Wampirzyca i Wiedźma - Francesca Flores - ebook + audiobook + książka

Wampirzyca i Wiedźma ebook i audiobook

Flores Francesca

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Są dla siebie największym zagrożeniem… i jedyną nadzieją.

Ava i Kaye to najlepsze przyjaciółki… a przynajmniej były nimi do pewnej nocy dwa lata temu, kiedy wampiry przebiły się przez magiczną barierę chroniącą miasto. Podczas ataku zginęła mama Kaye, a Ava została zmieniona w wampira. Teraz Ava żyje w zamknięciu, pod opieką matki, która potrzebuje jej magii, i okrutnego ojczyma. Dziewczynie wydaje się, że jedyną szansą na godne życie jest ucieczka do lasu, gdzie być może zdoła dotrzeć do nieśmiertelnej królowej wampirów. Problem w tym, że w tej drodze do wolności pomóc jej może tylko Kaye – Kaye, która ukończyła trening na wiedźmę Płomienia i jest gotowa zabić każdego krwiopijcę, którego spotka. Łowczyni zgadza się wesprzeć Avę w podróży przez las, licząc na to, że uda jej się przechytrzyć dawną przyjaciółkę. Żadna z nich nie zdaje sobie jednak sprawy, co czeka je po drodze… I że jedną z tych niespodzianek może być miłość.

Francesca Flores w dzieciństwie czytała każdą książkę fantasy, która wpadła jej w ręce. Kiedy nie pisze i nie czyta, spędza czas na podróżach, tańcu (kocha jazz i balet), ćwiczeniu cyrkowych akrobacji i spacerowaniu po ukochanym San Francisco. „Wampirzyca i Wiedźma”, queerowy retelling Roszpunki, to jej trzecia książka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 34 min

Lektor: Klaudia Bełcik

Oceny
3,6 (54 oceny)
11
18
17
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KasiaOk

Dobrze spędzony czas

Daję tej książce 4,5/5⭐ Na początku historia była trochę niejasna, trudno było mi się wgryźć w historię i świat fantasy jaki stworzyła autorka. Jednak po czterech rozdziałach akcja się rozwinęła, ciężko było oderwać się od tej historii. Bardzo podobał mi się dynamizm historii i balans pomiędzy spokojniejszymi momentami a akcją. Jak dla mnie wszystko miało sens i naprawdę spodobał mi się świat jaki został tutaj przedstawiony. Jedyne co wprowadził drobny zgrzyt to ostatnie rozdziały i ostateczne walki. Czasami było to pójście na łatwiznę co średnio mi się podobało. I dlatego zabieram połowę gwiazdki bo poza tym fragmentem, historia była ciekawa i świetnie opisana. Cieszę się, że tutaj wątek romantyczny nie był głównym w tej powieści. Za to wiele było wspomnianych o sile przyjaźni i co tak naprawdę kierowało decyzjami postaci, nawet tych bardziej negatywnych. Można się zdziwić jak czasami możemy być podobni nawet do naszych wrogów.
20
xkari92x

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka 😊
20
Makoos98

Nie polecam

matko jedyna, ale bieda. sztampowy świat, słabo napisane, jednowymiarowe postacie. zero jakiejś swojej tożsamości. DNF po 8 rozdziałach
10
sylwiaczyta1

Dobrze spędzony czas

Mega dobrze się czytało
10
forxiga

Całkiem niezła

Ma potencjał ale zrobiło się love story lgbt. Schemat silnych kobiet a słabych, beznadziejnych mezczyzn.
00

Popularność




Tytuł oryginału

THE WITCH AND THE VAMPIRE

Copyright © 2023 by Francesca Flores

All rights reserved

Projekt okładki

Olga Grlic

Ilustracja na okładce

Colin Verdi

Redaktor prowadząca

Jadwiga Mik

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Beata Buko

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8352-605-8

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Dla M., L., S. i N.

CZĘŚĆ 1

WIEŻA I MUR

ROZDZIAŁ 1

– AVA –

Głęboko w lasach ciemność się czai.

Jej imię Kasjopeja, królowa nieumarłych

o ustach splamionych krwią.

Prowadzi poddanych do zdobyczy –

do ludzi i wiedzących, którzy zgubili drogę.

Przyciąga w objęcia z udręczonym krzykiem,

który nigdy się nie kończy.

Krew się leje, wkraczają cienie,

ale pragnienie nigdy nie umiera.

Dziennik, autor nieznany

Zamykam dziennik, gdy słyszę na dole skrzypienie deski. Nasłuchuję uważnie, czy ktoś nie idzie. Zenos pewnie już się obudził, co oznacza, że on i moja matka wkrótce przyjdą do mnie na strych, a ja będę musiała odgrywać rolę posłusznej córki.

Stojąc na łóżku, odsuwam luźną płytkę na suficie. Kurz opada mi na twarz, gdy umieszczam za nią dziennik, który opowiada o wampirzej królowej Kasjopei i wampirach w Arborren. Dotykam innych ukrytych tam drobiazgów: lalki, którą dała mi matka, kiedy jeszcze kochałyśmy się nawzajem, rubinowego naszyjnika, który przywiozła mi z podróży, tkanej chusty podarowanej mi przez dawną szkolną przyjaciółkę Kaye.

Jeśli uda mi się dzisiaj uciec, większość tych rzeczy będę musiała zostawić. Ściskam rękę lalki, po czym odkładam płytkę z powrotem na miejsce i zeskakuję z łóżka.

Wkrótce matka przyjdzie, by znów mnie zabrać. Może sobie wmawiać, że trzyma mnie tu dla mojego dobra, ale wiem, jak jest naprawdę: ona potrzebuje mnie bardziej niż ja jej.

Łapię za miotłę, zamiatam podłogę i co kilka sekund wyglądam przez zachodnie okno. Są w nim srebrne kraty, ale nie zasłaniają mi widoku na ciągnący się aż po horyzont las. Moje niebijące serce raduje się tym pejzażem: strzelisty dąb, złotozielone liście oświetlone świtem i blada, mieniąca się bariera, która otacza wszystko. Wyobrażam sobie słodki jak dym zapach drzew i ogarnia mnie głębokie pragnienie, by znaleźć się pomiędzy nimi.

Kiedy kończę zamiatać pokój, biorę się do układania szalików i rękawiczek; zrobiłam je na drutach, żeby zająć sobie czymś czas. Ignoruję pulsowanie w gardle, które podpowiada, że wkrótce będę potrzebować krwi. Moje włosy, tak długie, że niemal dotykają podłogi, zaczepiają o wystające gwoździe i stosy książek, gdy poruszam się po pokoju, ale jestem do tego przyzwyczajona i w ogóle mi to nie przeszkadza. Po prostu wyrywam całe pasmo, tłumiąc uśmiech, gdy spada ono na podłogę. Nie wolno mi obcinać włosów, ale tak mogę się pozbyć choćby ich części.

Potem wycieram kurz z książek o literaturze i matematyce, które daje mi matka, zazwyczaj ich nie dotykam, bo wszystko, co powinnam wiedzieć, znalazłam w dzienniku: na drzewach czeka cały świat wampirów.

Słabo mieniąca się bariera wokół lasu zapewnia ludziom bezpieczeństwo, zamyka w nim wampiry. Ten las to jednak rozległe terytorium, wampiry poruszają się tam swobodnie. Rządzi nimi królowa o imieniu Kasjopeja. Objęła przywództwo, kiedy je uwięziono, i zmieniła las w azyl, gdzie jej poddanym nie grozi żadne niebezpieczeństwo ze strony śmiertelników, którzy chcą ich zniszczyć. Ta bariera tak samo chroni ludzi, jak i wampiry.

Nocą, gdy wszystko cichnie, z lasu wołają mnie szepty.

Słyszę je od dwóch lat. Tysiące głosów wśród drzew. Nigdy nie rozumiem, co mówią, ale pamiętam straszne historie przekazywane dzieciom w szkole: jeśli podejdziesz za blisko drzew i wampir cię zawoła, to już za późno, wypije twoją krew.

Szepty, które słyszę w nocy, muszą pochodzić od wzywających mnie wampirów. Muszą.

Ucieknę i dołączę do nich. Wykorzystam całą wiedzę z dziennika, by dotrzeć do królowej. Będę podążać za szeptami.

Przez cienką podłogę słyszę, jak matka zbiera dokumenty, pisze listy i pakuje ubrania do kufra na wyjazd. Nigdy nie śpi, podobnie jak ja.

Gdy słyszę kroki na schodach, ogarnia mnie panika. Drewniane stopnie są stare i zniszczone, i skrzypią pod każdym naciskiem. To musi być Zenos. Matka nie narobiłaby tyle hałasu. Powtarzam sobie w myślach szczegóły planu.

Idź przed szafę, Ava, i uchyl drzwi.

Podchodzę do mebla, który stoi między wejściem do pokoju a toaletką. Potykam się, gdy stopa zaplątuje mi się we włosy, po czym otwieram szafę na szerokość dłoni.

Drzwi do pokoju otwierają się i do środka wkracza mój ojczym, mężczyzna o szczurowatym nosie i wąskich ustach, stalowoszarych oczach, szpakowatych włosach i szczupłym ciele, o wiele silniejszy, niż mogłoby się wydawać. W jednej ręce trzyma świecę – migoczący blask jej płomyka uwypukla zagłębienia pod jego oczami. W drugiej niesie mały gliniany kubek.

– Czekałaś na progu? – pyta mnie z uniesioną brwią. Sztywnieję, gdy zamyka za sobą drzwi. – Chciwa z ciebie bestyjka.

Jego słowa brzmią jak obelga, ale wiem, że po prostu próbuje mnie wyprowadzić z równowagi. Wysuwa przed siebie naczynie wypełnione po brzegi głębokoczerwonym płynem, który sprawia, że ślina napływa mi do ust, a myśli stają się mętne. Znajomy tępy ból pulsuje mi w dziąsłach i ogarnia mnie pragnienie, by zatopić w czymś kły. Nigdy nie lubiłam miedzianego zapachu posoki – w tej woni jest coś złowrogiego. Przypomina mi, że naprawdę piję ludzką krew.

Po plecach przebiega mi dreszcz i powtarzam sobie w myślach, że nigdy nikogo nie zabiłam ani nie skrzywdziłam. Zrobiono ze mnie wampirzycę wbrew mojej woli. Muszę pić tę krew, aby przeżyć.

Odsuwam na bok wątpliwości i poczucie winy, po czym wyciągam rękę po kubek. Zenos trzyma go przez sekundę dłużej, niż musi, po czym szarpie w tym samym momencie, co ja. Otwieram szeroko oczy. Chyba nie odbierze mi krwi, prawda? Czy to jakiś nowy eksperyment?

– Nie musisz ukrywać pragnienia – mówi drwiąco i zanosi się chichotem. Jego brudne palce ocierają się o moje, gdy wypuszcza naczynie. – To fascynujące, jak krew wypełnia żyły i sprawia, że ciało funkcjonuje niczym dobrze naoliwiona maszyna.

Ignoruję go i piję z kubka. Kiedy krew spływa mi na język, delektuję się nią, jej smak rozbudza moje zmysły, rozświetla mnie, jakbym od ostatniego posiłku przebywała w ciemnej jaskini. Świat staje się jaśniejszy; widzę każdą drobinę kurzu, która opada na moją skórę, każdą mrówkę, która pełza po deskach tego strychu, słyszę, jak matka bazgrze coś piórem dwa piętra niżej. Wypełnia mnie pewność siebie, aż w końcu ucieczka wydaje mi się nie tylko możliwa, ale i łatwa.

Znów czuję, że żyję.

Może picie krwi czyni mnie w oczach ludzi potworem, ale ogarnia mnie tak przyjemne uczucie, że na chwilę przestaję się tym przejmować.

Zenos przygląda się każdej drobnej zmianie wyrazu mojej twarzy z błyskiem zachwytu w oku. Zawsze unikam patrzenia w lustro, gdy piję, ale wiem, jak teraz wyglądam: mam widoczne żyły pod oczami, rozszerzone źrenice, kły wystają mi spod warg. Wkrótce to wszystko zniknie. Nie ma znaczenia, czy Zenos się teraz gapi; jeśli tylko zachowam przytomność umysłu i będę realizować swój plan, wydostanę się stąd, a on już nigdy na mnie nie spojrzy.

– Mama jest już prawie gotowa do podróży? – pytam przyjaznym tonem, żeby nie wzbudzić podejrzeń.

– Tak ci zależy na tym, by Eugenia wyjechała? – odpowiada, po czym idzie w moją stronę. Z całych sił staram się nie patrzeć na szafę i w żaden sposób się nie zdradzić. – Kiedy wyjedzie, oboje będziemy się całymi dniami nudzić. Ja oczywiście wybiorę się do miasta, ale wiem, że ty nie będziesz miała co robić. Od czasu do czasu zaproszę cię na dół, żebyś sobie tam ze mną posiedziała, dobrze?

– Brzmi cudownie – mówię, zmuszając się do uśmiechu. Wolałabym zostać zamknięta na tym strychu na kolejne dwa lata, niż spędzać z nim czas sam na sam.

Zenos odwraca się do drzwi, ale zatrzymuje się w progu.

– Do zobaczenia za cztery godziny – mówi.

Po jego wyjściu mam tylko kilka sekund. Sięgam do wnętrza szafy pod gruby papier, który pomalowałam tak, by nie odróżniał się kolorem od drewnianego dna, po czym wyciągam kawałek materiału i małą spinkę do włosów. Podbiegam do drzwi i łapię za srebrną gałkę tuż przed zamknięciem. Zaciskam zęby z bólu, który mnie przeszywa – srebro to jeden z nielicznych sposobów na osłabienie wampira – szmatką blokuję mechanizm zamka, a następnie stukam spinką w klamkę, naśladując dźwięk zapadki. Matka przed zejściem zawsze sprawdza, czy drzwi są zamknięte, ale Zenos jest zbyt pewny swojej władzy nade mną, by zawracać sobie tym głowę.

Szmatka zadziałała. Gdy kroki Zenosa całkowicie cichną, przekręcam gałkę. Drzwi otwierają się bezszelestnie. Ogarnia mnie ulga – mój plan ma jednak szansę powodzenia.

Odkładam materiał i spinkę na fałszywe dno szafy i zatrzaskuję drzwi, żeby matka niczego nie zauważyła.

Dłoń wciąż mnie piecze, ale po skoku adrenaliny prawie nie zwracam uwagi na ból. Próba poszła doskonale. Teraz muszę tylko poczekać, aż matka wyjedzie.

Chwilę później to jej lekkie kroki rozlegają się na schodach. Dopadam toaletki i chwytam szczotkę do włosów, starając się przybrać spokojny wyraz twarzy. W odbiciu lustra uśmiecham się do niej, gdy otwiera drzwi i idzie w moją stronę.

– Dzień dobry, słodka dziewczynko.

Kładzie mi dłonie na ramionach i ściska mnie przez chwilę. Jej dotyk jest jak mrówki pełzające po skórze.

Jesteśmy tak bardzo podobne. Twarze w kształcie serca, smagła cera i długie, proste, czarne włosy z przedziałkiem pośrodku, tyle że jej kończą się na wysokości łokci, a moje sięgają kostek. Zanim zostałam wampirzycą, miałam skórę w ciepłym odcieniu, rozświetloną i pełną życia. Teraz jest matowa i nawet szczypanie w policzki nie zdoła jej nadać różowego koloru. Wargi mam bez­krwawe jak u trupa. Moja matka jednak… poradziła sobie. Rozgniecione jagody dodają jej ustom i policzkom barwy, a po godzinach spędzonych na ćwiczeniu oddechu przed lustrem nikt by nie zgadł, że jej płuca już nie funkcjonują. Nawet teraz widzę, jak jej klatka piersiowa stale się unosi i opada. Wkrótce wyjeżdża, ćwiczy więc nawet przy mnie. Jej ciemnobrązowe oczy łagodnieją, gdy napotykają moje spojrzenie w lustrze.

– Wybiorę dla ciebie coś pięknego do ubrania – mówi.

Kiwam głową i zaczynam czesać włosy, co zwykle zajmuje mi dobre pół godziny. Matka zaczyna grzebać w szafie, a ja prawie upuszczam szczotkę. Jeśli znajdzie fałszywą podłogę…

Ale ona tylko wyciąga białą bluzkę z wysokim czarnym kołnierzem i długą plisowaną czarną spódnicę. Wręcza mi ubrania, a potem zdejmuje jeden ze swoich pierścieni i mi go podaje: czarny z rubinem. Na klejnocie jest wygrawerowana litera A, inicjał mojego imienia.

– To będzie na tobie pięknie wyglądać – mówi matka, uśmiechając się do mnie, gdy podaje mi pierścień.

Usta lekko mi drgają.

– Nikt mnie nie zobaczy poza tobą i Zenosem.

– Tak, ale… – Jej oczy na chwilę ciemnieją, lecz zaraz potem kręci głową. – Zrób to dla mnie, proszę. W takich neutralnych kolorach twoja skóra wygląda na ciepłą i żywą. No, dalej, załóż to.

Zaciskam wargi i biorę od niej ubrania. Gdy je wkładam, ona chodzi po pokoju i nuci. Podobnie jak Zenosa, można by ją wziąć za zwykłą osobę, ale każdego ranka, kiedy przechadza się po moim strychu, czuję się, jakbym obserwowała lwa, który podąża za stadem jeleni, i próbowała odgadnąć, kiedy się na nie rzuci.

Matka uważnie przygląda się srebrnym kratom w moich oknach, sprawdza, czy nie ma luźnych gwoździ. Podnosi kołdrę z łóżka, zerka w poszewki na poduszki w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni czy narzędzi, których mogłabym użyć, aby się stąd wydostać. Potem idzie do stosu książek w rogu i bierze do ręki kilka po kolei, przerzuca strony.

Nagle gwałtownie spogląda na mnie, ale zanim zdąży mnie przyłapać na gapieniu się na nią, ja już patrzę na okno.

Światło świtu muska miasto Arborren, które widzę wyraźnie z czwartej kondygnacji naszego strzelistego, wąskiego domu. Dachy pokryte ciemnopomarańczową dachówką rozpościerają się w oddali nad żółto-białymi budynkami, Salą Rady Kryształu i Srebrną Dzielnicą z domami górników, targiem, na który chodziłam codziennie po szkole, bo nie chciałam wracać do domu, nad alejkami, którymi przechadzałam się z przyjaciółmi, Kaye i Tristanem. Arborren to duże miasto we wschodniej części Imperium Erlanis. Ludzie, wiedzący mężczyźni i wiedźmy to śmiertelnicy, którzy widzą tylko na odległość kilku przecznic, dostrzegają wyłącznie jaskrawe kolory i słyszą poranny śpiew ptaków.

Mój wzrok jest znacznie bystrzejszy, pozwala zobaczyć plamy na tych ładnych ścianach, sadzę na dachach – pamiątkę po tym, jak mieszczanie ostatnio podpalili stos dla wampira, i żołądek skręca mi się na samą tę myśl. Nigdy by mnie tu nie zaakceptowano. Jest tylko jedno miejsce, do którego mogę należeć: wampirza przystań w lesie z królową Kasjopeją.

A kiedy już ją znajdę, ostrzegę ją, powiem jej o mojej matce i o tym, co zamierza zrobić.

Skończywszy wreszcie poszukiwania, matka mruczy z zadowoleniem. Staram się nie okazywać ulgi, która mnie w tej chwili ogarnia.

– Wyglądasz ślicznie – mówi, gdy mam już na sobie bluzkę, spódnicę i pierścień. – Po moim wyjściu dokończ czesać włosy. Wyglądają pięknie, gdy są wyszczotkowane, jak wtedy, gdy byłaś małą dziewczynką.

Powstrzymuję grymas i słowa, które cisną mi się na język. Prosiłam o ścięcie włosów tysiące razy, ale ona upiera się przy takiej długości, a sama nie mam czym ich skrócić. W dzieciństwie nosiłam długie włosy, lecz często je podcinałam, żeby dało się jakoś żyć. Teraz ledwo mogę przez nie cokolwiek zrobić, ale matka lubi, gdy są właśnie takie, by przypominały jej o dziecku, którym kiedyś byłam. Zanim zostałam wampirem.

Zastanawiam się, czy mój porządny, niewinny i słodki wygląd pomaga jej poczuć się lepiej ze świadomością, że to ona zamknęła mnie w tej wieży.

Robi krok do przodu i wygładza kilka zmarszczek na moich rękawach. Otacza mnie ramionami, a ja czuję gulę w gardle. Ściskam ją przez sekundę dłużej niż zazwyczaj. Muszę stąd uciec, ale… to wciąż jedyny dom, jaki znam.

Wyrywa się z uścisku, po czym z zamyśleniem na twarzy zakłada mi włosy za uszy.

– Wrócę za tydzień. W tym czasie Zenos będzie się tobą opiekował.

– Nie chcę, żeby Zenos się mną opiekował – mruczę pod nosem. – Nie lubię go.

– To tylko człowiek, Ava. Nie może cię skrzywdzić.

Przełykam ślinę, po raz kolejny odsuwając od siebie wątpliwości dotyczące ich małżeństwa. Poznała go trzy lata temu, kiedy miałam piętnaście lat, a ona była świeżo upieczonym wampirem. Pobrali się po miesiącu. On pilnuje jej sekretów, a ona go toleruje – prawdopodobnie dlatego, że jest siostrzeńcem cesarza, a więc ma cenne znajomości. Nigdy mi nie uwierzyła, gdy opowiadałam jej o eksperymentach Zenosa i o zabawach, które mają miejsce, gdy ona wyjeżdża z miasta.

Matka kładzie mi dłonie na ramionach, a ja tężeję, bo wiem, co zaraz nastąpi. Zaczyna się od palącego odczucia w mojej klatce piersiowej. Pot pokrywa mi czoło. Zaciskam dłonie i przygryzam dolną wargę.

– Spokojnie – mówi matka twardym głosem. – Nic ci nie będzie.

Zmuszam się do rozluźnienia ramion, a potem pozwalam jej na to, co musi robić raz na tydzień. Zamyka oczy, z mojej klatki piersiowej wydobywa się tymczasem świat­ło i spływa wzdłuż rąk aż do jej dłoni. Od razu czuję się słabsza, jakbym miała upaść. Zamykam oczy i czekam, aż będzie po wszystkim.

Moc wiedzących jest największa po ukończeniu piętnastego roku życia; wtedy nadchodzą najcięższe lata ich edukacji w Arborren, kończy się zwykła szkoła i zaczynają się uczyć, jak opanować magiczne umiejętności, zanim moc osłabnie i się ustabilizuje – ale nawet później wiedźma wciąż może być niewiarygodnie silna, jeśli przejdzie odpowiedni trening w młodości. Przez kilka kolejnych lat nauki moc jest niemal nieokiełznana, groźna, ale i olśniewająca, gdy się jej używa. Wiedzący stają się potężniejsi w pobliżu młodych adeptów, gdy mogą czerpać z ich energii, by zasilić własną, pod warunkiem że ich magia jest tego samego typu co nasza. Matka jest wiedźmą Korzenia, tak jak ja, więc może czerpać moc ode mnie.

Jeśli wiedzący zostanie zabity i zamieniony w wampira, traci swoje moce – chyba że zginie właśnie w tych najlepszych latach.

Ja zachowałam moc, tylko że matka – lub jakakolwiek wiedźma Korzenia – może mi ją odebrać, nie zważając na moje protesty.

Jej ramiona, klatka piersiowa i twarz są skąpane w świetle. Robi miarowy wydech. Kiedy otwiera oczy, jej brązowe tęczówki błyszczą wewnętrznym ogniem, a ja się cofam. Minęły trzy lata, odkąd została wampirzycą. Jakaś dziecięca część mnie wciąż tęskni za kochającą mamą, jaką była kiedyś. Nie za tą żądną władzy kobietą, która zagraża bezpieczeństwu ludzi i wampirów.

Przez kilka pierwszych miesięcy po ich ślubie Zenos co wieczór wlewał w siebie o wiele za dużo miodu pitnego i zdradzał mi jej sekrety, gdy tylko matka była poza domem.

Takie jak plany zburzenia bariery otaczającej las.

Naciskałam go, by dowiedzieć się czegoś więcej, ale tylko bełkotał i machał ręką. Nie wiem, jak dokładnie matka chce przełamać barierę, lecz ma dostęp do tak wielu historycznych dokumentów i opowieści w Sali Rady, że jestem pewna, iż zebrała potrzebne informacje.

Matka podnosi rękę wnętrzem dłoni do góry. Chwilę później pojawia się wir powietrza, przynosi pył z zewnątrz; przelatuje pod drzwiami mojego pokoju, prawdopodobnie z otwartego okna na dole. Pył zbiera się na jej dłoni, wirując gwałtownie. Po kilku sekundach wyłania się z niego biały kwiatek z żółtym środkiem, o słodkim orzechowym zapachu – coś takiego mogła zrobić tylko wiedźma Korzenia, dzięki połączeniu z ziemią i wszystkim, co się w niej znajduje: glebą, skałami, roślinami, kwiatami, korzeniami.

Jagody na ustach, fałszywy oddech – tak dba o pozory, że jest śmiertelniczką. Ale tak naprawdę to jej moc przekonuje wszystkich, że nadal jest jedną z nich. Dzięki niej mogła pozostać w Krysztale, lokalnym samorządzie składającym się z kilkorga ludzi i wiedzących – najwyższym szczeblu władzy po cesarzu. Dzięki niej może też zabijać na obrzeżach Arborren bez wzbudzania podejrzeń.

– Doskonale – szepcze, nawet na mnie nie patrząc. Satysfakcja wypełnia jej oczy. Zdejmuje dłoń z mojego ramienia, a pode mną uginają się kolana. Kręci mi się w głowie i muszę złapać się oparcia fotela.

– Zenos wkrótce przyniesie ci trochę krwi, żebyś doszła do siebie. Będziesz ćwiczyć, gdy mnie nie będzie, prawda?

Natychmiast przytakuję, świadoma, że właśnie na taką odpowiedź liczy – często przysyła mi do pokoju rośliny, a czasem misę z ziemią i kamieniami, abym mogła trenować zdolności wiedźm Korzenia.

– Nie chcę, żeby twoje moce osłabły – mówi cicho. – Chronią nas, ale wkrótce nie będziemy musiały już ukrywać, kim jesteśmy. Kiedy wrócę, będziemy bezpieczniejsze niż kiedykolwiek, Ava.

„Kiedy wrócę…”. Przechodzi mnie dreszcz. Myślałam, że wybiera się w zwykłą podróż w sprawach związanych z Kryształem, co jednak, jeśli tym razem zamierza zniszczyć barierę i uwolnić wampiry? W tym tygodniu? Paniczny lęk przeszywa mnie na wskroś.

Jeśli jej się powiedzie, wiem, że ludzie i wiedzący ruszą do walki z nami, że niezliczone istoty stracą życie. Nie zyskamy w ten sposób wolności ani władzy. Ludzie odbiją las, a wampiry stracą dom i śmiertelnicy będą na nas polować.

Jeśli zaniosę tę informację Kasjopei, ona mnie ochroni. Przeciwstawi się mojej matce, nie dopuści, by bariera upadła i jej królestwo zostało zniszczone.

Gdyby istniał inny sposób, by powstrzymać matkę… By odzyskać tę kobietę, którą była wcześniej…

– Kiedy cię nie będzie… – zaczynam, a głos mam osłabiony i drżący. – Mogłabym wyjść na zewnątrz, choćby na godzinę czy dwie? Pójdę nawet z Zenosem.

Matka sztywnieje, choć zmiana jest tak nieznaczna, że śmiertelnik niczego by nie zauważył.

– Jeśli teraz opuścisz tę wieżę, to zginiesz, Ava – odpowiada ostro. – A ja zbyt ciężko walczyłam, by dać ci szansę na życie. Rozumiesz to, prawda? – Lekceważącym gestem wskazuje na okno za sobą. – Nie wiesz, jak tam jest. Oni nienawidzą takich jak my. Jesteś zbyt naiwna, zbyt słaba i zdecydowanie zbyt życzliwa, by przetrwać w tak okrutnym świecie. Śmiertelnicy twierdzą, że każdy, kto się od nich różni, musi zostać zabity. Nie wiesz, jak to jest, gdy można liczyć tylko na siebie. Licz więc na mnie, zaufaj mi, bo tylko ja zapewnię ci bezpieczeństwo.

W jej głosie pobrzmiewa ton nieznoszący sprzeciwu, a ja otwieram usta – po co? Mam się z nią kłócić, błagać ją, wściekać się na nią? Nie wiem, słowa zamierają mi w gard­le, a chwilę później matka wychodzi. Stuka obcasami o drewnianą podłogę. Drzwi się za nią zamykają. Pociąga za klamkę dwa razy, by się upewnić, że są zamknięte. Gałka po drugiej stronie nie jest srebrna, więc nie sprawia jej to bólu.

A potem już jej nie ma.

Ocieram łzy, które pojawiają mi się w kącikach oczu, świadoma, że to ostatni raz, kiedy widziałam matkę.

Opadam na fotel przy toaletce, ciało mam osłabione, umysł zamglony. Siły mogłyby mi przywrócić tylko sen i krew, ale na razie muszę skupić się na tym, by się stąd wyrwać.

Z dołu dobiegają mnie odgłosy ciężkiego kufra wleczonego po podłodze. Drzwi otwierają się i zamykają, matka żegna się z Zenosem, w domu zapada cisza. Z okna obserwuję, jak idzie ulicą z orszakiem strażników, którzy mają za zadanie chronić radnych Kryształu Arborren. Jeśli jej się uda, oni zginą, co do jednego, podobnie jak wszyscy inni w tym mieście. A ona dalej będzie czerpała moc ode mnie.

Wiem, że ludzie nienawidzą takich jak ja, a mimo to nie pozwolę, by spotkało ich nieszczęście. Słusznie boją się mnie i innych wampirów, które muszą pić krew, by przeżyć, ale ja wciąż jestem tą samą Avą, którą byłam dawniej. Nadal zależy mi na ludziach i na tym miejscu, nawet jeśli oni nigdy nie odwzajemnią moich uczuć. Dowiodę tego, ratując miasto, choćbym miała przekonać tym działaniem tylko samą siebie.

Godzinę później, kiedy już zdążyłam wyjąć dziennik oraz szal ze skrytki w suficie i schować je do poszewki, do której przyszyłam paski, słyszę kroki Zenosa na schodach. Odkładam poszewkę do szafy i wstaję płynnym ruchem.

Drzwi się otwierają i Zenos wchodzi do środka, trzymając w ręku kolejny malutki kubek z krwią.

– Czy tyle ci wystarczy? – pyta.

– Dziękuję, Zenosie – odpowiadam słodkim tonem, którego nie cierpię, ale który sprawia, że on promienieje. Żołądek skręca mi się z obrzydzenia, lecz przypominam sobie, że to niezbędne, by odzyskać wolność. Ta jedna uncja krwi nie wystarczy na długo, ale jeśli się postaram, to może Zenos nie zauważy, jak zakradam się na niższe piętro po kilka worków z krwią przechowywanych w chłodni ani jak wychodzę z domu. Potrzebuję tej krwi, żebym nie musiała martwić się o nią potem, podczas podróży do Kasjopei.

Piję więc i oddaję Zenosowi kubek, a on odwraca się i za chwilę wychodzi. Mój puls przyspieszyłby teraz, gdyby istniał. Sięgam błyskawicznie do wnętrza szafy po szmatkę i spinkę. Cichutko podchodzę do drzwi, zanim się zatrzasną, przytykam materiał do zamka i stukam spinką w srebrną gałkę. Ból przeszywa mi rękę, gdy dotykam srebra, ale przypływ energii mi to rekompensuje. Każdy mój ruch musi być teraz ostrożny. Kroki Zenosa cichną na dole, a ja czekam, dopóki nie usłyszę, jak szpera w papierach w gabinecie.

Dam radę, dodaję sobie w myślach odwagi. Ucieknę z tego domu. Będę podążać za szeptami i wskazówkami z dziennika, dokądkolwiek mnie zaprowadzą, i dowiem się wszystkiego, by powstrzymać matkę. Uratuję Arborren, bo wciąż mam serce, nawet jeśli nie bije od dwóch lat. A potem znajdę nowy dom i wolność u królowej wampirów.

Chwytam poszewkę i przed wyjściem zarzucam ją na ramiona jak plecak. Spiralne schody wiodą przez trzy piętra aż na najniższą kondygnację. Staram się nie myśleć o tym, co wydarzyło się tam na dole. Moje pole widzenia zawęża się niczym tunel, gdy idę po stopniach. Stąpam ostrożnie, żeby drewno nie zaskrzypiało. Wszystko przebiega tak, jak to sobie wyobrażałam, dokładnie tak, jak od dawna marzyłam.

Moje stopy dotykają podestu na trzecim piętrze i już zaczynam się cieszyć, gdy nagle czyjaś dłoń zaciska mi się na łokciu.

Coś szarpie mnie do tyłu i wpadam na Zenosa. Ogarnia mnie panika – wiem, że przegrałam, że wszystkie moje szanse rozwiały się jak dym nad stosem. Jego lodowaty głos rozbrzmiewa nad moim uchem.

– Dokąd to się wybierasz, krwiopijczyni?

Przyciska mi srebrny pręt do szyi, a ja krzyczę.

ROZDZIAŁ 2

– KAYE –

Oto, czego musi się nauczyć adept Płomienia:

razem jesteśmy najsilniejsi,

nie wolno nam nigdy opuścić jeden drugiego.

Ogień wzbija się wyżej,

podsycany przez inne płomienie.

Pojedyncza świeca szybko się wypali.

Akademia Młodych Wiedzących w Arborren

Gdy wychodzę z umywalni na dziedzińcu, ogniki śmigają przede mną we mgle, która opadła na Arborren, gdy byłam w środku. Zostało mi pół godziny do wachty – będę patrolować barierę leśną i sprawdzać, czy nie ma w niej żadnych pęknięć, przez które mogłyby się prześlizgnąć wampiry. Mam dość czasu, by się przygotować i wyruszyć.

Dziedziniec znajduje się pośrodku dużego domu zamieszkiwanego przez kilka rodzin. W Srebrnej Dzielnicy jest wiele takich siedlisk, każde z nich to siedziba rodu górników wydobywających srebro. Wraz z napływem do miasta szeptunów i wiedźm Płomienia, wynajętych przez cesarza do unicestwienia wampirów, domy te otworzyły podwoje również przed nami. Moja matka była w ciąży, gdy się tu przeprowadziła. Znalazła nam dobry pokój i została tu nawet po tym, jak mianowano ją radną Kryształu.

Drżąc z chłodu, w pośpiechu przechodzę przez drewnianą bramę od podwórza i kieruję się na drugie piętro. Wiatr wpada przez cienkie ściany z listew, gwiżdże mi w uszach. Dym drzewny i woń kadzidła przenikają cały budynek. Otwieram drzwi mieszkania na końcu korytarza i wchodzę do zaciemnionego pokoju od frontu. Na małym stoliku obok kanapy stoi zgaszona świeca, prawie całkiem wypalona.

Jest tak cicho, że słyszę własny oddech i szuranie rękawa kurtki o klamkę. Stąpam bezgłośnie, z szacunkiem, jakbym znajdowała się w uświęconym miejscu – w świątyni albo na starożytnym cmentarzu.

Z każdym krokiem duchy dawnego śmiechu i opowieści wracają do mnie z ciemnych cichych kątów. Pospiesznie wchodzę do swojego pokoju i zamykam za sobą drzwi. Przynajmniej tutaj duch matki nie jest głośny.

Palcami wzniecam w powietrzu mały płomyk i pozwalam mu zawisnąć, a potem zmieniam ubranie i zatykam świeżo naostrzone noże za pas. Wsuwam złote bransoletki na nadgarstek – dostają je wszystkie wiedźmy Płomienia, gdy zaczynamy szkolenie. To najpiękniejsze rzeczy, jakie mam, i noszę je przy każdej okazji. Widać na nich migoczący ogień. Na złotej powierzchni starannie wygrawerowano twarz urodzonej tysiąc lat temu pierwszej znanej nam wiedźmy Płomienia. Otaczają ją pukle włosów, które wyglądają jak kłęby dymu.

Przed wyjściem zerkam w wiszące przy drzwiach lustro, które przykryłam czarnym materiałem. Na górnej krawędzi brązowej ramy zamaszystym pismem wyrzeźbiono moje imię: Kaye. To prezent od matki, podarowany, kiedy pojawiły się moje moce, zaledwie kilka miesięcy przed jej śmiercią. Zastanawiam się, czy wiedziała, jak bardzo mi ulżyło, gdy w końcu je zyskałam, a teraz nie zobaczy, jak kończę naukę i zaczynam samodzielnie polować na wampiry, tak jak ona.

Dokończę szkolenie, zostanę najlepszą wiedźmą Płomienia i znajdę wampira, który ją zabił. Wściekłość z powodu tego, co jej zrobiono, doprowadziła mnie daleko i zaprowadzi jeszcze dalej.

Musi. To wszystko, co mi zostało.

Wychodzę z budynku, po czym opuszczam Srebrną Dzielnicę, skręcam w obsadzoną drzewami aleję, gdzie mgła wślizguje się między budynki i ludzi. Dzielnica cichnie z każdym rokiem, całe rodziny wyjeżdżają do innych części imperium, bo nie chcą już dłużej ryzykować życia, wchodząc do lasu w poszukiwaniu srebra. Zostali tylko najbardziej zdesperowani, a kiedy mnie mijają, kłaniają mi się bez słowa; szanujemy się wzajemnie, my, Płomienie, i ludzie, którzy wydobywają srebro potrzebne do walki z wampirami.

Wspinam się na dach. Większość budynków w Arborren ma tylko dwa piętra, więc wystarczy, że znajdę jakiś parapet, gzyms albo wykruszoną cegłę i już jestem na górze.

Pomarańczowobrązowe dwuspadowe dachy pokryte glinianą dachówką rozpościerają się na kilka mil dookoła mnie, spowite teraz bladą mgłą. Lasy tworzą półksiężyc od wschodu i północy miasta, a drogi do innych części imperium prowadzą na zachód i na południe. Jesienne powietrze przejmuje mnie chłodem, zaczynam biec, by się rozgrzać.

Wiedźmy Płomienia trenują umiejętności fizyczne – biegi po ulicach miasta, wspinaczkę na budynki, walkę wręcz, różne techniki z użyciem mocy ognia, światła i cienia, orientację w lesie i posługiwanie się srebrnymi nożami, uczą się także strategii przetrwania w dziczy i zdobywają wszelkie dostępne informacje o wampirach. Wszystko, co potrzebne, by je pokonać.

Przemierzam kolejne dachy i alejki, kierując się w stronę północnej krawędzi miasta. Wkrótce mijam większe domy, należące do bogatych rodzin – tych, które zasiadają w Radzie od pokoleń albo są przyjaciółmi cesarza. Żaden z tych budynków nie był dostępny dla mojej matki, kiedy otrzymała stanowisko w Krysztale, ale ona i tak nie chciałaby tu mieszkać. Wolała żyć w innej dzielnicy miasta, a nie wyżej i z dala od ludzi.

Spoglądam w stronę jednego z tych domostw, rozpoznaję je natychmiast, to kamienica Sereníów. Jest wyjątkowa – wąska i wysoka, opleciona zielonym bluszczem i górująca nad okolicą. Ma cztery piętra i skręca się w górnej części jak kolumna. Stoi na osobnym placyku, a ciemnoszary kamień jej murów wyróżnia się na tle cieplejszych barw pobliskich budynków. Kojarzy mi się z wieżami więziennymi ze starych opowieści. Drzewa otaczające dom Sereníów zasłaniają prawie wszystkie okna. Ale nie to na poddaszu.

Serce bije mi szybciej, a świat zdaje się ciemnieć wokół mnie, gdy patrzę w stronę tego okienka, zastanawiając się, czy ją zobaczę. Avę. Moją starą przyjaciółkę.

Godzinami szukałam jej w dniu śmierci mojej matki. Wcześniej zawsze była przy mnie, ale tamtej nocy nagle zniknęła.

Jej matka powiedziała, że Ava została wysłana do innej prowincji na studia, ale ja wiem, co się wydarzyło. Prawdę poznałam kilka dni po śmierci matki, kiedy spojrzałam na ten wysoki dom.

Teraz jej nie ma, lecz widuję ją czasem, jak stoi w tym oknie z krwią ściekającą po brodzie.

Wampir w naszym gronie.

Ciało mojej matki znaleziono długo po tym, jak wszyscy złapani tamtej nocy krwiopijcy stanęli w płomieniach, co oznacza, że jej zabójca wciąż przebywa na wolności. To nie przypadek, że Ava wtedy zniknęła, a ja kilka dni później widziałam ją z krwią na podbródku.

Jeśli to ona odpowiada za śmierć mojej matki, będzie pierwszym wampirem, którego poddam działaniu ognia. Dowiem się prawdy i zdobędę dowody, by oskarżyć ją o morderstwo, a jej potężną matkę, radną Eugenię, o to, że ją ukrywa.

– Przyjdę po ciebie, Avo Serení – mówię pod nosem. Moje słowa zagłusza nagły podmuch wiatru.

Wkrótce docieram na skraj miasta, zeskakuję z niskiego dachu i spoglądam w górę, na drzewa. Za każdym razem, gdy na nie patrzę, przechodzi mnie dreszcz, być może wywołany opowieściami o duchach, które nawiedzają leśne ostępy, a może z powodu mojego treningu – dwóch lat ćwiczeń przygotowujących do walki ze wszystkim, co mogę znaleźć w tym lesie, od niebezpiecznych zwierząt po najsłabsze wampiry i przerażającą królową Kasjopeję, rządzącą ich nieśmiertelnym ludem.

Dzieli mnie od nich mieniąca się, niemal przezroczysta bariera, która wznosi się jak okiem sięgnąć i tworzy nad lasem kopułę. Kościany Mur.

Ciekawe, ile wampirów jest teraz w pobliżu. Chowają się pomiędzy drzewami i czekają na okazję, by się prze­ślizgnąć, zaatakować i wyssać nam krew. Zaciskam dłoń na rękojeści srebrnego sztyletu u pasa.

Niech tylko spróbują.

– Kaye!

Spinam się, Tristan mnie woła. Odwracam się i widzę kilka metrów dalej patrol, do którego mam dołączyć. Są tam Tristan i trzech innych chłopców z naszej grupy, wszyscy osiemnastoletni jak ja, wszyscy wciąż u szczytu mocy jako szkolące się Płomienie.

– W zeszłym tygodniu sprawdzaliśmy tę cześć muru i nie znaleźliśmy dziur – mówi Tristan, a w jego głosie pobrzmiewa pewność siebie. Pozostali chłopcy gromadzą się za nim jak stado wilków podążających za samcem alfa.

– No to sprawdzę jeszcze raz. – Już wiem, że będzie mnie dalej dręczył i trudno mi ukryć irytację w głosie.

– Spokojnie – odpowiada przeciągle. – Nie musisz się tak wysilać. I tak jesteś ulubienicą mojego ojca.

Uszy mnie pieką i już mam się odwrócić z powrotem w stronę muru, gdy docierają do mnie szepty pozostałych chłopców.

– Ale się popisuje.

– Pewnie chce się wykazać z powodu tego, co się stało z jej matką.

Zaciskam zęby i łypię na nich ponuro kątem oka. Tristan unika mojego wzroku, szura nogami po ziemi. Jeszcze kilka lat temu skarciłby ich za te komentarze. Próbują przeszkodzić mi w treningu, drwią, że pewnego dnia zostanę uznana za zdrajczynię, tak jak moja matka, albo szepczą, że półkrwi Sarenijka nigdy nie będzie dobrą wiedźmą Płomienia.

Kiedyś mnie wspierał.

Teraz zerka przez ramię i mamrocze, że powinni już wracać do domu, a ja czuję ukłucie w sercu. Dlaczego tak bardzo się zmieniłeś, Tristanie?

Z mojego gardła wyrywa się dźwięk będący w połowie westchnieniem, w połowie warknięciem.

– To nasza praca, Tristan. Gdybyś robił, co do ciebie należy, może też byłbyś jego ulubieńcem.

Słowa płyną w pośpiechu, zaskakując swoją ostrością nawet mnie. Tristan wykrzywia twarz i przez chwilę jest mi go żal. Sama nie potrafię sobie wyobrazić, jak to jest musieć walczyć o choćby niewielką pochwałę czy wsparcie ze strony ojca, ale widzę to na co dzień u Tristana.

Może przeprosiłabym go, gdyby nie odsunął się ode mnie, lecz nie mogę sobie pozwolić na okazanie słabości.

Tristan przejeżdża dłonią po swojej czuprynie w kolorze piasku. Wszyscy mają włosy rude lub blond, jasną skórę i piegi, po których łatwo rozpoznać Erlanijczyków ze Wschodu. Różnię się od nich grubszymi i ciemniejszymi włosami, mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i szczęką. Mieszanej krwi zawdzięczam zielone oczy i jaśniejszą skórę. Jestem na tyle do nich podobna, by nie wyrzucili mnie z patrolu, ale inna do tego stopnia, że powątpiewają w moje umiejętności i nie do końca mi ufają.

Odkąd moja matka została okrzyknięta zdrajczynią, jeszcze bardziej mnie izolują, utraciłam tę odrobinę szacunku, którą żywili wobec mnie jako jej córki. Zawsze wychwalano ją jako jedną z najlepszych wiedźm Płomienia, jakie widziano w Arborren, dopóki nie zaczęła okazywać miłosierdzia wampirom. Unicestwiała te, które dostały się do miasta lub zabiły jakiegoś wieśniaka, ale nie popierała polowań na nie, by je tępić i zawczasu eliminować zagrożenie, choć tego właśnie nas uczono. Aż do jej śmierci Tristan pomagał mi stawać w obronie tych, którzy kwestionowali lojalność moją i mojej matki wobec Płomieni. Od dłuższego czasu już jednak mi nie pomagał.

– Kaye, nie musisz się tak bardzo starać – mruczy, robiąc krok w moją stronę, ale ja się cofam.

– Jeśli się rozleniwimy i przeoczymy dziurę w ścianie, wampiry dostaną się do środka i zginą ludzie, Tristan – syczę, odwracając się z powrotem w stronę Kościanego Muru.

Uważa się, że szeptuni i wiedźmy w trakcie szkolenia są zbyt lekkomyślni i nie kontrolują mocy, więc nie powinni bez nadzoru polować na wampiry w lesie – mogłoby się to skończyć spaleniem go przez pomyłkę – dlatego oddelegowano nas do służby patrolowej, dopóki Liander, czyli ojciec Tristana, radny Kryształu i przywódca Płomieni, nie pozwoli nam ukończyć szkoły.

Ja jednak wiem, że potrafię panować nad swoimi mocami i niszczyć krwiopijców, bo umiejętnościami dorównuję wiedźmom starszym ode mnie o dziesięć lat. Jeśli będę prawidłowo wypełniać obowiązki, przybliży mnie to do końca nauki i w pełni rozwinę mój potencjał.

Jeden krok bliżej do unicestwienia wampira, który zabił moją matkę.

Wypuszczam powoli powietrze z płuc i spoglądam na Kościany Mur – unoszące się w powietrzu odłamki kości i pył kostny błyszczą w słabym świetle słońca. Bariera otacza cały las, od północnego Arborren po góry, morze i każde małe miasteczko pomiędzy nimi.

Uczono mnie, że starożytne wiedźmy tej krainy nasyciły swoją mocą wielki dąb, który rośnie głęboko w lesie. Korzenie drzewa ciągną się kilometrami i zatrzymują nagle u podstawy Kościanego Muru, karmiąc go magią, by bariera pozostawała wiecznie silna. Wszyscy widzą ścianę z kości, ale o dębie wie mało kto – ja usłyszałam o nim dopiero podczas szkolenia. Uczono nas, że drzewo i barierę chroni starożytna magia.

Zarówno ludzie, jak i wiedzący mogą swobodnie przedostawać się na drugą stronę ściany, ale tylko wiedzący Płomienia i wyszkoleni łowcy mają wystarczające umiejętności, by przetrwać w lesie, więc nikt inny nie odważa się do niego wchodzić.

Wampiry z kolei na zawsze są zamknięte w środku, chyba że znajdą pęknięcia w ścianie. Zadaniem przechodzących szkolenie wiedzących Płomienia jest szukanie wszelkich szczelin.

Zastanawiam się, którędy wampiry wkroczyły do miasta tego feralnego dnia dwa lata temu. Gardło mi się zacis­ka, a klatka piersiowa boli, gdy wspomnienia wracają do mnie gwałtowną falą.

Był środek zimy, śnieg pokrywał brukowane drogi, szron gromadził się na oknach, a z okapów zwisały sople.

Szklany, znieruchomiały wzrok mojej matki, krew z rany na szyi tworząca szkarłatną aureolę wokół jej głowy, gdy leżała na śniegu, nienaturalnie ułożone kończyny.

To przynajmniej usłyszeliśmy z Tristanem w noc jej śmierci. Ukryliśmy się w korytarzu Sali Rady Kryształu, gdy ją wnoszono. Jej ciało było owinięte kocem, ale niosące ją kobiety opowiadały sobie szeptem, że skoro znaleziono ją na długo po spaleniu schwytanych wampirów, to jej zabójca prawdopodobnie nadal pozostaje wolny.

Klękam przed murem i zerkam między drzewa. Wampiry mają lepszy wzrok niż śmiertelnicy, więc łatwo im znaleźć przerwy w murze. Trudno jest dostrzec drobne cętki kostnego pyłu mieniące się w powietrzu, jeśli nie stoi się tuż przed ścianą, dlatego nasze patrole stosują inną metodę.

Wyciągam ręce, a następnie zbliżam je, zwrócone wnętrzem dłoni do siebie, i przyciskam – to jeden z wzorcowych ruchów przekazywanych wśród wiedzących z pokolenia na pokolenie. Skupiam się na obszarze tuż za Kościanym Murem. Nie na drzewach, nie na ziemi, lecz na powietrzu. Wiedzący Płomienia władają nie tylko ogniem, lecz także światłem i cieniem. Biorę głęboki wdech, a wtedy światło zanika z najbliższego obszaru za ścianą. Wkrótce okolica pogrąża się w ciemności. Gdybym spojrzała w górę, zobaczyłabym, że światło zatrzymało się w powietrzu jakieś trzydzieści stóp nade mną, jak gdyby zostało zablokowane i odbite gdzie indziej. Przed sobą widzę jednak tylko błyszczący pył kostny, a za nim warstwę najgłębszej nocy. To jak wpatrywanie się w czeluść przepastnej jaskini.

Cofam się nieco, nie odrywając wzroku od tej studni ciemności, sprawdzam, czy w odłamkach kości i unoszącym się pyle nie ma szczelin. Chłopcy za mną zaczęli się oddalać.

Wtedy to dostrzegam i wciągam gwałtownie powietrze.

W pobliżu lewego dolnego rogu ciemności w Kościanym Murze zieje gigantyczna dziura. Poszarpane krawędzie odłamków kostnych wyraźnie się wokół niej odznaczają. Jest na tyle duża, że co najmniej dwie osoby mogłyby przez nią przejść ramię w ramię.

To nie osoby,przypominam sobie, a po kręgosłupie przebiega mi dreszcz.

Muszę o tym powiedzieć Liandrowi. Gdy tylko znajdziemy przerwę, mamy obowiązek poinformować go, zgromadzić Płomienie i wytropić wszystkie wampiry, które się przedostały, a następnie wymyślić, jak uszczelnić dziurę.

– Tristan – mówię cicho, nie odwracając głowy. Wokół mnie zapada martwa cisza, a sekundę później Tristan podbiega bliżej.

– Co to jest? – Ostry ton jego głosu wyrywa mnie z szoku. Zielone oczy niebezpiecznie mu błyskają, gdy odsuwa mnie na bok. Podchodzą do nas pozostali chłopcy.

– No i co teraz powiesz? – rzucam ostro. – Szczelina! Mogłyby się przedostać. Gdybyśmy pominęli ten fragment muru, jak chciałeś, nie znaleźlibyśmy jej.

Na chwilę twarda fasada Tristana pęka; w jego oczach migocze strach, a ja przypominam sobie, jak kiedyś pocieszaliśmy się nawzajem podczas szkoleniowych wypraw przez las, gdy obawialiśmy się, że z mgły wyjdzie wampir i nas pożre.

Potem prostuje plecy, a ja niemal słyszę, jak płomienie trzaskają mu na opuszkach palców.

– To nasza szansa – mówi z determinacją w głosie.

Nie odpowiadam. Pozostali chłopcy patrzą oniemiali, gdy Tristan bierze mnie za ramiona i odciąga od nich. Czuję dziwną mieszankę obrzydzenia i satysfakcji. On może sobie udawać, że ma mnie za nic, ale dobrze wie, że jestem tu jedyną osobą, która dorównuje mu pod względem ambicji; jedyną, która chce zaimponować Liandrowi tak samo jak on.

– Jeśli powiemy mojemu ojcu… Nie, nie, musimy ich unicestwić. Kaye…

W jego spojrzeniu pojawia się ogień, zsuwa dłonie z moich ramion. Staram się zachować neutralny wyraz twarzy.

Dwa lata temu, kiedy jeszcze się przyjaźniliśmy, Tristan chciał mi pomóc znaleźć zabójcę matki, ale potem się zmienił, z każdym dniem oddalał się ode mnie coraz bardziej. Pozostawił po sobie taką samą lukę jak Ava i matka.

Nie mogę mu ufać. Nie mogę ufać nikomu.

– Co? – pyta beznamiętnym tonem, przechylając głowę w moją stronę. – Planujesz coś, Kaye. Zamierzasz sama ścigać tych wielkich, strasznych krwiopijców?

Podnoszę podbródek, walczę, by nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Uważa, że jestem równie lekkomyślna jak on, ale ja wiem, że zdążę dotrzeć do jego ojca, zanim Tristan znajdzie choćby jednego wampira.

– A jeśli tak, to co wtedy, Tristan? – pytam, nie przejmując się, co pomyślą o mnie inni chłopcy. Wzbiera we mnie złość. – W końcu to ja znalazłam przerwę. Równie dobrze mogę podtrzymać zwycięską passę.

Tristan przechyla lekko głowę na bok, iskra zaciekawienia migocze mu w oczach. Zanim jednak zdążę się domyślić, co to oznacza, on gestem nakazuje reszcie grupy, by poszła za nim.

– Chodźcie – woła do nich, ruszając w głąb miasta. – Zobaczymy, ilu uda nam się dorwać przed zachodem słońca.

Kiedy odchodzą, staję ponownie twarzą do ściany i wypuszczam z płuc długi wydech, który powoduje, że cienie unoszą się ku niebu. Światło wpada z powrotem do środka, a drzewa i ziemia znowu są widoczne. Nie chcę ułatwiać wampirom znalezienia szczeliny, a tak by było, gdybym zostawiła ogromny czarny cień tuż przed nią. Najlepiej będzie zostawić ją tak jak teraz.

Dziury zwykle same się goją w ciągu kilku dni, a gdy tylko poinformuję Liandra i resztę Kryształu, kowale w mieście skonstruują srebrną blokadę, która będzie działać jako tymczasowa bariera. Najlepsze, co mogę zrobić, to ich ostrzec. Dam tym samym dowód, że jestem lojalna i gotowa, by ukończyć szkolenie i dołączyć do Płomieni. Spływa na mnie poczucie sprawiedliwości, a nóż, którego rękojeść ściskam w dłoni, sprawia, że przez chwilę czuję się równie silna jak moja matka.

Już mam odejść, kiedy moją uwagę przykuwają błyszczące żółte oczy wśród drzew. Szmaragdowe liście są ciemne jak cienie, przenikają przez nie pasma rzadkiej mgły. Para oczu pośród gęstwiny ponownie spogląda, powoli i z wyrachowaniem.

Wciągam gwałtownie powietrze i cofam się o krok. Trzęsącą się ręką wyszarpuję zza pasa nóż, ale nie widzę już oczu. Są tylko mgła, drzewa, wiatr i odgłos moich płytkich oddechów. Całe ciało mnie mrowi, gdy szukam śladu tego, co widziałam.

Ale nic tam nie ma. Przeklinam, chowając nóż z powrotem za pas. Marnuję tu czas, wyobrażając sobie różne rzeczy pomiędzy drzewami.

Prawdziwa wiedźma Płomienia nie boi się niczego, a już najmniej wampirów.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI