Więź 4/2021 - Towarzystwo Więź - ebook

Więź 4/2021 ebook

Towarzystwo WIĘŹ

3,5

Opis

 

W zimowym numerze zapraszamy na spotkanie z twórcami młodego pokolenia, którzy w wyraźnie nowy sposób myślą o teatrze. Nie wystarcza im houellebecqiańska diagnoza o pełzającej apokalipsie. Szukają dalej i głębiej. Wchodzą w mrok, który czasem staje się jeszcze mroczniejszy. Nie ulegają przerażeniu śmiercią, lecz dokładnie odwrotnie – zanurzając się w to graniczne doświadczenie, czynią je głównym tematem swojej pracy twórczej. Zachęcamy do lektury!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




kwartalnik, warszawa  więź zima 2021

Drodzy Państwo!

Fascynujące w pracy dziennikarskiej – myślę, że zwłaszcza w takim piśmie jak „Więź” – jest to, że daje ona szansę spotykania się z ciągle nowymi ludźmi, pytaniami, problemami, wyzwaniami. Dzięki koleżankom i kolegom redakcyjnym oraz tematom, jakie wspólnie podejmujemy, można się uczyć świata wciąż na nowo.

Tak właśnie jest z tematem głównym naszego działu kulturalnego w tym numerze „Więzi”. Nie mam zamiaru udawać, że znam się na współczesnym teatrze (choć podobno dziennikarze i politycy muszą sprawiać wrażenie, że znają się na wszystkim – mnie jednak takie rozumienie naszej profesji zdecydowanie nie odpowiada). Ale dzięki pomysłowi Sebastiana Dudy oraz redaktorskiej pracy jego i Katarzyny Jabłońskiej mogłem spotkać się – i w lekturze, i realnie – z twórcami młodego pokolenia, którzy w wyraźnie nowy sposób myślą o teatrze.

Czytając eseje Sebastiana Dudy i Michała Zdunika oraz towarzyszące im rozmowy redakcyjne, dostrzegam artystów, którym nie wystarczają odpowiedzi wypracowane przez mistrzów teatru poprzednich pokoleń. W ich młodej wizji teatr staje się wspólnotą przyjaźni i sposobem szukania nowych odpowiedzi na pytania fundamentalne. Nie wystarcza im houellebecqiańska diagnoza o pełzającej apokalipsie. Szukają dalej i głębiej. Wchodzą w mrok, który czasem staje się jeszcze mroczniejszy. Nie ulegają przerażeniu śmiercią, lecz dokładnie odwrotnie – zanurzając się w to graniczne doświadczenie, czynią je głównym tematem swojej pracy twórczej. Nawet gdy nie potrafią (jeszcze?) znajdować odpowiedzi, to widać, że szukają nie dla samego szukania. Zachęcam do lektury!

Zapraszam też Państwa do prenumeraty naszego pisma w nowym roku. Cieszymy się, że w ostatnich latach rośnie liczba naszych czytelników i prenumeratorów. Zapraszamy na stronę www.prenumerata.wiez.pl, a wszelkie niezbędne informacje znajdą Państwo również w tym numerze na s.239. Mam nadzieję, że także w roku 2022 zechcą Państwo regularnie czytać „Więź”. Warto, zaprawdę.

Zbigniew Nosowski

Podziękowania dla Przyjaciół

Serdecznie dziękujemy wszystkim Darczyńcom i Patronom „Więzi”! Państwa życzliwość jest dla nas niezwykle ważna. Dzięki niej „Więź” może nie tylko trwać, ale też się rozwijać. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły nam następujące osoby:

Maciej Achremowicz ○ Elżbieta i Kazimierz Adamiakowie ○ Katarzyna Adamska-Dutkiewicz ○ Izabela Alenowicz ○ Jacek Ambroziak ○ Siarhei Anhur ○ Tomasz Arabski ○ Łukasz Bancarzewski ○ Radosław Baran ○ Tomasz Barczak ○ Iwona D.Bartczak ○ Agnieszka Batejko ○ Paweł Batory ○ Łukasz Bestry ○ Monika Białkowska ○ Ewa Bielecka ○ Magda Bigaj ○ Grzegorz Biziel ○ Łukasz Blachnik ○ Zygmunt Bluj ○ Krzysztof Błażejewski ○ Mario Boniu ○ Magdalena Borowiec ○ Marcin Bruszewski ○ Michał Buczek ○ Dominika Buk ○ Michał Całka ○ Anna Cepeniuk ○ Maria Chantry ○ Elżbieta Chlebowska ○ Marianna Chlebowska ○ Dominika Chmielewska ○ Paweł Chodarcewicz ○ Jakub Choiński ○ Katarzyna Cholewa ○ Mariola Ciemny ○ Karina Cierocka ○ Wojciech Cierpiał ○ Łukasz Cieszyński ○ Marcin Czajkowski ○ Małgorzata Czaplińska ○ Maria Czaplińska ○ Katarzyna Czerwińska-Koral ○ Monika Czub ○ Anna Daniecka ○ Paweł Deyk ○ Anna Dębska ○ Jakub Dmitrowski ○ Justyna Domagała ○ Daniel Dramowicz ○ Kasper Drążewski ○ Magdalena Drewing ○ Michał Dobroczyński ○ Marta Drobnik ○ Rafał Dziedzic ○ Zofia Eichmann ○ Przemysław Fenrych ○ Bogna Foss-Nieradko ○ Jakub Gałęziowski ○ Aneta Gądek-Moszczak ○ Piotr Gerlach ○ Paweł Gieryński ○ Teresa Gierzyńska ○ Piotr Głogowski ○ Bernard Gnilka ○ Aldona Gowin ○ Edwin Górnicki ○ Justyna Górnowicz ○ Dominik Górski ○ Leszek Górski ○ Filip Grochowina ○ Marlena Grzegorzewska ○ Piotr Hachuła ○ Paulina Halamska ○ Magdalena Hałasz ○ Marián Hamada ○ Ewa Hanusiak ○ Mirosława Hanusiewicz-Lavallee ○ Tomasz Horbowski ○ Agáta Stanislava Hrkľová ○ Wojciech Jajdelski ○ Karol Janas ○ Tomasz Janas ○ Kamil Jankielewicz ○ Krzysztof Jankowiak ○ Marek Jankowski ○ Janusz Januszkiewicz ○ Marcin Jarząbek ○ Ewa Jasionek ○ Krzysztof Jedliński ○ Piotr Jelinowski ○ Piotr Jędorowicz ○ Jarek Jurasz ○ Marcin Jurkiewicz ○ Olek Kaczmarek ○ Paweł Kaczorowski ○ Katarzyna Kądziela ○ Katarzyna Kajzar ○ Barbara Kalfas ○ Michał Kałuziak ○ Jan Kamiński ○ Monika Kapa-Cichocka ○ Joanna Kapturczak ○ Michał Kasperczak ○ Kazimierz Kasprzyk ○ Wiesława Kaszlajda-Mańczak ○ Jacek Kempa ○ Jacek Kiljański ○ Karen Kirsten ○ Dorota Klaszczyk ○ Wiesław Klisiewicz ○ Karol Kłąb ○ Monika Kłosińska ○ Mateusz Kobak ○ Wiesław Kolasa ○ Magdalena Komorowska ○ Zofia Komorowska ○ Marcin Komosa ○ Konrad Konczewski ○ Cezary Korenc ○ Michał Kosmulski ○ Aleksandra Kowalczyk ○ Michał Kowalewski ○ Elżbieta Kozak ○ Leontyna Kozakowska ○ Robert Krajewski ○ Michał Królikowski ○ Wojciech Kruk ○ Lesław Krzewski ○ Damian Książek ○ Jakub Kubica ○ Urszula Kubicka ○ Jacek Kubka ○ Edward Kudrewicz ○ Łukasz Kulaga ○ Artur Kulesza ○ Anna Kulesza-Jeleń ○ Marcin Kulwas ○ Jarosław Kustoń ○ Krzysztof Kwieciński ○ Ireneusz Lara ○ Aleksandra Latoń ○ Piotr Lenartowicz ○ Marcin Listwan ○ Agata Jenta ○ Dagmara Lis ○ Marta Lizak ○ Mirabella Luszawska ○ Roman Łazarski ○ Wojciech Maciążek ○ Andrzej Mackiewicz ○ Marek Madej ○ Grzegorz Madejski ○ Roman Majcher ○ Tadeusz Makulski ○ Jacek Malinowski ○ Krzysztof Maliszewski ○ Jacek Małyszko ○ Maciej Manikowski ○ Leszek Mańczak ○ Rafał Mańczak ○ Piotr Marciniak-Żabnicki ○ Stanisław Matczak ○ Jerzy Matejko ○ Piotr Materny ○ Maria i Jan Meissnerowie ○ Grzegorz Michalik ○ Piotr Michna ○ Karolina Milewska ○ Lech Miłaczewski ○ Anna Mirkowska ○ Tadeusz Mojsa ○ Elżbieta Morawska ○ Andrzej Moskalik ○ Paweł Mostek ○ Paweł Mościcki ○ Iza Mrzygłód ○ Jan Muszyński ○ Tomasz Nadolny ○ Aleksandra Nagórko ○ Kasia Kuba Narzeczeni ○ Bogna Neumann ○ Krzysztof Nędzyński ○ Olek Nobis ○ Grzegorz Nowak ○ Anna Nowak ○ Ewa Nowakowska ○ Sebastian Oduliński ○ Katarzyna Otczyk ○ Magdalena Pachecka ○ Dima Panto ○ Maciej Papierski ○ Katarzyna Pasek ○ Krzysztof Patejuk ○ Przemysław Pawłowicz ○ Andrzej Perzyński ○ Aurelia Piechowiak ○ Jarema Piekutowski ○ Sławomir Pietuszko ○ Katarzyna Pliszczyńska ○ Agnieszka Ploch ○ Sławomir Płaczkowski ○ Anna Pobiedzińska-Solicka ○ Marta Połtowicz-Bobak ○ Maria Poniewierska ○ Anna Potok ○ Michał Przeperski ○ Jacek Przybyło ○ Dorota Puk ○ Aga Robakowska ○ Justyna Rochon ○ Maria Roeske ○ Agata Romaniszyn ○ Tomasz Romaniuk ○ Leszek Ropelewski ○ Paweł Rost ○ Jerzy Rostworowski ○ Tomasz Rożek ○ Joanna Rózga ○ Małgorzata Rusin ○ Anna Rygielska ○ ks.Piotr Rytel ○ Karolina Ryzko ○ Hanna Rzadkosz-Florkowska ○ Jan Sar ○ Paweł Sawicki ○ Iwona Semeniuk ○ Anna i Michał Siciarkowie ○ Arek Siecho ○ Sławomir Siek ○ Rafał Siemianowski ○ Anna Sieprawska ○ Wojciech Skibicki ○ Zbigniew Skowroński ○ Anna Skucińska ○ Jan Słowik ○ Agnieszka Smoleń ○ Paweł Smoleń ○ Krzysztof Sobusiak ○ Benedykt Soczowka ○ Jędrzej Soliński ○ Paweł Sołtysiak ○ Renata Soszyńska ○ Paulina i Łukasz Sporyszkiewiczowie ○ Aleksandra Springer ○ Maciej Stachowicz ○ Joanna Stawiarska ○ Mateusz Stawiarski ○ Krystyna Stefaniak ○ Alicja Stolarczyk ○ Danuta Stołecka-Wójcik ○ Maria Strzelecka ○ Roman Sygulski ○ Ewa Szczepaniak ○ Piotr Szczepkowski ○ Katarzyna Szczęsna ○ Adam Szczodry ○ Elżbieta Szczypek ○ Jarosław Szczypiński ○ Paweł Szewczyk ○ Andrzej Szostek ○ Ewa Szpunar-Huk ○ Jerzy Szymański ○ Ewa Szyszkowska ○ Barbara Śpiewak ○ Joanna Święcicka ○ Magda Święcicka ○ Krzysztof Tańczuk ○ Weronika Tarka ○ Maria Tarnawska ○ Tomasz Tędziagolski ○ Maciej Tomecki ○ Maciej Trochimiuk ○ Piotr Trudnowski ○ Monika Turała ○ Andrzej Tyc ○ Anna Urbaniak ○ Radosław Walczuk ○ Natalia Waleriańczyk ○ Marek Wałuszko ○ bp Artur Ważny ○ Krzysztof Weglewski ○ Maciej Weksej ○ Borys Welz ○ Urszula Wencka ○ Piotr Werner ○ Maciej Wewior ○ Teresa Witkowska ○ Ewa Wojciechowska ○ Joanna Woźniak ○ Zofia Woźniak ○ Henryk Woźniakowski ○ Jan Wyrowiński ○ Damian Wyżkiewicz CM ○ Zbigniew Zaleski ○ Artur Zalewski ○ Karol Zalewski ○ Miłosz Zankowski ○ Teresa Zańko ○ Agnieszka Zawiejska ○ Bogdan Zdanowicz ○ Wojciech Zieliński ○ Mariusz Zięba ○ Justyna Zorn ○ Monika Zuba ○ Paweł Zygmański ○ Leszek Zygmunt ○ Krystyna Żmuda Trzebiatowska ○ Marcin Żółtek ○ Piotr Żylicz ○ oraz osoby, które pragną pozostać anonimowe.

Możliwe formy wsparcia „Więzi” – zob.s.239.

Społeczeństwo

Co po zbrodni i karze?

Warunki panujące w więzieniach raczej nie skłaniają do głębokiej przemiany wewnętrznej. Jak zatem pozbawiać wolności, by nie pozbawiać godności? Więźniowie to bardzo demonizowana w mediach grupa społeczna – czy po wyroku nowe życie jest w ogóle możliwe? Jak po więzieniu wracać do świata?

Stan zeroJak po więzieniu wrócić do życia

Karolina Habryło i Edward Szeliga w rozmowie z Ewą Buczek

Jeden z naszych podopiecznych, wychodząc z więzienia, był przekonany, że jest zmotywowany do zmiany. Ale zderzył się z rzeczywistością. Był tak przytłoczony, że od razu poszedł do monopolowego, bo tak sobie radził wcześniej z trudnymi emocjami – po prostu pił. A teraz pracuje w naszej fundacji.

Ewa Buczek Rozmawiamy w starej kamienicy w centrum Zabrza, gdzie od 2012 r. działa Fundacja Pomost i prowadzony przez nią ośrodek readaptacyjny dla byłych więźniów. Znajduje się tu kilka pokoi mieszkalnych, spora sala do spotkań całej społeczności, kuchnia, salon, przed budynkiem grill, szklarnia z warzywami – atmosfera jest raczej domowa.

Karolina Habryło Mieszkańcy wkładają w tę przestrzeń sporo pracy. Widziała Pani tapetę z dżunglą na ścianie? To pomysł Andrzeja, jednego z podopiecznych. Tak samo jak odlotowa czerwona lodówka w kuchni. Panowie mieszkający w naszym ośrodku często z własnej inicjatywy remontują pomieszczenia, odnawiają meble.

Buczek Zauważyłam, że wszystkie drzwi do pokoi są tu otwarte.

Edward Szeliga Jedną z pierwszych umiejętności, jakich się człowiek musi szybko nauczyć w zakładzie karnym, jest: nie przywiązywać się do nikogo i nie ufać nikomu. Żyć samemu, choć przecież w tłumie ludzi. Dlatego tak ważne jest, aby to miejsce miało charakter jak najbardziej domowy, żeby to była przestrzeń wspólna, otwarta, która pomoże te schematy w głowie odkręcać.

Buczek A jakie to są jeszcze schematy? Jakich cech i umiejętności nabywa człowiek w trakcie wyroku, które później przeszkadzają mu w powrocie do społeczeństwa?

Szeliga Zanim odpowiem, to chciałbym tylko wyjaśnić, że w naszym ośrodku praktykujemy własny, odmienny od powszechnie obowiązującego w kraju model pracy z więźniami. Przez osiem lat wraz z zespołem prof.Iwony Niewiadomskiej z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego budowaliśmy całą diagnostykę, metodykę, strukturę tego miejsca – uczyliśmy się, na co zwracać uwagę albo jakie zachowania należy skorygować, czyli jaki model adaptacyjny dany człowiek przyjął. Wedle teorii „instytucji totalnej” Ervinga Goffmana, która jest podstawą naszej pracy, w więzieniu można przetrwać, tylko przyjmując określone mechanizmy zachowań, które z grubsza dają się uporządkować w pięć modeli adaptacyjnych.

Musi Pani pamiętać, że zakład karny to jest specyficzne miejsce, gdzie człowiek nie decyduje prawie o niczym – gdy chce wyjść do telefonu, to musi się na to zgodzić oddziałowy; gdy chce pójść po nową bieliznę, to dyrektor musi zaakceptować wydanie jej z magazynu. Nawet najprostsze sprawy leżą poza kompetencjami więźnia i do tej sytuacji musi się on dostosować. Przyjęta przez niego taktyka działania w zakładzie karnym sprawdza się w stu procentach, ale na wolności okazuje się zupełnie nieprzydatna. Bo to jest inny świat, inne zasady, inna moralność, tak naprawdę wszystko jest inne. Zatem żebyśmy mogli pomóc komuś odnaleźć się w nowym życiu, musimy najpierw zdiagnozować, który model adaptacyjny przyjął, nad czym trzeba pracować.

Buczek Wspomniał Pan o pięciu modelach adaptacyjnych. Może Pan je opisać?

Szeliga Pierwszy to wycofanie – więzień skupia się na własnym interesie, nikomu nie ufa, obudowuje się wieloma mechanizmami obronnymi. Drugi model to zadomowienie – on jest najczęściej spotykany u recydywistów, bo oni już swoje przeszli i wiedzą, co zrobić, żeby im się dobrze żyło.

Buczek Brzmi to zaskakująco, bo wydaje się, że nie da się zadomowić w takim miejscu.

Szeliga Da się o tyle, że znajomość reguł niesie względne poczucie bezpieczeństwa. Temu modelowi również towarzyszy dbanie o własne potrzeby i czerpanie zysków dla siebie. Trzeci model to konwersja. Co ciekawe, wielu terapeutów twierdzi, że człowiek w konwersji to idealny pacjent – przychodzi na terapię i idzie jak burza. A dzieje się tak dlatego, że taki człowiek zrobi wszystko, żeby otoczenie myślało, że on świetnie się odnajduje w zasadach, które mu się proponuje.

Habryło Czwarty model to zimna kalkulacja, która jest kombinacją różnych modeli, przede wszystkim zadomowienia i konwersji. Jest to wykorzystywanie wiedzy zarówno dotyczącej służby więziennej, jak i informacji o zwyczajach współosadzonych do realizacji własnych celów, w tym zdobywania dostępnych nie dla każdego gratyfikacji.

Szeliga Warto dodać, że w zakładzie karnym człowiek funkcjonuje przez długi czas pomiędzy dwoma grupami i wartościami: z jednej strony są więźniowie i ich normy, a z drugiej jest służba więzienna i jej zasady. I teraz w zależności od tego, z jakim systemem się spotyka, to zachowuje się tak, żeby sobie nie zaszkodzić, a nawet coś dla siebie ugrać.

No i ostatni model to bunt.

Buczek Bunt w więzieniu jest możliwy? Przy tak małej przestrzeni wolności?

Szeliga Oczywiście, zwłaszcza u osób, które są pierwszy raz ukarane. One często w jawny sposób przeciwstawiają się służbie więziennej czy jakimś grupom więźniów. I tu kolejny raz podkreślę: to również jest schemat działania mający na celu obronę własnych interesów.

Habryło Teoria Goffmana jest oczywiście jedną z wielu przydatnych w pracy z byłymi więźniami. Dla nas jest ona bardzo użyteczna, bo już po paru dniach funkcjonowania nowej osoby w grupie jesteśmy w stanie m.in.po jej zachowaniu rozpoznać taktykę, którą stosowała w zakładzie karnym.

Buczek Obserwacja wystarczy?

Szeliga Ona dużo nam mówi, ale mamy też inne narzędzia – wypracowane w ciągu ośmiu lat kooperacji z zespołem z KUL – wiemy, jakie pytania zadawać, żeby postawić wstępną teorię, kto jaki model przybrał.

Habryło Weźmy chociażby podejście naszych podopiecznych do ich pokoi – za każdym razem, gdy ktoś do nas dołącza, robimy przetasowania w składzie mieszkańców, żeby nowa osoba była z kimś bardziej doświadczonym, kto może wprowadzić w życie tutaj. I osoby z modelem zadomowienia mają z tym duży problem, bo ktoś wchodzi na ich teren, który przecież już do siebie dostosowały. To niby drobiazg, ale dla nas znaczący.

Buczek W ośrodku pokoje są dwu-, trzy- i czteroosobowe. Łatwo się domyślić, że czterech mężczyzn po przejściach w jednym pokoju przez sześć miesięcy to sytuacja dość wybuchowa.

Szeliga O to właśnie chodzi. Nie chcemy, żeby byli cisi i spokojni, ale żeby byli tacy, jacy naprawdę są. Konflikty są potrzebne, żeby zobaczyli, jak sobie z nimi radzą. Ośrodek to nie jest miejsce, gdzie im będzie pięknie i słodko, tylko przestrzeń ciężkiej pracy.

Buczek Mają Państwo wśród podopiecznych ludzi po bardzo różnych wyrokach, co zapewne wiązało się z określonym miejscem w hierarchii więziennej. Czy to się jakoś przekłada na relacje tutaj?

Szeliga To się przenosi w stu procentach. Tylko znowu: naszym celem nie jest pilnowanie, czy ludzie są grzeczni, ale obserwowanie ich, żeby właściwie zdiagnozować problem i pomóc im stanąć na nogi.

Jeśli nic by się tutaj nie działo, nie mielibyśmy nad czym pracować. Jeżeli ktoś jest przemocowcem, to ten problem musi tu wyjść na wierzch, żebyśmy wiedzieli, jak dalej działać. I musi to zobaczyć cała grupa, żeby móc ułożyć sobie z takim człowiekiem relacje.

Buczek A czy te relacje zbudowane tutaj zostają na dłużej? Mają Państwo kontakt z osobami, które ukończyły program?

Szeliga Tak. Jesteśmy w kontakcie prawie ze wszystkimi osobami, które kiedyś tu mieszkały. Niektórzy wpadają tu dwa razy w tygodniu, inni przyjeżdżają tylko na święta, ale zazwyczaj wiemy, co u nich się dzieje.

Buczek Da się oszacować, ilu z nich żyje uczciwie?

Szeliga Między 75 a 80%.

Buczek To imponujący wynik.

Szeliga Myślę, że zawdzięczamy go m.in.przełamaniu bardzo szkodliwego stereotypu w myśleniu społecznym, że jak osoba po zakładzie karnym zacznie pracować, to już cała reszta się ułoży. Zresztą tak myślą sami więźniowie i ich rodziny, a przez to właśnie potem jest tak duży poziom powrotu do przestępstw.

Buczek Praca nie wystarczy?

Szeliga Samo znalezienie pracy nie rozwiąże problemu. Powtórzę, że kluczem jest tu przyjęty w więzieniu model adaptacyjny – trzeba go solidnie przeanalizować i nauczyć człowieka tego, co pomoże mu tę pracę utrzymać, dogadać się z żoną, z mamą, z kumplem.

Habryło Na poziomie behawioralnym wszystko sprowadza się do odtwarzania pewnych zachowań wyuczonych w więzieniu – człowiek często nawet nie wie, że to nie jest najlepszy sposób osiągnięcia swoich celów. Dopóki nie nabędzie nowych, bardziej pasujących do życia na wolności wzorców, ciągle będzie ponosić porażki. My pomagamy przychodzącym do nas ludziom zmienić ich nawyki.

Szeliga Bywa, że taki więzień przychodzi do Urzędu Miasta wyrobić dowód i to okazuje się ponad jego siły. Wystarczy, że jakiś urzędnik mu odburknie, i już ma ochotę wyrwać drzwi z futryny i nimi rzucić.

Habryło Jeden z naszych byłych podopiecznych, który teraz pracuje w fundacji, opowiadał, że gdy wychodził z więzienia, był przekonany, że dokładnie już wie, co chce zrobić, i jest zmotywowany do dokonania zmiany. Ale zderzenie z rzeczywistością szybko mu pokazało, że to nie jest takie proste. Poczuł się tak przytłoczony, że od razu poszedł do monopolowego, bo tak sobie radził wcześniej z trudnymi emocjami – po prostu pił. W sytuacji kryzysu sięgnął po to, co mu się sprawdzało. Dlatego tak ważne jest, żeby byli więźniowie mieli jakąś sieć wsparcia, która ich chwyci, gdy dopadnie ich kryzys. My tu jesteśmy po to, żeby to wszystko sobie ponazywać, żeby ludzie zrozumieli, co się z nimi dzieje. A wtedy będziemy mogli poszukać wyjścia z sytuacji.

Szeliga Przecież kryzys to naturalna sprawa – nieprzyjemna bardzo, ale nie omija nikogo. Dla byłego więźnia kluczowe jest jednak, czy ma umiejętności, żeby sobie z nim poradzić, czy sięgnie po stare metody – pobije kogoś albo pójdzie pić, a kryzys i tak zostanie.

Trzeba pamiętać o charakterze przemiany, którą przechodzi człowiek w zakładzie karnym. Musi jej dokonać sam, bez wsparcia i w bardzo krótkim czasie, bo jeżeli nie zaadaptuje się dość szybko do otoczenia, to mogą go spotkać różne naprawdę przykre sytuacje ze strony więźniów. Zupełnie inaczej wygląda dynamika zmian u osób żyjących na wolności. Po pierwsze to jest długi proces, nawet kilkuletni, po drugie często mamy przy tym wsparcie, np.psychoterapeuty. Więzień jest tego pozbawiony, więc o jego przemianie możemy myśleć jako o traumie. To jest tak silne, tak szybkie i tak bolesne doznanie, że odkręcenie tego wszystkiego jest bardzo trudne. Człowiek, który wychodzi z więzienia, ma symptomy zbliżone do zespołu stresu pourazowego.

Buczek Takim osobom dają Państwo narzędzia do radzenia sobie z traumą, ale zapewne dla wielu to jest pierwszy moment, kiedy ktoś im pokazuje takie możliwości, bo nawet przed wyrokiem nie nauczono ich sobie radzić z kryzysami.

Szeliga Tak też się zdarza, bo wielu naszych podopiecznych ma za sobą domy dziecka i poprawczaki, czyli od najmłodszych lat wychowywały ich instytucje, więc nie wiedzą, jak wygląda życie w rodzinie. Dla jednego z nich odkryciem było robienie sobie w kuchni kanapki przy innych ludziach, bo u niego w domu jadło się na szybko konserwę prosto z puszki i w ogóle nie było rytuału przygotowywania i jedzenia razem posiłku. On w wieku czterdziestu lat dopiero tego doświadczył i mówi: „Ale super, pierwszy raz w życiu robię sobie kanapkę, poświęcam na to trochę czasu, żartuję z domownikami”.

Habryło Tutaj też jest ważny aspekt partycypowania w kulturze, spędzania wolnego czasu. Często taki człowiek ma pięćdziesiąt lat i pierwszy raz w życiu idzie do teatru albo do zoo. Wydaje się, że to takie banalne doświadczenia z dzieciństwa, że każdy kiedyś widział pingwiny nie tylko w książce, a tutaj okazuje się, że to kompletnie nie jest oczywiste.

Szeliga Wielu naszych podopiecznych dopiero musi nauczyć się pewnych ról społecznych, w których na co dzień wszyscy funkcjonujemy. My im to proponujemy przez pewną analogię do zakładu karnego. Tam kluczowa jest hierarchia, ale w złym tego słowa znaczeniu. U nas panuje hierarchia odwrócona w stronę człowieka. Przydzielamy każdemu podopiecznemu funkcję w społeczności, pełnioną rotacyjnie przez sześć tygodni. Każdy jest szefem ochrony, szefem kuchni, szefem remontu, gospodarzem domu, ogrodnikiem – w ten sposób zarządza tym miejscem, czyli jest na szczycie hierarchii, ale opartej na szacunku, godności, wymaganiach, a nie na rozkazywaniu. My, kadra, patrzymy na to z boku. Oczywiście interweniujemy, jeśli trzeba, ale nasz program służy temu, żeby podopieczni brali odpowiedzialność za swoje decyzje. Dlatego też chociażby drzwi ośrodka są cały dzień otwarte, podopieczni wchodzą i wychodzą, kiedy chcą, wrócić muszą tylko na noc. Przygotowujemy ich przecież do życia o własnych siłach.

Buczek A czy mieszkańcy mogą opuścić ośrodek na dłużej?

Szeliga Raz w miesiącu przysługuje im przepustka, po trzech miesiącach mogą prosić o dwie.

Buczek Czy dla mieszkańców to nie jest frustrujące, gdy dorosły mężczyzna musi tłumaczyć się na przykład z tego, że chce pojechać do swojej dziewczyny?

Szeliga Paradoksalnie większy problem jest w drugą stronę. Oni wolą, żebyśmy to my podejmowali za nich decyzje, bo w pierwszych miesiącach po wyjściu z aresztu ta swoboda jest czymś przerażającym dla ludzi, którzy przez dłuższy czas byli bardzo mocno kontrolowani i zabrano im prawo do podejmowania jakiejkolwiek większej decyzji.

Habryło Jesteśmy instytucją, zatem pewne ramy wspólnego funkcjonowania są tu niezbędne. Udział w naszym programie jest dobrowolny, co więcej, trzeba nam pokazać, że naprawdę komuś zależy, żeby się tu dostać. A my na każdym kroku podkreślamy: „Nie musisz tu mieszkać, jeśli jednak się na to zdecydowałeś, będziemy od ciebie wymagać poszanowania zasad, które tu panują”. Jesteśmy przekonani, że te ramy są potrzebne, żeby stworzyć bezpieczne warunki do zmiany, o którą nam wszystkim chodzi.

Buczek A jeśli ktoś złamie zasady i na przykład nie wróci w terminie z przepustki?

Habryło Wtedy rozmawiamy z nim, co się stało. I nie chodzi o nas, kadrę, ale o całą grupę, żeby ktoś powiedział: „Słuchaj, stary, martwiłem się. Dzwoniłem do ciebie, nie odbierałeś, myślałem, że coś ci się stało”. I na tym nam właśnie zależy, żeby taki człowiek dostrzegł, że grupie nie jest obojętne, co on robi. W więzieniu szybko musiał się przyzwyczaić, że nikt się nim nie interesuje, więc czasem nawet mu nie przyjdzie do głowy, że ktoś się może o niego troszczyć. A jeszcze zdarza się, że taki człowiek pochodzi z rodziny wieloproblemowej, gdzie zadaniem dzieci było nie przeszkadzać, więc nikt nigdy nie odpowiadał na jego potrzeby, musiał je tłumić i siedzieć cicho. I dopiero teraz, co mnie niezwykle porusza, dorosły chłop, wydziarany, po pięćdziesiątce, mówi mi, że pierwszy raz w życiu usłyszał coś dobrego na swój temat.

Buczek To oznacza, że przeszedł niezauważony również przez cały system edukacji.

Habryło W instytucjach jest się jednym z wielu dzieci, a tu chodzi o relację bliskości, gdy ktoś spojrzy na takie dziecko i je zobaczy – to konkretne dziecko, a nie kolejną osobę, którą trzeba się jakoś zająć.

Buczek I z tych niedostrzeganych dzieci wyrastają dorośli, którzy też nie umieją dostrzegać potrzeb i uczuć innych.

Habryło Byli więźniowie to bardzo demonizowana w mediach grupa społeczna. Gdy zaczęłam pracę w fundacji, byłam szczerze zaskoczona, że to wszystko nie jest aż takie straszne, jak to opisują w gazetach. Nasi podopieczni często mają za sobą różne tragedie, przeżyli osobiste dramaty, przez co znaleźli się w określonych okolicznościach, które doprowadziły ich do takiej, a nie innej decyzji, a w konsekwencji do więzienia. Nie chcę tutaj nikogo usprawiedliwiać, ale w naszym ośrodku uznajemy, że podopieczni ponieśli już karę za swoje błędy i tutaj mają nowy start.

Szeliga To naturalne, że ludzie się boją byłych więźniów. W końcu to są przestępcy i nie ma co umniejszać zła, które wyrządzili. Popełniali przestępstwa i znaleźli się w adekwatnym miejscu, czyli w zakładzie karnym. Jednak gdy pozna się ich bliżej, to okazuje się, że za tym ich działaniem stoi odrzucenie w domu rodzinnym, poniżenie, bicie. Stąd bierze się ten ich brak umiejętności radzenia sobie z wyzwaniami, który pchał ich w stronę łamania prawa.

Jako społeczeństwo za rzadko myślimy o tym, że utrzymanie tych ludzi z dala od przestępstw jest przede wszystkim w naszym interesie, bo po pierwsze chodzi tu przecież o nasze bezpieczeństwo, a po drugie to się nam opłaca od strony ekonomicznej, żebyśmy nie musieli więcej płacić za ich odsiadkę. Dlatego powinniśmy się zastanowić, co możemy zrobić, żeby im pomóc w wyjściu na prostą.

Buczek Co zatem możemy zrobić?

Szeliga Przede wszystkim odczarować po części nasze myślenie o zakładzie karnym. Uświadomić sobie, że u człowieka osadzonego dzieją się na poziomie emocjonalnym i mentalnym te wszystkie rzeczy, o których rozmawialiśmy i których nie da się potem wymazać ot tak. Tymczasem wiele osób myśli, że z zakładu karnego więzień wychodzi zresocjalizowany, przygotowany do uczciwego życia – i tego właśnie od niego oczekuje. Trzeba jasno powiedzieć, że w wielu przypadkach bez dodatkowego wsparcia taki człowiek nie ma szans sobie poradzić, więc prędzej czy później znowu wróci za kratki.

Buczek Resocjalizacja w więzieniach nie działa?

Szeliga Więzienie to instytucja totalna, która sprawia, że ludzie zrobią wszystko, by przetrwać. Czy tam możliwa jest zatem resocjalizacja? Nie oceniam tutaj pracy służby więziennej, tylko samą strukturę, jaką jest zakład karny. Jeśli więzienie zmusiło człowieka do przyjęcia jakiegoś modelu adaptacyjnego, to trudno oczekiwać, że samo więzienie potrafi skutecznie z tych mechanizmów wyprowadzić.

Habryło Łatwiej to zrozumieć przez analogię z pandemią. Większość ludzi rozdziela przestrzeń pracy i życia prywatnego. Gdy wybuchła pandemia, nagle wszystko zostało sprowadzone do obszaru mieszkania. Nie ma przypadku w tym, że akurat wtedy wzrosły statystyki dotyczące rozwodów i rozstań – to naturalny skutek tego, że zostaliśmy zmuszeni, żeby wszystko robić w jednym miejscu i ciągle razem. Oczywiście możemy sobie powiedzieć: „Hej, muszę zadbać o work-life balance i higienę pracy”, ale wszyscy wiemy, że to niemożliwie, gdy cała rodzina tłoczy się na trzydziestu metrach kwadratowych. Stawianie sobie takich celów jest kompletnie nierealistyczne. Szansa na poprawę będzie dopiero wtedy, gdy wrócimy do biur, a dzieci znów pójdą do przedszkola.

Szeliga Trzeba po prostu zadać pytanie, czy nie żądamy rzeczy niemożliwych. Może zakład karny niech będzie od karania, a resocjalizacją powinny się zająć takie instytucje jak nasza?

Buczek Wróćmy zatem do pytania, jak społeczeństwo może wesprzeć Państwa pracę.

Habryło Jakiś czas temu mieliśmy warsztaty z mieszkańcami, którym zadaliśmy dokładnie to samo pytanie. Na co dzień ciągle rozmawiamy o tym, co oni powinni robić, ale wtedy zapytaliśmy, co mogliby zrobić inni, żeby im ułatwić powrót do życia. Przygotowaliśmy wspólnie szereg postulatów, ale na ich czele stało to podstawowe hasło: „Nie chcemy być dożywotnio więźniami przeszłości!”. Nasi podopieczni podkreślali, że nie chcą być karani w nieskończoność za coś, co kiedyś zrobili – a tym właśnie jest nieustanne postrzeganie ich tylko przez pryzmat tego jednego doświadczenia z przeszłości.

Oczywiście zmiana perspektywy wymaga dużej otwartości i sporych zasobów wewnętrznych, ale tylko w ten sposób możemy pozwolić ludziom na dokonanie w sobie koniecznej zmiany. Mam wrażenie, że czasem to właśnie my im na tę zmianę nie pozwalamy, bo już ich zakwalifikowaliśmy jako margines społeczny i nie wyobrażamy sobie, że mogliby przejść gdzieś indziej. A przecież każdy człowiek ma złożoną historię i w zależności od tego, na jaki fragment jego życia patrzymy, układa się ona w inną opowieść. Wzięcie jakiegoś wycinka i zbudowanie na tej podstawie kompletnego obrazu jest bardzo nie fair.

Szeliga To właśnie jest kluczowa sprawa, czy jesteśmy w stanie takiemu człowiekowi powiedzieć: „Popełniłeś przestępstwo, odbyłeś za to zasłużoną karę, wyzerowałeś rachunki – co teraz możemy zrobić, żebyś umiał do nas dołączyć?”.

Habryło Tu pozwolę sobie na małą dygresję. Moim pierwszym kierunkiem studiów była wiedza o teatrze. Na zajęciach z analizy i interpretacji spektaklu uczono nas, że elementarną zasadą jest, aby po wejściu na widownię i zajęciu swojego miejsca „wyzerować się” – nie wnosić swoich oczekiwań względem tego, co chce się tu przeżyć, czego doświadczyć; zapomnieć o wszystkim, co się na ten temat przeczytało. Wypracować w sobie stan zero i wtedy zacząć oglądać. Jeśli człowiek wniesie ze sobą cały bagaż uprzednich wyobrażeń, nie ma szans właściwie odebrać spektaklu.

I tutaj jest podobnie – jeśli się wobec naszych podopiecznych na starcie nie wejdzie w ten stan zero, to nigdy się ich naprawdę nie zobaczy z tym, z czym oni do nas przychodzą. Będziemy cały czas projektować na nich swoje wyobrażenia i z góry zakładać, co im się przytrafiło, jakie mają problemy, jak powinni je rozwiązywać. A przecież my mamy jedynie pomagać człowiekowi znaleźć jego własne cele, a nie narzucać mu swoje.

Buczek Pani droga do tego miejsca nie była chyba oczywista. Teatrolożka w ośrodku penitencjarnym?

Habryło Jako młoda osoba próbowałam w życiu różnych zajęć i to one doprowadziły mnie do szkoły trenerskiej, gdzie poznałam Edwarda, a on po pewnym czasie – wiedziony swoją wizją rozwoju fundacji jako przestrzeni interdyscyplinarnej współpracy – zaproponował mi dołączenie do zespołu. Zaufałam mu, że wie, co robi, i moje doświadczenia mogą się okazać przydatne, że mogę tę Pomostową drużynę wzmocnić.

Buczek Czy w domu, gdzie mieszkają sami faceci, płeć ma znaczenie?

Habryło Oczywiście. Nasza seksualność nie jest czymś niewidzialnym w polu pracy z podopiecznymi. Przecież oni na nas patrzą nie tylko przez pryzmat naszych kompetencji zawodowych, ale odbierają nas po prostu jako kobiety, które są atrakcyjne, z którymi są w stanie nawiązać jakąś bliską relację emocjonalną, którym zaczynają ufać. Zdarza się, że się zakochują.

Buczek I co wtedy?

Habryło My sami, jako kadra, musimy to zauważyć i zaakceptować – takie rzeczy zwyczajnie się dzieją. Po to mamy superwizję i zebrania kliniczne, żeby to wyłapywać i – co jeszcze istotniejsze – umieć o tym rozmawiać w zespole. Potem przychodzi czas na rozmowy indywidualne z samym zainteresowanym, ponazywanie sobie tego, co on czuje, jasne zdefiniowanie naszej relacji – to jest także część tej pracy.

Szeliga W takich sytuacjach działamy wielopłaszczyznowo. Dla sporej części naszych podopiecznych to jest pierwsze w życiu doświadczenie pozytywnej relacji z kobietą, bo na przykład w ich domu mama była przemocowa i nie zaznali nigdy bliskości. Dlatego ważne jest, żeby zespół był damsko-męski, bo pozwala to na nawiązanie przyjaznej relacji z kobietą. To zróżnicowanie płciowe kadry samo w sobie jest już elementem korekcyjnym. Podobnie jak fakt, że specjalista otwarcie i bez podchodów rozmawia z podopiecznym o jego uczuciach, uczy go nazywania swoich emocji.

Habryło Fundamentalna w pracy w tym miejscu jest świadomość roli, w jakiej się występuje. Każdy członek naszego zespołu jest w ośrodku w roli specjalisty readaptacji, a nie koleżanki lub kolegi. To wymaga od niej lub niego kontroli i uważnego zawiadywania kontaktem z podopiecznym w każdej sytuacji – niezależnie, czy jest to wspólne gotowanie, warsztat grupowy czy gra w planszówki. My to określamy byciem w postawie korekcyjnej.

Buczek To nie jest raczej praca dla każdego. Jaka kompetencja jest tutaj najważniejsza?

Szeliga Umiejętność stawiania granic i trzymania cały czas ręki na pulsie, żeby nikomu nie pozwolić ich przekraczać. A także wytrzymałość na ciągłe konfrontacje, czasem nawet dwadzieścia razy na dobę, gdy podopieczny na różne sposoby próbuje nami manipulować, bo taki model adaptacyjny z więzienia powiela w stosunkach z nami. Musimy być gotowi w każdej chwili takie zachowania rozbrajać, jasno nazywać to, co on robi. A czasem to są naprawdę silne osobowości i te konfrontacje do lekkich nie należą.

Habryło Istotna jest też elastyczność i otwartość na zmiany wynikające z różnych faz procesu grupowego. Innego rodzaju interwencji wymaga praca z grupą w pierwszej fazie, gdy dopiero zawiązują się relacje, a innego po paru miesiącach, gdy już można przenosić odpowiedzialność coraz bardziej na grupę. To bywa intelektualnie i poznawczo bardzo absorbujące i trzeba być otwartym na uczenie się, bo tu nie ma prostych recept i każda sytuacja może mieć milion wariantów.

Szeliga To jest praca, która wymaga ciągłego zaangażowania i świadomości, co się w całym domu dzieje. Trzeba wiedzieć, na jakim etapie jest każdy z podopiecznych i jak funkcjonuje grupa jako całość. Jeśli na samym początku pobytu w ośrodku podopieczny wróci pijany – a na naszym terenie obowiązuje zakaz picia alkoholu – to nie można wymagać od grupy, żeby to udźwignęła. Ale już po paru miesiącach kadra nie musi interweniować, tylko może powiedzieć: „Idź do szefa ochrony, on się tobą zajmie”.

Buczek A co on może zrobić?

Szeliga Szef ochrony ma obowiązek usunąć z ośrodka tę osobę. Wszystko odbywa się zgodnie z zasadami, które każdy podopieczny zaakceptował, podpisując z nami na wstępie kontrakt. To mieszkańcy zarządzają tym miejscem, a my jesteśmy od obserwowania, jak sobie z danymi doświadczeniami radzą, czy potrzebują wsparcia. Nie odsuwamy od nich przykrych konsekwencji ich decyzji, bo przede wszystkim chcemy, żeby wzięli w swoje ręce odpowiedzialność za własne życie. 

Karolina Habryło – wiceprezeska zarządu Fundacji „Pomost”, specjalistka readaptacji. Studentka psychologii SWPS, absolwentka wiedzy o teatrze UJ, Holistycznej Szkoły Trenerów, studiów podyplomowych z przygotowania pedagogicznego AHE, trenerka diagnozowania i wdrażania innowacyjnych narzędzi optymalizujących readaptację byłych więźniów. Animatorka z długoletnim doświadczeniem w tworzeniu warsztatów edukacyjnych.

Edward Szeliga – fundator i założyciel Fundacji „Pomost”, obecnie dyrektor prowadzonego przez nią ośrodka readaptacyjnego, prezes zarządu Fundacji i inicjator jej działań, specjalista readaptacji. Certyfikowany terapeuta uzależnień, trener diagnozowania i wdrażania innowacyjnych narzędzi optymalizujących readaptację byłych więźniów, holistyczny trener procesu grupowego, streetworker. Więcej informacji o Fundacji „Pomost”: www.fundacja-pomost.pl.

Wiara

Charyzmaty bez nadużyć

Bóg nie stosuje przemocy, ale niektórzy powołujący się na Niego prorocy – owszem. Jakich bezpieczników potrzebuje duchowość charyzmatyczna, żeby unikać nadużyć? Powinniśmy słuchać kierownika duchowego czy swojego sumienia? Jak wykorzystać potencjał zielonoświątkowego przebudzenia w Kościele?

Kierownik duchowy może się mylić

Barbara Smolińska w rozmowie z Katarzyną Sroczyńską

W kierownictwie duchowym mamy często odtworzenie relacji podwładny–zwierzchnik. Wolę mówić o towarzyszeniu duchowym. To zupełnie inna relacja. Są dwie osoby, ale idą obok siebie. W tak rozumianym towarzyszeniu chodzi o krytyczne słuchanie sumienia, a nie zwierzchnika.

Katarzyna Sroczyńska W adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium papież Franciszek pisze: „Bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy mężczyzn i kobiet, którzy mają doświadczenie w towarzyszeniu. Znają sposób postępowania, w którym wyróżnia się roztropność, zdolność rozumienia, sztuka oczekiwania, uległość Duchowi. Byśmy chronili wszyscy razem powierzające się nam owce przed wilkami”.

Ale kiedy ostatnio myślę o kierownictwie duchowym – bo w Kościele ciągle używamy tego terminu częściej niż określenia „towarzyszenie duchowe” – to przychodzą mi do głowy raczej historie wilków w owczych skórach, choćby dominikanina Pawła M.czy braci Thomasa i Marie-Dominique’a Philippe’ów. Wszyscy oni dopuszczali się latami przemocy, także seksualnej, wobec osób, dla których byli autorytetami i kierownikami duchowymi. Jak to więc jest: potrzebujemy kierowników duchowych czy lepiej przed nimi uciekać?

Barbara Smolińska Myślę, że w naszych czasach coraz więcej osób szuka towarzyszenia duchowego, ale już niekoniecznie kierownictwa. Potrzebujemy kogoś, kto potrafi mądrze wspierać nasze duchowe poszukiwania, empatycznie słuchać, zachęcać do wewnętrznej pracy, dodawać nadziei, czasem widzieć głębiej i wyraźniej. Kierownictwo za bardzo kojarzy się z tym, że ktoś mi mówi, co mam robić. Znajomi związani z Ruchem Rodzin Nazaretańskich wiele lat temu opowiadali mi rzeczy, które były dla mnie szokujące. Dorośli ludzie, małżeństwo, pytali na przykład kierownika duchowego, na co mają wydać pieniądze, i on za nich decydował. Budziło to we mnie opór, niepokoiło mnie i uważałam, że nie przyczynia się to do ich wewnętrznego rozwoju.

Jedni tego typu relacji nie podejmą w ogóle, inni z kolei łatwo w nią wejdą. Mam na myśli nie tylko osoby poddające się kierownictwu, ale i kierowników. Komuś, kto ma niskie poczucie własnej wartości czy trudności w relacjach, władza nad innymi dużo daje.

Żywa i autentyczna relacja z Bogiem nie musi oznaczać silnych przeżyć emocjonalnych. Życie duchowe to coś więcej niż nasza uczuciowość.

Z kolei po stronie tych, którzy dadzą się w ten sposób kierować, będą niejednokrotnie osoby mające trudność z podejmowaniem decyzji oraz wzięciem odpowiedzialności za własne życie – osoby, które się tego boją. Wielu z nas doświadcza takiego lęku. I wielu woli usłyszeć: „Zaręczyny trzeba zerwać” albo: „Nie żeń się, idź do klasztoru”. Wtedy mniej się ryzykuje. Czasem kierownik mówi zresztą: „Wiem, mam światło z góry”.

Bywa więc, że w kierownictwie mamy odtworzenie relacji typu podwładny i zwierzchnik. Towarzyszenie to zupełnie inna relacja, choć też z jasnym rozróżnieniem: jest osoba, której się towarzyszy, i jest ta, która towarzyszy. Ale one idą obok siebie.

Sroczyńska Czy kierownictwo duchowe byłoby bezpieczniejsze, gdyby opierało się na relacji bardziej partnerskiej?

Smolińska Sądzę, że tak. Kiedy mówimy dziś o kimś, kto towarzyszy innym duchowo, to mamy na myśli osobę z pogłębionym własnym życiem duchowym, najczęściej też z większym doświadczeniem, ale też – to niezwykle ważne (!) – z doświadczeniem „bycia towarzyszonym” przez kogoś. Wydaje mi się, że w tradycyjnym ujęciu może wyglądać to tak, że istnieje grupa kierowników duchowych, najczęściej księży, i grupa osób przez nich kierowanych. Zaś w towarzyszeniu ten, kto komuś towarzyszy, ma również kogoś, kto towarzyszy jemu. Każdy więc, kto chce iść drogą towarzyszenia duchowego i chce rozeznawać, ma kogoś, kto jest obok i głównie go słucha. Relacja już od początku jest tu więc bezpieczniejsza, bo towarzysz tylko czasem występuje w tej funkcji, nie pełni jej ciągle, ma też własne doświadczenie „bycia towarzyszonym”.

Sroczyńska Czy towarzyszenie albo kierownictwo duchowe różni się od psychoterapii?

Smolińska Oczywiście. W kierownictwie / towarzyszeniu duchowym materiałem do rozmowy jest relacja z Bogiem oraz z innymi ludźmi i modlitwa. Nie można towarzyszyć duchowo osobie, która się nie modli. W psychoterapii pacjent i jego terapeuta zajmują się również relacjami, ale także zachowaniami, potrzebami, uczuciami, a więc życiem psychicznym człowieka.

Sroczyńska Czytając raport komisji dominikańskiej, miałam wrażenie, że Paweł M.często występował w roli psychoterapeuty. Mówił dużo o relacjach z rodzicami, o bardzo wczesnym dzieciństwie, o zranieniach emocjonalnych czy duchowych, do których wówczas doszło.

Smolińska Tak, w kierownictwie czy towarzyszeniu duchowym pojawiają się wątki relacji z ludźmi. Na rekolekcjach ignacjańskich często zdarza się, że ktoś pod wpływem Słowa Bożego przypomina sobie coś ze swojego życia, jakieś traumatyczne wydarzenie, i dzieli się tym ze swoim towarzyszem. Różnica jest taka, że w psychoterapii tygodniami będziemy się tym zajmować, badać to głębiej, pomagać przeżyć rozmaite uczucia związane z tym trudnym doświadczeniem. W towarzyszeniu duchowym tego nie robimy, tam jest raczej odniesienie do modlitwy, powierzanie przeżyć Bogu. Jednego z drugim nie należy mylić. Towarzysz duchowy w żadnym razie nie powinien wchodzić w rolę psychoterapeuty.

Ale równocześnie wydaje mi się, że tego się nie da tak zupełnie oddzielić, bo człowiek jest jednością psycho-fizyczno-duchową i te wszystkie wymiary w nas są.

Sroczyńska Zatem samo pojawienie się tematu relacji, np.z rodzicami, w kierownictwie duchowym nie jest niepokojące?

Smolińska Niepokojące byłoby, gdyby kierownictwo czy towarzyszenie polegało wyłącznie albo w dużej mierze na zajmowaniu się przeszłością, relacjami z rodzicami, traumami. W duchowości chrześcijańskiej najważniejsza jest relacja z Bogiem. Oczywiście relacje z rodzicami mogą wpływać na relację z Panem Bogiem, przede wszystkim na Jego obraz. Jeśli mieliśmy przemocowego ojca...

Sroczyńska ...to trudno nam uwierzyć w Boga Ojca kochającego.

Smolińska Tak właśnie. Dlatego trzeba o tym rozmawiać w kierownictwie duchowym czy towarzyszeniu. Niepokojące będzie – i to też się pojawiło w raporcie komisji dominikańskiej – jeśli ktoś w ogóle nie porusza w kierownictwie tematu rodziny, a jego kierownik mówi: w historii twojego dzieciństwa były na pewno jakieś straszne rzeczy. Bo skąd on to wie? A poza tym do czego to ma być potrzebne w tym momencie? To się zaczyna robić przemocowe. Kierownik czy towarzysz (naprawdę wolę to określenie!) uważnie słucha i podąża za tym, któremu towarzyszy, nie wyprzedza go, nie wywiera nacisku swoimi wyobrażeniami na temat jego życia. Św.Ignacy w zaleceniach dla towarzyszy mówił wyraźnie, aby nie przeszkadzać w tym, co dzieje się między Bogiem a jego stworzeniem, czyli rekolektantem. A więc trzeba się trzymać perspektywy duchowej, towarzysz duchowy modli się i prosi o światło Ducha Świętego.

Sroczyńska Też dla siebie.

Smolińska Tak, dla siebie i dla osoby, której towarzyszy.

Sroczyńska Usłyszałam kiedyś od pewnej osoby, że modliła się za mnie i uważa, bo dostała takie natchnienie od Ducha Świętego, że mam takie, a nie inne powołanie.

Smolińska Byłabym w takiej sytuacji bardzo ostrożna, choć wierzę, że można mieć natchnienia od Ducha Świętego, także kiedy jest się towarzyszem czy kierownikiem duchowym, również dla kogoś. Tyle że nie jest łatwo odróżnić, co pochodzi od Ducha Świętego, a co ode mnie. Zachęcałabym kierowników i towarzyszy do ogromnej ostrożności. W wypadku rozeznawania powołania zadaniem jest tak pomóc osobie, o którą chodzi, żeby to ona mogła dokonać integralnego wyboru swojej drogi życiowej. Bóg daje wolność wyboru. W chrześcijaństwie ta wolność człowieka jest mocno podkreślona.

Z kolei osobom, które korzystają z kierownictwa duchowego, miałabym ochotę powiedzieć: uwaga, kierownik duchowy może się mylić, nigdy nie pozna mnie do końca. Oczywiście dobrze jest obdarzać swojego kierownika zaufaniem, ale też pamiętajmy, że to człowiek, a nie Bóg. Jego rolą nie jest dokonywanie wyborów za człowieka, któremu towarzyszy.

Sroczyńska Taka reakcja wymaga jednak wewnętrznej siły i dość dużej dojrzałości, tymczasem o tym, jakie ma się powołanie, decydują często osoby młode, mało jeszcze dojrzałe.

Smolińska To delikatna sytuacja, wymagająca od kierowników tych cech, o których mówi papież Franciszek, czyli roztropności, uważności, sztuki oczekiwania, ale też dystansu do siebie.

Sroczyńska Ale kierownicy duchowi często reprezentują instytucje i organizacje, które chciałyby mieć więcej powołań.

Smolińska To prawda. I trzeba być bardzo dojrzałym, żeby móc od tego trochę abstrahować. Trzeba też pokory, czyli przeświadczenia, że ja też nie wiem. Że życie duchowe, powołanie to tajemnica każdego człowieka i Boga. Mogę być obok, mogę mieć jakieś wrażenie, światło z góry, ale naprawdę nie wiem do końca. To delikatna, subtelna materia wymagająca wrażliwości i właśnie pokory. Kierownik może raczej stawiać pytania i zachęcać do modlitwy, nigdy nie wolno mu wyrokować.

Sroczyńska W raporcie komisji, która badała rozmiary i przyczyny przemocy seksualnej w Kościele katolickim we Francji, znalazło się zalecenie, by podczas katechizacji uczyć wiernych, zwłaszcza dzieci i młodzież, wagi krytycznego słuchania sumienia w każdych okolicznościach. „Krytyczne słuchanie sumienia” wydaje mi się bardzo rzadkie w katechizacji, o jakiej słyszę na co dzień w Polsce.

Smolińska Mój znajomy uczestniczył niedawno w weekendzie dla młodych dorosłych katolików. Tematem były relacje. Zorganizowano między innymi panel, w którym brali udział psychoterapeuta i teolog, można im było zadawać pytania. Znajomego uderzyło, jak wiele padło szczegółowych pytań o to, czy coś jest grzechem, czy nie. Na przykład czy pocałunek w szyję jest grzechem. Przeraziła mnie ta opowieść. Bo pokazuje coś odwrotnego do tego, co przed chwilą zacytowałaś. Świadczy o niezwykle normatywnym wychowaniu, które rodzi w ludziach lęk: czy już się przechyliłem na stronę grzechu, czy jeszcze nie.

Poza tym świadczy o infantylizmie. Rzecz w tym, żeby młodzi ludzie, wchodząc w relacje, również erotyczne, byli w kontakcie jednocześnie z własnymi potrzebami emocjonalnymi, seksualnymi i wyznawanymi przez siebie poglądami oraz wartościami. Żeby to było w nich, żeby odpowiedzi potrafili znaleźć w swoim sumieniu, a nie żeby pytali kogoś z zewnątrz. W dobrze rozumianym towarzyszeniu duchowym chodzi właśnie o krytyczne słuchanie sumienia, a nie o słuchanie zwierzchnika.

Sroczyńska Infantylizowanie rozumiem także jako nadmierne ograniczanie i kontrolę – takie, którymi otacza się maleńkie dzieci, by zapewnić im bezpieczeństwo, ale starszym już by ono zaszkodziło, ograniczając ich rozwój. Z taką tendencją często spotykamy się w relacjach duszpasterskich, między innymi w kierownictwie duchowym. Szczególnie ważne jest w nich posłuszeństwo.

Smolińska Pojawia się pytanie, jak rozumiemy posłuszeństwo. Czy chodzi o słuchanie tego, co ktoś sądzi na mój temat, tego, co jego zdaniem będzie dla mnie dobre? To w istocie ma niewiele wspólnego z dojrzale rozumianym posłuszeństwem.

W kierownictwie duchowym niepokoić może nadmierna koncentracja na wymogach etycznych. Samo przestrzeganie przepisów nie pogłębia duchowości. Pierwszy powinien być przekaz o miłości.

Myślę, że chodzi tu raczej o wspólne rozeznawanie, słuchanie się nawzajem. Mój towarzysz ma mi coś do powiedzenia, słucham go jako człowiek wolny, czyli mogę jego słowa przyjąć, ale też mogę tego nie zrobić. I to jest pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Mogę przyjąć albo nie przyjąć, jestem wolny.

Sroczyńska Czy jeżeli mam poczucie, że kierownik próbuje mi coś narzucić, to powinna mi się zapalić lampka ostrzegawcza?

Smolińska Oczywiście. Podobnie jak niepokoić może nadmierna koncentracja na wymogach etycznych. Samo przestrzeganie przepisów nie pogłębia duchowości. Pierwszy powinien być przekaz o miłości, relacja. Jeśli żyję w świetle Bożej miłości, to zaczynam chcieć naśladować Jezusa, czyli wybierać rzeczy dobre. A u nas często ta kolejność jest postawiona na głowie: najpierw masz robić rzeczy dobre i nie robić złych.

Najważniejszym punktem odniesienia jest własne sumienie. Nie sumienie twojego kierownika, tylko twoje. Oczywiście, tu może się otworzyć dyskusja o tym, czy mam dobrze uformowane sumienie. Kierownictwo duchowe jest zresztą przestrzenią, w której ono się formuje.

Sroczyńska W tej relacji może również dochodzić do nadużyć sumienia. Do jego łamania.

Smolińska „Złamać” to jest mocne słowo, ja bym powiedziała raczej, że można coś narzucić. To nie jest trudne, tym bardziej że kierownictwo duchowe to relacja związana z podległością, w której kierownik duchowy niejednokrotnie prezentuje się jako ten, kto wie i posiada Boski autorytet.

Mnie jest cały czas bliżej do towarzyszenia duchowego, bo wtedy spotyka się dwóch chrześcijan, dwie siostry albo siostra i brat albo dwóch braci. Po prostu dwie osoby. I oczywiście dobrze, żeby ten, kto towarzyszy, przeszedł odpowiednią formację, miał pewną wiedzę, umiał słuchać, był uważny i delikatny i żeby był człowiekiem modlitwy. Czyli żeby sam prowadził życie duchowe – to jest konieczne. Ale w tej relacji otwiera się także przestrzeń równości: oboje chcą słuchać Ducha Świętego.

To nie jest sytuacja, kiedy spotykają się kierownik, który wie, dokąd prowadzić, wie, co jest dobre dla drugiego człowieka, oraz człowiek, który nic nie wie i przychodzi do kierownika, żeby go oświecił. Myślę, że jeśli tak to wygląda, to można nawet wykluczyć z takiego spotkania Pana Boga. Albo jest niebezpieczeństwo, że kierownik zajmie Jego miejsce. I wtedy już idziemy w stronę nadużyć. Nadużyć władzy, wpływu na sumienie i na życiowe wybory. To oczywiście jest bardzo niebezpieczne, szczególnie wobec ludzi młodych.

Sroczyńska Jakie formy może przybierać przemoc psychiczna? Wspomniałyśmy już o zarządzaniu nawet drobnymi szczegółami w życiu.

Smolińska To na pewno jest nadużycie, dlatego że wartością jest dojrzałość i odpowiedzialność za własne życie, a ten sposób bycia z kimkolwiek nie pomaga budować odpowiedzialności. W ogóle kierownik czy towarzysz duchowy nie musi pytać ani specjalnie odpowiadać, on ma przede wszystkim słuchać.

Przemocą psychologiczną może być manipulacja, narzucanie swojego punktu widzenia, niezachowywanie odpowiedniego dystansu emocjonalnego czy fizycznego, łamanie zasad dyskrecji, impulsywne czy aroganckie zachowania, krytykowanie, ocenianie, osądzanie.

Sroczyńska Czy w kierownictwie duchowym istnieje prawo do intymności? Czy są sprawy, o których można nie mówić?

Smolińska Oczywiście. To wydaje mi się podstawowe: mówię o tym, o czym chcę, i nie mówię o tym, o czym nie chcę. To wynika z wolności każdego człowieka, z wolności, z której w kierownictwie absolutnie nie powinniśmy rezygnować. Jest tu chyba tylko jedno pytanie, na które zobowiązana jestem udzielić odpowiedzi – dotyczy ono modlitwy, niekoniecznie jej treści, ale tego, czy w ogóle istnieje ona w moim życiu. Jeśli nie chcę na nie odpowiadać, to rzeczywiście trzeba postawić znak zapytania, czy w ogóle kontynuować towarzyszenie.

Sroczyńska W kierownictwie duchowym bywa używany argument, że jeśli nie mówisz wszystkiego, to znaczy, że ukrywasz duchowe rany. A te, które nie zostaną ujawnione, nie zostaną uleczone.

Smolińska Takie podejście wywołuje mój sprzeciw. Myślę, że te rany mogą zostać uleczone także w różnych innych sytuacjach. Poza tym relacja z towarzyszem duchowym, jak każda relacja, to proces, może nadejść taki moment, że będzie się chciało powiedzieć więcej.

Sroczyńska Inną formą przemocy psychicznej jest wykorzystywanie poczucia winy.

Smolińska Powiedziałabym, że rolą kierownika duchowego – spowiednika zresztą też – jest pomagać ludziom wychodzić z poczucia winy. Oczywiście jeśli wiemy, że zrobiliśmy coś złego, to zdrowo jest mieć poczucie winy, ale nie po to, żeby w nim utonąć czy się w nim pogrążyć. Zdrowe poczucie winy pojawia się i mija. To niezwykle ważne, by umieć przyjąć wybaczenie Boga, wybaczenie ludzi i wybaczyć samemu sobie. Rolą osób, które nam duchowo towarzyszą (podobnie jak psychoterapeutów), jest pomoc w rozwijaniu zdolności do odczuwania zdrowego poczucia winy. Podsycanie go czy pogrążanie w nim kogoś jest przemocowe i hamuje rozwój człowieka.

Sroczyńska Do Inicjatywy „Zranieni w Kościele”, z którą obie jesteśmy związane, zgłosił się niedawno członek pewnej wspólnoty zaniepokojony dyrektywną postawą jej lidera i kierownika duchowego. Ów ogłosił na przykład, że osoby należące do tej grupy nie mają prawa świętować urodzin, bo to nie jest zwyczaj chrześcijański.

Smolińska To pokazuje, że lider zawłaszcza przestrzeń osobistą ludzi. I buduje złudne poczucie podobieństwa i wspólnoty. To nie jest prawdą o nas, ludziach, że jesteśmy aż tak podobni. Ale często nie wiemy, co zrobić z różnicami. Obserwuję to, pracując jako psychoterapeutka z parami małżeńskimi czy partnerskimi. Kiedy pojawiają się różnice między partnerami, to często uruchamia się schemat: albo ty mnie zdominujesz, albo ja ciebie, więc wolę, żebym to ja dominował. I zaczynają się gry o władzę. Nie próbujemy tej różnicy wytrzymać ani się jej przyjrzeć, by nauczyć się z nią żyć, chcemy ją unieważnić.

Sroczyńska Kierownik duchowy może być też samotny i dlatego bardziej podatny na nadużycia. Czy Twoim zdaniem dałoby się przenieść do Kościoła takie narzędzie jak superwizja? W wypadku psychoterapeuty to możliwość omówienia swoich relacji z pacjentami z innym, doświadczonym i odpowiednio przygotowanym psychoterapeutą.

Smolińska Nawet nie możliwość, tylko bardzo poważne zalecenie.

Myślę, że tak, chociaż przypuszczam, że jeszcze długa droga przed nami. Aczkolwiek niedawno zgłosiła się do mnie przełożona pewnej wspólnoty zakonnej z prośbą o superwizję i pracujemy już od jakiegoś czasu. Rozmawiamy o jej relacjach – że tak powiem – z podwładnymi. To bardzo ciekawe rozmowy i bardzo się ucieszyłam, że ona poczuła taką potrzebę i szukała sposobów, by ją zrealizować. Także, z tego co wiem, w trakcie prowadzenia rekolekcji ignacjańskich towarzysze korzystają z superwizji.

Sroczyńska Kierownictwo duchowe to relacja intymna, w dużej mierze dotycząca życia wewnętrznego. Czy istnieją kryteria zewnętrznej weryfikacji prawdziwości opowiadanych historii? Bo przecież mogą też zdarzyć się fałszywe oskarżenia o przemoc w tych relacjach.

Smolińska Pewnie mogą, choć nie mam wrażenia, patrząc chociażby na to, co się dzieje w kwestii przemocy seksualnej w Kościele, żeby było dużo fałszywych oskarżeń. W Inicjatywie „Zranieni w Kościele” prawie nie mamy z tym do czynienia. Chociaż, jak mówię, nie można tego wykluczyć.

Problem jednak bardziej dotyczy tego, że różne osoby różnie rozumieją, co to jest dobre traktowanie i złe traktowanie. Albo co jest nadużyciem władzy, a co nim nie jest. Co jest przemocą psychiczną czy mobbingiem. Ja bym raczej myślała, że możemy mieć do czynienia z takim rodzajem sporu niż z okłamywaniem czy wprowadzaniem w błąd. Sprawcy przemocy psychicznej mogą nie uznawać, że doszło do zachowania przemocowego. To będzie się zdarzać częściej niż w wypadku przemocy seksualnej, bo przekroczenia psychiczne nie są tak ewidentne.

Sroczyńska Do wielu nadużyć i do przypadków przemocy psychicznej, o których wiemy, doszło we wspólnotach charyzmatycznych. Czy tego typu wspólnoty są z jakiegoś powodu bardziej narażone na nadużycia i manipulacje niż inne?

Smolińska Sądzę, że tak, w tym wypadku ryzyko jest wyższe. Przede wszystkim dlatego, że sposób modlitwy i rozeznawania jest często w tego typu wspólnotach oparty na emocjonalności, na uczuciach. Tu właśnie rodzi się niebezpieczeństwo, bo łatwo uznać emocjonalne poruszenie za pochodzące od Ducha Świętego, łatwo się pogubić. Często brakuje roztropności i dojrzałego rozeznawania, odniesienia do obiektywnej rzeczywistości. Mówię to, nie chcąc negować wartości ruchu charyzmatycznego, bo to na pewno nowa, ważna droga w Kościele.

Sroczyńska Do takich wspólnot często przyciąga ludzi pragnienie przeżycia czegoś wyjątkowego.

Smolińska To też może być niebezpieczne, nie mówiąc o tym, że przeżycia duchowe i przeżycia emocjonalne to jednak nie to samo. Żywa i autentyczna relacja z Bogiem nie musi oznacza silnych przeżyć emocjonalnych. Życie duchowe to coś więcej niż nasza uczuciowość.

Sroczyńska Ale są też wspólnoty, w dodatku charyzmatyczne, którym udaje się unikać raf, na przykład Chemin Neuf, do której należysz.

Smolińska Rzeczywiście. Wspólnota Chemin Neuf istnieje już prawie pięćdziesiąt lat, powstała w 1973 r. w Lyonie. A ostatnio założyciel tej wspólnoty, o.Laurent Fabre, mówił o tym, dlaczego jego zdaniem wspólnota uniknęła nadużyć i skandali. Chemin Neuf to wspólnota charyzmatyczna, ale zawsze podkreślamy, że ma dwie nogi; są to odnowa charyzmatyczna i duchowość ignacjańska z jej pięćsetletnią historią. W tej wspólnocie istnieje więc ciekawa synteza, spotkanie między sprawdzoną, tradycyjną drogą duchowości ignacjańskiej i nową drogą duchowości charyzmatycznej. Ważne jest również to, że wspólnota jest mocno osadzona w Kościele, nie robi się w niej niczego poza Kościołem, wbrew Kościołowi czy bez zgody Kościoła. Miłość do Kościoła i posłuszeństwo są bardzo ważne.

Z drugiej, tej nowej strony we wspólnocie panuje ogromna różnorodność. Jest ona międzynarodowa, działa w trzydziestu krajach na wszystkich kontynentach. To stawia wyzwania, ale równocześnie jest źródłem zdrowia i dynamizmu. Część jej członków mieszka w domach wspólnotowych, część w prywatnych. Kobiety i mężczyźni są razem – i w życiu codziennym, i we wszystkich misjach. Razem żyją i pracują małżeństwa, rodziny i celibatariusze. Myślę, że to nas zakorzenia w codzienności, w realności i jest hamulcem dla klerykalizmu.

W domach wspólnotowych obowiązki typu sprzątanie, gotowanie, pranie są podzielone między małżeństwa i celibatariuszy, nie tylko celibatariuszki, czyli ksiądz też ma dyżury w kuchni, tak samo jak mężatka, mąż czy siostra celibatariuszka. A kobiety bywają odpowiedzialne za zadania duszpasterskie, prowadzą towarzyszenie duchowe, pełnią wiele obowiązków, w których ludzie spoza wspólnoty spodziewaliby się widzieć księdza. Dodatkowo Chemin Neuf jest wspólnotą ekumeniczną – katolicką, ale o powołaniu ekumenicznym, więc obok katolików są w niej protestanci i prawosławni. Cały czas trzeba się mierzyć z wyzwaniami płynącymi z różnic, i to na różnych poziomach.

Sroczyńska Twoje doświadczenie towarzyszenia duchowego, o którym opowiadałaś, wyrasta właśnie z Chemin Neuf?

Smolińska Tak. Każda osoba we wspólnocie ma swego towarzysza duchowego, co związane jest z naszą zasadą przejrzystości. I myślę, że w towarzyszeniu – w odróżnieniu od kierownictwa duchowego – wcale nie jest najważniejsze to, co powie towarzysz. Ważniejsza jest osoba, która mówi o swoim życiu wewnętrznym, o relacjach, głośno nazywa swoje wewnętrzne sprawy. Zupełnie inaczej zaczynamy siebie rozumieć, jeżeli możemy głośno pewne rzeczy wypowiedzieć, a nie tylko myślimy o nich czy je przeżywamy.

Jak wspomniałam, zgodnie z zasadą przejrzystości każdy ma swojego towarzysza – absolutnie każdy, także odpowiedzialny krajowy i pasterz wspólnoty. Każdy jest również zawsze we fraterni, czyli małej grupie sióstr i braci, co roku zmienianej. I to jest coś ciekawego, sama tego doświadczałam wiele razy. Bo pierwsza myśl, kiedy dostajemy skład swojej fraterni, to czasami: o mój Boże, naprawdę nie mam ochoty widywać się z tymi akurat osobami co tydzień. Właśnie dlatego, że często są między nami duże różnice, w Polsce na przykład związane z poglądami politycznymi. Ale kiedy się poznajemy, uczymy się słuchać, nie polemizować, stajemy się sobie bliscy. Być może nadal różnice trwają, właśnie w poglądach politycznych czy w myśleniu o różnych sprawach, ale jesteśmy sobie bliscy.

Można powiedzieć, że nikt we wspólnocie nie pozostaje sam, nie wydaje się poleceń, o wszystkim się dużo rozmawia. Ważną drogą we wspólnocie jest uczenie się pojednania, dosyć często jesteśmy zachęcani, by porozmawiać z osobą, do której ma się jakiś żal, albo przeprosić, albo prosić o wybaczenie, za coś podziękować. We wspólnocie zachęcamy też do wejścia na drogę uzdrowienia wewnętrznego, uzdrowienia historii życia. Osoby w kryzysie, wszystkich, którzy potrzebują się zatrzymać albo rozeznać dalszą drogę, zapraszamy na rekolekcje w ciszy z towarzyszeniem duchowym. Budujemy teraz w Polsce Centrum Siloe – dom przyjęć dla osób w kryzysach, z rozmaitymi trudnościami, aby mogły w nim przebywać przez jakiś czas, by wejść na drogę uzdrowienia swoich zranień, szukać odpowiedzi na pytania, zatrzymać się, by z nowymi siłami i nowym spojrzeniem wrócić do swojej codzienności. Takie centrum we Francji wspólnota prowadzi już od kilku lat.

No i pewnie jeszcze ostatnia rzecz, o której mogę powiedzieć, to podział odpowiedzialności, mówimy, że u nas są odpowiedzialności krzyżujące się. Nikt nie jest odpowiedzialny za wszystkich innych, nikt nie jest liderem, który w żadnej sprawie nie jest nikomu podporządkowany. Istotna jest również aktywna rola kobiet. Niejednokrotnie w ekipie organizującej otwarte rekolekcje ignacjańskie osobą odpowiedzialną jest kobieta, oczywiście w ekipie jest też ksiądz. Poza tym wszystkie misje, rekolekcje są zawsze prowadzone przez trzy, cztery osoby, nigdy pojedynczo.

Sroczyńska Rozumiem, że opowiadając o tym, podkreślasz antyklerykalny mechanizm wmontowany w to funkcjonowanie, który zapobiega nadużyciom władzy. Relacje stają się bardziej równościowe.

Smolińska Tak, są równościowe i są w centrum. O to właśnie chodzi, kiedy mówimy, że jednym z charyzmatów Chemin Neuf jest braterstwo. Sposób towarzyszenia, współdzielenie odpowiedzialności, cotygodniowe fraternie, czas pojednania, to wszystko mówi o wadze, jaką przywiązuje się do relacji.

Sroczyńska W tych relacjach jest dużo elastyczności. Nikt nie zastyga w roli „wiedzącego lepiej”.

Smolińska Jesteśmy ruchliwą wspólnotą, szczególnie celibatariusze i celibatariuszki są dość często kierowani do zupełnie nowego miejsca na świecie. Rozmawia się o tym, zawsze pyta się osobę, jak ona to czuje, czy jest gotowa na przykład zmienić misję.

Sroczyńska Dla mnie kluczowe byłoby nie to, czy się ją pyta, tylko czy zdarza się, żeby ta osoba powiedziała: nie. I czy słucha się jej odpowiedzi.

Smolińska Tak, jak najbardziej. Każdy może powiedzieć: „Nie czuję się gotowy” i to jest honorowane.

Sroczyńska Bez względu na to, z jaką nadzieją możemy mówić o towarzyszeniu duchowym, to faktem jest, że żyje wokół nas wiele osób, które padły ofiarą przemocy, psychomanipulacji i nadużyć w kierownictwie duchowym. Jak możemy im pomóc?

Smolińska Myślę, że pomoc może mieć dwa wymiary, duchowy i psychologiczny. Pokrzywdzeni zresztą po pomoc sięgają, co widać też w telefonie „Zranieni w Kościele”. Więcej osób prosi o psychoterapię niż o spotkanie z mądrym duszpasterzem. Dla niektórych skrzywdzonych te dwie rzeczy mogą iść w parze i są im proponowane.

Prawie zawsze jest potrzebna psychoterapia, na której można przepracować krzywdę, zrozumieć, jak to się stało, że ktoś wszedł w psychomanipulację. Bo często jest to związane z innymi, wcześniejszymi wydarzeniami w życiu. Chodzi o to, żeby zrozumieć mechanizm i móc z niego wyjść, by w przyszłości nie być już podatnym na takie rzeczy. Ale też żeby nie żyć w poczuciu krzywdy, bo to jedna z gorszych rzeczy, jakie się mogą człowiekowi przytrafić – osiąść w poczuciu bycia ofiarą.

Praca psychologiczna jest wielu osobom potrzebna, ale potrzeba też pracy duchowej, mądrego towarzyszenia duchowego, które znam ze wspólnoty. Zapraszamy ludzi, żeby mogli w sytuacji bardziej braterskiego bycia z innymi zaleczać swoje zranienia, właśnie poprzez bycie z innymi na drodze duchowej, drodze z Bogiem.

Sroczyńska A kiedy teraz słyszysz o kierownictwie duchowym prowadzonym przez Kościół katolicki, to nie boisz się? Nie masz poczucia – po tym wszystkim, czego się dowiadujemy – że to obszar niebezpieczny? Dominuje wszak dyrektywny model kierownictwa duchowego.

Smolińska Pewnie mam przesadnie optymistyczne spojrzenie w związku z tym, że wiem, jak wygląda towarzyszenie duchowe w Chemin Neuf, gdzie ludzie są formowani do towarzyszenia duchowego, gdzie się tego uczą, zarówno teoretycznie, jak i praktycznie. Pewnie to mi pomaga widzieć nie tylko zagrożenia, o których bardziej czytam i słyszę z zewnątrz. Słyszę też o różnych sytuacjach na rekolekcjach, na których towarzyszę, i w gabinecie terapeutycznym. Ale widzę, że model praktykowany w Chemin Neuf się sprawdza. Naprawdę nic mi nie wiadomo, by pojawiały się u nas skargi na towarzyszy duchowych, nie słyszałam o przekraczaniu granic czy uprawnień, a jestem we wspólnocie ponad dwadzieścia lat. Jestem więc raczej dość dobrej myśli. Wydaje mi się, że problemy w kierownictwie duchowym są związane z klerykalizmem, paternalizmem, marginalizowaniem kobiet – i to się musi zmienić.

Sroczyńska Czy sądzisz, że da się wytyczyć granicę między byciem autorytetem a nadużywaniem autorytetu?

Smolińska To może zabrzmieć paradoksalnie, ale myślę, że jak się jest autorytetem, to lepiej o tym nie wiedzieć. Wystarczy, żeby inni wiedzieli. Natomiast jeśli już ktoś zaczyna myśleć, że jest autorytetem, to rodzi się niebezpieczeństwo. Jeśli za bardzo zaczynamy się koncentrować na tym, czy jesteśmy ważni, czy ludzie nas słuchają, to wchodzimy w niebezpieczne rejony. Trzeba koniecznie zachować pokorę, zdrowy dystans do siebie i poczucie humoru, umieć śmiać się z siebie, słowem – nie traktować siebie samych tak strasznie poważnie. 

Barbara Smolińska – doktor nauk humanistycznych, certyfikowana psychoterapeutka i superwizorka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Prowadzi specjalistyczną poradnię psychologiczną Pracownia Dialogu w Warszawie. Współtwórczyni Inicjatywy „Zranieni w Kościele”. Od ponad 20 lat razem z mężem zaangażowana we Wspólnocie Chemin Neuf.

Katarzyna Sroczyńska – dziennikarka. Była redaktorką naczelną miesięcznika „Coaching” i wicenaczelną kwartalnika „Przekrój”. Współzałożycielka Fundacji Tekla, działającej na rzecz wzmocnienia kobiet w Kościele. Rzeczniczka prasowa Inicjatywy „Zranieni w Kościele”.

Kultura

Czego szuka młody teatr?

Czym ma być teatr? Terapią? Komentarzem politycznym? Postreligijnym rytuałem? Odpowiedzią na kult wellness i fitness? Słuchamy młodych twórców. I słyszymy, że teatr to ćwiczenia z bliskości. Że to wspólnota przyjaźni. Że to droga przez mrok, pokazywanie tego, co najboleśniejsze. Czego szuka młody teatr?

Postreligijne rytuały

Sebastian Duda

Czy wspólnota przyjaźni naprawdę może być remedium na houellebecqiańską pustkę późnokapitalistycznej epoki, której doświadczyło tak wielu widzów spektakli teatru Potem-o-tem? A może to jedynie odsłonięcie pogrążających się w rozpaczy indywiduów – pełzająca apokalipsa?

Wczesną jesienią 2020 r. wybrałem się do TR Warszawa na spektakl Powierzchnie gładkie autorstwa i w reżyserii Marcina Zbyszyńskiego, wystawiane przez niezależny teatr Potem-o-tem. Na przedstawienie zaprosił mnie Filip Kosior – jeden z aktorów tej grupy. Poznaliśmy się dwa miesiące wcześniej na letnich warsztatach, które były przygotowaniem do kolejnej edycji festiwalu „Nowe Epifanie”.

W ślicznej mazurskiej scenerii nieopodal malowniczego jeziora Marózek miałem okazję w owym szczególnym pandemicznym czasie poznać wielu młodych twórców (tzn.takich, którzy nie przekroczyli jeszcze trzydziestki lub niewiele starszych), wywodzących się z różnych miast i środowisk teatralnych. Tam też usłyszałem po raz pierwszy o Potem-o-tem. Nie wiedziałem dotąd, że ta działająca zupełnie bez państwowych dotacji grupa zyskała już w Warszawie całkiem sporą popularność. Ich etiudy (w których obok Filipa występowali także Eliza Rycembel i Janek Marczewski – znani mi już nieco wtedy z ról filmowych, a także, od czasu do czasu, pisarz Piotr Sarmini) oglądałem na warsztatach z przyjemnością.

Za kanwę służyła m.in.Apokalipsa św.Jana, o której co nieco opowiadałem przybyłym na Mazury artystom. W improwizacjach w wykonaniu twórców Potem-o-tem dało się zauważyć przede wszystkim niezwykle inteligentny humor, z którego pomocą znakomicie puentowali poważne apokaliptyczne wątki. Było w tym dużo śmiechu, ale inteligentna zabawa wspierała celną interpretację wcale niełatwych tematów, jak np.znaczenie sakralnych ofiar w teorii mimetycznej René Girarda. Taka konwencja, jak się miałem naocznie przekonać w następnych miesiącach, to znak rozpoznawczy Potem-o-tem.

Na Mazury nie mógł niestety przyjechać wtedy założyciel oraz reżyser i autor sztuk wystawianych przez ten frapujący niezależny teatr – Marcin Zbyszyński. Poznałem go tuż po zakończeniu pokazu Powierzchni gładkich