Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Strych to najczęściej składowisko niepotrzebnych rzeczy i kurzu. Jest na nim
niemiło, nieprzyjemnie, a czasem może nawet i strasznie.
Ale właśnie tam codziennie toczy się życie ogromnej społeczności, która dla ludzi
wcale nie wydaje się taka duża - społeczności pająków. Te małe żyjątka mają swoje
pasje, przyzwyczajenia, zabawy oraz obowiązki. W ich sumiennym spełnianiu,
szczególnie wyróżnia się Kornel - pajączek o małym ciałku, wielkim sercu i
olbrzymiej pasji do muzyki. Jego marzeniem jest zagrać kiedyś na fortepianie. I choć
dotąd wydawało się to niemożliwe, wszystko zmieniło się pewnego dnia, gdy na
strych zawitała nadzieja.
“Wielka przygoda małych bohaterów”, to opowieść o sile przyjaźni, rodziny, miłości,
oddaniu, poświęceniu oraz o pokonywaniu lęków. Nauczy Cię, że jeśli czegoś
bardzo pragniesz, możesz to osiągnąć, przy odrobinie uporu, wiary w siebie oraz z
pomocą bliskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 103
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wielka przygoda małych bohaterów
Wielka przygoda małych bohaterów
Copyright © Maciej Lasota
Copyright © Wydawnictwo Postępu
ISBN: 978-83-68604-01-6
All right reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Latem na strych domu, w którym Nikola mieszkała wraz z rodzicami i dziadkami, mało kto zaglądał. Po pierwsze, było tam pełno kurzu. Gromadził się miesiącami, a nawet latami na kolejnych przedmiotach, znoszonych na stryszek z niezwykłą regularnością. Średnio dwa razy w miesiącu coś, co jeszcze niedawno wydawało się być nowe, piękne, niezastąpione i niezbędne, w końcu, jako bezużyteczne, nieatrakcyjne i już niepotrzebne, kończyło swój żywot na stryszkowym cmentarzysku rzeczy. Tam, zamiast roślin i traw — bujnie porastał je kurz.
Dobrym przykładem może być tu chociażby kupiona całkiem niedawno sukienka mamy. Gdy mama płaciła za nią w sklepie, nie mogła przestać zachwycać się jej zwiewnością, krojem i wzorem. Wręcz na głos, publicznie, przy Nikoli, tacie, a nawet pani sprzedawczyni, obiecała uroczyście, że tej kreacji to ona w ogóle na strych nie wyniesie! Nie godzi się przecież, żeby takie cudo kiedykolwiek miało się kurzyć. A jednak! Sukienka trafiła na strych w tempie niemalże rekordowym. W historii tego domu szybciej znalazły się tam tylko stare numery „Przeglądu Sportowego”. Nie wiecie, co to? W porządku. Już tłumaczę.
Jak sama nazwa wskazuje, jest to gazeta sportowa. Jedna z najstarszych w kraju, a dziadek zbierał jej każdy numer. Nieprzerwanie. Od dziecka aż do dziś. W końcu, gdy pewnego dnia sterty z gazetami zrobiły się wyższe niż storczyki rosnące spokojnie w doniczce na parapecie, decyzja babci mogła być tylko jedna: część tej sportowej pisaniny musi trafić na strych! A jeśli dziadkowi się coś nie podoba, to też może przeprowadzić się tam razem z resztą ukochanych gazet.
Takich rzeczy wynoszonych na strych było oczywiście o wiele więcej, toteż zrozumiałe, że kurz hulał tam w najlepsze, mimo regularnych porządków.
Ale!
Jeśli uważnie słuchaliście tej historii, to pamiętacie, że na początku, podając powody, dla których domownicy rzadko zaglądali na strych, powiedziałam: po pierwsze. A skoro tak, to musi być przecież jeszcze jakieś po drugie, po trzecie albo i po czwarte, prawda? Oczywiście. Na szczęście w naszej historii na czymś „podrugim” wyliczanka się skończy.
A więc — po drugie, do częstych wizyt na strychu zniechęcał domowników panujący tam straszliwy upał, który najmocniej dawało się odczuć latem, szczególnie za dnia. Co ciekawe, ów gorąc doczekał się nawet własnego żartu. Otóż ilekroć ktoś w domu wspominał coś o chęci wyjazdu na wakacje do ciepłych krajów, dziadziuś wychylał wzrok i sumiaste, siwe wąsy zza gazety, wybuchał śmiechem pomieszanym z kaszlem, po czym stwierdzał: „Afryki wam się marzy — idźcie na strych. Tam temperatury wyższe, a ceny niższe!”.
No dobrze, ale skąd tam taka temperatura? Otóż dach domu zrobiony był z blachy, która pod wpływem silnych promieni letniego słońca nagrzewała się niczym patelnia tuż przed wrzuceniem na nią jajek na jajecznicę. Dosłownie nie szło wytrzymać!
Jednak to, co dla ludzi było warunkami nie do wytrzymania, stanowiło istny letni raj na ziemi dla pająków. Kurz zapewniał przyjemną suchość, zaś upał — ciepełko i pewność, że „człowieki” nie będą zakłócać spokoju ciągłym łażeniem z kąta w kąt. Pająki nie mogły chcieć więcej. Zresztą to, że ukochały sobie stryszek, było widać od razu, kiedy tylko ktoś na niego wszedł. Wszystko bowiem pokrywała gęsta sieć dokładnie utkanych pajęczyn. Nitki otulały także każdy znajdujący się tam przedmiot, zupełnie jakby pająki z jakiegoś powodu chciały o stryszkowe rzeczy zadbać. Teraz może wydawać się wam to dziwne, ale już za chwilę wszystko się wyjaśni, bo, jak każdy szczegół tej historii, także i ta dziwna troska o przedmioty ma swoje całkiem logiczne wyjaśnienie.
Zacznijmy od tego, że…
…pająki zawsze były przeganiane ze ścian, sufitów i zakamarków ludzkich domostw. A to za pomocą butów, kapci, a to ścierek czy ręczników. Ludzie polowali na pająki tym, co akurat mieli pod ręką. Także „Przeglądem Sportowym” dziadka. Nic więc dziwnego, że te małe żyjątka z kilkoma nóżkami wytworzyły pajęczą nitkę porozumienia z przedmiotami, które najpierw były kochane, a potem — podobnie jak pająki — z niezrozumiałych powodów — wyganiane. Tyle że na strych.
Pajączki nie potrafiły tego zrozumieć. No bo jak, na przykład, Nikola mogła się niemal z dnia na dzień pozbyć ze swojego pokoju ukochanej lalki Joli? Przecież Jola była z dziewczynką przez tyle lat! Razem bawiły się prawie każdego dnia, a tu nagle bum! — lalka o perłowych, kręconych włosach i czarnych niczym węgielki oczkach, ubrana w schludną, białą sukieneczkę, trafiła na strych. I to bez pożegnania czy przeprosin. Ot tak! I już!
Właśnie dlatego pająki otaczały niegdyś ludzkie przedmioty szczelną opieką własnych sieci — ponieważ dobrze rozumiały, jak to jest być niechcianym.
Wśród pająków, podobnie jak w każdej innej społeczności, panowały pewne zasady. Co oczywiste, te pajęcze różniły się od tych ludzkich, choć gdy przyjrzeć im się dokładniej, okazywało się, że działają bardzo podobnie. Zresztą sami zaraz się o tym przekonacie!
Zacznijmy od tego, że zasady w świecie pajęczaków dzieliły się na dwie grupy: te dotyczące przebiegu pracy oraz te, które odnosiły się do kontaktów z ludźmi. W obydwu tych grupach, pośród różnych przepisów, zakazów i nakazów, znajdowały się dwa, zwane „żelaznymi”. Ich nie wolno było złamać żadnemu pająkowi, pod żadnym pozorem! Bez względu na wiek czy status.
Pierwszy z nich dotyczył pracy. Stwierdzał, że każdego dnia, poza weekendem, każdy pająk zobowiązany jest otoczyć swą nicią wszystkie przypisane mu przedmioty. Ilość zaś nici poświęconej na poszczególne przedmioty musi być zgodna z wytycznymi, które określano podczas przyjmowania nowej rzeczy na stryszek.
Czekajcie!
Wy jeszcze o tych wytycznych nic nie wiecie!
A więc za każdym razem, kiedy stary-nowy przedmiot trafiał z domu do królestwa kurzu i upału, pajęcza starszyzna zbierała się wokół i oceniała jego stan. Dzięki temu wiadomo było, ile nici trzeba zużyć, by właściwie uchronić „przybysza” przed złośliwymi zakusami czasu.
Już rozumiecie? Świetnie! Wróćmy zatem do „żelaznych” nakazów i zakazów.
Drugi przepis dotyczył kontaktów z ludźmi i kategorycznie zakazywał młodym, jeszcze niedoświadczonym pajączkom straszenia „człowieków”. I jakkolwiek zakaz ów mógł się im wydawać głupi, wynikał on jedynie z troski o ich bezpieczeństwo. Młodzi bowiem często nie zdawali sobie sprawy z tego, że niewinna — w ich rozumieniu — zabawa może skończyć się tragicznie. Wszak przyznacie sami: człowiek, który przestraszy się pająka, albo ucieka, albo (niestety) łapie, co popadnie, i wali w Bogu ducha winne żyjątko. Nierzadko ze skutkiem śmiertelnym…
Na szczęście większość wielonożnych mieszkańców stryszku te oraz inne zasady traktowała bardzo serio i stosowała się do nich sumiennie każdego dnia. Oczywiście, były wyjątki, a raczej młodociani buntownicy. Uwierzcie jednak, nie warto byłoby tu w ogóle o nich wspominać, gdyby nie pewien fakt. Otóż to właśnie wśród nich, wśród tych, powiedzielibyśmy, nieposłusznych był on — nasz bohater — Kornel.
Kornel był młodym pająkiem, który uwielbiał długie, leniwe zwisanie na pajęczynie, książki oraz komiksy (szczególnie te ze Spider-Manem). Ponadto całym sercem kochał jazz. Miłość tę w młodzieńcu zaszczepiła jego babcia, która jeszcze zanim w wieku emerytalnym osiadła tu, na stryszku, długi czas pracowała w Filharmonii Gdańskiej na nieznanym ludziom stanowisku konserwatorki instrumentów przestarzałych. Ona również nauczyła Kornela czytać nuty. Już samo to czyniło z niego wyśmienity materiał na bohatera tej historii. Ja jednak zdecydowałam się na to z zupełnie innego powodu.
Wybrałam tego pajączka, bo wszyscy inni mieli go za — uwaga! — „dziwaka” i „odmieńca”. Prawie nikt się z nim kolegował, a jeśli już, i tak nie wynikało to ze szczerego lubienia, lecz z chęci sprawdzenia na własne cztery pary oczu, czy ten, o którym mówiło się, że „nitki mu się w głowie poplątały”, faktycznie taki był.
Tak, Kochani, większość pająków widziała w Kornelu bardziej ciekawostkę niż kogoś, z kim warto by się zaprzyjaźnić…
Na szczęście, jak już wspomniałam wcześniej, od każdej reguły są także wyjątki. Tak samo było i w tym przypadku.
Ów wyjątek miał na imię Marek. Marek i Kornel byli przyjaciółmi. Więcej: byli najlepszymi przyjaciółmi w całej długiej, przykurzonej historii stryszku. Znali się zresztą od małego, by nie powiedzieć — od urodzenia. Ale to nie sąsiedztwo kołysek wpłynęło na niesamowitą siłę łączącej ich więzi. Jasne, lata spędzone razem zrobiły swoje, lecz było coś jeszcze! Coś o wiele, wiele ważniejszego!
Otóż wszyscy, którzy od początku obserwowali rozkwit tej niezwykłej przyjaźni, zgadzali się w jednym — w tym, że najmocniej obydwa pajączki połączyły ich charaktery. Albo raczej ich różnica. Mówiąc prościej: chłopaki stanowili swoje całkowite przeciwieństwa!
Czekajcie…
Jak to Wam przedstawić?
O! Mam! Znacie stary wierszyk dla dzieci o Pawle i Gawle, co to w jednym stali domu, a różnili się od siebie, niczym dzień i noc? Nie? Powiedzcie więc, proszę, szybciutko rodzicom lub dziadkom, żeby Wam go przeczytali, albo zróbcie to sami, a potem wróćcie tu i słuchajcie dalej. A ci, co wierszyk znają, od razu mogą słuchać dalej.
Teraz razem ze mną opowiecie część tej historii, dobrze?
No, to spróbujmy!
Zatem, wracając do naszych pajączków, musicie wiedzieć, że Kornel był „spokojny, nie wadził nikomu”. Marek za to… No właśnie — co robił Marek?! Świetnie! Marek „najdziksze wymyślał swawole”. I właśnie dlatego ich przyjaźń kwitła, jak — nie przymierzając — kwiatki babci Nikoli. Bo się uzupełniali. W najlepszy możliwy sposób. Wszak, gdy trzeba było czasem coś nabroić, rolę herszta w duecie przejmował Marek. Za to kiedy przychodził czas mozolnego wypełniania codziennych obowiązków, ster przywództwa obejmował Kornel. Tym sposobem nasze dwa pajączki pomagały sobie wzajemnie, pomagały sobie wzajemnie, nadrabiając słabości jednego zaletami drugiego. To zaś czyniło z nich duo niemalże tak wspaniałe jak jabłka z cynamonem!
Na początku jestem Wam winna przeprosiny, a przynajmniej słowo wyjaśnienia. No, może kilka słów albo zdań. Zobaczymy, jak to wyjdzie.
W poprzednim rozdziale wspomniałam, że większość pająków widziała w Kornelu dziwaka. Jednocześnie nigdzie nie umieściłam informacji, na czym owo dziwactwo miałoby polegać. Za to właśnie — przepraszam. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to małe niedopatrzenie. Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że pisanie o przyjaźni Kornela i Marka sprawiło mi tak ogromną frajdę, że najzwyczajniej w świecie zapomniałam o całej reszcie historii, która — na szczęście — spokojnie czeka na opowiedzenie. Poza tym wydaje mi się, że zakończenie rozdziału akapitem opowiadającym o niesprawiedliwych uprzedzeniach mogłoby zgasić Waszą radość, jaką wierzę, czerpaliście ze słuchania opowieści o przyjaźni obu pajączków.
Teraz jednak muszę już o tym napisać. Bo choć smutna, nadal jest to ważna część tej opowieści.
Spokojnie — jeszcze nieraz się tu uśmiechniecie!
A na razie — posłuchajcie…
Otóż „dziwactwo” Kornela nie było wśród pająków żadną tajemnicą. Więcej, każdy, kto chciał na własne oczy zobaczyć, jak bardzo Kornelowi poplątały się w głowie nitki, nawet nie musiał się wysilać. Wystarczyło bacznie go obserwować podczas codziennego rytuału oplatania stryszkowych przedmiotów pajęczyną. A dokładniej mówiąc, w chwili, gdy zaczynał troskliwe prace wokół starego fortepianu. To właśnie wtedy, według plotek, zachowywał się jak zahipnotyzowany lub na wpół przytomny.
Ale po kolei.
Ów fortepian niczym się nie wyróżniał pośród morza ludzkich niepamiątek zamieszkujących stryszek. Był, podobnie jak większości z nich, raczej stary, a z rozmów podsłuchanych przez pająki wynikało, że trafił tu wcale nie dlatego, że się znudził czy zepsuł. Ludzie wynieśli go do królestwa kurzu i upału z jakichś tajemniczych, niejasnych przyczyn. A ponieważ dodatkowo nikt z rodziny nie wykazywał talentów muzycznych, toteż ani Nikola, ani jej rodzice, ani dziadkowie, nie tęsknili za instrumentem.
Kiedy więc przedmiot trafił na stryszek, pajęcza starszyzna nie miała żadnego kłopotu z oceną jego stanu. Drewniana podłoga nie zdążyła nawet dobrze jęknąć pod ciężarem nowego przybysza, a już wszystko było jasne. Decyzja zapadła — należało ją tylko ogłosić całej społeczności.
Wszystkie pająki zgromadziły się więc szybciutko na samym środku pomieszczenia i czekały, aż starsi przemówią. Swoją drogą, taka liczba tych maleńkich żyjątek skupionych w jednym miejscu przypominała dużą, okrągłą dziurę, która nie wiadomo skąd i jak pojawiła się w podłodze.