, że w wieku dwudziestu ośmiu lat nie ma pojęcia, co chciałaby robić, w dodatku nie posiada żadnych przydatnych w cywilu kwalifikacji. Szkoła aspirantów policji, umiejętności strzeleckie, znajomość sztuk walki i obezwładniania przeciwnika? Komu to potrzebne? Może dziesięć lat temu przydałaby się szemranym firmom do odzyskiwania długów, ale tamte czasy już minęły, daj Boże, bezpowrotnie.

– Diona! Idziesz wreszcie? – rozległ się poirytowany głos Imielskiego i Marta klepnęła się w czoło.

– Na śmierć zapomniałam, po co tu przyszłam. Tata powiedział, że masz do niego zejść. Ma do ciebie jakąś sprawę, ale nie chciał mi…

Nie dokończyła, córka bowiem przebiegła obok niej i niemal sfrunęła po schodach, pędząc do gabinetu, gdzie spodziewała się zastać ojczyma. Rzeczywiście tam był, szedł właśnie w stronę stojącego pod oknem fotela, w którym zwykł zasiadać z książką w ręce. Na dźwięk kroków obejrzał się i zmienił kierunek, wskazując córce szerokie biurko.

– Skoro uparłaś się wtykać palce między drzwi, najlepiej będzie, jeśli pojedziesz do Strzygomia i sprawdzisz wszystko na miejscu. Pomyślałem, że mogłabyś pojawić się tam jako młoda pisarka szukająca natchnienia oraz wyciszenia – oznajmił, wyjmując z szuflady jakąś teczkę.

– Absolutnie się nie zgadzam – oznajmiła bez ogródek, niemile zaskoczona pomysłem. Co ten tata wymyślił? Niecałe dwa lata na emeryturze i już stracił czujność?

– Dlaczego nie? – Nie spodziewał się takiej reakcji. – Co ci się nie podoba? Przecież nikt ci nie każe naprawdę pisać.

– Akurat to pisanie jest najbezpieczniejsze. Za to reszta do dupy.

– To dobry plan – upierał się mężczyzna. – Zawód nie do sprawdzenia, powód prawdopodobny…

– A moim zdaniem zawód do luftu. Wystarczy, że ktoś zapyta, co napisałam, i od razu będzie wtopa. Co to za pisarka, co niczego nie wydała?

Imielski w dalszym ciągu nie dostrzegał problemu.

– Poszukaj w Internecie jakiejś autorki, która przypomina cię z wyglądu, i w razie czego mów, że to twój pseudonim literacki.

– Tatek, chyba ci odwaliło. – Diona popatrzyła na niego ze zdumieniem. – Podszywanie się pod kogoś to przestępstwo i dobrze o tym wiesz. A nawet gdybym na to poszła, to musiałabym szybko przeczytać książki tej pisarki i zapamiętać fabułę, żeby w razie pytań nie zrobić z siebie imbecyla. Bo wybiórczej amnezji raczej nikt by nie kupił. – Widząc, że argumenty zaczynają trafiać do mężczyzny, dołożyła jeszcze jeden, jej zdaniem najważniejszy: – Zapomniałeś o bardzo ważnej sprawie. Prędzej czy później na pewno natrafię na kogoś z tamtejszego komisariatu albo rozpozna mnie ktoś z mieszkańców. W końcu służyłam w policji blisko osiem lat, a wiadomo, że w tej firmie spotyka się wielu ludzi. Przy moim pechu pewnie się okaże, że byłam z którymś z tamtejszych gliniarzy na zabezpieczeniu albo na jakimś kursie.

– Cholera, o tym nie pomyślałem – przyznał z ponurym grymasem. – Do czego to doszło, że aspirant poucza nadkomisarza? Chyba się starzeję.

Zauważywszy, że naprawdę się tym przejął, Diona poświęciła chwilę na podniesienie go na duchu, po czym przedstawiła własną koncepcję. Miała zamiar wykorzystać prawdziwe wydarzenia.

Imielski zamyślił się, analizując jej propozycję. Dziewczyna miała rację. Mistyfikacja tym jest łatwiejsza, im bardziej styka się z prawdą. Przypomniał sobie nauki pobierane dawno temu od starego milicjanta, gdy sam szykował się do pracy pod przykrywką: „Nie kłam tam, gdzie możesz powiedzieć prawdę. Im więcej dasz tej postaci z prawdziwego siebie, tym będzie wiarygodniejsza”.

– Myślisz, że to dobry plan? – upewniała się niespokojnie, nie wiedząc, jak tłumaczyć sobie jego milczenie.

– Mądra z ciebie dziewczyna – odezwał się w końcu. – Na miejscu twojego dowódcy, zamiast podpisać zgodę, błagałbym na kolanach, żebyś została.

– Dobrze wiesz, że nie zostałabym, nawet gdyby stanął na uszach, a fiutem ładował żarcie do gęby. Nie po tym, co zostało powiedziane.

Ojczym skinął głową, w głębi duszy doskonale ją rozumiejąc.

– Dobra, to przejdźmy do sprawy. Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?

– Najpewniejsza w świecie – odparła bez najmniejszego wahania. – Dam sobie głowę uciąć, że ci dwaj faceci siedzą za niewinność, i mam zamiar znaleźć prawdziwego sprawcę. – Zauważywszy minę mężczyzny, dorzuciła z przymilnym uśmiechem: – Tatek, przecież ty sam mnie wszystkiego nauczyłeś. Wiesz, że nie mam zwyczaju głupio ryzykować, poza tym nie przesadzajmy, nikt tam nie będzie za mną latał z pistoletem w garści. Zastanawiałam się nawet, czy ta cała mistyfikacja jest konieczna.

Przerwała, popatrując ciekawie na ojczyma, który aż poczerwieniał na twarzy, usłyszawszy ostatnie zdanie.

– Zwariowałaś?! Chcesz rozpowiadać, że jesteś nieślubną córką komendanta Roszaka i przyjechałaś po to, żeby wykryć, kto naprawdę go zabił?! – Tak się zdenerwował, że bezwiednie podniósł głos do krzyku. – To równie dobrze możesz zaraz wsadzić łeb do piekarnika i odkręcić gaz, ty durna idiotko! – zakończył, posyłając jej wściekłe spojrzenie.

Odpowiedziała uśmiechem, a gdy zaklął, zachichotała, czym rozzłościła go jeszcze bardziej. Nie mogąc dłużej opanować wesołości, roześmiała się w głos.

– Nic z tego – wydusiła z siebie w przerwach między wybuchami śmiechu. – Od razu pojawiłaby się mama z pytaniem, czy nie powinieneś zadzwonić do gazowni. „Bo wiesz, Grzesiu, w kuchni czuć gaz” – dokończyła, naśladując przejęty głos matki. – A mówiąc poważnie, taka prowokacja mogłaby wszystko przyspieszyć. Sprawca może się przestraszyć i zrobić fałszywy ruch.

– To prawda – przyznał Imielski już spokojnie, spoglądając na pasierbicę z ironią. – Po czym da ci w łeb w jakimś ciemnym zaułku i pozbędzie się problemu. Nie masz już broni, a oczy dookoła głowy jeszcze ci nie wyrosły. Jeśli masz rację, że za zabójstwem stoi ktoś inny, to oznacza, że jest inteligentny, umie planować i zacierać ślady, więc nie licz na szkolny błąd. Tak szybko zapomniałaś, czego cię nauczono?

Diona nie zamierzała wcale prowokować zabójcy. W zasadzie nie miała żadnego planu, rzuciła więc tym pomysłem bez zastanowienia, ot tak, żeby coś powiedzieć. Dlatego nie zamierzała go bronić, dobrze wiedząc, że ojczym ma rację.

– Dobra, tatku, tematu nie było. Pojadę tam jako ja, czyli zdołowana bezrobotna ekspolicjantka, i spróbuję pogadać z ludźmi.

Imielski przytaknął, aprobując plan.

– Przede wszystkim porozmawiaj z rodzinami osadzonych, bo myślę, że oni najwięcej mogliby pomóc. Znalazłem ci dojście do teściowej Drawicza.

– Poważnie? To rewelacyjnie! – Dziewczyna aż podskoczyła z radości. – Mówiłeś też, że poszukasz mi jakiejś miejscówki w okolicach Strzygomia. Udało ci się czy mam jechać w ciemno?

– Nie martw się, szczurku, nie będziesz musiała spać w aucie. Będziesz mieszkać w samym Strzygomiu, właśnie u teściowej Drawicza. – Uśmiechnął się, ujrzawszy zdumienie pasierbicy. – Sama wiesz, jak to jest. Każdy kogoś zna i w efekcie tak naprawdę wszyscy się znają. W tym przypadku dokładnie tak jest. Mam kumpla, emerytowanego policjanta, a on ma żonę, która jest krewną nieżyjącego już teścia Drawicza. Wprawdzie daleką, ale utrzymywali kontakty i do dziś wysyłają sobie życzenia na święta i na urodziny.

Diona poczuła się lekko ogłupiała. Spojrzała uważnie na ojczyma i upewniwszy się, że mężczyzna nie żartuje, spytała niepewnie:

– Wysyła życzenia do nieboszczyka?

– Do jakiego nieboszczyka? Słuchaj uważnie – pouczył ją, zirytowany wtrętem. – Do jego żony wysyła, czyli do teściowej Drawicza.

– Jakim cudem to załatwiłeś? Genialny jesteś.

Imielski uśmiechnął się, mile połechtany.

– Zadzwoniłem do niej i umówiłem się na spotkanie. Chciałem ją poznać, zobaczyć na własne oczy, przekonać się, jakim jest człowiekiem.

– I co? Jakie wnioski wyciągnąłeś?

– Pozytywne. Mirosława Belka okazała się bardzo sympatyczną kobietą.

– Kto?! – Diona z wrażenia zakrztusiła się papierosowym dymem.

– Mirosława Belka – powtórzył spokojnie, ale w oczach zapłonęły mu wesołe iskierki. – Tak się nazywa i nic na to nie może poradzić. Powinnaś coś o tym wiedzieć – dodał nieco złośliwie.

– I co powiedziałeś tej Mirabelce, że zgodziła się użyczyć mi kwatery?

Imielski zmieszał się nieco, gdyż tę akurat część relacji wolałby pominąć. Nie popisał się, tworząc historyjkę o szukającej natchnienia pisarce, a próba oszukania kobiety i tak się nie powiodła. Teściowa Mariusza natychmiast zwietrzyła podstęp, lecz zupełnie opacznie pojęła motywy. Przekonana, że pisarka będzie chciała wyciągnąć na światło dzienne jakieś rodzinne skandale, by uzupełnić wizerunek mordercy o dodatkowe smaczki, kategorycznie odmówiła jakiejkolwiek pomocy. Ponieważ z jej słów wywnioskował, że absolutnie nie wierzy w winę zięcia i gotowa jest go bronić nawet teraz, gdy sprawa wydawała się przesądzona, postanowił uczynić ją cichym sprzymierzeńcem przybranej córki. Czym prędzej przeprosił kobietę, a następnie zdradził jej kawałek prawdy. To wystarczyło, by zgodziła się przyjąć Dionę pod swój dach i udzielić jej pomocy.

Zbyt jednak przywiązał się do swojego pomysłu, by z niego zrezygnować. Mimo niepowodzenia z Belką zaproponował go pasierbicy, doszedł bowiem do wniosku, że inni mieszkańcy Strzygomia nie będą tacy podejrzliwi jak teściowa Drawicza. Teraz widział, że plan od początku był chybiony.

Na szczęście Diona tym razem nie wykpiła jego skłonności do upierania się przy swoim, gdyż bardziej zainteresował ją wzmiankowany kawałek prawdy. Na tym gruncie emerytowany policjant czuł się pewnie, wyjaśnił więc, co miał na myśli.

– Powiedziałem, że nie wierzysz w winę tych mężczyzn. Że coś ci nie pasuje, a że byłaś policjantką, jesteś wyczulona na fałsz. Nie zdradziłem, że jesteś córką Piotra, mówiłem tylko o pokrewieństwie. Sama zdecyduj, czy możesz jej aż tak zaufać.

– W porządku. Zobaczymy, jak się sprawy potoczą. A sama wioska? Szukałam informacji w necie, ale prawie nic nie znalazłam. Tyle tylko, że to wieś. Są jakieś dane o liczbie mieszkańców i położeniu geograficznym, plus info o tym, jaka to gmina, powiat i województwo. Trochę to dziwne, że tylko tyle. – Zauważyła minę ojca i coś ją tknęło. – Dowiedziałeś się czegoś ciekawego, prawda? O co chodzi z tym miejscem?

Diona pochyliła się nad biurkiem, podparła pięścią brodę i wpatrzyła się w ojczyma, usiłując zmusić go wzrokiem do odpowiedzi. Mężczyzna uśmiechnął się, widząc złociste błyski w przygaszonych ostatnio oczach. Pasierbica wreszcie zaczęła przypominać dawną Dionę, taką, jaką była, zanim najpierw trudny rozwód, a później kłopoty w pracy i decyzja o odejściu z policji złamały w niej ducha.

– Wiesz, czemu wioska nosi nazwę Strzygom?

– Skąd mam wiedzieć? – burknęła niecierpliwie. – Mówiłam, że nie znalazłam żadnych informacji.

– Wiąże się z tym legenda mówiąca, że dawno, dawno temu tamten rejon należał do możnego pana, który miał wszystko prócz jednego. Nie mógł doczekać się męskiego potomka, mimo że dochował się siedemnastu córek.

– O dobry jeżu – jęknęła Diona, wyobraziwszy sobie udręczoną kobietę otoczoną wianuszkiem wrzeszczących dzieciaków. – Czy on był królikiem?

– Jak na ówczesne standardy tych dzieci nie było jakoś strasznie dużo, w dodatku miał je z trzema żonami.

– Jednocześnie?!

Imielski zapalił papierosa, posyłając pasierbicy kpiące spojrzenie.

– Masz zwyrodniałą wyobraźnię. Nie, ty wietrząca wszędzie występek istoto. Miał te żony po kolei, bo przejawiały dziwne predylekcje do umierania.

– Niespecjalnie im się dziwię. Jeśli musiały rodzić rok po roku, pewnie chciały wreszcie sobie odpocząć. A ten hrabia, czy kim tam był, powinien był łyknąć trochę wiedzy. Może wtedy by się…

– Nie zapędzaj się – przerwał jej rozweselony ojczym. – Mówię o czasach, gdy uważano, że dziecko rodzi się z rudymi włosami dlatego, że matka zbyt długo spoglądała na ogień. W każdym razie gdy trzecia żona znowu zaszła w ciążę, pan sprowadził do dworu trzy siostry uważane za czarownice, żeby odprawiły swoje hokus-pokus nad ciężarną.

– Pewnie doszedł do wniosku, że modlitwy się nie sprawdziły, więc trzeba wejść na wyższy level – znów wtrąciła Diona. – I co, ciemna strona mocy pomogła? Anakin twierdził, że dzięki niej można wszystko.

Ojczym roześmiał się głośno i poczochrał jej włosy.

– Nie zagaduj mnie Skywalkerem, wariatko. Ponoć czary poskutkowały, więc wiedźmy upomniały się o przyrzeczoną nagrodę, ale ten gość, niech będzie, że hrabia, był cholernie skąpy i wcale nie zamierzał dotrzymać słowa. Zaprosił czarownice do dworu, ale wcale nie chciał im zapłacić. Planował, że je po cichutku otruje i w ten sposób zaoszczędzi pieniądze przeznaczone na honorarium.

– O, to mamy też wątek kryminalny! – zawołała rozbawiona. – W sam raz dla dwojga eksgliniarzy.

– Wątek fantastyczny też mamy – odpowiedział równie rozbawiony jak Diona. – Bo siostry były przecież czarownicami, więc natychmiast odkryły jego perfidny plan i postanowiły się zemścić. Za pomocą magii wmówiły hrabiemu i okolicznej ludności, że umarły i po śmierci zamieniły się w strzygi, a te, jak wszystkim wiadomo, zamiast leżeć w grobach spokojnie jak Pan Bóg przykazał, mają zwyczaj z nich powstawać.

– Takie nasze krajowe zombie. – Wyraźnie się ucieszyła. – A mówiąc poważnie, to ta opowieść wcale nie jest tak całkiem nieprawdopodobna. Sądzę, że te trzy siostry były po prostu bardziej inteligentne od pana hrabiego i ciemnej wiejskiej ludności. W tamtych czasach wystarczyło zapewne kilka rzuconych tu i ówdzie słów, by ludziska uwierzyli w powstanie z grobu dzięki czarom. Siostry wykorzystały wiarę w zabobony do wmówienia wszystkim, że teraz są zombie.

– Nie zombie, tylko strzygami – sprostował Imielski z udawaną powagą. – Podobno wkrótce potem odwiedziły hrabiego i przedstawiły swoje życzenie. Otóż zażądały, by darował im na własność kawał gruntu z dala od ludzkich siedzib, by mogły tam w spokoju żyć. Nie pytaj, dlaczego hrabia nie zastanowił się, jak chciały żyć, skoro już nie żyły, bo nie wiem – uprzedził uwagę pasierbicy. – Widocznie dawniej ludzie nie byli tacy dociekliwi i nikt nie zauważył braku logiki.

– Nieważne. – Machnęła ręką. – Sknerus pewnie odmówił?

– Oczywiście, że odmówił. Jak to sknerus. Wtedy siostry zagroziły, że zaczną zabijać jego dzieci i nie skończą, dopóki się nie ugnie. Co tydzień jedno – sprecyzował Imielski z uciechą. Widocznie opowiadanie krwawej legendy cieszyło go tak samo, jak pasierbicę słuchanie.

– Zaraz, zaraz – mruknęła dziewczyna. – Do kupy było ich osiemnaście, prawda? Tych dzieci. Czy strzygi powiedziały, co się stanie, kiedy dzieci się skończą?

Ojczym znów parsknął śmiechem.

– Tego nie wiem, ale też nie musiały się tym przejmować. Dotrzymały słowa i zaczęły od najstarszej córki, potem załatwiły drugą w kolejności. Po trzeciej hrabia się ugiął i oddał im wskazane grunty, a siostry, zwane teraz strzygami, przestały zabijać i odeszły. Od tamtej pory zaczęto nazywać tę okolicę „Oddana strzygom”, aż wreszcie skrócono i zostało samo „Strzygom”.

– Fajna ta legenda. – Diona z aprobatą skinęła głową, lecz zaraz zmarszczyła brwi. – Ale raczej nie tłumaczy, dlaczego tak mało wiadomo o wiosce. Chyba że to strzygi nałożyły embargo na informacje.

– Nawet nie wiesz, jak blisko prawdy jesteś – odparł, kompletnie ją zaskakując. – Oczywiście część z tego to pewnie takie same bajdy jak strzygi, ale coś musi być na rzeczy. Legenda mówi, że hrabia je przeklął. Ponoć klątwa miała sprawić, że żadna panna z ich rodu nie doczeka się męskiego potomka. I że nikt z porządnych, bogobojnych ludzi nie będzie chciał się zadawać ze strzygami i ich przeklętym pomiotem.

– Nie wiedziałam, że strzygi mogły rodzić dzieci.

– Ja też nie wiedziałem. Ale nie mam zamiaru doszukiwać się logiki w legendach.

– Masz rację. – Pasierbica odpowiedziała mu uśmiechem. – To już koniec bajki czy jest coś jeszcze?

Ojczym posłał jej zagadkowe spojrzenie.

– Podobno po jakimś czasie czarownice zaczęły się nudzić…

Nudziły się i zapragnęły męskiego towarzystwa, lecz żaden zdrowo myślący osobnik nie próbował się tam zapędzać, wierząc święcie, że siostry naprawdę są strzygami, toteż zdesperowane niewiasty postanowiły zwabić tych, którzy szukali schronienia. Obiecywały bezpieczny azyl w zamian za świadczenie pewnych usług i wkrótce znaleźli się różni włóczykije niemający swojego miejsca na ziemi oraz wyjęci spod prawa, którzy mając wybór pomiędzy strzygą a katem, wybrali tę pierwszą. Naturalną koleją rzeczy było, że po odpowiednim czasie na świat przyszły dzieci, potem następne. Legenda milczy, czy odziedziczyły paranormalne zdolności po matkach, mówi natomiast, że dziwnym zrządzeniem losu strzygi rodziły same dziewczynki.

Gdy córki zaczęły dorastać, pojawił się ten sam problem, co uprzednio – potrzebowały partnerów, a tych mogły zdobyć tylko w jeden, sprawdzony już sposób. W stosownym czasie znów przyszły na świat same dziewczynki. I tak dalej, i tak dalej. Później, w czasach już bardziej światłych, gdy w strzygi i upiory nikt prawie nie wierzył, zdobycie partnera wcale nie stało się łatwiejsze. Ludzie niechętnie wiązali się z mieszkańcami odizolowanej wioski, z których każdy był po części potomkiem jakiegoś włóczęgi czy kryminalisty. Zgadzały się na to niemal wyłącznie osoby niemające wielkiego pola manewru, na przykład więźniowie, którzy zostali odrzuceni przez rodzinę i po odbyciu kary nie mieli dokąd wrócić. I ponoć tak dzieje się do dziś.

– Chyba nie mówisz poważnie! – wykrzyknęła Diona, wysłuchawszy opowiadania. – Wkręcasz mnie, prawda?

Ojczym wytrzymał jej nieufne spojrzenie i zaprzeczył ruchem głowy. Dalej nie wierzyła, więc podsunął jej pomysł.

– Na pewno nadal masz w firmie kogoś, z kim się kumplujesz i komu możesz zaufać. Poproś, żeby sprawdził wyrywkowo kilku mieszkańców Strzygomia w rejestrze skazanych – zaproponował całkiem poważnie. – O