37,99 zł
Dlaczego płacimy za oszukiwanie samych siebie?
Czy robot może emocjonalnie złamać człowieka?
Jak wielkie firmy wykorzystują naszą samotność?
Natalia Hatalska pozwala inaczej niż dotychczas spojrzeć na to, czym jest życie w XXI wieku, odkryć i zrozumieć mechanizmy kierujące relacjami, technologią i polityką.
Jej książka zmusza do tego, byśmy się zatrzymali i zadali sobie najważniejsze pytania: Czy można powstrzymać rozwój technologii? Co nas czeka, gdy inżynieria genetyczna pozwoli na hodowanie ludzi na szeroką skalę?
Gdzie jest granica postępu technologicznego, o ile w ogóle taka granica istnieje? To ostatni moment na zadanie niektórych z tych pytań i szukanie na nie odpowiedzi.
Natalia Hatalska mówi o najważniejszych problemach współczesnego świata: o samotności, manipulacji, dezinformacji, a także o technologii, która może przejąć nad nami kontrolę. Nie daje gotowych odpowiedzi, lecz poszerza perspektywę. Prowokuje do tego, byśmy gruntownie przemyśleli nasz stosunek do rzeczywistości XXI wieku.
Natalia Hatalska – analityczka trendów, publicystka, założycielka i prezeska instytutu badań nad przyszłością infuture.institute. Zaliczana do dziesięciu najważniejszych autorytetów polskiego biznesu. Nagrodzona tytułem Digital Shaper w kategorii wizjoner – przyznawanym osobom, które mają ponadprzeciętny wkład w rozwój gospodarki cyfrowej w Polsce. „Financial Times” umieścił ją na liście New Europe 100 – stu osób z Europy Środkowo-Wschodniej, które zmieniają społeczeństwo, politykę i biznes, prezentując nowe podejście do dominujących problemów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 457
Data ważności licencji: 8/18/2026
Dla T za jedyną prawdziwą przyjaźń, jaka zdarzyła mi się w życiu, oraz za bezwzględną obecność, niezależnie od tego, w którym ze światów przez ostatnich dwadzieścia lat akurat byłam – w świecie rzeczywistym, w świecie iluzji czy in between
Dopóki nie uczynisz nieświadomego świadomym, będzie ono kierowało twoim życiem, a ty będziesz nazywał to przeznaczeniem.
Moja młodsza córka w wieku czterech lat miała w swoim życiu okres pytań z serii: „Co jest ważniejsze?”. Na przykład – co jest ważniejsze: słońce czy księżyc? Krew czy nos? Głowa czy mózg? „Kocham cię” czy „boli mnie brzuch”? Odpowiadałam na te pytania w miarę gładko, zgodnie ze swoim stanem wiedzy i systemem wartości, aż do pewnego dnia, gdy zadała mi pytanie: „Co jest ważniejsze – jarzębina czy telefon?”. Najpierw miałam moment zawahania, a potem, kładąc na szali z jednej strony to, że rośliny dają nam tlen, jedzenie i schronienie, a z drugiej – że w telefonie mam zapisane wszystkie zdjęcia, wspomnienia, kontakty, że daje mi on możliwość komunikacji z bliskimi, nieograniczony dostęp do świata i wiedzy, odpowiedziałam… „telefon”.
Każdy człowiek ma w swoim życiu kilka tak zwanych okresów kolizyjnych: okresów konfliktów wewnętrznych, kiedy rozpada się on sam, a dokładniej jego dotychczasowa struktura, to, w co wierzył, kim był, jakie miał cele i wartości. Następnie składa się on ponownie na innym, bardziej świadomym poziomie[1]. Brzmi filozoficznie, ale chodzi o nic innego jak wszystkie nasze kryzysy i bunty – zarówno te przeżywane w wieku dwóch, sześciu i kilkunastu lat, jak i te późniejsze, nazywane kryzysem wieku średniego czy kryzysem sześćdziesięciolatków. Zarówno te determinowane biologicznie, bo potrzebne, by przeciąć pępowinę, stać się odrębnym człowiekiem, jak i te będące wynikiem jakichś trudnych sytuacji i przeżyć. W naszym społeczeństwie większość z tych kryzysów ma niestety złą prasę, choć przecież są nie tylko nieuniknione, ale i niezbędne do rozwoju.
Ta książka jest wynikiem takiego okresu kolizyjnego w moim życiu. Teoretycznie pisałam ją przez półtora roku, ale w praktyce jest ona efektem moich przemyśleń z co najmniej czterech ostatnich lat. To książka o technologii[2], ale tak naprawdę o jakości naszego życia. O tym, że można je zmienić, zmieniając swoje myślenie, nastawienie i zachowanie. To książka o rezygnacji z iluzji, która jest bezpieczna i wygodna, która może nas karmi, lecz ma niewiele wspólnego z realnym życiem. To książka o wyborach, których powinniśmy dokonać, nawet jeśli wolelibyśmy tego nie robić, bo tak byłoby nam łatwiej. Przede wszystkim jednak jest to książka o próbie zyskania świadomości. Ja sama nazywam ten moment otwarciem furtki – to moment pewnej refleksji, gotowości na zmianę i zobaczenia świata z innej perspektywy. Dopóki ten moment nie przyjdzie, gdzieś z wewnątrz, ze środka, choćby cały świat nam mówił, że białe jest białe, a czarne jest czarne, będziemy widzieć i uważać inaczej.
O tym, jak bardzo istotna jest w naszym życiu świadomość, świadczyć może fakt, że wielu autorów wspomina o niej niezależnie od siebie. Carl Gustav Jung, którego cytat otwiera tę książkę. Brytyjski pisarz i publicysta George Orwell w słynnym Roku 1984[3]. Wreszcie Antonio Damasio, znany profesor neurologii, który pisze tak: „Od zawsze intrygował mnie ten szczególny moment, kiedy w oczekiwaniu siedzi się na widowni i nagle otwierają się drzwi na scenę, a w światło, które na nią pada, wchodzi performer. Albo też, patrząc z innej perspektywy, ten moment, w którym artysta czekający w półmroku widzi te same drzwi otwierające się na światła, scenę i publiczność. Kilka lat temu zdałem sobie sprawę, że szczególnie poruszające w tej chwili jest to, iż niezależnie od punktu widzenia jest ona ucieleśnieniem narodzin, swoistym przejściem przez próg, który oddziela bezpieczne, ale ograniczające schronienie od świata poza nim – pełnego możliwości, lecz także ryzyka. (…) Mam poczucie, że to wejście w światło to także potężna metafora świadomości, narodzin wiedzącego umysłu; prostego, ale doniosłego wejścia własnego ja w świat przekonań, postaw i poglądów”[4].
Świadomość ma ogromny związek z wolnością osobistą. Powiedziałabym nawet, że nie można być naprawdę wolnym, jeśli nie jest się świadomym. Wolność zawsze zaczyna się od świadomości. Świadomość pozwala bowiem na podejmowanie własnych wyborów, nawet w świecie, który teoretycznie kontrolowany jest przez innych. W ten sposób świadomość daje nam poczucie sprawczości i wpływu na własne życie. Podam przykład.
Żyjemy dziś w świecie algorytmów. Netflix mówi nam, jakie filmy mamy oglądać, Spotify, jakiej muzyki słuchać, Amazon, jakie książki zamawiać, Facebook, jakie wiadomości czytać. Każdy z tych graczy zawęża nasze pole widzenia, pokazując nam tylko to, co zgodnie z algorytmem mogłoby się nam podobać, bo podobało nam się wcześniej; wrzuca nas w bańkę, która wyklucza spojrzenie z innej perspektywy. To nas zubaża – bo przestajemy dostrzegać różnorodność świata, która jest jedną z jego największych wartości – prowadzi do polaryzacji społecznej, uniemożliwia rozwój wynikający przecież ze zderzania się różnych poglądów, a także zwiększa kontrolę innych nad tym, jak i co myślimy. Dopóki nie mam świadomości, że tak działa świat cyfrowy, z którego w ogromnej mierze korzystam, nie mogę podjąć żadnej decyzji. Ani o tym, że nie chcę, aby treści były selekcjonowane przez algorytmy – bo nawet nie wiem, że algorytmy o tym decydują; ani o tym, czy i jak mam korzystać z mediów społecznościowych – bo nie wiem, że ich twórcy projektują je w taki sposób, by mnie od nich uzależnić; ani wreszcie o tym, czy rzeczywiście chcę funkcjonować w świecie, który budują dla nas giganci technologiczni – bo nie mam wiedzy, w jaki sposób ten świat powstaje, za pomocą jakich narzędzi oraz w jakim kierunku zmierza. Jednak jeśli tylko mam świadomość, zawsze mogę wybrać. Mogę zdecydować, że tak, będę kupować książki, które rekomenduje mi Amazon – choć wiem, że to ograniczona perspektywa – bo tak mi wygodniej i łatwiej. Ale mogę też zdecydować inaczej – że nie będę korzystać z rekomendacji Amazona, bo sama po swojemu chcę odkrywać świat, nawet jeśli wymaga to ode mnie więcej zaangażowania i czasu. Mogę zdecydować, że tak, chcę pozostać w bańce, którą stworzył mi Facebook, bo w ten sposób czuję się bezpiecznie i mogę rozmawiać z ludźmi, którzy mają takie same poglądy jak ja. A mogę zdecydować, że nie, że chcę poznać perspektywę innych osób, także tych, z którymi się nie zgadzam, co emocjonalnie więcej mnie kosztuje, ale za to pozwala mi zobaczyć świat takim, jaki jest on naprawdę.
Kiedy zyskujemy świadomość, zmienia się optyka. To już nie jest opowieść o wielkich korporacjach, które narzucają mi swoją wizję świata, ale opowieść o wyborach, których ja sama dokonuję. To już nie jest opowieść o kontroli, ale opowieść o wolności wyborów i dyskusja o ich konsekwencjach. To wreszcie dyskusja o tym, czy w perspektywie przyszłości naszego świata wartością jest sama wolność wyboru, czy jednak znaczenie ma także to, jaki wybór ostatecznie został bądź zostanie dokonany.
Świadomość, której efektem jest zmiana dokonana w nas samych, w naszym zachowaniu i naszych wyborach, jest czymś, czego nie da się przecenić. Wpływa na jakość naszego życia. Judith Viorst w książce To, co musimy utracić pisze tak: „To prawda, że teraźniejszość kształtowana jest bardzo mocno przez przeszłość. Ale prawdą jest również to, że okoliczności, jakie napotykamy na każdym etapie naszego życia, mogą wstrząsnąć fundamentami dawnych wzorców zachowań i zrewidować je. Prawdą jest też i to, że wgląd we własne wnętrze, niezależnie od wieku, w którym to nastąpi, może pomóc nam wyzwolić się od tego, by co dnia powtarzać tę samą, smutną śpiewkę”[5]. Mówiąc inaczej – jeśli ktoś chce zmienić świat, najpierw musi zmienić samego siebie. A jednocześnie, paradoksalnie, nie można zmienić siebie, dopóki nie zyska się świadomości, jak funkcjonuje świat i jakie zależności w nim panują.
Wierzę, że im więcej świadomych poszczególnych osób, tym bardziej świadome społeczeństwo, podejmujące takie decyzje, dzięki którym poprawia się jakość naszego życia. To właśnie od naszej świadomości na temat tego, jak radykalnie technologia zmienia się dziś z pojedynczych narzędzi w skomplikowany, autonomiczny system decydujący o kształcie demokracji, relacji międzyludzkich i bezpieczeństwie narodowym, i od świadomości, jakie mechanizmy tym systemem rządzą, zależy to, czy technologia ocali nas we współczesnym świecie – świecie pełnym paradoksów[6]. Paradoksów takich jak chociażby to, że inżynieria genetyczna pozwala nam projektować własne dzieci, a jednocześnie zmagamy się z epidemią niepłodności; różnego rodzaju urządzenia pomagają nam oszczędzać czas, a jednocześnie nieustannie czasu nam brakuje; postęp, który się dokonuje, jest niesamowity, a jednocześnie nierówności społeczne wciąż są niemożliwe do zasypania; wreszcie – że jesteśmy obecnie najbardziej połączeni w historii ludzkości, a jednocześnie najbardziej samotni.
Celem tej książki nie jest więc zaprezentowanie gotowych scenariuszy, które mają się wypełnić w przyszłości – nawet jeśli o nich piszę. Każdy ze scenariuszy można bowiem zawsze zmienić, ostatecznie przyszłość zależy od naszych wyborów tu i teraz. Celem tej książki nie jest też dawanie jednoznacznych odpowiedzi na kluczowe wyzwania, z którymi musimy się zmierzyć – w dzisiejszym skomplikowanym świecie optymalne recepty zwyczajnie nie istnieją. Pisząc tę książkę, chciałam pokazać, dlaczego ja sama uważam tak, jak uważam. Chciałam pokazać, że świat nie jest płaski, ale wielowymiarowy. Że nie jest czarno-biały, że często nie można opowiedzieć się tylko po jednej ze stron. Że można i warto na niego patrzeć inaczej, z wielu perspektyw. Że można zacząć inaczej o nim myśleć i w związku z tym podejmować inne decyzje. Że potrzebne nam są pluralizm poglądów i źródeł, syntetyczna wiedza z różnych dziedzin oraz kulturowa i społeczna różnorodność, bo dzięki nim możemy uchronić się przed popadnięciem w prezentowanie tylko jednej wizji świata, której przecież nie ma. Że oprócz rozmów o technologiach, urządzeniach, mechanizmach, ekonomii, wskaźnikach powinniśmy też rozmawiać o wartościach, szczęściu, wspólnocie, bo bez tego nie uda się nam realnie zmierzyć z problemami, które dziś przed nami stoją.
Pisząc tę książkę, chciałam też zasiać ziarno – nie niepokoju (i tak żyjemy dziś w kulturze strachu, zbyt wielu rzeczy się boimy), ale ziarno wątpliwości; wzbudzić większą potrzebę kwestionowania tego, co wokół nas. Przyzwyczailiśmy się bowiem patrzeć na nasz świat w kontekście problemów i rozwiązań. Tymczasem to, co jest nam dzisiaj potrzebne, to zadawanie więcej pytań. Być może też zawrócenie do tego momentu w naszym życiu, kiedy jako dzieci pytaliśmy ciągle: „A dlaczego?” oraz: „Co jest ważniejsze?” – bo pomagało nam to zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość. Wreszcie, pisząc tę książkę, chciałam spróbować udowodnić, że wbrew powszechnemu przekonaniu: „Nie zbawisz świata sam!”, nasza wiedza, nasza świadomość i nasze działania mają wpływ na to, co nas czeka. Pokazać, że zgodnie z tym, co napisał Daniel Arsham na jednej ze ścian swojej wystawy, którą miałam okazję zobaczyć w 2019 roku w Moco Museum w Amsterdamie, „przyszłość jest łatwa do przewidzenia, jeśli to ty ją tworzysz”.
* * *
Książkę tę można czytać na wiele sposobów. Można ją czytać tak, jak została napisana, czyli od początku do końca. Ale można też czytać wybrane rozdziały, w dowolnej kolejności. Można wreszcie czytać nawet same przypisy, bo w nich poruszona została cała masa innych pobocznych, choć równie istotnych wątków. Bardzo chciałabym, aby można było czytać tę książkę i jednocześnie ze mną dyskutować. I nawet jeśli książka jest tworem zamkniętym, to można to robić, zapisując swoje notatki ołówkiem. Sama tak robię, czytając publikacje innych autorów – książki, które przeczytałam, można poznać po podkreśleniach i uwagach na marginesach. Jestem też dostępna na blogu i na swoich profilach w mediach społecznościowych. Z przyjemnością będę rozmawiać.
Natalia Hatalska
Gdańsk 2021
[1] Tak zwana teoria dezintegracji pozytywnej opracowana przez Kazimierza Dąbrowskiego i opisana w jego książce Dezintegracja pozytywna (więcej na jej temat piszę w rozdziale Książki do dalszych przemyśleń).
[2] Konsekwentnie w całej książce używam słowa „technologia” na określenie tego, co niektórzy określają dziś jeszcze mianem „techniki”. W języku polskim słowo „technika” oznacza bowiem – według Słownika wyrazów obcych – „ogół środków i czynności wchodzących w zakres działalności ludzkiej, związanej z wytwarzaniem dóbr materialnych”, a „technologia” – „metodę przetwarzania dóbr materialnych w dobra użyteczne; także: wiedzę o tym procesie”. Przy takim rozumieniu słowo „technika” jest szersze od słowa „technologia”. Jednak język jest żywy i aktualnie obserwujemy zamienne stosowanie tych wyrazów, a nawet wypieranie słowa „technika” i zastępowanie go słowem „technologia”. Wiąże się to z dosłownym tłumaczeniem z języka angielskiego, w którym istnieje wyraz technology (pojęciowo odpowiada on polskiemu wyrazowi „technika”) i wyraz technique, używany zdecydowanie rzadziej (który pojęciowo odpowiada wyrazowi „technologia”). Z tego powodu również, w moim odczuciu, słowo „technologia” aktualnie kojarzy się bardziej z najnowszymi osiągnięciami w tym obszarze, podczas gdy „technika” wywołuje konotacje z czymś przestarzałym, związanym bardziej z erą przemysłową. Dlatego też zdecydowałam się w książce używać słowa „technologia” w szerokim znaczeniu. Inna sprawa, że takie zmiany językowe w obszarze, który dynamicznie się zmienia, zdarzają się często – na przykład w 2000 roku słowo „internet” pisaliśmy inaczej, bo wielką literą (jako nazwa własna konkretnego rodzaju sieci; używało się zresztą określenia „sieć Internet”).
[3] „Dopóki nie połączy ich świadomość, nigdy się nie zbuntują; dopóki się nie zbuntują, nie staną się świadomi”. George Orwell, Rok 1984, tłum. Tomasz Mirkowicz, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2019, s. 84.
[4] Antonio Damasio, The Feeling of What Happens: Body, Emotion and the Making of Consciousness, Vintage Books, London 2000, s. 3 (tłum. własne).
[5] Judith Viorst, To, co musimy utracić, tłum. Aleksander Gomola, wyd. 2 popr., Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2020, s. 416.
[6] Tak naprawdę największym paradoksem jest sama technologia. Z jednej strony, wiemy o niej wszystko, bo w końcu to człowiek ją tworzy; znamy każdą śrubkę, mechanizm działania każdego nowego urządzenia. A z drugiej strony, nie wiemy o niej nic. W. Brian Arthur, brytyjski ekonomista, autor książki The Nature of Technology: What It Is and How It Evolves (Penguin Books, London 2010), porównuje to do sytuacji w biologii przed sformułowaniem teorii ewolucji. Biolodzy wiedzieli wówczas wszystko o organizmach żywych – jak są zbudowane, z czego się składają, jak wygląda każda ich kość, tkanka czy kończyna – ale nie wiedzieli, jak wszystkie te elementy współdziałają ze sobą, jak są od siebie zależne, jak się zmieniają ani jak powstają. Tak samo jest z technologią dziś – nie sfomułowaliśmy jeszcze teorii jej ewolucji. „Wraz z ewolucją (jeśli uda nam się dowiedzieć, jak ona działa) nowe technologie rodziłyby się w pewien precyzyjny sposób ze swoich poprzedników, aczkolwiek ze znacznym mentalnym wsparciem [człowieka – dopisek mój – NH; nie ma tego słowa w oryginalnym tekście, ale wynika to z kontekstu książki], i rozwijałyby się poprzez jakiś zrozumiały proces adaptacji. Innymi słowy, gdybyśmy mogli zrozumieć ewolucję, moglibyśmy zrozumieć najbardziej tajemniczy z procesów: innowacje” (tamże, s. 15; tłum. własne). Jak widać, W. Brian Arthur traktuje technologię jak organizm żywy – do tego wątku wrócę szerzej w rozdziale Technologia jako forma życia.
Moja fascynacja technologią zaczęła się w 2000 roku. To w ogóle był wyjątkowy rok – pełen paradoksów, tarć i napięć, bardzo charakterystycznych dla wszystkich początków. I z pewnością był to rok przełomowy. Na wielu płaszczyznach.
Na początku wieku świat zmagał się na przykład z tak zwaną pluskwą milenijną (ang. Y2K bug, millennium bug). Chodziło o to, że we wczesnych wersjach programów komputerowych rok zapisywano tylko dwiema ostatnimi cyframi – 77 zamiast 1977, 99 zamiast 1999. Taki sposób zapisywania daty uniemożliwiał jednak przechowywanie informacji o stuleciu. Przejście do roku 2000, zapisywanego zgodnie z ówczesnym standardem jako 00, według niektórych nie oznaczało więc przejścia do XXI wieku, ale powrót do roku 1900. Nic więc dziwnego, że analitycy komputerowi straszyli świat pogrążeniem się w chaosie, zwłaszcza że millennium bug miał dotknąć komputery obsługujące infrastrukturę krytyczną, w tym chociażby energetykę czy bankowość. Jednak 1 stycznia 2000 roku nic strasznego się nie wydarzyło. Problemy, które się pojawiły, miały niewielki zasięg i było ich relatywnie mało. Stało się tak tylko dlatego, że odpowiednio wcześniej wykonano gigantyczną wręcz pracę, by naprawić błędy w oprogramowaniu we wszystkich możliwych systemach. Katastrofa nastąpiła jednak kilka miesięcy później.
Najpierw w marcu pękła pierwsza bańka internetowa[7] i wiele biznesów z obszaru tak zwanej nowej gospodarki zbankrutowało. W Polsce były to spektakularne upadki portali internetowych, takich jak Arena, YoYo czy Ahoj. Potem jeszcze, w maju, zdarzyła się epidemia internetowego wirusa ILOVEYOU. W ciągu zaledwie dziesięciu dni wirus, który rozsyłał się do wszystkich odbiorców w skrzynce pocztowej jako załącznik do maila o treści „I love you”, zainfekował ponad pięćdziesiąt milionów komputerów (dziesięć procent wszystkich komputerów podłączonych wówczas do internetu), powodując straty na całym świecie o wartości prawie dziesięciu miliardów dolarów[8]. W tamtym okresie była to największa katastrofa komputerowa, jaka mogła się wydarzyć. Ja kończyłam wtedy swoje pierwsze studia, filologię polską. Owszem, wszystkie te informacje docierały do mnie, ale miałam poczucie, że pochodzą z jakiegoś równoległego świata. Bardziej niż millennium bug, bańka internetowa czy „I love you” letter pochłaniały mnie wtedy gramatyka historyczna języka polskiego, symbolizm fonetyczny i poezja Haliny Poświatowskiej. Tak naprawdę nie miałam jeszcze adresu mailowego, a pracę magisterską, której broniłam w czerwcu 2000 roku, pisałam na maszynie do pisania, posiłkując się korektorem na specjalnych foliach (dziś taki produkt już nie istnieje).
Jako ludzie mamy tendencję – a we współczesnym świecie jest to szczególnie wyraźne – do zamykania się w swoich własnych bańkach zainteresowań i preferencji, otaczania się znajomymi o podobnych poglądach i sposobie spędzania wolnego czasu. Tak naprawdę jednak tylko otwartość na nowe i inne, wyjście poza tę bańkę daje nam dostęp do świata i jego różnorodności. Pozwala odkryć to, co nieznane; coś, co może zmienić zasadniczo nasz punkt widzenia, wpłynąć na nasz sposób myślenia i/lub stać się wielką pasją naszego życia. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku udowodnił to naukowo Mark Granovetter w swoim głośnym artykule o sile słabych więzów[9]. Pokazał on, że ludzie skuteczniej znajdują pracę dzięki dalszym znajomym niż dzięki bliskim. Wynika to z faktu, że przyjaciele i krewni mają zazwyczaj ten sam krąg znajomych co my, przez co nie są w stanie dostarczyć nam nowych informacji. Ustalenia Granovettera można spokojnie przenieść na grunt pozapracowy, dotyczą bowiem wszystkich naszych doświadczeń, sposobów pozyskiwania informacji o świecie czy wreszcie rozprzestrzeniania się tak zwanych epidemii społecznych[10]. Wniosek jest jeden: żeby zobaczyć świat z innej perspektywy, musimy poznać ludzi spoza naszego kręgu znajomych, o odmiennych poglądach i zainteresowaniach.
Na skutek różnych zbiegów okoliczności w połowie 2000 roku poznałam przedstawiciela tego równoległego świata – świata technologii. Był to dość zaskakujący dla mnie człowiek – niby w moim wieku, a inny od wszystkich, których do tej pory znałam. Nie posługiwał się swoim imieniem, ale internetowym nickiem (choć spotkaliśmy się w świecie offline, a nie online), chodził w dwóch różnych skarpetkach, nie dlatego, że było to modne jak dziś, ale dlatego, że nie widział między nimi różnicy, a przede wszystkim intensywnie korzystał z technologii, i to już od prawie dwudziestu lat, odkąd jako siedmiolatek dostał swój pierwszy komputer ZX Spectrum+. To właśnie on wprowadził mnie w świat takich technologii jak MP3[11], WAP[12] i IRC[13]. On był założycielem pierwszego w Polsce serwisu MP3 z legalną muzyką, który potem przejęła Wirtualna Polska, podczas gdy ja wciąż słuchałam muzyki na płytach CD. On korzystał z internetu mobilnego – w 2000 roku! – na Nokii 8110 (tej samej, z której korzystał Neo w Matriksie), ja wdzwaniałam się do internetu za pomocą dial-up[14], a moim głównym „komunikatorem” pozostawał telefon stacjonarny. To on wprowadził mnie w świat internetu – był pierwszą osobą, która powiedziała mi o wyszukiwarce Google (ja w tamtym czasie korzystałam z infoseek); w świat magazynu „Wired”, który prenumeruję do dziś; w świat hakerów – w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo wyszukiwał dziury w publicznych systemach komputerowych i wysyłał łaty do administratorów sieci; w świat komiksów Marvela oraz filmów science fiction. Wreszcie zaraził mnie swoją fascynacją nowymi technologiami na tyle, że stałam się takim samym geekiem[15] jak on. Kończąc tę historię, dodam tylko, że ten człowiek z równoległego świata od ponad dwudziestu lat (mimo różnych historii, które zdarzyły się nam po drodze, jak to bywa w życiu) wciąż jest moim najlepszym przyjacielem, a od kilkunastu – także moim mężem. Ale choć przy śniadaniu rozmawiamy o takich tematach, jak protokół RCS[16] czy rozbicie się na Księżycu izraelskiej sondy przewożącej miliony niesporczaków[17], to jednak nasze podejście do technologii zdecydowanie się różni. Podczas gdy mojego męża od zawsze fascynowały możliwości technologii – w sensie funkcjonalności poszczególnych rozwiązań i urządzeń, mnie interesowała ona pod kątem tego, jak zmienia człowieka, społeczeństwo i świat. Z tego powodu właśnie, by móc jeszcze dogłębniej badać wpływ technologii na nasze życie, po kilkunastu latach pracy jako shadow consultant w obszarze trendów technologicznych, w 2015 roku założyłam infuture.institute – instytut badań nad przyszłością.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat moja relacja z technologią zdecydowanie się jednak zmieniała. Myślę, że to naturalna kolej rzeczy, jak w przypadku każdego dojrzewającego związku. Im dłużej kogoś znasz, tym więcej jego cech zauważasz, zwłaszcza tych negatywnych. Twoja ocena danej osoby i samej relacji staje się realistyczna. I albo podejmujesz decyzję o odejściu, bo minusów jest zbyt dużo (choć w przypadku technologii całkowite zerwanie jednak nie jest możliwe), albo stwierdzasz, że zostajesz, bo plusy przeważają nad minusami (nawet jeśli w przypadku technologii przewaga ta jest niewielka[18]). Warto jednak pamiętać, że decyzja o zostaniu jest równoznaczna z akceptacją zarówno tego, co pozytywne, jak i tego, co negatywne. Jedno i drugie przyjmujesz za swoją rzeczywistość, na którą świadomie się zgadzasz.
W swojej relacji z technologią mogę wyróżnić trzy główne okresy. Z moich wieloletnich obserwacji wynika, że dwa pierwsze charakterystyczne są również dla dużej części społeczeństwa. Natomiast okres trzeci – tak naprawdę najistotniejszy, który z tego powodu powinien być najbardziej rozpowszechniony – zarezerwowany jest raczej dla wąskiej, zamkniętej grupy osób, najczęściej mocno osadzonych w środowisku technologicznym, naukowym lub politycznym.
Pierwszy to okres fascynacji, totalna gloryfikacja technologii i zachłyśnięcie się jej możliwościami bez zauważania jakichkolwiek negatywnych stron. Myślę, że wizja, która jest bliska takiej postawie, to ta z filmu Czarna Pantera na podstawie komiksu Marvela opowiadającego historię najbardziej zaawansowanej technologicznie cywilizacji – utopijnej Wakandy. Może to zabrzmieć dość zaskakująco, bo w przekazie popkulturowym dominują przecież wizje dystopijne, postapokaliptyczne, prezentujące zagładę ludzkości i zwycięstwo maszyn nad człowiekiem – wystarczy wymienić chociażby takie tytuły filmowe, jak: Matrix, Gattaca – Szok przyszłości, Battlestar Galactica, Mad Max, Ex Machina czy Czarne lustro. Ale właśnie to powszechne przekonanie, że świat na skutek tempa zmian technologicznych zmierza aktualnie w kierunku zagłady, bierze się paradoksalnie z tego, że od technologii oczekujemy idealności. I w zasadzie zawsze tego od niej oczekiwaliśmy.
Niedaleko miasta Graz w Austrii znajduje się Österreichischer Skulpturenpark, założony w 2003 roku park rzeźb. Pomysłodawcą tego miejsca był Emil Breisach, austriacki pisarz, menedżer kultury, wielki pasjonat sztuki współczesnej. Uważał on, że sztuka powinna być blisko ludzi, a nie zamknięta w muzeum. Dziś w parku można znaleźć ponad siedemdziesiąt wielkoformatowych rzeźb i instalacji z różnych okresów – najstarsze z 1940, ostatnie z 2016 roku – stworzonych przez artystów z całego świata. Wiele z tych rzeźb reprezentuje nurt konceptualizmu, według którego w dziele sztuki najważniejsze są pomysł, idea, wartość intelektualna, a nie sam przedmiot i sposób jego stworzenia. Choć sam park jest przepięknym miejscem i znajdują się w nim wyjątkowe prace, to dojazd i wejście do niego są bardzo niepozorne. Ogród znajduje się niedaleko lotniska, w przemysłowej dzielnicy, tuż za torami kolejowymi i obok Schwarzlsee – popularnego parku sportów wodnych i rozrywki. Jadąc zresztą do Skulpturenparku samochodem, mija się po drodze głównie kierunkowskazy do Schwarzlsee. Jedyną wskazówką, że zmierza się we właściwym kierunku, jest umieszczony jeszcze przed parkiem, na bocznicy kolejowej, wielki złoty wagon z rogami na dachu. Gdyby nie ten złoty kolor, można by go pomylić ze zwykłą cysterną do przewozu produktów naftowych. W rzeczywistości jest to praca Hansa Holleina, austriackiego architekta, kluczowej postaci europejskiego postmodernizmu. Hollein stworzył tę instalację w 2011 roku, już w czasach zdominowanych przez technologie informacyjno-komunikacyjne, i zatytułował Złoty cielec. Odniósł się w niej do początków technologii, wykorzystując jako główny nośnik artystyczny jeden z pierwszych przemysłowych środków transportu, a malując go złotą farbą, nawiązał właśnie do tej utopijnej wizji pięknego życia, które postęp technologiczny miał nam zapewnić.
Patrząc w taki utopijny sposób na technologię, zakładamy jednocześnie, że gdyby efekty wprowadzanych zmian choćby w najmniejszym stopniu okazały się negatywne, postęp nie będzie już możliwy, i tym samym stawiamy jej wymagania niemożliwe do spełnienia. O takim patrzeniu na technologię w swojej wybitnej książce What Technology Wants Kevin Kelly pisał następująco: „Postęp to nie to samo co utopia, choć łatwo je pomylić. Dokąd bowiem może prowadzić postępujący i nieustanny wzrost, jeśli nie do utopii właśnie? Przyszłość rozumiana jako czysta doskonałość technologiczna jest nieosiągalna; natomiast przyszłość jako obszar nieustannie powiększających się możliwości nie tylko jest możliwa do osiągnięcia, ale także jest to dokładnie droga, którą obecnie podążamy”[19]. W swoich innych książkach[20] tę drogę Kelly określa mianem protopii[21] – chodzi o pewien proces, stopniową poprawę, a nie o założony cel bądź stan, który musimy osiągnąć. Mówiąc inaczej, w protopii to, co dziś, jest lepsze od tego, co wczoraj, ale nieznacznie lepsze. Protopia generuje bowiem prawie tyle samo nowych problemów co nowych korzyści. Wynika to między innymi ze zjawiska określanego jako zemsta technologii[22]. W skrócie polega ono na tym, że nawet jeśli technologia rozwiązuje jakiś problem tu i teraz, to w przyszłości generuje zawsze inny, którego wcześniej nie udało się przewidzieć. Przykładem może być tu chociażby wynalezienie samochodów – teoretycznie[23] pozwoliły nam one przemieszczać się szybciej, ale jednocześnie doprowadziły do zanieczyszczenia powietrza, nadmiernego hałasu czy korków w miastach. Jak pisał Stanisław Lem: „za wyjście z opresji (…) zawsze trzeba płacić, przy czym rozmiary i terminy tej płatności, jak również sposoby jej egzekwowania z reguły są niespodzianką”[24].
Tak więc w krótkiej perspektywie czasowej korzyści z wprowadzania kolejnych technologicznych rozwiązań przysłonięte są przez problemy, które te rozwiązania generują i z którymi mierzymy się na co dzień. W długiej perspektywie jednak korzyści te kumulują się i ostatecznie protopia sprawia, że zmierzamy w lepszym kierunku. I rzeczywiście, jeśli porównalibyśmy nasze współczesne życie z tym, które mieli ludzie jeszcze sto–dwieście lat temu, to zdecydowanie poprawiło się ono w wielu obszarach, wystarczy wymienić chociażby osiągnięcia medycyny i związane z nią wydłużający się czas życia czy niższą śmiertelność dzieci; ogólny rozwój społeczny, w tym na przykład prawa kobiet, delegalizację niewolnictwa, tortur, zmniejszającą się liczbę konfliktów zbrojnych, coraz szerszy dostęp do edukacji – czy wreszcie rosnący standard życia, choćby dostęp do bieżącej wody, jedzenia, prądu czy ogrzewania, środków komunikowania się i transportu[25]. Pracując nad tą książką, zapytałam na swoim profilu na Facebooku (gdzie mam blisko czterdzieści tysięcy obserwujących[26] i wśród nich wiele osób interesujących się nowymi technologiami), do jakich czasów wstecz ludzie chcieliby się przenieść. Ogromna większość z prawie dwustu odpowiedzi, które znalazły się pod tym pytaniem, brzmiała: „Nigdzie, najlepsze miejsce i czas do życia to tu i teraz”. Tych kilka osób, które zdecydowałyby się przenieść, zrobiłoby to z nostalgii (chęć powrotu do młodzieńczych lat) lub turystycznie (chęć poznania konkretnych osób, miejsc), a nie dlatego, że realnie chciałoby żyć we wcześniejszych czasach.
Po tym okresie fascynacji technologią, bez zauważania jej jakichkolwiek negatywnych stron, w mojej relacji z nią zaczął się drugi okres, który nazwałabym naiwnym realizmem – przy czym „naiwny” nie ma tu zabarwienia pejoratywnego. Chodzi mi raczej o podejście, w którym rzeczywistość teoretycznie widzi się taką, jaka ona jest, ale nie dostrzega się jej drugiej, głębszej warstwy, mechanizmów, które nią rządzą, niuansów niewidocznych na pierwszy rzut oka. W tym drugim okresie zaczęłam traktować technologię po prostu jak narzędzie. Przestałam ją idealizować, przyjęłam do wiadomości, że jej możliwości są nieograniczone – nie kojarzyła mi się już z magią. Taka postawa charakterystyczna jest również dla ogromnej części społeczeństwa. Z badań, również tych prowadzonych przeze mnie, wynika, w dużym uproszczeniu, że ludzie zazwyczaj albo ekscytują się technologią (trochę jak w popularnym powiedzeniu, którego autorstwo przypisywane jest Arthurowi C. Clarke’owi: „Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”), albo się jej obawiają (wbrew pozorom to niewielka grupa[27]), albo uważają, że jest ona „tylko” narzędziem.
Zadałam kiedyś w swoich kanałach w mediach społecznościowych pytanie dotyczące tego, jaka jest technologia: dobra czy zła, pomaga czy przeszkadza, buduje czy niszczy? Byłam ciekawa, na ile ludzie wejdą ze mną w dyskusję, twierdząc, że takie dualistyczne ujęcie jest nieuzasadnione, bo mechanizmy, które stoją za technologią, są zbyt skomplikowane. Tymczasem ogromna większość dyskutujących wskazywała, że owszem, ujęcie to nie jest trafne, ale ze względu na to, że technologia jest wyłącznie narzędziem, pełni funkcję podrzędną wobec człowieka, o jej wartości decyduje więc ten, kto jej używa.
Taki punkt widzenia jest uzasadniony, jednak niepełny. To prawda: technologia jest narzędziem i teoretycznie każdy z nas decyduje o tym, jak jej używa. Ale jednocześnie technologia to ogromna siła. Kevin Kelly porównuje ją zresztą do życia, uznaje za siódme królestwo[28] – technium. Uważa, że realizuje ona własne cele i posiada autonomię. Pogląd ten może wydawać się kontrowersyjny – jak rzecz może być żywa? Jak autonomiczne może być coś, co jest wytworem człowieka? Na pytania te w wyczerpujący, naukowy sposób odpowiada Kevin Kelly i gorąco namawiam do przeczytania jego książki. W tym miejscu wyjaśnię tę kwestię tylko skrótowo – tym bardziej że będę do niej jeszcze wielokrotnie wracać, w różnych kontekstach.
Jako ludzie mamy tendencję do szybkich ocen: czarny–biały, mądry–głupi, dobry–zły. Chcielibyśmy działać jak współczesny komputer, który w swoim kodzie do wyboru ma tylko dwie pozycje: zero i jeden. Ale nasz świat nie jest binarny[29]. Jeśli spojrzymy na uniwersalne, ważne dla ludzi wartości, choćby takie jak życie, świadomość, autonomia, kreatywność, to zobaczymy, że żadnej z nich nie da się określić w kategoriach zero-jedynkowych. Oczywiście próbuje się to robić. W Polsce pełna emocji dyskusja na temat tego, czym jest życie, toczy się za każdym razem, gdy w jakikolwiek sposób dotknie się tematu aborcji. Jej przeciwnicy i zwolennicy obrzucają się wówczas wzajemnie inwektywami, jedni twierdzą, że zarodek to zlepek komórek, inni – że dziecko i człowiek, ale wciąż nie mogą dojść do konsensusu w kwestii tego, kiedy zaczyna się życie. I tak naprawdę nigdy do niego nie dojdą. Jedyne porozumienie, które mogliby w tej kwestii osiągnąć, to stwierdzenie, że życie jest czymś, co występuje na pewnej skali skomplikowania, istnieje w kontinuum[30]. Życiem jest bowiem zarówno jednokomórkowy organizm, taki jak bakteria, jak i wielokomórkowe organizmy, na przykład rośliny i zwierzęta. Stopniem skomplikowania różnią się od siebie nie tylko królestwa, ale także gatunki w ramach tych królestw – do królestwa zwierząt należy przecież i człowiek (bardziej skomplikowany pod względem neurologicznym), i motyl (mniej skomplikowany). Wreszcie w ramach gatunku każdy organizm różni się także stopniem skomplikowania w zależności od etapu życia, na którym aktualnie się znajduje. Dojrzały motyl jest bardziej skomplikowaną formą życia niż jajo, larwa czy gąsienica, którymi był, zanim stał się dorosłym owadem. Podobnie jest ze świadomością. Uważa się, że człowiek jest najbardziej świadomym gatunkiem istniejącym na Ziemi. To jednak nie oznacza, że orangutany, konie, koty czy ośmiornice[31] nie mają świadomości. Mają, na innym poziomie. Wiemy zresztą, że układ nerwowy posiadają także rośliny, które czują i na swój sposób są świadome bólu[32]. I podobnie wreszcie jest z autonomią. Teoretycznie każdy człowiek jest autonomiczny – ale w praktyce trudno powiedzieć, czym jest stuprocentowa autonomia i czy w ogóle taka istnieje. Nowo narodzone dziecko człowieka jest mniej autonomiczne niż źrebię, które samodzielnie staje na nogach po godzinie od urodzenia, czy kocię, które w wieku kilkunastu tygodni może być oddzielone od matki. W przyrodzie powszechnie znane jest zjawisko symbiozy, a w jego ramach coś takiego jak mutualizm, oznaczający, że współpraca między dwoma gatunkami jest tak ścisła, iż jeden nie może funkcjonować bez drugiego. Przykładem mogą tu być bakterie żyjące w naszym żołądku i jelitach – bez nich nie jesteśmy przecież w stanie samodzielnie trawić pokarmów, a więc nie do końca jesteśmy autonomiczni. Kelly pisze: „Jeśli ludzie nie są w pełni autonomiczni, w takim razie kto lub co jest? Organizm lub system nie muszą być całkowicie niezależne, aby wykazywać pewien stopień autonomii”[33]. Przy takim niebinarnym, osadzonym w rzeczywistości, a nie idealistyczno-życzeniowym postrzeganiu świata nietrudno zaakceptować fakt, że technologia posiada lub może posiadać własną autonomię – zwłaszcza że w tym kierunku się rozwija.
Nie można też zaprzeczyć, że technologią rządzą skomplikowane mechanizmy, że stoi za nią ogromna siatka zależności i powiązań. I nawet jeśli nie mamy świadomości ich istnienia ani działania, mają one wpływ na nasze życie, nasze decyzje i nasze wybory. Jaron Lanier w swojej książce Dawn of the New Everything: A Journey Through Virtual Reality pisze: „Wybierasz, chociaż nawet nie wiesz, co to znaczy. Ten fizyczny świat, w którym żyjemy – jesteśmy w nim tylko dlatego, że jak szaleni ciągle robimy zakłady z czymś, czego nie znamy”[34]. Z tego powodu o wartości technologii nie decyduje tylko ten, kto z niej korzysta. A spojrzenie na technologię, zgodnie z którym sama w sobie nie jest ona ani dobra, ani zła, jest tylko narzędziem, okazuje się zbyt krótkowzroczne.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
[7] Z ang. dotcom bubble, dotcom boom – przeszacowanie wartości spółek internetowych na giełdach światowych w latach 1995–2001. Wartość spółek wyceniana była na podstawie pomysłu bądź liczby użytkowników, a nie na podstawie realnych przychodów czy modelu biznesowego. Na początku 2000 roku inwestorzy zaczęli podchodzić do tego typu działalności bardziej realistycznie, część z nich wycofała się z wielu inicjatyw. Akcje poszczególnych spółek spadły drastycznie, a wiele z nich zbankrutowało.
[8] Davey Winder, This 20-Year-Old Virus Infected 50 Million Windows Computers In 10 Days: Why The ILOVEYOU Pandemic Matters In 2020, „Forbes”, 4 May 2020; https://www.forbes.com/sites/daveywinder/2020/05/04/this-20-year-old-virus-infected-50-million-windows-computers-in-10-days-why-the-iloveyou-pandemic-matters-in-2020/?sh=67e60223c7c7 (dostęp: 2 lipca 2021).
[9] Mark Granovetter, The Strength of Weak Ties, „American Journal of Sociology” 1973, 78(6), 1360–1380.
[10] Epidemie społeczne opierają się na rozprzestrzenianiu plotek, informacji, idei i mód. Więcej na ten temat pisałam w swojej pierwszej książce Cząstki przyciągania. Jak budować niestandardowe kampanie reklamowe, Wydawnictwo Helion, Gliwice 2014.
[11] MP3 to format plików popularny w pierwszej dekadzie XXI wieku, używany do legalnej i nielegalnej dystrybucji utworów muzycznych. Był wspierany przez niektórych muzyków i zwalczany przez innych. Najbardziej znaną historią są działania zespołu Metallica, które doprowadziły do zamknięcia Napstera – najpopularniejszego w tamtych czasach programu do dystrybucji plików MP3.
[12] WAP to protokół standardu wymiany danych mobilnych stron internetowych używanych w latach 2000–2010. W tamtych latach telefony komórkowe mogły wyświetlać strony internetowe pisane tylko w języku WML – obsługującym protokół WAP. Dziś WAP wykorzystywany jest na przykład w systemie KaiOS, trzecim najpopularniejszym na świecie systemie mobilnym (po Androidzie oraz iOS), który używany jest w krajach, gdzie penetracja internetu pozostaje na niższym poziomie (na przykład w Indiach).
[13] IRC (ang. Internet Relay Chat) to bardzo popularny w pierwszej dekadzie XXI wieku system czatów internetowych – swoisty prekursor social mediów. Po podłączeniu się do serwera IRC danego kraju można było wejść na interesujący nas kanał i rozmawiać z ludźmi, którzy się na nim znajdowali. Najpopularniejszymi polskimi kanałami były wówczas #polska, #rmf czy #amigapl.
[14]Dial-up to sposób połączenia z internetem przez analogową linię telefoniczną. Najpopularniejszym numerem dostępowym na początku XXI wieku był numer 0202122 udostępniany przez Telekomunikację Polską (obecnie Orange). Oferował prędkość 56 kB/s. Obecnie średnia prędkość internetu mobilnego wynosi około 23 MB/s – czyli ponad czterysta razy więcej.
[15] Za Wikipedią: „Geek – człowiek, który dąży do pogłębiania swojej wiedzy i umiejętności w jakiejś dziedzinie w stopniu daleko wykraczającym poza zwykłe hobby. Przedmiotem zainteresowania geeków są najczęściej nowoczesne technologie, ale ważniejsza niż dziedzina jest siła, z jaką geek oddaje się swojej pasji”.
[16] RCS (ang. Rich Communication Services) – w dużym skrócie to nowoczesny protokół komunikacji, opracowany przez Google’a, który docelowo ma zastąpić SMS-y. Pozwala przesyłać wiadomości tekstowe, zdjęcia, pliki oraz umożliwia prowadzenie rozmów grupowych. Zasadniczą różnicą jest to, że wysyłając wiadomość, widzimy, czy została odczytana oraz czy odbiorca jest w trakcie odpisywania; w przypadku SMS-ów tych funkcjonalności nie ma. RCS jest już dostępny w telefonach z systemem Android.
[17] Typ bardzo małych zwierząt bezkręgowych uznawanych za najbardziej odporne ze wszystkich znanych organizmów żywych na warunki zewnętrzne (temperaturę, promieniowanie, ciśnienie, brak wody etc.).
[18] Według Kevina Kelly’ego, jednego z najwybitniejszych myślicieli współczesnego świata, założyciela magazynu „Wired”, wielkiego znawcy technologii i jednocześnie umiarkowanego technooptymisty, przewaga pozytywnych skutków technologii nad jej negatywnymi konsekwencjami wynosi niewiele ponad pięćdziesiąt procent. Przekonuje on jednak, że nawet przy tak niewielkiej przewadze plusów nad minusami w długim okresie konsekwencje rozwoju technologicznego są pozytywne. Więcej na ten temat w jego książce What Technology Wants, Penguin Books, New York 2010.
[19]Ibidem, s. 101 (tłum. własne).
[20]Idem, The Inevitable: Understanding the 12 Technological Forces That Will Shape Our Future, Penguin Books, New York 2016.
[21] Słowo stworzone przez Kevina Kelly’ego analogicznie do słów „utopia” (z gr. ou – nie + topos – miejsce; niemiejsce, miejsce, którego nie ma) i „dystopia” (z gr. dys – zły, chory + topos – miejsce; przerażająca rzeczywistość, która odzwierciedla nasze największe lęki). „Pro-” w wyrazie „protopia” pochodzi od angielskich słów progress i process (postęp, proces). Sam przedrostek „pro-” bierze się z przyimka łacińskiego pro (przed, na przodzie, na korzyść, w obronie).
[22] Więcej o efekcie zemsty technologii pisał Edward Tenner w swojej fantastycznej książce Why Things Bite Back, Vintage Books, New York 1997.
[23] Piszę: teoretycznie, bo w praktyce samochody w centrach miast poruszają się często z taką samą prędkością, z jaką w XVIII wieku poruszały się bryczki zaprzężone w konie – dwadzieścia kilometrów na godzinę. Nie tylko dlatego, że jest ich coraz więcej i stoją w korkach, ale także dlatego, że obowiązuje takie prawo – w coraz większej liczbie miast na świecie prędkość w ścisłym centrum obniżona została nawet do trzydziestu kilometrów na godzinę.
[24] Stanisław Lem, Summa technologiae, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020, s. 13.
[25] Więcej na temat tego, jak poprawia się standard naszego życia, piszą między innymi Hans Rosling w książce Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą (tłum. Monika Popławska, Media Rodzina, Poznań 2018) oraz Steven Pinker w książce Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury (tłum. Tomasz Bieroń, Zysk i S-ka, Poznań 2011).
[26] Stan na koniec marca 2021.
[27] Z badań ilościowych, które przeprowadziliśmy w kwietniu 2020 roku w ramach infuture.institute, wynika, że tylko cztery procent Polaków zgadza się ze stwierdzeniem, iż technologia pogarsza jakość życia ludzi. Pięćdziesiąt cztery procent uważa, że poprawia, a trzydzieści jeden procent – że to zależy od obszaru.
[28] W systematyce świat organizmów żywych dzieli się aktualnie na sześć królestw: bakterie, protisty, chromisty, grzyby, rośliny, zwierzęta.
[29] Zresztą w przypadku komputerów to także wkrótce się zmieni, wiemy bowiem, że komputery kwantowe, których epoka właśnie nadchodzi, bazują na kubitach – oprócz zera i jednego mają one również możliwość przyjmowania obu tych wartości jednocześnie (tak zwane zjawisko superpozycji).
[30] Według Słownika języka polskiego kontinuum to „ciągły, uporządkowany zbiór nieskończonej liczby elementów przechodzących płynnie jeden w drugi”.
[31] Aktualnie w Wielkiej Brytanii dyskutowana jest nowa ustawa mówiąca o zdolności zwierząt – w tym także bezkręgowców takich jak ośmiornice – do odczuwania. Jeśli nowe przepisy zostaną wprowadzone, każda nowa polityka rządu (dotycząca na przykład rybołówstwa, przetwórstwa) będzie musiała uwzględniać fakt, że kręgowce i bezkręgowce mogą doświadczać uczuć, w tym bólu lub radości.
[32] O świadomości drzew można przeczytać w głośnej książce Petera Wohllebena Sekretne życie drzew, tłum. Ewa Kochanowska, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2016.
[33] Kevin Kelly, What Technology Wants, op. cit., s. 13 (tłum. własne).
[34] Jaron Lanier, Dawn of the New Everything: A Journey Through Virtual Reality, Penguin Random House UK, London 2017, s. 16 (tłum. własne).
Projekt okładki
Adam Gutkowski
goodkowskydesign.com
Koncepcja okładki
Marek Gawdzik i Olga Jankowska
Redaktor prowadzący
Damian Warszawski
Opieka redakcyjna i adiustacja
Katarzyna Węglarczyk
Korekta
Barbara Gąsiorowska
Copyright © by Natalia Hatalska
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2021
ISBN 978-83-240-6352-9
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek
