79,99 zł
Takiej opowieści o Wenecji jeszcze nie było.
Alessandro Marzo Magno zabiera nas w porywającą podróż w czasie i przestrzeni śladami najpotężniejszej republiki morskiej w dziejach.
To opowieść o tym, jak garść wysepek na adriatyckiej lagunie stworzyła imperium i przez stulecia władała połową Morza Śródziemnego.
Od krwawych wydarzeń w cypryjskiej Famaguście, gdzie wenecki bohater został żywcem obdarty ze skóry, przez epickie dwudziestoletnie oblężenie Krety, po dramatyczny atak na Zadar, złupiony przez krzyżowców, by spłacić Wenecjanom dług za transport do Ziemi Świętej – poznajemy burzliwe dzieje stato da Mar, weneckiego imperium morskiego. Wędrujemy też przez stato da Terra – rozległe włoskie posiadłości Republiki: od majestatycznego Pizzo dei Tre Signori, gdzie zbiegały się granice trzech państw, przez słynny Uniwersytet w Padwie, po Palmanovę – renesansowe miasto idealne.
Ale historia Wenecji nie kończy się wraz z upadkiem Republiki. Magno prowadzi nas przez XIX-wieczną przemysłową metamorfozę miasta aż po współczesność, kiedy to – paradoksalnie – zalew turystów powoduje, że Wenecja powoli… tonie.
To fascynująca opowieść o mieście, które przez wieki zmieniało oblicze, zawsze pozostając sobą – niepowtarzalną Serenissimą.
Jakie będzie jego jutro?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 543
Data ważności licencji: 7/13/2028
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Mapy
Słowo wstępne
Rozdział 1. Nadciągają barbarzyńcy
Rozdział 2. Przetrwa tylko jeden
Okładka
Strona tytułowa
Spis treści
Mapy
Słowo wstępne
Dedykacja
Treść główna
Tytuł oryginału: Venezia. Una storia di mare e di terra
Projekt okładki: Katarzyna Bućko @booka.kasia.bucko
Grafika na okładce: Canaletto, Il bacino di San Marco, Venice (Basen św. Marka, Wenecja) domena publiczna / Wikimedia Commons
Grafika na wyklejce: macrovector / Freepik
Motto na okładce: Jarosław Iwaszkiewicz, Podróże do Włoch, Warszawa 1977, s. 25. Dziękujemy spadkobiercom Jarosława Iwaszkiewicza za zgodę na wykorzystanie powyższego cytatu.
Copyright © 2022, Gius. Laterza & Figli. All rights reserved
Published by agreement with Book/lab Literary Agency
Copyright © for the translation by Mateusz Kłodecki
Konsultacja merytoryczna: dr Luca Palmarini
Redaktorka nabywająca: Eliza Kasprzak-Kozikowska
Redaktorka prowadząca: Katarzyna Kolowca-Chmura
Opracowanie tekstu: Wydawnictwo JAK
Indeks: Katarzyna Homoncik
Opieka redakcyjna: Natalia Hipnarowicz-Kostyrka
Opieka promocyjna: Marlena Grabowska
ISBN 978-83-8367-922-8
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Niniejsza książka jest podróżą – podróżą w czasie i przestrzeni. W czasie, ponieważ wiedzie przez cały okres istnienia Wenecji i stworzonego przez nią państwa, od narodzin aż po chwilę obecną. W przestrzeni, ponieważ wycieczka ta zaprowadzi was w miejsca, które wchodziły w skład weneckiego państwa, a w których rozgrywały się wydarzenia istotne dla jego ewolucji.
Obraz historii Wenecji często bywa zniekształcony, zarówno jeśli chodzi o czas, jak i przestrzeń. Na przykład ostatnie cztery wieki jej trwania przyćmiewają w naszym oglądzie wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Okres ten, owe czterysta lat, obejmuje losy Najjaśniejszej od jej narodzin, te zaś datuje się bardzo konkretnie, na rok 1462. W odniesieniu do okresu poprzedzającego tę datę należałoby raczej mówić o komunie miejskiej, a jeszcze wcześniej o Księstwie Wenecji. Takie traktowanie sprawy jest przynajmniej częściowo nieuniknione, ponieważ źródła historyczne mówiące o XV, XVI, XVII i XVIII wieku są liczniejsze i łatwiej dostępne niż dokumenty z wcześniejszych siedmiu stuleci (przy założeniu, że za chwilę narodzin weneckiej państwowości przyjmiemy dyskutowaną i dyskusyjną datę wyboru pierwszego doży, czyli rok 697).
Lecz jeśli spojrzymy na wszystko z innej perspektywy, stanie się dla nas jasne jak słońce, że dajemy się oczarować zaledwie czterem z jedenastu stuleci weneckiego państwa. Na dodatek jeden z tych czterech wieków, XVII, jest traktowany nieco po macoszemu, mimo że oddanie ludu i patrycjatu państwu sięga szczytów właśnie wtedy, w trakcie najdłuższej – ciągnącej się 24 lata, od 1645 do 1669 roku – i najkosztowniejszej wojny, jaką kiedykolwiek toczyła Najjaśniejsza.
Cóż, jest jeszcze wszystko to, co wydarzyło się później. Wiele (nie wszystkie, ale wiele) tekstów o historii Wenecji kończy się na upadku Republiki 12 maja 1797 roku. Zupełnie jakby potem nie wydarzyło się już zupełnie nic, jakby na tym skończył się świat. Jak napisał Mario Isnenghi, historyk zajmujący się współczesnością, wspomnienie Najjaśniejszej przesłania całościowe spojrzenie na historię Wenecji. „By uniknąć amputacji pamięci – twierdzi Isnenghi – która czyniłaby ją nie tylko niepełną, lecz również mylącą, należy uzupełnić dzieje Wenecji: w XIX i XX wieku potrafiła ona sporo zdziałać i wydać na świat wiele idei”.
Niniejsza książka sięga jeszcze dalej, bo aż do zwycięstwa nad acqua alta *, które ma zapewnić (a przynajmniej takie wiąże się z nim nadzieje) MOSE **, po raz pierwszy uruchomiony w 2020 roku. Sięga nawet w niepewną przyszłość owego niegdyś wielkiego miasta, które obecnie skurczyło się do 50 tysięcy mieszkańców historycznego centrum i 27 tysięcy mieszkańców laguny.
Jeśli zaś chodzi o przestrzeń, przywykliśmy patrzeć na Wenecję jak na jakiś gargantuiczny byt z nieproporcjonalną głową na rachitycznym ciele. Błąd. Wenecja nie była państwem-miastem. Choć nazywano ją La Dominante, Dominującą, była przecież stolicą złożonej struktury państwowej, która w szczytowym momencie rozciągała się od lombardzkiej Cremy aż po Cypr we wschodniej części Morza Śródziemnego. Rozległe państwo miało tę szczególną właściwość, że część jego terytorium znajdowała się w stanie ciekłym: mowa tu o Adriatyku, przez kilka stuleci nazywanym Zatoką Wenecką (lub po prostu Zatoką). O ile chodzi o Terrafermę – terytoria lądowe, które w epoce weneckiej nie nosiły miana Wenecji – pozostało nieco wskazówek dotyczących jej zasięgu. W jego określeniu pomagają porozsiewane tu i ówdzie lwy świętego Marka. Znacznie mniej oczywista jest sprawa z niegdysiejszym Stato da Mar, czyli państwem morza, dziś podzielonym między osiem krajów. Włochy (miejscowość Muggia), Słowenia (Koper, Izola, Piran), Chorwacja (reszta Istrii i Dalmacja), Czarnogóra (Zatoka Kotorska, Ulcinj), Albania (Szkodra, Durrës), Grecja (Wyspy Jońskie, Kreta, Peloponez, Wyspy Egejskie), Cypr i Turecka Republika Cypru Północnego rywalizują o różne okruchy pamięci, już to wynosząc na piedestał, już to puszczając w zapomnienie, już to złorzecząc swej weneckiej przeszłości, zależnie od aktualnego klimatu politycznego. Sprzeczne odczucia panują niekiedy nawet wewnątrz jednego państwa. Tak jest na przykład w Grecji. Na Korfu dominuje wdzięczność, bo to dzięki Wenecjanom wyspa stała się jedynym skrawkiem greckiej ziemi, który nigdy nie został podbity przez Osmanów. W Atenach dominuje pogarda, bo to oddziały świętego Marka zbombardowały i zniszczyły Partenon.
Niniejsza książka jest próbą ukazania Wenecji w rzeczywistej skali oraz zbudowania właściwego obrazu państwa weneckiego i weneckich spraw po upadku Serenissimy. Szczyt potęgi – między XII a XIII wiekiem – nie pokrywał się z okresem największego splendoru, jaki przypadł na wiek XVI. Osiem dekad maksymalnego zasięgu terytorialnego, czyli lata 1489‒1571, kiedy to sztandary świętego Marka powiewały nad Cyprem, to również czas, gdy Imperium Osmańskie założyło już solidną hipotekę na weneckie zamorskie posiadłości. Natomiast ze szczytem rozwoju przemysłowego – budową portu w Margherze, który z niemal 33 tysiącami pracowników w 1965 roku staje się trzecim ośrodkiem przemysłowym we Włoszech – zbiegają się w czasie zmarnowane szanse: pałac przy Canal Grande zaprojektowany przez Franka Lloyda Wrighta (1953) czy szpital w San Giacobbe zaprojektowany przez Le Corbusiera (1964) nigdy nie zostały zbudowane.
Aby zapewnić możliwie najlepszy obraz tego, czym i jaka była Republika Wenecka, tok lektury został podzielony: właściwą część historyczną każdego z dwudziestu rozdziałów poprzedza reportaż w dziennikarskim stylu, który ilustruje dzisiejszy stan danego fragmentu niegdysiejszego państwa. Zaczynamy więc od szczególnego oraz istotnego miejsca, następnie zaś przyjmujemy szerszą perspektywę, pozwalającą objąć ogół wydarzeń historycznych okresu.
Każdy z reportaży stanowi próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie: jakie ślady historycznych wydarzeń, które opiszemy na kolejnych stronach, przetrwały do dziś? Ogólnie rzecz ujmując, można by rzec, że takich pozostałości jest sporo. Historia zostawiła wyraźne tropy i od nas zależy, czy zechcemy je odczytać, czy zgodzimy się dostrzec okruchy przeszłości, a tym samym lepiej zrozumieć teraźniejszość.
Dobrego czytania!
* Dosłownie ‘wysoka woda’ – określenie dużych przypływów powodujących zalanie znacznych połaci miasta (przypisy dolne – jeśli nie zaznaczono inaczej – pochodzą od tłumacza).
** MOSE (Modulo Sperimentale Elettromeccanico, Eksperymentalny Modułowy System Elektromechaniczny) – system ruchomych zapór przeciwpowodziowych. Akronim MOSE można tłumaczyć jako Mojżesz.
„Jestem Wenetczykiem, toteż miast przysparzać bolączek, wolę raczej koić troski”.
Antonio Grimani, główny zarządca Palmy, 1617
Korzenie i narodziny Dogado
Początek i kres trajektorii dotychczasowych dziejów Wenecji spotykają się na wyspie Torcello. Na niewielkiej przestrzeni znajdujemy tu marmurową tablicę z najstarszą pisemną wzmianką o Wenecji i stragany, na których wciska się turystom pamiątki made in China po dwa euro za pudło. A pomiędzy nimi prawie 1400 lat chwały, potęgi, niezmierzonych bogactw i blasku, ale też dzieje upadku i niepewności.
Wyruszając na poszukiwania korzeni Wenecji, wypadałoby udać się właśnie tutaj, do owego zakątka laguny nieopodal Burano, na wysepkę koronek i domów w psychodelicznych kolorach. Schodzimy z promu i ruszamy chodnikiem z wypalanej cegły, który ciągnie się wzdłuż całego kanału, następnie przechodzimy przez ponte Del Diavolo (‘most Diabła’), który, biedaczysko, nigdy nie miał nic wspólnego z diabłem, i po chwili docieramy na esplanadę z bazylikami. Tak naprawdę bazylika jest tylko jedna, Santa Maria Assunta (Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny). Druga ze świątyń, Santa Fosca (pod wezwaniem Świętej Fuski), to zwykły kościół, ale również brzemienny w lata i historię. Dalej wznosi się wysoka dzwonnica, która po dziś dzień stanowi punkt orientacyjny dla wszystkich poruszających się po tej części laguny.
No dobrze. Pytanie: co taki olbrzymi kościół robi na wyspie zamieszkiwanej przez jakiś tuzin ludzi? Dodajmy kilka (dosłownie kilka) domów letniskowych, garść pracowników restauracji i trattorii. Nawet gdyby założyć, że wszyscy oni wybraliby się na mszę, i tak nie zapełniliby kościoła choćby w połowie. A zatem? Odpowiedź jest prosta: kiedyś było inaczej. Te ugory, ta winnica, te gaje oliwne, te równo skoszone łąki, nad którymi górują granatowce, wszystko to tętniło życiem. Uważa się, że na Torcello, podobnie jak na sąsiednich wyspach Mazzorbo i Burano, mieszkały setki, jeśli nie tysiące ludzi, co w tamtych czasach – mówimy o wczesnym średniowieczu – stanowiło znaczne skupiska. To wyjaśnia, skąd tak imponujący kościół na wyspie, która dziś wygląda mizernie.
Torcello było węzłem, punktem przecięcia lagunowych szlaków. To tam zbiegały się drogi z Rawenny na południu i z Grado na północy z tymi wodnymi: rzeką Sile można było dopłynąć do Altinum (obecnie Altino) i dalej do Treviso. Konstantyn VII Porfirogeneta, cesarz bizantyjski panujący w X wieku, wspomina o „Torcello, wspaniałym emporium”. W 639 roku doszło do ważnego wydarzenia: Longobardowie podbili Altinum, którego mieszkańcy wraz z biskupem uciekli do miejskiej przystani, czyli właśnie na Torcello. Od razu zaczynają powiększać stary kościół, co upamiętnia wspomniana wcześniej tablica. Można ją zobaczyć w absydzie, przy głównym ołtarzu.
Bazylika na Torcello to widowiskowa świątynia w stylu bizantyjskim. Posadzki wyłożone są polichromowanym marmurem (tu i ówdzie pod szklanymi panelami widać fragmenty wcześniejszej posadzki mozaikowej), sklepienie absydy zdobi mozaika przedstawiająca Madonnę spowitą w błękitny płaszcz, ale największe wrażenie wywiera mozaika na ścianie wejściowej, gigantyczny – i jeśli chodzi o mozaiki jedyny poza granicami Grecji – Sąd ostateczny. Piekło znajduje się w prawym dolnym rogu. Chrystusowi towarzyszy dwóch archaniołów w bogatych szatach bizantyjskich cesarzy. Tutaj również dominują błękity: Jezus odziany jest w ciemnobłękitny strój, archanioły w niebieskawe tuniki – co wydaje się dziwne, zważywszy, że władcy Wschodu nosili purpurę.
Posadzka i mozaiki powstawały od XI do XII wieku. Wszystko wydaje się jasne: po roku tysięcznym Wenecja pod wpływem Bizancjum osiąga szczyt potęgi militarnej. A jednak to nie takie proste. Niedawne prace renowacyjne ujawniły w krypcie pod absydą karolińskie freski. Ich datacja przysparza niejakich kłopotów, ponieważ napisy wykonano minuskułą karolińską, natomiast sam temat nie budzi żadnych wątpliwości. Fresk przedstawia Marcina, świętego tradycji zachodniej, który nie ma nic wspólnego z hieratycznymi postaciami, w których tak bardzo lubowali się Romajowie, jak nazywali samych siebie Bizantyjczycy (miano Bizantyjczyków podarował im z kolei pewien Niemiec w XVIII wieku; sami uważali się za Rzymian i kropka). W efekcie upadły wszelkie pewniki, ktoś stwierdził wręcz: Wenecja u zarania była nie bizantyjska, lecz karolińska. Ale spokojnie: Wenecja leżała na granicy dwóch światów, nic więc dziwnego, że na Torcello odnajdujemy ślady i jednego, i drugiego. Jedyne, co może dziwić, to że dotychczas odkryto tak niewiele zabytków karolińskich.
Wykopaliska archeologiczne prowadzone na porośniętym trawą terenie rozciągającym się wokół kościoła i dalej, aż do samego kanału, pozwoliły ustalić, że w IX–X wieku istniało w tym miejscu dość ludne sioło. Odnaleziono szczątki drewnianych bali służących za fundamenty domów, studnie, a nawet cegielnię. Drugą cegielnię odkryto przed kościołem pięćdziesiąt lat temu. Z pobliskich pól pozyskano świadectwa niegdysiejszego życia: pierścienie, sprzączki, bizantyjskie bransolety z brązu.
Wszystko to znajduje się teraz w muzeum vis-à-vis esplanady z bazylikami. Można tu obejrzeć liczne przedmioty wydobyte podczas prac wykopaliskowych, jak również przywiezione z pobliskiego Altinum, ale także zrozumieć, że dzisiejsze Torcello znacznie różni się od tego, jak wyglądało jeszcze stosunkowo niedawno. Cykl obrazów z pracowni Paola Veronesego, z kościoła Sant’Antonio (Świętego Antoniego) – zaginął. Drewniany Chrystus błogosławiący, który stał w kościele San Giovanni Evangelista (Świętego Jana Ewangelisty) – zniknął.
Wyobraźmy sobie, że cały ten teren zajmują domy i ludzie, a nie drzewa i chaszcze, po kanałach zaś pływają łodzie, a nie rzadkie ptaki, że kościoły pełne są wiernych, a magazyny towarów. Tak wyglądała wyspa Torcello u zarania swej historii, gdy stanowiła podporę handlu w lagunie. Wenecja wysysała z niej życiową energię tak długo, aż zostało tylko echo tego, czym niegdyś była: zielony, niezamieszkany zakątek z kilkoma wyniosłymi budynkami, które wydają się całkowicie wyrwane z kontekstu.
„Ariva i barbari a cavalo / i ghà do corni par capelo / xe ’na valanga che se buta / i ghà la fame aretrata / i ghà brusà tuto l’impero / scampemo che i ne vol magnar” („Konno nadciągają barbarzyńcy, / mają rogate głowy, / napierają jak lawina, / ich głód jest nienasycony. / Spalili już całe imperium, / uciekajmy, bo nas zjedzą”). To tekst napisanej w dialekcie weneckim piosenki, którą niegdyś nazywano „wywrotową”, skomponowanej w 1973 roku przez Alberta D’Amica, zaangażowanego barda, zmarłego w czerwcu 2020 roku na Kubie, gdzie przeprowadził się nie bez powodu. Tekst wydaje się interesujący na wielu płaszczyznach. Przedstawia inne oblicze historii Wenecji („el capo pirata se ciama doge”, czyli „a herszt wszystkich piratów nazywa się doża”, głosi jeden fragment), ucieka z narracją o Najjaśniejszej poza nostalgiczny stereotyp „naszego chwalebnego lwa”, przybliża perspektywę ludową. Dzięki tej piosence, która opisuje wydarzenia w prosty, lecz rygorystyczny sposób, historia Wenecji stała się własnością wszystkich, nie tylko mieszkańców wysokich pokoi w pałacach pełnych fresków i sztukaterii. W konsekwencji lew świętego Marka porusza dziś serca ponad podziałami, choć niestety niektóre partie skutecznie próbują go zawłaszczyć.
Pomijając powyższe konteksty, tekst opowiada o wydarzeniach, które powszechnie uważano, a częściowo uważa się po dziś dzień, za kluczowe dla narodzin Wenecji: o hordach Hunów zostawiających za sobą spaloną ziemię, o ucieczce przerażonej ludności, która porzuca na lądzie dobytek, domy i pewniki i znajduje schronienie na niegościnnych, ale bezpiecznych wysepkach laguny. Miasto powstaje niemal z dnia na dzień, jakby zmaterializowało się z niczego.
Tylko że wcale tak nie było. Wody laguny nie wydają się azylem, a raczej przestrzenią spotkań. Osiedlanie się przebiegało powoli i stopniowo, mieszkańcy Wenecji morskiej i lądowej utrzymywali mocne, intensywne relacje, a barbarzyńcy, którzy wymusili przenosiny, owszem, istnieli, ale wcale nie byli nimi Hunowie Attyli w 452 roku, lecz Longobardowie Alboina, którzy przybyli do Italii w 568 roku. Kulminację ich inwazji na interesujące nas ziemie wyznacza rok 639. Wtedy to zdobyli Altinum, a kilka lat później Oderzo, jedno z ważniejszych podlegających Bizancjum miast leżących w głębi lądu. Uchodźcy szukają schronienia na wybrzeżu: mieszkańcy Oderzo z biskupem Magnusem w Equilium, czyli mniej więcej w dzisiejszym Jesolo. Altyńczycy, którzy nie odpłynęli na Torcello, osiedlają się na skrawku suchego lądu (można by rzec, że dzieje początków Wenecji to doprawdy mokra historia) w delcie Piawy, między dwiema odnogami rzeki.
W 639 roku kościół w Torcello, czyli miejscowości, która dotychczas pełniła ledwie funkcję portu Altinum, został powiększony i upiększony, o czym zaświadcza wspomniana tablica w jego absydzie. Tymczasem nowsze badania dają podstawę do przypuszczeń, że świątynię przebudowano później, w połowie następnego wieku, natomiast tablica miałaby upamiętniać ukończenie budowy bazyliki, nie zaś stanowić jej akt założycielski.
Wenecja nigdy się nie „urodziła”. Kształtowała się powoli, przez pączkowanie wcześniej istniejących osad. Cały proces trwał kilka stuleci. Dopiero w IX wieku można mówić, że Wenecja przybrała mniej więcej taką postać, pod jaką znamy ją dzisiaj – wtedy nazywała się jeszcze Rialto – i że przeważyła ona nad pozostałymi kandydatkami i kandydatami do stania się Wenecją: nad Torcello oczywiście, ale też nad Grado i Comacchio. Kiedy w 715 roku Liutprand podpisał umowę na import towarów (w tym pieprzu) z Orientu, ułożył się z Comacchijczykami, a nie z Wenecjanami, co dowodzi, że ci pierwsi byli ważniejsi od tych drugich. Wenecja pokona konkurencję w 932 roku, gdy złupi Comacchio i zrówna je z ziemią.
Wszystkie te bzdety, które się opowiada o założeniu Wenecji, puścili w obieg sami Wenecjanie, i to już w dość zamierzchłych czasach. To średniowieczni kronikarze rozpowszechnili historyjkę o mieście, które pojawiło się znikąd. Uchodźcy mieli zająć miejsca, w których nikt nie mieszkał i którymi nikt nie rządził. Opowieść ta służyła usprawiedliwieniu mitu odwiecznej weneckiej wolności: jej mieszkańcy narodzili się jako ludzie wolni i wolni pozostali na zawsze. Rzeczywistość wyglądała inaczej, a Wenecjanie zręcznie lawirowali między dominującymi ówcześnie potęgami: Bizancjum na morzu i Longobardami, a później Frankami na lądzie.
Wenecja od zarania swych dziejów niczym suwak łączyła dwa światy, Wschód i Zachód, i pozostała wierna temu powołaniu aż do końca, był to tysiącletni lejtmotyw jej trwania. Laguna jest geograficznym bękartem, ni to lądem, ni to morzem; jest strefą mieszaną, gdzie stałe przeplata się z płynnym, gdzie nawet woda jest nieokreślona – mówi się o niej, że jest słonawa – najpierw zaś Wenetczycy, a później Wenecjanie uczynili z tej mieszaniny swą mocną stronę. Wenecja „nie jest terytorium, lecz raczej wybrykiem natury, dziełem kaprysu wód nanoszonych przez zbyt wiele rzek” – napisał Giorgio Cracco, współczesny mediewista.
Jak wspominaliśmy, z kronikarzy byli wielcy bajkopisarze: zbudowali świat, który nie istniał, kształtując go na użytek i zgodnie z potrzebami sobie współczesnych, upiększali go tak, by służył ich celom. W 538 roku, a zatem na sto lat, zanim Longobardowie przewalili się przez lądowe terytoria późniejszej Wenecji, przez lagunę podróżował Kasjodor, Kalabryjczyk ze Scyllacium, prefekt pretorianów w służbie Teodoryka Wielkiego, króla Ostrogotów. Opisuje jej mieszkańców w idyllicznych tonach: mieszkają między morzem a lądem jak wodne ptactwo, tworzą prostą i pracowitą społeczność, lekko komunistyczną, gdzie bogaci i biedni wiodą jednakie życie, a obfitość ryb pozwala zaspokoić potrzeby wszystkich. Opowiada, że w celu uzdatnienia terenu i przekształcenia opadających brzegów w pionowe, czyli nadające się do cumowania łodzi, mieszkańcy laguny splatali z bagiennej trzciny snopy i wznosili z nich zapory na granicy wody i lądu, następnie zaś wypełniali przestrzeń za nią błotem i osadem rzecznym tak długo, aż plaża przekształcała się w nabrzeże.
Paweł Diakon w 789 roku podaje kilka wskazówek geograficznych: nazwa Wenecja obejmuje wyłącznie kilka wysepek, ale niegdyś ziemie Wenetczyków rozciągały się od Węgier po rzekę Addę. Tak wybujała Wenecja, po której nie pozostało nawet wspomnienie, w czasach Cesarstwa Rzymskiego została przycięta na skutek podziałów administracyjnych Augusta, który utworzyłRegio X Venetia et Histria. Przetrwało echo tego tworu: Wenecja i Istria pozostaną – z krótkimi przerwami – związane ze sobą na zawsze. I choć to może przypadek, południowa granica Najjaśniejszej nigdy nie przesunie się poza krańce starego augustiańskiego regionu.
Kroniki, które przyczyniają się do budowania mitu i utrwalają 421 jako rok założycielski, pochodzą z mniej więcej XIV wieku, a zatem są o osiemset lat późniejsze od listu Kasjodora. W owym czasie Wenecja osiągnęła już, a nawet miała za sobą szczyt potęgi – w 1204 roku podbiła starożytną matkę, czyli Konstantynopol. Najwcześniejsza drobna wzmianka o 421 roku znajduje się w przechowywanym we francuskim Metzu XII-wiecznym dokumencie. Z kolei w historii spisanej po francusku około 1267 roku przez Martina da Canal czytamy: „Wiedzcie, że piękne miasto, które się zowie Wenecją, zostało wzniesione w 421 roku po narodzinach naszego Pana Jezusa Chrystusa”. W 1334 roku popularność zyskuje pewna, jak pisze mediewista Giorgio Ravegnani, „naiwna i fałszywa kronika” głosząca, jakoby miasto zostało założone 25 marca 421 roku przez trzech przybyłych z Padwy konsulów. Z Padwy? Tekst jest rozpowszechniany – co za przypadek – przez pewnego padewskiego lekarza, Jacopa Dondiego, pragnącego utwierdzić prymat swego miasta nad drugim, które stawało się coraz większym zagrożeniem. Pisze Dondi: „Senat Padewczyków oraz czołowi przedstawiciele ludu zadekretowali wzniesienie miasta w rejonie Rivo Alto i skonsolidowanie ludności pobliskich wysp”. I dalej: „Wysłano na miejsce trzech konsulów, którzy przez dwa lata mieli nadzorować prace; 25 marca położono pierwsze fundamenty”.
Konsekwencją jest oczywiście święto 1600-lecia Wenecji, które uczczono w 2021 roku, choć bez podstaw, podobnie jak bezpodstawnie mianem najstarszej świątyni w Wenecji szczyci się kościół San Giacomo di Rialto (Świętego Jakuba na Rialto), przez wzgląd na niewielkie rozmiary zwany San Giacometo (Świętym Kubusiem), ufundowany – zgodnie z legendą – tego samego dnia co miasto. Tak naprawdę pierwsze dokumenty potwierdzające jego istnienie pochodzą z 1177 roku. Kościół okaże się szczęśliwy, będzie jedynym budynkiem, który ocaleje z niszczycielskiego pożaru Rialto w 1514 roku.
Wenecjanom odpowiadała data z padewskiej hipotezy, o trzydzieści lat wcześniejsza od najazdu Attyli, natomiast znacznie mniej odpowiadało im to, że założenie miasta zawdzięczać by mieli obcym ze stałego lądu. Lecz również w tym znalazło się coś, co rozbudzało mitologiczną fantazję: legenda głosi, że Padwę założył Trojańczyk Antenor, a koneksje z Troją – miastem niezwyciężonym, które zdobyto dopiero podstępem – pasowały wszystkim. I tak w połowie XIV wieku Andrea Dandolo podchwytuje pomysł, jakoby Wenecję wznieśli w 421 roku padewscy wysłannicy.Dandolo nie był byle kim – był dożą, toteż jego kronika w szczególny sposób wynosi mit do rangi swego rodzaju państwowej religii.
Jeśli cofniemy się do początków XIV wieku, znajdziemy innego kronikarza, Giovanniego Soranza, który podkreśla niezwykłość Wenecji: „Wenecjanie nie mieli ani ziemi, ani pól, ani winnic, ani posiadłości, z których mogliby pozyskiwać jakie pożywienie, to bowiem musieli sprowadzać spoza granic”. W rzeczywistości on również po prostu sięgnął po wcześniejszy dokument, spisaną około tysięcznego roku pawijską kronikę, w której o Wenecjanach pisze się: „Lud ten pól nie orze, nie sieje, winobrań nie urządza”. To też była bujda, choć licząca sobie kilkaset lat. Jej celem stało się dowiedzenie, że nikt na świecie nie zachowuje się jak Wenecjanie, jedyni, którzy stronili od pracy na roli, wszyscy tak oddani handlowi, że zaspokajali zapotrzebowanie na produkty spożywcze wyłącznie za pośrednictwem importu towarów drogą morską. „Miast jeździć konno, pływają łodziami” – pisze pewien mnich w XII wieku. Wypaczona wizja historii.
To prawda, na lagunie nie uprawia się zbóż, ale uprawiano je w najbliższej okolicy. Wenecjanie kontrolowali szeroką sieć rolną, której podstawą były arystokratyczne i kościelne dobra, co gwarantowało żywieniową samowystarczalność, a może nawet nadwyżki, zważywszy na to, że zboża były importowane i reeksportowane. Obecność pokaźnej liczby młynów świadczy o tym, że na lagunę docierały znaczne ilości ziarna.
Z kolei ziemie wydarte słonawej wodzie nadawały się idealnie pod uprawę winorośli. I rzeczywiście, pewien kronikarz pisze o „gęstych winnicach pełnych bujnych winorośli, ciężkich od bielusieńkich winogron”. Umowy spisywane po roku tysięcznym mówią o winoroślach hodowanych w pergolach lub na słupkach i wyjaśniają mechanizmy nasadzania. Dzierżawca musiał zniwelować teren, otoczyć go wałem albo fosą, posadzić winorośl, dbać o nią, podpierać ją, przycinać, pielić, nadzorować dojrzewanie gron aż do winobrania. Często w czasie zbioru pojawiał się wysłannik właściciela, by się upewnić, że chłopi nie podkradają owoców. Pierwotnie plony dzielono na pół, później właściciele winnicy mogli zachować dla siebie dwie trzecie zbioru.
O Wenecji sprzed IX wieku nie powinniśmy myśleć jak o mieście, jakie znamy dzisiaj, lecz raczej jak o grupce osiedli rozproszonych po całej lagunie, składających się z drewnianych zabudowań, niekiedy dwupiętrowych, zapewne pokrytych trzcinowym dachem, całkiem podobnych do casoni, czyli chałup, które przetrwały do naszych czasów. Każdy budynek miał własny ogród i małą winniczkę. Mieszkańcy hodowali świnie, krowy, ale przede wszystkim kury. W średniowiecznych darowiznach często pojawiają się focaccia, co świadczy o obecności kur i co za tym idzie jajek.
No a z czego żyli Wenetczycy? Cóż, w czasach, gdy sól stanowiła towar nie cenny, ale wręcz bezcenny, wielu mieszkańców laguny zostawało warzelnikami. Produkcja soli stanowiła jeden z podstawowych czynników wzrostu potęgi Wenecji: między X a XII wiekiem na lagunie musiało istnieć około stu warzelni. Przynosiły zapewne solidny przychód, bo w 1089 roku doża Vitale Falier, chcąc podnieść z nędzy kościół Santi Secondo ed Erasmo (Świętych Sekundusa i Erazma), podarował mu kilka z nich. Niewiele wcześniej, bo w roku 1064, grupa warzelników uzyskała od Pietra Foscariego – to nazwisko będzie często powracać w opowieści o dziejach weneckiego państwa – koncesję na użytkowanie akwenu z przeznaczeniem pod salinę. Grupa musi się spieszyć, bo kontrakt wymusza na niej zapłatę w naturze – czyli solą pozyskaną w czasie przynajmniej trzech najbardziej wydajnych dni pracy – najpóźniej latem następnego roku. To także wiele mówi o dochodowości salin. Również w XIV wieku inny kronikarz pisze, że „utworzone na lagunie saliny były naprawdę widowiskowe i wspaniałe, to one wzbudzały największy podziw obcokrajowców” (jak widać, w Wenecji turystyka narodziła się bardzo wcześnie).
Wspominaliśmy już o rybołówstwie, ale pewien epizod z XII wieku zaświadcza o intensywności eksploatacji wód: pewien strażnik z pomocnikami namierza grupę kłusowników poławiających węgorze. Dokument nazywa ich luminatores, ponieważ by zwabić ryby, rozświetlają nocne morze latarniami. Nakryci na gorącym uczynku rybacy zrazu próbują uciekać, ale pościg ich dopada, ich przyrządy zostają zarekwirowane, a łodzie zniszczone. Nazajutrz muszą przysiąc przed boni homines, że już nigdy się tu nie pokażą, a przynajmniej nie w tej okolicy. W sumie wykpili się niskim kosztem, bo wiemy o kłusownikach, którzy zebrali srogie lanie. Praw dotyczących rybołówstwa broniono rękami i nogami. W dokumentach ze stałego lądu znajdujemy często procesy o nielegalny wypas – jego morskim odpowiednikiem jest kłusownictwo.
Laguna obfituje w ryby, ale też w ptactwo, a w trzcinowiskach musiało kryć się wiele świetnie zamaskowanych roccoli, czegoś w rodzaju zagród, w które chwytano ptaki. Również między polującymi na ptaki panuje napięta atmosfera. Istnieje opis zajadłego zatargu, ciągnącego się w latach 1188–1191 między kolonami biskupa Torcella a ich sąsiadami z klasztoru Vedere se san Felice e Fortunato.
Najważniejszym towarem, jakim obracali weneccy kupcy, była najprawdopodobniej sól, ale handel niewolnikami przynosił porównywalne, jeśli nie wyższe zyski. Tę działalność zawsze otaczał mur niedomówień, może dlatego, że papieże zakazywali sprzedaży i kupowania chrześcijańskich niewolników, a wcale nie jest powiedziane, że ich zalecenia rygorystycznie przestrzegano. Tak czy inaczej, najwcześniejszy dokument, który mówi o tego rodzaju handlu ze światem muzułmańskim, pochodzi z 748 roku. Epidemia dżumy zabiła wtedy między jedną czwartą a jedną trzecią ludności zamieszkującej miasta północnej Afryki. Powstała wyrwa w sile roboczej, którą Wenecjanie starali się zasypać. Nawracanie na chrześcijaństwo ograniczało możliwości uzupełniania tych braków i prawdopodobnie z tego powodu Wenecjanie sprzeciwiali się ewangelizacji słowiańskich ludów prowadzonej przez Bizantyjczyków Cyryla i Metodego. Oficjalnie takie stanowisko było umotywowane kwestiami teologicznymi, ale być może za religijną argumentacją kryły się bardziej praktyczne względy: konwersja Słowian ograniczała możliwości zaopatrzeniowe. Z drugiej strony już sam wyraz slavo, po łacinie sclavus (‘Słowianin’), dowodził, jak zapatrywano się na te ludy. Handel okazywał się niezwykle lukratywny, bo w Europie niewolnicy kosztowali znacznie mniej niż w świecie muzułmańskim. Kupiec Buono żegluje do kalifatu z konwojem dziesięciu statków. Na każdym z nich znajduje się od 63 do 211 niewolników. Przyjmując tę najniższą liczbę, można zakładać, że Buono transportuje 630 niewolników. Wzrost wartości wynosił 140 procent.
Tym kluczem można również rozwikłać zagadkę, dlaczego w 1184 roku Wenecja – choć nie stanowi części karolińskiego dominium – zaczyna bić nową monetę, franka. Frankijscy kupcy dostarczali niewolników na lagunę, gdzie wymieniali ich na przyprawy, jedwab, leki i kadzidło, ale ludzie byli o tyle cenniejsi, że aby za nich zapłacić, Wenecjanie potrzebowali dodatkowo srebrnych monet. Bo żaden lękający się Boga chrześcijański kupiec nie przyjąłby islamskich dirhamów. Wenecjanie sprowadzali srebro z Lewantu, przetapiali je, bili zeń denary i odciskali na nich znak krzyża, następnie wypuszczali je do środkowej i północnej Europy.
Bizantyjczycy krzywo patrzyli na wenecką konkurencję w sferze lukratywnego handlu, więc Konstantynopol wykorzystał swoją dominującą pozycję, by chronić romajskich kupców. W 960 roku doża Pietro IV Candiano przywrócił wprowadzone sto lat wcześniej przez dożę Orsa Particiaca (lub Partecipazia) rozporządzenie zakazujące Wenecjanom handlu niewolnikami w granicach Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Co oznaczało, że mogą to elegancko robić gdziekolwiek indziej. Owo zarządzenie – przez obdarzonych większą dozą fantazji traktowane jako coś na kształt zapowiedzi abolicji niewolnictwa – oznacza po prostu ustępstwo na rzecz Bizancjum. Mimo wszystko wciąż dochodziło do zatargów. W 1319 roku cesarz Andronik II Paleolog pisze do doży skargę na weneckich piratów, którzy chwytają Greków i sprzedają ich w niewolę na Rodos i Cyprze.
W czasach, kiedy granica między wojną a piractwem była bardzo płynna, jedno ze źródeł finansowania stanowiło dla Wenecjan również bez wątpienia łupienie wrogich okrętów (prawdę mówiąc, trwało to setki lat). Z drugiej strony średniowieczne kroniki pełne są relacji z wojen Wenecjan przeciwko piratom: Narentanom, Triesteńczykom, Słowianom, Dalmatyńczykom i kogo tam jeszcze mieli w zanadrzu. Wydaje się mało prawdopodobne, żeby powstrzymywali się przed przechwyceniem statku, gdy nadarzyła się ku temu dogodna okazja. Co sprowadza nas z powrotem do cytatu z Alberta D’Amica, który przytaczałem na początku: „A herszt wszystkich piratów nazywa się doża”.
Wenecka flota przemierzała zarówno wody słone, jak i słodkie. Kolonie weneckich kupców zamieszkiwały na stałe główne porty wschodniej części Morza Śródziemnego, co wystarczyło, by niektórzy historycy wysnuli hipotezę o istnieniu zamorskiej Wenecji, gdzie miałoby mieszkać tyle samo ludzi, co na lagunie. Nie wiemy na pewno, czy rzeczywiście tak było. Natomiast tym, co do czego nie ma wątpliwości, a czemu zwykle poświęca się bardzo mało uwagi, jest kwitnący handel ze stałym lądem. Stała kolonia Wenecjan mieszkała w Pawii, najpierw longobardzkiej, później frankijskiej stolicy, do której dało się dopłynąć Padem. Pierwsze weneckie osiedla w ogóle były związane z rzekami: Sile łączyła Altinum i Torcello; Brenta – niegdyś zwąca się Medoacus – rozdwajała się: jedna odnoga prowadziła do znajdującego się przy ujściu Malamocco, druga z największym prawdopodobieństwem płynęła tam, gdzie dziś wije się w typowo rzecznych meandrach Canal Grande. Rivoalto, od którego pochodzi Rialto, nie oznacza wcale wysokiego brzegu (riva alta) – co miałoby wskazywać, jak się często powtarza, na suchy teren – lecz głęboką rzekę (rivus altus), dla określenia strefy, gdzie mogły pływać i cumować większe kupieckie okręty. Jak czytaliśmy nieco wyżej, część mieszkańców Altinum uciekła na wysepkę w delcie Piawy, między dwie jej odnogi. Ziemią tą władał cesarz Herakliusz. Uchodźcy założyli nowe miasto, które nazwali jego imieniem: Eraclea (Herakleja). Lub Cittanova.
Wenecja początkowo niezbyt przypominała miasto, jakie znamy dzisiaj. Po pierwsze, nie zajmowała żadnego określonego terenu, lecz niezwykle rozległe przestrzenie, kolejne laguny, które jedna za drugą ciągnęły się, a w dużej mierze się ciągną po dziś dzień, wzdłuż północnego wybrzeża Adriatyku, od Cavarzere na południu po Grado na północy. Na południe od Cavarzere znajdują się ziemie, które przynajmniej do czasu ostatecznego podboju przez Longobardów w 751 roku należały do egzarchatu Rawenny. W Duino, na północny wschód od laguny Grado, nieopodal ujścia Soczy (wł. Isonzo), warunki gwałtownie się zmieniają, jakby biegła tu naturalna granica. Wybrzeże staje się skaliste i pozostaje takim aż po Albanię. Pasmo przybrzeżnych lagun, które stanowi pierwotne terytorium, będzie nazywane Dogado i przez tysiąc lat, aż do upadku Republiki, zachowa odrębny od reszty państwa weneckiego status prawny.
Wbrew temu, co będą opowiadać później, by nadać swym początkom bardziej romantyczny wydźwięk, przyszli Wenecjanie nie osiedlają się ani w dziczy, ani na nieprzyjaznych bezludnych ziemiach. Oczywiście przyszła wenecka laguna nie była zieloną, żyzną równiną, która później zatonęła w bagnie, jak mylnie uważali niektórzy, ale nie była też wodno-błotną pustynią. W okolicy Ammiany odkryto rzymską willę z I wieku naszej ery. Z pewnością mieszkańcy stałego lądu przyjeżdżali tu polować i łowić ryby. Pod koniec lipca 2021 roku gruchnęła wieść o odnalezieniu rzymskiej drogi zatopionej w kanale Treporti. Odkryła ją podczas badań sonarowych grupa pod kierownictwem ekspertki w dziedzinie akustyki podwodnej Fantiny Madricardo, fizyczki z Instytutu Nauk o Morzu (Istituto di Scienze Marine, ISMAR) przy Krajowej Radzie ds. Badań Naukowych (Consiglio Nazionale delle Ricerche, CNR).
Zgodnie z powszechną opinią historyków przemiany zachodziły bardzo powoli, a pierwsze ucieczki uchodźców na wybrzeże nie były nieodwracalne. Kiedy na przykład Attyla złupił i zniszczył Akwileję, jej mieszkańcy zbiegli do Grado, by po jakimś czasie powrócić do rodzinnego miasta. Akwileja stanowiła swego rodzaju prefigurację Wenecji, wcześniejszą od niej o kilka wieków.
Jak już wspomniano, to Longobardowie, ustanowiwszy w 568 roku pierwsze księstwo w Italii ze stolicą w Cividale del Friuli, sprowokowali przemieszczanie się ludności ku lagunom, choć nie tak biblijnych rozmiarów, jak to przedstawiano później. Kiedy mieszkańcy porzucali swoje miasta, często prowadził ich biskup, który wyprowadzał ze sobą również relikwie i katedralny skarbiec, co świadczyło raczej o zorganizowanej niż gwałtownej ucieczce. Azyl znajdowali w okolicy. Tak jak wspominaliśmy: ludzie z Altinum osiadali w Torcello i Cittanovie, podobnie jak Friulijczycy w Caorle, mieszkańcy Oderzo w Equilium, Padewczycy w Malamocco, Albioli (obecna Pellestrina) i Chioggii.
Rozbicie geograficzne zmienia się w polityczne – longobardzkiemu, a później frankijskiemu lądowi przeciwstawia się bizantyjskie wybrzeże. Ale z przymrużeniem oka oraz nieustannymi ucieczkami i powrotami pod skrzydła danej potęgi. Pierwszy książę zostaje wybrany w 697 roku (w przypadku ówczesnej Wenecji lepiej mówić o księciu niż o doży, ponieważ chodziło o władcę absolutnego, a oba te słowa wywodzą się od łacińskiego dux). Zdradzająca bizantyjskie sympatie Cittanova była bardziej lojalistyczna, silniej związana ze stałym lądem. Skłaniające się ku Frankom Malamocco spoglądało raczej w morze i dążyło do autonomii. Chorobliwy lokalny patriotyzm kwitł w najlepsze: w pewnej kronice z XIII wieku możemy przeczytać, że mieszkańcy Caorle „żarli jak świnie”, a Jesolańczycy posługiwali się „barbarzyńskim i niezrozumiałym narzeczem”. Wenetczykom udało się nawet doprowadzić do wewnętrznej wojny pomiędzy zwolennikami Franków a zwolennikami Bizancjum. W 742 roku stolica księstwa przeniosła się do Malamocco. Były to burzliwe lata: przez pierwsze trzy wieki weneckiej historii, to jest do 1032 roku i czasów Domenica Flabanica, kiedy to arystokracja zaczyna ograniczać wszechwładzę rządzących, tylko dziesięciu książąt na 26 (lub 28, jeśli wliczać pierwszych dwóch, czyli Paolùccia Anafesta i Marcella Tegalliana, być może ledwie bizantyjskich funkcjonariuszy) zmarło śmiercią naturalną. Spośród tych, którzy skończyli marnie, jeden zginął w bitwie z rąk nieprzyjaciół, trzech zostało obalonych i abacynowanych, to jest oślepionych na modłę bizantyjską (cała procedura polegała na takim przygięciu głowy torturowanego do wypełnionej rozżarzonymi żagwiami misy, żeby wypaliło mu oczy), jednego zmusiła do ucieczki wroga frakcja, trzech wybrało wygnanie, jednego siłą wtłoczono w szaty duchownego, trzech mniej lub bardziej brutalnie przekonano, by wstąpili do klasztoru, dwóch zamordowali spiskowcy lub puczyści, jeden abdykował, los jednego pozostaje nieznany.
Żadne z opisanych powyżej miejsc nie odpowiada lokalizacjom noszącym te same nazwy. Stare nazwy wróciły do łask w XIX i XX wieku. Malamocco, które jak wynika z dokumentów, uległo zatopieniu (najprawdopodobniej na skutek przejścia fali wywołanej trzęsieniem ziemi), musiało znajdować się w tej części Lido, która dziś nosi znaczącą nazwę Terre Perse (‘zaginione ziemie’). Jesolo, dawne Equilium, aż do 1930 roku było Cavazuccheriną. Dzisiejsza Eraclea do 1950 roku nazywała się Grisolera. Położenie średniowiecznej Eraclei – lub Cittanovy – zostało ustalone dzięki zdjęciom lotniczym; miasto znajdowało się cztery kilometry od San Donà di Piave.
Część niegdyś istotnych lokalizacji zniknęła, na przykład Costanziaco i Ammiana nieopodal Torcello i Burano. Długo uważano je po prostu za zatopione wyspy, ale w rzeczywistości były zgrupowaniami stopniowo opuszczanych wysepek, podobnych trochę do Torcello, tylko że bez katedry, dzięki której dziś widzimy, gdzie leżało i jakie było to miasto. Obecnie często trudno odnaleźć choćby ślady takich miejsc, bo porzucone budynki, a szczególnie kościoły i klasztory, przez stulecia służyły jako źródło materiałów budowlanych i były skrupulatnie rozbierane cegła po cegle. Kiedy w 1902 roku runęła dzwonnica Świętego Marka, w jej fundamentach odnaleziono liczne latericios, starożytne cegły odzyskane z Altinum.
W tym okresie zaczynają powstawać wielkie rody. Niektóre spośród nich, jak choćby Morosini czy Barbarigo, przetrwają aż do końca Republiki. Staną się one depozytariuszami władzy. Wenecjanin nie liczył się sam w sobie, o jego randze stanowił ród, do którego należał. Poza Wenecją był po prostu Wenecjaninem, ale w mieście istniał przede wszystkim jako członek danej rodziny. Solidarność wewnątrzrodowa była niezwykle silna i obejmowała również kobiety. Opatki najważniejszych żeńskich klasztorów – przede wszystkim San Zaccaria (Święty Zachariasz) – wywodziły się z najbardziej wpływowych rodzin.
Powstają diecezje – oprócz Grado, któremu przyjrzymy się w następnym rozdziale, na lagunie będzie ich sześć: Olivolo (od IX wieku Castello), Equilio, Caorle, Malamocco, Cittanova i Torcello – oraz potężne klasztory, jak San Giorgio Maggiore (Święty Jerzy Większy) i San Zaccaria. Biskupi i opaci sprawują funkcje administracyjne i sądowe, przewodzą społecznościom, właściwie partycypują w rządzeniu księstwem. Związek władzy świeckiej i duchownej jest głęboki, wielkie rody dostarczają funkcjonariuszy do obydwu. Książę może ufać „swoim” duchownym, którzy często są z nim blisko spokrewnieni i pozostają mu wierni, ponieważ to jemu zawdzięczają stanowiska. Podejmując ważkie decyzje, książę przebywa w pałacu wśród świty biskupów i opatów. Naturalnie Rzym przygląda się temu z ogromną podejrzliwością, a około roku tysięcznego papież przypuszcza atak na weneckich biskupów. Oskarża ich o kupczenie beneficjami, bezwstydne życie z kobietami, udzielanie pożyczek (bezwzględnie zakazane, ponieważ utożsamiane z lichwą). Pierwszą zmianę tendencji odnotowuje się w 1074 roku, kiedy to doża otacza się biskupami, ale też prawnikami i boni homines, natomiast już w późniejszym o zaledwie kilkanaście lat placecie biskupi i opaci znikają. Zaczyna się kształtować rząd; przybiera hierarchiczną formę, która utrzyma się aż do samego końca. Boni homines przekształcą się w Wielką Radę, prawnicy w urzędników w organach władzy, a książę oczywiście w dożę.
W dokumentach po roku tysięcznym lud jest przedstawiany jako bezpośredni partner władzy książęcej. Kiedy kowal Giovanni Sagornino uznaje, że musi zaprotestować przeciwko obowiązkom, jakie narzucił mu gastald zajmujący się jego rzemiosłem, udaje się wraz z całą rodziną na skargę do pałacu doży, a ten go przyjmuje.
Jak widzieliśmy, w 742 roku stolica księstwa przeniosła się z Cittanovy do Malamocco. Ale stan ten nie utrzyma się długo. Już na początku IX wieku konflikt między Frankami a Konstantynopolem, którego stawką jest Wenecja, osiąga kulminacyjny punkt. W roku 810 Pepin, król Italii, wasal swojego ojca Karola Wielkiego, wszczyna wojnę przeciwko Wenecji. I tu mamy do czynienia z kolejną odsłoną inżynierii pamięci w wykonaniu Wenecjan, fake newsem, jak byśmy powiedzieli dzisiaj, który był powtarzany tak długo i często, aż stał się prawdą. Otóż Frankowie mieli rzekomo zostać wciągnięci na płycizny laguny, gdzie ich flota utknęła, a oni sami zostali elegancko zmasakrowani. Żeby podlać legendę solidniejszą dawką legendarności, miejsce starcia od tamtej chwili po dziś dzień nosi nazwę Canal Orfano (‘sierota’).
W rzeczywistości pierwsza wzmianka o kanale Orfano jest o 300 lat późniejsza. Co więcej, w XIX wieku miejsce to stanie się jednym z ulubionych składników czarnej legendy Wenecji, wtedy bowiem zacznie krążyć opowieść, jakoby kanał zawdzięczał przydomek nocnym, potajemnym egzekucjom przez utopienie. Tymczasem tak naprawdę nazwa pochodzi najpewniej od niedostatków wody w kanale, a sieroctwo jest tu synonimem braku.
Karolińskie źródła przytaczają inną wersję wojennych zdarzeń. Według nich to bizantyjska, a nie wenecka flota pokonała Franków, i to dopiero kiedy ci dopłynęli do Dalmacji. Według części historyków wenecka laguna została po drodze przynajmniej częściowo podbita i złupiona. Jakkolwiek potoczyły się wypadki, epizod ten jest zwiastunem epokowych wydarzeń.
Przychylnego Frankom dożę Obeleria zastępuje przychylny Bizancjum doża Agnello Particiaco, który w 811 roku przenosi dwór z Malamocca na wyspy Rialto, najpierw do swojej siedziby (pochodził z bogatego i znakomitego rodu), a później do pałacu, który zaczyna wznosić, a który w przyszłości stanie się Pałacem Dożów. Po nim władzę obejmują kolejno jego dwaj synowie, Giustiniano i Giovanni. Ten drugi w 829 roku inicjuje budowę kościoła Świętego Marka. Biskup Orso, prawdopodobnie kolejny syn Agnella, nakazuje wzniesienie kościoła San Pietro di Castello (Świętego Piotra w Castello) w miejsce kościoła Santi Sergio e Bacco (Świętych Sergiusza i Bachusa). Święci, którym – przynajmniej w owym czasie – zawierzają swój los Wenecjanie, wywodzą się z Bizancjum, a są to Menas i Teodor. Greckiego pochodzenia są również pierwsi biskupi powstałego w 735 roku Olivolo.
Jan Diakon pisze, że doża Pietro Tribuno na przełomie IX i X wieku „zaczął budować miasto w rejonie Rialto”. To akt urodzenia Wenecji, którą znamy dzisiaj, a także akt zgonu wszystkich tych Wenecji, które zdążyły już zakorzenić się na lagunie i na wybrzeżu. Początkowo Wenecja w Rialto nie wznosi się na brzegach Canal Grande, lecz wzdłuż osi Olivolo-Santi Apostoli (kościół Świętych Apostołów), między dzisiejszymi sestieri * Castello i Cannaregio. Przynajmniej na to wskazują badania archeologiczne. Wykopaliska świadczą również o tym, że nie było tam dróg, poruszano się po wodzie, a przed każdym domem stała zacumowana łódź, trochę tak jak dziś parkuje się samochody.
Badacze tego długiego okresu, rozciągającego się od V wieku do roku tysięcznego, mogą się oprzeć na nielicznych, bo zaledwie 150, dokumentach. Ich prace trzeba korelować z pracami archeologów. Ale nic nie jest takie proste, jak się wydaje. Naukowcy są zazdrośni o swoje kompetencje – historycy mają skłonność do zbywania znalezisk archeologów, które nie stanowią potwierdzenia dla ich dokumentów, archeolodzy zwykle rozdmuchują swoje rzekomo rewolucyjne odkrycia. Za przykład niech posłuży sprawa pestek brzoskwini. W 2017 roku badacze z brytyjskiego Uniwersytetu Cambridge obwieścili światu, że pod mozaiką w bazylice Świętego Marka znaleziono dwie pestki brzoskwini, które datowanie radiowęglowe każe umieścić w przedziale między 650 a 770 rokiem. Co z tego? To, że Wenecja może być o parę wieków starsza. Niedawno, w lipcu 2020 roku, ekipa archeologów pod kierownictwem Diega Calaona odkryła w bazylice w Torcello najstarsze freski – pochodzą z IX wieku i cóż za zaskoczenie, widnieje na nich tekst zapisany karoliną, o którym już wspominaliśmy. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości: jest to minuskuła karolińska z IX wieku używana wyłącznie na Nizinie Padańskiej. Co z tego? To, że Wenecja u zarania była karolińska, nie bizantyjska.
A zatem wystarczą dwie pestki brzoskwini i napis na fresku, żeby cisnąć w morskie odmęty dekady badań nad początkami Wenecji? Prawdą jest, że analizy stratygraficzne wykluczyły możliwość, że pestki trafiły pod bazylikę razem z aluwium. Prawdą jest również i to, że istnieje nurt badawczy – trzeba przyznać, że mniejszościowy – zgodnie z którym Wenecja zbliżyła się do Bizancjum dopiero po czasie, kiedy łączyły ją już silne relacje z frankijskim lądem. Ale odrobina ostrożności przecież nie zaszkodzi. Zobaczymy, co się wydarzy. Najpiękniejsze w badaniach historycznych jest to, że nigdy nie są konkluzywne i ostateczne, lecz pozostają wiecznie otwarte.
W każdym razie mamy też trochę pewników, jak choćby fakt, że Wenecja wkracza w XI wiek związana z Bizancjum, a opuszcza go wolna. Złota Bulla wydana przez Aleksego I Komnena w 1082 roku właściwie sankcjonuje niezależność księstwa Wenecji od Cesarstwa Wschodniorzymskiego.
Przeplatanie się wpływów ze Wschodu i z Zachodem dostrzec można również w kwestiach eklezji. Konflikty między patriarchatami ciągną się przez stulecia aż do czasu, gdy filoweneckie Grado przeważy nad filocesarską Akwileją.
* Sześć weneckich dzielnic.
Patriarchaty Grado i Akwilei
Przyjrzyjcie się uważnie bazylice Sant’Eufemia (Świętej Eufemii). Mogłaby się stać tym, czym dziś jest kościół Świętego Marka, świątynią w stylu bizantyjskim, olśniewającą złocistymi mozaikami i kolorowymi marmurami. Był taki moment – zobaczymy to wkrótce – kiedy Grado mogło zająć miejsce Wenecji jako stolicy państwa, które zapuściło korzenie w wodach Adriatyku. Los chciał jednak inaczej: Grado zmarniało i skurczyło się do sennej rybackiej wioski, a Sant’Eufemia najpierw straciła rolę, a później również rangę katedry.
To, co przetrwało ze świątyni do naszych czasów, świadczy o jej ważnej roli w przeszłości, a także o konkurencji z sąsiednią Akwileją, bastionem Cesarstwa, a co za tym idzie zajadłą nieprzyjaciółką Wenecji. Na przykład polichromowane mozaiki posadzki w stylu bizantyjskim różnią się od tych późnoromańskich w Akwilei. Tam (IV wiek) widnieją przedstawienia ryb, ptaków, jeleni. Tu (VI wiek) węzły, liście, kwiaty, motywy geometryczne. Niewiele jest zwierząt, jedynie w pobliżu głównego ołtarza nieco ptactwa wodnego. Można natomiast zapolować na wykonane przez autorki i autorów inskrypcje: „Hanna fecet”, „Vigilius cum suis fecet”, „Honoratus cum suis fecet”. Płytki mozaiki opowiadają o ludziach sprzed 1500 lat, pozwalają odczytać imiona, które bez nich przykryłby pył historii.
Rzeczone mozaiki nie dotrwały do naszych czasów w stanie dziewiczym. Przechodziły dogłębne renowacje, ale jak tłumaczy przewodniczka Roberta Bressan, nietrudno odróżnić fragmenty oryginalne – są ciemniejsze – od tych odrestaurowanych, jaśniejszych. Kościół Sant’Eufemia został zaś zmodyfikowany zgodnie z wymogami kontrreformacji, a w latach trzydziestych XX wieku dosłownie przeprowadzono na nim wiwisekcję: usunięto jedenaście bocznych ołtarzy, by przywrócić świątynię do jej pierwotnego kształtu. Zza ołtarzy wyłoniły się pozostałości średniowiecznych malunków, przez stulecia ukrytych za dodanymi później elementami. Potężny fresk zdobi absydę za głównym ołtarzem, jest jednak XV-wieczny, a zatem z pewnością nie było go tam za czasów Eliasza, biskupa, który ufundował kościół 3 listopada 579 roku, o czym świadczy mozaika fundacyjna na posadzce. Nie było wtedy także XIV-wiecznej pali ze złoconego srebra, znajdującej się nad głównym ołtarzem. To kolejne dzieło, w którym pobrzmiewa tematyka charakterystyczna dla weneckiej bazyliki Świętego Marka z jej Złotym ołtarzem (Pala d’oro).
Świętego Marka odnajdujemy również w symbolach ewangelistów rzeźbionych w białym kamieniu, który zdobi dolną część XI-wiecznej ambony. Przykrywający ją baldachim w stylu mauretańskim pochodzi z XIII wieku. W bazylice w Grado znajduje się coś jeszcze, co ma związek z bazyliką Świętego Marka. Otóż przechowuje się tu kopię domniemanego tronu biskupiego z weneckiej świątyni. Domniemanego, ponieważ najprawdopodobniej wcale nie mamy do czynienia z tronem biskupim; kopię, ponieważ oryginał został zabrany do Wenecji wraz z przenosinami patriarchatu (powiemy o tym nieco później). Zwraca uwagę interesujące usytuowanie kopii owego hipotetycznego biskupiego siedziska: stoi ono na mozaikowej posadzce, nieco poniżej poziomu obecnej posadzki bazyliki, co wskazuje na istnienie w tym miejscu starszego kościoła, odsłoniętego dzięki pracom archeologicznym.
Jednakże byłą katedrę w Grado prawdziwym unikatem czyni jej fantastyczna kolorowa kolumnada. I nie jest to żadna metafora, lecz prawdziwa gra kolorów. Zielone, różowe i czarne kolumny przeplatają się i uzupełniają, tworząc razem zbiór pełen kontrastów i harmonii. Kolumny, podobnie jak kapitele, pochodzą z odzysku, są rzymskie lub greckie. Jedna z liśćmi lotosu może pochodzić z egipskiej Aleksandrii, dwie z różowego granitu przypłynęły z Asuanu, również w Egipcie. Świadczy to o tym, ile relacji handlowych i jakiego typu utrzymywało dawne Grado, które konkurowało z Wenecją i które, najprawdopodobniej z tego właśnie powodu oraz po to, by nie sprawiało więcej problemów, skazano na egzystencję sennego miasteczka.
Grado minionych czasów zostało uwiecznione na obrazie wiszącym po lewej stronie drzwi wejściowych do bazyliki. Ukazuje on miasto w jego XVII-wiecznej odsłonie, rozparte murami nad spokojną słoną wodą. Grado było wyspą i podobnie jak Wenecja przestało nią być, gdy zyskało połączenie ze stałym lądem za sprawą mostu wybudowanego w 1936 roku, czyli 90 lat po tym weneckim.
Łakomy kąsek – tak Attyla postrzega Akwileję, kiedy napada na Italię w 452 roku. Nic dziwnego, skoro mowa o jednym z najistotniejszych miast późnego Cesarstwa Rzymskiego, bogatym, silnym, pięknym, a do tego stanowiącym węzeł komunikacyjny z terytoriami zaalpejskimi. Za czasów rzymskich Akwileja była morskim portem położonym na jęzorze ziemi, który wcinał się w głąb Adriatyku i pełnił rolę, o jaką później ubiegać się będzie Wenecja, a następnie Triest, to jest wysuniętego najdalej na północ portu Morza Śródziemnego, punktu wymiany towarów wysyłanych do Europy Środkowej: to tu wyładowywano je na brzeg, to stąd podróżowały dalej w głąb lądu. Miasto było siedzibą ważnego patriarchatu, którego wpływy rozciągały się na całyRegio X Venetia et Histria. Był to istotny węzeł również pod kątem religii: Akwileja utrzymywała bliskie relacje z egipską Aleksandrią; mówiono, że to właśnie aleksandryjscy misjonarze stali się pierwszymi ewangelizatorami. Wszystko to pozwala zrozumieć, dlaczego nieco później, bo począwszy od VII wieku, rozpowszechnia się legenda, według której to aleksandryjczyk Marek założył kościół w Akwilei. Prawdę mówiąc, wcześniej nikt w regionie nawet nie twierdził, że miał styczność z ewangelistą, a w hierarchii świętych wyżej stał Fortunatus, pierwszy biskup Akwilei, wyświęcony przez samego Piotra, wraz z Hermagorasem zmarłym śmiercią męczeńską około 70 roku naszej ery. Od tego momentu dwaj mężowie podróżowali już zawsze razem, zgodnie i w bojowym martyrologicznym szyku, na przykład jako patroni pobliskiego Udine.
Kiedy przybywają Hunowie, doskonale zdają sobie sprawę, jak ważna jest Akwileja, toteż zaraz ją oblegają. Zdobycie miasta trochę im jednak zajmuje. Garnizon broniących go rzymskich żołnierzy to twardy orzech do zgryzienia. Kronika spisana w 551 roku, czyli 99 lat po przedstawianych zdarzeniach, opowiada, że Attyla postanawia już zwinąć namioty, gdy na niebie ukazują mu się dwa bociany, które opuszczają miasto i zabierają z niego swe młode. Scena jest doprawdy niezwykła i wódz Hunów interpretuje ją tak, że Akwileja wkrótce upadnie, toteż wlewa otuchę w serca swych wojowników i błyskawicznie zdobywa miasto. Hunowie „niszczą je tak okrutnie, że niemal ślad po nim nie zostaje” – czytamy w tejże relacji. Prokop z Cezarei tworzy swoją kronikę mniej więcej w tym samym czasie, ale stąpa twardo po ziemi. Opowiada, że w pewnym momencie fragment muru, na którym bociany uwiły gniazdo, zawala się samoistnie, a może osłabiony przez machiny oblężnicze. Zaskoczeni tak szczęśliwym obrotem spraw Hunowie wpadają przez wyłom do miasta i łupią je, lecz nie równają z ziemią, w przeciwieństwie do tego, co głosi wspomniana wcześniej inna kronika.
W każdym razie nas najbardziej interesuje to, że biskup ucieka do Grado, a to zapoczątkowuje ciągnącą się tysiąc lat rywalizację między dwiema siedzibami. Kres położy jej dopiero rok 1420 i wenecki podbój Akwilei rządzonej przez ostatniego księcia patriarchę,a 31 lat później, w 1451 roku, czyli 999 lat po oblężeniu Attyli, tytuł patriarchy Grado przejmie patriarcha Wenecji.
Teraz cofnijmy się jednak znów do czasów Hunów. Grado miało starożytne korzenie, było zamieszkane już w epoce rzymskiej i stanowiło część systemu portowego Akwilei, od której dzieliło je dziesięć kilometrów. Jeśli Akwileja znajdowała się nad morzem, Grado leżało w morzu. Jak wspominaliśmy, było wyspą. Jego najstarsza chrześcijańska bazylika z połowy IV wieku została wzniesiona na terenie przedchrześcijańskiego cmentarza, o czym świadczą trzy sarkofagi wydobyte w 1860 roku, obecnie umieszczone w alejce prowadzącej do baptysterium.
Biskupowi udaje się uchronić skarby akwilejskiej katedry przed chciwością Attyli, zabiera je do Grado. Wrócą do domu razem z biskupem Nicetasem, wybranym w 454 roku, czyli dwa lata po najeździe Hunów. Hierarcha inicjuje również budowę nowej katedry w Grado, która jednakże, o czym już wiemy, zostanie ukończona dopiero sto lat później przez patriarchę Eliasza.
Choć budowa kościoła nie postępuje, w Grado zachodzi pewna istotna zmiana: zostaje otoczone prostokątem murów z czterema lub pięcioma bramami chronionymi przez baszty. Miasto w tym kształcie jest opisywane jako forteca o wysokich murach, a jej ozdobę stanowią liczne kościoły, w których przechowywane są różne relikwie. Stary port kupiecki przeistoczył się w wojskowe centrum i już na długo zachowa charakter twierdzy, gdzie stacjonować będą oddziały zbrojnych. Możliwe, że Grado staje się również bazą operacyjną dla akwilejskiej floty, która przejęła od tej raweńskiej kontrolę nad wodami pomiędzy ujściami Padu i Timavo, a także nad wybrzeżem pomiędzy ujściami wspomnianej Timavo i Arsy (obecnie Rašy) w zachodniej Istrii.
Na tej lagunie, podobnie jak na weneckiej, nowe rozwiązania dyktuje inwazja Longobardów. W 569 roku, po zajęciu Cividale, ludzie Alboina zdobywają Akwileję. Biskup Paweł ucieka do Grado, kolejny raz unosząc ze sobą katedralny skarb. Na dowód, że barbarzyńcy nie zawsze zachowują się jak barbarzyńcy, biskup Treviso wychodzi Alboinowi naprzeciw, składa mu hołd, uznaje jego zwierzchność i w ten sposób ratuje miasto. I tak rodzą się dwa odrębne kościoły patriarchalne, jeden na lagunie, w Grado, drugi na stałym lądzie, w Akwilei. Oba utrzymują, że są prawowitymi spadkobiercami pierwotnego kościoła założonego przez ewangelistę Marka.
W każdym razie, jak się zdaje, sytuację uważano za odwracalną. Nie wiemy, czy Paweł zmarł w Grado czy w Akwilei, ale już jego następca, Probinus, z całą pewnością umiera w starej stolicy, co jednoznacznie dowodzi, że tam powrócił. Nie oznaczało to jednak stabilizacji, toteż w 571 roku Eliasz zwraca się do papieża Pelagiusza II, który wynosi kościół w Grado do rangi bazyliki, ponadto przyznaje biskupowi godność patriarchy, a wszystko to w okolicznościach, gdy trzeba było „bronić się od gniewu wściekłych Longobardów”.
Kilka lat później – jesteśmy już w 579 roku, a konkretnie 3 listopada – biskupiVenetiae etHistriae zbierają się w Grado, by konsekrować nową bazylikę Sant’Eufemia. Dochodzi do spotkania prałatów z ogromnego obszaru, który rozciąga się od Alp po Dunaj: od Trydentu po Scarabantię (dzisiaj Sopron). Na dwóch sąsiednich lagunach formują się dwa centra władzy – cywilnej na tej położonej bardziej na południe, weneckiej, i religijnej nad wodami Grado. Zostaną również odnotowane próby Grado uwolnienia się spod wpływów Bizancjum, ale wszystkie zdławione, niektóre przy zastosowaniu solidnej dawki przemocy. Na przykład w 589 roku, kiedy to raweński egzarcha Smaragdus osobiście staje na czele wojsk, oblega Grado, aresztuje patriarchę Severusa oraz istryjskich biskupów, oskarża ich o herezję i skutych łańcuchami wywozi do Rawenny.
Synod w Grado jest ostatnią okazją, przy której wyraża się eklezjastyczna jedność regionu. Wkrótce bowiem zaczynają się tworzyć podziały, zarówno doktrynalne, jak i polityczne. Longobardowie – w tym królowa Teodolinda – udzielają wsparcia alternatywnej władzy kościelnej. Stan niemal permanentnej wojny, który charakteryzuje Italię w epoce longobardzkiej ekspansji, trwa około stu lat i jak widzieliśmy, zmusza kilku biskupów z lądu do ucieczki na lagunę.
Walki o religijną supremację są niezwykle zaciekłe i również w tym kontekście należy patrzeć na pojawienie się w Grado wspomnianej już katedry ewangelisty Marka w 630 roku. Jednakże na przełomie 627 i 628 roku Fortunatus, patriarcha Grado, ucieka zarówno przed zjednoczeniem Rzymu i Konstantynopola, jak i dosłownie, najpierw do Akwilei, później do Cormòns, jak zwykle nie zapominając zabrać ze sobą katedralnych skarbów. Wtedy papież Honoriusz wykonuje zaskakujący ruch: wysyła do Grado subdiakona Primigeniusa, ustanawia go patriarchą i przyznaje mu władzę metropolitalną nad diecezjami podlegającymi Akwilei po obu stronach granicy z Longobardami.
Działanie papieża Honoriusza prawdopodobnie było skoordynowane z działaniem cesarza Herakliusza: obaj pozostawiają Fortunatusa własnemu losowi i stawiają wszystko na nowego patriarchę Grado. Żeby rozwiać wątpliwości, Herakliusz w 630 roku przekazuje metropolicie Grado domniemany marmurowy tron biskupi ewangelisty Marka (w rzeczywistości siedzisko jest zbyt małe jak na katedrę, chodziło raczej o relikwiarz, na którym wystawiano otwartą Ewangelię). Kilka lat wcześniej przedmiot ów został przewieziony z Aleksandrii do Konstantynopola razem z drugim, pochodzącym z Persji, siedziskiem-relikwiarzem z alabastru i kości słoniowej, zawierającym fragmenty krzyża (ostatecznie został rozebrany, a zachowane płytki z kości słoniowej są przechowywane w różnych muzeach, od londyńskiego Victoria & Albert po mediolańskie Castello Sforzesco). W ten sposób Herakliusz przeniósł kult protobiskupa Aleksandrii do Grado. W konsekwencji przez kolejne stulecia święty będzie patronem – więcej nawet, prawdziwym przywódcą państwa – Republiki Świętego Marka. Później Wenecjan ponosi fantazja i zaczynają bajdurzyć, jakoby posiadali również tron świętego Piotra, podarowany w połowie IX wieku przez cesarza Michała III doży Pietrowi Tradonicowi. Jednakże artefakt jest o cztery wieki późniejszy, a składa się ze zbioru marmurowych części (na przykład za oparcie służy muzułmański kamień nagrobny). Dziś ten na wpół zapomniany przedmiot można zobaczyć w kościele San Pietro di Castello.
Głośne przybycie tronu świętego Marka do Grado niedostatecznie ostudziło nastroje i Lupusowi, księciu Cividale, choć rządził tylko przez rok – w 662 – udaje się złupić zarówno miasto, jak i bazylikę Sant’Eufemia. Ewidentnie interesują go tylko cenne metale. Nie ma chrapki na Markowe siedzisko, więc zostawia je na miejscu.
Już od końca VII wieku zaczyna się otwarta rywalizacja pomiędzy dwoma patriarchatami: ten w Grado odpowiada przed Konstantynopolem, natomiast akwilejski jest zależny od Longobardów. Później, kiedy Longobardów zastąpią Frankowie, oni również spróbują osadzić na stanowisku uległego patriarchę.
Rozwiązywanie kwestii doktrynalnych nie idzie w parze z uśmierzeniem sporów politycznych. W 802 roku doża Giovanni Galbaio wysyła do Grado flotę pod dowództwem swego syna oraz współrządzącego Maurizia z misją obalenia patriarchy zbyt otwarcie sprzyjającego Frankom. Maurizio się nie patyczkuje: zrzuca kapłana z wieży. Następcą hierarchy zostaje jego bliski krewniak, który pomimo ponurego losu, jaki spotkał poprzedniego patriarchę, kontynuuje frankofilską politykę. Nowy patriarcha działa z rozmachem: zleca ozdobienie ołtarza świętej Eufemii złotem i srebrem, ołtarz główny otacza srebrnymi balaskami komunijnymi, a wnętrze bazyliki rozświetla srebrną lampą na tysiąc świec. Ponadto każe wyłożyć kamiennymi płytami portyk i podwórko, wznieść kościół Sant’Agata (Świętej Agaty), funduje klasztory na Barbanie i na San Giuliano, wspomaga biednych pieniądzem, bacząc, by zawsze wspierać frakcje frankofilskie. Rośnie jednak nieco ponad miarę i Wenecja znów interweniuje. Agnello Particiaco, ten sam, o którym w poprzednim rozdziale czytaliśmy, że przeniósł stolicę z Malamocco do Rialto, obala patriarchę, a w jego miejsce nominuje nowego. Tym razem jest to wenecki opat z wyspy San Servolo oraz przyjaciel doży, co stanowi gwarancję lojalności. W 827 roku dożą zostaje Giustiniano Particiaco, syn Agnella, i jemu również przychodzi rozstrzygać spory pomiędzy patriarchami Grado i Akwilei. W tym samym roku, kiedy sobór w Mantui potwierdza prymat patriarchatu Akwilei, Wenecjanie odpowiadają przejęciem ciała świętego Marka. Ale tej sprawie przyjrzymy się uważniej w następnym rozdziale.
Więzy krwi między świecką władzą Wenecji a kościelną Grado się zacieśniają. Wenecjanie uważają swój państwowy Kościół za kolejne narzędzie wywierania wpływu, co oczywiście nie podoba się Rzymowi. W konsekwencji spory między papiestwem a Wenecją nieustannie się pogłębiają.
Na przykład patriarcha Grado, który sprawuje tę funkcję przez znaczną część pierwszej połowy XI wieku, to Orso Orseolo, syn doży Pietra, brat biskupa Torcella, opatki klasztoru San Zaccaria i Ottona, następcy Pietra na stanowisku doży. Tymczasem Henryk II Święty narzuca Akwilei patriarchę z Karyntii, Poppona z hrabiów Treffen (lub Treven). Pośrednio oznacza to wypowiedzenie wojny Wenecji, ponieważ tym samym konsolidują się cesarskie marchie friulska oraz Werony i biorą lagunę w kleszcze. Zaczyna się intensywna wymiana ciosów między Wenecją a Cesarstwem.
Powstanie z wiosny 1024 roku usuwa zarówno dożę Ottona, jak i patriarchę Orsa. Ich rywal, Akwilejczyk Poppon, najeżdża i łupi Grado, wywozi z niego skarby i relikwie (kolejny raz!). Później jednak rodzinie Orseolo udaje się pozyskać wsparcie papieża, który przywraca im prawa do Grado. Ale gdy pojawia się nowy cesarz, wszystko znów się sypie.
Konrad II zgodnie z tradycją przybywa na koronację do Rzymu, a skoro już się tam pojawia, przy okazji zwołuje synod, który przyznaje Akwilei prawa metropolitalne dotychczas należące do Grado. To ostatnie zostaje zdegradowane do roli zwykłej pieve *. Takie postanowienia są dla Wenecji nieakceptowalne. Państwo nie może być autonomiczne bez „swojego” Kościoła.
W roku 1044 Wenecjanom udaje się przywrócić diecezji prawa metropolitalne. Jest to początek diametralnego zwrotu, który następuje sześć lat później, wraz z wyborem Wenecjanina Domenica Maranga na patriarchę Grado. Wiadomo o nim tyle co nic. Prawdopodobnie urodził się w Malamocco, w niezbyt znanej rodzinie. Choć jest Wenecjaninem, nie jest człowiekiem Wenecji i zawsze będzie się sprzeciwiał wtłaczaniu go w rolę kościelnego pasa transmisyjnego dla woli doży. Związany z papieżem Leonem IX, wybitny znawca greki, utrzymuje kontakty z Kościołem Konstantynopola. Jego wybór na patriarchę okazuje się pod każdym względem znakomity. W 1053 roku Leon IX podejmuje ważką decyzję: Grado i tylko Grado, jako „nowa Akwileja”, ma być stolicą patriarchatu i stać na czele Kościoła Wenecji i Istrii. Biskupowi Akwilei pozostaje tytuł prymasa Friuli, a jego diecezja zostaje przycięta do dawnych longobardzkich granic. Marango podpisuje się teraz jako „patriarcha Grado i Akwilei”, wywodzi korzenie swojego Kościoła od ewangelisty Marka i szczyci się tym, że zasiada po prawicy papieża. Grado domaga się tytułu drugiego Kościoła katolickiego świata, zaraz za Rzymem.
I co, Wenecjanie zadowoleni? A gdzie tam. Ich interesuje, żeby Grado zostało w przydomowym ogródku. Jako emanacja papieskiej władzy do niczego im się nie przyda, więc jeśli chodzi o pomysł z Nową Akwileją, to bez komentarza. Doża Domenico Contarini czeka. Wojska księstwa są związane w Dalmacji, gdzie walczą z Chorwatami. Wsparcie potęg – papiestwa i Cesarstwa – jest nieodzowne.
Tak czy inaczej, nie trzeba długo czekać na powód do zwady z papieżem: rząd wenecki stara się zdusić patriarchat w Grado, obcinając mu fundusze i pozwalając, by popadł w nędzę. Papież w ramach zemsty wysyła do zagrożonej przez Chorwatów Dalmacji wojska normańskie. Tymczasem Chorwaci robią salto, deklarują wierność papieżowi Grzegorzowi VII i podporządkowują swój Kościół łacińskiemu Kościołowi w Spalato (dzisiejszym Splicie), co budzi wielkie rozczarowanie zarówno patriarchy Grado, który uważa się za prymasa Chorwacji i Dalmacji, jak i weneckiego doży, dla którego gest ów oznacza utratę kontroli nad północnym Adriatykiem. Dlatego doża buntuje się przeciwko Rzymowi. Wraz z wyborem Pietra Badoera na patriarchę Grado w Wenecji zaczyna nabierać siły propapieski nurt; to początek trwającego stulecia podziału klasy rządzącej na zwolenników i przeciwników Rzymu. W księgach pojawią się zapisy o głosowaniach senato expulsi: senatorzy jawnie propapiescy oraz tacy, których krewni piastują kościelne stanowiska, będą wypraszani z sali na czas podejmowania decyzji dotyczących Kościoła.
Tymczasem w kwestii stolicy metropolitalnej na lagunie klamka już zapadła: „Grado świeci między zmierzchem Akwilei i świtem Wenecji”. Wschodzi wenecka gwiazda.
W połowie XII wieku patriarcha Enrico Dandolo, piastujący ów urząd dobrych 61 lat, wuj noszącego to samo imię i nazwisko doży, który w 1204 roku przeprowadzi podbój Konstantynopola, przenosi siedzibę patriarchatu Grado do Wenecji, do kościoła San Silvestro (Świętego Sylwestra). Również on w 1155 roku otrzyma z rąk papieża Adriana IV tytuł prymasa Dalmacji, znak, że wenecka hegemonia nad Adriatykiem rozciąga się już także na poziom eklezjalny. Trzy wieki później, w 1451 roku, Wenecja przejmuje też tytuł patriarchy: 8 października papież Mikołaj V znosi zarówno patriarchat w Grado, jak i diecezję Castello. Nowym patriarchą Wenecji, pierwszym z całego pocztu, który rośnie po dziś dzień, zostaje Lorenzo Giustiniani. Teren przygotował poprzedni papież, Eugeniusz IV, Wenecjanin, urodzony jako Gabriele Condulmer. Cóż za przypadek – to właśnie on mianował kardynałem Tommasa Parentucellego, przyszłego Mikołaja V.
Kiedy Wenecja otrzymuje tytuł metropolii, patriarchat Akwilei jako przedłużenie władzy Cesarstwa Niemieckiego nie istnieje już od dobrych dwóch dekad – również on padł ofiarą weneckiego ekspansjonizmu. 3 kwietnia 1077 roku patriarchat przeradza się w państwo feudalne. Patriarchowie Akwilei przyjmują tytuł książąt Friuli i od tej chwili niemal nieprzerwanie zasiadają w Cividale. Zarówno Wenecja, jak i Akwileja chcą kontrolować laguny Grado i Marano, prowadzą o nie długie boje.
Walki między Wenecją a Akwileją zapoczątkowały również karnawałową tradycję tłustego czwartku. W lutym 1162 roku patriarcha Ulrich von Treffen próbuje wziąć weneckie Grado szturmem z zaskoczenia. Kiepsko mu to wychodzi, w efekcie wraz z kilkoma kanonikami zostaje pojmany przez flotę doży. W jego uwolnienie angażuje się sam cesarz Fryderyk Barbarossa. Do tego momentu mamy do czynienia z faktami historycznymi. Natomiast tradycyjny przekaz głosi, że Wenecjanie zobowiązują patriarchę i jego następców do wysyłania co roku w okresie karnawału trybutu na znak poddaństwa: patriarcha miał przysyłać byka, kanonicy dwanaście tłustych świń. Liczby są nieprzypadkowe, symbolizują Jezusa i apostołów. Państwowy rytuał jest kultywowany przez całe wieki: sędziowie przeprowadzają procesy zwierząt i skazują je na śmierć. Następnie podsądni są uwalniani na placu Świętego Marka, gdzie rozpoczyna się tak zwana gonitwa za bykiem, unieśmiertelniona choćby na obrazie Canaletta. Zwierzęta się łapie, zarzyna i piecze, a mięso rozdaje ludowi. Byk musi zginąć przez odcięcie głowy – czyste, jednym ciosem – od tego wzięło się powiedzenie „tagliare la testa al toro”, czyli uciąć bykowi łeb. Natomiast dwanaście tłustych świń trafia na ubój, a potem na stoły w ostatni czwartek karnawału, stąd nazwa tłusty czwartek.
Ale to nie koniec konfliktów. W październiku 1380 roku, trzy miesiące przed śmiercią, patriarcha Marquard von Randeck, który właśnie stoczył niezwykle kosztowną wojnę przeciwko Wenecji, oskarża: „Weneccy kapitanowie mordują Kościół akwilejski i jego lud na wszystkie możliwe sposoby, rabują, biorą w niewolę, szczególnie na ziemię istryjską spuszczają całą potęgę swych galer”. Ostatnim księciem patriarchą zostaje w 1412 roku Ludwig von Teck. To za jego panowania nastąpił wenecki podbój Friuli w 1420 roku. Później, aż do 1431 roku, będzie jeszcze próbował odzyskać stolec biskupi z pomocą wojsk węgierskich. Bezskutecznie. Jego usiłowania są skazane na porażkę nie tylko dlatego, że Wenecja dysponuje przytłaczającą przewagą militarną, lecz również dlatego, że – o czym czytaliśmy powyżej – na papieskim tronie zasiada Wenecjanin.
Naturalnie Wenecja musiała jakoś usprawiedliwić przed Cesarstwem podbój Friuli, choćby pozornie go zalegitymizować. I znów przydaje się stara kronika Konstantyna VII Porfirogenety z 949 roku. Romajski cesarz nigdy nie był w Wenecji i najpewniej pisał kronikę na podstawie tego, co mu opowiadali sami Wenecjanie, w owym czasie wpływowi i chętnie przyjmowani w Konstantynopolu: „Ci, którzy dziś nazywają się Wenetczykami, ongi byli Frankami z Akwilei” – opowiada. To zatem nie przypadek, że Wenecjanie nadają podbitemu terytorium nazwę „Patria del Friuli”. Jacopo Valvasone da Maniago zauważy w swojej Descrittione della Patria del Friuli (Opisanie Patria del Friuli) z 1568 roku, że „ziemia owa tak została przezwana przez weneckich rycerzy, którzy wracając z wojny do Friuli, zwykli byli mawiać, że «jadą do ojczyzny», jako że wielu spośród nich pochodziło z Akwilei oraz Concordii”. A zatem z tego punktu widzenia wenecki podbój Friuli nie był bynajmniej nieuzasadniony, chodziłoby raczej o zwykły powrót do macierzy. Wenecjanie nie uzurpują sobie praw do patriarchatu Akwilei, lecz wracają w miejsce, które niegdyś należało do nich, tym samym naprawiając historyczną niesprawiedliwość wyrządzoną im przez Attylę.
Patriarsze Akwilei – wówczas już podporządkowanej Wenecji – Ludovicowi Trevisanowi zawdzięczamy jeden z najważniejszych manuskryptów gastronomicznych włoskiego renesansu, czyli Libro de arte coquinaria (Księga sztuki kulinarnej), spisany około roku 1465 przez jego kucharza Martina de’ Rossiego, znanego lepiej jako Mastro Martino da Como. W receptariuszu znajdziemy już całą włoską kuchnię: maccheroni, gnocchi, vermicelli, lasagne, ravioli, zapiekanki. Patriarcha Trevisan oraz jego kucharz mieszkali w Rzymie. Przepisy mistrza Martina, komentowane i tłumaczone na łacinę, stają się podstawą pierwszej drukowanej książki kucharskiej De honesta voluptate et valetudine (O uczciwej przyjemności i dobrym zdrowiu),która ukazała się w Rzymie około roku 1474 w nieoficjalnym wydaniu bez daty i miejsca. Natomiast pierwsze oficjalne wydanie pojawiło się w Wenecji 15 grudnia 1475 roku. Autorem książki był humanista Bartolomeo Sacchi zwany Platina (zlatynizowana nazwa Piàdeny, miejsca urodzenia Sacchiego), prefekt Biblioteki Watykańskiej, postać na tyle istotna, że przedstawiona razem z papieżem Sykstusem IV na fresku, który dziś można oglądać w Muzeach Watykańskich.
Patriarchą Akwilei oraz admirałem jej floty jest Marco Grimani, który we wrześniu 1538 roku dowodzi papieskimi oddziałami w przegranej z Osmanami bitwie pod Prewezą. Patriarchą Akwilei jest też humanista Daniele Barbaro, który w 1554 roku wraz ze swym bratem i ambasadorem Marcantoniem zleca Andrei Palladiowi budowę fantastycznej willi Barbaro di Maser (w Treviso) z freskami Paola Veronesego. Patriarchą Akwilei jest również Domenico Grimani, który w 1587 roku przekazuje Republice 200 greckich i rzymskich rzeźb. Staną się one publicznie dostępną kolekcją Najjaśniejszej, później wystawianą w Narodowym Muzeum Archeologicznym (Museo Archeologico Nazionale) w Wenecji. W czasach weneckiej hegemonii siedziba patriarchatu Akwilei zostaje przeniesiona do Udine, natomiast w 1751 roku patriarchat ulega ostatecznemu zniesieniu.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
* Jednostka organizacyjna Kościoła, później parafia.
