Wesele - Wyspiański Stanisław - darmowy ebook + audiobook + książka

Wesele ebook i audiobook

Wyspiański Stanisław

3,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

27 osób interesuje się tą książką

Opis

Najwybitniejszy młodopolski dramat “Wesele” Stanisława Wyspiańskiego dostępny w Legimi w formie ebooka za darmo, zarówno w formie epub jak i mobi.

 

Po raz pierwszy wystawiony w 1901 roku miał być wydarzeniem towarzyskim, małym skandalem w Krakowie. Inspiracją dla Wyspiańskiego było prawdziwe Wesele Lucjana Rydla z Hanką, chłopką z Bronowic. O ile akt I nosi jeszcze znamiona kroniki towarzyskiej, dalej interpretacja nie jest już tak prosta.

 

Wyspiański skrzętnie wykorzystał realne wydarzenia, aby nadać im artystyczny charakter. Dramat w kolejnych aktach przybiera coraz bardziej fantastyczną formę. Kolejni wprowadzani bohaterowie uosabiają różne narodowe mity, z którymi rozprawia się Wyspiański.

 

Głównym zamierzeniem Wyspiańskiego było skonfrontowanie w dramacie inteligencji, artystów i szlachty z chłopami. Ci pierwsi w chwilowej fascynacji chcą zbliżyć się do ludu. Idealizują wieś widząc w niej możliwość ucieczki od rzeczywistości. Natomiast chłopi przedstawieni są jako prości i brutalni ludzie, skorzy do pijaństwa. Jednak dostrzegają oni ułudę w zachowaniu miastowych. A przede wszystkim brakuje między grupami nici porozumienia.

 

Wieloaspektowość dzieła Wyspiańskiego stawia je na równi z innymi wielkimi dramatami narodowymi. Wpływa na to także niesamowity kunszt z jakim “Wesele” zostało napisane. Klimat wesela owocuje duszną atmosferą. Poszczególne postacie poznajemy w krótkich scenach następujących po sobie w określonym rytmie. Ten jest także utrzymywany przez wersy. Nadrzędna jednak wydaje się być poruszana problematyka. Brak przyjęcia odpowiedzialności, rozczłonkowanie społeczeństwa, marazm i pozorne działania.

 

Wyspiański oderwał problemy walki narodowej od romantycznego wzorca. W swoim dramacie przedstawił spojrzenie na nowe społeczeństwo, które staje przed nowymi wyzwaniami. Dramat jest krytycznym rozliczeniem z przeszłością. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 29 min

Lektor: Mariola Kurnicka, Małgorzata Regent, Tomasz Czarnecki, Janusz Żak

Oceny
3,2 (121 ocen)
28
30
23
19
21
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nightmare1869

Nie polecam

Niestety kolejna lektura, przy której miałam wrażenie, że na 100% nie została napisana na trzeźwo. Zapewne taka jest prawda 😂 Nie przepadam za dramatami, ale ten na pewno nie należy do tych lepszych. W pierwszym akcie jedyne co się dzieję to tańce ludzi zaproszonych na wesele. Potem robi się coraz dziwniej. Co ja mogę więcej powiedzieć. Przekonacie się, a jeśli nie to tez nie będzie czego żałować.
63
Idrol

Dobrze spędzony czas

Trudna w odbiorze, ale po dogłębnym omówieniu na lekcjach myślę o niej dobrze, choć historia jest gorzka.
10
aleks_

Z braku laku…

'Losowe słowa generator, lecimy freestyle 'Nie ma opcji, że to było pisane i wymyślane na trzeźwo. A tak już poważnie, to dramat bardzo trudny w odbiorze, ze względu na stylizację gwarową, która czyni wiele słów niezrozumiałymi. Gdyby polonistka nie wyłożyła mi tego jak krowie na rowie, to nie wiedziałabym, o czym to w ogóle było. Dwie gwiazdki, bo rzeczywiście ma jakiś przekaz, a nie tylko użalanie się, mesjanizm i martyrologia, jak większość lektur
00
alicjaprzybycien

Nie polecam

Dramat, ciężko się to czyta
00
szszsz

Całkiem niezła

+1 za cytacik "miałeś chamie złoty róg"
00

Popularność




Sta­ni­sław Wy­spiań­ski

We­se­le

Dra­mat w trzech ak­tach

OSO­BY:

GO­SPO­DARZGO­SPO­DY­NIPAN MŁO­DYPAN­NA MŁO­DAMA­RY­SIAWOJ­TEKOJ­CIECDZIADJA­SIEKKA­SPERPO­ETADZIEN­NI­KARZNOSKSIĄDZMA­RY­NAZO­SIARAD­CZY­NIHA­NECZ­KACZE­PIECCZEP­CO­WAKLI­MI­NAKA­SIASTA­SZEKKU­BAŻYDRA­CHELMU­ZY­KANTISIA

OSO­BY DRA­MA­TU:

CHO­CHOŁWID­MOSTAŃ­CZYKHET­MANRY­CERZ CZAR­NYUPIÓRWER­NY­HO­RA

DE­KO­RA­CJA:

Noc li­sto­pa­do­wa; w cha­cie, w świe­tli­cy[1]. Izba wy­bie­lo­na si­wo, pra­wie błę­kit­na, jed­nym sza­ra­wym to­nem pół­błę­ki­tu obej­mu­ją­ca i sprzę­ty, i lu­dzi, któ­rzy się przez nią prze­su­ną.

Przez drzwi otwar­te z bo­ku, ku sie­ni, sły­chać hucz­ne we­se­li­sko, bu­czą­ce ba­sy, pi­ska­nie skrzy­piec, nie­sfor­ny klar­net, hu­ka­nia chło­pów i bab i przy­głu­sza­ją­cy wszyst­ką nu­tę je­den me­lo­dyj­ny szum i ru­mot tu­po­ta­ją­cych tan­ce­rzy, co się tam krę­cą w zbi­tej ma­sie w takt ja­kiejś gi­ną­cej we wrza­wie pio­sen­ki....

I ca­ła uwa­ga osób, któ­re przez tę izbę-sce­nę przej­dą, zwró­co­na jest tam, cią­gle tam; za­słu­cha­ni, za­pa­trze­ni usta­wicz­nie w ten tan, na pol­ską nu­tę… wi­ru­ją­cy do­oko­ła, w pół­świe­tle ku­chen­nej lam­py, ta­niec ko­lo­rów, kra­sych[2] wstą­żek, pa­wich piór, kie­re­zyj[3], barw­nych ka­fta­nów[4] i ka­ba­tów[5], na­sza dzi­siej­sza wiej­ska Pol­ska.

A na ścia­nie głęb­nej: drzwi do al­kie­rzy­ka[6], gdzie łóż­ko go­spo­dar­stwa i ko­ły­ska, i po­śpio­ne na łóż­kach dzie­ci, a gó­rą zsze­re­go­wa­ni Świę­ci ob­raz­ko­wi. Na dru­giej bocz­nej ścia­nie izby: okien­ko przy­sło­nio­ne[7] bia­łą mu­śli­no­wą fi­ra­necz­ką; nad oknem wie­niec do­żyn­ko­wy z kło­sów; – za oknem ciem­no mrok – za oknem sad, a na desz­czu i sło­cie krzew otu­lo­ny w sło­mę[8], w zi­mo­wą ochro­nę okry­ty.

Na środ­ku izby stół okrą­gły, pod bia­łym, su­tym ob­ru­sem, gdzie przy ja­rzą­cych brą­zo­wych świecz­ni­kach ży­dow­skich[9] su­ta za­sta­wa, ta­le­rze po­nie­cha­ne tak, jak do­pie­ro co od nich ca­ła we­sel­na druż­ba wsta­ła, w nie­ła­dzie, gdzie nikt o sprzą­ta­niu nie my­śli. Oko­ło sto­łu pro­ste drew­nia­ne stoł­ki ku­chen­ne z bia­łe­go drze­wa; przy tym na izbie biur­ko, za­rzu­co­ne mnó­stwem pa­pie­rów; po­nad biur­kiem fo­to­gra­fia Ma­tej­kow­skie­go „Wer­ny­ho­ry”[10] i li­to­gra­ficz­ne od­bi­cie Ma­tej­kow­skich „Ra­cła­wic”[11]. Przy ścia­nie w głę­bi so­fa wy­sza­rza­na; po­nad nią zło­żo­ne w krzyż sza­ble, flin­ty, pa­sy po­dróż­ne, tor­ba skó­rza­na. W in­nym ką­cie piec bie­lo­ny, do ma­ści[12] z izbą; obok pie­ca sto­lik em­pi­re[13], zdob­ny świe­cą­cy­mi resz­ta­mi brą­zów, na któ­rym ze­gar sta­ry, ala­ba­stro­wy­mi ko­lu­mien­ka­mi[14] dźwi­ga­ją­cy zło­co­ny krąg go­dzin; nad ze­ga­rem por­tret pięk­nej da­my w stro­ju z lat 1840 w lek­kim mu­śli­no­wym za­wo­ju przy twa­rzy mło­dej w lo­kach i na ciem­nej suk­ni.

U bo­ku drzwi we­sel­nych skrzy­nia ogrom­na wy­praw­na wiej­ska, ma­lo­wa­na[15] w kwiat­ki pstre i pstre de­se­nie; wy­tar­ta już i wy­bla­kła. Pod oknem sta­ry grat, fo­tel z wy­so­kim opar­ciem.

Nad drzwia­mi we­sel­ny­mi ogrom­ny ob­raz Mat­ki Bo­skiej Ostro­bram­skiej[16] z jej su­kien­ką srebr­ną i zło­tym oto­kiem pro­mie­ni na tle głę­bo­kie­go sza­fi­ru; a nad drzwia­mi al­kie­rza ta­kiż ogrom­ny ob­raz Mat­ki Bo­skiej Czę­sto­chow­skiej[17], w utka­nej wzo­rzy­stej sza­cie, w ko­ra­lach i ko­ro­nie pol­skiej Kró­lo­wej, z Dzie­ciąt­kiem, któ­re rącz­kę ku bło­go­sła­wie­niu wznio­sło.

Strop drew­nia­ny w dłu­gie bel­ki pro­ste z wy­pi­sa­nym na nich Sło­wem Bo­żym i ro­kiem po­bu­do­wa­nia.

RZECZ DZIE­JE SIĘ W RO­KU TY­SIĄC DZIE­WIĘĆ­SET­NYM.

AKT I

SCE­NA I

Cze­piec, Dzien­ni­karz

CZE­PIEC[18]

Cóz tam, pa­nie, w po­li­ty­ce?  
Chiń­cy­ki trzy­ma­ją się moc­no!?[19]

DZIEN­NI­KARZ

A, mój mi­ły go­spo­da­rzu,  
mam przez ca­ły dzień do­syć Chiń­czy­ków.  

CZE­PIEC

Pan po­li­tyk!  

DZIEN­NI­KARZ

Otóż wła­śnie po­li­ty­ków  
mam dość, po uszy, dzień ca­ły.  

CZE­PIEC

Kie­dy to cie­ka­we spra­wy.  

DZIEN­NI­KARZ

A to czy­taj, kto cie­ka­wy;  
wie­cie choć, gdzie Chi­ny le­żą?  

CZE­PIEC

No, da­le­ko, kaj­si[20] gdzieś da­le­ko;  
a pa­no­wie to ni­jak nie wie­dzą,  
że chłop chłop­skim ro­zu­mem tra­fi,  
choć­by by­ło i da­le­ko.  
A i my tu cy­to­my ga­ze­ty  
i syć­ko wie­my.  

DZIEN­NI­KARZ

A po co – ?  

CZE­PIEC

Sa­mi się do świa­tu gar­nie­my.  

DZIEN­NI­KARZ

Ja my­ślę, że na wa­szej pa­ra­fii  
świat dla was aż do­syć sze­ro­ki.  

CZE­PIEC

A tu ano i u nas by­wa­ją,  
co by­li aże dwa ro­ki  
w Ja­po­nii; jak by­ła woj­na[21].  

DZIEN­NI­KARZ

Ale tu wieś spo­koj­na. –  
Niech na ca­łym świe­cie woj­na,  
by­le pol­ska wieś za­cisz­na,  
by­le pol­ska wieś spo­koj­na[22].  

CZE­PIEC

Pon się bo­ją we wsi ru­chu.  
Pon nos ob­śmi­wa­jom w du­chu. –  
A jak my, to my się rwie­my  
ino do ja­kiej bi­jac­ki.  
Z ta­kich, jak my, był Gło­wac­ki[23].  
A, jak my­ślę, ze pa­no­wie  
du­za by juz mo­gli mieć,  
ino oni nie chcom chcieć!  

SCE­NA II

Dzien­ni­karz, Zo­sia

DZIEN­NI­KARZ

Pa­ni to ta­ki ko­za­czek;  
jak ze­sią­dzie z ko­ni­ka, jest smut­ny.  

ZO­SIA

A pan za­wsze ba­ła­mut­ny.  

DZIEN­NI­KARZ

To nie kom­ple­ment, to czu­ję i te­go by­naj­mniej nie tłu­mię.  

ZO­SIA

Do­brze, że przy­naj­mniej pan umie  
zmiar­ko­wać, kie­dy uczu­cie,  
a kie­dy sa­lo­no­wa za­baw­ka –  
ale w tym ra­zie…  

DZIEN­NI­KARZ

To spraw­ka  
pa­ni wdzię­ku, pa­ni jest bar­dzo mi­ła,  
pa­ni tak głów­kę schy­li­ła…  

ZO­SIA

Praw­da? Tak jak­bym się dzi­wi­ła,  
że mnie ty­le ho­no­ru spo­ty­ka;  
pan re­dak­tor du­że­go dzien­ni­ka  
przy­pa­tru­je się i oczy przy­my­ka  
na mnie, ja­ko na ob­ra­zek.  

DZIEN­NI­KARZ

A ob­ra­zek ma­low­ny, bez ska­zek,  
far­by świe­że, na­tu­ral­ne,  
ry­su­nek ogrom­nie praw­dzi­wy,  
wszyst­ko aż do ram ide­al­ne.  

ZO­SIA

Wi­dzę, znaw­ca oso­bli­wy.  

DZIEN­NI­KARZ

I cze­muż pa­ni się gnie­wa?  

ZO­SIA

Że pan jak Lo­hen­grin[24] śpie­wa  
na­de mną jak nad ła­bę­dziem,  
że my dla sie­bie nie bę­dziem,  
i po cóż ty­le śpiew­no­ści?  

DZIEN­NI­KARZ

Oto tak, tak z roz­lew­no­ści  
to­wa­rzy­skiej.  

SCE­NA III

Rad­czy­ni, Ha­necz­ka, Zo­sia

HA­NECZ­KA

Ach, cio­tecz­ko, cio­tu­sień­ko!  

RAD­CZY­NI

Co, ser­deń­ko?  

HA­NECZ­KA

Tam­ci tań­czą, my sto­imy;  
chce­my tań­czyć tak­że i my.  

RAD­CZY­NI

Mo­że któ­ry z pa­nów ze­chce?  

ZO­SIA

Z ni­kim z pa­nów tań­czyć nie chcę.  

RAD­CZY­NI

Po­tań­cuj­cie tro­chę sa­me.  

ZO­SIA

My by­śmy chcia­ły z druż­ba­mi,  
z ty­mi, co pa­wi­mi pió­ra­mi  
za­mia­ta­ją pu­łap izby[25].  

RAD­CZY­NI

Po­szły­by­ście tam do ciż­by?  

HA­NECZ­KA

To tak mi­ło, mi­ło w ści­sku.  

RAD­CZY­NI

Oni się tam gnio­tą, tło­czą  
i ni stąd, ni zo­wąd na­raz  
trzask, prask, bi­ją się po py­sku;  
to nie dla was.  

ZO­SIA

My wró­ci­my za­raz.  

RAD­CZY­NI

Có­żeś ty dziś tak we­so­ła?  
Od­gar­nij se wło­sy z czo­ła.  

ZO­SIA

Raz do­ko­ła, raz do­ko­ła!  

HA­NECZ­KA

Cio­tu­sień­ka zła okrop­nie,  
zła okrut­nie – a prze­lot­nie –  
za­raz bu­zię po­ca­łu­ję.  

RAD­CZY­NI

Han­ka za­wsze swe­go do­pnie.  
Niech się pan­na wy­tań­cu­je.  

SCE­NA IV

Rad­czy­ni, Kli­mi­na

KLI­MI­NA

Po­chwa­lo­ny, do­bry wie­czór pań­stwu[26].  

RAD­CZY­NI

Po­chwa­lo­ny – go­spo­dy­ni…  

KLI­MI­NA

Tu wsio­sko[27] od ma­leń­ko­ści, Kli­mi­na,  
po wój­cie wdo­wa.  

RAD­CZY­NI

Rad­czy­ni[28]
je­stem z Kra­ko­wa.  

KLI­MI­NA

Ma­cie sy­na.  

RAD­CZY­NI

Tań­cu­je tam.  

KLI­MI­NA

Niech się ba­wi;  
som ta dziw­ki, niech nie sto­ją.  

RAD­CZY­NI

Ja­koś mu nie idzie spo­ro,  
bo się ino po­ga­pu­je.  

KLI­MI­NA

Pa­no­wie dzi­wek się bo­ją;  
za­raz któ­ra co przy­nie­sie,  
ino roz sie prze­tań­cu­je.  

RAD­CZY­NI

Wy­ście so­bie, a my so­bie.  
Każ­den so­bie rzep­kę skro­bie.  

KLI­MI­NA

My­śla­łam, po­mó­wię z ma­tu­sią,  
to­by wnucz­ka ko­ły­sa­ła – ?  

RAD­CZY­NI

A to­ście wy sko­ra, ku­mo­siu;  
le­d­wo że wko­ło spoj­rza­ła,  
już by mi sy­nów swa­ta­ła – ?  

KLI­MI­NA

Hej, jo sie ba­wi­ła wprzó­dzi,  
te­roz bym lo in­szych chcia­ła.  
Co­raz wię­cej po­trza lu­dzi.  
Że­ni­ła­bym, wy­da­wa­ła!  

SCE­NA V

Zo­sia, Ka­sper

ZO­SIA

Druż­ba tań­czy, pro­szę ze mną.  

KA­SPER

Pa­nien­ka ob­ce­sem[29] wpa­da.  

ZO­SIA

A w kó­łecz­ko…  

KA­SPER

Do­oko­ła.  
Pa­nien­ka se ta we­so­ła.  
Ano Kaś­ka bę­dzie ra­da,  
jak prze­stoi.  

ZO­SIA

Kaś­ka, ja­ka?  

KA­SPER

Ano ta, co w ką­cie ta­ka…  

ZO­SIA

Druh­na?  

KA­SPER

Ju­ści, druh­na pir­so[30],  
co mi ją na żo­ne ra­ją.  

ZO­SIA

Raz do­ko­ła, raz do­ko­ła…  

KA­SPER

Pa­nien­ka się nie zgni­wa­ją,  
że ją le­piej gab­ne[31] w pa­sie,  
ano Kaś­ka w so­bie syr­so.  

ZO­SIA

Pew­no druż­ba ko­cha Ka­się – ?  

KA­SPER

Pa­nien­ka se ta we­so­ła.  

ZO­SIA

Raz do­ko­ła, raz do­ko­ła…  

SCE­NA VI

Ha­necz­ka, Ja­siek

HA­NECZ­KA

Jak­by Ja­siek chciał tań­co­wać,  
to­bym z Jaś­kiem tań­co­wa­ła – ?  

JA­SIEK

A mo­gę sie ofia­ro­wać,  
by ino pa­nien­ka chcia­ła – ?  

HA­NECZ­KA

Pro­szę, pro­szę, chwil­kę w ko­ło,  
jak we­so­ło, to we­so­ło.  
Ja­siek dzi­siaj pierw­szy druż­ba.  

JA­SIEK

Naj­mil­so mi ta­ko służ­ba.  

SCE­NA VII

Rad­czy­ni, Kli­mi­na

RAD­CZY­NI

Cóż ta, go­spo­siu, na ro­li?  
Czy­ście so­bie już po­sia­li?[32]

KLI­MI­NA

Tym ta ca­sem sie nie si­wo.  

RAD­CZY­NI

A mie­li­ście do­bre żni­wo – ?  

KLI­MI­NA

Dzię­ka Bo­gu, tak ta by­wo.  

RAD­CZY­NI

Jak złe żni­wo, to was bo­li,  
że­ście się na­pra­co­wa­li – ?  

KLI­MI­NA

Za­wszeć sie co prze­cie zgar­nie.  

RAD­CZY­NI

Do­brze so­bie wy­glą­da­cie.  

KLI­MI­NA

I pa­ni ta tyz nie mar­nie.  

RAD­CZY­NI

Jesz­cze się wi­dzi­cie mło­da.  

KLI­MI­NA

Jak po Mar­ci­nie ja­go­da[33].  

RAD­CZY­NI

Mo­że jesz­cze się wy­da­cie – ?  

KLI­MI­NA

A cóz sie ta tak py­ta­cie?!  

SCE­NA VIII

Ksiądz, Pan­na Mło­da, Pan Mło­dy

PAN MŁO­DY

Ksiądz do­bro­dziej ła­skaw bar­dzo.  
Pro­szę nas nie za­po­mi­nać.  

KSIĄDZ

Są i ta­cy, co mną gar­dzą,  
żem jest ze wsi, bom jest z chło­pa.  
Pa­trzą ko­so – zbę­dą pręd­ko,  
a tu mi na ser­cu lent­ko.  
Sa­mi swoi, pol­ska szo­pa,  
i ja z chło­pa, i wy z chło­pa.  

PAN MŁO­DY

Ksiądz do­bro­dziej już nie­ba­wem  
bę­dzie no­sić pe­le­ryn­kę[34] – ?  

KSIĄDZ

Mo­że i na­le­ży mi się;  
lecz pew­ne­go nic nie wi się.  
In­ni tak­że ro­bią ślin­kę!  
Mo­że spra­wię pe­le­ryn­kę –  

PAN MŁO­DY

Mo­że z kon­sy­sto­rza[35] prze­cie  
po­pa­trzą okiem ła­ska­wem;  
ży­czę bar­dzo.  

PAN­NA MŁO­DA

Choć co da­dzą;  
ino te cia­ra­chy[36] twor­de,  
trza by stoć i wa­lić w mor­dę.  

PAN MŁO­DY

Mo­ja dusz­ko, tu sie mó­wi  
o ko­ściel­nej do­stoj­no­ści,  
któ­rą ma­ją przy­znać Je­go­mo­ści.  

PAN­NA MŁO­DA

Jo my­śla­ła, że co in­ne.  

KSIĄDZ

Na­iw­ne to i nie­win­ne.  

SCE­NA IX

Pan Mło­dy, Pan­na Mło­da

PAN­NA MŁO­DA

Cię­giem ino rad byś go­dać,  
ja­kie to ko­cha­nie bę­dzie.  

PAN MŁO­DY

A ty wo­lisz ca­ło­wa­nie –  
bę­dziesz ko­chać, a po­wi­édz­że – ?  

PAN­NA MŁO­DA

Prze­ciem ci już wy­go­da­ła.  
Prze­cież ci mnie nikt nie wy­drze.  

PAN MŁO­DY

Ser­ce do ko­cha­nia rad­sze.  
Toś już mo­ja! Ra­dość, szczę­ście!  
Nie my­śla­łem, że tak wie­le.  

PAN­NA MŁO­DA

Ano chcia­łeś, masz we­se­le.  

PAN MŁO­DY

Ach, nie pa­trzę, jak ca­łu­ję;  
nie ca­łu­ję, kie­dy pa­trzę,  
a li­ca masz co­raz gład­sze.  

PAN­NA MŁO­DA

A krew sie tak ze­su­mu­je[37].  

PAN MŁO­DY

Po­ca­łuj­że, jesz­cze, jesz­cze,  
niech­że to­bą się na­piesz­czę:  
usta, oczy, czo­ło, wie­niec…  

PAN­NA MŁO­DA

Ta­kiś ta nie­na­sy­ce­niec.  

PAN MŁO­DY

Ni­g­dy sy­ty, ni­g­dy za­dość;  
ta­ka to już dla mnie ra­dość;  
ca­ło­wał­bym cię bez koń­ca.  

PAN­NA MŁO­DA

A to mę­cą­co ro­bo­ta;  
nie dzi­wo­ta, nie dzi­wo­ta,  
żeś tak zblad­noł, ta­ki wrzą­cy.  

PAN MŁO­DY

Nie chwa­lą­cy, nie chwa­lą­cy,  
spo­ko­ju mi nie da­wa­ły.  

PAN­NA MŁO­DA

A bo chcia­łeś.  

PAN MŁO­DY

Sa­me chcia­ły.  

PAN­NA MŁO­DA

Cóz ta za śka­rad­ne śtu­ki[38]?  

PAN MŁO­DY

My­śmy ta­kie sa­mo­uki;  
ko­cha­łem się po róż­ne­mu,  
a cie­bie chcę po swo­je­mu,  
po na­sze­mu.  

PAN­NA MŁO­DA

A no z du­szy;  
jak ci do­brze, niech ta bę­dzie.  

PAN MŁO­DY

Te­raz ci mnie nic nie zwie­dzie.  
Ta­kem pra­gnął, zbo­ża, słoń­ca…  

PAN­NA MŁO­DA

Mos we­se­le! – Pódź do toń­ca!  

SCE­NA X

Po­eta, Ma­ry­na

PO­ETA

Że­by mi tak rze­kła któ­ra,  
ser­cem już dys­po­nu­ją­ca,  
tak po pro­stu: „no, chcę cie­bie”,  
jak ja­ka wiej­ska dziew­czy­na…  

MA­RY­NA

To ni­by ja ta dziew­czy­na,  
ja oświad­czyć się ma­ją­ca?  
Skąd­że ta­ka pew­na mi­na?  

PO­ETA

Wca­le in­sze mia­łem pla­ny  
jeź­lim pla­ny miał w ogó­le –  
chcia­łem coś po­wie­dzieć czu­le,  
chcia­łem za­pu­kać w ser­dusz­ko,  
coś usły­szeć, coś pod­słu­chać:  
jak się to tam mu­si ru­chać,  
jak się to tam mu­si pa­lić – ?!  

MA­RY­NA

Mu­szę pa­nu się po­ża­lić,  
w ser­dusz­ku nie na­pa­lo­ne;  
jak kto weź­mie mnie za żo­nę.  
bę­dzie so­bie cie­pło chwa­lić;  
mu­szę pa­nu się po­ża­lić:  
choć zim­no, moż­na się spa­rzyć.  

PO­ETA

Amor mógł­by go­spo­da­rzyć.  

MA­RY­NA

Amor śle­py, mo­że zdra­dzić.  

PO­ETA

Amor: duch skrzy­dla­ty, goń­czy.  

MA­RY­NA

Pre­ten­sji do skrzy­deł wie­le.  

PO­ETA

Więc się na pre­ten­sjach koń­czy.  

MA­RY­NA

A nie koń­czy się w ko­ście­le.  

PO­ETA

Był­by to już Amor w klat­ce.  

MA­RY­NA

Lis w pu­łap­ce.  

PO­ETA

Mo­tyl w siat­ce.  

MA­RY­NA

Paź kró­lo­wej[39]na usłu­gach.  

PO­ETA

Ślub po za­pła­co­nych dłu­gach.  
Mi­łość nę­ci roz­ma­ita.  

MA­RY­NA

A, to z na­mi kwi­ta.  

PO­ETA

Kwi­ta –  
nie my­śla­łem, że coś świ­ta,  
pa­ni pra­wie ob­ra­żo­na – ?  

MA­RY­NA

Cze­góż to pan jesz­cze szu­ka?  

PO­ETA

Że nie po­szła w las na­uka.  

MA­RY­NA

Któż się uczył?  

PO­ETA

Tak wza­jem­nie  
Ja od pa­ni, pa­ni ze mnie.  

MA­RY­NA

A na cóż mnie tej na­uki?  

PO­ETA

Na nic.  

MA­RY­NA

Więc?  

PO­ETA

Sztu­ka dla sztu­ki.  

MA­RY­NA

Za­wrót gło­wy, wiel­ka chwa­ła;  
niech pan sztu­ki pła­ta róż­ne,  
by­le­bym ja spo­kój mia­ła.  

PO­ETA

Roz­mo­wa z pa­nien­ką mło­dą,  
jak ją zwy­kle mło­dzi wio­dą  
w ta­kim sty­lu skrzy­deł­ko­wym;  
roz­mo­wa z pan­ną upar­tą:  
o mi­ło­ści, o Amo­rze,  
o ko­cha­niu, co w tym, owym  
z na­gła się prze­ja­wić mo­że; –  
szep­ty z pan­ną cza­ru­ją­cą,  
przez pół se­rio, przez pół drwią­co –  
za­wsze jesz­cze stu­dium war­to.  

MA­RY­NA

Przez pół drwią­co, przez pół se­rio  
ba­wi się pan ga­lan­te­rią[40].  

PO­ETA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta.  

MA­RY­NA

Pan po­eta, pan po­eta.  
Coś, jak li­ryzm, stru­na brzę­kła:  
ja o pa­na się prze­lę­kła,  
że ta strza­ła nie­spo­dzia­na  
mo­że tra­fić, ale pa­na.  

PO­ETA

Ba­wię pa­nią ga­lan­te­rią  
przez pół drwią­co, przez pół se­rio;  
stąd się styl osob­ny stwa­rza:  
nikt ni­ko­go nie do­się­ga,  
nikt ni­ko­go nie ob­ra­ża –  
na łok­cie ró­żo­wa wstę­ga –  
nie pro­wa­dzi do oł­ta­rza. –  
Ta­jem­ni­cą jest ko­bie­ta.  

MA­RY­NA

Słu­cham, co to za wy­mo­wa!  

PO­ETA

Sło­wa, sło­wa, sło­wa, sło­wa.  

MA­RY­NA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta!  

PO­ETA

Ja­każ znów re­flek­sja no­wa?  

MA­RY­NA

Pan po­eta, pan po­eta.  

SCE­NA XI

Ksiądz, Pan Mło­dy, Pan­na Mło­da

KSIĄDZ

Zwra­cam się do pan­ny mło­dej,  
pi­jąc do pa­na mło­de­go…  

PAN­NA MŁO­DA

Cóz ta­kie­go, cóz ta­kie­go?  

KSIĄDZ

Mo­że, hm, po pew­nym cza­sie,  
bo to czło­wiek jest czło­wie­kiem,  
ot, przy­kła­dem ty­lu lu­dzi –  
bo to czło­wiek jest czło­wie­kiem,  
usia­da się tyl­ko z wie­kiem…  

PAN­NA MŁO­DA

Ni­by jak to kwa­śne mli­ko.  

KSIĄDZ

Wy­ście mło­dzi, wy­ście mło­dzi,  
choć się dzi­siaj wszyst­ko go­dzi,  
przyj­dzie czas, co was ochło­dzi.  

PAN MŁO­DY

Dzię­ki, niech się ksiądz nie tru­dzi,  
niech nie tru­dzi się do­bro­dziej,  
wdał się Pan Bóg już w tę spra­wę  
i ten wszyst­ko za­ła­go­dzi;  
by­li­śmy ra­no w ko­ście­le,  
bra­li­śmy ślub u oł­ta­rza.  

KSIĄDZ

No, ale to tak się zda­rza;  
ogrom­nie przy­pad­ków wie­le,  
i przy­po­mnieć po­ży­tecz­nie.  

PAN MŁO­DY

Po­dzię­kuj­że za oba­wę.  

PAN­NA MŁO­DA

Zdar­ła­bym jej łeb, jak kro­sna!  

PAN MŁO­DY

A ko­cha, bo jest za­zdro­sna.  

KSIĄDZ

Ach, ko­lo­ro­wa ba­jecz­nie[41]!  

SCE­NA XII

Pan Mło­dy, Pan­na Mło­da

PAN MŁO­DY

Ko­chasz ty mnie?  

PAN­NA MŁO­DA

Mo­ze, mo­ze –  
cię­giem ino go­dos o tem.  

PAN MŁO­DY

Bo mi ser­ce wa­li mło­tem,  
bo mi w gło­wie hu­czy, szu­mi…  
mo­ja Ja­guś[42], toś ty mo­ja?!  

PAN­NA MŁO­DA

Two­ja, jak trza, ju­ści two­ja;  
bo cóż cie ta znów tak du­mi?  
Cię­giem ino go­dos o tem.  

PAN MŁO­DY

A ty z two­im ser­cem zło­tem  
nie zgad­niesz, dziew­czy­no-żo­no,  
jak mi ser­ce wa­li mło­tem,  
jak cię wi­dzę z tą ko­ro­ną[43],  
z tą ko­ro­ną świe­ci­de­łek,  
w tym roz­ma­itym gor­se­cie,  
jak lal­kę do­by­tą z pu­de­łek  
w Su­kien­ni­cach, w ga­bi­lot­ce[44]:  
za­pa­secz­ka[45], gors, spód­ni­ca,  
war­ko­cze we wstą­żek splot­ce;  
że to mo­je, że to wła­sne,  
że tak świa­tłem go­rą li­ca!  

PAN­NA MŁO­DA

Bu­ci­ki mom tro­chę cia­sne.  

PAN MŁO­DY

A to ze­zuj, mo­ja zło­ta.  

PAN­NA MŁO­DA

Ze sew­cem ta­ko ro­bo­ta.  

PAN MŁO­DY

Tań­cuj bo­so.  

PAN­NA MŁO­DA

Pan­na mło­do?!  
Cóz ta zno­wu?! To ni mo­zno.  

PAN MŁO­DY

Co się mę­czyć? W ja­kim ce­lu?  

PAN­NA MŁO­DA

Trza być w bu­tach na we­se­lu.  

SCE­NA XIII

Ksiądz, Pan Mło­dy

PAN MŁO­DY

Któż ko­mu cze­go za­bro­ni?  

KSIĄDZ

Za­le­ży, za czym kto go­ni.  

PAN MŁO­DY

Tak cu­dze­go pil­nu­je­cie – ?  

KSIĄDZ

Nie każ­dy ma jed­no na świe­cie,  
a każ­dy ma swo­je osob­ne,  
co go trzy­ma – a te drob­ne  
rzecz­ki, ma­łe, nie­po­zor­ne  
skła­da­ją się na jed­ną wiel­ką rzecz.  

PAN MŁO­DY

Ksiądz so­bie, ja­ko chcesz, przecz. –  
Szczę­ście każ­dy ma przed no­sem,  
a jak ma, to trze­ba brać –  
trze­ba iść za ser­decz­nym gło­sem  
i nie po­zwo­lić się kpać[46].  

KSIĄDZ

No, mój pa­nie,  
nie każ­de­mu jed­na­kie wo­ła­nie.  
A jak kto rę­ką się­gnie po co, a nie do­sta­nie?  

SCE­NA XIV

Rad­czy­ni, Ma­ry­na

RAD­CZY­NI

A pan­ny już bez pa­mię­ci,  
wi­dzę, hu­la­ją.  

MA­RY­NA

Do sma­ku.  
Jak mnie Cze­piec chwy­cił wpół,  
jak za­wi­nął i ob­le­ciał w kół­ko,  
tom w oczach zo­ba­czy­ła gwiaz­dy,  
jak­by ja­kieś na­po­wietrz­ne jaz­dy,  
krę­cą­ce się za­wro­tem kół.  

RAD­CZY­NI

Pot ob­le­wa ca­łe czół­ko;  
mo­żesz się za­zię­bić wnet.  

MA­RY­NA

A tak – te­raz to so­bie my­ślę:  
co in­sze zło­to, a co in­sze miedź.  

RAD­CZY­NI

Nie pleć, spo­cznij, ci­cho siedź.  

MA­RY­NA

A myśl mo­ja het, het, het…  

SCE­NA XV

Ma­ry­na, Po­eta

PO­ETA

Elek­trycz­ność z oczu bi­je.  

MA­RY­NA

Zgrza­łam się przy tań­co­wa­niu.  

PO­ETA

Pa­ni ma­rzy o ko­cha­niu –  
co tam pa­ni ser­ce czy­je.  

MA­RY­NA

Mo­że pań­skie ser­ce za­tem – -?  

PO­ETA

Umie pa­ni strze­lać ba­tem – -?  

MA­RY­NA

Jak to, co to – tak przez ko­go?  

PO­ETA

Tak w po­wie­trze, a sze­ro­ko.  

MA­RY­NA

Co tam pa­nu ser­ce czy­je; –  
a umie pan kop­nąć no­gą – -?  

PO­ETA

Tak przez ko­go – ?  

MA­RY­NA

Nie tak sro­go –  
tak w po­wie­trze, a wy­so­ko.  

PO­ETA

Na co, po co?  

MA­RY­NA

Dla ni­cze­go.  

PO­ETA

To nic złe­go.  

MA­RY­NA

I nic z te­go.  

PO­ETA

To za­gad­ka?  

MA­RY­NA

Sfinks[47].  

PO­ETA

Me­du­za[48].  

MA­RY­NA

Mo­że z te­go pan od­gad­nie  
no­wo­cze­sny styl har­bu­za[49];  
tak jak ja od­ga­dłam snad­nie:  
próż­ność na wy­so­kiej ska­le,  
w swo­jej wła­snej śpią­cą chwa­le.  

PO­ETA

Zeus i Pan Bóg miesz­ka w nie­bie,  
przed­się obaj są u sie­bie.  
Psy­che[50] to naj­czu­lej pie­ści. –  
O tym, gdzie kto śpi wy­so­ko,  
pa­ni wie coś z głu­chych wie­ści;  
nie do­się­gło jesz­cze oko.  

MA­RY­NA

Ro­zu­miem coś z wiel­ką bie­dą;  
nie do­się­gło jesz­cze oko,  
nie za­wlo­kłam się na tur­nie;  
tak tam dum­nie, szum­nie, chmur­nie.  
Ba­ła­muc­twa w wiel­kim sty­lu,  
któ­re już prze­ży­ło ty­lu,  
róż­ni więk­si, mniej­si, ni­scy;  
wszyst­ko bar­dzo wy­jąt­ko­we,  
bar­dzo dziw­ne, bar­dzo no­we,  
tyl­ko że tak ro­bią wszy­scy.  

PO­ETA

Słu­cham, co to za wy­mo­wa – ?  

MA­RY­NA

Sło­wa, sło­wa, sło­wa, sło­wa.  

PO­ETA

To uczu­cia tak się gar­ną;  
szko­da, że­by szły na mar­no.  

MA­RY­NA

Ale gdzie ta, ale gdzie ta.  
Pan my­śli, że ja za­ję­ta?  

PO­ETA

Wi­dzę, że pa­ni pa­mię­ta,  
ja­ka ko­mu ety­kie­ta[51]
przy­le­pio­na i przy­pię­ta.  

MA­RY­NA

Szko­da, że­by szły na mar­no  
te uczu­cia, co się gar­ną:  
Pan po­eta, pan po­eta.  

PO­ETA

Otóż to, to ety­kie­ta.  

SCE­NA XVI

Zo­sia, Ha­necz­ka

ZO­SIA

Chcia­ła­bym ko­chać, ale bar­dzo,  
ale tak bar­dzo, bar­dzo, moc­no.  

HA­NECZ­KA

To ta mu­zy­ka gra tak skocz­no  
i pew­no ser­ce to­bie ska­cze.  
Jesz­cze się do­syć, dość na­pła­cze,  
nim go ko­cha­nie uła­go­dzi.  
Po­ciesz się, ser­ce, po­ciesz, mi­ła,  
jesz­cze nie­jed­na łza, mo­gi­ła,  
od tej mi­ło­ści cie­bie gro­dzi.  

ZO­SIA

Że to tak lo­sy szczę­ściem gar­dzą,  
że tak nie sy­pią szczę­ściem w oczy,  
tyl­ko tak za­raz bły­ski ga­sną,  
le­d­wo się w oczach świt roz­to­czy?  

HA­NECZ­KA

Mu­sisz przejść wprzó­dy cier­pień ko­ło;  
przejść mu­sisz wprzó­dy nę­dzę, bo­le,  
a po­tem kie­dyś bę­dzie we­so­ło,  
jak ci ból ser­ce dość na­ko­le.  

ZO­SIA

Ja, gdy­bym by­ła lo­sów pa­nią,  
na przy­kład ta­ką, wiesz: For­tu­ną[52].  
to­bym odar­ła zło­te ru­no[53],  
że­by dać wszyst­ko lu­dziom ta­nio;  
że­by się tak nie umę­cza­li,  
w ta­kiem go­nie­niu cięż­kiem, dłu­giem:  
każ­den, jak wię­zień, za swym płu­giem;  
że­by się sy­to na­ko­cha­li,  
że­by się wszyst­ko im krę­ci­ło:  
jak­by się zło­te nit­ki wi­ło.  

HA­NECZ­KA

A tu są ta­kie Par­ki sta­re[54],  
co no­ży­ca­mi tną przę­dzi­wo…  

ZO­SIA

A chy­ba to za ja­ką ka­rę  
Mi­łość jest ta­ką nie­szczę­śli­wą.  
Za czy­jąż wi­nę, czy­jąż ka­rę  
rwać chcą przę­dzi­wo Par­ki sta­re…?  
Ach, tak bym chcia­ła ko­chać bar­dzo!  

HA­NECZ­KA

Mu­sisz się wprzó­dy dość na­szlo­chać,  
na­pła­kać, zbe­czeć, ra­zy wie­le,  
aże po­sta­wią cię w ko­ście­le,  
a po­tem so­bie mo­żesz ko­chać.  

ZO­SIA

Ach, tym uczu­cia mo­je gar­dzą –  
nie to, nie jesz­cze mia­łam w my­śli:  
chcia­ła­bym, że­by się kto zja­wił,  
kto by mi na­gle się spodo­bał,  
że­bym się je­mu też uda­ła  
i by­śmy rów­no na to przy­śli.  
Wi­dzisz, ta­kie­go bym ko­cha­ła,  
i to tak bar­dzo, bar­dzo, bar­dzo.  

HA­NECZ­KA

Ach, tym uczu­cia mo­je gar­dzą;  
prze­cie trza wprzó­dy wy­pró­bo­wać,  
trza coś prze­cier­pieć, coś prze­bo­leć,  
że­by móc mi­łość usza­no­wać.  

ZO­SIA

Już ja tam swo­je bę­dę wo­leć.  

SCE­NA XVII

Pan Mło­dy, Żyd

PAN MŁO­DY

Przy­szedł Mo­siek na we­se­le…  

ŻYD

Nu, ja tu przy­szedł nie­śmie­le.  

PAN MŁO­DY

No, je­ste­śmy przy­ja­cie­le.  

ŻYD

No, tyl­ko że my je­ste­śmy  
ta­cy przy­ja­cie­le, co się nie lu­bią.  

PAN MŁO­DY

A tak, jak są ta­cy, co sku­bią,  
to i są ta­cy, co się bo­czą.  

ŻYD

Niech się bo­czą, a jak oni po­trze­bu­ją,  
to ich u mnie jest bar­dzo wie­le.  

PAN MŁO­DY

W za­sta­wie.  

ŻYD

No, to tak, jak w kie­sze­ni; –  
pan dzi­siaj w ko­lo­rach się mie­ni[55];  
pan to prze­cie ju­tro zru­ci – ?  

PAN MŁO­DY

Na­ro­do­wy chłop­ski strój.  

ŻYD

No, pan się na­ro­do­wo ba­ła­mu­ci,  
pa­nu wol­no – a to ład­ny krój –  
to już by­ło[56].  

PAN MŁO­DY

No, to jesz­cze wró­ci.  

ŻYD

Jak bę­dzie każ­dy pa­trzeć przed nos swój,  
mo­że co z te­go bę­dzie na in­k­szy raz.  

PAN MŁO­DY

Oto wła­śnie te­raz ta­ki czas.  

ŻYD

No, ja to gram na skrzyp­ce, a pan na bas[57].  

PAN MŁO­DY

Przy­szedł Mo­siek na we­se­le, to mu ba­su­ję.  

ŻYD

No, już ja wiem od mo­jej cór­ki,  
że pan mło­dy mu­zy­kę czu­je.  

PAN MŁO­DY

Pra­gną­łem wi­dzieć pan­nę Ra­che­lę.  

ŻYD

Ona przyj­dzie sa­ma tu;  
mó­wi­ła, że za­miast snu  
wo­li wi­dok pa­nów i we­se­le –  
wy­kształ­co­na.  

PAN MŁO­DY

Na­wet wie­rzę.  

ŻYD

Mó­wi, że ją mu­zy­ka bie­rze,  
za mąż jej nie bio­rą jesz­cze;  
mo­że ją przy po­czcie umiesz­czę;  
mo­ja cór­ka, to ko­bi­ta,  
a jest pan­na mo­dern[58], cał­kiem  
jak gwiaz­da.  

PAN MŁO­DY

Więc sa­te­li­ta?  

ŻYD

Ja­kie tyl­ko książ­ki są, to czy­ta,  
a i cia­sto gnie­cie wał­kiem,  
by­ła w Wied­niu na ope­rze,  
w do­mu sa­ma so­bie pie­rze –  
no, zna ca­ły Przy­by­szew­ski