Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dramat o tradycji, patriotyzmie oraz narodowej tożsamości, który nawiązuje do ślubu poety Lucjana Rydla z chłopką Jadwigą Mikołajczykówną. Tytułowa uroczystość jest pretekstem do ukazania rozmaitych postaci i charakterów społeczeństwa polskiego.
"Wesele" to przede wszystkim obraz Polski, podzielonej na trzy grupy społeczne: inteligencję, chłopów i szlachtę. Jest także refleksją nad polskim losem i rolą sztuki w życiu narodu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 115
OSOBY:
GOSPODARZ
GOSPODYNI
PAN MŁODY
PANNA MŁODA
MARYSIA
WOJTEK
OJCIEC
DZIAD
JASIEK
KASPER
POETA
DZIENNIKARZ
NOS
KSIĄDZ
MARYNA
ZOSIA
RADCZYNI
HANECZKA
CZEPIEC
CZEPCOWA
KLIMINA
KASIA
STASZEK
KUBA
ŻYD
RACHEL
MUZYKANT
ISIA
Osoby dramatu:
CHOCHOŁ
WIDMO
STAŃCZYK
HETMAN
RYCERZ CZARNY
UPIÓR
WERNYHORA
DEKORACJA:
Noc listopadowa; w chacie, w świetlicy. Izba wybielona siwo, prawie błękitna, jednym szarawym tonem półbłękitu obejmująca i sprzęty, i ludzi, którzy się przez nią przesuną.
Przez drzwi otwarte z boku, ku sieni, słychać huczne weselisko, buczące basy, piskanie skrzypiec, niesforny klarnet, hukania chłopów i bab i przygłuszający wszystką nutę jeden melodyjny szum i rumot tupotających tancerzy, co się tam kręcą w zbitej masie w takt jakiejś ginącej we wrzawie piosenki…
I cała uwaga osób, które przez tę izbę-scenę przejdą, zwrócona jest tam, ciągle tam; zasłuchani, zapatrzeni ustawicznie w ten tan, na polską nutę… wirujący dookoła; w półświetle kuchennej lampy, taniec kolorów, krasych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatów, nasza dzisiejsza wiejska Polska.
A na ścianie głębnej: drzwi do alkierzyka, gdzie łóżka gospodarstwa i kołyska, i pośpione na łóżkach dzieci, a górą zszeregowani Święci obrazkowi. Na drugiej bocznej ścianie izby: okienko przysłonione białą muślinową firaneczką; nad oknem wieniec dożynkowy z kłosów; – za oknem ciemno, mrok – za oknem sad, a na deszczu i słocie krzew, otulony w słomę, w zimową ochronę okryty.
Na środku izby stół okrągły, pod białym, sutym obrusem, gdzie przy jarzących brązowych świecznikach żydowskich suta zastawa, talerze poniechane tak, jak dopiero co od nich cała weselna drużba wstała, w nieładzie, gdzie nikt o sprzątaniu nie myśli. Około stołu proste drewniane stołki kuchenne z białego drzewa; przy tym na izbie biurko, zarzucone mnóstwem papierów; ponad biurkiem fotografia Matejkowskiego „Wernyhory” i litograficzne odbicie Matejkowskich „Racławic”. Przy ścianie w głębi sofa wyszarzana; ponad nią złożone w krzyż szable, flinty, pasy podróżne, torba skórzana. W innym kącie piec bielony, do maści z izbą; obok pieca stolik empire, zdobny świecącymi resztami brązów, na którym zegar stary, alabastrowymi kolumienkami dźwigający złocony krąg godzin; nad zegarem portret pięknej damy w stroju z lat 1840 w lekkim muślinowym zawoju przy twarzy młodej w lokach i na ciemnej sukni.
U boku drzwi weselnych skrzynia ogromna wyprawna wiejska, malowana w kwiatki pstre i pstre desenie; wytarta już i wyblakła. Pod oknem stary grat, fotel z wysokim oparciem. Nad drzwiami weselnymi ogromny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej z jej sukienką srebrną i złotym otokiem promieni na tle głębokiego szafiru; a nad drzwiami alkierza takiż ogromny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, w utkanej wzorzystej szacie, w koralach i koronie polskiej Królowej, z Dzieciątkiem, które rączkę ku błogosławieniu wzniosło. Strop drewniany w długie belki proste z wypisanym na nich Słowem Bożym i rokiem pobudowania.
RZECZ DZIEJE SIĘ W ROKU TYSIĄC DZIEWIĘĆSETNYM
CZEPIEC, DZIENNIKARZ.
CZEPIEC
Cóż tam, panie, w polityce?
Chińcyki trzymają się mocno!?
DZIENNIKARZ
A, mój miły gospodarzu,
mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.
CZEPIEC
Pan polityk!
DZIENNIKARZ
Otóż właśnie polityków
mam dość, po uszy, dzień cały.
CZEPIEC
Kiedy to ciekawe sprawy.
DZIENNIKARZ
A to czytaj, kto ciekawy;
wiecie choć, gdzie Chiny leżą?
CZEPIEC
No daleko, kajsi gdzieś daleko;
a panowie to nijak nie wiedzą,
że chłop chłopskim rozumem trafi,
choćby było i daleko.
A i my tu cytomy gazety
i syćko wiemy.
DZIENNIKARZ
A po co – ?
CZEPIEC
Sami się do światu garniemy.
DZIENNIKARZ
Ja myślę, że na waszej parafii
świat dla was aż dosyć szeroki.
CZEPIEC
A tu ano i u nas bywają,
co byli aże dwa roki
w Japonii; jak była wojna.
DZIENNIKARZ
Ale tu wieś spokojna. –
Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna.
CZEPIEC
Pon się boją we wsi ruchu.
Pon nos obśmiwajom w duchu. –
A jak my, to my się rwiemy
ino do jakiej bijacki.
Z takich, jak my, był Głowacki.
A, jak myślę, ze panowie
duza by juz mogli mieć,
ino oni nie chcom chcieć!
DZIENNIKARZ, ZOSIA.
DZIENNIKARZ
Pani to taki kozaczek;
jak zesiądzie z konika, jest smutny.
ZOSIA
A pan zawsze bałamutny.
DZIENNIKARZ
To nie komplement, to czuję
i tego bynajmniej nie tłumię.
ZOSIA
Dobrze, że przynajmniej pan umie
zmiarkować, kiedy uczucie,
a kiedy salonowa zabawka –
ale w tym razie…
DZIENNIKARZ
To sprawka
pani wdzięku, pani jest bardzo miła,
pani tak główkę schyliła…
ZOSIA
Prawda? Tak jakbym się dziwiła,
że mnie tyle honoru spotyka;
pan redaktor dużego dziennika
przypatruje się i oczy przymyka
na mnie, jako na obrazek.
DZIENNIKARZ
A obrazek malowny, bez skazek,
farby świeże, naturalne,
rysunek ogromnie prawdziwy,
wszystko aż do ram idealne.
ZOSIA
Widzę, znawca osobliwy.
DZIENNIKARZ
I czemuż pani się gniewa?
ZOSIA
Że pan jak Lohengrin śpiewa
nade mną jak nad łabędziem,
że my dla siebie nie będziem,
i po cóż tyle śpiewności?
DZIENNIKARZ
Oto tak, tak z rozlewności
towarzyskiej.
RADCZYNI, HANECZKA, ZOSIA.
HANECZKA
Ach, cioteczko, ciotusieńko!
RADCZYNI
Co, serdeńko?
HANECZKA
Tamci tańczą, my stoimy;
chcemy tańczyć także i my.
RADCZYNI
Może któryś z panów zechce?
ZOSIA
Z nikim z panów tańczyć nie chcę.
RADCZYNI
Potańcujcie trochę same.
ZOSIA
My byśmy chciały z drużbami,
z tymi, co pawimi piórami
zamiatają pułap izby.
RADCZYNI
Poszłybyście tam do ciżby?
HANECZKA
To tak miło, miło w ścisku.
RADCZYNI
Oni się tam gniotą, tłoczą
i ni stąd, ni zowąd naraz
trzask, prask, biją się po pysku;
to nie dla was.
ZOSIA
My wrócimy zaraz.
RADCZYNI
Cóżeś ty dziś tak wesoła?
Odgarnij se włosy z czoła.
ZOSIA
Raz dokoła, raz dokoła!
HANECZKA
Ciotusieńka zła okropnie,
zła okrutnie – a przelotnie –
zaraz buzię pocałuję.
RADCZYNI
Hanka zawsze swego dopnie.
Niech się panna wytańcuje.
RADCZYNI, KLIMINA.
KLIMINA
Pochwalony, dobry wieczór państwu.
RADCZYNI
Pochwalony – gospodyni…
KLIMINA
Tu wsiosko od maleńkości, Klimina,
po wójcie wdowa.
RADCZYNI
Radczyni
jestem z Krakowa.
KLIMINA
Macie syna.
RADCZYNI
Tańcuje tam.
KLIMINA
Niech się bawi;
som ta dziwki, niech nie stoją.
RADCZYNI
Jakoś mu nie idzie sporo,
bo się ino pogapuje.
KLIMINA
Panowie dziwek się boją;
zaraz która co przyniesie,
ino roz sie przetańcuje.
RADCZYNI
Wyście sobie, a my sobie.
Każden sobie rzepkę skrobie.
KLIMINA
Myślałam, pomówię z matusią,
toby wnuczka kołysała – ?
RADCZYNI
A toście wy skora, kumosiu;
ledwo że wkoło spojrzała,
już by mi synów swatała – ?
KLIMINA
Hej, jo sie bawiła wprzódzi,
teroz bym lo inszych chciała.
Coraz więcej potrza ludzi.
Żeniłabym, wydawała!
ZOSIA, KASPER.
ZOSIA
Drużba tańczy, proszę ze mną.
KASPER
Panienka obcesem wpada.
ZOSIA
A w kółeczko…
KASPER
Dookoła.
Panienka se ta wesoła.
Ano Kaśka będzie rada,
jak przestoi.
ZOSIA
Kaśka, jaka?
KASPER
Ano ta, co w kącie taka…
ZOSIA
Druhna?
KASPER
Juści, druhna pirso,
co mi ją na żone rają.
ZOSIA
Raz dokoła, raz dokoła…
KASPER
Panienka się nie zgniewają,
że ją lepiej gabne w pasie,
ano Kaśka w sobie syrso.
ZOSIA
Pewno drużba kocha Kasie – ?
KASPER
Panienka se ta wesoła.
ZOSIA
Raz dokoła, raz dokoła…
HANECZKA, JASIEK.
HANECZKA
Jakby Jasiek chciał tańcować,
tobym z Jaśkiem tańcowała – ?
JASIEK
A mogę sie ofiarować,
by ino panienka chciała – ?
HANECZKA
Proszę, proszę, chwilkę w koło,
jak wesoło, to wesoło.
Jasiek dzisiaj pierwszy drużba.
JASIEK
Najmilso mi tako służba.
RADCZYNI, KLIMINA.
RADCZYNI
Cóż ta, gosposiu, na roli?
Czyście sobie już posiali?
KLIMINA
Tym ta casem sie nie siwo.
RADCZYNI
A mieliście dobre żniwo – ?
KLIMINA
Dzięka Bogu, tak ta bywo.
RADCZYNI
Jak złe żniwo, to was boli,
żeście się napracowali – ?
KLIMINA
Zawszeć sie co przecie zgarnie.
RADCZYNI
Dobrze sobie wyglądacie.
KLIMINA
I pani ta tyz nie marnie.
RADCZYNI
Jeszcze się widzicie młoda.
KLIMINA
Jak po Marcinie jagoda.
RADCZYNI
Może jeszcze się wydacie – ?
KLIMINA
A cóz sie ta tak pytacie?!
KSIĄDZ, PANNA MŁODA, PAN MŁODY.
PAN MŁODY
Ksiądz dobrodziej łaskaw bardzo.
Proszę nas nie zapominać.
KSIĄDZ
Są i tacy, co mną gardzą,
żem jest ze wsi, bom jest z chłopa.
Patrzą koso – zbędą prędko,
a tu mi na sercu lentko.
Sami swoi, polska szopa,
i ja z chłopa, i wy z chłopa.
PAN MŁODY
Ksiądz dobrodziej już niebawem
będzie nosić pelerynkę – ?
KSIĄDZ
Może i należy mi się;
lecz pewnego nic nie wi się.
Inni także robią ślinkę!
Może sprawię pelerynkę –
PAN MŁODY
Może z konsystorza przecie
popatrzą okiem łaskawem;
życzę bardzo.
PANNA MŁODA
Choć co dadzą;
ino te ciarachy tworde,
trza by stoć i walić w morde.
PAN MŁODY
Moja duszko, tu sie mówi
o kościelnej dostojności,
którą mają przyznać Jegomości.
PANNA MŁODA
Jo myślała, że co inne.
KSIĄDZ
Naiwne to i niewinne.
PAN MŁODY, PANNA MŁODA.
PANNA MŁODA
Cięgiem ino rad byś godać,
jakie to kochanie będzie.
PAN MŁODY
A ty wolisz całowanie ?
będziesz kochać, a powiédzże – ?
PANNA MŁODA
Przeciem ci już wygodała.
Przecież ci mnie nikt nie wydrze.
PAN MŁODY
Serce do kochania radsze.
Toś już moja! Radość, szczęście!
Nie myślałem, że tak wiele.
PANNA MŁODA
Ano chciałeś, masz wesele.
PAN MŁODY
Ach, nie patrzę, jak całuję;
nie całuję, kiedy patrzę,
a lica masz coraz gładsze.
PANNA MŁODA
A krew sie tak zesumuje.
PAN MŁODY
Pocałujże, jeszcze, jeszcze,
niechże tobą się napieszczę:
usta, oczy, czoło, wieniec…
PANNA MŁODA
Takiś ta nienasyceniec.
PAN MŁODY
Nigdy syty, nigdy zadość;
taka to już dla mnie radość;
całowałbym cię bez końca.
PANNA MŁODA
A to męcąco robota;
nie dziwota, nie dziwota,
żeś tak zbladnoł, taki wrzący.
PAN MŁODY
Nie chwalący, nie chwalący,
spokoju mi nie dawały.
PANNA MŁODA
A bo chciałeś.
PAN MŁODY
Same chciały.
PANNA MŁODA
Cóz ta za śkaradne śtuki?
PAN MŁODY
Myśmy takie samouki;
kochałem się po różnemu,
a ciebie chcę po swojemu,
po naszemu.
PANNA MŁODA
A no z duszy,
jak ci dobrze, niech ta będzie.
PAN MŁODY
Teraz ci mnie nic nie zwiedzie.
Takem pragnął, zboża, słońca…
PANNA MŁODA
Mos wesele! – Podź do tońca!
POETA, MARYNA.
POETA
Żeby mi tak rzekła która,
sercem już dysponująca,
tak po prostu: „no chcę ciebie”,
jak jaka wiejska dziewczyna…
MARYNA
To niby ja ta dziewczyna,
ja oświadczyć się mająca?
Skądże taka pewna mina?
POETA
Wcale insze miałem plany,
jeźlim plany miał w ogóle –
chciałem coś powiedzieć czule,
chciałem zapukać w serduszko,
coś usłyszeć, coś podsłuchać:
jak się to tam musi ruchać,
jak się to tam musi palić – ?!
MARYNA
Muszę panu się pożalić,
w serduszku nie napalone;
jak kto weźmie mnie za żonę,
będzie sobie ciepło chwalić;
muszę panu się pożalić:
choć zimno, można się sparzyć.
POETA
Amor mógłby gospodarzyć.
MARYNA
Amor ślepy, może zdradzić.
POETA
Amor: duch skrzydlaty, gończy.
MARYNA
Pretensji do skrzydeł wiele.
POETA
Więc się na pretensjach kończy
MARYNA
A nie kończy się w kościele.
POETA
Byłby to już Amor w klatce.
MARYNA
Lis w pułapce.
POETA
Motyl w siatce.
MARYNA
Paź królowej na usługach.
POETA
Ślub po zapłaconych długach.
Miłość nęci rozmaita.
MARYNA
A, to z nami kwita.
POETA
Kwita –
nie myślałem, że coś świta,
pani prawie obrażona – ?
MARYNA
Czegoż to pan jeszcze szuka?
POETA
Że nie poszła w las nauka.
MARYNA
Któż się uczył?
POETA
Tak wzajemnie:
Ja od pani, pani ze mnie.
MARYNA
A na cóż mnie tej nauki?
POETA
Na nic.
MARYNA
Więc?
POETA
Sztuka dla sztuki.
MARYNA
Zawrót głowy, wielka chwała;
niech pan sztuki płata różne,
bylebym ja spokój miała.
POETA
Rozmowa z panienką młodą,
jak ją zwykle młodzi wiodą
w takim stylu skrzydełkowym;
rozmowa z panną upartą:
o miłości, o Amorze,
o kochaniu, co w tym, owym
z nagła się przejawić może; –
szepty z panną czarującą,
przez pół serio, przez pół drwiąco –
zawsze jeszcze studium warto.
MARYNA
Przez pół drwiąco, przez pół serio
bawi się pan galanterią.
POETA
Ale gdzie ta, ale gdzie ta.
MARYNA
Pan poeta, pan poeta.
Coś, jak liryzm, struna brzękła:
ja o pana się przelękła,
że ta strzała niespodziana
może trafić, ale pana.
POETA
Bawię panią galanterią
przez pół drwiąco, przez pół serio;
stąd się styl osobny stwarza:
nikt nikogo nie dosięga,
nikt nikogo nie obraża –
na łokcie różowa wstęga –
nie prowadzi do ołtarza. –
Tajemnicą jest kobieta.
MARYNA
Słucham, co to za wymowa!
POETA
Słowa, słowa, słowa, słowa.
MARYNA
Ale gdzie ta, ale gdzie ta!
POETA
Jakaż znów refleksja nowa?
MARYNA
Pan poeta, pan poeta.
KSIĄDZ, PAN MŁODY, PANNA MŁODA.
KSIĄDZ
Zwracam się do panny młodej,
pijąc do pana młodego…
PANNA MŁODA
Cóz takiego, cóz takiego?
KSIĄDZ
Może, hm, po pewnym czasie,
bo to człowiek jest człowiekiem,
ot, przykładem tylu ludzi –
bo to człowiek jest człowiekiem,
usiada się tylko z wiekiem…
PANNA MŁODA
Niby jak to kwaśne mliko.
KSIĄDZ
Wyście młodzi, wyście młodzi,
choć się dzisiaj wszystko godzi,
przyjdzie czas, co was ochłodzi.
PAN MŁODY
Dzięki, niech się ksiądz nie trudzi,
niech nie trudzi się dobrodziej,
wdał się Pan Bóg już w tę sprawę
i ten wszystko załagodzi;
byliśmy rano w kościele,
braliśmy ślub u ołtarza.
KSIĄDZ
No, ale to tak się zdarza;
ogromnie przypadków wiele,
i przypomnieć pożytecznie.
PAN MŁODY
Podziękujże za obawę.
PANNA MŁODA
Zdarłabym jej łeb, jak krosna!
PAN MŁODY
A kocha, bo jest zazdrosna.
KSIĄDZ
Ach, kolorowa bajecznie!
PAN MŁODY, PANNA MŁODA.
PAN MŁODY
Kochasz ty mnie?
PANNA MŁODA
Moze, moze –
cięgiem ino godos o tem.
PAN MŁODY
Bo mi serce wali młotem,
bo mi w głowie huczy, szumi…
moja Jaguś, toś ty moja?!
PANNA MŁODA
Twoja, jak trza, juści twoja;
bo cóż cie ta znów tak dumi?
Cięgiem ino godos o tem.
PAN MŁODY
A ty z twoim sercem złotem
nie zgadniesz, dziewczyno-żono,
jak mi serce wali młotem,
jak cię widzę z tą koroną,
z tą koroną świecidełek,
w tym rozmaitym gorsecie,
jak lalkę dobytą z pudełek
w Sukiennicach, w gabilotce:
zapaseczka, gors, spódnica,
warkocze we wstążek splotce;
że to moje, że to własne,
że tak światłem gorą lica!
PANNA MŁODA
Buciki mom troche ciasne.
PAN MŁODY
A to zezuj, moja złota.
PANNA MŁODA
Ze sewcem tako robota.
PAN MŁODY
Tańcuj boso.
PANNA MŁODA
Panna młodo?!
Cóz ta znowu?! To ni mozno.
PAN MŁODY
Co się męczyć? W jakim celu?
PANNA MŁODA
Trza być w butach na weselu.
KSIĄDZ, PAN MŁODY.
PAN MŁODY
Któż komu czego zabroni?
KSIĄDZ
Zależy, za czym kto goni.
PAN MŁODY
Tak cudzego pilnujecie – ?
KSIĄDZ
Nie każdy ma jedno na świecie,
a każdy ma swoje osobne,
co go trzyma – a te drobne
rzeczki, małe, niepozorne
składają się na jedną wielką rzecz.
PAN MŁODY
Ksiądz sobie, jako chcesz, przecz. –
Szczęście każdy ma przed nosem,
a jak ma, to trzeba brać –
trzeba iść za serdecznym głosem
i nie pozwolić się kpać.
KSIĄDZ
No, mój panie,
nie każdemu jednakie wołanie.
A jak kto ręką sięgnie po co, a nie dostanie?
RADCZYNI, MARYNA.
RADCZYNI
A panny już bez pamięci,
widzę, hulają.
MARYNA
Do smaku.
Jak mnie Czepiec chwycił wpół,
jak zawinął i obleciał w kółko,
tom w oczach zobaczyła gwiazdy,
jakby jakieś napowietrzne jazdy,
kręcące się zawrotem kół.
RADCZYNI
Pot oblewa całe czółko;
możesz się zaziębić wnet.
MARYNA
A tak – teraz to sobie myślę:
co insze złoto, a co insze miedź.
RADCZYNI
Nie pleć, spocznij, cicho siedź.
MARYNA
A myśl moja het, het, het…
MARYNA, POETA.
POETA
Elektryczność z oczu bije.
MARYNA
Zgrzałam się przy tańcowaniu.
POETA
Pani marzy o kochaniu –
co tam pani serce czyje.
MARYNA
Może pańskie serce zatem – – ?
POETA
Umie pani strzelać batem – – ?
MARYNA
Jak to, co to – tak przez kogo?
POETA
Tak w powietrze, a szeroko.
MARYNA
Co tam panu serce czyje;
a umie pan kopnąć nogą – – ?
POETA
Tak przez kogo – ?
MARYNA
Nie tak srogo –
tak w powietrze, a wysoko.
POETA
Na co, po co?
MARYNA
Dla niczego.
POETA
To nic złego.
MARYNA
I nic z tego.
POETA
To zagadka?
MARYNA
Sfinks.
POETA
Meduza.
MARYNA
Może z tego pan odgadnie
nowoczesny styl harbuza;
tak jak ja odgadłam snadnie:
próżność na wysokiej skale,
w swojej własnej śpiącą chwale.
POETA
Zeus i Pan Bóg mieszka w niebie,
przedsię obaj są u siebie.
Psyche to najczulej pieści. –
O tym, gdzie kto śpi wysoko,
pani wie coś z głuchych wieści;
nie dosięgło jeszcze oko.
MARYNA
Rozumiem coś z wielką biedą,
nie dosięgło jeszcze oko,
nie zawlokłam się na turnie;
tak tam dumnie, szumnie, chmurnie.
Bałamuctwa w wielkim stylu,
które już przeżyło tylu,
różni więksi, mniejsi, niscy;
wszystko bardzo wyjątkowe,
bardzo dziwne, bardzo nowe,
tylko że tak robią wszyscy.
POETA
Słucham, co to za wymowa – ?
MARYNA
Słowa, słowa, słowa, słowa.
POETA
To uczucia tak się garną;
szkoda, żeby szły na marno.
MARYNA
Ale gdzie ta, ale gdzie ta.
Pan myśli, że ja zajęta?
POETA
Widzę, że pani pamięta,
jaka komu etykieta
przylepiona i przypięta.
MARYNA
Szkoda, żeby szły na marno
te uczucia, co się garną:
pan poeta, pan poeta.
POETA
Otóż to, to etykieta.
ZOSIA, HANECZKA.
ZOSIA
Chciałabym kochać, ale bardzo,
ale tak bardzo, bardzo, mocno.
HANECZKA
To ta muzyka gra tak skoczno
i pewno serce tobie skacze.
Jeszcze się dosyć, dość napłacze,
nim go kochanie ułagodzi.
Pociesz się, serce, pociesz, miła,
jeszcze niejedna łza, mogiła,
od tej miłości ciebie grodzi.
ZOSIA
Że to tak losy szczęściem gardzą,
że tak nie sypią szczęściem w oczy,
tylko tak zaraz błyski gasną,
ledwo się w oczach świt roztoczy?
HANECZKA
Musisz przejść wprzódy cierpień koło;
przejść musisz wprzódy nędzę, bole,
a potem kiedyś będzie wesoło,
jak ci ból serce dość nakole.
ZOSIA
Ja, gdybym była losów panią,
na przykład taką, wiesz: Fortuną,
tobym odarła złote runo,
żeby dać wszystko ludziom tanio;
żeby się tak nie umęczali,
w takiem gonieniu ciężkiem, długiem:
każden, jak więzień, za swym pługiem;
żeby się syto nakochali,
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki