Więź 2/2021 - Towarzystwo Więź - ebook

Więź 2/2021 ebook

Towarzystwo WIĘŹ

5,0

Opis

W letniej „Więzi” mówimy o „nocy ciemnej Kościoła” jako doświadczeniu zbiorowym. Nie jest to tylko inne słowo na opisanie społecznego wymiaru kryzysu Kościoła, lecz odwołanie do wymiaru fundamentalnego – duchowego. Czyż nie znajdujemy się w sytuacji, w której jako wspólnota Kościoła w Polsce gubimy drogę i tracimy tradycyjne punkty odniesienia? Znikają kulturowe i obyczajowe „podpórki”, na których wspierał się polski katolicyzm – a czy fundament duchowy jest wystarczająco mocny?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




kwartalnik, warszawa  więź lato 2021

Drodzy Państwo!

Piszemy w tym numerze „Więzi” o duchowości nocy ciemnej. Nawiązujemy w ten sposób do klasycznego dzieła św.Jana od Krzyża, ale chodzi nam nie tylko o indywidualne przeżywanie trudności w wierze oraz osobiste zmagania z poczuciem pustki i opuszczenia przez Boga.

Mówimy także o „nocy ciemnej Kościoła” jako doświadczeniu zbiorowym. Nie jest to tylko inne słowo na opisanie społecznego wymiaru kryzysu Kościoła, lecz odwołanie do wymiaru fundamentalnego – duchowego. Czyż nie znajdujemy się w sytuacji, w której jako wspólnota Kościoła w Polsce gubimy drogę i tracimy tradycyjne punkty odniesienia? Znikają kulturowe i obyczajowe „podpórki”, na których wspierał się polski katolicyzm – a czy fundament duchowy jest wystarczająco mocny?

Istnieje analogia między stanem duchowym naszego Kościoła a opisami nocy ciemnej według św.Jana od Krzyża. „Idziemy za tym, co jest dla nas zrozumiałe i jasne, choć jest to dla nas najgorsze” – pisał karmelita. Oczyszczenie jest możliwe, ale „dzieje się to drogą, jakiej się [dusza] najmniej spodziewa, owszem, najczęściej myśli, że tą drogą idzie się na zgubę. [...] mniema dusza, że raczej traci tutaj coś, niż zyskuje. Czuje bowiem, że traci to, co przedtem znała i odczuwała, a idzie tam, gdzie sama nie wie i nie odczuwa”.

Dziś jako Kościół w Polsce też musimy wyruszyć w nieznane. Nie sposób zaufać ani dotychczasowym przewodnikom, przyzwyczajonym do tego, jak było „zawsze”, ani utrwalonym wzorcom postępowania. Trzeba jak Abraham zawierzyć nadziei wbrew nadziei. Wyjść z naszej stabilności, z dobrze nam znanego Ur chaldejskiego, z naszych pobożnych przyzwyczajeń, z katolickich oczywistości kulturowych – i wejść w niepewność.

Na dobre przeżywanie nocy ciemnej nie ma prostej recepty. Ciemność nie może być jasnością. A jeśli chcemy być pewni drogi – uczy karmelitański mistyk – „musimy zamknąć oczy i wejść w ciemności. Wtedy dusza będzie bezpieczna od nieprzyjaciół, którymi są jej domownicy”.

Zbigniew Nosowski

Podziękowania dla Przyjaciół

Serdecznie dziękujemy wszystkim Darczyńcom i Patronom „Więzi”! Państwa życzliwość jest dla nas niezwykle ważna. Dzięki niej „Więź” może nie tylko trwać, ale też się rozwijać. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły nam następujące osoby:

Maciej Achremowicz ○ Elżbieta i Kazimierz Adamiakowie ○ Izabela Alenowicz ○ Jacek Ambroziak ○ Tomasz Arabski ○ Barbara Balicka ○ Tomasz Balkowski ○ Radosław Baran ○ Tomasz Barczak ○ Iwona D.Bartczak ○ Artur Basek ○ Paweł Batory ○ Maciej Beck ○ Agnieszka Bednorz ○ Łukasz Bestry ○ Monika Białkowska ○ Ewa Bielecka ○ Krystyna Bijak ○ Łukasz Blachnik ○ Zygmunt Bluj ○ Jacek Błasiak ○ Krzysztof Błażejewski ○ Szymon Bojdo ○ Andrzej Borowski ○ Dominik Bregida ○ Kamil Brożyna CR ○ Marcin Bruszewski ○ Piotr Brząkalik ○ Tomasz Brzostek ○ Michał Buczek ○ Joanna Budzicka ○ Michał Całka ○ Maria Chantry ○ Tadeusz Chełkowski ○ Elżbieta Chlebowska ○ Marianna Chlebowska ○ Dominika Chmielewska ○ Kuba Choiński ○ Kasia Cholewa ○ Mariola Ciemny ○ Łukasz Cieszyński ○ Ireneusz Cieślik ○ Joanna Cutts ○ Marcin Czajkowski ○ Gosia Czaplińska ○ Maria Czaplińska ○ Teresa Czarnomska ○ Katarzyna Czerwińska-Koral ○ Anna Daniecka ○ Andrzej Dec ○ Paweł Deyk ○ Anna Dębska ○ Jakub Dmitrowski ○ Justyna Domagała ○ Daniel Dramowicz ○ Magdalena Drewing ○ Rafal Dziedzic ○ Przemysław Fenrych ○ Mikołaj Foks ○ Marek Futrega ○ Jakub Gałęziowski ○ Aneta Gądek-Moszczak ○ Piotr Gerlach ○ Teresa Gierzyńska ○ Piotr Głogowski ○ Aldona Gowin ○ Edwin Górnicki ○ Dominik Górski ○ Leszek Górski ○ Tomasz Górski ○ Justyna Grajek ○ Filip Grochowina ○ Marlena Grzegorzewska ○ Mateusz Grzelczak ○ Piotr Hachuła ○ Paulina Halamska ○ Marián Hamada ○ Ewa Hanusiak ○ Mirosława Hanusiewicz-Lavallee ○ Szymon Hołownia ○ Marta Horabik ○ Tomasz Horbowski ○ Agáta Stanislava Hrkľová ○ Bożena Iwaszkiewicz-Wronikowska ○ Wojciech Jajdelski ○ Karol Janas ○ Kamil Jankielewicz ○ Marek Jankowski ○ Marcin Jarząbek ○ Ewa Jasionek ○ Krzysztof Jedliński ○ Piotr Jelinowski ○ Piotr Jędorowicz ○ Jarek Jurasz ○ Marcin Jurkiewicz ○ Olek Kaczmarek ○ Paweł Kaczorowski ○ Zbigniew Kadłubek ○ Katarzyna Kądziela ○ Katarzyna Kajzar ○ Barbara Kalfas ○ Michał Kałuziak ○ Artur Kamiński ○ Jan Kamiński ○ Joanna Kapturczak ○ Krzysztof Kaput ○ Michał Kasperczak ○ Hieronim Kasprzyk ○ Kazimierz Kasprzyk ○ Wawrzyniec Kaszub ○ Jacek Kempa ○ Jakub Kiersnowski ○ Jacek Kiljański ○ Karen Kirsten ○ Jacek Kłodziński ○ Monika Kłosińska ○ Mateusz Kobak ○ Wiesław Kolasa ○ Urszula Kołodziej ○ Magdalena Komorowska ○ Zofia Komorowska ○ Marcin Komosa ○ Konrad Konczewski ○ Cezary Korenc ○ Michał Kosmulski ○ Waldemar Kostrzewski ○ Aleksandra Kowalczyk ○ Michał Kowalewski ○ Elżbieta Kozak ○ Leontyna Kozakowska ○ Robert Krajewski ○ Maria Krawczyk ○ Anna Krause ○ Michał Królikowski ○ Wojciech Kruk ○ Renata Krzemińska ○ Lesław Krzewski ○ Damian Książek ○ Jakub Kubica ○ Magdalena Kucharska ○ Edward Kudrewicz ○ Łukasz Kulaga ○ Artur Kulesza ○ Anna Kulesza-Jeleń ○ Marcin Kulwas ○ Jarosław Kustoń ○ Krzysztof Kwieciński ○ Ireneusz Lara ○ Agata Jenta ○ Adam Latała ○ Jolanta Laudańska-Łukowicz ○ Dorota Leśniak-Rychlak ○ Jarek Lichodziejewski ○ Hanna Lipińska-Baranowska ○ Dagmara Lis ○ Urszula Lisek ○ Asia Lisiecka ○ Robert Lisowski ○ Marcin Listwan ○ Jadwiga Loulier ○ Mirabella Luszawska ○ Katarzyna Ładnowska-Wańkowicz ○ Roman Łazarski ○ Małgorzata Łodyga ○ Wojciech Maciążek ○ Andrzej Mackiewicz ○ Grzegorz Madejski ○ Roman Majcher ○ Paweł Majerczak ○ Jarosław Majewski ○ Tadeusz Makulski ○ Jacek Malinowski ○ Krzysztof Maliszewski ○ Jacek Małyszko ○ Adam Manikowski ○ Maciej Manikowski ○ Rafał Mańczak ○ Piotr Marciniak-Żabnicki ○ Stanisław Matczak ○ Jerzy Matejko ○ Piotr Materny ○ Teresa Matysiak ○ Zenon Mazurkiewicz ○ Maria i Jan Meissnerowie ○ Jan Mędrzak ○ Grzegorz Michalik ○ Piotr Michna ○ Andrzej Mierzejewski ○ Karolina Milewska ○ Lech Miłaczewski ○ Anna Mirkowska ○ Włodzimierz Miziołek ○ Anna Młot ○ Elżbieta Morawska ○ Andrzej Moskalik ○ Paweł Mostek ○ Iza Mrzygłód ○ Piotr Mucharski ○ Roman Murawski ○ Aleksandra Nagórko ○ Wiesław Nagórko ○ Krzysztof Nędzyński ○ Aleksandra Nowak ○ Anna Nowak ○ Grzegorz Nowak ○ Ewa Nowakowska ○ Marek Nowakowski ○ Sebastian Oduliński ○ Bożena Ostrowska ○ Magdalena Pachecka ○ Wojciech Pająk ○ Dima Panto ○ Maciej Papierski ○ Katarzyna Pasek ○ Maria Paszkiewicz ○ Krzysztof Patejuk ○ Przemysław Pawłowicz ○ Piotr Penkala ○ Andrzej Perzyński ○ Jarema Piekutowski ○ Sławomir Pietuszko ○ Michał Piętosa ○ Jakub Pigoń ○ Andrzej Piłat ○ Katarzyna Pliszczyńska ○ Agnieszka Ploch ○ Sławomir Płaczkowski ○ Przemysław Pniewski ○ Anna Pobiedzińska ○ Leszek Pobojewski ○ Marta Połtowicz-Bobak ○ Maria Poniewierska ○ Wojciech Popławski ○ Anna Potok ○ Michał Przeperski ○ Jacek Przybyło ○ Krzysztof Ptaszyński ○ Dorota Puk ○ Tomasz Pułtuski ○ Aga Robakowska ○ Justyna Rochon ○ Agata Romaniszyn ○ Tomasz Romaniuk ○ Mieczysław Ronkowski ○ Leszek Ropelewski ○ Paweł Rost ○ Jerzy Rostworowski ○ Anna Rożek ○ Tomasz Rożek ○ Joanna Rózga ○ Mateusz Józef Różański ○ ks.Jerzy Rutkowski CM ○ Marek Rymsza ○ ks.Piotr Rytel ○ Karolina Ryzko ○ Hanna Rzadkosz ○ Jan Sar ○ Paweł Sawicki ○ Ewa Schreiber ○ Iwona Semeniuk ○ Krzysztof Seroka ○ Arek Siecho ○ Sławomir Siek ○ Rafał Siemianowski ○ Anna Sieprawska ○ Wojciech Skibicki ○ Zbigniew Skowroński ○ Andrzej Skrzyński ○ Anna Skucińska ○ Jan Słowik ○ Agnieszka Smoleń ○ Anna Smoleń ○ Paweł Smoleń ○ Krzysztof Sobusiak ○ Benedykt Soczowka ○ Grzegorz Sokół ○ Jędrzej Soliński ○ Paweł Sosnowski ○ Renata Soszyńska ○ Agnieszka Sowińska ○ Anna Spilaszek ○ Katarzyna Sroczyńska ○ Maciej Stachowicz ○ Joanna Stawiarska ○ Mateusz Stawiarski ○ Krystyna Stefaniak ○ Alicja Stolarczyk ○ Danuta Stołecka-Wójcik ○ Ewa Smuk Stratenwerth ○ Maria Strzelecka ○ Roman Sygulski ○ Dariusz Szamel ○ Piotr Szczepkowski ○ Elżbieta Szczypek ○ Jarosław Szczypiński ○ Lucyna Szomburg ○ Ewa Szpunar-Huk ○ Jerzy Szymański ○ Ewa Szyszkowska ○ Barbara Śpiewak ○ Paweł Średziński ○ Alina Świątkowska ○ Joanna Święcicka ○ Krystyna Święcicka ○ Magda Święcicka ○ Krzysztof Tańczuk ○ Weronika Tarka ○ Tomasz Tędziagolski ○ Magdalena Tomczak ○ Aneta Tomkiel ○ Dominika Treit ○ Maciej Trochimiuk ○ Maciej Trosko ○ Monika Turała ○ Andrzej Tyc ○ ks.Mirosław Tykfer ○ Anna Urbaniak ○ Agnieszka Uszyńska ○ Rafał Walasiak ○ Jerzy Walaszek ○ Radosław Walczuk ○ Krzysztof Weglewski ○ Maciej Weksej ○ Borys Welz ○ Urszula Wencka ○ Piotr Werner ○ Maciej Wewior ○ Małgorzata Widuch ○ Władysław Wielgołaski ○ Andrzej Wielowieyski ○ Karolina Wigura ○ Andrzej Winkler ○ Ewa Wojciechowska ○ Kalina Wojciechowska ○ Kamil Wołos ○ Joanna Woźniak ○ Zofia Woźniak ○ Henryk Woźniakowski ○ Katarzyna Wójcicka ○ Bartosz Wrzosek ○ Jan Wyrowiński ○ ks.Damian Wyżkiewicz CM ○ Zbigniew Zaleski ○ Artur Zalewski ○ Karol Zalewski ○ Miłosz Zankowski ○ Teresa Zańko ○ Agnieszka Zawiejska ○ Bogdan Zdanowicz ○ Michał Zioło OCSO ○ Paweł Zygmański ○ Leszek Zygmunt ○ Sylwia Żmijewska-Kwiręg ○ Krystyna Żmuda-Trzebiatowska ○ Marcin Żółtek ○ Piotr Żylicz oraz osoby, które pragną pozostać anonimowe.

Możliwe formy wsparcia „Więzi” – zob.tutaj.

Społeczeństwo

Nie ma dziecka, jest człowiek

Już Janusz Korczak przekonywał, że nie ma dzieci, są ludzie, a każdy człowiek – niezależnie od wieku – zasługuje na szacunek. Jak wychowywać dzieci bez przemocy, w duchu personalistycznym? Jak wrażliwie i odpowiedzialnie mówić im o seksualności? Czy wada letalna nienarodzonego dziecka czyni je mniej człowiekiem?

Jeśli nie klapsy, to co?

Dyskutują: Joanna Baranowska, Marcin Perfuński, Agnieszka Piskozub-Piwosz oraz Ewa Buczek („Więź”)

Przyczyn dziecięcych zachowań, które dorośli określają jako „złe”, może być mnóstwo, ale jedno jest pewne: stoi za nimi człowiek, który w danym momencie czuje się źle. Kara może sprawić jedynie, że poczuje się jeszcze gorzej. Niemożliwością jest, żeby w efekcie dziecko zachowywało się lepiej.

Ewa Buczek Czytając internetowe dyskusje, łatwo ulec wrażeniu, że każdy wie, jak wychowywać dzieci. Zwłaszcza cudze. Dlatego zacznijmy od pytań elementarnych: czym jest wychowanie i jakie cele sobie w nim stawiamy?

Joanna Baranowska Jako osoba związana z Pozytywną Dyscypliną chętnie opowiem, czym jest proces wychowawczy widziany z perspektywy tej metody. A jest ona bardzo praktyczna – na pierwszych warsztatach z rodzicami pytamy ich, co chcą w wychowaniu osiągnąć, jakich życiowych kompetencji chcieliby nauczyć własne dzieci. Każdy rodzic ma jakieś założenia dotyczące tego, co pragnie dzieciom przekazać, co jego zdaniem będzie im potrzebne w życiu. To może być np.samodzielność, komunikatywność, empatia, zaradność, silny system wartości, ale też poczucie humoru, dystans do siebie i innych, szacunek. Wychowanie jest właśnie tym procesem (obejmującym świadome i nieświadome działania), który pomaga dzieciom owe życiowe kompetencje osiągnąć, aby mogły w sposób optymalny funkcjonować w społeczeństwie – w szacunku do siebie, ale też do innych i do wymogów sytuacji. Wychowanie dzieje się cały czas i nie wymaga ani kar, ani nagród.

Agnieszka Piskozub-Piwosz Dostrzegam pewną trudność w mówieniu o wychowaniu, ponieważ skupiamy się wtedy najczęściej na tym świadomym procesie, w ramach którego staramy się uzmysłowić sobie, czego chcemy dla naszej rodziny, a potem podejmujemy mniej lub bardziej dyrektywne działania, aby to urzeczywistnić. Natomiast dla mnie istotne jest wychowanie jako proces niewidzialny, niezdefiniowany, który się dzieje po prostu w relacjach. Nie wystarczy przecież sobie postanowić, że chce się dziecko czegoś nauczyć, bo istnieje cała sfera doświadczeń i zachowań, których nie da się zaplanować. Wyobraźmy sobie, że idę z dzieckiem ulicą i obok nas ktoś się przewraca. Czy jeśli podbiegam do tej osoby, żeby jej pomóc wstać, to ja świadomie w takiej chwili wychowuję? Raczej nie, ale dziecko widzi moje zachowanie i w ten sposób się uczy. Dla mnie ten kawałek rodzicielstwa jest bliższy i ważniejszy niż te świadome, ustrukturyzowane działania.

Buczek Tylko czy te działania świadome i nieświadome można rozdzielać? Czy w skutecznym procesie wychowawczym one nie powinny ze sobą współgrać?

Piskozub-Piwosz Powinny, ale nie zawsze tak jest. Bliskie jest mi słynne zdanie Korczaka: „Nie ma dzieci, są ludzie”, zatem mój silny sprzeciw budzi sytuacja, gdy ktoś podejmuje świadomie proces wychowania, któremu sam absolutnie nie chciałby podlegać na przykład ze strony współmałżonka. Powiedzmy, że mój mąż pomyślałby sobie pewnego dnia: „Agnieszka nie dba o porządek, więc chciałbym jej pomóc, bo to jest ważna kompetencja życiowa. Od dziś będę ją głośno chwalił za każdym razem, gdy coś sprzątnie”. Czy jakikolwiek dorosły zgodziłby się na takie zachowanie? Tymczasem dużo osób myśli o dzieciach jako o kimś, kogo trzeba traktować inaczej niż resztę świata. Na każdym kroku należy im pokazywać, jak mają coś robić, i w zależności od efektu – chwalić lub ganić. Takie działanie to rodzaj modelowania – by nie rzec: manipulowania – pod kątem uzyskania spodziewanych efektów. Moim zdaniem to przypomina trening umiejętności społecznych prowadzony w domu. A przecież w całym procesie bycia w rodzinie jest tak dużo fajnych rzeczy, których dzieci mogą się od nas nauczyć po prostu przez obserwację i spędzanie razem czasu. Dlatego wierzę, że w rodzinie znacznie ważniejsze i uczciwsze są relacje.

Marcin Perfuński To podejście jest mi bardzo bliskie. Dodałbym od siebie, że w relacji z dzieckiem jestem wręcz symetrystą: traktuję je tak, jak sam chciałbym być traktowany, będąc na jego miejscu. To działa też w drugą stronę: liczę na jego szacunek, ale chciałbym, żeby on wynikał nie z nakazu – bo jest napisane, że mamy „czcić ojca swego i matkę swoją” – tylko z więzi, która rodzi się z doświadczenia wspólnego życia w rodzinie, gdzie wszyscy się nawzajem szanujemy i nie musimy w tym celu stosować żadnych wychowawczych sztuczek. Szacunek jest po prostu naturalnym skutkiem dobrej relacji.

Chciałbym jeszcze wrócić do pytania o to, czym jest wychowanie. Z wykształcenia jestem teologiem, a w teologii ważna jest filozofia, czyli pewne oderwanie się od świata materialnego i spojrzenie na wszystko jako na całość psycho-fizyczno-duchową. Być może dlatego kiedy myślę o wychowaniu, to mam przed oczami samodzielnego, dojrzałego człowieka, który jest na jego końcu. I ta wizja końca ustawia mi wszystko, co jest wcześniej. Oczywiście nie chodzi o to, że moje dziecko ma być lekarzem i od przedszkola je do tego szykuję. Mam na myśli to, aby wchodząc w umowną dorosłość, czyli etap, na którym już samo o sobie decyduje, było uzbrojone we wszystkie kompetencje, które są mu do tego potrzebne. Żeby było samosterowalne, a nie uzależnione od opinii innych – żeby znało swoją wartość. Wtedy jako rodzic mogę się ze spokojem wycofać.

Baranowska Traktowanie dziecka tak, jak sami byśmy chcieli być traktowani to bardzo ważna sprawa, ale jako psycholog muszę jeszcze dodać to, co niekiedy rodzicom umyka: dzieci są dziećmi, a nie małymi dorosłymi, którzy mają już wymagane kompetencje, ale przez złośliwość z nich nie korzystają. Naiwne i szkodliwe jest oczekiwanie, by trzylatek umiał na przykład się samoograniczać i powstrzymać przed zjedzeniem ciastka czy wejściem na parapet. Podejście do dziecka z szacunkiem polega również na tym, że rozumiemy, w jakim momencie rozwoju ono się znajduje. Widząc, że półroczne dziecko nie chodzi, nie próbujemy przecież trenować u niego tej umiejętności, bo wiemy, że niemowlę nie robi nam na złość, tylko jeszcze nie dojrzało do kolejnego etapu.

I to dotyczy także starszych dzieci. Jeśli trzynastolatek się upije na imprezie, to często rodzice odbierają to bardzo osobiście jako swoją porażkę wychowawczą lub wymierzony w nich celowo wybryk. Tylko to też jest moment, w którym warto siebie zapytać: na jakim etapie rozwoju jest moje dziecko? Może jest akurat w stadium eksperymentowania. Jak zatem pomóc mu zaspokoić tę potrzebę w sposób, który będzie dla niego bezpieczny, a dla mnie akceptowalny? W Pozytywnej Dyscyplinie podstawowa zasada brzmi: „znaj swoje dziecko, nie próbuj go ciągle kontrolować”. Nastolatek jest w dynamicznym procesie nabywania i trenowania życiowych kompetencji, nie jest jeszcze dorosły i nie można mieć do niego o to pretensji.

Piskozub-Piwosz Wydaje mi się, że ten Korczakowski brak różnicy między dziećmi a dorosłymi nie przejawia się w oczekiwaniu, że trzylatek będzie prowadził auto, ale w świadomości tego, że u każdego człowieka – niezależnie od tego, czy ma on lat osiemdziesiąt, osiemnaście czy osiem – zachowania, które można określić jako społecznie nieakceptowane, mają ważną przyczynę. To może być niedojrzałość układu nerwowego, ale także multum innych rzeczy. I w przypadku każdego człowieka w takiej sytuacji trzeba zadać sobie dwa pytania: „dlaczego?” i „dlaczego teraz?”. Może przecież być tak, że ktoś ma już jakąś kompetencję, ale chociażby poziom stresu jest u niego tak wysoki, że nie radzi sobie z czymś, co zazwyczaj nie stanowiło żadnego problemu. I to też zdarza się ludziom na każdym etapie rozwoju.

BARANOWSKA: Powiedzmy to wyraźnie: nie ma takiej kary, która uczy życiowych kompetencji. Więcej, kary torpedują nasze wysiłki wychowawcze, bo podkopują relacje.

I jeszcze jedno. Jako mama, która straciła dziecko w ciąży, nie myślę o wychowaniu pod kątem tego, jakie będzie moje dziecko za lat kilkanaście. Ja zawsze chcę je kochać dzisiaj. Przecież nigdy nie wiemy na pewno, czy ono wróci ze szkoły, nie zachoruje nagle czy nie ulegnie wypadkowi. Dlatego ważny jest jego dobrostan tu i teraz. Jestem absolutnie przekonana, że jeśli dzisiaj dbamy o siebie nawzajem w rodzinie, widzimy swoje potrzeby, to nawet za lat kilkadziesiąt ten układ będzie dalej działać, choćbyśmy już dawno żyli osobno.

Buczek Czyli wracamy do tego, że podstawą nie są strategie wychowawcze, ale wzajemne relacje?

Baranowska Proces wychowawczy to właśnie wzajemne relacje. Czasem potocznie uważa się, że wychowanie to jakiś wymyślony system nagród i kar. Tymczasem o wiele ważniejsze jest to, kim jesteśmy i jacy jesteśmy na co dzień. Uświadomienie sobie tego może powodować zagubienie. Sami byliśmy wychowywani twardą ręką, musieliśmy tłumić swoje uczucia i emocje. Słyszeliśmy: „Nie możesz płakać! Przecież nic się nie stało”. Dlatego trudno jest nam okazywać dzieciom empatię, której nie zawsze sami doświadczaliśmy. Dopiero musimy znaleźć odpowiedź na pytanie, jak asertywnie, ale z szacunkiem stawiać naszym dzieciom granice. I w tym właśnie pomaga Pozytywna Dyscyplina. Wielu rodziców boi się porzucić twarde podejście, bo wydaje im się, że jest to jedyny sposób wywierania pozytywnego wpływu.

Buczek Od czego w takim razie mógłby zacząć rodzic, który chce sięgnąć po inne metody?

Baranowska W Pozytywnej Dyscyplinie istnieją karty pracy, które pomagają nam w domu pamiętać o tym, co ważne. Na jednej z nich jest napisane: słuchaj. Tylko to i opis, na czym prawdziwe słuchanie polega. Tymczasem dla wielu osób dużym odkryciem jest fakt, że przez samo słuchanie można czegoś nauczyć, stworzyć przestrzeń na to, żeby dziecko samo rozmyślało nad różnymi sytuacjami. To tylko mały przykład mający pokazać, jak dużo mamy tzw.miękkich narzędzi wychowawczych.

Piskozub-Piwosz Wielu rodziców boi się, że jeśli nie zareagują wystarczająco ostro na zachowanie swojego dziecka, to będzie oznaczało, że te zachowania aprobują, co niechybnie doprowadzi ich dziecko do więzienia. Tymczasem z perspektywy mamy dwunastolatki widzę, że naprawdę niewiele do tej pory zdarzyło nam się takich chwil, w których niepodjęcie lub podjęcie jakiegoś działania nieodwracalnie wpływało na naszą przyszłość. Codzienność w rodzinie stwarza mnóstwo okazji do tego, by z wielu stron wspierać dziecko i weryfikować swoje podejście. My, rodzice, nie musimy mieć natychmiast gotowej odpowiedzi na wszystko. Czasem naprawdę nie wiemy, co robić, i to też jest ok.

Buczek Często właśnie w takiej bezradności czy frustracji rodzice sięgają po kary, również cielesne. Nie wiedzą, jak wybrnąć z sytuacji trudnej, konfliktowej, gdy dziecko złamało przyjęte w rodzinie zasady. Jak inaczej można zareagować, gdy mamy do czynienia z wybuchem negatywnych emocji albo z notorycznym przekraczaniem akceptowalnych granic?

Piskozub-Piwosz Przede wszystkim trzeba oszacować potencjalne konsekwencje jakiegoś zachowania, czyli odróżnić sytuacje, w których realnie zagrożone jest życie i zdrowie ludzkie, od wszystkich pozostałych. W rozmowach o wychowaniu te plany często się mieszają i wtedy padają argumenty w stylu: „Jeśli pozwalasz dziecku rzucać klockiem o ścianę, to równie dobrze możesz mu pozwolić zabić kolegę nożem”. No nie, to tak nie działa. Te sytuacje są zupełnie nieprzystawalne. Jeśli dziecko wybiega na pełną samochodów ulicę, to nie zaczynam od kontaktowania się z sobą i zadawania pytań: „dlaczego?”, „dlaczego teraz?”, tylko po prostu biegnę i łapię je, zanim zrobi sobie krzywdę, nawet jeśli je to zaboli. Tylko moim celem tu nie jest zadawanie mu bólu jako nauczki na przyszłość, a ocalenie życia.

PERFUŃSKI: Nasze życie społeczne jest ułożone w kluczu nagród i kar. Tylko czy ten system działa? Mandaty za przekroczenie prędkości istnieją od dawna. Czy to sprawiło, że kierowcy przestali jeździć szybko?

Z taką sytuacją nie da się porównać rozbicia kubka albo połamania zabawek brata, bo te zdarzenia nie stawiają nas wobec konieczności natychmiastowej reakcji, bez której stanie się coś strasznego. W większości takich sytuacji rodzic powinien przede wszystkim starać się zachować spokój i zareagować świadomie. To ciekawie wybrzmiewa w języku angielskim, gdzie istnieje spora różnica znaczeniowa między react a respond. React opisuje to, co robię odruchowo, bezrefleksyjnie, natomiast respond zakłada najpierw próbę opanowania emocji – na przykład przez zadbanie o oddech czy zamknięcie oczu na parę sekund – a potem szybkie zastanowienie się nad tym, co jest dla mnie priorytetem w tej chwili: czy wyrażanie emocji w dojrzały sposób, czy dbanie o przedmioty, czy może potrzeba zrozumienia, co kierowało moim dzieckiem. I w zależności od tego reaguję.

Zatem mamy pierwszy typ sytuacji, czyli zagrożenie fizyczne, oraz drugi typ – sytuacje trudne, ale niezagrażające bezpośrednio życiu i zdrowiu. Istnieje jeszcze typ trzeci, dla mnie osobiście najtrudniejszy: sytuacje ze styku życia rodzinnego i społecznego. Naturalną ludzką potrzebą jest funkcjonowanie wewnątrz plemienia, zatem gdy widzimy, że nasze dziecko narusza jakieś zasady danej społeczności – na przykład głośno krzyczy w sklepie – często reagujemy tak, jakby to była walka o życie. Chcemy koniecznie pokazać innym, że umiemy sobie poradzić z dzieckiem, że nie jesteśmy rodzicami, którzy na wszystko pozwalają. Mylimy sytuację trzecią z pierwszą, więc nie mamy szansy działać racjonalnie, bo fiksujemy się na tym, żeby być skutecznymi w spełnianiu oczekiwań innych.

Perfuński Chciałbym dodać tutaj dwie rzeczy. Po pierwsze, w sytuacjach trudnych trzeba zawsze i bezwzględnie pamiętać o tym, że kilkuletnie dziecko nigdy nie działa strategicznie w celu uprzykrzenia życia rodzicom.

Buczek Niestety świeżo upieczeni rodzice bardzo często słyszą rady w rodzaju: „Nie noś, bo przyzwyczaisz”, „Nie reaguj, gdy dziecko płacze, bo ono tobą manipuluje”, a mówimy przecież o niemowlakach!

Perfuński Może nastolatek potrafiłby coś takiego zaplanować, ale właściwie nie istnieje ku temu sensowny powód. Przecież taki młody człowiek żyje wewnątrz tej rodziny i woli mieć z nią dobre relacje. Druga rzecz, z perspektywy oceny moralnej nie ma czegoś takiego jak negatywne emocje. Każda emocja jest informacją, że coś się w człowieku dzieje. Dziecko często nie potrafi inaczej zakomunikować problemu, jak przez krzyk, płacz czy agresję. To zadaniem rodzica jest dojście do tego, co się za tym kryje.

Czytałem ostatnio na blogu Strefy Psyche Uniwersytetu SWPS świetny wywiad Ewy Pluty z psycholożką dr Magdaleną Śniegulską, która ciekawie kategoryzuje postawy rodziców w sytuacji konfliktu z dzieckiem. Pierwsze podejście można nazwać moralistycznym – wtedy w tonie mentora pouczamy dziecko, jak powinno się zachowywać. Wyobraźmy sobie tylko, jak sami byśmy się czuli, gdyby takim tonem przemawiał do nas na przykład nasz szef? U większości ludzi budziłoby to irytację i miało efekt przeciwny do zamierzonego. I dokładnie tak samo jest z dziećmi. Druga postawa jest rygorystyczna i opiera się na natychmiastowym wymierzeniu kary. To olbrzymi temat, dość na razie powiedzieć, że ta metoda jest równie nieskuteczna. Istnieje jednak jeszcze trzecia postawa, którą autorka nazwała humanistyczną. Pozwolę sobie na cytat, żeby niczego nie stracić: „Tu podstawą jest rozmowa i wspólne zaangażowanie w rozwiązanie konfliktu. Pytamy dziecko, dlaczego tak się zachowało i co mogłoby zrobić, by następnym razem postąpić inaczej”. Moim zdaniem postawienie właśnie takich pytań jest próbą nauczenia dziecka spoglądania również do siebie, podjęcia jakiejś autoanalizy. Oczywiście trzylatek może jeszcze nie umieć tego nazwać, ale już sześciolatek powinien sobie z tym poradzić.

PISKOZUB-PIWOSZ: Próba wyeliminowania całkowicie stresu z życia to dystopia, bo stresu nie ma tylko tam, gdzie nie ma życia. W imię świętego spokoju nie można ustępować temu, kto najgłośniej krzyczy, depcząc nasze granice.

Dalej cytuję: „W ten sposób oddajemy mu sprawstwo i poczucie odpowiedzialności za swoje zachowanie. Metoda humanistyczna nie jest łatwa – wymaga dużego zaangażowania od rodziców – ale jest skuteczna. Dzięki niej dziecko uwewnętrznia normy i zasady, co jest przecież głównym celem wychowania”. Otóż to, dziecko ma w sobie zbudować własne zasady funkcjonowania najpierw w rodzinie, potem w społeczeństwie. I one nie mogą wynikać z tego, że dziecko chce nagrody albo boi się kary, tylko muszą pochodzić z obserwacji, że coś jest dobre, służy jemu, jego najbliższym i innym ludziom.

Piskozub-Piwosz Tu muszę tylko jedną rzecz dopowiedzieć. Są dzieci, dla których takie pytanie o przyczyny ich zachowań może być bardzo trudne i dodatkowo stresujące. To nie znaczy, że nigdy nie należy go zadawać, ale w przypadku części dzieci skuteczniejszą metodą będzie omówienie danej sytuacji na jakimś fikcyjnym przykładzie z książki czy filmu. Pytanie „dlaczego?” może całkiem zamknąć dziecko na dialog. Tutaj trzeba być ostrożnym.

Perfuński Takie pytanie jest też przecież trudne dla dorosłego. Wcale nie potrafimy tak łatwo na nie odpowiedzieć. Natomiast chciałbym jeszcze wspomnieć o frustracji, która często dopada rodziców w sytuacji konfliktu z dzieckiem. Mówiliśmy przed chwilą o tym, że ono działa w czystej intencji, jest w stu procentach prawdziwe. Dlaczego zatem jesteśmy sfrustrowani? Być może dlatego, że za wiele oczekujemy od swojego dziecka, np.nakładając mu obowiązki domowe nieadekwatne do jego wieku.

Buczek Czyli nasza frustracja mówi nam więcej o nas niż o dziecku?

Perfuński Zdecydowanie. Ona jest informacją o mnie, o moim błędnym podejściu do dziecka. Jeśli to zrozumiem, to mogę zacząć szukać innych podejść, które będą adekwatne do etapu rozwojowego mojego dziecka. Z mojego doświadczenia wynika, że w procesie wychowania znajomość etapów rozwojowych jest naprawdę niezwykle pomocna. Jeśli wiem, że w pewnym wieku człowiek nie potrafi jeszcze czegoś zrobić, to nie nakładam na niego obowiązków, których nie będzie w stanie udźwignąć. Ta wiedza jest bardzo uspokajająca.

Baranowska Typologia zachowań przygotowana przez dr Śniegulską odpowiada dokładnie temu, co mówimy w Pozytywnej Dyscyplinie. W niej też wyróżniamy kilka postaw i są one związane z dwoma skalami: skalą stanowczości, czyli stawiania granic w rodzicielstwie, oraz skalą życzliwości, czyli relacyjności. W pierwszym z tych podejść, zwanym autorytarnym, to rodzic wie wszystko najlepiej, on wynagradza i karze – mamy tu zatem bardzo wysoki poziom stanowczości i bardzo niski życzliwości. Na drugim biegunie jest podejście pobłażliwe – bardzo relacyjne, ale mało stanowcze – w którym rodzic robi wszystko, żeby było miło i dobrze się układało. Ale pomiędzy nimi jest jeszcze podejście humanistyczne – czyli Pozytywna Dyscyplina – które jest jednocześnie życzliwe i stanowcze. I przy takim właśnie podejściu w obliczu kryzysu w relacji zaczynamy zadawać pytania: dlaczego coś nie zadziałało? Czego dziecko potrzebuje, żeby sprostać temu zadaniu? W takiej postawie podchodzimy z szacunkiem zarówno do dziecka – takiego, jakim jest w danym momencie, jakie emocje przeżywa, czego doświadcza – jak i do wymogów sytuacji. Tak to już jest, że musimy umyć ręce po przyjściu do domu albo musimy kupić bilet, jeśli chcemy iść do kina. A jest jeszcze jedna ważna przestrzeń, o której nie wspomniałam: szacunek do potrzeb dorosłego, który też bywa przestymulowany i też czasem potrzebuje ciszy i spokoju. Zatem jest to podejście, które zasadza się na równowadze.

Buczek Tylko jak utrzymać tę równowagę, jeśli np.rodzic jest przemęczony i sfrustrowany, a dziecko uparcie przekracza jego granice?

Baranowska Jest pewien trop, który warto tu podnieść: poczucie przynależności i znaczenia. W Pozytywnej Dyscyplinie mówimy o błędnych strategiach, które dzieci i dorośli przyjmują, żeby odzyskać to poczucie. Wyobraźmy sobie sytuację, w której nasze dziecko siedemnasty raz w ciągu godziny przychodzi nam pokazać swój rysunek. W pewnym momencie zaczynamy czuć frustrację, choć obiektywnie nie dzieje się przecież nic złego. To jest moment, w którym zauważamy, że dziecko zachowuje się tak, jakby myślało, że jest ważne i przynależne tylko wtedy, kiedy dostaje sto procent uwagi dorosłego. Większość rodziców pragnie, żeby ich dziecko czuło się ważne, potrzebne i wartościowe niezależnie od sytuacji zewnętrznej. Dlatego rozwiązaniem nie jest dawanie dziecku nieograniczonej uwagi pomimo swojej frustracji, ale budowanie takiej przestrzeni, w której ono będzie samo podejmowało decyzje, a przez to wnosiło swój wkład i znaczenie.

Z tej potrzeby poczucia przynależności i znaczenia płyną też te zachowania bardzo dla rodzica trudne i odbierane jako krzywdzące. Jeśli wczoraj mówiliśmy dziecku, żeby nie smarowało kredkami po ścianach, a ono dziś podchodzi prosto do ściany i po niej rysuje, to łatwo ulec wrażeniu, że robi nam na złość. A bywa po prostu tak, że dziecko czuje, że tak nie przynależy, tak jest nieznaczące w tym momencie, że jedyne, co przychodzi mu do głowy, to sprawić, żeby druga osoba czuła się tak samo. I wtedy ukaranie dziecka, w jakikolwiek sposób, nie sprawi, że ono poczuje się lepiej albo że rodzic zrozumie, co się wydarzyło. Do zrozumienia może doprowadzić tylko słuchanie drugiej strony, w tym wypadku polegające na nazwaniu tego, co się dzieje, np.„Czujesz się źle i chcesz mi to pokazać, czy tak?”. Zadawanie pytań, nawet małym dzieciom, akceptacja ich emocji, włącza je w proces wychowawczy i jest wyraźnym sygnałem, że traktujemy dzieci z szacunkiem. Dopiero potem przychodzi czas na rozmowę o zachowaniu. Czasem rodzicom się wydaje, że wychowanie to jest coś, w co wgląd mogą mieć tylko rodzice, nie dzieci. No właśnie nie. To jest wspólny proces.

Piskozub-Piwosz Warto też dobitnie tu podkreślić, że dobra relacja nie polega na tym, że nie ma w niej trudnych emocji i stresu. Stres jest nieodłączną częścią życia, dopiero jego nadmiar jest problemem. Dla mojego organizmu fakt, że właśnie z Wami rozmawiam, to duży stres, pożerający sporo energii, ale jest to niejako koszt tego, że w trakcie tej rozmowy się rozwijam i robię coś fajnego. Natomiast nadmierny stres byłby wtedy, gdyby jednocześnie w zasięgu mojego wzroku pełzały węże, ktoś na mnie krzyczał, a ja musiałabym jeszcze prowadzić auto. Takich sytuacji zdecydowanie unikamy. Natomiast próba wyeliminowania całkowicie stresu z życia to utopia, a może raczej dystopia, bo stresu nie ma tylko tam, gdzie nie ma życia. W imię świętego spokoju nie można ustępować temu, kto najgłośniej krzyczy, depcząc nasze granice. Musimy dbać nie tylko o potrzeby tej osoby, ale także o własne.

Buczek Rodzice mają chyba spory problem z uznaniem, że ich potrzeby też są ważne, prawda?

Piskozub-Piwosz Przecież dla nas sytuacja konfliktu z bliską osobą też jest strasznie trudna i mamy prawo to zakomunikować. To nie jest łatwe, bo wychowywano nas tak, żebyśmy się odwoływali do jakichś zewnętrznych, obiektywnych norm, a nie do własnym potrzeb. A jeśli się w nie wsłuchamy, to możemy zauważyć na przykład, że nasza frustracja nie wynika z tego, że nasze dziecko coś robi źle, ale z tego, że jakaś nasza generalna potrzeba jest niezaspokojona. Mnie wielokrotnie złościło to, że moje dziecko jest za głośne, dopóki nie zrozumiałam, że mam nadwrażliwość słuchową. Odkąd kupiłam sobie stopery zmniejszające o dwadzieścia pięć decybeli dobiegający mnie z domu hałas, jakość mojego rodzicielstwa wzrosła wielokrotnie. Wcześniej ten hałas był dla mnie takim stresorem, jakby mi tir jeździł cały czas po głowie. A rozwiązaniem nie była presja wywierana na dziecko, aby coś w sobie zmieniło, tylko sięgnięcie po pomoc z zewnątrz.

Zdarza się też, że nasza relacja rodzinna jest tak nieznośna i warunki są tak trudne, że potrzebujemy wsparcia. Jeśli jestem samotną mamą i złości mnie ciągły bałagan w domu, to może zamiast widzieć przyczynę w braku dyscypliny u dziecka i angażować „środki wychowawcze”, warto przyznać, że potrzebujemy pomocy w utrzymywaniu porządku w domu albo odciążenia w innych obowiązkach. Niezależnie od tego, czy dzieci sprzątają, czy nie, sytuacja, w której rodzic nie może liczyć na tak zwaną wioskę, czyli inne życzliwe osoby, które wspierają jego rodzinę, jest nienaturalna i ekstremalnie obciążająca. Naturalne i dobre jest to, że potrzebujemy innych i możemy prosić ich o pomoc. Nie ma sensu karać dzieci za to, że warunki społeczne, w jakich funkcjonuje wiele rodzin, są bardzo trudne, zatem rodzic często bywa przeciążony i w chronicznym stresie.

Buczek Kwestia karania dziecka to dla wielu rodziców temat bardzo drażliwy. O ile jeszcze w miarę łatwo wytłumaczyć, dlaczego szkodliwe są kary cielesne, to trudniej zrozumieć, czemu zasadniczo wymierzanie kar dzieciom nie jest dobrym rozwiązaniem. Przecież całe społeczeństwo opiera się na schemacie nagród i kar: jeśli w szkole napiszesz źle klasówkę, dostajesz jedynkę; jeśli w pracy przygotujesz świetny projekt, dostajesz premię. Co jest z tym systemem nie tak?

Baranowska Jeśli myślimy o wychowaniu jako o uczeniu życiowych kompetencji, to powiedzmy to wyraźnie: nie ma takiej kary, która uczy życiowych kompetencji. Więcej, kary torpedują nasze wysiłki wychowawcze, bo podkopują relacje. Ukarane dziecko nie ma szansy zrozumieć, co się właśnie stało, czegoś się nauczyć z tego doświadczenia, bo rodzice jedynie eskalują w nim te trudne emocje, które wywołały burzę, a nie dają żadnych narzędzi, żeby sobie z nimi poradziło. Trzeba uświadomić sobie jedno: ludzie zachowują się źle, kiedy czują się źle. Na przykład gdy doświadczają silnego stresu, związanego chociażby z niekompetencją wynikającą z etapu rozwojowego albo z braku umiejętności poradzenia sobie z doświadczeniem przeżywanym po raz pierwszy. Przyczyn zachowań, które dorośli określają jako „złe”, może być mnóstwo, ale jedno jest pewne: stoi za nimi człowiek, który w danym momencie czuje się źle. Kara może sprawić jedynie, że poczuje się jeszcze gorzej. Niemożliwością jest, żeby w efekcie dziecko zachowywało się lepiej.

Piskozub-Piwosz Dorzucę tutaj trzy wątki. Po pierwsze, eksperymentalnie udowodniono, że kara działa tylko na krótką metę. Zatem jeśli naszym celem jest jakaś zmiana, to w ten sposób da się ją osiągnąć jedynie krótkoterminowo. Po drugie, system kar i nagród opiera się na uznawanej już dziś za nieaktualną psychologicznej koncepcji Skinnera, która głosiła, że człowieka do działania motywują jedynie kary i nagrody. Obecnie wiemy już, że wcale tak nie jest, a człowiek jest rzeczywistością dużo bardziej złożoną. Po trzecie, kara nie uczy tego, że powinniśmy unikać jakiegoś zachowania, ale tego, że nie możemy dać się na nim złapać. A to jest wyraźna różnica.

Perfuński Rzeczywiście nasze życie społeczne jest ułożone w kluczu nagród i kar. Tylko czy ten system działa? Od kiedy istnieją mandaty za przekroczenie prędkości? Powiedzmy, że już ponad sto lat. Czy to sprawiło, że kierowcy przestali jeździć szybko? Oczywiście, że nie. We wspomnianym przeze mnie wywiadzie dr Śniegulska mówi, że kara nie uczy „norm i odpowiedzialności za swoje czyny, lecz sposobów, by w przyszłości uniknąć przykrego doświadczenia”. Mówiąc wprost: kara uczy kombinowania.

I choć świat funkcjonuje w schemacie nagród i kar, to jako rodzic muszę się zapytać: czy chcę, żeby moje dzieci taki świat budowały? A może jednak wolę, żeby ten świat zmieniały? Wolę zaszczepiać w nich inne wartości, które one potem poniosą dalej. Dlatego w moim domu relacji nie regulują nagrody i kary. Pierwszy i najważniejszy wzór dla dzieci, czyli mama i tata, między sobą nie stosują takich metod. Sięgając po ostry przykład: żona mi nie mówi, że jeśli nie posprzątam garażu, to nie będzie seksu. Coś takiego natychmiast zaburzyłoby naszą relację i wywołało w drugiej stronie potrzebę rewanżu. A my chcemy w naszym domu tworzyć przestrzeń, w której wszyscy czujemy się dobrze, w której możemy się nawzajem wspierać, rozwijać, służyć sobie kompetencjami, dbać o swój dobrostan. Uwielbiam słowo „dobrostan” i bardzo się cieszę, że ono wraca do dyskursu o wychowaniu. Bo to właśnie ze swoim dobrostanem dzieci mają często problem. Dlatego warto ciągle powtarzać: w rodzinie nie jesteśmy razem ze strachu lub dla jakiejś korzyści. W relacjach rodzinnych nie stosujemy Excela, tu nie ma kalkulacji ani strategii. Po prostu tworzymy taką przestrzeń, w której chcemy żyć. A moim marzeniem jest, by dzieci z tej atmosfery wyjęły jak najwięcej dobra, które poniosą dalej. 

Joanna Baranowska – psycholog, coach, jedna z prekursorek Pozytywnej Dyscypliny w Polsce i trenerka szkoląca Edukatorów Rodziców. Stworzyła stronę www.pozytywnadyscyplina.pl, zainicjowała wydanie pozycji Pozytywna Dyscyplina i Karty 52 Narzędzi Pozytywnej Dyscypliny. Jej Wydawnictwo Pozytywna Dyscyplina przetłumaczyło m.in.Pozytywna Dyscyplina dla przedszkolaków, Pozytywna Dyscyplina dla nastolatków.

Agnieszka Piskozub-Piwosz – teolożka, religioznawczyni, anglistka, współtwórczyni Wolnej Szkoły Przestrzeń i Fundacji Przestrzeń w Krakowie, stała współpracowniczka magazynu „Kontakt”. W codziennym doświadczeniu i refleksjach próbuje łączyć inspiracje chrześcijaństwem, Porozumieniem bez Przemocy, samoregulacją i neuroróżnorodnością. Nieregularnie opowiada o tym na swoim kanale na YouTubie.

Marcin Perfuński – dziennikarz, redaktor, bloger. Mąż Ani, tata pięciu córek. Od 2014 r. prowadzi blog www.supertata.tv, gdzie dzieli się radością posiadania rodziny wielodzietnej. Według rankingu Hash.fm jeden z najbardziej wpływowych influencerów parentingowych w Polsce. W 2018 r. wygrał plebiscyt miesięcznika „Mamo, To Ja” na Idealnego Tatę. W Polskim Radiu Dzieciom prowadzi audycję „Strefa rodzica”.

wiara

Duchowość nocy ciemnej

Łatwiej byłoby iść przez noc ciemną Kościoła, gdyby było widać światło w tunelu. Ale mistycy mówią, że ciemność musi być ciemna. Czy w dzisiejszym świecie „zbawienie” jest tylko pustym pojęciem? Do czego odchodzą ci, którzy opuszczają Kościół? Jak wygląda duchowość postkatolików?

Swoimi drogamiPostkatolicy o Bogu i duchowości

Ewa Kiedio

Moi rozmówcy odeszli z Kościoła, nie znajdując w nim przestrzeni adekwatnej do swoich wewnętrznych potrzeb. Czego pod względem duchowym w Kościele im zabrakło? Czemu zaczęli szukać gdzie indziej i czy ostatecznie znaleźli? Czym jest dziś dla nich duchowość? Kim jest Jezus?

„A teraz odpowiedz: jest Bóg czy Go nie ma? Tylko poważnie. A nieśmiertelność, powiedzmy, malutka, no, najmniejsza? Żadnej? A może jest jakaś ociupinka? Przecież chyba nie nicość!”1. Fascynowała mnie zawsze ta rozmowa przy koniaczku prowadzona z synami przez starego Karamazowa. O koniaczek mniejsza! Okoliczności w ogóle wolałabym inne, niż je swoim bohaterom urządził Dostojewski. Rzecz tyczy się tego: o czym ostatecznie bardziej warto rozmawiać?

Zza zasłony small talków zawsze chętnie wyskoczyłabym z jakimś pytaniem zasadniczym, ale rzeczywistość pozapowieściowa jakoś gorzej znosi takie pomysły, nieznajomi ludzie zaś znieśliby je według wszelkich przewidywań już zupełnie fatalnie. Chyba że... Chyba że pisze się akurat tekst na temat osób, które odpłynęły z Kościoła, nie znajdując w nim przestrzeni adekwatnej do swoich wewnętrznych potrzeb. Tym mogąc uzasadnić swoją ciekawość, z sześciorgiem znajomych mi i nieznajomych, publicznie znanych i nieznanych umówiłam się na rozmowy o tym, czego pod względem duchowym w Kościele im zabrakło, czemu zaczęli szukać gdzie indziej i czy ostatecznie znaleźli.

Oburzająca ofiara

„Nikt mnie w Kościele nie skrzywdził, nie wykorzystał. Nie mam doświadczenia traumy. Lubiłem chodzić na katechezę i lubiłem księży, z którymi miałem kontakt. Niech Pani to przemyśli, czy nadaję się na rozmówcę” – uprzedził mnie w mailu Sławomir Lippki, religioznawca. Tak, jak najbardziej. Tym razem nie chciałam rozmawiać o pedofilii, kryciu sprawców, mariażu z polityką, parciu na władzę i kasę, niskim statusie świeckich, a zwłaszcza kobiet... O wszystkich dziurach w strukturze instytucji i plamach na niej. Zależało mi na tym, by dotknąć całkiem innych miejsc w Kościele i człowieku. Tych, które powinny stanowić samo serce chrześcijaństwa.

– To było ponad 35 lat temu. Jako nastolatek miałem wewnętrzną potrzebę wiary, chodzenia do kościoła. Ale w wieku około 16 lat zacząłem mieć świadomość, że ta opowieść do mnie nie dociera. Zwłaszcza opowieść o ofierze. Nie chciałbym urazić osób wierzących... – zastrzega Lippki. Zapewniony, że to dla mnie oczywiste, kontynuuje: – Czułem alergię na wyrażenie „Jezus cię kocha”. Sam pomysł, że ktoś za mnie umarł, żeby przebłagać samego siebie, a to wynika z teologii katolickiej, jest etycznie oburzający. I to jeszcze przebłagać za grzech, na który sam nie mam wpływu, grzech, z którym się urodziłem.

Wyraźne zanegowanie teologii ofiary, centralnej dla chrześcijaństwa, pojawia się bez żadnych sugestii z mojej strony także w dwóch innych rozmowach.

– W chrześcijaństwie aspekt zabójstwa jego założyciela w młodym wieku jest bardzo ważny i ma szkodliwe skutki – mówi Michał Cichy, prozaik i nauczyciel medytacji. – Według mojego przekonania ofiara z życia jest zawsze daremna. Sprawia tylko, że ludzie naokoło stają się chętniejsi do zabijania. Męczeństwo to cierń, który tkwi w samym sercu chrześcijaństwa. Straszne dziedzictwo, którego efektem jest szukanie śmierci.

Od kilkunastu lat Cichy swoją duchowość kształtuje, czytając dawnych mistrzów buddyzmu chan i taoizmu. Pamięta jednak swoją trwającą dwa i pół roku fascynację katolicyzmem w okresie licealnym, który przypadł na czas stanu wojennego i początki pontyfikatu Jana Pawła II. Regularnie chodził na msze, spotykał się na rozmowy z ks.Jerzym Chowańczakiem, myślał nawet o kapłaństwie. Biegło to równolegle z jego zaangażowaniem w harcerstwo i skończyło się razem ze zmianą towarzystwa. Dziś ocenia, że nie była to jeszcze w jego życiu duchowość, ale religia pojmowana wychowawczo: – Na pierwszy plan wybijała się etyka, intensywne pragnienie stania się kimś lepszym, co zamknęło mi drogę do stania się sobą.

Dziś tą drogą jest dla niego medytacja. Jak mówi, dzięki niej przekraczamy, transcendujemy siebie, pozostając sobą. To z jej pomocą chce realizować swój program duchowy wyznaczany przez starożytną maksymę Gnothi seauton (poznaj samego siebie). Nie wątpię, że o buddyzmie mógłby mówić godzinami. Proszę jednak tylko o najprostsze, przystępne dla laika zestawienie, wskazanie, co takiego zachwyciło go w buddyzmie, czego w chrześcijaństwie nie widzi. – Nabycie umiejętności bycia szczęśliwym człowiekiem – odpowiada. – Słowo „umiejętność” jest kluczowe w tym zdaniu. Ono określa coś, co robię sam ze sobą. Nie jest tak, że odprawiam pewne obrzędy po to, by Bóg zesłał na mnie błogosławieństwo czy łaskę. Osiągnięcie tego stanu jest w zasięgu mojej medytacji. Jestem jak rzemieślnik, który tworzy coś pięknego, tylko tym czymś pięknym jestem ja sam i mój świat.

Jako istotną różnicę wskazuje też postrzeganie świata w optyce dopełniających się sił, a nie przeciwieństw, takich jak dobro i zło. Idzie za tym brak koncepcji grzechu, sądu, podziału na zbawionych i potępionych, a także imperatywu walki i zmieniania świata na lepsze. „Kiedy ludzie uznają coś za dobre, stwarzamy zło. Kiedy uznają coś za piękne, stwarzamy brzydotę” – cytuje Tao Te Ching Lao Tsy we własnym przekładzie. – To oducza dualistycznego myślenia – puentuje.

Dwa bieguny

Dychotomie rażą także Huberta, który pracuje jako psychoterapeuta: – Ciało i dusza, czyste i nieczyste, dobro i zło... Jest coś fałszywego w tych biegunowych podziałach. To szkodzi człowiekowi tak samo jak uznawanie, że jest wyjątkowy, bo swoim umysłem wyrasta ponad zwierzęta. Akceptacja siebie jako harmonijnej części wszechświata jest zdrowsza.

Niebezpieczną biegunowość widzi m.in.w sferze seksualności, w staraniach Kościoła o wycięcie tego, co dzikie, nieokiełznane, mroczne, emocjonalne i nieuporządkowane, a co w kulturze określane bywa jako żywioł dionizyjski. – On wraz z elementem apollińskim powinien stanowić w człowieku całość – tłumaczy. – Chodzi przecież o jedną osobę, która przeżywa różne momenty, nie może cały czas stosować się do zasady umiarkowania, potrzebuje także uprawiać swobodny seks i radośnie się objadać. Doświadczenie psychoterapeutyczne pokazuje, że ludzie wchodzą w uzależnienia i perwersje właśnie wtedy, gdy stawiają sobie zbyt mocne granice.

Sam czuje, że w czasach, gdy jako nastolatek i student angażował się we wspólnotę oazową, został w tej sferze poprzycinany: – Odebrano mi młodość jako okres odkrywania siebie, sprawdzania granic. Kościół dbał o to, żebym nie grzeszył, a ten tzw.grzech daje możliwość, żeby się rozwijać. Nikomu bym tym nie robił krzywdy.

Umówiliśmy się na rozmowę o drogach duchowości, ale ciało okazało się w niej wyjątkowo mocno obecne. Pojęcia „duchowość” Hubert nie używa. Nie wie, co by ono miało oznaczać. Umysł? Ale ostatnio przestaje odróżniać umysł od ciała – przez lata interesował się pracą z ciałem i jogą. To, jak się odżywiamy i jak się ruszamy, oddziałuje na naszą psychikę. Ktoś pewnie powiedziałby więc także, że na duchowość. A może duchowością można by nazwać poczucie bycia częścią większej całości, kosmosu? Może są nią też te chwile przebłysków, które Hubert miewa w kontakcie ze sztuką?

Opowieści scalające

To właśnie Hubert jest trzecią osobą, która w rozmowie wspomniała o teologii ofiary. Paradoksalnie do jego odejścia z Kościoła walnie przyczynił się Kurs Paweł, wyjazdowe rekolekcje mające za cel przekazanie wiedzy potrzebnej ewangelizatorom i ćwiczenie metod mówienia innym ludziom o Chrystusie. Ponad tydzień całkowitej koncentracji na najważniejszych prawdach chrześcijaństwa, samej jego esencji, kerygmacie, wykładanym tak: Bóg stworzył cię z miłości i ma dla twojego życia wspaniały plan; jesteś grzeszny i oddzielony od Boga, dlatego nie znasz i nie rozpoznajesz Bożej miłości; Jezus umarł na krzyżu, aby cię zbawić, sam poniósł karę za nasze winy, otworzył nam z powrotem drogę do Domu Ojca. – Wtedy mnie oświeciło, że to sedno chrześcijaństwa jest absurdalne – wspomina Hubert. – Ono nie zgadza się z moim doświadczaniem i rozumieniem siebie, świata. Nie zgadza się w ogóle z niczym. Dlaczego grzech, dlaczego śmierć?

Teraz, po latach od nieformalnego wymiksowania się z Kościoła, ma w głowie zupełnie inną siatkę pojęć, celów, wyjaśnień i sensów. Jego pomysł na codzienną harmonię i szczęście na ogół się sprawdza. Widzi jednak miejsce, w którym zieje dziura. – Czytałaś Harariego? – pyta. – Ma trafną obserwację o tym, że ludzie potrzebują snuć opowieści, aby się organizować, mieć wspólny cel, poczucie wspólnoty, tożsamości. Krótko mówiąc, żeby o coś w tym wszystkim chodziło. – Po pauzie ciągnie: – Jak trafiłem do oazy, miałem poczucie, że robię coś wyjątkowego, ważnego, jestem wysłannikiem Boga. To zupełnie inna perspektywa niż ta ateistyczna. Trochę narcyzm, ale nie mówię tego w negatywnym sensie. Narcyzm jako pragnienie znaczenia, bycia kimś ważnym, to naturalna potrzeba ludzi. I religia coś takiego daje w sposób kompleksowy i prosty.

Patrzę Hubertowi w oczy. Mówi spokojnie, z dużą samoświadomością. Widać, że ma swoją historię dobrze przepracowaną, nie nurkuje w nią po raz pierwszy. Z zażenowaniem myślę o tym, że ktoś wierzący może odebrać jego słowa z nutą triumfu. – Największa wada niereligijności, ateizmu jest taka, że nie ma tu odpowiedzi – dodaje Hubert. – W istocie w życiu nie chodzi o nic. To dla mnie dość depresyjna perspektywa. Religia ma silną walutę, tłumaczy w optymistyczny sposób, że czeka nas coś dalej. A mnie nie jest wszystko jedno, przygnębia mnie myśl, że naprawdę tego „dalej” nie będzie. Mam inne opowieści: społeczne, polityczne, osobiste, ale one w porównaniu do religii są marne. To błyskotki, kolorowe szkiełka.

Mimo wszystko opowieść religijna jest dla Huberta nie do przyjęcia. Tak samo dla Sławomira Lippkiego, z którym rozmowa w naturalny sposób zawędrowała w podobne obszary. Wobec najtrudniejszych pytań, o zło, o cierpienie, najłatwiej według niego uciec w religię, otrzymać od niej wachlarz gotowych odpowiedzi. On z pytaniami chce się zmagać sam. – Problem polega na tym, że ludzie często nie akceptują odpowiedzi, która nie jest fajna – zauważa. – Ja nie mam dobrej nowiny. Umieramy i nas nie ma. To przykre, ale tak właśnie jest. Kwestia śmierci jest fundamentalna, nie ma większego problemu niż ten. Najważniejsze, co się między ludźmi wydarza, to rozmowa, bycie razem, a śmierć to kończy. Potem pozostaje monolog. Mam bliskie osoby, które zmarły i za którymi tęsknię. Także monologuję, ale nie spodziewam się, że dostanę odpowiedź. – Zaraz zastrzega: – Nie uważam, że przez to jestem uboższy. Przeciwnie. Dzięki temu nie odkładam ważnych rozmów na przyszłość, a już na pewno nie na przyszłe życie. Świadomość śmierci dowartościowuje życie tutaj.

Doświadczenia Huberta i Sławomira Lippkiego, wiedza psychologiczna jednego i religioznawcza drugiego splatają się w jeszcze jednym punkcie. Lippki również uważa, że chrześcijaństwo zubożyło człowieka swoim podejściem do seksualności. – Kościół ma na tym punkcie obsesję. W tym nietzscheańskim podziale na Dionizosa i Apollina jest apolliński aż do obrzydzenia. Gdyby ktoś, nie wiedząc, jakie jest przesłanie chrześcijaństwa, posłuchał dzisiejszych biskupów, pomyślałby, że chodzi w nim o seks – wzdycha Lippki. – Rzadko słyszę fascynującą opowieść na temat zbawienia, na temat tego, że ktoś umarł, zmartwychwstał i obiecał życie wieczne. Sam ten pomysł jest intrygujący i daje do myślenia, ale Kościół mało się tym zajmuje. Za to nauk o in vitro i LGBT otrzymujemy aż potąd – Lippki wymownie przeszywa dłonią powietrze nad głową.

Zrzucam gorset

– Obumarcie wiary w obecność Chrystusa w Eucharystii, to było ostatnie. Nic mnie już w Kościele nie trzymało – wspomina Beata. Opisując swój wcześniejszy stosunek do Kościoła, nie waha się powiedzieć: „stanowił całe moje życie”. Wychowana w małej miejscowości na Lubelszczyźnie, jak mówi, „w takim systemie, że ci, co nie chodzili na mszę, byli wytykani palcami”, na studia przeniosła się do Warszawy. Polonistyka, pedagogika, jednocześnie wspólnota oazowa, potem zastąpiona przez neokatechumenat. W nim intensywność spotkań na liturgie, modlitwy, rozważanie Słowa – średnio trzy razy w tygodniu.

– Ciągnęło mnie do społeczności, z którymi mogłabym się zidentyfikować, jakbym szukała rodziny. Kompensowałam sobie, potrzebowałam się czegoś uchwycić. W neo słyszeliśmy: „Czytajcie Biblię, bo tu są odpowiedzi na wszystkie pytania”. Wszystkie! Świetnie, no to jestem w domu!

Świetnie jednak nie jest. Spotkaniom ze wspólnotą towarzyszy poczucie ciągłego niespełniania norm. Naruszają je inni, narusza ona sama. Jedno i drugie frustrujące. Rozlicza wewnętrznie czyny, katuje własną i cudzą niedoskonałość. Dziś ocenia: „Byłam bardzo radykalna”; wtedy uważała, że ciągle za mało. Niewystarczająca czuje się też pod innym względem. Widzi, że Kościół ma ofertę dla studenta, księdza, małżeństwa, a ona jest sama.

Kiedy w końcu wchodzi w związek, „kościelnej sytuacji” to nie ratuje. Przeciwnie. Jak by mogło, skoro mężczyzna miał już wcześniej żonę? „Jestem w Kościele czy nie jestem?” – pyta siebie. Znika ze wspólnoty, zrzuca to, co uznaje za duszący gorset. Chce oddychać. – Zobaczyłam, że decyzje oddawałam wcześniej grupie – analizuje Beata. – Nie niosłam trudu odpowiedzialności i poznawania siebie.

Jej partner trafia do szpitala. Po jego śmierci Beata na Eucharystię chodzi codziennie. Zniknął grzech oddzielający ją od Kościoła, ale powrotu do poprzedniej sytuacji nie ma. Beata jest już kimś innym. – Im bardziej się obierałam, grzebałam w sobie, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że w Kościele chowam się przed tym, czego się boję. Jakbym była uzależniona od leków przeciwlękowych. Musi być moment odstawienia. Telepie cię, ale nie uciekasz. Albo umierasz, albo wstaje nowy dzień. – Beata mówi z wigorem, który pozwala wykluczyć pierwszą z tych możliwości.

Właśnie w tym czasie w Eucharystii przestała widzieć Chrystusa. Msza stała się tylko spektaklem.

Obejrzeć mszę

Ale i msza postrzegana jako spektakl ma swoje walory. Hubert, zwiedzając w wakacje kraje bałtyckie, gdy tylko nadarzała się okazja, namawiał swoją dziewczynę, żeby pójść do cerkwi na nabożeństwo. – Liturgia jest jak teatr, potrafi zaangażować, dostarczyć głębokich, znaczących przeżyć – tłumaczy Hubert. – Uczestnictwo w rytuale coś wyraża, coś oznacza. Msza katolicka też potrafi na mnie wpływać, jeśli jest „zrobiona” z namaszczeniem – dodaje.

W ubiegłym roku, w czasie pierwszej fali pandemii, siedli razem przed ekranem komputera, żeby obejrzeć transmisję Wigilii Paschalnej u dominikanów na Służewie. „Obejrzeć” to dobre słowo. Rozmawiali, jedli chipsy, pili colę. Liturgia trwała trzy godziny. – Nudziliśmy się trochę, ale nie bardzo. Miałem poczucie, że to jest Wielkanoc – wspomina Hubert. Czym jest Wielkanoc bez wiary w zmartwychwstanie? – Widzę, że czas na wątek, dlaczego nie dokonam apostazji. Chodzi o tożsamość kulturową. Skrzywiłem się na własne słowa, bo to brzmi tak okropnie prawicowo – śmieje się Hubert. Przez chwilę jojczymy, „pochylając się” nad niewydolnością języka. W końcu Hubert zabiera się za kolejną próbę wydobycia z siebie sensu. – Ok, może tak: obrzędowość katolicka, Boże Narodzenie, Wielkanoc, nabożeństwa i rytuały nie są własnością Kościoła. One są czymś, co mnie łączy z przodkami i z kulturą pochodzenia. Potrzebuję ich, żeby czuć się tym, kim jestem. Nawet jeśli prawie wcale w nich na co dzień nie uczestniczę, to są jak dom, do którego można czasem wrócić.

Michała Cichego liturgia chrześcijańska porusza bardziej niż buddyjska. Zazwyczaj bywa na niej przy okazji pogrzebów. Zapach kościołów, ta charakterystyczna mieszanina woni kwiatów, kurzu i dymu, kolory ornatu, płonący paschał, archaiczny język, złote ołtarze i marmury, pieśń Przybądźcie z nieba, od której oko zachodzi łzami... – Mnie ta cała zewnętrzność przejmuje, emocjonalny wymiar liturgii jest dla mnie bardzo ważny – przyznaje. – Nie analizuję tego rozumowo, chociaż na pewno można przełożyć na język tę wartość. Przyjść do kościoła i usiąść w ławce to już jest gest poszukiwania spokoju, a powtórzenie, które jest esencją rytuału, oczyszcza ducha z powszednich zmartwień. – Cichy zamyśla się. – Mogę powiedzieć, że mój taoizm jest stricte rzymskokatolicki. Mam w głowie wizję bycia pochowanym po katolicku, tylko poproszę kogoś, by przeczytał nad moją mogiłą kilka wersów z Tao Te Ching.

Coś tu zwiędło

Dziecko stawia pytania. Odpowiedzi czasami w nas nie ma. Gdy przez kilka lat mieszkali we Francji, syn Mileny przygotowywał się do pierwszej komunii. Czym jest ten biały opłatek? Czemu to takie ważne? Dla niej Komunia Święta nie znaczy nic. Mówi, że nigdy nie wierzyła w Boga jako absolut. Chrystus jest dla niej ważny, ale jako wzór humanizmu, postać z historii, która pozwoliła ludzkości wejść na drogę zmiany. Co miałaby odpowiedzieć na pytania ośmiolatka? Ten brak odpowiedzi był przesądzający, zakończył etap starań o uczestniczenie w życiu Kościoła.

Próbuję zrozumieć, po co się o to zmagać bez wiary w Osobę, która tych ludzi zwanych Kościołem gromadzi wokół siebie. – Mam poczucie, że jesteśmy istotami duchowymi. Ćwiczenia duchowe są nam potrzebne tak samo jak fizyczne, bez nich ta sfera wiotczeje – mówi Milena, gdy drążę temat. Sama takiego programu ćwiczeń duchowych nie umie sobie zorganizować. Dotąd przez lata miejsce na nie znajdowała w Kościele katolickim. Neokatechumenat, w którym swoją wiarę rozwijała jej mama, dla niej samej nie okazał się dobrym wyborem. Długo jednak wsparciem był Klub Inteligencji Katolickiej. Tutaj spotkała kogoś, kogo nie zawaha się nazwać swoim przewodnikiem duchowym. Kogoś, z kim mogła rozmawiać o swojej niewierze. Kogoś, kto nauczył ją medytacji chrześcijańskiej i wprowadził w świat rekolekcji ignacjańskich. – Potrzebne było mi to skupienie, zatrzymanie, wejście w głąb siebie, ale nie takie, jak ma miejsce u psychologa. To nie było przeglądanie się w sobie samej, tylko przyglądanie się sobie w oświetleniu, którym jest Pismo Święte – wspomina.

Wyjazd za granicę urwał ten kontakt. Francuski Kościół, mocno oparty na świeckich, uznała za miły, ale wyzbyty duchowości. Ten w Polsce po powrocie do kraju przeraził ją, mimo że przez te lata docierały do niej echa zmian. – Skoro ta instytucja jest tak zepsuta, to duchowość w niej musi uwiędnąć, jest niepodlewana – uważa Milena.

– Czym jest duchowość, gdy nie wierzy się w Boga? Z czym ta duchowość się kontaktuje? I na czym opiera się wtedy sens życia? – dopytuję. Odpowiedź na wszystkie te pytania Milena streściłaby w haśle „drugi człowiek”, a właściwie: Drugi, Inny. – Sens życia odnajduję w tym, kogo spotykam. Filozofia dialogu jest niesamowicie ważna – mówi Milena. Obie kiwamy mądrze głowami nad nazwiskami Lévinasa i Bubera ze świadomością, że czytałyśmy, że ich myśl zapadła w nas głęboko i że to jednak za mało na sensowną werbalizację. Już za plecami filozofów Milena dodaje: – Ćwiczenia duchowe sprawiają, że ma się inny stosunek do ludzi. Gdy udaje nam się oderwać od swojego „ja”, jesteśmy w stanie przejść przez trudną sytuację w związku czy w relacji w pracy. Możemy dokonać rzeczy niemożliwych.

Chrystus – mentalne prądy

Relacje międzyludzkie jako główna droga duchowości czy budowania sensu to punkt, który powraca we wszystkich rozmowach. – Boże sprawy, Boże sytuacje to są dla mnie te spotkania z ludźmi, kiedy czuję, że faktycznie rozmawiamy i dotykamy czegoś prawdziwego w nas – mówi Beata.

Pokazuje mi książkę Moniki i Marcina Gajdów Świątynia, wprowadzenie do modlitwy kontemplacyjnej. – Jak to czytam, myślę sobie: Tak! O to mi właśnie chodzi w życiu, o przechodzenie od spraw zewnętrznych do wewnętrznych, do prawdy o sobie. Kiedy spotykam się z tym prawdziwym miejscem we mnie, to spotykam się z Chrystusem. – Beata mogłaby te intymne zwierzenia wyszeptywać, ma duże możliwości dramaturgiczne, ale akurat wyjątkowo mówi bez teatralizacji. – Jeśli ktoś mi powie, że cały czas jestem chrześcijanką, nie będę się spierać. Nie mam na to alergii.

– Ale ten Chrystus kim właściwie jest? – dopytuję. – Z jednej strony to postać historyczna, która żyła w wewnętrznej wolności, ustanawiała nowy porządek, była ekstremalnie autentyczna i podłączona do źródła – wypunktowuje Beata. – Ale dla mnie (zaraz powiesz pewnie, że to newage’owe, i też nie będę się kłócić) Chrystus to rodzaj prądów mentalnych, do których ludzie się podłączają, gdy szukają prawdy o sobie i rzeczywistości. Eksploatujesz się, bo chodzi ci o coś w życiu, i w Nim znajdujesz ten rodzaj zasilania, który jest ci potrzebny. Zasypiam czy idę gdzieś z pragnieniem dobrej decyzji, wybaczenia lub poznania prawdy (możesz to rozumieć jako modlitwę) i potem dzieją się różne rzeczy, poprzez które Chrystus przynosi potrzebne mi odpowiedzi. Jest jak taki portal do innego świata.

– Kim jest Jezus? – pytam w każdej rozmowie. – Jest fascynujący, odpychający, obojętny?

Sławomir Lippki: – Podoba mi się w Nim to, że był buntownikiem, że była w Nim niezgoda na zastany świat, ale nie udało Mu się, przegrał. Nie mam z tego powodu żadnej satysfakcji.

Hubert: – Mówił piękne rzeczy o tym, żeby kochać ludzi i żeby rozwalić system. Tak jak innym natchnionym i porywającym buntownikom groził Mu odwieczny schemat zdziadzienia. Jest coś pozytywnego w tym, że nie został przywódcą wielkiej, instytucjonalnej religii. Powstała dopiero po Jego śmierci, więc Jezus pozostał szczery i autentyczny w tym, co głosił. Nie zdążył się zepsuć.

Michał Cichy: – Ostatnio dzięki medytacji mettā otwieram się na miłość jako na zasadę istnienia wszystkiego. Zobaczyłem, że ta praktyka idzie śladem Chrystusa. W tej dziedzinie coraz lepiej się z Nim dogaduję, już mniej mi przeszkadzają Jego cechy utopijne czy groźne. Łączymy się w serdecznej dobroci.

Na chwilę przed przewrotem

Polecono mi go do rozmowy jako „ateistę z dużym stażem”. Przed spotkaniem czytam jego artykuły. Z tego pod tytułem Jak zostałem ateistą wiem już, że wielką wagę przykłada do rozejścia się przekazu Kościoła z ustaleniami nauk ścisłych. Wyszukuję Dariusza Kota na Facebooku – z jego zdjęcia profilowego spogląda na mnie dwojaka twarz Jezusa. Jedna jej połowa to śniady, krótkowłosy mężczyzna o grubych rysach z rekonstrukcji dokonanej przez Richarda Neave’a i odnoszącej się do standardowego wyglądu mężczyzn z tego rejonu i czasu. Drugą połowę stanowi wysubtelniony wizerunek zrekonstruowany na podstawie Całunu Turyńskiego. Jezus nauki i Chrystus wiary. Nawet obecność tego pierwszego na profilówce z trudem potrafię sobie wytłumaczyć.

– Badanie Jezusa historycznego to moja pasja – wyjaśnia mi Dariusz Kot. O tym akurat wiem, ta informacja znajduje się w każdym jego biogramie. Niecierpliwie czekam na rozwinięcie. – Początkowo zajmowałem się tym z perspektywy ateizmu walczącego. Ale gdy zacząłem wsłuchiwać się w chrześcijan prowadzących Jesus Quest*, wrażenie zrobiła na mnie ich umiejętność przebywania w stanie wątpliwości, dystans do swojego światopoglądu. Moje negatywne, agresywne nastawienie wyparowało.

*Jesus Quest – akademickie badania nad postacią Jezusa z Nazaretu, prowadzone metodami historyczno-krytycznymi.

Podejście krytyczne uważa za niezwykle cenne, podważa więc własną niewiarę, sprawdza ją. – Mój światopogląd jest w trakcie budowy. Staram się zachowywać dystans do własnych możliwości poznawczych – stwierdza. – To trochę jak w chrześcijaństwie teologia apofatyczna, teologia Boga nieznanego, która zakłada z góry, że różnica między Bogiem a człowiekiem jest tak wielka, że próby przełożenia Jego istoty na antropologiczne kategorie są z góry skazane na niepowodzenie. Ona mówi: nie ma pewności, że Bóg jest taki. Ja też nie mam w sobie pewności. Znajomym wierzącym zawsze życzę, abym się mylił.

Obecnie badania nad Jezusem historycznym Kot uważa za ważne nie dla walki z religijnym zabobonem, ale dla tworzenia przestrzeni do rozmowy wierzących i ateistów. – Chrześcijanom daje to możliwość budowania teologii bliższej dyskursowi akademickiemu, a ateistom może pozwoli zrozumieć, że stereotyp bezrefleksyjnego chrześcijanina nie jest prawdziwy – tłumaczy. Skąd jednak na profilowym twarz Jezusa z Całunu, kojarząca się z religią, a nie z nauką? – Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że dopiero obie te połowy twarzy Jezusa oddają naszą współczesną rzeczywistość. Stoimy dziś przed pytaniem, jak zbudować światopogląd, który zasymiluje bagaż nauki, a z drugiej strony pozwoli zachować społeczeństwa scalone myślą religijną – argumentuje Kot.

Dziwię się na to „scalanie”, przywołuję swoje wspomnienia z pracy nad tekstem Niewiarą silni o ateistach misyjnych spod znaku Richarda Dawkinsa, pragnących wyprowadzić ludzi z ciemnoty wiary i wyrugować religię ze świata2. W tym miejscu Kot powołuje się na Alaina de Bottona: – Bliska mi jest jego myśl. To taki ateizm 2.0 w opozycji do ateizmu wojującego, o którym pani mówi. Botton twierdzi, że źle się zeświecczyliśmy. Religia potrafi opiekować się człowiekiem na skalę masową. Obrzędy, coroczne uroczystości, rytuał regularnie przypominają człowiekowi, jaki jest ogólny obraz świata, porządkują jego widzenie. Sam po odejściu od wiary tęskniłem do ładu, który był utrwalany przez stronę materialną, namacalną: stroje, miejsca, wydarzenia, dźwięk dzwonów. Botton pokazuje negatywną stronę samodzielności, którą promuje liberalizm. Ona jest dobra dla osób artystycznych, bardzo samodzielnych, ale większości z nas potrzebne jest życie we wspólnocie, nadawanie pewnych ram. Ateizm na razie nie potrafi ich zapewnić.

Dariusz Kot jest przekonany, że tylko razem ateiści i wierzący mogą powstrzymać obecny, pogłębiający się z każdym rokiem kryzys cywilizacyjny. Wymienia pięć egzystencjalnych zagrożeń: niewydolność kapitalizmu finansowego i demokracji, przekształcenia ładu światowego związane z końcem dominacji USA, katastrofę ekologiczną, a także wyzwania rzucane przez rozwój sztucznej inteligencji i inżynierię genetyczną. Dlatego tak pilnie potrzebne jest jego zdaniem wygaszanie antagonizmów na linii wierzący–niewierzący, szukanie dróg porozumienia i uczenie się współpracy. Ma temu służyć m.in.grupa dialogu światopoglądowego, którą ateista Kot założył razem z teologiem Sebastianem Dudą w ramach Kongresu Katoliczek i Katolików.

– Jezus to tylko obiekt badań czy jednak znaczy też coś w planie osobistym? – pytam w końcu. – Patrząc z dzisiejszej perspektywy, Jego nauczanie było dość naiwne, nierealistyczne – odpowiada Kot. – Trzeba jednak pamiętać, że On był żydowskim prorokiem apokaliptycznym, oczekiwał szybkiej, drastycznej zmiany świata, a zasady, które głosił, były nakierowane na ten moment. To oczekiwanie na wielką zmianę jest bardzo cenne i aktualne. My dzisiaj musimy zdać sobie sprawę, że zbudowaliśmy łupieżczą cywilizację i rachunek za nią jest właśnie wystawiany – mówi Kot ze swoistą mieszaniną nacisku i łagodności. – Jezus postawił etykę na głowie, nakazując być dobrym dla tego, kto mnie atakuje, i rozdać wszystko, co posiadam. W wywracaniu starego porządku może być dla nas wzorem. Musimy dziś wymyślić coś równie gwałtownego. 

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

Ewa Kiedio – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, redaktorka w kwartalniku i wydawnictwie „Więź”, członkini Zespołu Laboratorium „Więzi”. Autorka książek: Osobliwe skutki małżeństwa, A piękno świeci w ciemności (wywiad rzeka z bp.Michałem Janochą), Zostały mi słowa miłości. Maria Hiszpańska-Neumann: życie i twórczość (razem z Marią Czarnecką). Publikowała m.in.w „Tygodniku Powszechnym”, „Więzi”, „W Drodze”, „Kontakcie”, „Życiu Duchowym”, „Przewodniku Katolickim”, „Arteonie” oraz na portalach Deon i Aleteia.

1Por.F.Dostojewski, Bracia Karamazow, tłum.A.Wat, Wrocław 2013, s.204.

2E.Kiedio, Niewiarą silni, „Więź” 2009, nr 5–6, tekst online: www.wiez.pl/2020/02/21/niewiara-silni/ [dostęp: 14.05.2021]. [dostęp: 14.05.2021].