Wdowy Antarktydy - Anne Fletcher - ebook + książka

Wdowy Antarktydy ebook

Fletcher Anne

4,0

Opis

Trzy kobiety – dziś anonimowe, choć ich mężczyźni zapisali się na kartach historii jako bohaterscy odkrywcy. Trzy żony, które przez lata wiernie i gorliwie broniły pamięci o mężach, mimo że same szybko odeszły w zapomnienie. Niewiele je łączyło, spotkały się ledwie kilka razy, ale to wspólne doświadczenie naznaczyło je na resztę życia.
Na początku XX wieku Antarktyda – nadal niezamieszkana i niezbadana – stanowiła dla odkrywców ostatnie wielkie wyzwanie. Na mapie świata była ogromną białą plamą, a jej tajemnice pobudzały wyobraźnię wielu ludzi. Robert Scott zebrał grupę śmiałków i na pokładzie statku Terra Nova wypłynęli w nieznane. Ich tragiczna wyprawa przeszła do historii.
Wdowy Antarktydy zaczynają się od jednego z najbardziej znanych obrazów w dziejach polarnictwa: śmierci Roberta Scotta. Jednak tam, gdzie inni autorzy się zatrzymali, Anne Fletcher podąża dalej. Nie ogranicza się do pokazania odwagi polarników i ich heroicznej porażki. Sprawdza, jaki wpływ wyprawa kierowana przez Scotta wywarła na kobiety i dzieci pozostawione przez zdeterminowanych odkrywców.
Odwołując się do niepublikowanych źródeł, w tym osobistych pamiętników i listów, Fletcher rzuca nowe światło na historię polarnictwa, pokazuje perspektywę tych, o których często się zapomina – rodzin zaginionych czy zmarłych podróżników. Jej książka to opowieść o marzeniach, odwadze, ideałach, poczuciu obowiązku i – a może przede wszystkim – o miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 533

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
2
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olokma

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawe podejście do wyprawy i tragedii, która miała tam miejsce. Zupełnie inna perspektywa na życie kobiet w tamtych czasach
00
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] “Wdowy Antarktydy” Anne Fletcher jest pozycją wyjątkową pod wieloma względami - po pierwsze, czyta się ją doskonale, kiedy śnieg i minusowe temperatury za oknem, po drugie, napisana jest tak dobrze, płynnie i z wyczuciem, że czyta się ją jak najlepszą powieść, po trzecie, nadaje prawdzie historycznej szerszego spojrzenia, o którym wcześniej prawdopodobnie sami byśmy nie pomyśleli. I warto po nią sięgnąć niezależnie od tego czy jest się fanem biografii albo wypraw polarnych czy nie! Jest to opowieść o trzech kobietach: Orionie Wilson, Lois Evans i Kathleen Scott. Były to żony polarników, którzy pod przywództwem Roberta Falcona Scotta ruszyli w 1910 roku na wyprawę, by podbić biegun południowy, a z której nigdy już nie wrócili. Autorka do opowieści o żonach podchodzi bardzo szeroko, rozpoczyna od historii ich rodzin, dzieciństwa, czasów młodości, poznania przyszłych mężów, ślub, przygotowania do wyprawy. To część pierwsza, w drugiej skupia się na ich losach w czasie...
00
Marikakoman

Całkiem niezła

napisana dość topornie, nie potrafiła głębiej zainteresować losami kobiet, które podporządkowały swoje życie ekspedycjom mężów.
00

Popularność



Kolekcje



Ty­tuł ory­gi­nału: Wi­dows of the Ice: The Wo­men that Scott’s An­tarc­tic Expe­di­tion Left Be­hind
Co­py­ri­ght © Anne Flet­cher, 2022 Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2023 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Jan Dzierz­gow­ski, 2023
Re­dak­torka ini­cju­jąca: Pau­lina Sur­niak
Re­dak­tor pro­wa­dzący: An­drzej Szew­czyk
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Ka­ta­rzyna Schin­kel-Bar­ba­rzak
Re­dak­cja: Ro­za­lia Słod­czyk
Ko­rekta: Ur­szula Dra­biń­ska, Mi­chał Tru­se­wicz
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny wnę­trza i ła­ma­nieMa­te­usz Cze­kała • cze­kala.net.pl
Fo­to­gra­fia na okładce: © Il­lu­stra­ted Lon­don News Ltd / Mary Evans
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-67727-55-6
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jej matce Pau­line Flet­cher,

naj­bar­dziej nie­ugię­tej wdo­wie, jaką znam.

Z mi­ło­ścią i wdzięcz­no­ścią

Uwagi na te­mat imion

Ro­bert Fal­con Scott kie­ro­wał dwiema bry­tyj­skimi wy­pra­wami na An­tark­tydę. Pierw­sza od­była się w la­tach 1901–1904 i okre­śla się ją mia­nem eks­pe­dy­cji Di­sco­very, od na­zwy statku, który do­star­czył uczest­ni­ków i ekwi­pu­nek na An­tark­tydę przez Nową Ze­lan­dię. Na drugą wy­prawę Scott i jego to­wa­rzy­sze po­pły­nęli bar­kiem Terra Nova. Rów­nież tym ra­zem na­zwa statku po­słu­żyła jako na­zwa przed­się­wzię­cia. Eks­pe­dy­cja Terra Nova od­była się w la­tach 1910–1913. Scott nie wró­cił, zgi­nął w 1912 roku.

Uczest­nicy eks­pe­dy­cji Terra Nova nada­wali so­bie na­wza­jem roz­ma­ite przy­domki. Ka­pi­tana Ro­berta Fal­cona Scotta na­zy­wano Wła­ści­cie­lem, dok­tor Edward Wil­son no­sił prze­zwi­sko Bill albo Wu­jek Bill, na pod­ofi­cera Ed­gara Evansa mó­wiono Wa­lij­czyk. Uzna­łam jed­nak, że pi­sząc o ca­łej trójce, po­win­nam uży­wać tych sa­mych przy­dom­ków lub zdrob­nień, któ­rymi zwra­cały się do nich żony – bo wła­śnie o żo­nach opo­wiada moja książka.

Ka­th­leen Scott zwra­cała się do męża Con, zdrab­nia­jąc w ten spo­sób jego dru­gie imię. Po­nie­waż jego na­zwi­sko jest sławne na ca­łym świe­cie, w kon­tek­ście wy­prawy oraz spraw i wy­da­rzeń pu­blicz­nych będę pi­sała „Scott”.

Oriana Wil­son mó­wiła do męża Ted i ja rów­nież tak będę o nim pi­sała. Za­ra­zem w li­stach do in­nych uczest­ni­ków eks­pe­dy­cji Terra Nova uży­wała jego przy­dom­ków z An­tark­tydy i pi­sała o nim Bill lub Wu­jek Bill. Po­dob­nie jak w przy­padku Scotta, we frag­men­tach do­ty­czą­cych wy­prawy będę uży­wała jego na­zwi­ska, głów­nie po to, by Ted nie my­lił się z Edwar­dem Evan­sem (póź­niej­szym ad­mi­ra­łem), na­zy­wa­nym przez to­wa­rzy­szy Ted­dym.

Nie za­cho­wały się li­sty Lois Evans do jej męża Ed­gara, nie wiemy za­tem, jak się do niego zwra­cała. Po­sta­no­wi­łam, że będę po pro­stu po­słu­gi­wała się jego imie­niem – rów­nież dla­tego, żeby nie my­lił się czy­tel­ni­kom z dru­gim Evan­sem uczest­ni­czą­cym w wy­pra­wie, czyli wspo­mnia­nym przed chwilą Ted­dym.

Wstęp

Pięt­na­ście ty­sięcy ki­lo­me­trów od domu, po­śród an­tark­tycz­nego pust­ko­wia, trzy mar­twe ciała spo­czy­wają w lo­dzie i będą w nim spo­czy­wały przez całą wiecz­ność. Ich gro­bem jest Lo­do­wiec Szel­fowy Rossa, leżą w na­mio­cie, w któ­rym umarli. To Ro­bert Fal­con Scott, Edward Wil­son i Henry Bo­wers, trzej ostatni uczest­nicy pię­cio­oso­bo­wej wy­prawy, która 17 stycz­nia 1912 roku do­tarła na bie­gun po­łu­dniowy tylko po to, by prze­ko­nać się, że Nor­we­go­wie pod do­wódz­twem Ro­alda Amund­sena uprze­dzili ich o mie­siąc. Cała piątka zmarła w dro­dze po­wrot­nej. Pierw­szy był Ed­gar Evans; jego ciało leży gdzieś u stóp Lo­dowca Be­ard­more’a. Mie­siąc póź­niej Law­rence Oates uznał, że z po­wodu cięż­kich od­mro­żeń nie da rady kon­ty­nu­ować mar­szu, wy­szedł więc z na­miotu w śnie­życę, oznaj­miw­szy to­wa­rzy­szom: „Wy­cho­dzę i może dłu­żej po­zo­stanę na dwo­rze”. Po­zo­stała trójka szła da­lej, aż wresz­cie roz­bili na­miot po raz ostatni, gdyż okrutna bu­rza śnieżna unie­moż­li­wiła im dal­szą wę­drówkę. Trwała dzie­więć dni, koń­czyły się pro­wiant, nafta i spi­ry­tus, a Scott, Wil­son i Bo­wers szy­ko­wali się na śmierć. 29 marca Scott spo­rzą­dził ostatni wpis w dzien­niku. Pod ko­niec my­śleli już tylko o naj­bliż­szych – a po­tem umarli i zy­skali nie­śmier­tel­ność. Na za­wsze za­pi­sali się w dzie­jach swo­jego kraju.

Gdy Orę­dzie do spo­łe­czeń­stwa Scotta uka­zało się dru­kiem, wy­wo­łało po­wszechną ża­łobę po­mie­szaną z dumą:

Nie ża­łuję tej wy­prawy, która udo­wod­niła, że An­glicy są zdolni do zno­sze­nia tru­dów, po­tra­fią po­ma­gać so­bie wza­jem­nie i spo­tkać śmierć z ta­kim sa­mym mę­stwem jak za­wsze w prze­szło­ści. [...] Gdy­by­śmy po­zo­stali przy ży­ciu, usły­sze­li­by­ście opo­wieść o nie­ugię­to­ści, wy­trwa­ło­ści i od­wa­dze mych to­wa­rzy­szy, która wzru­szy­łaby serce każ­dego An­glika. Te pro­ste no­tatki i na­sze mar­twe ciała niech opo­wie­dzą na­sze dzieje[1].

He­ro­iczna po­rażka spra­wiła, że piątka po­lar­ni­ków zy­skała sławę, na za­wsze stali się dum­nym sym­bo­lem bry­tyj­skiej od­wagi, po­czu­cia obo­wiązku oraz de­ter­mi­na­cji, by nie skła­dać broni, na­wet je­śli wszystko sprzy­się­gło się prze­ciwko to­bie. Ga­zety, które za­le­d­wie dzie­sięć mie­sięcy wcze­śniej no­to­wały re­kor­dowe na­kłady dzięki ar­ty­ku­łom o ka­ta­stro­fie Ti­ta­nica, zwę­szyły ko­lejną oka­zję. Przez wiele ty­go­dni pi­sały o eks­pe­dy­cji Terra Nova, Scotta zaś i jego to­wa­rzy­szy uczy­niły mię­dzy­na­ro­do­wymi bo­ha­te­rami.

Ostat­nie słowa pię­ciu śmiał­ków uczest­ni­czą­cych w wy­pra­wie na bie­gun stały się po­cząt­kiem opo­wie­ści o po­świę­ce­niu i go­to­wo­ści do po­no­sze­nia ofiar, a więc o tym, co uwa­żano wów­czas za naj­waż­niej­sze bry­tyj­skie cnoty. Nie­spełna pół­tora roku póź­niej wy­bu­chła pierw­sza wojna świa­towa i ty­siące mło­dych męż­czyzn zgło­siło się do służby woj­sko­wej. Pod­nie­cała ich myśl, że będą mo­gli speł­nić swój obo­wią­zek, a może rów­nież od­dać ży­cie dla do­bra oj­czy­zny, tak samo jak Scott i jego dzielni kom­pani. Za le­gendą „Scotta na An­tark­ty­dzie” kryje się za­ra­zem opo­wieść o ro­dzi­nach mar­twych bo­ha­te­rów i o bo­le­snej stra­cie, z którą mu­siały się one upo­rać. Pod­czas gdy wszy­scy wkoło wy­sła­wiali od­wagę pię­ciu po­lar­ni­ków, ich bli­scy nie mo­gli uwol­nić się od strasz­li­wych my­śli o cier­pie­niach po­prze­dza­ją­cych śmierć po­śród śnie­gów: o zmę­cze­niu, hi­po­ter­mii, o tym, że człon­ko­wie wy­prawy umarli z głodu i pra­gnie­nia. Byli sy­nami, braćmi, przede wszyst­kim zaś mę­żami, dla­tego cenę za ich he­ro­izm za­pła­ciły rów­nież wdowy, któ­rych ży­cie le­gło w gru­zach. Scott i jego lu­dzie do­sko­nale zda­wali so­bie z tego sprawę. Przed­śmiertne li­sty za­adre­so­wali do swo­ich uko­cha­nych; ka­pi­tan w ostat­nim wpi­sie w dzien­niku za­wie­rzył na­ro­dowi los po­zo­sta­wio­nych ro­dzin, pi­sząc: „Na Boga, zaj­mij­cie się na­szymi bli­skimi”.

Trzech spo­śród pię­ciu uczest­ni­ków wy­prawy na bie­gun było żo­na­tych: Scott, Wil­son i Evans. Bo­wers i Oates mieli ko­cha­jące matki, które po ich śmierci po­grą­żyły się, rzecz ja­sna, w roz­pa­czy, nie da się jed­nak za­prze­czyć, że naj­więk­szych zmian do­świad­czyły Oriana Wil­son, Ka­th­leen Scott i Lois Evans, trzy ko­biety owdo­wiałe na po­czątku 1912 roku. Mu­siały do­żyć swo­ich dni bez uko­cha­nych, po­nadto na za­wsze zna­la­zły się w ich cie­niu. Spo­łe­czeń­stwo epoki edwar­diań­skiej ocze­ki­wało, że po­prze­staną na od­gry­wa­niu roli wier­nych żon. Było to trudne za­da­nie, o czym świad­czą po­zo­sta­wione przez nie li­sty i za­pi­ski. Ży­jący ów­cze­śnie lu­dzie pro­wa­dzili bo­gatą ko­re­spon­den­cję; do­ty­czyło to zwłasz­cza po­lar­ni­ków i ich ro­dzin, li­sty po­ma­gały bo­wiem ra­dzić so­bie z długą roz­łąką. Scott pi­sał wspa­niale. Jego styl jest eks­pre­syjny, pe­łen emo­cji. Ted Wil­son pi­sał bar­dzo dużo, miał swo­bodne pióro, po­dob­nie jak Ed­gar Evans, który chęt­nie spo­rzą­dzał barwne, fa­scy­nu­jące re­la­cje z po­dróży. Ich żony da­wały w li­stach wy­raz swoim na­mięt­no­ściom, wąt­pli­wo­ściom, lę­kom i nie­po­ko­jom. Nie­stety, nie wszyst­kie li­sty prze­trwały do na­szych cza­sów – nie­które za­gi­nęły, inne z ko­lei uznano za zbyt in­tymne i po­sta­no­wiono ni­komu ich nie udo­stęp­niać, jesz­cze inne prze­re­da­go­wano lub znisz­czono. Nie­kom­plet­ność i nie­do­stęp­ność owych ma­te­ria­łów, a także ogromne za­in­te­re­so­wa­nie, ja­kie bu­dzili zmarli po­lar­nicy, spra­wiały, że przez długi czas głów­nym źró­dłem in­for­ma­cji na te­mat Ka­th­leen, Oriany i Lois były li­sty i pa­mięt­niki ich mę­żów. A prze­cież wdowy ode­grały ogromną rolę za­równo w ich ży­ciu, jak i w opo­wie­ści o wy­pra­wie na An­tark­tydę.

Książka ta po­świę­cona jest za­tem trzem ko­bie­tom, które łą­czyło bar­dzo nie­wiele, z wy­jąt­kiem wspól­nej traumy. Przez kilka mie­sięcy w 1913 roku mu­siały od­by­wać pu­bliczną ża­łobę, pod­czas gdy cały świat czcił bo­ha­ter­stwo zmar­łych. Tamto wspólne do­świad­cze­nie na­zna­czyło je na resztę ży­cia. Spo­tkały się za­le­d­wie kilka razy – zresztą w in­nych oko­licz­no­ściach ich drogi za­pewne ni­gdy by się nie prze­cięły. Wier­nie i gor­li­wie bro­niły pa­mięci o mę­żach, same jed­nak nie za­znały wiel­kiej sławy. Opo­wiem tu hi­sto­rię za­po­mnia­nych żon, które swoją mi­ło­ścią i nie­stru­dzoną pracą przy­czy­niły się do na­ro­dzin jed­nej z naj­więk­szych le­gend w dzie­jach Wiel­kiej Bry­ta­nii. Dzięki przy­wró­ce­niu pa­mięci o wdo­wach mo­żemy uj­rzeć ową le­gendę w in­nym świe­tle. Bę­dzie to więc hi­sto­ria o im­pe­rial­nych ma­rze­niach, mi­zo­gi­nii i uprze­dze­niach kla­so­wych, ale też o nie­praw­do­po­dob­nej od­wa­dze, ide­ałach, po­czu­ciu obo­wiązku – i, rzecz ja­sna, o mi­ło­ści.

Część pierw­sza

Żony

.

Od sa­mego po­czątku by­łaśinna od po­zo­sta­łych. [...]Ja zaś je­stem czło­wie­kiem, któ­rego ob­da­rzy­łaśnaj­więk­szym bło­go­sła­wień­stwem.

Ted w li­ście do Oriany

ORIANA

Zdać by się mo­gło, że Oria­nie Fanny So­uper od po­czątku pi­sane było mał­żeń­stwo z po­dróż­ni­kiem. Przy­szła na świat 19 wrze­śnia 1874 roku, co czy­niło ją ró­wie­śniczką Er­ne­sta Shac­kle­tona, który zor­ga­ni­zo­wał trzy bry­tyj­skie wy­prawy na An­tark­tydę, a także Ho­warda Car­tera, od­krywcy grobu Tu­tan­cha­mona i ukry­tych w nim skar­bów. Pięć mie­sięcy przed na­ro­dzi­nami Oriany do Wiel­kiej Bry­ta­nii spro­wa­dzono zwłoki mi­sjo­na­rza i po­dróż­nika Da­vida Li­ving­stone’a, by urzą­dzić mu uro­czy­sty po­grzeb w opac­twie west­min­ster­skim. Opo­wie­ści o jego wy­czy­nach w Afryce, znik­nię­ciu i śmierci za­pew­niły mu sta­tus bo­ha­tera na­ro­do­wego. Oriana nie szu­kała przy­gód. Męż­czy­zna, któ­rego po­sta­no­wiła po­ślu­bić, był le­ka­rzem, przy­rod­ni­kiem i nie­zwy­kle po­boż­nym chrze­ści­ja­ni­nem. Nie przy­pusz­czała, że za sprawą pod­stęp­nych sztu­czek losu ów nie­po­zorny czło­wiek wy­ru­szy pew­nego dnia na wy­prawę po­larną.

Po­cho­dziła z ro­dziny praw­ni­ków, le­ka­rzy, ar­ty­stów i du­chow­nych. Jej przod­ko­wie przy­kła­dali dużą wagę do etosu służby pu­blicz­nej. Dzia­dek, dok­tor Phi­lip Dot­tin So­uper, spę­dził wiele lat w Try­ni­da­dzie jako se­kre­tarz Rady Gu­ber­na­tora. Żył, jak przy­stało na czło­wieka pia­stu­ją­cego ta­kie sta­no­wi­sko – co ozna­czało mię­dzy in­nymi, że ku­pił so­bie nie­wol­nika[1]. W la­tach trzy­dzie­stych XIX wieku prze­niósł się na pe­wien czas do An­glii i pra­co­wał w nowo po­wsta­ją­cych kom­pa­niach ko­le­jo­wych, ka­rierę za­koń­czył zaś jako urzęd­nik na Mau­ri­tiu­sie. Szczę­śli­wie nie za­szko­dził mu skan­dal z udzia­łem jego ojca Wil­liama, ofi­cera ar­mii ska­za­nego za mor­der­stwo. 13 kwiet­nia 1814 roku Wil­liam za­bił in­nego woj­sko­wego w po­je­dynku. We­dług świad­ków nie­szczę­śnik strze­lił jako pierw­szy, ale chy­bił. Sę­dzia nie oka­zał Wil­lia­mowi li­to­ści, wy­rok miał bo­wiem po­dzia­łać od­stra­sza­jąco na in­nych ofi­ce­rów, sko­rych sta­wać do po­je­dyn­ków: w pro­ce­sie, który od­był się w Win­che­ste­rze, So­uper zo­stał ska­zany na śmierć[2]. Wy­zna­czono datę eg­ze­ku­cji, osta­tecz­nie jed­nak karę zła­go­dzono pod wpły­wem próśb to­wa­rzy­szy Wil­liama, któ­rzy przy­go­to­wali w tej spra­wie aż pięć pe­ty­cji.

Wśród przod­ków Oriany na­le­żą­cych do ro­dziny Re­ina­gle’ów nie bra­ko­wało uta­len­to­wa­nych twór­ców. Phi­lip Re­ina­gle był sław­nym ar­ty­stą, człon­kiem Kró­lew­skiej Aka­de­mii Sztuki. Po­ma­gał Al­la­nowi Ram­say­owi przy­go­to­wać ofi­cjalne por­trety króla Je­rzego III i kró­lo­wej Zo­fii Char­lotty; w póź­niej­szym okre­sie za­czął ma­lo­wać zwie­rzęta i pej­zaże. Jego żona Jane rów­nież była ar­tystką. Za­mi­ło­wa­nie do sztuki prze­ka­zali swoim dzie­wię­ciu cór­kom i dwóm sy­nom. Char­lotte, Oriana Geo­r­giana, Ma­ria, Jane i Har­riet zaj­mo­wały się ama­tor­sko dzia­łal­no­ścią ar­ty­styczną, ich prace po­ka­zy­wano na wy­sta­wach or­ga­ni­zo­wa­nych przez Kró­lew­ską Aka­de­mię Sztuk Pięk­nych i In­sty­tut Bry­tyj­ski. Były ko­bie­tami, nie mo­gły więc na­le­żeć do żad­nego z tych ciał, za­szczytu tego do­stą­pił za to ich brat Ram­say Ri­chard Re­ina­gle, wy­brany do Aka­de­mii w 1823 roku. Imię nadano mu za­pewne na cześć men­tora jego ojca. Stu­dio­wał pod kie­run­kiem Phi­lipa i na­śla­do­wał jego styl; wy­spe­cja­li­zo­wał się w ma­lar­stwie pej­za­żo­wym. Jego ka­riera za­ła­mała się w 1848 roku, gdy z nie­zro­zu­mia­łych po­wo­dów prze­ka­zał na wy­stawę ob­raz in­nego ar­ty­sty, który ku­pił, nie­znacz­nie zre­tu­szo­wał, na­stęp­nie zaś pod­pi­sał wła­snym na­zwi­skiem. Oszu­stwo wy­szło na jaw, Ram­say zo­stał zmu­szony do wy­stą­pie­nia z Aka­de­mii. Umarł w ubó­stwie. Jego córka Oriana Jane Re­ina­gle w 1827 roku wy­szła za mąż za swo­jego ku­zyna Phi­lipa Dot­tina So­upera. Ich syn, wie­lebny Fran­cis Abra­ham So­uper, był oj­cem Oriany.

Fran­cis nie po­szedł w ślady dziadka Wil­liama i nie zo­stał woj­sko­wym, nie wdał się w ojca, gdyż nie zde­cy­do­wał się na ka­rierę urzęd­nika w ko­lo­niach, nie za­jął się też ma­lar­stwem, choć w jego ży­łach pły­nęła krew rodu Re­ina­gle’ów. Po­wo­ła­niem Fran­cisa było ka­płań­stwo i ucze­nie dzieci. Ukoń­czył Ko­le­gium św. Jana na Uni­wer­sy­te­cie w Cam­bridge i w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat przy­jął świę­ce­nia. Przez pe­wien czas pra­co­wał w Ko­le­gium Brad­field w Berk­shire, gdzie w dzie­ciń­stwie sam po­bie­rał na­uki, na­stęp­nie w 1871 roku prze­pro­wa­dził się do Szko­cji i przy­jął po­sadę w Ko­le­gium Gle­nal­mond w Perth[3]. Za­le­d­wie rok póź­niej wró­cił do An­glii, za­ofe­ro­wano mu bo­wiem sta­no­wi­sko dy­rek­tora Brad­field[4]. Była to pro­po­zy­cja nie do od­rzu­ce­nia, ozna­czała wielki awans i nieco bez­pie­czeń­stwa fi­nan­so­wego. Dzięki temu Fran­cis po­czuł się na tyle pew­nie, by do­ko­nać jesz­cze jed­nej, bo­daj istot­niej­szej zmiany w swoim ży­ciu: rok póź­niej po­ślu­bił Fanny Em­me­line Be­au­mont.

Po­cho­dziła z ro­dziny sza­no­wa­nych praw­ni­ków pra­cu­ją­cych w lon­dyń­skim City, któ­rzy przy­kła­dali ogromną wagę do roz­ma­itych re­guł i kon­we­nan­sów zwią­za­nych z po­ło­że­niem kla­so­wym. Ja­mes Be­au­mont, oj­ciec Fanny, był radcą praw­nym. Jego żona Eliza Char­lotte Fi­sher rów­nież wy­wo­dziła się z praw­ni­czej dy­na­stii. Po­ślu­biw­szy Ja­mesa w wieku szes­na­stu lat, za­miesz­kała ra­zem z nim w Hi­gh­gate, które było wów­czas wsią na pół­noc od Lon­dynu. Mieli re­zy­den­cję i czte­ro­oso­bową służbę: ku­cha­rza, nia­nię i dwie słu­żące[5]. Ze względu na za­wód Ja­mesa mo­gli ob­ra­cać się w pro­mi­nent­nych krę­gach. Fanny, matka Oriany, przy­szła na świat w 1848 roku. Miała ośmioro ro­dzeń­stwa, co naj­mniej trzech spo­śród jej braci zo­stało praw­ni­kami. Wil­liam Cop­pard i Edward Be­au­mon­to­wie do­stą­pili za­szczytu, który nie­gdyś spo­tkał ich ojca, za­pro­szono ich bo­wiem do pre­sti­żo­wego sto­wa­rzy­sze­nia praw­ni­czego Lin­coln’s Inn. Wil­liam po­wtó­rzył też inne osią­gnię­cie Ja­mesa, w 1863 roku otrzy­mał bo­wiem za­szczytny ty­tuł wol­nego oby­wa­tela City of Lon­don[6].

W la­tach sześć­dzie­sią­tych XIX wieku ro­dzina prze­nio­sła się do po­łu­dnio­wego Lon­dynu, osta­tecz­nie zaś osia­dła w Arun­del Ho­use w wio­sce Lee w Kent. Dziś jest to część dziel­nicy Le­wi­sham, lecz w cza­sach Ja­mesa i Elizy znaj­do­wała się poza gra­ni­cami mia­sta. Kupcy i za­możne ro­dziny mo­ścili się tam w no­wych, oka­za­łych do­mach, ko­rzy­sta­jąc z bli­sko­ści Lon­dynu, a za­ra­zem roz­ko­szu­jąc się zde­cy­do­wa­nie czyst­szym po­wie­trzem i bar­dziej ma­low­ni­czym oto­cze­niem. Wła­śnie tam Fanny po­znała Fran­cisa So­upera. Po­brali się w sierp­niu 1873 roku: ona miała dwa­dzie­ścia cztery lata, on dwa­dzie­ścia osiem. Ślub od­był się w ko­ściele św. Mał­go­rzaty w Lee, pa­sto­rowi asy­sto­wał pro­boszcz i za­rządca Ko­le­gium Brad­field – szkoły, w któ­rej Fran­cis peł­nił funk­cję dy­rek­tora[7]. Po ce­re­mo­nii Fanny za­miesz­kała z mę­żem w Bed­ford­shire. Do­cze­kali się ośmiorga dzieci. Na­da­jąc im imiona, kie­ro­wali się pra­gnie­niem upa­mięt­nie­nia zna­ko­mi­tych przod­ków: przy­kła­dem choćby Ja­mes Fran­cis Dot­tin So­uper, Noel Be­au­mont So­uper i Edward Re­ina­gle So­uper. Jako pierw­sza na świat przy­szła córka, uro­dzona w Brad­field 19 wrze­śnia 1874 roku. Otrzy­mała imiona na cześć matki i babci: Oriana Fanny So­uper. Cze­kało ją ty­powe dzie­ciń­stwo dziew­czynki z za­moż­nej wik­to­riań­skiej ro­dziny. Przez pierw­sze trzy lata miesz­kała z ro­dzi­cami na te­re­nie szkoły, tam też uro­dził się brat Oriany, Ja­mes.

Ko­le­gium Brad­field zo­stało za­ło­żone przez wie­leb­nego Tho­masa Ste­vensa. To wła­śnie on mia­no­wał Fran­cisa dy­rek­to­rem; ską­d­inąd Fran­cis był pierw­szym ab­sol­wen­tem, który prze­jął rządy w szkole. Trwały one pięć lat i nie­stety oka­zały się nie­zbyt udane. Pra­cu­jąc w Gle­nal­mond, Fran­cis do­wie­dział się tego i owego na te­mat za­rzą­dza­nia pla­ców­kami edu­ka­cyj­nymi, miał też wła­sne, bar­dzo zde­cy­do­wane po­glądy w kwe­stii na­uki i wy­cho­wa­nia. Tym­cza­sem Ste­vens wy­brał Fran­cisa, bo li­czył na jego po­słu­szeń­stwo. Nic dziw­nego, że nie po­tra­fili się do­ga­dać. Po­stę­powe opi­nie dy­rek­tora bu­dziły kon­tro­wer­sje. Je­den ze współ­cze­snych opi­sy­wał go jako „przed­sta­wi­ciela jakże iry­tu­ją­cego ga­tunku lu­dzi uga­nia­ją­cych się za wszel­kimi no­win­kami”[8]. Do pro­ble­mów w ży­ciu za­wo­do­wym szybko do­łą­czyły kło­poty fi­nan­sowe. Szkoła nie była w sta­nie re­gu­lar­nie wy­pła­cać pra­cow­ni­kom pen­sji, przez co tra­ciła uzdol­nio­nych na­uczy­cieli. Ste­vens son­do­wał na­wet Fran­cisa, czy ten zgo­dziłby się na pewną zwłokę w wy­pła­cie[9]. Nie da się stwier­dzić, czy w in­nych oko­licz­no­ściach Fran­cis So­uper le­piej po­ra­dziłby so­bie na sta­no­wi­sku dy­rek­tora Ko­le­gium Brad­field – w każ­dym ra­zie opu­ścił szkołę roz­cza­ro­wany. W po­wszech­nym mnie­ma­niu po­niósł po­rażkę, mimo to nie za­mie­rzał się pod­da­wać. Prze­niósł się z ro­dziną na po­łu­dniowe wy­brzeże i pod­jął się no­wego przed­się­wzię­cia, które dało mu moż­li­wość wdro­że­nia w prak­tyce jego po­glą­dów na te­mat edu­ka­cji.

Wio­ska Me­ads le­żała w hrab­stwie East Sus­sex, nie­da­leko mo­rza i wa­pien­nych wzgórz So­uth Do­wns. Miesz­kańcy re­gionu zaj­mo­wali się głów­nie rol­nic­twem; oprócz tego za­trud­nie­nie znaj­do­wano w ko­pal­niach ka­mie­nia wa­pien­nego, który wy­do­by­wano, a na­stęp­nie wy­pa­lano w pie­cach, by uzy­skać wapno – wy­ko­rzy­sty­wane od cza­sów Rzy­mian do pro­duk­cji ce­mentu i po­bie­la­nia do­mów, a także do na­wo­że­nia pól. Ko­pal­nie i wa­pien­niki wy­róż­niały się po­śród tra­wia­stego kra­jo­brazu, dość ja­ło­wego za sprawą kre­do­wej gleby i sil­nych wia­trów. Jak okiem się­gnąć, czy to w stronę na­brzeż­nego mia­steczka East­bo­urne, czy po­tęż­nych kli­fów Be­achy Head, nie wi­działo się ani jed­nego drzewa.

Me­ads było ma­leńką wio­ską. Znaj­do­wały się w niej tylko dwa duże bu­dynki, w tym sa­na­to­rium pod we­zwa­niem Wszyst­kich Świę­tych; więk­szość do­mów sta­no­wiły chaty ry­ba­ków sku­pione wo­kół farmy Col­stocks. W 1877 roku Fran­cis So­uper spro­wa­dził tu Fanny oraz małą Orianę i Ja­mesa. Dwa­na­ście lat wcze­śniej farmę prze­kształ­cono w szkołę. Pod­czas gdy w East­bo­urne dzia­łało prze­szło sie­dem­dzie­siąt pla­có­wek edu­ka­cyj­nych, Me­ads mo­gło się po­chwa­lić tylko tą jedną[10].

Mała wiej­ska szkoła, którą Fran­cis prze­mia­no­wał póź­niej na szkołę św. An­drzeja, przez trzy­na­ście lat była do­mem Oriany. Fran­cis, jako wła­ści­ciel, mógł bez żad­nych prze­szkód wdra­żać tu swoją fi­lo­zo­fię. Miał li­be­ralne po­glądy, które zda­wały się wy­prze­dzać epokę. Nie zno­sił ucze­nia pod eg­za­miny, nie za­mie­rzał więc pod­po­rząd­ko­wy­wać ca­łego pro­cesu dy­dak­tycz­nego temu, by pod­opieczni zdo­łali do­stać się do szkół pry­wat­nych. Pod­kre­ślał zna­cze­nie świe­żego po­wie­trza i dba­nia o zdro­wie, mię­dzy in­nymi wła­śnie dla­tego tak chęt­nie zde­cy­do­wał się na pracę w Me­ads. Nie­wy­klu­czone, że ro­dzice uczniów rów­nież wy­bie­rali szkołę św. An­drzeja ze względu na zdrowy kli­mat, z ko­re­spon­den­cji Fran­cisa z ro­dzi­cami wy­nika bo­wiem, że wielu uczniów bo­ry­kało się z roz­ma­itymi do­le­gli­wo­ściami. Pla­cówka za­pew­niała na­ukę roz­ma­itych umie­jęt­no­ści, na przy­kład ry­sunku, śpiewu i ste­no­gra­fii. Dużo czasu po­świę­cano na za­ję­cia spor­towe. Na bo­isku tre­no­wano kry­kieta i piłkę nożną, chłop­ców za­bie­rano też na wę­drówki po wzgó­rzach So­uth Do­wns. Fran­cis uczył kilku przed­mio­tów. Sta­rał się za­pew­nić uczniom jak naj­wię­cej za­jęć, każdy dzień szkolny za­czy­nał się więc od pół­go­dzin­nej mo­dli­twy i ka­za­nia, koń­czył się zaś bar­dzo późno, cza­sem o go­dzi­nie dwu­dzie­stej trzy­dzie­ści wie­czo­rem[11].

Od­ludna wio­ska Me­ads ze swoim ożyw­czym kli­ma­tem za­pew­niła Oria­nie fan­ta­styczne dzie­ciń­stwo. Dziew­czynka miała trzy lata, gdy się tam prze­pro­wa­dziła. Po­nie­waż oj­ciec ca­łymi dniami zaj­mo­wał się lek­cjami i spra­wami szkoły, Oriana spę­dzała więk­szość czasu w to­wa­rzy­stwie matki i młod­szego brata Ja­mesa. Czę­sto miała oka­zję wę­dro­wać po wzgó­rzach So­uth Do­wns, po­dzi­wiać wy­brzeża i po­bli­skie urwi­sko Be­achy Head, a także chło­nąć oży­wioną at­mos­ferę szkoły.

Skoro Fran­cis pia­sto­wał sta­no­wi­sko dy­rek­tora, ro­dzina cie­szyła się w oko­licy po­wa­ża­niem. Kiedy w 1889 roku księżna Al­bany przy­je­chała do East­bo­urne, by po­ło­żyć ka­mień wę­gielny pod bu­dowę szpi­tala, Fran­cis zo­stał za­pro­szony na uro­czy­stość. W tym sa­mym roku wraz z in­nymi dy­gni­ta­rzami wziął udział w ban­kie­cie wy­da­nym przez bur­mi­strza[12]. Jako czło­nek Par­tii Li­be­ral­nej an­ga­żo­wał się w lo­kalną po­li­tykę, czę­sto wy­po­wia­dał się na ła­mach miej­sco­wej prasy, przede wszyst­kim w kwe­stiach do­ty­czą­cych wiary. Chęt­nie po­wta­rzał czy­tel­ni­kom swój ulu­biony re­fren: trunki niosą zgubę. Ze względu na sta­tus spo­łeczny ro­dziny Oriana mu­siała speł­niać ocze­ki­wa­nia ty­powe dla mło­dych pa­nien w epoce wik­to­riań­skiej. Szyła, za­wsze dbała o od­po­wiedni strój, uczyła się gry na for­te­pia­nie. Mu­zyka była dla Fran­cisa nie­zwy­kle ważna. Każdy chło­piec w szkole św. An­drzeja mu­siał opa­no­wać for­te­pian, a szkolny chór czę­sto śpie­wał pod­czas na­bo­żeństw w miej­sco­wym ko­ściele[13]. Oriana grała prze­pięk­nie; mu­zyka przez całe ży­cie spra­wiała jej ogromną przy­jem­ność. Dziew­częta z jej klasy spo­łecz­nej wy­sy­łano w tam­tych cza­sach do szkół z in­ter­na­tem lub – je­śli ro­dzi­nie bra­ko­wało pie­nię­dzy – na pen­sję, lecz Oriana uczyła się w domu. Fran­cis pod­kre­ślał, że edu­ka­cja dziecka musi mieć ca­ło­ściowy cha­rak­ter, i z pew­no­ścią za­sto­so­wał to po­dej­ście rów­nież w przy­padku córki. Przez całe ży­cie ce­cho­wały ją silna wiara, su­mien­ność, obo­wiąz­ko­wość, go­to­wość do bra­nia na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści. Wszystko to nie­wąt­pli­wie za­wdzię­czała ro­dzi­com – bo­daj tak samo jak pra­gnie­nie nie­za­leż­no­ści.

Krótko po prze­pro­wadzce do Me­ads Fanny uro­dziła trze­cie dziecko, No­ela Be­au­monta. Dwa lata póź­niej na świat przy­szła Con­stance Mary. Piąty po­to­mek, Qu­in­tus Me­ads, uro­dził się w 1881 roku, nie­długo po­tem do ro­dziny do­łą­czyli Wo­od­ford No­well i Edward Re­ina­gle So­uper. Wkrótce jed­nak wy­da­rzyła się tra­ge­dia. Wio­sną 1888 roku Fanny była w ósmej ciąży. Cze­kała na roz­wią­za­nie w domu, w któ­rym uro­dziła już pię­cioro dzieci, i za­pewne li­czyła, że i tym ra­zem obej­dzie się bez kom­pli­ka­cji, lecz w wik­to­riań­skiej An­glii po­ród za­wsze wią­zał się z nie­bez­pie­czeń­stwami. Fanny umarła 2 kwiet­nia 1888 roku, krótko po wy­da­niu na świat ósmego dziecka. Miała za­le­d­wie trzy­dzie­ści dzie­więć lat.

Za­le­d­wie kilka ty­go­dni póź­niej, za­nim So­upe­ro­wie zdą­żyli po­go­dzić się ze stratą, ży­cie za­dało im ko­lejny cios. Ja­mes, je­de­na­sto­letni brat Oriany, wy­brał się z dwójką młod­szego ro­dzeń­stwa nad po­bli­skie urwi­sko w Ho­ly­well, by na­zbie­rać po­lnych kwia­tów. O tym, co się tam wy­da­rzyło, pi­sały ga­zety w ca­łym kraju:

[Ja­mes] spadł z urwi­ska na plażę, ru­nął pięć­dzie­siąt stóp w dół. Brat i sio­stra krzy­kiem spro­wa­dzili po­moc, na­tych­miast ścią­gnięto le­ka­rza, oka­zało się jed­nak, że ma­lec ma pęk­niętą czaszkę. Biedny chło­piec zmarł nie­spełna go­dzinę póź­niej. Całe mia­sto łą­czy się w bólu z p. So­upe­rem, który owdo­wiał le­d­wie cztery ty­go­dnie temu[14].

Trudno wy­obra­zić so­bie tak strasz­liwą traumę. So­upe­ro­wie w krót­kim cza­sie stra­cili dwoje człon­ków ro­dziny. Wy­da­rze­nia te nie­wąt­pli­wie od­biły się na Fran­ci­sie, gdyż od­tąd mniej przy­kła­dał się do obo­wiąz­ków dy­rek­tor­skich, a zwłasz­cza do spraw fi­nan­so­wych. Szkoła św. An­drzeja za­częła pod­upa­dać. Utrzy­ma­nie od­po­wied­niej liczby uczniów – a za­tem i przy­cho­dów – już od dłuż­szego czasu sta­no­wiło pro­blem. W 1880 roku Fran­cis miał trzy­dzie­stu pod­opiecz­nych, sześć lat póź­niej dwu­dzie­stu, a w roku 1890 za­le­d­wie dwu­na­stu, to­też przy­szłość pla­cówki stała pod zna­kiem za­py­ta­nia. Jed­nym z roz­wią­zań była ela­styczna po­li­tyka w kwe­stii wieku uczniów, o któ­rej wia­domo choćby z li­stu wy­sła­nego przez Fran­cisa do jed­nego z ro­dzi­ców w 1886 roku:

Zro­zu­mie Pan z pew­no­ścią, że nie mogę dłu­żej trzy­mać Er­ne­sta, skoro skoń­czył już sie­dem­na­ście lat – ofi­cjal­nie wszak za­da­niem mo­jej szkoły jest przy­go­to­wy­wa­nie do ko­lej­nego etapu na­uki. Nikt nie uwie­rzy w ba­jeczki, że syn Pana po­maga w ucze­niu młod­szych dzieci[15].

Po śmierci Fanny i Ja­mesa sy­tu­acja fi­nan­sowa pla­cówki jesz­cze bar­dziej się po­gor­szyła. Ża­łoba, a także ko­niecz­ność go­dze­nia pracy z zaj­mo­wa­niem się dziećmi oka­zały się zbyt przy­tła­cza­jące, to­też w 1890 roku Fran­cis mu­siał sprze­dać szkołę. Miał do­piero czter­dzie­ści sześć lat, przy­szło mu jed­nak za­koń­czyć ka­rierę na­uczy­ciel­ską, mało lu­kra­tywną i pełną roz­cza­ro­wań.

Oriana miała trzy­na­ście lat, kiedy stra­ciła matkę i brata. Jako naj­star­sza córka prze­jęła wiele obo­wiąz­ków Fanny. Opie­ko­wała się młod­szym ro­dzeń­stwem, pod­czas gdy oj­ciec pró­bo­wał ra­to­wać szkołę. Okres ten trwał trzy lata, do­póki w 1891 roku Fran­cis po­now­nie się nie oże­nił. Wraz z dziećmi i nową żoną, Hen­riettą, kil­ka­krot­nie prze­pro­wa­dzał się za pracą. Ro­dzina cztery lata miesz­kała w De­von, gdzie Fran­cis był ka­pe­la­nem i se­kre­ta­rzem Domu dla Sie­rot po Bry­tyj­skich Ma­ry­na­rzach w Bri­xham. Póź­niej przy­szło jej prze­nieść się do Hamp­shire i Dor­set. Fran­cis pia­sto­wał tam różne sta­no­wi­ska ko­ścielne. Oriana wier­nie mu to­wa­rzy­szyła[16].

Tra­ge­die, które prze­żyła w dzie­ciń­stwie, przy­czy­niły się do ukształ­to­wa­nia jej cha­rak­teru. Bar­dzo wcze­śnie przy­jęła rolę opie­kunki i po­moc­nicy, zna­la­zła też w so­bie siłę i od­por­ność na wy­roki losu, z czego przy­szło jej ko­rzy­stać przez resztę ży­cia.

Ted

Edward Wil­son, czło­wiek ła­godny, po­bożny, pra­co­wity, obo­wiąz­kowy, a za­ra­zem ob­da­rzony ta­len­tem ar­ty­stycz­nym, do­sko­nale nada­wał się na męża Oriany. Przed­sta­wiono ich so­bie 4 kwiet­nia 1897 roku w Bat­ter­sea w po­łu­dnio­wym Lon­dy­nie. Oriana prze­by­wała tam z wi­zytą u Emily, sio­stry swo­jej ma­co­chy Hen­rietty. Krótko wcze­śniej Emily po­ślu­biła wie­leb­nego Wil­liama Bon­nera Le­igh­tona Hop­kinsa. Była spo­krew­niona z wy­bit­nym dzia­ła­czem spo­łecz­nym Char­le­sem Bo­othem i po­dob­nie jak sio­stra przy­kła­dała ogromną wagę do pracy na rzecz naj­uboż­szych. Hen­rietta prze­ko­nała ojca Oriany, by zre­zy­gno­wał z na­uczy­ciel­stwa i za­trud­nił się w Domu dla Sie­rot po Bry­tyj­skich Ma­ry­na­rzach w Bri­xham, Emily tym­cza­sem po­ma­gała mę­żowi, który pro­wa­dził w slum­sach w Bat­ter­sea świe­tlicę so­cjalną Ca­ius Ho­use[1].

Świe­tlica była wspól­nym przed­się­wzię­ciem ko­ścioła św. Ma­rii, w któ­rym Emily i wie­lebny Hop­kins za­warli zwią­zek mał­żeń­ski, oraz Ko­le­gium Go­nville & Ca­ius na Uni­wer­sy­te­cie w Cam­bridge. Za­ło­ży­cie­lom przy­świe­cało pra­gnie­nie po­prawy ży­cia miesz­kań­ców po­bli­skiej dziel­nicy nę­dzy, szcze­gól­nie dzieci[2]. Całe przed­się­wzię­cie, uwa­żane dziś za jedną z pierw­szych ini­cja­tyw z za­kresu pracy so­cjal­nej w Wiel­kiej Bry­ta­nii, sta­no­wiło część wiel­kiego ru­chu re­for­ma­tor­skiego okre­śla­nego mia­nem so­cial set­tle­ment, za­po­cząt­ko­wa­nego w la­tach osiem­dzie­sią­tych XIX wieku przez Sa­mu­ela Bar­netta. Lu­dzie po­kroju wie­leb­nego Hop­kinsa, przy­bra­nego wuja Oriany, po­stu­lo­wali nowe po­dej­ście do ubó­stwa. Za­miast trak­to­wać je jako kon­se­kwen­cję sła­bego cha­rak­teru, pod­kre­ślali, że przy­czyną biedy są uwa­run­ko­wa­nia spo­łeczne i że na­leży wer­bo­wać wy­kształ­co­nych lu­dzi, któ­rzy będą pra­co­wać w dziel­ni­cach nę­dzy, two­rzyć więzi z tam­tej­szymi miesz­kań­cami, po­sze­rzać ich ho­ry­zonty, a także prze­ko­ny­wać ich, aby przy­kła­dali jak naj­więk­szą wagę do edu­ka­cji swo­jego po­tom­stwa.

Etos ru­chu so­cial set­tle­ment zy­skał ogromną po­pu­lar­ność w kla­sie śred­niej, zwłasz­cza wśród stu­den­tów Oks­fordu i Cam­bridge, czuli oni bo­wiem, że ich obo­wiąz­kiem jest nie­sie­nie po­mocy lu­dziom, któ­rym nie po­szczę­ściło się w ży­ciu. Wy­ma­gało to za­miesz­ka­nia wśród owych lu­dzi, dla­tego w uboż­szych czę­ściach kraju za­częły po­wsta­wać świe­tlice z lo­ka­lami dla per­so­nelu[3]. W Ca­ius Ho­use or­ga­ni­zo­wano roz­ma­ite za­ję­cia dla dzieci i mło­dzieży, oso­bom ubo­gim ofe­ro­wano tam rów­nież wspar­cie so­cjalne i po­rad­nic­two. Wie­leb­nemu Hop­kin­sowi po­ma­gali ochot­ni­czo stu­denci z Cam­bridge, mię­dzy in­nymi Edward Wil­son, dla przy­ja­ciół Ted. Miesz­kał on i pra­co­wał w Ca­ius Ho­use, rów­no­cze­śnie zaś od­by­wał prak­tyki w po­ło­żo­nym nie­da­leko szpi­talu św. Je­rzego. Jakby tego było mało, zaj­mo­wał się też nie­od­płat­nym le­cze­niem lu­dzi z po­bli­skiej dziel­nicy nę­dzy[4].

Tam­tego kwiet­nio­wego wie­czora Oriana ba­wiła w od­wie­dzi­nach u Emily. Pro­wa­dziły oży­wioną kon­wer­sa­cję, gdy na­gle otwarły się drzwi wej­ściowe. Oriana pod­nio­sła wzrok i uj­rzała ru­dego mło­dzieńca o błę­kit­nych oczach i pie­go­wa­tej twa­rzy. Wy­glą­dał na spe­szo­nego; aby roz­wiać nie­zręczną at­mos­ferę, wrę­czył go­spo­dyni bu­kiet ja­sno­żół­tych wio­sen­nych nar­cy­zów, które na­zry­wał po dro­dze ze szpi­tala. W jed­nej chwili za­ko­chał się w Oria­nie. Pi­sał póź­niej: „Nie ma chyba nic bar­dziej nie­zwy­kłego niż mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia, bez żad­nych słów. Ty wiesz naj­le­piej, jaką mi­łość mam na my­śli”[5]. Był tak za­uro­czony wy­soką, nie­bie­sko­oką dziew­czyną o kasz­ta­no­wych wło­sach, że choć krótko póź­niej po­ło­żył się do łóżka, po­sta­no­wił wstać i zejść na dół, by po­słu­chać jej śpiewu. Dwa dni póź­niej Hop­kin­so­wie, wró­ciw­szy z ko­la­cji, za­stali, ku swemu za­sko­cze­niu, Teda i dwu­dzie­sto­dwu­let­nią Orianę po­grą­żo­nych w roz­mo­wie. Mło­dzi byli bez reszty po­chło­nięci sobą – nie za­uwa­żyli na­wet, że ogień w ko­minku dawno już zgasł[6].

Młody, ener­giczny czło­wiek skry­wał jed­nak pewną ta­jem­nicę, bo­ry­kał się mia­no­wi­cie z pro­ble­mami zdro­wot­nymi. Wio­sną na­stęp­nego roku zdia­gno­zo­wano u niego gruź­licę.

Cho­robę do­dat­kowo po­gor­szył jego asce­tyczny styl ży­cia. Jako nie­zwy­kle po­bożny chrze­ści­ja­nin uwa­żał, że czło­wie­kowi nie­zbędne są ry­gor i wy­rze­cze­nia. Tłu­ma­czył to w li­ście do swo­jej sio­stry Polly w 1893 roku:

Uzna­łem, że pełna sa­mo­kon­trola da mi szansę osią­gnię­cia ce­lów wznio­ślej­szych niż te, któ­rym słu­żyć ma ży­cie za­konne. [...] Czło­wiek może do tego stop­nia po­świę­cić się na rzecz bliź­nich, że zu­peł­nie prze­sta­nie my­śleć o so­bie. [...] To bo­daj naj­bar­dziej fa­scy­nu­jący ideał, jaki kie­dy­kol­wiek zdo­ła­łem so­bie wy­obra­zić: słu­żąc lu­dziom, pra­gnę zu­peł­nie wy­zbyć się ba­cze­nia na sprawy mo­jego ciała i du­szy[7].

Pod­czas trzy­let­nich stu­diów w Cam­bridge pró­bo­wał sto­so­wać tę fi­lo­zo­fię w prak­tyce. Te­sto­wał swoją wy­trzy­ma­łość fi­zyczną, upra­wia­jąc wio­ślar­stwo i inne sporty, żył nie­zwy­kle skrom­nie mimo nie­ma­łych pie­nię­dzy otrzy­my­wa­nych od ojca. W 1895 roku za­czął trzy­letni staż w szpi­talu św. Je­rzego, nie­zbędny, aby uzy­skać dy­plom. Umyśl­nie na­rzu­cał so­bie zbyt wiele obo­wiąz­ków. Oprócz stu­diów i pracy w szpi­talu dwa razy w ty­go­dniu or­ga­ni­zo­wał w Ca­ius za­ję­cia dla dzieci, pro­wa­dził klub mło­dzie­żowy, a także szkółkę nie­dzielną. Czę­sto nie do­ja­dał, za to bie­gał po lon­dyń­skich ga­le­riach sztuki i uczęsz­czał na naj­roz­ma­it­sze wy­kłady. Uwiel­biał ry­so­wa­nie, sta­rał się więc znaj­do­wać czas na re­gu­larne wi­zyty w ogro­dzie zoo­lo­gicz­nym, Ga­le­rii Na­ro­do­wej i Mu­zeum Hi­sto­rii Na­tu­ral­nej, gdzie znaj­do­wał wiele in­te­re­su­ją­cych te­ma­tów. Każ­dego ranka przed pracą czy­tał Nowy Te­sta­ment i no­to­wał swoje ko­men­ta­rze. Ów wy­cień­cza­jący tryb ży­cia za­czął z cza­sem od­bi­jać się na jego zdro­wiu.

W tam­tych cza­sach nie ist­niało le­kar­stwo na gruź­licę płucną. Pa­cjen­tom za­le­cano od­po­czy­nek i świeże po­wie­trze, to­też Ted po­sta­no­wił opu­ścić za­snuty smo­giem Lon­dyn i wró­cić do domu ro­dzin­nego w Glo­uce­ster­shire, naj­pew­niej po to, by tam umrzeć. Oriana nie miała po­ję­cia o jego sy­tu­acji. Po wi­zy­cie w Lon­dy­nie wró­ciła do ojca miesz­ka­ją­cego w Dor­set; nie do­sta­wała żad­nych wia­do­mo­ści od mło­dego stu­denta me­dy­cyny, który tak bar­dzo ją ocza­ro­wał.

Nie­mal rok po roz­mo­wie przy wy­ga­słym ko­minku w Bat­ter­sea przy­je­chała do Chel­ten­ham, ro­dzin­nego mia­sta Teda, by roz­po­cząć tam pracę. Miała dwa­dzie­ścia cztery lata i mu­siała za­ro­bić na swoje utrzy­ma­nie, pod­jęła się więc jed­nego z nie­licz­nych za­wo­dów do­stęp­nych dla do­brze uro­dzo­nej, nie­za­męż­nej i nie­za­moż­nej ko­biety z klasy śred­niej. Do­ra­stała w szko­łach za­rzą­dza­nych przez ojca, za sprawą póź­niej­szej ko­niecz­no­ści pro­wa­dze­nia domu i opie­ko­wa­nia się młod­szym ro­dzeń­stwem oraz dziećmi w sie­ro­cińcu wy­kształ­ciła silne po­czu­cie obo­wiązku, świet­nie więc nada­wała się do roli pie­lę­gniarki szkol­nej. Taką wła­śnie po­sadę otrzy­mała w szkole z in­ter­na­tem Suf­folk Hall w Chel­ten­ham[8]. Miesz­kała na jej te­re­nie, po­ma­gała zaj­mo­wać się sie­dem­na­stoma chłop­cami w wieku od sze­ściu do dwu­na­stu lat, po­cho­dzą­cymi z róż­nych stron świata.

De­cy­zja, by za­trud­nić się w Chel­ten­ham, za­miast szu­kać pracy w Dor­set, miała za­pewne zwią­zek z Te­dem. Suf­folk Hall znaj­do­wało się w mod­nej dziel­nicy Mont­pel­lier, o rzut ka­mie­niem od We­stal, re­zy­den­cji Wil­so­nów, acz­kol­wiek stry­jeczny pra­wnuk Oriany Da­vid Wil­son utrzy­my­wał po la­tach, że nie zda­wała so­bie z tego sprawy, a Ted usły­szał o jej przy­jeź­dzie do Chel­ten­ham od Wil­liama i Emily Hop­kin­sów z Ca­ius Ho­use.

Ni­gdy nie do­wiemy się na pewno, czy przy­jęła po­sadę, żeby znów spo­tkać Teda, ani czy Hop­kin­so­wie po­ta­jem­nie pró­bo­wali ich swa­tać. Jedno jest pewne: Oriana od­wza­jem­niała uczu­cia ru­do­wło­sego mło­dzieńca. Nie wie­działa, że Ted, przy­kuty do łóżka, ma­rzy o brat­niej du­szy. Dwa dni przed po­now­nym spo­tka­niem z Orianą no­to­wał w dzien­niku:

Gdy­byż tylko był ktoś, kogo mógł­bym ob­da­rzyć mi­ło­ścią i za­ufa­niem! Gdy­byż osoba ta dzie­liła i ro­zu­miała moje ra­do­ści, moją pa­sję do wszyst­kiego, co piękne, do ko­lo­rów i form, moją czy­stą mi­łość do przy­rody... Gdy­byż zdo­łała wejść w mój umysł i ze mną współ­od­czu­wać! [...] Osoby ta­kie po­ja­wiają się jed­nak w moim ży­ciu tylko raz na pe­wien czas, po­tem zaś serce la­tami tę­skni za ko­lej­nym spo­tka­niem[9].

Gdy opo­wie­dział krew­nym o Oria­nie – którą na­zy­wał Ory – jego sio­stry od razu za­pra­gnęły ją po­znać, więc 12 marca 1898 roku za­pro­szono ją do We­stal[10]. Dom Wil­so­nów, zbu­do­wany w stylu geo­r­giań­skim, miał dzie­sięć sy­pialni, po­kój dzie­cięcy i cztery po­koje słu­żące do po­dej­mo­wa­nia go­ści. Stał po­śród pięk­nego ogrodu, w któ­rym znaj­do­wały się staj­nie i oran­że­rie. Rzecz ja­sna, nie bra­ko­wało osób do po­mocy: ro­dzina za­trud­niała ku­charkę, pod­ku­chenną, słu­żącą od­po­wie­dzialną za sprzą­ta­nie, po­ko­jówkę, a także, kiedy dzieci były małe, nie­miecką nia­nię[11]. Mo­gła so­bie na to po­zwo­lić, gdyż oj­ciec Teda był wzię­tym le­ka­rzem. Ted od ma­łego cie­szył się nie­za­leż­no­ścią, bli­scy wspie­rali jego za­in­te­re­so­wa­nia. Pew­nego razu przy­niósł do domu my­szo­łowa. Wil­so­no­wie, za­miast zro­bić awan­turę, uznali to za nad­zwy­czaj cie­kawe, na­wet gdy ptak roz­siadł się na pół­mi­sku z po­kro­jo­nymi po­mi­do­rami[12].

Ory w pięć mi­nut po­ko­nała pie­szo trasę z Suf­folk Hall do We­stal. Ted i jego sio­stry pod­jęli ją her­batą i cia­stem; być może z po­czątku czuła się nieco spięta, lecz za­po­mniała o ner­wach, gdy tylko do­strze­gła, że jej młody zna­jomy ewi­dent­nie jest nie w pełni sił, stra­cił ener­gię, którą try­skał w Lon­dy­nie, i mę­czy go upo­rczywy ka­szel. Wkrótce opo­wie­dział jej o swo­jej cho­ro­bie. Wy­da­wał się po­go­dzony z lo­sem: wie­rzył w Boga i ży­cie wieczne, to­też nie bał się śmierci. Oriana jed­nak po­przy­się­gła so­bie, że nie da mu umrzeć. Od­kąd skoń­czyła trzy­na­ście lat, całe jej ży­cie było pod­po­rząd­ko­wane opiece nad in­nymi, te­raz po­sta­no­wiła więc za­ka­sać rę­kawy i po­móc Te­dowi wy­do­brzeć. Kilka mie­sięcy wcze­śniej Ted wspo­mniał o niej w li­ście do ro­dzi­ców – pi­sał, że Ory przy­jęła po­sadę w szkole w Chel­ten­ham i na pewno bę­dzie tam „uży­teczna i po­mocna”. Wil­so­no­wie przy­po­mnieli so­bie o tym, gdy za­jęła się ich sy­nem, i za­częli na­zy­wać ją UH, oduse­ful help.

Uko­chany dom i uko­chana oko­lica spra­wiły, że Ted na­brał sił. Spę­dzał wiele czasu w to­wa­rzy­stwie swo­jej sio­stry Polly, Ory re­gu­lar­nie przy­cho­dziła w od­wie­dziny. Choć nie wy­zdro­wiał do końca, w maju po­sta­no­wił po­je­chać do Nor­we­gii na za­pro­sze­nie przy­ja­ciół, zwłasz­cza że zda­niem le­ka­rzy tam­tej­szy kli­mat sprzy­jał re­kon­wa­le­scen­cji. Wy­jazd trwał trzy mie­siące; Ory pierw­szy i by­naj­mniej nie ostatni raz mu­siała po­go­dzić się z roz­łąką. Od czasu po­now­nego spo­tka­nia w Chel­ten­ham, wy­pra­co­wali po­dział ról, któ­rego trzy­mali się przez wszyst­kie wspólne lata: Ory pie­lę­gno­wała uko­cha­nego, on zaś czę­sto ją opusz­czał, wy­jeż­dżał w po­szu­ki­wa­niu no­wych wy­zwań, które miały nadać sens jego ży­ciu.

W sierp­niu, po po­wro­cie Teda, Ory znów od­wie­dziła go w We­stal. Wy­brali się na dłu­żej na farmę Crip­petts wy­naj­mo­waną przez Wil­so­nów, po­ło­żoną pięć ki­lo­me­trów od Chel­ten­ham. Ted uwiel­biał to miej­sce, dzie­lił się tam z Ory swo­imi dwiema naj­więk­szymi pa­sjami: ob­ser­wo­wa­niem i ma­lo­wa­niem ro­ślin i zwie­rząt, zwłasz­cza pta­ków. La­tem 1898 roku spę­dzili wiele szczę­śli­wych dni, wę­dru­jąc po oko­li­cach, w któ­rych Ted od­krył nie­gdyś swoją mi­łość do na­tury. Ory i Polly cho­dziły z nim na spa­cery, to­wa­rzy­szyły mu, gdy przy­sta­wał, żeby ry­so­wać. Cho­roba na­dal da­wała mu się we znaki, zde­cy­do­wano więc, że po­wi­nien spę­dzić zimę w sa­na­to­rium w Da­vos w Szwaj­ca­rii. Oriana mo­dliła się, żeby nieco od­zy­skał zdro­wie. Tym ra­zem roz­łąka trwała sie­dem mie­sięcy. Przed wy­jaz­dem Teda obie­cali so­bie, że będą pi­sać li­sty. Ko­re­spon­den­cja spra­wiła, że ich zwią­zek stał się jesz­cze sil­niej­szy.

Ory zna­la­zła brat­nią du­szę, wraż­li­wego, nie­za­leż­nie my­ślą­cego mło­dzieńca uzdol­nio­nego ar­ty­stycz­nie. Łą­czyła ich rów­nież po­boż­ność. Dziew­czyna chęt­nie słu­chała, gdy Ted kre­ślił swoją wi­zję świata: Bóg od­gry­wał dla niego naj­waż­niej­szą rolę, ludz­kie sprawy ni­gdy nie mo­gły być na pierw­szym miej­scu. Wiara Ory miała jed­nak zo­stać pod­dana nie­jed­nej pró­bie – choćby w maju 1899 roku, gdy Ted wró­cił na krótko do An­glii. Wciąż kasz­lał krwią, wciąż był zbyt chory, by pra­co­wać lub ukoń­czyć stu­dia. Mimo że ko­re­spon­do­wali ze sobą od mie­sięcy, na­dal nie była pewna jego za­mia­rów. Co prawda miał zo­stać le­ka­rzem, ale wie­lo­krot­nie po­wta­rzał, że nie­na­wi­dzi ru­tyny ży­cia do­mo­wego i że ma­rzą mu się przy­gody. Po­dej­rze­wała, że ży­cie mał­żeń­skie nie jest mu pi­sane. Jego ro­dzice, któ­rzy uważ­nie ob­ser­wo­wali roz­wój sy­tu­acji, rów­nież byli za­nie­po­ko­jeni. Matka Teda za­py­tała go w jed­nym z li­stów, czy za­mie­rza po­ślu­bić Ory. Od­po­wiedź była jed­no­znaczna: „Nie je­stem z nią za­rę­czony, nie za­rę­czę się z nią ani z żadną inną”[13]. Kto wie, czy na­prawdę wie­rzył w swoje za­pew­nie­nia, czy też może sta­wiał sprawę z prze­sadną sta­now­czo­ścią, bo uwa­żał, że ma zbyt mało do za­ofe­ro­wa­nia uko­cha­nej, skoro z po­wodu szwan­ku­ją­cego zdro­wia nie po­trafi po­wie­dzieć, czy w przy­szło­ści bę­dzie w sta­nie pra­co­wać i za­ra­biać na jej utrzy­ma­nie. Na ra­zie nie mógł na­wet do­koń­czyć stu­diów i nie miał żad­nych do­cho­dów. Nic nie wska­zy­wało na to, by sy­tu­acja miała się po­pra­wić. Ted spo­dzie­wał się, że długo nie po­żyje.

La­tem znów wy­brał się do Nor­we­gii, tym ra­zem na dwa mie­siące. Kiedy wró­cił do Chel­ten­ham, po­sta­no­wił za­po­mnieć o wszel­kich roz­ter­kach i 19 paź­dzier­nika 1899 roku oświad­czył się Ory, równo mie­siąc po jej dwu­dzie­stych pią­tych uro­dzi­nach. Z ra­do­ścią przy­jęła pro­po­zy­cję mał­żeń­stwa: cze­kała na nią dwa lata, gdyż w ru­do­wło­sym, ży­wio­ło­wym chło­paku za­ko­chała się od pierw­szego wej­rze­nia. Jej sny wresz­cie się speł­niły.

Spo­dzie­wała się za­pewne, że zo­sta­nie żoną le­ka­rza i że Ted zde­cy­duje się otwo­rzyć prak­tykę w Chel­ten­ham, wy­bra­nek ukła­dał jed­nak nieco inne plany. Wol­ność, ja­kiej za­znał w cza­sie po­dróży, spra­wiła, że nie­chęt­nie my­ślał o nud­nym ży­ciu me­dyka[14]. Gruź­lica i prze­wle­kły stan za­palny płuc unie­moż­li­wiały mu zo­sta­nie mi­sjo­na­rzem w Afryce; zdo­by­cie spe­cja­li­za­cji w ja­kiejś eks­cy­tu­ją­cej dzie­dzi­nie me­dy­cyny za­ję­łoby mu zbyt wiele lat pracy. Na­gle jed­nak po­ja­wiło się nie­spo­dzie­wane roz­wią­za­nie, które z pew­no­ścią ogrom­nie za­sko­czyło Ory.

Żona uczo­nego

Za­czy­nało się nowe stu­le­cie, na świe­cie nie­ubła­ga­nie za­cho­dziły wiel­kie zmiany. 22 stycz­nia 1901 roku umarła kró­lowa Wik­to­ria, która od sześć­dzie­się­ciu trzech lat rzą­dziła Wielką Bry­ta­nią. W ostat­niej dro­dze to­wa­rzy­szyło jej pię­ciu mo­nar­chów i liczni ksią­żęta – z wie­loma z nich była zresztą spo­krew­niona. Przez ostat­nie cztery de­kady rzadko uka­zy­wała się pod­da­nym, al­bo­wiem po śmierci męża po­grą­żyła się w głę­bo­kiej ża­ło­bie, nic więc dziw­nego, że ko­ro­na­cja jej syna i na­stępcy Edwarda VII zwia­sto­wała po­czą­tek no­wej epoki. Władca i jego piękna żona, duń­ska księż­niczka Alek­san­dra, uwiel­biali sport, no­wo­cze­sną modę i no­wo­cze­sne roz­rywki. Oży­wili in­sty­tu­cję mo­nar­chii, nadali jej bla­sku, otwo­rzyli okno i wpu­ścili tro­chę orzeź­wia­ją­cego po­wie­trza. Edward odzie­dzi­czył kraj przo­du­jący pod wzglę­dem uprze­my­sło­wie­nia, a także im­pe­rium wła­da­jące jedną piątą globu i jedną czwartą jego miesz­kań­ców. Epoka edwar­diań­ska ozna­czała nowy po­czą­tek. Zna­la­zło to od­zwier­cie­dle­nie rów­nież w ży­ciu Ory.

Za­raz po za­rę­czy­nach Ted wró­cił na stu­dia. Aby wziąć ślub, po­trze­bo­wał pracy, mu­siał więc zdo­być dy­plom. Ory po­mo­gła mu zna­leźć miesz­ka­nie w Stan­more, na tyle bli­sko Lon­dynu, by mógł kon­ty­nu­ować na­ukę, a za­ra­zem na tyle da­leko, by nie był ska­zany na nie­ustanne od­dy­cha­nie okrop­nym po­wie­trzem sto­licy. Miej­sco­wość miała też inną za­letę: na oko­licz­nej łące żyło mnó­stwo pta­ków. Ted chęt­nie ob­ser­wo­wał tam sowy, ły­ski, cza­ple, sójki, pu­stułki, ko­wa­liki i dzię­cioły. Wkrótce za­ra­ził Ory swoim za­mi­ło­wa­niem do or­ni­to­lo­gii. Ich przy­ja­ciel John Fra­ser wspo­mi­nał, że Ted uwiel­biał drze­mać w le­sie. Kładł się na ziemi i wsłu­chi­wał w trele, po­tra­fił nie tylko roz­po­zna­wać ze słu­chu po­szcze­gólne ga­tunki pta­ków, ale też od­gad­nąć, jaką funk­cję pełni dany od­głos[1]. Ory szcze­gó­łowo opi­sy­wała pta­sie pie­śni. Trak­to­wała je jak mu­zykę, od­no­to­wy­wała wy­so­kość dźwię­ków i po­wta­rza­jące się nuty, cza­sami za­pi­sy­wała słowo, z któ­rym sko­ja­rzyły jej się krzyki lub świer­goty[2].

Na­dal pra­co­wała w Chel­ten­ham, lecz dużo ko­re­spon­do­wała z Te­dem, chciała, by jej li­sty do­da­wały mu otu­chy, gdy pra­co­wał, sta­ra­jąc się nad­ro­bić osiem­na­ście mie­sięcy stra­cone z po­wodu cho­roby. W grud­niu miał przy­stą­pić w Cam­bridge do eg­za­mi­nów koń­co­wych. Rok wcze­śniej oj­ciec Ory prze­niósł się z ro­dziną do Cam­brid­ge­shire i zo­stał wi­ka­riu­szem w Hil­ton, więc pod­czas fe­rii bo­żo­na­ro­dze­nio­wych za­rę­czona para po­sta­no­wiła go od­wie­dzić. Po­znaw­szy wy­branka córki, Fran­cis So­uper za­apro­bo­wał zwią­zek. Uznał, że wro­dzona wy­ro­zu­mia­łość Teda bę­dzie sta­no­wiła zna­ko­mitą prze­ciw­wagę dla kry­ty­cy­zmu, któ­rym wy­ka­zy­wała się nie­kiedy Ory. (Ona sama przy­zna­wała ską­d­inąd, że trudno jej za­pa­no­wać nad tą ce­chą. Dla przy­po­mnie­nia, że za­wsze po­winna po­rząd­nie na­my­ślić się, za­nim wy­razi zbyt sta­now­czą opi­nię, umie­ściła nad ko­min­kiem trzy py­ta­nia: „Czy to miłe? Czy trafne? Czy ko­nieczne?”)[3]. Ted zdał eg­za­miny, ukoń­czył roz­prawę za­ty­tu­ło­waną Żół­tacz­kowa atro­fia wą­troby i 7 czerwca 1900 roku otrzy­mał dy­plom. Okrop­nie tę­sk­nił za Ory, te­raz jed­nak wresz­cie miał do­bre per­spek­tywy za­wo­dowe. Z ra­do­ścią po­in­for­mo­wał ro­dzinę: „Ryży mło­dzian imie­niem Ted zo­stał ry­żym dok­to­rem Te­dem”[4].

Wy­da­wało się, że przy­szłe ży­cie mło­dych za­ko­cha­nych po­to­czy się zwy­czaj­nym to­rem, wszystko zmie­niło się jed­nak za sprawą nie­spo­dzie­wa­nego li­stu. Pod­czas re­kon­wa­le­scen­cji Ted po­świę­cał czas na roz­wi­ja­nie swo­ich umie­jęt­no­ści ar­ty­stycz­nych. Do­wiódł, że jest cał­kiem uta­len­to­wa­nym ma­la­rzem, i przy­ja­ciel ro­dziny dok­tor Phi­lip Scla­ter, se­kre­tarz To­wa­rzy­stwa Zoo­lo­gicz­nego, po­sta­no­wił wziąć go pod swoje skrzy­dła. Dzięki Scla­te­rowi Ted zy­skał moż­li­wość od­wie­dza­nia lon­dyń­skiego zoo i tam­tej­szej bi­blio­teki, by spo­rzą­dzać roz­ma­ite stu­dia zwie­rząt i nie­zwy­kłych oka­zów. Scla­ter wpro­wa­dził go też do Bry­tyj­skiego Związku Or­ni­to­lo­gicz­nego, gdzie mło­dzie­niec po­znał wielu wpły­wo­wych ar­ty­stów zaj­mu­ją­cych się ma­lo­wa­niem pta­ków. Z cza­sem sam zo­stał człon­kiem tej or­ga­ni­za­cji. Z hob­by­sty prze­isto­czył się w uzna­nego ma­la­rza spe­cja­li­stę.

Wcze­snym la­tem 1900 roku Scla­ter na­pi­sał do swo­jego mło­dego pod­opiecz­nego, na­ma­wia­jąc go, by zgło­sił swoją kan­dy­da­turę na sta­no­wi­sko młod­szego le­ka­rza i zoo­loga w eks­pe­dy­cji an­tark­tycz­nej Di­sco­very. An­tark­tyda, nie­za­miesz­kana i nie­zba­dana, była ostat­nim wiel­kim wy­zwa­niem dla od­kryw­ców. Na każ­dej ów­cze­snej ma­pie świata wid­niała ogromna biała plama, nie wie­dziano na­wet, czy An­tark­tyda jest kon­ty­nen­tem – udało się je­dy­nie zba­dać nieco te­re­nów u jej wy­brzeży i kilka gór wy­ra­sta­ją­cych z wiecz­nego lodu, osią­ga­ją­cego gdzie­nie­gdzie gru­bość trzech ki­lo­me­trów. Jej ta­jem­nice dzia­łały wielu lu­dziom na wy­obraź­nię.

Eks­plo­ra­cją An­tark­tydy – zwa­nej Terra Au­stra­lis In­co­gnita, czyli Nie­zna­nym Lą­dem Po­łu­dnio­wym – zaj­mo­wali się przede wszyst­kim Bry­tyj­czycy. Hi­sto­rycy od­no­to­wują, że pierw­szym czło­wie­kiem, który prze­kro­czył koło pod­bie­gu­nowe po­łu­dniowe, był ka­pi­tan Ja­mes Cook. Do­ko­nał tego w 1773 roku, mu­siało jed­nak upły­nąć ko­lejne pół wieku, za­nim ludz­kie oko po raz pierw­szy uj­rzało nie­zba­dany kon­ty­nent. Do­wódcą no­wej eks­pe­dy­cji był ka­pi­tan Ja­mes Clark Ross, do­świad­czony po­lar­nik. W 1831 roku do­tarł do pół­noc­nego bie­guna ma­gne­tycz­nego, na­stęp­nie wy­słano go na An­tark­tydę. Eks­plo­ro­wał ją w la­tach 1839–1843. Nie od­na­lazł co prawda po­łu­dnio­wego bie­guna ma­gne­tycz­nego, ale jego lu­dzie opły­nęli znaczną część kon­ty­nentu, do­ko­nali wielu od­kryć geo­gra­ficz­nych, nadali na­zwy ob­sza­rom lą­do­wym i wod­nym, które miały ode­grać istotną rolę pod­czas póź­niej­szych wy­praw. Do owych ob­sza­rów za­li­czały się cie­śnina McMurdo, Zie­mia Wik­to­rii oraz Wy­spa Rossa i dwie tam­tej­sze góry, Ere­bus i Ter­ror, na­zwane na cześć okrę­tów uczest­ni­czą­cych w wy­pra­wie. Wszel­kie próby za­pusz­cze­nia się da­lej w głąb lądu oka­zały się nie­moż­liwe: Ros­sowi i jego lu­dziom nie udało się sfor­so­wać wy­so­kiego lo­dowca szel­fo­wego, który zy­skał na­zwę Wielka Ba­riera Lo­dowa[5].

W 1895 roku uczest­nicy VI Mię­dzy­na­ro­do­wego Kon­gresu Geo­gra­ficz­nego przy­jęli re­zo­lu­cję, w któ­rej stwier­dzili: „Eks­plo­ra­cja re­gio­nów an­tark­tycz­nych sta­nowi obec­nie naj­więk­sze sto­jące przed nami wy­zwa­nie”. Po­nie­waż sprzy­jało ono roz­wo­jowi nie­mal wszyst­kich dzie­dzin na­uki, za­ape­lo­wano do to­wa­rzystw na­uko­wych z ca­łego świata, by wspie­rały or­ga­ni­zo­wa­nie wy­praw na nie­znane po­łu­dnie. Kilka eu­ro­pej­skich państw po­sta­no­wiło wy­słać eks­pe­dy­cje w różne czę­ści wy­brzeża An­tark­tydy, by na­stęp­nie ogło­sić wszem wo­bec swoje od­kry­cia. W 1898 roku na po­łu­dnie wy­ru­szył okręt Bel­gica. Jego za­łoga, w któ­rej skład wcho­dził młody Ro­ald Amund­sen, mu­siała zmie­rzyć się z an­tark­tyczną zimą, gdy sta­tek utknął w lo­dzie. Śla­dem Bel­gów po­dą­żyły wy­prawy z Nie­miec i Szwe­cji, na­stęp­nie zaś zor­ga­ni­zo­wano bry­tyj­ską wy­prawę an­tark­tyczną, znaną także jako eks­pe­dy­cja Di­sco­very. Ini­cja­to­rem przed­się­wzię­cia był sir Cle­ments Mar­kham, se­kre­tarz, a póź­niej prze­wod­ni­czący Kró­lew­skiego To­wa­rzy­stwa Geo­gra­ficz­nego, nie­stru­dzony orę­dow­nik eks­plo­ra­cji globu i roz­wi­ja­nia nauk o Ziemi. Pod jego rzą­dami zmie­niły się cele przy­świe­ca­jące To­wa­rzy­stwu. Daw­niej wy­star­czało, że dzielni od­krywcy będą po po­wro­cie opo­wia­dali o swo­ich przy­go­dach, te­raz jed­nak ich za­da­niem stało się rów­nież gro­ma­dze­nie wie­dzy na­uko­wej i zdo­by­wa­nie in­for­ma­cji, dzięki któ­rym im­pe­rium mo­gło roz­wi­jać się i pro­spe­ro­wać[6]. Taką wła­śnie mi­sję po­wie­rzono człon­kom eks­pe­dy­cji Di­sco­very. Po­pły­nęli oni na Zie­mię Wik­to­rii mię­dzy in­nymi po to, by do­ko­ny­wać po­mia­rów ma­gne­tycz­nych. Za­mie­rzali też do­trzeć jak naj­da­lej na po­łu­dnie, by pro­wa­dzić tam ba­da­nia geo­lo­giczne i bo­ta­niczne.

Z po­czątku Ted wa­hał się, czy po­wi­nien zgła­szać swoją kan­dy­da­turę na członka wy­prawy. Na­dal le­czył się na gruź­licę, do­piero co zdo­był dy­plom le­kar­ski i nie miał od­po­wied­niego do­świad­cze­nia. Wąt­pił w swoje zdol­no­ści ma­lar­skie, przede wszyst­kim zaś nie­dawno się za­rę­czył. Z dru­giej strony od dzie­ciń­stwa ma­rzył, że w przy­szło­ści zaj­mie się ba­da­niem przy­rody. Ogromny wpływ miały na niego także opo­wie­ści o dziel­nych bry­tyj­skich po­dróż­ni­kach. Jego ro­dzina wy­zna­wała en­tu­zja­styczną wiarę w po­stęp, w in­no­wa­cje, w do­ko­ny­wa­nie od­kryć. Jak przy­stało na wik­to­riań­skiego chłopca z klasy śred­niej, Ted był sy­nem im­pe­rium, dum­nym ze swo­jej oj­czy­zny, za­wsze chęt­nym słu­żyć Bogu, Ko­ro­nie i Wiel­kiej Bry­ta­nii. Wy­jazdy do Nor­we­gii spra­wiały mu ogromną przy­jem­ność i po­ka­zały, jak wiele do za­ofe­ro­wa­nia mają inne kra­iny. Ted za­chwy­cał się też opo­wie­ściami nor­we­skiego po­lar­nika Frid­tjofa Nan­sena, który w 1897 roku jeź­dził po świe­cie z wy­kła­dami na te­mat swo­ich przy­gód[7].

Cztery lata wcze­śniej Nan­sen zor­ga­ni­zo­wał wy­prawę stat­kiem Fram, ma­jącą na celu do­tar­cie do bie­guna pół­noc­nego. Kiedy dal­sza po­dróż drogą mor­ską stała się nie­moż­liwa, ru­szył lą­dem na sa­niach cią­gnię­tych przez psy. Nie zdo­był bie­guna, pod­czas wy­prawy udało mu się jed­nak do­ko­nać licz­nych cen­nych od­kryć na­uko­wych i to wła­śnie im po­świę­cił wy­kłady. Pierw­szy z nich zo­stał wy­gło­szony 8 lu­tego w lon­dyń­skiej Al­bert Hall. Zor­ga­ni­zo­wało go Kró­lew­skie To­wa­rzy­stwo Geo­gra­ficzne; na sali za­sia­dło sie­dem ty­sięcy człon­ków i ich zna­jo­mych. Nan­sen ilu­stro­wał wy­stą­pie­nie fo­to­gra­fiami z po­dróży i ko­lo­ro­wymi szki­cami, co z pew­no­ścią wzbu­dziło za­chwyt Teda, łą­czyły się tu bo­wiem jego trzy wiel­kie pa­sje: sztuka, na­uka i eks­plo­ra­cja[8].

Za­pewne wspo­mniał tamto wy­da­rze­nie, gdy wcze­snym la­tem 1900 roku pod­su­nięto mu po­mysł wy­jazdu na An­tark­tydę. Oznaj­mił ojcu: „Za­mie­rzam spró­bo­wać, jest to bo­wiem nie­zwy­kła wręcz oka­zja”[9]. Był pewny, że po­larny kli­mat do­brze zrobi mu na płuca, przede wszyst­kim jed­nak od dłuż­szego czasu drę­czyły go wąt­pli­wo­ści co do dal­szej drogi ży­cio­wej. Z jed­nej strony nie uśmie­chała mu się ka­riera le­ka­rza, choć wszy­scy do­koła ocze­ki­wali, że taka wła­śnie bę­dzie jego przy­szłość, z dru­giej strony nie wi­dział żad­nej al­ter­na­tywy. Te­raz zna­lazł so­bie nowy cel. Wy­słał zgło­sze­nie. Tym­cza­sem jego stryj Char­lie za­czął pro­mo­wać bra­tanka w Kró­lew­skim To­wa­rzy­stwie Geo­gra­ficz­nym i po­ka­zy­wać człon­kom jego szkice i ob­razy.

Ale co z Ory?

Za­rę­czyli się za­le­d­wie osiem mie­sięcy temu, na­gle jed­nak dziew­czy­nie przy­szło zmie­rzyć się z ewen­tu­al­no­ścią, że jej uko­chany wkrótce wy­ru­szy na wy­prawę w nie­znane i ko­lejne dwa lata spę­dzi po­śród lo­dów. Przez cały ten czas nie mia­łaby od niego pra­wie żad­nych wie­ści. Po­wrót był wielce nie­pewny. Znali się od trzech lat, Ory zdą­żyła się już przy­zwy­czaić do kil­ku­mie­sięcz­nych wy­jaz­dów Teda, nie spo­dzie­wała się jed­nak, że bę­dzie ocze­ki­wał od niej go­to­wo­ści do zno­sze­nia tak dłu­giej roz­łąki. Gdy przy­je­chał do Chel­ten­ham, by po­roz­ma­wiać z nią o wspól­nej przy­szło­ści, za­miast mło­dego le­ka­rza czy gruź­lika zmo­rzo­nego cho­robą uj­rzała czło­wieka, który wy­zna­czył so­bie nową mi­sję ży­ciową. Oznaj­mił, że może przy­jąć za­pro­po­no­wany mu dwu­letni kon­trakt w szpi­talu św. Je­rzego albo wy­je­chać na An­tark­tydę. W jed­nym i dru­gim przy­padku otrzy­my­wałby wy­na­gro­dze­nie. Ory od razu zro­zu­miała, że dla Teda nie ma nic waż­niej­szego niż ma­rze­nie o od­kry­ciach na­uko­wych i eks­plo­ro­wa­niu nie­zna­nych lą­dów. Zna­la­zła się na dru­gim miej­scu. Dla no­wej pa­sji go­tów był za­ry­zy­ko­wać ży­cie.

Wie­dział, że ocze­kuje od na­rze­czo­nej wiel­kich wy­rze­czeń, może na­wet czuł się winny z tego po­wodu, ale pod­jął już de­cy­zję. Oriana nie miała wiele do po­wie­dze­nia. Gdyby wzięli ślub, tym bar­dziej mu­sia­łaby pod­po­rząd­ko­wać się woli Teda, gdyż zo­bo­wią­zy­wa­łaby ją do tego przy­sięga mał­żeń­ska. Poza tym Ted wie­rzył, że sam Bóg na­ka­zuje mu wziąć udział w eks­pe­dy­cji Di­sco­very. Ory nie mo­gła sprze­ci­wiać się woli Wszech­mo­gą­cego.

Na ko­niec roz­mowy Ted pod­su­nął wy­brance do­ku­ment, który miała pod­pi­sać w celu po­twier­dze­nia, że de­cy­zja o wy­jeź­dzie na An­tark­tydę zo­stała pod­jęta wspól­nie. Była to do­prawdy nie­zwy­kła in­ter­cyza. Ory zrze­kła się praw do na­rze­ka­nia lub ob­wi­nia­nia Teda za wszel­kie nie­szczę­ścia, które mo­gły się wy­da­rzyć. Wy­daje się dziwne, że ją o to po­pro­sił, nie było na­to­miast ni­czym za­ska­ku­ją­cym, że się zgo­dziła. Ko­chała Teda. Skoro uwa­żał, że Bóg po­wie­rzył mu mi­sję, nie mo­gła od­wo­dzić go od wy­jazdu – ozna­cza­łoby to ko­niec ich związku. Ocią­gała się, lecz pod­pi­sała do­ku­ment. Ted nie po­sia­dał się z ra­do­ści. Krótko póź­niej na­pi­sał do niej, że dzięki tej de­cy­zji usu­nęła z jego drogi wszyst­kie prze­szkody[10].

Eks­pe­dy­cja Di­sco­very

Sir Cle­ments Mar­kham po­sta­no­wił, że sta­no­wi­sko kie­row­nika wy­prawy Di­sco­very otrzyma młody ofi­cer ma­ry­narki wo­jen­nej Ro­bert Fal­con Scott. Po­znali się w 1887 roku, gdy Scott słu­żył na okrę­cie HMS Ro­ver; Mar­kham okre­ślił go wów­czas mia­nem cza­ru­ją­cego mło­dzieńca. Przez ko­lejne lata spo­ty­kali się przy róż­nych oka­zjach. W czerwcu 1899 roku Scott, wów­czas ofi­cer tor­pe­dowy na okrę­cie Ma­je­stic, od­wie­dził sir Cle­mentsa w jego domu przy Ec­c­le­ston Squ­are i zgło­sił swoją kan­dy­da­turę na kie­row­nika eks­pe­dy­cji. Mar­kham wy­ra­ził zgodę. Ma­ry­narka wo­jenna awan­so­wała Scotta na sto­pień ko­man­dora.

Ted pra­gnął zro­bić na Scot­cie od­po­wied­nie wra­że­nie, by zo­stać przy­ję­tym na członka wy­prawy. Spo­tkali się w Lon­dy­nie, Scott nie­mal od razu za­apro­bo­wał kan­dy­da­turę mło­dego le­ka­rza. Po­ra­dził mu, by jak naj­szyb­ciej prze­pro­wa­dził się do sto­licy i za­czął brać udział w przy­go­to­wa­niach, więc jesz­cze w tym sa­mym mie­siącu Ory po­mo­gła Te­dowi zna­leźć miesz­ka­nie w Pin­ner. Te­raz cze­kały go ba­da­nia le­kar­skie. Nie­stety od kilku mie­sięcy po­waż­nie cho­ro­wał z po­wodu ro­pie­ją­cego za­ka­że­nia pod pa­chą. Polly, sio­stra Teda, za­miesz­kała z bra­tem w Lon­dy­nie, by po­móc mu dojść do zdro­wia. Mimo cho­roby i okrut­nego bólu głowy w stycz­niu 1901 roku po­myśl­nie prze­szedł ba­da­nie le­kar­skie, acz­kol­wiek wa­run­kowo: miał trzy mie­siące na wy­le­cze­nie rop­nia[1]. Gdyby za­ka­że­nie nie ustą­piło, mógłby co prawda wziąć udział w wy­pra­wie, ale na wła­sne ry­zyko. Ted wy­zdro­wiał, lecz gdy 13 lipca po­in­for­mo­wał Radę Me­dyczną Ad­mi­ra­li­cji, że cierpi na gruź­licę, zgodę na­tych­miast cof­nięto. Zwłók­nie­nia w płu­cach ozna­czały, że nie na­daje się na członka eks­pe­dy­cji. Scott jed­nak uparł się, że Ted po­je­dzie na An­tark­tydę. Gruź­lica nie ma zna­cze­nia, oznaj­mił, skoro mło­dzie­niec wie, co mu grozi, a mimo to na­dal chce uczest­ni­czyć w wy­pra­wie. Po­sta­wił na swoim. Ted sza­lał z ra­do­ści.

Jadę. [...] Przy­jęli mnie na prze­kór wszyst­kiemu, je­śli tylko za­de­kla­ruję, że ro­bię to na wła­sne ry­zyko. Nie ob­cho­dzi mnie, czy prze­żyję, czy zginę. Jest tak, jak być po­winno, a więc jadę. Na tej wy­pra­wie stanę się męż­czy­zną[2].

Za­ko­chani i za­rę­czeni mło­dzieńcy nie de­kla­rują za­zwy­czaj, że nie ob­cho­dzi ich ry­zyko ry­chłej śmierci. Ted sza­leń­czo ko­chał Ory, ale wy­prawa na An­tark­tydę prze­sło­niła mu cały świat. Za­sta­na­wiał się na­wet, czy nie po­wi­nien ze­rwać za­rę­czyn.

Za­nim jesz­cze otrzy­mał ofi­cjalną zgodę na wy­jazd, za­czął uczest­ni­czyć w pla­no­wa­niu eks­pe­dy­cji. Po­je­chał do Dun­dee, by obej­rzeć sta­tek, na któ­rego po­kła­dzie miał po­pły­nąć na ląd po­łu­dniowy. Stu­dio­wał an­tark­tyczne ptac­two i wy­py­cha­nie zwie­rząt w Mu­zeum Hi­sto­rii Na­tu­ral­nej, uczest­ni­czył w roz­ma­itych ko­la­cjach i uro­czy­sto­ściach, po­zna­wał przy­szłych to­wa­rzy­szy wy­prawy. Ory pra­co­wała w szkole w Chel­ten­ham, wi­dy­wała się z Te­dem tylko w week­endy, je­śli aku­rat ba­wił z po­wro­tem w domu ro­dzin­nym. Pod­czas fe­rii wiel­ka­noc­nych zdo­łali spę­dzić ra­zem nieco wię­cej czasu. Wy­brali się do We­ster­ham w Kent, by za­trzy­mać się u Hop­kin­sów, któ­rzy za­miesz­kali tam po wy­pro­wadzce z Bat­ter­sea[3]. Ted co­dzien­nie do­jeż­dżał do Lon­dynu do pracy. Na ko­niec jakże krót­kich wspól­nych dni od­wie­dzili ma­co­chę Ory w East­bo­urne.

W maju sta­tek Di­sco­very przy­pły­nął do Lon­dynu i od­tąd Ted zu­peł­nie nie miał już czasu na sprawy pry­watne. Ca­łym ser­cem pra­gnął po­ślu­bić Ory, nie wie­dział jed­nak, czy ma prawo żą­dać od niej wiel­kich wy­rze­czeń zwią­za­nych z by­ciem żoną po­lar­nika. Jego matka zde­cy­do­wa­nie sprze­ci­wiała się mał­żeń­stwu. W tam­tych cza­sach wy­ka­zy­wa­nie się cier­pli­wo­ścią i wierne cze­ka­nie na uko­cha­nego sta­no­wiło obo­wią­zek nie­jed­nej cno­tli­wej mło­dej nie­wia­sty. Wiele ko­biet go­dziło się na tego ro­dzaju roz­łąkę. Eks­pan­sja im­pe­rium oraz wojny to­czone w Afryce Po­łu­dnio­wej ozna­czały, że żony urzęd­ni­ków i żoł­nie­rzy mu­siały roz­sta­wać się z nimi na całe mie­siące lub na­wet lata. Nie ocze­ki­wano, że edwar­diań­scy mał­żon­ko­wie będą przez całe ży­cie miesz­kali pod jed­nym da­chem, mu­sieli na­to­miast spło­dzić po­tom­stwo. Tym­cza­sem matka Teda nie chciała, by jej syn, osła­biony cho­robą, brał na sie­bie taką od­po­wie­dzial­ność. Pra­gnęła, aby był wolny i mógł sku­pić się na cze­ka­ją­cych go za­da­niach, za­miast mar­twić się żoną i dziećmi, któ­rzy po­zo­stali w An­glii[4].

13 lipca 1901 roku Ory otrzy­mała te­le­gram od Teda – uko­chany po­in­for­mo­wał ją, że kwe­stia jego udziału w wy­pra­wie zo­stała prze­są­dzona, a więc pora pla­no­wać ślub. Naj­wy­raź­niej po­rzu­cił wszel­kie wąt­pli­wo­ści. Trzy dni póź­niej po­brali się w ko­ściele św. Ma­rii Mag­da­leny w Hil­ton w Cam­brid­ge­shire, gdzie oj­ciec Oriany pia­sto­wał sta­no­wi­sko wi­ka­riu­sza. Oriana miała dwa­dzie­ścia sześć lat, Ted był od niej o trzy lata star­szy.

Panna młoda wy­glą­dała urze­ka­jąco w bia­łej sa­ty­no­wej sukni ob­szy­tej szy­fo­nem i ko­ronką. Na gło­wie miała tiu­lowy we­lon i wia­nek z kwia­tów po­ma­rań­czy, w dłoni trzy­mała bu­kie­cik bia­łych li­lii. [...] Miesz­kańcy wio­ski przy­byli licz­nie, by oglą­dać tę ra­do­sną uro­czy­stość[5].

Był prze­piękny letni dzień, ko­ściół zo­stał ozdo­biony bia­łymi kwia­tami, wy­peł­niała go mu­zyka. Rolę dru­hen ode­grały Con­nie, sio­stra Ory, i Polly, sio­stra Teda. Każda przy­wdziała długą suk­nię z mięk­kiego bia­łego je­dwa­biu ob­szytą ko­ronką i duży czarny ka­pe­lusz, w dło­niach trzy­mały bu­kie­ciki róż[6]. Na znak ża­łoby po kró­lo­wej Wik­to­rii za­ło­żyły czarną prze­pa­skę na lewe ra­mię. Fran­cis, oj­ciec Oriany, po­pro­wa­dził ją do oł­ta­rza, ce­re­mo­nię od­pra­wił zaś wie­lebny Hop­kins, dzięki któ­remu pań­stwo mło­dzi po­znali się cztery lata wcze­śniej w Bat­ter­sea. Funk­cja świadka przy­pa­dła Ber­nar­dowi, bratu Teda, który do­piero co wró­cił z wojny w Afryce Po­łu­dnio­wej. Ad­rian, trzy­na­sto­letni brat Ory, za­grał na or­ga­nach[7]. We­sele od­było się na ple­ba­nii w Hil­ton. Na­stęp­nie Ory, która naj­bar­dziej lu­biła nie­bie­skie su­kienki, ele­ganc­kie ka­pe­lu­sze z sze­ro­kimi ron­dami i piękne buty[8], prze­brała się w „sza­ro­nie­bie­ski strój po­dróżny ob­szyty gi­piurą i ka­pe­lusz ze stru­simi pió­rami”, by wy­ru­szyć z mę­żem do jego domu w Pin­ner i za­cząć wspólne ży­cie[9].

Wśród pre­zen­tów zna­la­zła się piękna trzy­po­zio­mowa pa­tera z wy­gra­we­ro­wa­nym na­pi­sem: „Panu E. A. Wil­so­nowi w dniu ślubu z panną O. F. So­uper, sir Cle­ments Mar­kham, K. C. B. oraz do­wódcy i per­so­nel na­ukowy eks­pe­dy­cji S. S. Di­sco­very, 16 lipca”[10]. Pa­trząc na nią, Oriana my­ślała za­pewne o nad­cho­dzą­cej wy­pra­wie – po­dob­nie jak dzie­więć dni póź­niej, gdy jej nowo po­ślu­biony mąż spo­rzą­dził te­sta­ment[11]. Spę­dzili ze sobą za­le­d­wie dwa ty­go­dnie, krótki mie­siąc mio­dowy upły­nął im na szy­ko­wa­niu się do roz­łąki i po­że­gna­niach z ro­dziną. Oriana przy­się­gła so­bie, że spro­sta wy­zwa­niu, które po­sta­wił przed nią los, rzu­ciła się za­tem w wir pracy i po­ma­gała mę­żowi w przy­go­to­wa­niach. Uszyła mu flagę na sa­nie (na­le­żało to do obo­wiąz­ków żon po­lar­ni­ków z wyż­szych klas spo­łecz­nych), wy­ha­fto­wała na niej herb wła­snego pro­jektu oraz de­wizę. Wy­dzier­gała mę­żowi weł­niane ka­mi­zelki, pod­czas gdy Polly za­dbała o czapki. Na ko­niec przy­go­to­wała mu na drogę ma­ślane i im­bi­rowe cu­kierki[12].

Dzień po ślu­bie pierw­szy raz obej­rzała Di­sco­very, sta­tek, na któ­rym Ted miał po­pły­nąć na An­tark­tydę. Cu­mo­wał w Por­cie Wschod­nio­in­dyj­skim w Lon­dy­nie, gdzie szy­ko­wano go do po­dróży, ła­do­wano wę­giel, pro­wiant i sprzęty na­ukowe. Bu­dził ogromne za­in­te­re­so­wa­nie pu­bliki, co rusz zja­wiali się też roz­ma­ici dy­gni­ta­rze, któ­rzy chcieli zo­ba­czyć na wła­sne oczy, jak idą przy­go­to­wa­nia. Ory po­znała wielu uczest­ni­ków eks­pe­dy­cji i mo­gła te­raz le­piej wy­obra­zić so­bie, jak bę­dzie wy­glą­dało ży­cie jej męża przez kilka na­stęp­nych lat. Parę dni póź­niej dum­nie opro­wa­dziła po statku dwa­dzie­ścioro krew­nych.

31 lipca Di­sco­very ru­szył w drogę. Lu­dzie wi­wa­to­wali, gdy pły­nął Ta­mizą. Ted miał wsiąść na sta­tek w Co­wes na wy­spie Wi­ght, do­stał bo­wiem spe­cjalne po­zwo­le­nie, by spę­dzić nieco do­dat­ko­wego czasu z młodą żoną. Oriana przez kilka bez­cen­nych dni miała go tylko dla sie­bie[13]. Było im ra­zem cu­dow­nie, szybko utwier­dzili się w prze­ko­na­niu, że do­sko­nale do sie­bie pa­sują. Po pierw­sze, da­rzyli się na­wza­jem lo­jal­no­ścią. Po dru­gie, choć Ted ode­brał znacz­nie lep­sze wy­kształ­ce­nie, Ory była nie­zwy­kle by­stra i mą­dra, to­też oka­zała się bez­cenną po­moc­niczką we wszyst­kich spra­wach zwią­za­nych z pracą. „Osią­gną­łem naj­wyż­sze szczę­ście dane śmier­tel­ni­kom”, pi­sał do przy­ja­ciela, Johna Fra­sera[14].

Sta­tek do­tarł do Co­wes, gdzie prze­by­wał król Edward VII, pa­tro­nu­jący wy­pra­wie. 3 sierp­nia Ory po­mo­gła mę­żowi spa­ko­wać do­by­tek z miesz­ka­nia w Pin­ner. Wie­działa, że po­winna do­brze dbać o wspo­mnie­nia o tym krót­kim wspól­nie spę­dzo­nym cza­sie – mu­siały jej wy­star­czyć na wiele lat. Ted pi­sał w dzien­niku:

Jakże trudno było uda­wać we­so­łość. [...] Nie­stety, nie za­bra­kło pła­czów i szlo­chań. [...] Ze smut­kiem opusz­cza­li­śmy dom, w któ­rym była nam dana naj­wspa­nial­sza szczę­śli­wość, ja­kiej można za­znać w tym, a może rów­nież w przy­szłym ży­ciu. Mój Boże! Tak do­brze było nam w tym miej­scu![15]

Ostat­nia wspólna noc, spę­dzona w ho­telu Gro­sve­nor w So­uth­sea, sta­no­wiła za­po­wiedź ich przy­szłego ży­cia: Ted pra­co­wał do późna, chciał bo­wiem do­koń­czyć ra­port na te­mat fok dla Mu­zeum Hi­sto­rii Na­tu­ral­nej, Ory zaś po­ma­gała mu i prze­pi­sy­wała tekst. 5 sierp­nia król Edward VII i kró­lowa Alek­san­dra zo­stali ugosz­czeni na po­kła­dzie Di­sco­very przez sir Cle­mentsa Mar­khama. Prze­pro­wa­dzili in­spek­cję, przed­sta­wiono im też za­łogę[16]. Kiedy tylko para kró­lew­ska opu­ściła sta­tek, po­zwo­lono wró­cić ro­dzi­nom człon­ków wy­prawy. Po obie­dzie Ory, która miała prze­no­co­wać w ho­telu, po­pły­nęła na ląd. Przez cały dzień mę­czył ją strasz­liwy ból głowy, spo­wo­do­wany za­pewne my­ślą o zbli­ża­ją­cym się nie­uchron­nie osta­tecz­nym po­że­gna­niu z mę­żem. Tam­tej nocy spała sama. Wie­działa, że musi się do tego przy­zwy­czaić.

Na­za­jutrz rano, 6 sierp­nia 1901 roku, wró­ciła na sta­tek, by po­że­gnać się z Te­dem. Przy­wdziała na tę oka­zję szarą su­kienkę i czarny ka­pe­lusz. Stali ra­zem na po­kła­dzie, gdy sta­tek wy­pły­wał z Co­wes, od­pro­wa­dzany przez nie­zli­czone łódki. Na brzegu ty­siące lu­dzi wi­wa­to­wały na cześć dziel­nych po­lar­ni­ków. Ro­dziny pra­gnęły zo­stać na statku tak długo, jak to moż­liwe. Di­sco­very przy­był wkrótce do Yar­mo­uth, gdzie Ory mu­siała zejść na ląd. Na ko­niec wci­snęła mę­żowi do ręki nie­wielki święty ob­ra­zek. Obie­cał nie roz­sta­wać się z nim aż do po­wrotu. Do­trzy­mał słowa – cza­sami trzy­mał go na­wet w kie­szonce pi­żamy[17].

Ory sta­rała się być dzielna, choć na­prawdę dużo ją to kosz­to­wało. Za­le­d­wie trzy ty­go­dnie po ślu­bie przy­szło jej wy­pra­wić męża w drogę, pró­bo­wała jed­nak po­wstrzy­mać łzy. „Po­że­gna­nie było bo­le­sne, lecz szczę­śliwe. [...] Uśmie­chała się do ostat­niej chwili. Była tak dzielna, jak to moż­liwe”[18]. Tym sa­mym wy­świad­czyła mę­żowi ogromną przy­sługę: Ted wy­ru­szał na po­łu­dnie prze­ko­nany, że żona wspiera go ca­łym ser­cem, i za­miast się o nią za­mar­twiać, mógł sku­pić się wy­łącz­nie na cze­ka­ją­cych go wy­zwa­niach. Nie­po­dobna jed­nak wy­obra­zić so­bie, jak trudne było dla Oriany po­że­gna­nie go z ra­do­snym uśmie­chem na twa­rzy.

Znowu ra­zem

Gdy Ted wy­je­chał, Ory za­miesz­kała u jego ro­dzi­ców w We­stal i na­dal pra­co­wała w szkole Suf­folk Ho­use. Wa­ka­cje spę­dzała w domu ojca w Hil­ton. Po­dob­nie jak te­ścio­wie, słała do Teda li­sty. Za­sta­wały go w każ­dym por­cie, w któ­rym za­trzy­my­wał się Di­sco­very. Ted re­gu­lar­nie od­pi­sy­wał – nie­stety, czę­sto zda­rzało się, że kilka jego li­stów przy­cho­dziło do An­glii rów­no­cze­śnie, co utrud­niało wy­mie­nia­nie się naj­now­szymi wia­do­mo­ściami.

Po pew­nym cza­sie do We­stal do­tarł też eg­zem­plarz dzien­ni­ków Teda, sko­pio­wa­nych przez kalkę, „spo­rzą­dzo­nych przede wszyst­kim dla mo­jej żony”. Ro­dzina mo­gła do­wie­dzieć się o jego przy­go­dach, dzie­lić jego za­chwyt na wi­dok ro­ślin, drzew, zwie­rząt i pta­ków, które ob­ser­wo­wał pod­czas wy­prawy na kra­niec świata. Za­pi­ski pod­nio­sły Ory na du­chu, ich treść świad­czyła bo­wiem, że Ted nie­ustan­nie o niej my­śli. Nie za­po­mniał od­no­to­wać żad­nych uro­dzin, żad­nej rocz­nicy ślubu i za­rę­czyn. „Uro­dziny Ory, trze­cie, które mnie omi­nęły od czasu na­szego ślubu. Ależ męża so­bie zna­la­zła, bie­daczka”[1]. Czę­sto sia­dy­wał sa­mot­nie, by o niej roz­my­ślać. Wzru­szało ją, że na­zy­wał to „cza­sem po­świę­co­nym Ory”. „Dziś wie­czo­rem od­da­łem się wy­łącz­nie wspo­mi­na­niu Oriany”, pi­sał[2].

Nie za­mie­rzała cze­kać, aż Ted wróci do An­glii, po­sta­no­wiła więc spo­tkać się z nim w No­wej Ze­lan­dii, sta­no­wią­cej pierw­szy przy­sta­nek Di­sco­very w dro­dze po­wrot­nej z An­tark­tydy. Po­nadto wo­lała skró­cić po­byt w We­stal, gdyż miesz­ka­nie tam da­wało się jej we znaki. Ro­dzice Teda byli onie­śmie­la­jącą parą. Mary Agnes Wil­son uro­dziła się w Sankt Pe­ters­burgu w ro­dzi­nie an­giel­skich kup­ców, miała za­tem nie­ty­powe dzie­ciń­stwo. Choć dość wcze­śnie prze­pro­wa­dziła się z ro­dzi­cami do Chel­ten­ham, jej krewni na­dal czę­sto od­wie­dzali Ro­sję w in­te­re­sach. Była ko­bietą nie­zwy­kle re­li­gijną. Los ob­da­rzył ją ar­ty­stycz­nym tem­pe­ra­men­tem, in­te­re­so­wała się też przy­rodą. Przez pe­wien czas no­siła się z za­mia­rem za­ło­że­nia eks­pe­ry­men­tal­nej ho­dowli kur, aż w końcu wy­na­jęła farmę Crip­petts – uwiel­bianą przez Teda – i wcie­liła swoje plany w ży­cie. Stała się eks­pertką, na­pi­sała na­wet książkę The ABC Po­ul­try Book [ABC dro­biu]. Mąż Mary Agnes, dok­tor Edward Tho­mas Wil­son, przez po­nad trzy­dzie­ści lat pra­co­wał w szpi­talu ogól­nym w Chel­ten­ham. Trosz­czył się o los ubo­gich, niósł po­moc miesz­kań­com dziel­nic nę­dzy i nie­stru­dze­nie za­bie­gał, by rząd i wła­dze lo­kalne ze­chciały fi­nan­so­wać roz­ma­ite usługi z za­kresu ochrony zdro­wia i hi­gieny. Spo­łecz­ni­ko­stwo odzie­dzi­czyli po nim sy­no­wie, Ted i Jim, so­cja­li­sta za­an­ga­żo­wany w dzia­łal­ność na rzecz po­lep­sze­nia wa­run­ków pracy ro­bot­ni­ków.

Oriana miała wiele wspól­nego z ro­dzi­cami męża – choćby to, że w ży­ciu i pracy kie­ro­wała się przede wszyst­kim chrze­ści­jań­skimi przy­ka­za­niami. Po­dob­nie jak te­ścio­wie, uwiel­biała przy­rodę i sztukę. Po­nadto cała trójka ko­chała Teda. Edward Wil­son był bar­dzo przy­wią­zany do syna, Mary Agnes uwa­żała go za naj­by­strzej­sze i naj­we­sel­sze ze swo­ich dzieci[3]. Mimo to do­cho­dziło do pew­nych na­pięć. Mary Agnes na­dal uty­ski­wała, że syn przed wy­jaz­dem wziął ślub i że te­raz przy­szło jej zaj­mo­wać się jego żoną. Co wię­cej, Wil­so­no­wie nie zdą­żyli do­brze po­znać Oriany, za­nim za­pro­sili ją pod swój dach. Ory była rze­czowa i czę­sto kry­tyczna, choć nie­kiedy za­pewne gry­zła się w ję­zyk, by nie po­wie­dzieć o kilka słów za dużo. Tym­cza­sem Mary Agnes po­czuła za­zdrość, kiedy oka­zało się, że jej uko­chany syn na­pi­sał naj­pierw do nowo po­ślu­bio­nej żony, a nie do niej. Z pew­no­ścią nie po­mo­gło, że przy­pad­kiem otwo­rzyła list Teda do Ory (po­myłka wy­ni­kała stąd, że na ko­per­cie wid­niało na­zwi­sko „p. Edwar­dowa Wil­so­nowa”, co mo­gło od­no­sić się do obu ko­biet)[4]. Ted był świa­dom trud­nej sy­tu­acji, więc w li­stach do Polly, swo­jej ulu­bio­nej sio­stry, pro­sił ją o po­moc.

Do­łóż wszel­kich sta­rań, by za­ra­dzić za­zdro­ści ro­dzi­ców o li­sty, które ślę do domu. Wiem, że wszystko ad­re­suję do mo­jej Ory, jest wszakże moją żoną, ma naj­więk­sze prawo do wszyst­kiego, co mnie do­ty­czy, nadto zaś ko­cham ją tak, jak ni­kogo jesz­cze nie ko­cha­łem. I ona rów­nież ko­cha mnie, jak ni­gdy jesz­cze nie ko­chała. Okrutna jest ta roz­łąka, zrzą­dzona przez Pana. Mu­szę ro­bić, co tylko się da, żeby po­móc Ory ją prze­trwać[5].

Li­sty Teda do ro­dziny do­wo­dzą, że ogrom­nie ko­chał swoją młodą żonę i bar­dzo im­po­no­wała mu jej siła, któ­rej do­wody dała pod­czas jego nie­obec­no­ści.

Choć da­rzy­łem ją ogrom­nym za­ufa­niem, nie przy­pusz­cza­łem, że z mi­ło­ści zdo­bę­dzie się na ta­kie wy­rze­cze­nia. Nie do­my­ślasz się na­wet, jak bar­dzo ją z tego po­wodu po­dzi­wiam. Rzecz ja­sna, ogrom­nie mi za nią tę­skno i nie­ustan­nie czuję w sercu jej brak[6].

Siła Ory i jej wspar­cie do­da­wały mu otu­chy, spra­wiały, że ła­twiej było mie­rzyć się z an­tark­tycz­nymi wy­zwa­niami. „Czuję się na­prawdę zdrowy i szczę­śliwy. Jakże mo­głoby być ina­czej, skoro Ory jest mi opoką” – pi­sał[7]. Ro­dzice Teda szybko uświa­do­mili so­bie, że sy­nowa od­grywa ogrom­nie ważną rolę w jego przy­go­dzie. Oriana wy­ka­zała się bo­daj naj­waż­niej­szą ce­chą wy­ma­ganą od żony po­lar­nika, a mia­no­wi­cie de­ter­mi­na­cją, by nie oka­zy­wać smutku ani stra­chu. Źró­dłem jej od­wagi były bez­gra­niczne od­da­nie mę­żowi oraz silna wiara w mi­sję po­wie­rzoną mu przez Boga. Stąd wła­śnie brały się sto­icyzm i hart du­cha Oriany, nie­zbędne, by prze­trwać trudne lata i wspie­rać Wil­so­nów. Ted wie­rzył, że Bóg ka­zał mu po­je­chać na An­tark­tydę i że roz­łąka to cena, jaką trzeba za­pła­cić za szczę­śliwą wspólną przy­szłość, cza­sem jed­nak w jego li­sty wkra­dał się fa­ta­lizm, co bu­dziło nie­po­kój ad­re­satki.

Ory mu­siała się wy­si­lać, by od­pę­dzać czarne my­śli, zwłasz­cza po tym, jak w wi­gi­lię Bo­żego Na­ro­dze­nia 1901 roku Di­sco­very wy­ru­szył z No­wej Ze­lan­dii i po­pły­nął ku lą­dowi po­łu­dnio­wemu. Dzięki uprzej­mo­ści Eastern Exten­sion Te­le­graph Com­pany człon­ko­wie eks­pe­dy­cji mo­gli za darmo wy­słać ostat­nie wia­do­mo­ści do bli­skich. Po­tem wszelka łącz­ność ze stat­kiem i uczest­ni­kami wy­prawy zo­stała ze­rwana[8]. Oriana przez co naj­mniej rok nie mo­gła li­czyć na żadne wie­ści od męża. No­wych li­stów na­le­żało się spo­dzie­wać do­piero po wy­pra­wie statku po­moc­ni­czego Mor­ning, który miał po­pły­nąć na An­tark­tydę i spo­tkać się z Di­sco­very. Ory li­czyła, że przy oka­zji Ted wróci do No­wej Ze­lan­dii. Za­mie­rzała tam na niego cze­kać.

W stycz­niu 1903 roku wy­ru­szyła za­tem w trwa­jącą sie­dem­dzie­siąt pięć dni po­dróż w to­wa­rzy­stwie swo­jej sio­stry Con­nie, która przy­jęła pracę na­uczy­cielki w szkole mi­syj­nej na Wy­spie Pół­noc­nej. Od­wie­dziły swo­jego brata Wo­od­forda, pra­cu­ją­cego w szkole w Mar­ton, na­stęp­nie po­cią­giem wy­brały się na Wy­spę Po­łu­dniową, a kon­kret­nie do Chri­st­church, gdzie mie­ściła się no­wo­ze­landzka baza eks­pe­dy­cji Di­sco­very[9]. Sta­tek po­moc­ni­czy po­wra­ca­jący z An­tark­tydy miał za­wi­nąć do po­bli­skiego portu Lyt­tel­ton. Ar­ma­tor Jo­seph Kin­sey, agent eks­pe­dy­cji w No­wej Ze­lan­dii, ugo­ścił Ory w swo­jej re­zy­den­cji War­ri­moo. 25 marca ro­ze­szła się wieść, że do portu zbliża się sta­tek. Ory po­bie­gła na jego spo­tka­nie, wkrótce jed­nak oka­zało się, że to Mor­ning, a nie Di­sco­very. Młodą ko­bietę cze­kało jesz­cze więk­sze roz­cza­ro­wa­nie: za­łoga przy­wio­zła wie­ści, że po­lar­nicy po­sta­no­wili spę­dzić zimę na An­tark­ty­dzie. Ted nie wró­cił do domu.

Był to po­tężny cios. Ory zda­wała so­bie sprawę z ta­kiej ewen­tu­al­no­ści, mimo to pełna na­dziei po­je­chała do No­wej Ze­lan­dii. Te­raz mu­siała przy­go­to­wać się na ko­lejny rok bez Teda. Za­łoga Mor­ning do­star­czyła jej li­sty od męża i ko­pię jego dzien­nika, a także wia­do­mość od Scotta. Do­wódca eks­pe­dy­cji wie­dział, że wieść o dal­szej roz­łące bę­dzie dla Ory wstrzą­sem i ogrom­nym roz­cza­ro­wa­niem, to­też, aby ulżyć jej w cier­pie­niu, pod­kre­ślał, że Ted oka­zał się wprost nie­za­stą­piony.

Zo­sta­li­śmy pod­dani nie­jed­nej cięż­kiej pró­bie i je­śli spo­tkają nas ko­lejne, mam na­dzieję, że bę­dzie mi to­wa­rzy­szył czło­wiek po­kroju Pani męża. [...] Je­stem prze­ko­nany, że wróci do domu cało i w lep­szym zdro­wiu niż na po­czątku po­dróży. Ufam nadto, że mimo roz­cza­ro­wa­nia bę­dzie dla Pani po­cie­chą, iż jej mał­żo­nek ma się do­sko­nale i wszy­scy da­rzymy go ogrom­nym sza­cun­kiem[10].