Wałeckie wędrówki w pięciu wymiarach. Część 1 - Jarosław Leszczełowski - ebook

Wałeckie wędrówki w pięciu wymiarach. Część 1 ebook

Jarosław Leszczełowski

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Książka dostępna w zasobach:

Gminna Biblioteka Publiczna Gminy Wałcz w Lubnie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 422

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Wałeckiewędrówkiw pięciu wymiarach

CZĘŚĆ I

IŁOWIEC, DOBRZYCA, OSTROWIEC, WIESIÓŁKA, CZAPLA,CZECHYŃ, GŁOWACZEWO, SZWECJA, ZDBICE, PRUSINÓWKO,PRUSINOWO, RUTWICA, NAKIELNO, STRĄCZNO

 

Jarosław Leszczełowski

czerwiec 2018

 

Autor: Jarosław Leszczełowski

Korekta: Magdalena Borek

Na okładce wykorzystano fotografię Maćka Leszczełowskiego

Fragment mapy na okładce: Google

Projekt okładki i opracowanie edytorskie:Kazimierz Mardoń

© Jarosław Leszczełowski, Stawno 2018

© Gminna Biblioteka Publiczna w Karsiborze 2018

Wydawca: Usługi Informaryczne SWAN-IT 78-520 Złocieniec, Stawno 50

e-mail: [email protected]. 502 019 607

ISBN 978-83-949660-1-0

Druk: Zakład Poligraficzny PRIMUM s.c.

05-825 Grodzisk Mazowiecki, Kozerki ul. Marsa 20 tel. 22 724 18 76, e-mail: [email protected]

Spis treści

Słowo od wójta Gminy Wałcz

Od autora

Podziękowania

Pierwsza wędrówka: Szlakiem dawnych młynów i Wału Pomorskiego

Graniczny Młyn

Młyńska legenda znad Zgniłego Zdroju

Klucz folwarków, majorat i urząd leśny

Sztab w pałacu i w potrzasku

Kontratak 8 lutego 1945 r.

Rudzki Młyn

Okrążeni pod Dobrzycą

Młyn w Golcach

Młyńska osada w Dobrnie

Legenda o Górze Kościelnej w Dobrnie

Umocnienia nad jeziorem Dobre

Tam, gdzie wał dwukrotnie przebijano

O Tannenbergu, grodzisku i Górze Moritza

Legenda o królewskim gwardziście Mauritiusie

Skansen bojowy i zlikwidowana izba pamięci

Rudnica, Leszczynki i inne kłębowieckie młyny

Przesmyk Śmierci

Druga wędrówka: Starościńskim szlakiem Dobrzycy

Gród Debris

Hamer, Piła, Sagemiihl, czyli Ostrowiec

Królewskie młyny

Jan Czarnołęcki - żołnierz Ludwika Wejhera

Nowy Młyn w Czapli

Wiesiołka - wieś gratyfikacyjna

Oberszt Lejtnant JKM - Jerzy Klejna

Potomkowie Jerzego Klejny

Zatarg o uprowadzone woły

Rycerskie dobra Wissulke

Zagadka kaplicy

Kuźnia wodna - utracony zabytek

Legendarne grodzisko na Bukowej Górze

Legenda o rycerskich zamkach nad Dobrzycą

Trzecia wędrówka: Między Piławą a Rurzycą

Największa farma lisów w Europie

O zagadce starej świątyni i kuźni

Wieś królewska Czechy

Tartak optantów

Wieś Klawitterów, czyli Głowaczewo

Kościół Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny

Blues nad Piławą

Młyn Klawitterów

O jeziorach Krąpskich

Piaskowa Karczma przy Pruskiej Drodze

Przesmyk Piękna Dolina

Legenda o zbójcach i dzielnym mieszkańcu Szwecji

Legendarne Diabelskie Źródło

Czwarta wędrówka: Ze Szwecji do Zdbic nad Zdbicznem

Młyn Hornów, Młyn Hoppów, czyli Pławie

Legendarne Alte Dorfstelle

O pochodzeniu nazwy

O sołtysim rodzie Hornów

Most Schirlitza i inne przeprawy przez Piławę

Przy dawnym zborze ewangelickim

O szkole w Szwecji

Napoleońskie legendy

Walki o Szwecję - 2 lutego 1945 r.

O królewskich i papieskich wizytach

Kościół Świętego Jakuba

O zarazach w latach 1837, 1866 i 1873

O ewakuacji, wypędzeniu i osadnikach

Przy gospodzie o Szwecji przełomu XIX i XX w.

Biały Most

Kowalski Most

Kampberg

Pamiątki walk w 1945 r.

O dziejach wsi Zdbice

Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego

Siedemnastowieczny dzwon

Piąta wędrówka: Przez dawną Terra Bentin

Pioner przemysłu cementowego z Prusinówka

O początkach Prusinowa

Awanturnicy, zatargi i kontrakty w Prusinowie

Dobra rycerskie Preussendorf

Prusinowskie kościoły

Prusinowskie dzwony

Migawki z dziejów wsi

Wojenne obrazy na kartach szkolnej kroniki

Cegielniane Bagno i grób pułkownika

Podwójna linia żelbetowych schronów

Wieś rycerzy świętej Katarzyny

Kościół pw. św. Jana Nepomucena

Harmelsdorf, Harmale, Rutwica

Rutwicki wiadukt

Bitom castrum

Zakon Krzyżacki nad Bytyniem Wielkim?

Legendy znad Bytynia Wielkiego

Szósta wędrówka: Przez ziemie Turnów i Tuczyńskich

Średniowieczne początki Nakielna

We władaniu panów z Tuczna

Dobra rycerskie i wieś włościańska Nakielno

Kościół pw. św. Wawrzyńca

Tajemnica polskiego proboszcza

Sto lat rodziny Lehrów

Himmel, Arsch, Wolken

Gród Raduń

Początki rodu Turnów - fakty i legendy

Góra Zmarłych i Syrenie Bagno

Wśród posiadłości Jana Marcinkowskiego

Zatargi Turnów w Strącznie - XVI-XVII w.

Ludzie bezecni i zapamiętali

Od swarliwych manów do polskich bohaterów

Fara w Strącznie

Polarnik ze Strącznem w nazwisku

Z najnowszych dziejów Strączna

Zakończenie

Bibliografia

Słowo od wójta Gminy Wałcz Jana Matuszewskiego

Książka, którą trzymacie Państwo w rękach, to kolejna pozycja wydawnicza przybliżająca bogatą i fascynującą historię gminy Wałcz. Chciałbym, aby ta publikacja wzbogaciła wiedzę czytelników dotyczącą dziejów ziem, na których mieszkamy. Obszerne materiały archiwalne oraz ciekawa oprawa fotograficzna dają gwarancję odbycia niesamowitej podróży w pięciu wymiarach po naszej gminie, która jest jednocześnie doskonałym miejscem do wypoczynku w otoczeniu pięknych lasów, jezior, ale też zabytków i pamiątek historycznych, o których przypomina nam autor Wałeckich wędrówek w pięciu wymiarach. Jestem przekonany, że lektura tej książki pozwoli wielu czytelnikom na pogłębienie wiedzy dotyczącej ich małej ojczyzny.

Składam wielkie podziękowania osobom zaangażowanym w pracę nad książką, szczególnie autorowi Jarosławowi Leszczełowskiemu, który podjął się rzeczy trudnej - ujęcia historii ziemi wałeckiej w formie wędrówek wiodących przez obszar gminy Wałcz.

Od autora

Niniejsza książka to już czwarta pozycja z cyklu wędrówek w pięciu wymiarach. Wcześniej ukazały się: Wędrówki między Drawskiem Pomorskim a Złocieńcem, Wokół jeziora Siecino oraz Wśród wzgórz, jezior, lindwurmów i świętych koni. Pisząc tę książkę, stanąłem jednak przez dalece poważniejszym zadaniem, gdyż tym razem wyruszyć miałem w podróż po bardzo rozległym obszarze gminy wiejskiej Wałcz. Szybko okazało się, że fascynująca historia tego regionu, gdzie na przestrzeni dziejów oddziaływały na siebie, a niekiedy ścierały się ze sobą, wpływy dwóch narodowych kultur i dwóch odmian religii chrześcijańskiej, nie zmieści się w jednym tomie. Dlatego też pierwsza część wędrówek, którą oddajemy do rąk czytelników, obejmuje mniej więcej połowę obszaru dzisiejszej gminy Wałcz. Opisywane szlaki biegną przez lesiste obszary dawnych starostw wałeckiego i nowodworskiego, które położone są na północny wschód od koryta rzeki Dobrzycy. Dawne starościńskie bory poprzecinane są licznymi rzeczkami, strumieniami oraz ułożonymi w łańcuchy wąskimi i długimi jeziorami. Ten trudno dostępny obszar został zagospodarowany dopiero na przełomie XVI i XVII staraniem polskich starostów.

Ponadto pierwszy tom poświęcony został historii tej części gminy, która przez setki lat znajdowała się w obrębie posiadłości spolonizowanych Wedlów noszących nazwisko Tuczyńscy. Obszar ten leży na południowy wschód od jeziora Bytyń Wielki, między drogami krajowymi nr 10 i 22. Początki pisanej historii tego terenu sięgają średniowiecza.

Zakreślone w ten sposób ramy niniejszej publikacji obejmują też opis walk o legendarną linię niemieckich umocnień, zwaną Wałem Pomorskim.

Pozostałe części gminy Wałcz: dawne posiadłości rodziny von der Goltz (Gołcz) oraz tereny dawnych starostw leżące na południe od Dobrzycy będą przedmiotem drugiego tomu wędrówek.

Niniejsza książka ma formę tzw. „wędrówek w pięciu wymiarach”, które stanowią specyficzny sposób opowiadania o historii, połączony z zachętą do odbywania wypraw terenowych. Podczas lektury czytelnik poruszać się będzie w trzech wymiarach geometrycznych, wybierając mniej lub bardziej znane szlaki, drogi, ścieżki, a niekiedy i bezdroża. Na trasie takich wędrówek zostały wyznaczone przystanki położone przy różnorodnych obiektach, które mają ciekawą historię lub z którymi związane są stare legendy. Opowiadam je czytelnikom, zapraszając w podróż w czwartym wymiarze, czyli w czasie (historia), lub w piątym - wymiarze ludzkiej wyobraźni (legendy)

Jarosław Leszczełowski

Czerwiec 2018

Podziękowania

Powstanie publikacji nie byłoby możliwe bez wsparcia i życzliwości władz gminy Wałcz, za co składam wielkie podziękowania na ręce pana wójta Jana Matuszewskiego. Książka Wałeckie wędrówki w pięciu wymiarach powstała dzięki kolejnej udanej inicjatywie podjętej przez dyrektor Gminnej Biblioteki Publicznej w Karsiborze - panią Aldonę Piaskowską, za co winny jej jestem gorące podziękowania.

Nieocenionej pomocy w toku pisania książki udzieliła mi liczna grupa osób, którym również składam serdeczne podziękowania: Barbarze Bukwald-Frycy, Annie Krupienko, Renacie i Edwardowi Malickim, Agnieszce i Piotrowi Marciniakom, Marcelinie Miedzianko, Annie Pollak, Marcinowi Pleskaczowi, Beacie Tomajczyk i Marii Wójcik.

Za umożliwienie zwiedzenia prawdziwych skarbnic pamiątek historycznych, którymi są nasze kościoły, serdecznie dziękuję księdzu proboszczowi Ryszardowi Dawidowskiemu z Parafii Rzymskokatolickiej pw. św. Jakuba Apostoła w Szwecji oraz księdzu proboszczowi Andrzejowi Sagunowi z Parafii Rzymskokatolickiej pw. św. Anny w Strącznie.

Osobne podziękowania winny jestem panu Piotrowi Klejnie, potomkowi jednego z bohaterów niniejszej książki, za udostępnienie bardzo obszernej dokumentacji i rzetelnie zebranych informacji oraz zdjęć.

Pierwsza wędrówka: Szlakiem dawnych młynów i Wału Pomorskiego

Trasa pierwszej wędrówki na fragmencie mapy z drugiej połowy XIX w.

Wędrowanie w pięciu wymiarach po wałeckiej gminie rozpoczniemy od szlaku, który łączy w sobie obrazy dzikiej i fascynującej natury, zróżnicowanego krajobrazu ze wspomnieniami dramatycznych wydarzeń z okresu II wojny światowej. Pas betonowych umocnień dawnego Wału Pomorskiego przecina cały rozległy obszar gminy i stanowi wyjątkowy zabytek dwudziestowiecznej architektury wojennej. Naszą wyprawę rozpoczniemy na obszarze, gdzie polscy żołnierze po krwawych bojach zdołali przebić niemiecką obronę. Bitwa, jaka rozegrała się na terenie dzisiejszej gminy Wałcz w lutym 1945 r., nie miała precedensu w historii tego regionu. Nigdy wcześniej ziemia wałecka nie widziała tak wielkich mas wojska, które dotarły niemal do każdej miejscowości. Wynik tych walk zdecydował o też niemających precedensu przekształceniach, jakie zaszły na tym terenie. Doszło tam bowiem nie tylko do zmian granic państwowych i systemu społeczno-politycznego, lecz także, a pewnie przede wszystkim, do całkowitej wymiany ludności. Obecna społeczność gminy wiejskiej Wałcz ukształtowała się w wyniku wielkiej „wędrówki ludów”, jaka miała miejsce w drugiej połowie lat czterdziestych XX w. Ślady tych wydarzeń będziemy dostrzegać nie tylko na szlaku wzdłuż umocnień Wału Pomorskiego, ale również podczas następnych wędrówek.

Budowę linii niemieckich umocnień obronnych rozpoczęto w latach trzydziestych XX w., wykorzystując dogodne ukształtowanie terenu w postaci pasa jezior, strumieni i rzeczek. Przed setkami lat mieszkańcy ziemi wałeckiej wykorzystywali te liczne cieki wodne w bardziej pokojowy i produktywny sposób. Prąd strumieni i rzek napędzał niegdyś młyńskie koła, które do czasu rewolucji przemysłowej stanowiły główne i niezawodne źródło energii. Koła wodne napędzały żarna mielące zboże na mąkę, wprawiały w ruch piły tartaczne i kuźnicze młoty. Napędzane w ten sposób urządzenia miażdżyły też nasiona, z których wytwarzano olej, lub zagęszczały płótno w foluszach wodnych. Dyskretne ślady tych licznych niegdyś młynów znajdziemy dziś nad rzecznymi brzegami oraz w nazwach osad i wsi. Wędrując między wciąż dobrze widocznymi bunkrami, transzejami i rowami łącznikowymi Wału Pomorskiego, poszukiwać będziemy jednocześnie śladów dawnych młynów i osad.

Graniczny Młyn

Pierwszy przystanek wędrówki zorganizujemy w miejscu, gdzie przebiega granica gminy, a przez setki lat pracowały koła wodne, mieląc ziarno na mąkę i napędzając piłę, która cięła drewniane bale na deski. Nieco na zachód Graniczny młynod osady Iłowiec, nad rzeczką Świerczyniec, położony był młyn zwany po niemiecku Linchensche Muehle, co możemy przetłumaczyć na język polski jako Młyn Świerczyński.

Zanim w XVI stuleciu pierwszy młynarz uruchomił w tym miejscu żarna, w zapiskach historycznych pojawiał się strumień o nazwie Fulbek, którą tłumaczono na polski język jako Zgniłą Strugę lub Zgniły Zdrój. Rzeczka odgrywała poważną rolę już od końca XV w, kiedy wzdłuż jej nurtu wytyczono granicę między Marchią Brandenburską a Królestwem Polskim. Strumień Fulbek wypływał z brandenburskiej Nowej Marchii, by dotrzeć do rzeki Dobrzyca po polskiej stronie. Łączył dwie miejscowości, które przez wieki zawdzięczały mu nazwę: Niemiecki i Polski Fulbek. Dziś ta struga nosi nazwę Świerczyniec, dawny Niemiecki Fulbek (niem. Deutsch Fulbeck) przemianowano na Wielboki, a Polski Fulbek na Iłowiec. Dokonując zmian nazw historycznych, zatarto niestety informacje o dawnych uwarunkowaniach, które można na szczęście dziś odtworzyć.

Okolice Świerczyńskiego Młyna na mapie Reymanna z pierwszej połowy XIX w.; na strumieniu Fulbek pracował jeszcze młyn graniczny, ale używano jednocześnie nazwy Karlsruhe; drugi młyn na tej strudze znajdował się we wsi Polski Fulbek (dziś Iłowiec); kolejny młyn w Iłowcu pracował na rzece Dobrzyca; na fragmencie mapy widać także kilka dopływów Dobrzycy: Fulbek, Przyłęg (Prielang), Olszową Strugę (Eller Fluss) i Świńską Strugę, na której z kolei pracował Rudzki Młyn

Nazwę strugi Fulbek pisano niegdyś w dość zróżnicowany sposób: Phalbecke (koniec XV w), Fhulbecke (1564 r.), Wolbek (1571 r.). Pod koniec XVI w. stosowano już tylko formy Fulbek lub Fulbeck1.

W skądinąd znakomitym Słowniku historyczno-geograficznym województwa poznańskiego w średniowieczu znajdziemy błędną informację, jakoby w 1338 r. wspomniano interesujący nas strumień po raz pierwszy. Tymczasem autorzy hasła „Fulbek” zinterpretowali dawną nazwę Chociwla - „Nova Wrienwald” jako zniekształcone miano średniowiecznego Mirosławca „Nuve Vredeland”. We wzmiance tej nie chodziło więc o dzisiejszy Świerczyniec2.

Uwzględniając powyższe, musimy przyjąć, że nazwa strumienia Fulbek pojawiła się po raz pierwszy dopiero pod koniec XV stulecia i to w dokumencie ze sfałszowaną datą. Piętnastowieczny fałszerz próbował przekonać współczesnych mu ludzi, że dokument ten sporządzono jeszcze w 1251 r. Dziś wiemy, że akt ten opisywał piętnastowieczną granicę polsko-brandenburską. Biegła ona od jeziora Machlinko do rzeki Fulbek, w której koryto wbity był wówczas żelazny znak graniczny, następnie wzdłuż rzeczki aż do mostu. Dalej linię graniczną wytyczono wzdłuż rzędu drzew z barciami aż do mokradeł wokół strugi Przyłęg3. Podobny przebieg wspomniana granica miała w kolejnych stuleciach, a w 1564 r. zapisano, że linia ta rozdzielała puszczę Simische Heide należącą do miasta Falkenburg (dziś Złocieniec) od mirosławieckich borów Jerzego von Wedla oraz lasów Golczów z Broczyna. Wedel i Golczowie byli poddanymi króla polskiego, a Falkenburg należał do Brandenburgii4.

Jak już wspomniałem, Świerczyński Młyn powstał nad Fulbekiem w drugiej połowie XVI w., kiedy margrabia Hans z Kostrzyna na ziemi zabranej wypędzonym ze Złocieńca Borkom organizował swój urząd ziemski w Będlinie. Młyn pełnił dwie funkcje, gdyż jego koła wodne napędzały zarówno żarna, jak też tartaczną piłę.

Do zniszczenia młyna doszło podczas polskiego najazdu na Nową Marchię w 1657 r. Jazda Stefana Czarnieckiego złupiła wtedy dziesiątki brandenburskich wsi, w tym graniczny młyn nad Fulbekiem. Po kilku latach nowy dzierżawca odbudował ten obiekt, lecz borykał się z ogromnymi trudnościami związanymi z niskim poziomem wody w strumieniu. W 1662 r. tenże dzierżawca, który nomen omen nazywał się Henryk Mueller, czyli Henryk Młynarz, otrzymał przywilej od margrabiego, potwierdzający przysługujące mu prawa oraz obarczający go opłatami czynszowymi. W akcie tym czytamy:

Wizerunek Stefana Czarnieckiego według A. Lafosse

Do wiadomości! W odpowiedzi na powtórne podanie właściciela młyna Henryka Muellera książęcy radcy i mistrz komorniczy przybyli na miejsce i przekonali się na własne oczy o złym stanie Świerczyńskiego Młyna dziedzicznego, który leży w urzędzie Będlino, a ponadto stwierdzili, że młyn cierpi na niedostatek wody [...] oraz że dziedziczny młynarz podczas wojny szwedzko-polskiej popadł w wielką ruinę. Ponieważ położenie młyna przy wielkiej drodze z Wałcza do Drahimia i Czaplinka jest wysoce niespokojne, czcigodni panowie radcy zdecydowali, że zapewniona zostanie woda dla jednego koła młyńskiego oraz że dziedziczny młynarz otrzyma dodatkową ziemię5.

W dalszej części przywilej zawierał listę uprawnień i obowiązków dzierżawcy. Interesujące były zapisy dotyczące monopolu młynnego. Obowiązek mielenia ziarna w Świerczyńskim Młynie władca nakładał na chłopów ze Świerczyny (niem. Gross Linchen). Gdyby jednak poziom wody okazał się za niski, chłopi powinni udawać się ze swym ziarnem do Młyna Miedzianego na Wąsawie między Złocieńcem a Bobrowem. Stanowczo natomiast zabraniał korzystać z młynów leżących po polskiej stronie granicy, choć te były znacznie bliżej: dwa młyny w Polskim Fulbeku i jeden w Rudkach6.

Kiedy wymarła rodzina Muellerów, a poziom wody wciąż pozostawiał wiele do życzenia, młyn zaczął się chylić ku upadkowi. Najpierw unieruchomiono część tartaczną, a później zbożową. Ostatecznie obiekt zlikwidowano w pierwszej połowie XIX w.7 Na jego miejscu powstała leśniczówka o nazwie Karlsruhe. Dziś nie ma w tym miejscu żadnej osady.

Młyńska legenda znad Zgniłego Zdroju

Nad Dobrzycą i jej dopływami jeszcze w pierwszej połowie XVIII w. pracowały cztery młyny: Świerczyński, dwa w Iłowcu oraz jeden na Świńskiej Strudze. Poniższa legenda dotyczy Młyna Świerczyńskiego, jednakże jej złożona struktura świadczy o tym, że w istocie zebrano w niej przypowieści z całej okolicy. Można ją więc równie dobrze przypisać do Rudzkiego Młyna lub tych w Polskim Fulbeku:

Nad strumieniem Fulbek pracował niegdyś młyn wodny, który należał do Królewskiego Urzędu Ziemskiego w Będlinie. Wytwarzano tam doskonałą mąkę, przez co rodzina dzierżawców tego obiektu szybko się wzbogaciła. Otaczał ją powszechny szacunek. Mijały lata, a młyn przechodził z ojca na syna. Kolejni dzierżawcy mieli kilku synów, których rodzice wysyłali w świat, ażeby wracali później do rodzinnej osady z nowo nabytymi umiejętnościami. W ten sposób kolejne pokolenia wzbogacały tradycyjne rzemiosło młynarskie o nowinki techniczne z różnych stron Europy. Tak się złożyło, że młynarz, który odbudował osadę po najeździe wojsk polskich w 1657 r., miał tylko jednego syna, którego nazywano Długim Henrykiem. Od wielu pokoleń po raz pierwszy zdarzyło się, że Świerczyński Młyn przechodził w ręce tylko jednego spadkobiercy. Sąsiedzi uznali to za bardzo zły znak. Na domiar złego okazało się, że Długi Henryk był wyjątkowym skąpcem. Źle traktował zarówno pracujących we młynie robotników, jak też chłopów korzystających z młynarskich usług. Zaślepiony żądzą bogacenia się, oszukiwał ludzi, którzy przynosili mu ziarno do zmielenia lub drewno do pocięcia na deski. Zupełnie bez przyczyny pomniejszał też zarobki swoim czeladnikom. Był przy tym nieuczciwy i niesprawiedliwy. W tym czasie we młynie pracował wyjątkowo bystry czeladnik, który posiadał nadprzyrodzone umiejętności. Znał m.in. zaklęcie zatrzymujące młyńskie koło. Czynił to zresztą za każdym razem, gdy Długi Henryk go oszukał. Młynarz ponosił wtedy straty, na co reagował wybuchami bezsilnej złości. Nie potrafił znaleźć przyczyny tych nieoczekiwanych przerw w pracy młyna8.

Pewnego dnia czeladnik wracał do młyna bardzo późną porą. Wieczór był piękny i kiedy chłopak szedł drogą wzdłuż rzeczki Fulbek, nie mógł nadziwić się zjawiskom przyrodniczym. Robaczki świętojańskie świeciły nad podmokłą doliną, a puchacz pokrzykiwał tajemniczo, wyruszając na nocne łowy. Po wejściu do młyna rozpromieniony pachołek obudził młynarza, opowiadając mu o swych wrażeniach. Zagadnął też skąpego młynarza prowokacyjnie: „A może te świetliki chciały mi zdradzić miejsce ukrycia skarbu w dolinie strugi?”. Młynarz nic nie odpowiedział, spojrzał tylko surowo na chłopca i wrócił do łóżka. Jednak słowa pachołka nie pozwalały mu zasnąć. Dręczył go niepokój wywołany słowami bezczelnego robotnika. Kiedy nadeszła godzina duchów, ubrał się i ruszył w stronę strumienia. Postanowił przeszukać pewne miejsce, gdzie wśród gęstych krzewów leżało kilka wielkich głazów. Według starej legendy, znanej młynarzowi, podczas wojny trzydziestoletniej żołnierze szwedzcy mieli tam ukryć wielkie łupy wojenne. Młynarz obawiał się, że ktoś mógłby przed nim odnaleźć te skarby. W ciemnościach dotarł do tajemniczego miejsca i począł przekładać kamienie na wielką stertę, kopiąc bardzo głęboki dół. Nagle na dnie jamy coś błysnęło. „To szwedzkie skarby!” - pomyślał, wykonując gwałtowny i nierozważny ruch, żeby lepiej przyjrzeć się znalezisku. Nieszczęśliwie strącił zebrane na krawędzi dołu kamienie, które runęły prosto na nieszczęsnego skąpca. Unieruchomiony młynarz wołał rozpaczliwie o pomoc słabnącym głosem, ale nikt go nie słyszał. Po kilku godzinach wyzionął ducha9.

Jeszcze na początku ubiegłego wieku mieszkańcy Wielbok, Rudek i Iłowca opowiadali, że nad strumieniem Fulbek w godzinę duchów można usłyszeć rozpaczliwe krzyki wzywającego pomocy Długiego Henryka.

Kiedyś ze Świerczyńskiego Młyna prowadziła droga wiodąca wzdłuż strumienia Fulbeck do Iłowca. Dziś wygodniej jest pójść szosą wiodącą z Wielbok do Rudek, a kilkaset metrów przed tą drugą miejscowością skręcić w lewo w drogę gruntową do Iłowca. Trasa ta oznakowana jest jako zielony szlak turystyczny.

Klucz folwarków, majorat i urząd leśny

Po dotarciu niewielkiej osady Iłowiec zatrzymamy się w pobliżu restauracji nad rzeczką Świerczyniec, gdzie pracował niegdyś młyn. Nieopodal stały też pałac rodziny von Haugsdorfów i domki liczącej niegdyś blisko setkę mieszkańców wsi. To dobre miejsce, żeby powędrować w czwartym wymiarze i poznać historię Polskiego Fulbeku.

Osada, która nosi dziś nazwę Iłowiec, leży w miejscu, gdzie struga Zgniły Zdrój (dziś Świerczyniec, dawniej Fulbek lub Wielboki) wpada do Dobrzycy. W okresie cesarstwa niemieckiego Niemcy zmienili nazwę Polnisch Fulbek (Polski Fulbek) na Haugsdorf (od nazwiska ówczesnego właściciela tejże posiadłości). Do kolejnej zmiany doszło po 1945 r. Członkowie polskiej Komisji Ustalania Nazw Miejscowości zapomnieli chyba o starej nazwie i o fakcie, że w XIX w. Polnisch Fulbek miał polską nazwę Wielboki, która pojawiła się w XIII tomie Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich10. Komisja błędnie przypisała to miano do leżącego w powiecie drawskim Deutsch Fulbeck i ta właśnie wieś nazywa się dziś Wielbokami. Dla Polskiego Fulbeku przeznaczono natomiast wydumaną nazwę Iłowiec.

Autorzy wspomnianego powyżej geograficznego słownika użyli nazwy Wielboki dla określenia strumienia Fulbek, który po II wojnie światowej nazywany był najpierw Zgniłym Zdrojem, a później Świerczyńcem. Nazwa Wielboki zbliżona była do historycznego miana Fulbek i szkoda, że jej nie zastosowano. W dziewiętnastowiecznym słowniku geograficznym napisano:

Wielboki, niem. Fuhlbeck, Phalbecke, rzeczka prawy dopływ Piły (Dobrzycy), w pow. wałeckim. Bierze początek między Czaplinkiem a Frydlandem Marchijskim [dziś Mirosławiec - przyp. J.L.] i uchodzi pod Wielbokami [autorom chodziło o dzisiejszy Iłowiec - przyp. J.L.]11.

Warto zwrócić uwagę, że w powyższym cytacie wymieniono inną polską nazwę rzeki Dobrzyca - Piła. Znacznie więcej napisano w tym dziele o dzisiejszym Iłowcu, nazywając go oczywiście Wielbokami:

Wielboki, niem. Polnisch Fuhlbeck, dokumenty: Fulbek, Fauelbeke, Wulbeck, Fuelbeck, dobra rycerskie, powiat wałecki, w skład majoratu familii Haugsdorf wchodzące, stacja pocztowa i szkoła w miejscu, parafia katolicka Wałcz, mają 12397-86 morgów brandenburskich; 1885 r. było 7 dymów, 90 mieszkańców. Dobra te leżą przy ujściu rzeczki Wielboki do Dobrzycy, na płn.-zach. od Wałcza [...]. Nad tą rzeką leżą też Wielboki Niemieckie, poza granicami Polski z 1772 r. W 1805 r. posiadał Wielboki oszacowane na 36 575 talarów von. Busse. W topografii Goldbecka z r. 1789 zapisane są Wielboki jako wieś szlachecka i folwark z tartakiem, o 7 dymach, dziedzicem byłszambelan von Unruh12.

Hasło w dawnym słowniku zawiera wiele informacji o historii wsi, do których jeszcze powrócę.

Powstanie osady wiąże się ze zbudowaniem młyna na strumieniu Fulbek, który wzniesiono na rozkaz ówczesnego właściciela Mirosławca - Jerzego von Wedla. Tereny te wchodziły wówczas w skład posiadłości mirosławieckich jako tzw. Klucz Fulbek obejmujący jeszcze miejscowości Kłosowo (Janpole, Hansfelde) i Lipie (Althof, Stary Dwór) oraz nieistniejącą dziś osadę Büssen. Jak sama nazwa wskazuje, głównym folwarkiem tego klucza był Polski Fulbek odnotowany po raz pierwszy w 1570 r. Stosowna wzmianka znalazła się w poznańskich księgach ziemskich. W osadzie Polski Fulbek doszło wtedy do konfliktu między Jerzym von Wedlem z Mirosławca a jego sąsiadem Janem Golczem z Broczyna, który napadł na młyn nad Zgniłym Zdrojem i uprowadził stamtąd 6 wołów. Była to duża strata, więc Wedel pozwał go do sądu ziemskiego13.0 rozstrzygnięciu tego zatargu niczego jednak nie wiemy. Dodajmy tylko, że Jan Gołcz z Broczyna ustatkował się po latach i długo pełnił funkcję sędziego surogatora w wałeckim sądzie grodzkim. W 1570 r. musiały w nim odezwać się cechy odziedziczone po ojcu Konradzie Golczu, który na początku XVI w. był znanym w okolicy rycerzem rabusiem, za co król Zygmunt Stary skazał go na banicję. Z tej samej wzmianki z 1570 r. dowiadujemy się, że pozywającymi Gołcza byli też pracowici (chłopi) Łukasz i Abram z Hansfelth (dziś Kłosowo) oraz pracowity Joachim Reniszpeth z Henkendorfu (dziś Hanki koło Mirosławca). Wszyscy trzej byli poddanymi Jerzego von Wedla z Mirosławca14.

Golczowie z Broczyna musieli mieć jakiś problem z młynem nad Zgniłym Zdrojem, gdyż w 1571 r. wspomniany powyżej Jan oraz jego krewny Sebald syn Henryka Gołcza zniszczyli groblę i spuścili wodę ze stawu młyńskiego. Można się domyślać, iż młynarz z Iłowca, spiętrzając wodę w strumieniu, zalewał pola uprawne należące do broczyńskich Golczów. Za te czyny Jerzy Frydlandzki (chodzi o tego samego Jerzego von Wedla z Mirosławca) pozwał obydwu Golczów do sądu15.

W tym miejscu pozwolę sobie na przypuszczenie, że w 1571 r. w Polskim Fulbeku pracował już drugi młyn na Dobrzycy, gdyż spiętrzanie wody w tej rzece mogło szkodzić Gołczom w dwojaki sposób: przez zalewanie łąk i pól uprawnych oraz przez osłabianie prądu rzeki Dobrzycy, na której Golczowie mieli swoje młyny.

Historia powtórzyła się w 1577 r. Sebald i Jan Golczowie znowu wyprawili się do Polskiego Fulbeku i przerwali groblę spiętrzającą wodę, a Jerzy von Wedel pozwał ich za to do sądu16.

Młyn w Polskim Fulbeku odnotowano w 1596 r., kiedy jego właścicielem był zięć wspominanego wielokrotnie wcześniej Jerzego - Henryk von Blanckenburg, który zasłynął w całej Wielkopolsce jako człowiek nieokrzesany i awanturnik. Jego charakter dał o sobie znać już w 1599 r., kiedy pokłócił się o spadek po Jerzym von Wedlu z córkami tego ostatniego. Z wałeckich akt sądu grodzkiego wynika, że Henryk nie zgodził się na podział posiadłości leżących na północ od tzw. Polskiej Drogi (niem. Polenweg), które znajdowały się między rzekami Przyłęg, Fulbek i Dobrzycą. Ziemie te leżały więc na zachód od Polskiego Fulbeku i sięgały aż do wsi Toporzyk (Langhof, Długi Dwór). Henryk twierdził stanowczo, że ziem tych nie otrzymał w spadku jako zięć Wedla, lecz kupił je od teścia, więc nie powinny podlegać one podziałom spadkowym17. Henryk von Blanckenburg miał zwyczaj wydzierżawienia fulbeckiej posiadłości drobnej polskiej szlachcie. W 1598 r. we wsi żył na przykład niejaki Oszymborowski18.

Spory Henryka z Gołczami odbiły się niekorzystnie na życiu mieszkańców Polskiego Fulbeka w 1601 r., kiedy to wyprawę łupieżcą na posiadłość mirosławiecką zorganizowała Elżbieta Golczowa z Güntersbergów. Silny oddział złożony z poddanych Golczów z Broczyna, Machlin, Kłębowca, Giżyna, Rzepowa i Siemczyna pod dowództwem polskiego szlachcica Alberta Żółkowskiego niemiłosiernie złupił sam Mirosławiec, a także liczne wsie, w tym te wchodzące w skład klucza Fulbeck. Golczańscy słudzy zabierali bydło z pastwisk i obór. Rabowano wszelkie wartościowe przedmioty, nie oszczędzając nawet kościołów, skąd zabierano mszalne kielichy, pateny i ornaty. Łupy Żółkowskiego obejmowały 400 krów i cieląt, 600 owiec, ponad 3500 świń i prosiąt oraz 300 koni, ponadto zboże, ubrania, wyposażenie domów i pieniądze19.

Spory ze szwagierkami - córkami Jerzego Wedla - trwały kilka lat i w ich wyniku von Blanckenburg musiał oddać część dzierżonych posiadłości. W takich okolicznościach część wsi Polski Fulbek przejęli Pudwelsowie, których przedstawiciel był mężem córki Jerzego von Wedla. Według Franza Schulza w latach 1609, 1612 i l619 wspomniano we wsi kolejnych polskich dzierżawców o nazwiskach Rozbicki i Kasiński20. W 1613 r. Georg Pudwels wydzierżawił swoje części wsi Polski Fulbek, Kłosowo i Toporzyk innemu Polakowi - Aleksandrowi Waldowskiemu21.

Przez następne lata klucz Fulbek należał do rodziny von Blanckenburgów z Mirosławca. Tylko na kilkanaście lat przeszedł w ręce Polaka - Andrzeja Żernickiego, który dostał te włości wraz z posagiem swojej małżonki Doroty von Blanckenburg. W 1629 r. tenże Żernicki zapłacił podatek wojenny od następujących dymów w folwarkach klucza Fulbek: Iłowiec - za 2 domy, Kłosowo - za 19 domów oraz za Lipie22. Za czasów Żernickiego Polski Fulbek stał się samodzielną posiadłością, w której zamieszkali jej właściciele. Wtedy zapewne wybudowano tam dwór.

W czasie wojny ze Szwecją w 1629 r. Żernicki z Polskiego Fułbeku wydzierżawił od Małgorzaty Wejher wielkie stado owiec, liczące aż 462 sztuki. Mieszkająca na ogarniętym walkami Pomorzu Gdańskim Wejherowa chciała w ten sposób uchronić swoje zwierzęta przed rabunkiem wrogiej armii. Jednak po zakończeniu wojny Żernicki nie chciał zwrócić stada, za co został pozwany do sądu23.

W latach czterdziestych XVII w. klucz Fulbek wrócił w posiadanie von Blanckenburgów. W 1654 r. wdowa po właścicielu Mirosławca z tej rodziny wydzierżawiła część tego klucza Wojciechowi Wyganowskiemu za kwotę 5400 złotych24.

W 1716 r. na podstawie kontraktu dzielącego posiadłość mirosławiecką klucz Fulbek przejął Baltazar Fryderyk Henryk von Blanckenburg. Należały do niego wtedy następujące miejscowości: Lipie-Stary Dwór, Kłosowo, Prylank (nieistniejąca dziś osada nad strumieniem Przyłęg), Iłowiec i Bezy (później nosiła nazwę Büssow, położona w lasach na północny wschód od Iłowca)25. Baltazar Fryderyk Henryk zamieszkał ze swą małżonką Anną Agnieszką Elżbietą von der Osten we dworze w Iłowcu26. Był protestantem i było o nim głośno, gdy brał udział w obronie zboru ewangelickiego w Golcach. Ówczesny biskup poznański uparł się, żeby zburzyć tę luterańską świątynię. Blanckenburg z Polskiego Fulbeku wraz z Henrykiem Golczem z Kłębowca skrzyknęli pod swoją komendą aż 200 uzbrojonych chłopów, lecz do walki ostatecznie nie doszło27.

W 1732 r. po śmierci męża panią na Iłowcu była Anna Agnieszka Elżbieta von Osten, która wychowywała tam swych trzech synów: Fryderyka Wilhelma, Jerzego Baltazara i Ottona Karola von Blanckenburgów. Ze względu na bezpotomną śmierć ich stryja to oni podzielili między siebie całą mirosławiecką posiadłość wraz z miastem. Iłowiec dostał się najmłodszemu z braci, Ottonowi Karolowi, lecz ten odsprzedał cały klucz swemu starszemu bratu - Fryderykowi Wilhelmowi. Kontrakt został zawarty 22 października 1751 r. i przewidywał odsprzedaż wsi: Iłowiec, Lipie, Kłosowo, Bezy i Przyłęg za 22 000 talarów, przy czym odstąpienie tych dóbr przez Karola Ottona miało nastąpić dopiero po osiągnięciu przez niego pełnoletności28.

Herby rodów von Blanckenburg i von Unruh

Karol Otto wypełnił ten obowiązek w 1755 r., odsprzedając ostatecznie bratu klucz Fulbeck29.

W drugiej połowie XVIII w. Fryderyk Wilhelm wydał swą córkę Wilhelminę Henriettę von Blanckenburg za Christofa von Unruha z Żołędowa i Konotopu (powiat drawski). Jako posag oddał zięciowi klucz Fulbek. W 1771 r. von Unruh zakupił od Golczów Dębołękę, która została włączona do klucza Fulbek30. W 1785 r. największa część golczańskich posiadłości z Kłębowcem i Golcami zbankrutowała, a następnie została objęta postępowaniem konkursowym. Ówczesny właściciel Iłowca - Johann von Unruh - zakupił te włości i w ten sposób stał się właścicielem ogromnej majętności obejmującej wiele wsi.

W 1773 r. po przejęciu ziemi wałeckiej przez Prusaków we wsi Fulbek było 14 łanów ziemi uprawnej, w tym 7 należało do szlacheckiego folwarku. Odnotowano tam też siedem chałup i młyn tartaczny31.

W latach 1789-1797 wsie klucza Fulbek zakupił Andreas von Busse. Trzy lata później na świat w Polskim Fulbeku przyszedł jego syn - Karol Ludwik August. Gdy dorósł, zdobył patent oficerski i jako porucznik służył w 1 Pułku Dragonów Królowej. Poznał tam córkę swojego starszego kolegi kapitana dragonów - Juliannę von Oertzen, którą poślubił w 1818 r. Małżeństwo doczekało się syna Ernsta (ur. 1821 r. w Dębołęce) oraz dwóch córek: Antoniny (1824 r., w Iłowcu) i Elżbiety (1830 r., w Iłowcu). Karol Ludwik August po zwolnieniu z wojska gospodarzył w Iłowcu oraz piastował funkcję królewskiego radcy krajowego. Tytułował się jako pan dziedziczny na Fulbeku, Neugut (nieistniejąca dziś osada na północ od Rudek), Hansfelde (Kłosowo), Büssen i Dammlang (Dębołęka).

Rodzina von Busse wywodziła się z południowej część powiatu wałeckiego, gdzie jej protoplasta miał się osiedlić na początku XVI w. Według rodzinnej legendy pochodził ponoć ze Szwecji. Trzy pokolenia tego rodu zarządzały kluczem Fulbek32.

W 1843 r. interesująca nas posiadłość została zakupiona przez byłego wojskowego rotmistrza huzarów - Eduarda Grabsa von Haugsdorfa, który całej posiadłości nadał status majoratu, zwanego inaczej ordynacją rodową. Oznaczało to, że mogła być dziedziczona tylko przez jednego spadkobiercę - syna lub krewnego. Zabronione było dzielenie takiej majętności przez spadkobierców. Von Haugsdorfowie zmienili też nazwę wsi z Polski Fulbek na Haugsdorf. Nowe miano używane było przez sto lat, do 1945 r. Majorat obejmował wieś Haugsdorf (Iłowiec), Büssen, folwarki Neugut i Dębołęka (Dammlang) oraz owczarnię w Hansfeld (Kłosowo)33. Na początku XX w. żyło tam 214 dusz w 38 domach34.

Starzejący się Eduard Grabs von Haugsdorf przekazał majorat swojemu kuzynowi, ale ten nie poradził sobie z tym wyzwaniem i doprowadził posiadłość do bankructwa. Znaczną jej część z pałacem i lasami przejęło państwo. Władze zdecydowały wtedy o utworzeniu nadleśnictwa, które miało gospodarzyć w borach rozciągających się od Golców po linię Broczyno-Starowice. Żeby utworzyć duży państwowy obszar leśny, dokupiono lasy należące do majątku ziemskiego w Rudkach, który podlegał właśnie parcelacji. Ponadto wydzielono część borów z nadleśnictwa Świerczyna. Powierzchnia nowego nadleśnictwa wynosiła wtedy 7563 ha i obejmowała leśnictwa w: Rudkach, Neugut, Büssen, Schönhoelzig (dziś Nowa Wieś), Thurbruch oraz Starowice35. Siedzibę administracji leśnej urządzono w obszernym pałacu von Haugsdorfów. Oprócz biur były tam mieszkania nadleśniczego, mistrza leśniczego Leo Schlössera i sekretarza leśnego36.

W okresie międzywojennym Haugsdorf stanowił trzecią co do powierzchni gminę powiatu wałeckiego. Wieś Haugsdorf nie należała jednak do dużych i mieszkało tam zaledwie 98 osób w 25 domach.

Miejscowość wraz z pałacem i młynem została zniszczona w wyniku walk w lutym 1945 r. Dziś znajdziemy tam jedynie restaurację przydrożną nad dawnym młyńskim stawem i rzeczką Swierczyniec. Stawy młyńskie na Świerczyńcu i Dobrzycy są pamiątką po dwóch dawnych młynach w Polskim Fulbeku. Ten nad Dobrzycą pracował jeszcze w 1945 r., a kres jego działalności położyły zacięte walki. Młyn ten, podobnie jak pobliski Świerczyński, był zarówno młynem zbożowym, jak i tartacznym. Drugi młyn w Iłowcu zaprzestał pracy w połowie XIX w. Po raz ostatni przedstawiono go na mapie Reymanna z lat czterdziestych tego stulecia.

Pałac v. Haugsdorfów, późniejsza siedziba nadleśnictwa zniszczony podczas walk w 1945 r.; źródło: A. Jasiński, Przełamanie Wału Pomorskiego, Warszawa 1958, s. 187

Sztab w pałacu i w potrzasku

Pałac v. Haugsdorfów w okresie międzywojennym

W lesie w pobliżu zajazdu Leśny Dwór można dziś odnaleźć resztki dawnego pałacu, który do 1945 r. pełnił funkcję biurowca urzędu leśnego, a wcześniej był siedzibą założyciela majoratu - rotmistrza rezerwy Eduarda Grabsa von Haugsdorfa. To on zapewne wzniósł tę budowlę w drugiej połowie XIX w.

6 lutego 1945 r. gmach ten padł ofiarą ognia artylerii, pancerfaustów i innej broni, gdyż podczas walk znalazł się niejako w oku cyklonu. W okolicy i w samym pałacu toczyły się zażarte boje, a obiekt przechodził z rąk do rąk. W końcu liczne pociski artyleryjskie i eksplozje granatów ręcznych, ciskanych przez walczących na klatkach schodowych i w pokojach żołnierzy, spowodowały pożar, który strawił dziewiętnastowieczną budowlę.

Polacy znaleźli się w Iłowcu po przebiciu głównej pozycji Wału Pomorskiego. Zdobyli most na Dobrzycy i zajęli zabudowania wsi wraz z pałacem. Oddajmy teraz głos uczestnikowi tych walk, dowódcy 2 kompanii fizylierów 14 Pułku Piechoty I Armii Wojska Polskiego:

Przedni skraj obrony ciągnął się po zboczu porośniętego lasem wzgórza, przebiegał tuż obok folwarku i dalej około 50 m przed pałacem zbaczał w stronę jeziora [z pewnością chodziło o dawny staw młyński -przyp. J.L.], nad którym czerniały wielkie sylwety folwarcznych obór. W oborach tych zostały rozmieszczone tabory batalionu wraz z przydzieloną baterią 76 mm. [...] Sztab batalionu zakwaterował się w pałacu, którego obronę zorganizowała kompania fizylierów i przybłąkany pluton [pluton rozbitków z innego pułku - przyp. J.L.] Oba pododdziały stanowiły jednocześnie odwód batalionu.

Przed pałacem w odległości około 100 m rozciągał się gęsty sosnowy las ułatwiający skryte podejście. [...] 6 lutego o godz. 6.00 rano nieprzyjaciel pod osłoną ciemności i lasu podszedł do pałacu na odległość 100 m i ruszył do gwałtownego ataku. Pancerfausty dziurawiły ściany pałacu i zabudowań folwarku. [... ] Na skutek gwałtownego ataku załamała się obrona przed pałacem i na lewym skrzydle. [...] Pałac znalazł się pod ogniem wroga z trzech stron. Miejscami Niemcy zbliżyli się już do niego na odległość 50 m. [...] Nieprzyjaciel [... ] zaczął oskrzydlać pałac odcinając drogi odejścia37.

Sytuacja stała się dramatyczna, gdyż w pałacu odcięty został sztab batalionu wraz z grupą rannych żołnierzy. Polski kontratak umożliwił przez chwilę wynoszenie tych ostatnich. Lecz kiedy Niemcy ponownie uderzyli, część polskich żołnierzy wpadła w panikę i, uciekając, zablokowała ewakuację rannych38. Por. Nowotarski wspominał:

Niemcy, korzystając z zamieszania, wdarli się przez boczną klatkę schodową na piętro. Rozległy się strzały i krzyki „Haende hoch!”. Wyjście z pałacu odcinały nam dwa niemieckie karabiny maszynowe za narożnikami budynku. O naszym położeniu decydowały sekundy. Por. Cagołow, zastępca dowódcy baterii, rzucił granat na korytarz piętra, z którego ostrzeliwali nas Niemcy. Wraz z kilkoma fizylierami otworzyłem ogień w tamtym kierunku, ktoś rzucił następne dwagranaty... Rozległy się wybuchy, a potem jęki. Po schodach stoczył się zabity Niemiec39.

W końcu polskim żołnierzom udało się uciszyć niemieckie karabiny maszynowe odcinające ogniem wyjście z pałacu. Wtedy budynek opuścił sztab batalionu, który odtąd mógł skutecznie kierować walką. Niemcom udało się natomiast opanować pałac. Nie był to jednak koniec zmagań tego dnia. Trzy polskie działa zaczęły bardzo precyzyjnie ostrzeliwać tę budowlę z małej odległości 150-200 m. Potem do kontrataku ruszył 3 batalion 14 Pułku Piechoty, który po ciężkiej walce odzyskał pałac i folwark40.

Kontratak 8 lutego 1945 r.

Drugi przystanek w Iłowcu urządzimy przy niewielkim obelisku, który poświęcono polskim żołnierzom 3,14 i 16 Pułków Piechoty oraz 13 Pułku Artylerii Pancernej. 8 lutego 1945 r. w okolicy Iłowca stoczyli oni zacięty bój z oddziałami niemieckiej Dywizji „Bärwalde”, ponosząc duże straty.

Przerywaną linią oznaczono przebieg pozycji ryglowej w rejonie Iłowca; fragment mapy WIG z 1934 r.

Tak zwana pozycja ryglowa była linią obronną, którą Niemcy zorganizowali w oparciu o dogodne punkty terenowe, przewidując warianty prowadzenia dalszych działań w razie przebicia się Rosjan lub Polaków przez łańcuch betonowych bunkrów na głównej pozycji Wału Pomorskiego. Celem było niedopuszczenie do rozprzestrzeniania się sił przeciwnika, które dokonałyby wyłomu w pozycji głównej Pommernstellung. Wojska przełamujące wał starałyby się z pewnością wyjść na tyły wciąż bronionych schronów, nacierając na przykład w kierunku północnym równolegle do bronionego przez Niemców Wału Pomorskiego, co groziłoby okrążeniem wojsk broniących pozycji głównej. Takiemu rozwojowi sytuacji miały zapobiegać obronne pozycje ryglowe biegnące prostopadle do pozycji głównej.

Analiza relacji uczestników walk wskazuje, że pozycja ryglowa Nadarzyce - jezioro Busino Duże - Iłowiec, Wielboki i dalej do rejonu Wierzchowo-Żabin-Żeńsko ukształtowała się podczas walk w pierwszej dekadzie lutego, kiedy Niemcy za wszelką cenę chcieli zastopować atak dywizji I Armii Wojska Polskiego w kierunku północnym. Wcześniej armia ta przebiła Wał Pomorski. Niemcy wyprowadzili wiele kontrataków i zastopowali posuwanie się Polaków w kierunku północnym. Wtedy zaimprowizowali obronę na pozycji ryglowej biegnącej w rejonie Iłowca od wschodu wzdłuż Olszowego Strumienia (Eller Fliess, dopływ Dobrzycy wypływający z jeziora Busino Wielkie), następnie wzdłuż koryta Dobrzycy i dalej na zachód do Wielbok wzdłuż strugi Świerczyniec. Ta linia obrony przetrwała aż do 1 marca 1945 r., a ukształtowała się w wyniku walk spotkaniowych 8 lutego 1945 r. O bojach, które miały miejsce tego dnia, opowiemy podczas tego przystanku.

Kiedy w pierwszych dniach lutego 4 Dywizji Piechoty udało się przebić Pommernstellung na północ od jeziora Dobre, dowódca armii wprowadził w wyłom kolejne dywizje. Zdecydował też 8 lutego uderzyć trzema dywizjami piechoty (DP): 2, 3 i 6 na północ w kierunku Złocieńca i Czaplinka. 3 DP miał nacierać na Łubowo. Jednak przed nią znajdowały niezdobyte betonowe bunkry w Nadarzycach i natarcie tej dywizji skończyło się krwawym niepowodzeniem. 2 DP miała wykonać marsz i 8 lutego nie zdążyła nawet wejść do walki. W tej sytuacji osamotniona 6 DP nacierała z rejonu Iłowca, wikłając się w ciężkie boje.

Według planu dwa pierwszorzutowe pułki 6 DP: 14 i 16 miały uderzyć jednocześnie o godzinie 10.00. Ale i ten wspólny atak nie doszedł do skutku, gdyż na czas do Iłowca na czas dotarł tylko 14 Pułk. Jego dowódca nakazał więc uderzenie wzdłuż szosy do Czaplinka, licząc, że wkrótce dołączy do niego 16 pułk, który miał nacierać po wschodniej stronie Dobrzycy. Po trzech godzinach walk polski pułk dotarł jedynie do niewielkiej osady nad Dobrzycą - Nowa Wieś (niem. Schönhölzig). Pułk wysunął się samotnie do przodu, mając siłą rzeczy odsłonięte skrzydła. Niemcy wykorzystali tę sytuację, przygotowując kontratak. Trzy bataliony Brygady SS „Scheider” wsparte działami pancernymi uderzyły na 14 Pułk jednocześnie od czoła i z obydwu skrzydeł.

Na motocyklu żołnierze I Armii Wojska Polskiego; zdjęcie z archiwum autora

Atak został przeprowadzony w osobliwy sposób, gdyż Niemcy próbowali, zresztą z niezłym skutkiem, wykorzystać efekt psychologiczny. Uczestnik tych walk - por. Jan Nowotarski wspominał:

Oto w pewnej chwili wśród strzelaniny z głębi rozpościerającego się przed 1 batalionem lasu dały się słyszeć dźwięki orkiestry, a w chwilę potem naprzeciwległym końcu polany ukazał się długi szereg postaci. Żołnierze zamarli na chwilę na swych stanowiskach, strzały umilkły. Zrobiła się cisza jak makiem zasiał. Wrażenie było kolosalne i wprost wierzyć się nie chciało, że to nie sen. Szereg postaci w długich butach i białych półkożuszkach, że szturmowymi „empi” w dłoniach, kroczyło od strony lasu w takt skocznej melodii kawaleryjskiego marsza. Pierwszy opamiętał się cekaemista i posłał długą serię. Za jego przykładem rozległy się liczne strzały z broni ręcznej, Ale niemiecki atak psychologiczny zrobił swoje. Czy w zdenerwowaniu ogień naszych strzelców nie był dość celny, czy też na miejsce zabitych Niemców wstępowali z drugiego szeregu nowi, dość że po stronie wroga nie było widać strat41.

Polska piechota zaczęła się cofać, ponosząc ciężkie straty. Niemcy zdobyli 6 moździerzy, 8 dział 45 mm i 4 działa 76 mm. Innymi słowy 14 Pułk Piechoty stracił całą swą artylerię. Dopiero o godzinie 13.00 do natarcia włączył się 16 Pułk, ale upojeni zwycięstwem Niemcy zadali mu ciężkie straty: 92 zabitych i drugie tyle rannych, przepadły wszystkie pułkowe moździerze, 3 działa 45 mm i 6 ciężkich karabinów maszynowych. Dopiero włączenie się do walki 3 Pułku Piechoty (1 DP) i dział pancernych z 13 Pułku Artylerii Pancernej pozwoliło zatrzymać niemiecką brygadę na linii rzeczki Świerczyniec. W tych walkach duże straty mieli też ponieść Niemcy: 350 zabitych i rannych. Polacy okopali się w rejonie Iłowca za strumieniami Olszowym i Świerczyńcem42.

6 DP trwała w okopach w Iłowcu aż do 1 marca, kiedy ruszyło kolejne, tym razem skuteczne natarcie w ramach Operacji Pomorskiej.

6. Rudzki Młyn

Opuszczamy Iłowiec, wędrując wzdłuż wałeckiej szosy w kierunku południowym, aby po kilkuset metrach dotrzeć do mostu drogowego na rzece Dobrzyca. Pozostawiliśmy w ten sposób za sobą historyczną ziemię mirosławiecką, której częścią był klucz Fulbek. Znajdujemy się na obszarze, który w XVI w. skolonizowała rodzina Golczów. Panowie z tego rodu władali tymi terenami aż do początków XIX stulecia.

Po wschodniej stronie mostu do Dobrzycy wlewają się wody Świńskiej Strugi (Schweineflies, dziś: Świnia). W tym miejscu nad Dobrzycą pracował niegdyś Rudzki Młyn, który spłonął podczas walk w 1945 r. i dziś nie ma po nim śladu. Był to typowy młyn zbożowy. Licząc od początku naszej wędrówki, jest to już czwarty młyn na Dobrzycy lub jej dopływach.

Rudzki Młyn w okresie międzywojennym; źródło: K. Ruprecht, Deutsch Krone. Stadtund Kreis, Hannover 1981

Rudzki Młyn spalony w wyniku walk w lutym 1945 r.; źródło: A. Jasiński, Przełamanie Wału Pomorskiego, Warszawa 1958, s. 187

Jeszcze 200 lat temu w pomorskich wsiach młynarze uchodzili za wyjątkowych ludzi, którzy umieli przewidywać nadchodzące zjawiska atmosferyczne. Przez długie wieki młyny były jedynymi mechanicznym urządzeniami we wsi. Obsługa takiego obiektu była dość rzadką umiejętnością, stąd też ten, kto ją posiadł, uchodził za osobę wybitną. Niektórzy ludzie wierzyli, że młynarze musieli być w zmowie z diabłem. Tego typu przesądy potęgowała długowieczność młynów i zarządzanie nimi przez wiele pokoleń młynarskich rodów.

7. Okrążeni pod Dobrzycą

Wędrując wzdłuż szosy w kierunku południowym, dotrzemy do miejsca, gdzie znak drogowy wskazuje leżącą pół kilometra na wschód osadę Dobrzyca. Do 1945 r. miejscowość ta nosiła nazwę Doberitz Felde, czyli Dobrzyckie Pole. Był to założony prawdopodobnie pod koniec XVIII w. folwark należący do majątku ziemskiego w Rudkach. W pobliżu pracowała również kuźnia należąca do tej posiadłości. Po II wojnie światowej funkcjonował w tym miejscu zakład PGR (Państwowego Gospodarstwa Rolnego).

Żołnierze I Armii Wojska Polskiego; zdjęcie udostępnił Marcin Pleskacz

Tak się złożyło, że na północ od zabudowań Doeberitz Felde rozegrał się najbardziej dramatyczny bój w toku walk o przebicie głównej pozycji Wału Pomorskiego. Dwa bataliony 11 Pułku Piechoty w godzinach rannych 5 lutego 1945 r. przerwały niemiecką obronę na północ od jeziora Dobre i ruszyły w kierunku szosy Wałcz-Czaplinek. Idący na prawym skrzydle 3 batalion dotarł do szosy bez większych przygód i przeszedł tam do obrony. Tymczasem posuwający się bardziej na południe 2 batalion trafił na silny oddział niemiecki z artylerią i moździerzami w folwarku Dobrzyca (niem. Doeberitz Felde). Niemcy nie tylko zastopowali polski marsz, lecz także ruszyli do udanego kontrataku, podczas którego zginął dowódca polskiego batalionu. Przy pomocy 3 batalionu udało się zatrzymać i odeprzeć hitlerowców. Polskie bataliony były jednak odcięte od pozostałych sił, gdyż, jak się wkrótce okazało, Niemcy ponownie obsadzili schrony zdobyte wcześniej przez Polaków, odtwarzając pierwotną linię obrony Wału Pomorskiego. W tej sytuacji bataliony w rejonie Dobrzycy okopały się, przyjmując tzw. obronę okrężną. Na domiar złego okrążona polska piechota nie miała łączności z dowództwem pułku, gdyż wyładowały się baterie w radiostacjach43.

Niemcy za wszelką cenę próbowali zniszczyć polskie zgrupowanie, posyłając do walki wszelkie odwody. Całe popołudnie, wieczór i noc atakowano Polaków ze wszystkich stron, ci jednak, będąc w potrzasku, bronili się zaciekle. Pierwszym celem nieprzyjaciela było przywrócenie komunikacji szosą Wałcz-Czaplinek. Po wielu godzinach Niemcy odrzucili wreszcie Polaków od tej drogi. Pomniejszono wtedy redutę obronną, która znajdowała się na zachód od rzeki Dobrzyca. Niemieckie ataki nie ustawały, a żołnierzom 11 Pułku Piechoty zaczęło brakować amunicji. Coraz częściej oficerowie prowadzili ich do kontrataków w walce na bagnety i kolby karabinów. Rosły straty, a w pewnej chwili nacierającym prawie udało się przepołowić polską obronę. W końcu jednak opór zaczął słabnąć pod ustawicznymi atakami wspartymi artylerią. Doszło do zaciętej walki wręcz i wymieszania się polskich i niemieckich pododdziałów. W tym krytycznym momencie o świcie 6 lutego na pole walki dotarła na szczęście odsiecz żołnierzy 10 i 11 Pułków Piechoty, które wieczorem 5 lutego przebiły się po raz drugi przez Wał Pomorski44.

8. Młyn w Golcach

Od osady Dobrzyca pójdziemy drogą gruntową w kierunku wschodnim do skrzyżowania z drogą oznakowaną jako czarny szlak turystyczny. Zanim skręcimy na południe i powędrujemy w kierunku wsi Golce, poświęcimy chwilę obiektowi położonemu kilkaset metrów w lesie na wschód od skrzyżowania, na którym się znajdujemy. Chodzi o folwark, a później leśniczówkę, która nosiła niemiecką nazwę Riege, a Polacy w XVII stuleciu nazywali ją Rygą lub nawet Rykiem. Osada powstała w pierwszej połowie XVII w. Była więc znacznie starsza od osiedla Dobrzyca. Po raz pierwszy Rygę wymieniono w 1636 r. w pozwie Konrada Gołcza z Broczyna, który oskarżył swoich licznych krewniaków o to, że jako spadkobiercy Jana Gołcza ze Starego Worowa bezprawnie dzierżą: Kłębowiec, Lubno, Jabłonowo, Dębołękę, Rudki, Karsibór, Golce, Rudnicę, Rygę (Riege), Dobrno (Daber), Siemczyno i Warniłęg45. W XVIII w. folwark Ryga wraz z otaczającymi go lasami należał do Golczów z Kłębowca. Przed I wojną światową nie mówiło się już o folwarku, lecz o leśniczówce Riege, która została zniszczona podczas walk w 1945 r. Krótko po wojnie osada ta nosiła nazwę Leżenica.

Czarny szlak doprowadzi nas do szosy Golce-Zdbice. Skręcimy na zachód w kierunku tej pierwszej miejscowości. Golce odwiedzimy tylko po to, by obejrzeć młyn nad Dobrzycą. Do tej wsi wrócimy jeszcze podczas innej wędrówki, opisanej w drugim tomie.

Do tej pory spotkaliśmy na naszej trasie 4 dawne młyny, jednak młyn w Golcach jest pierwszym, który dotrwał do naszych czasów. Spiętrzenie wody Dobrzycy spowodowało powstanie tam dużego stawu. Obiekt ten po raz pierwszy został wspomniany w rejestrze podatku zwanego poborem w 1629 r. Georg Gołcz zapłacił wtedy należność od 15 dymów w Kłębowcu, 3 w Lubnie, 4 w Karsiborze, 3 w Dobrnie i jednego we wsi Hammer (Rudnica). Zapłacił też za 2 chałupy i młyn Golcach46. Pamiętać należy, że wieś podzielona była wówczas na wiele część, dlatego Georg zapłacił jedynie za swój kawałek, a cała osada była większa.

W 1631 r. Georg Gołcz sprzedał trzy domy i młyn w Golcach Ludwikowi Wejherowi47, który był wojewodą pomorskim, kasztelanem elbląskim oraz starostą wałeckim i skarszewskim. Przede wszystkim był jednak pułkownikiem wojsk koronnych autoramentu cudzoziemskiego, który wsławił się w licznych bataliach. Bronił Pomorza przed szwedzkim najazdem w latach 1626-1629. Dowódcze doświadczenie zdobywał też poza granicami Rzeczypospolitej, walcząc w wojnie trzydziestoletniej w szeregach wojsk katolickich. Po powrocie do Polski bronił przed Kozakami Zaporoskimi i Tatarami Zamościa, co zostało utrwalone na kartach Trylogii Henryka Sienkiewicza. Wziął też udział w wielkiej i zwycięskiej bitwie pod Beresteczkiem. W czasie potopu szwedzkiego wraz z bratem Jakubem (założycielem Wejherowa) organizował obronę Pomorza, wystawiając na własny koszt piechotę, która broniła Świecia i Tczewa. Można powiedzieć, że Ludwik zmarł na polu walki podczas oblężenia Malborka przez Szwedów w 1656 r. Ten epizod znalazł się z kolei na kartach powieści Potop Henryka Sienkiewicza.

Ludwik Wejher był właścicielem młyna w Golcach przez 8 lat do 1639 r., kiedy to odsprzedał go z powrotem Georgowi Golczowi48.

Obecny budynek młyna powstał zapewne w XIX stuleciu. W okresie międzywojennym i po II wojnie światowej w Golcach wciąż pracował młyn zbożowy, ponadto jego turbiny wytwarzały tyle prądu, że możliwe było nie tylko poruszanie żarem mielących ziarno na mąkę, lecz także zaopatrywanie w energię mieszkańców wsi49. Dziś młyn nie jest już eksploatowany. Stanowi jednak unikatowy zabytek techniki, gdyż w jego w wnętrzu zachowała się praktycznie w całości maszyneria związana z mieleniem ziarna i wytwarzaniem prądu.

Portret Ludwika Wejhera znajdujący się w Skrzatuszu; zdjęcie udostępnione przez Piotra Klejnę-Wendta

Młyn na Dobrzycy w Golcach; fot. Maciek Leszczełowski

Młyn w Golcach; fot. Maciek Leszczełowski

Młyn w Golcach; fot. Maciek Leszczełowski

9. Młyńska osada w Dobrnie

Po zwiedzeniu młyna w Golcach opuszczamy wieś, poruszając się wzdłuż dość wąskiej, ale bardzo malowniczej szosy prowadzącej w kierunku wsi Zdbice. W ten sposób docieramy do przesmyku między jeziorami Zdbiczno (niem. Stabitzsee) i Dobre (niem. Dabersee).

Pierwsza wzmianka o jeziorze Dobre pochodzi z końca XIII w. (1297 r.), kiedy obszar ten, wyrwany Wielkopolsce, znajdował się we władaniu Marchii Brandenburskiej. Władcy tego państwa - margrabiowie Otto, Konrad, Jan i inny Otto - potwierdzili niemieckiemu rycerzowi Henrykowi de Lyuenow przywilej, na którego mocy był on posiadaczem 100 łanów ziemi i 3 jezior za rzeką Dobrzycą. Chodziło właśnie o jeziora Dobre, Zdbiczno (oryg. Stubicze) oraz niezidentyfikowane Bidize (być może chodziło o Jezioro Byszyńskie). Co ciekawe, pierwotny przywilej dotyczący tych ziem i jezior nadany był Henrykowi przez polskiego księcia i króla Przemyśla II50.

Według dziewiętnastowiecznego historyka Franza Schultza niemiecka nazwa wsi Daber wywodzi się od polskich: Dobrno, Dobra, Dobno lub Debrno51. Najważniejszym obiektem gospodarczym w tej niewielkiej osadzie był młyn (Młyn Daber, niem. Dabermuhle), który mielił zboże od końca XVI w. Strumień, który obracał kołem, nazywa się dziś Morzycą, a dawniej po prostu Młyńską Rzeką.

Wspomniany wyżej badacz ziemi wałeckiej Franz Schultz, a także dziewiętnastowieczny polski historyk Edmund Callier twierdzili, że już w 1512 r. w Dobrnie istniała niewielka kaplica katolicka, którą przejęli przybywający na te obszary protestanccy osadnicy. Obaj autorzy nie wskazali jednak źródła tej informacji, której nie sposób uznać za wiarygodną, gdyż pierwsze zapisy w wałeckich księgach grodzkich dotyczące Dobrną pojawiały się dopiero 80 lat później.

Pierwsza informacja o Dobrnie pochodzi z akt wałeckiego sądu grodzkiego. Pod datą 1592 wymieniono tę miejscowość wśród posiadłości sędziego surogatora Johanna Gołcza z Broczyna52. Jednak według Franza Schultza właściciele Dobrną wydawali przywileje dla miejscowego młynarza w latach: 1567(!), 1633 i 176453. W każdym razie możemy być pewni, że to Golczowie założyli młyn i wieś Dobrno, a stało się to w drugiej połowie XVI w. Prawdopodobnie w tym czasie powstał też ewangelicki zbór, który uległ ruinie w 1828 r.54 Znajdujące się na południe od szosy i na wschód od strumienia Morzyca wzgórze nazywane było do 1945 r. Kirchbergiem, czyli Górą Kościelną, ponieważ prawdopodobnie w tym miejscu wznosił się zbór protestancki.

W 1600 r. wymieniono Dobrno wśród miejscowości należących do rotmistrza królewskiego Sebalda Gołcza z Broczyna55. Osiemnaście lat później Georg Gołcz nakazał zarybić staw o nazwie Tucznik, leżący w okolicach wsi Dobrno. Nie wiemy niestety, o które jeziorko chodziło.

Kiedy w 1628 r. uchwalono nadzwyczajny podatek, zwany poborem, który miał być przeznaczony na wojnę ze Szwedami, policzono wszystkie chałupy w Dobrnie, których było 12. W XIX i XX w. były w tym miejscu dwie odrębne osady: folwark Daher (niem. Vorwerk Daher) i Młyn Daber (niem.: Dabermühle).

Przesmyk między jeziorami Zdbiczno i Dobra, zwany dziś Morzycą; fragment mapy z lat trzydziestych XX w.

Autorzy Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich sporządzili notatkę dotyczącą Dobrną (w słowniku użyto nazwy Dobre). Wynika z niej, że folwark wciąż należał do gminy w Kłębowcu, a młyn do Zdbic:

Dobre, 1) niem. Daber, folwark, powiat wałecki, leży między kilku jeziorami, przyłączony do gminy w Kłażewie (Klausdorf, Klaudynów) [...] Budynków 13, domów mieszkalnych cztery, jeden katolik i 50 ewangelików. 1) niem. Daber posiadłość z młynem, należy do Zbyczna (Stabitz), pow. wałecki dwa domy, 1 katolik, 4 ewangelików56.

Kilkanaście metrów na północ od mostu na szosie możemy dziś łatwo odszukać fragmenty fundamentów Młyna Daber. Rzeczka jest tam spiętrzona, wciąż istnieje stopień wodny i dość wąski staw młyński.

10. Legenda o Górze Kościelnej w Dobrnie

Przed mostem na wschód od strumienia wznosi się zalesione dziś wzgórze, które do 1945 r. nazywano Kirchbergiem, czyli Górą Kościelną. Według legendy w tym miejscu od 1512 r. znajdować się miała kaplica, którą protestanci odebrali później katolikom. Ten regionalny mit skomponowałem z motywem kilku pomorskich legend dotyczących miejsc noszących nazwę Kirchbergów. Jedna z nich, która powstała w okolicach Goleniowa, została przedstawiona na zastępczych banknotach, wydawanych w latach dwudziestych XX w. w Goleniowie. Wykorzystałem je do zilustrowania legendy:

Nieprzebyte puszcze na wschód od rzeki Dobrzycy długo opierały się ludzkiej chęci do budowy nowych osad. Dopiero w XVI stuleciu miejscowa szlachta i starostowie z Wałcza poczęli sprowadzać osadników z sąsiednich Nowej Marchii i Pomorza, obiecując im lepsze życie w nowo zakładanych wsiach. Topory słychać było nad Dobrzycą oraz na wysokim brzegu jeziora Zdbiczno. Tam, gdzie powstawały Golce i starościńskie Zdbice, nie było jeszcze kościołów, dlatego osadnicy chodzili kilka kilometrów na wzgórze położone między jeziorami Dobre i Zdbiczno, gdzie wznosiła się stara kaplica. Nikt nie pamiętał, kiedy ją zbudowano. Na ścianach widniały wizerunki katolickich świętych, a na wieży wisiał dzwon wyróżniający się wyjątkowym brzmieniem. Skromną świątynią opiekowała się stara kobieta, która mieszkała w leśnej chałupie. Tymczasem osadnicy w Golcach i Zdbicach byli zwolennikami nowego wyznania. Odwiedzali ich wędrowni duchowni protestanccy, którzy nauczali w zrozumiałym narodowym języku. Za poduszczeniem jednego z tych kaznodziei przed katolicką kaplicą zebrał się tłum chłopów. Kilku z nich, nie zważając na lament starej kobiety, wtargnęło do kościółka i zerwało ze ścian obrazy świętych, które były dla nich wyrazem świętokradztwa. Ułożono je na przygotowanym wcześniej stosie drewna i podłożono ogień. Staruszkę przepędzono, nie szczędząc jej kuksańców. Kobieta wypowiedziała jakieś zaklęcie po łacinie, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Teraz można było modlić się zgodnie z kanonami nowej wiary. Zadowoleni osadnicy powrócili do swych chałup i szykowali się do snu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Nagle około północy wszyscy zerwali się z łóżek i wybiegli przed chaty. Ziemia drżała od straszliwego grzmotu i rumoru, który dobiegał od strony wzgórza z kaplicą. Słychać było przez chwilę żałosne bicie dzwonu. Dopiero o świcie pierwsi śmiałkowie dotarli do miejsca, gdzie stała stara kaplica. Zdumieni stwierdzili, że świątynia zapadła się pod ziemię. Odtąd miejscowi ludzie z trwogą omijali to miejsce. Powiadano też, że każdego roku w południe w dzień św. Jana można było usłyszeć głuche bicie dzwonu, dobiegające z głębi Kościelnej Góry, gdyż odtąd tak nazywano to miejsce.

Banknoty zastępcze z Goleniowa ilustrujące legendę o Kościelnej Górze

11. Umocnienia nad jeziorem Dobre

Kilkanaście metrów na zachód od mostu nad strumieniem Morzyca, w kierunku północnym biegnie szeroka leśna droga, oznaczona jako czerwony szlak turystyczny. Biegnie ona między położonym w dole strumieniem a wysokim wzgórzem, na którym do dziś znajdują się transzeje będące elementem dawnego Pommernstellung. Pójdziemy tym traktem. Po kilkudziesięciu metrach, na rozwidleniu dróg skręcamy w prawo. Kilkanaście metrów dalej zejdziemy z czerwonego szlaku, który wiedzie szeroką i dość monotonną leśną drogą. Po jej prawej stronie ciągnie się pas znakomicie widocznych transzei z licznymi stanowiskami ogniowymi, rowami łącznikowymi i zaopatrzeniowymi. Powędrujemy wzdłuż tych umocnień, które znajdują się na paśmie wzgórz wznoszących się nad strumieniem Morzyca, a później nad brzegiem jeziora Dobre. Ten odcinek najlepiej pokonać zimą lub wczesną wiosną, kiedy roślinność jest dość uboga i z linii obronnej rozciągają się wspaniałe widoki na strumień i jezioro. Marsz wzdłuż transzei doprowadzi nas też do kilku betonowych schronów bojowych. Transzeje i schrony położone są na wzgórzach, co pozwalało znakomicie kontrolować podejścia od strony jeziora. Okolica jest wyjątkowo piękna i turysta może tam natrafić na dzikie zwierzęta i ptactwo wodne.

Jeden ze schronów bojowych nad jeziorem Dobre; fot. Jarosław Leszczełowski

W pobliżu północnego skraju jeziora znajduje się pokaźne wzgórze, które do 1945 r. nazywane było Górą Niedźwiedzią. Wykopano tam liczne transzeje i wzniesiono schrony betonowe. W jednym z nich zrobimy kolejny przystanek, żeby opowiedzieć o przebiciu Wału Pomorskiego przez polskich żołnierzy w lutym 1945 r. Miejsca, w który dwukrotnie przełamano tę pozycję obronną, leżą dziś na terenie wojskowym, niedostępnym dla turystów.

12. Tam, gdzie wał dwukrotnie przebijano

Z Niedźwiedziej Góry rozciąga się piękny widok na położony w dole, meandrujący wśród bagien strumień Zdrój (niem. Drogen). W tym rejonie zaciekłe walki toczył 11 Pułk Piechoty I Armii Wojska Polskiego, który dokonał wyłomu w legendarnym Pommernstellung, zwanym w Polsce Wałem Pomorskim.

Około kilometra na północ od jeziora Dobre, po wschodniej stronie strumienia Zdrój (niem. Drogenfliess) stał niegdyś głaz z tablicą o następującej treści: 5 lutego 1945 11 Pułk Piechoty 4 Dywizji Piechoty jako pierwsza jednostka I Armii Wojska Polskiego włamał się w tymmiejscuw pozycję główną Wału Pomorskiego. Dziś ten teren jest zamknięty dla turystów ze względu na pobliski poligon lotniczy.

Głaz upamiętniający miejsce przełamania Pommernstellung; zdjęcie z lat siedemdziesiątych XX w.

Zacznijmy od porcji informacji dotyczących Wału Pomorskiego i jego obrońców w pasie natarcia I Armii Wojska Polskiego. Budowę Pommernstellung rozpoczęto jeszcze w latach trzydziestych XX w. Wykorzystywano liczne rzeki, bagna, lasy, wzgórza i południkowe położone jeziora, które utrudniały posuwanie się nacierających wojsk i skuteczne użycie przez nie broni pancernej. W 1944 r„ w obliczu zagrożenia rosyjską ofensywą, dokonano poważnych modernizacji przedwojennych umocnień. Interesujący nas fragment głównej pozycji Wału Pomorskiego biegł od Nadarzyć i poprzez jeziora Busino Małe i Duże, Dobre, Zdbiczno, Smolne i Łubianka do Wałcza. Linia obronna nie została obsadzona przez wyspecjalizowane oddziały forteczne. Dywizje i pułki, którym przyszło bronić legendarnej pozycji, formowano pospiesznie ze słuchaczy szkół wojskowych, resztek rozbitych oddziałów, a nawet z Volkssturmu57. Na odcinku atakowanym przez Polaków broniła się grupa dywizyjna „Ernst”, nazwana tak od nazwiska jej dowódcy - pułkownika Ernsta. Sformowano ją w styczniu 1945 r. z podchorążych 3. Oficerskiej Szkoły Artylerii w Bornym Sulinowie. Na krótko przed uderzeniem I Armii Wojska Polskiego grupie tej nadano status dywizji i nazwę „Märkisch Friedland”, którą wybrano prawdopodobnie od osłanianego kierunku. Trzon sił dowodzonej przez pułkownika Kurta Lehmanna dywizji stanowiły cztery pułki podchorążych szkoły artylerii działające jako piechota. Pułk składał się z dwóch batalionów58, te zaś z trzech kompanii po 70-100 żołnierzy w każdej59. Na uzbrojeniu były moździerze, działa przeciwpancerne oraz karabiny maszynowe. W skład dywizji wchodził ponadto pułk „Deutsch Krone”, pułk artylerii oraz batalion niszczycieli czołgów „Friedrich”. Ten ostatni składał się aż z dziesięciu kompanii po 80-90 ludzi w każdej. Jego żołnierze uzbrojeni byli w karabiny szturmowe i pancerfausty60. „Märkisch Friedland” broniła odcinka Pommernstellung ciągnącego się od Wałcza aż do jeziora Pile, więc polska armia walczyła tylko z jej częścią, liczącą w przybliżeniu 8 batalionów i 5 kompanii niszczycieli czołgów61. O trwałości niemieckiej obrony stanowił system żelbetonowych bunkrów, doskonale wkomponowanych między zalesione wzgórza i liczne jeziora.

O godzinie 16.50 4 lutego 1945 r. polska artyleria otworzyła ogień na nieprzyjacielskie pozycje, a dziesięć minut później do natarcia ruszyli żołnierze 11 Pułku Piechoty. Polskie tyraliery zostały zatrzymane silnym ogniem broni maszynowej przed głębokim wąwozem strumienia Drogen (dziś Zdrój). Zbocza wąwozu pozbawione były drzew i krzewów, które mogłyby stanowić pewną osłonę dla nacierającej piechoty. Ponawiane próby sforsowania strumienia pod osłoną ognia ciężkich karabinów maszynowych kończyły się niepowodzeniem i stratami. Niemiecki system ognia prowadzonego z bunkrów okazał się bardzo szczelny i skuteczny. Konieczne stało się użycie cięższej artylerii, która jeszcze nie dotarła w rejon walk62.

11 Pułk Piechoty ruszył do ponownego natarcia o godzinie 9.00 5 lutego 1945 r. Tym razem atak został poprzedzony znacznie silniejszą nawałą artyleryjską, gdyż dodatkowe baterie artylerii przydzielił dywizji dowódca armii. Piechota ruszyła biegiem na drugą stronę wąwozu, który pokonała, nie napotykając tym razem zmasowanego ognia z bunkrów. 3 batalion 11 Pułku Piechoty, pędząc przed sobą uciekających Niemców, przeszedł przez las i jeszcze przed południem dotarł do rzeki Dobrzycy na północ od folwarku Doeberitz Felde (dziś Dobrzyca). Pół godziny później polskie patrole czołowe wyszły na szosę Czaplinek-Wałcz. Panowała cisza, ani śladu nieprzyjaciela. Tymczasem 2 batalion, który poruszał się bardziej na południe, trafił na obronę niemiecką w folwarku Dobrzyca. Niemcy dysponujący bronią maszynową, artylerią i moździerzami zastopowali polski atak, wyprowadzając kontrnatarcie. Ostatecznie hitlerowcy cofnęli się do osady Dobrzyca. W walkach tych zginął dowódca polskiego batalionu por. Walenty Ukraiński, który został lekko ranny w nogę, lecz Niemcy zabili go uderzeniami kolb karabinowych w głowę63.

Tymczasem okazało się, że sytuacja na, wydawałoby się, przebitej pozycji głównej Wału Pomorskiego nie była wcale korzystna dla Polaków. Unikając starcia z nacierającymi z furią Polakami z 11 Pułku Piechoty, Niemcy wycofali się tylko na skrzydła i przepuścili 2 i 3 bataliony 11 Pułku Piechoty, a następnie zamknęli kilometrowy odcinek przełamania, witając idący w drugim rzucie 1 batalion 11 Pułku huraganowym ogniem broni maszynowej i moździerzy. Schrony betonowe zostały więc ponownie obsadzone i skutecznie odpierały polskie ataki. Sytuacja dwóch odciętych batalionów stawała się krytyczna, gdyż okrążały je niemieckie odwody64.

Przebieg walki tych okrążonych batalionów opisałem już na przystanku w Dobrzycy. Powrócimy więc na pozycję główną Wału Pomorskiego, którą trzeba było ponownie szturmować.

Natarcie drugiego rzutu 11 Pułku Piechoty o godzinie 12.00 5 lutego zostało odparte przez Niemców, którzy nawet skutecznie kontratakowali.

Piechota I Armii Wojska Polskiego w natarciu; fragment obrazu Stefana Garwatowskiego

Ponieważ sytuacja otoczonych batalionów stawała się krytyczna, dowódca 4 Dywizji Piechoty przybył na pierwszą linię osobiście i zdecydował wprowadzić do walki drugorzutowy 10 Pułk Piechoty, którego zadaniem było wykonanie wyłomu nieco bardziej na północ z podstaw wyjściowych między dwoma leśnymi jeziorkami. Poprzedzone piętnastominutową nawałą ogniową natarcie ruszyło o godzinie 18.00. Pomimo kolejnego kontrataku nieprzyjaciela 10 Pułk Piechoty przebił Wał Pomorski i godzinie 0.30 w nocy zajął leśniczówkę Riege (Leżenica, dziś nie istnieje). O 5.00 10 Pułk wraz z 1 batalionem 11 Pułku Piechoty dotarły do Dobrzycy, w ostatniej chwili przychodząc w sukurs okrążonym batalionom 11 Pułku, które jako pierwsze przełamały Pommernstellung65.

Aby powrócić na szosę Golce-Zdbice, możemy pójść ścieżkami wiodącymi po wzgórzach leżących nad jeziorem Dobre lub odszukać na zachodzie wygodną drogę gruntową, oznaczoną czerwonym szlakiem.

13. O Tannenbergu, grodzisku i Górze Moritza

Znajdujemy się znowu przed mostkiem nad strumieniem Morzyca, który przekroczymy, idąc szosą w stronę Zdbic. Po północnej stronie tej drogi znajduje się zalesione wzgórze, u którego stóp ustawiono kamienny obelisk poświęcony żołnierzom polskim walczącym o przełamanie Wału Pomorskiego. Napis na tablicy pamiątkowej brzmi: Bohaterom walki o przełamanie Wału Pomorskiego w XXIX rocznicę wyzwolenia ziemi wałeckiej społeczeństwo powiatu. Wałcz 11.02.1974 r. Użycie słowa „wyzwolenie”, było oczywistym manipulowaniem faktami historycznymi.

Na wzgórze, które do 1945 r. nosiło nazwę Góry Moritza (niem. Moritzberg), dostaniemy się wygodną ścieżką turystyczną. Jest to wyjątkowe miejsce o intrygującej historii.

Badania archeologiczne pokazały, że jeszcze we wczesnym średniowieczu istniała tam osada w postaci tzw. grodu ucieczkowego, w którym w razie zagrożenia chroniła się ludność mieszkająca w otwartych osadach. Słowiański gród otoczony był ze wszystkich stron bagnami i wznosił się około 10 metrów nad lustrem wody W 1926 r. znaleziono w tym miejscu trochę odłamków glinianych naczyń. Ta niewielka ilość historycznego materiału potwierdza ucieczkową funkcję obiektu, który nie był zamieszkiwany na stałe66. Rozmiary grodziska są stosunkowo duże: obwód: 220 m, długość: 72 m, szerokość: 56 m.

Ponad tysiąc lat później walory obronne tego miejsca wykorzystali budowniczowie Wału Pomorskiego. Na Górze Moritza powstał wtedy jeden z betonowych bunkrów, który miał uniemożliwiać przeciwnikowi pokonanie przesmyku między jeziorami. Dziś miejsce to nosi miano Morzyca od niemieckiej nazwy wzgórza i znajdującego się tam niegdyś folwarku. W lutym 1945 r. nacierający od strony Zdbic żołnierze polskiego 12 Pułku Piechoty przez kilka dni nie mogli sforsować doskonale umocnionego przesmyku. Dopiero 8 lutego 1945 r. o świcie grupa 20 żołnierzy dowodzona przez chorążego Okińskiego podczołgała się pod schron bojowy na Górze Moritza i zdobyła go, a zaskoczeni Niemcy uciekli. Po upadku tego kluczowego punktu Polacy opanowali szybko cały przesmyk, a chor. Okiński został przedstawiony do odznaczenia tytułem Bohatera Związku Sowieckiego67. W literaturze dotyczącej Wału Pomorskiego spotkałem się z twierdzeniem, jakoby bunkier na Górze Moritza nazywany był przez niemieckich żołnierzy Tannenbergiem68. Miało to nawiązywać do wielkiej bitwy z 1914 r., w której Niemcy rozgromili Rosjan. Wydaje się jednak, że żołnierze zastosowali zabawną grę słów. „Tannenberg” oznacza też wzgórze z choinką lub jodłą, a we wspomnieniach dawnych mieszkańców znajdziemy informację o wielkiej jodle, która rosła na szczycie tej góry.

Szkic przedstawiający grodzisko na Górze Moritza, wykonany w 1928 r.; na wzgórzu znajdował się dwór (niem. Guthaus); wzgórze po drugiej stronie szosy i rzeczki opisano nazwą Kirchberg, czyli Kościelna Góra; źródło: Sandt, Die Ringwälle des Deutsch Krone Kreises, w: „Grenzmaerkische Heimatblaetter”, 1927-1928, s. 94

Wzniesiony w 1974 r. pomnik poświęcony żołnierzom polskim, którzy walczyli o przełamanie Wału Pomorskiego; fot. Jarosław Leszczełowski

Nazwa Tannenberg była więc adekwatna do wyglądu wzgórza, a z drugiej strony podnosiła obrońców wału na duchu, przypominając miejsce wielkiej wiktorii. Okazałe ruiny bunkra zachowały się do dnia dzisiejszego. Obok widoczne też są transzeje, które w latach osiemdziesiątych XX w. wzmocniono betonowymi płytami, żeby zachować ich układ dla zwiedzających górę turystów. Wysoka jodła wznosi się do dziś nad ruinami bunkra i wyraźnie odróżnia się wiekiem od lasu porastającego Górę Moritza. Drzewo to ma status pomnika przyrody, chronionego polskim prawem.

Ruiny bunkra zwanego Tannenbergiem, nad którymi do dziś rośnie wielka choinka, niem. „Tanne”; fot. Jarosław Leszczełowski

Trzecią odsłonę historii Góry Moritza stanowił niewielki folwark, jaki powstał tam prawdopodobnie w drugiej połowie XVIII w. W latach dwudziestych XX w. na wzgórzu były już tylko budynek dworu i ledwo widoczne fundamenty dawnego budynku gospodarczego. Dziś obok bunkra Tannenberg zachowały się jedynie słabo widoczne fundamenty dworu.

14. Legenda o królewskim gwardziście Mauritiusie

Położenie folwarku na dominującym nad okolicą wzgórzu i zagadkowa nazwa: Moritzberg były zapewne przyczyną powstania legendy dotyczącej tego miejsca. Imię Moritz było niemieckim odpowiednikiem łacińskiego Mauritius, czyli Maurycy. Legendarne historie dotyczące powstania folwarku i pałacu, który miałby się znajdować na jego szczycie, opowiadane były przez międzywojennych mieszkańców Zdbic:

W 1772 r., kiedy ziemia wałecka została zagarnięta przez pruskiego króla Fryderyka II Wielkiego, zaciszny folwark na przesmyku między jeziorami Dobre i Zdbiczno zakupił były oficer królewskiego batalionu gwardyjskiego o imieniu Mauritius. Ten zamożny szlachcic rozbudował posiadłość, a na szczycie wzgórza wzniósł piękny pałac. Nie upłynęło wiele czasu, a mieszkańcy okolic poczęli nazywać to miejsce Górą Moritza lub Mauritiusa. Arystokratyczne kaprysy i dziwactwa byłego oficera były natomiast szeroko komentowane i podziwiane. Ważnym elementem wystroju folwarku były dwie naturalnej wielkości figury pruskich grenadierów, które Mauritius ustawił przed wjazdem do swej siedziby. Zupełną konsternację wywołał jednak fakt, że oficer powywieszał na drzewach pałacowego parku różnorodne instrumenty muzyczne, które już przy lekkich powiewach wiatru wydawały subtelne dźwięki niczym harfy. Szlachcic nigdy nie zhańbił się pieszą wędrówką do wsi Stabitz (dziś Zdbice), zawsze wjeżdżał tam karetą. Kiedy jednak przyszły cięższe czasy i zubożały Mauritius nie miał już powozu, kazał swoim sługom czynić to samo za pomocą wozu drabiniastego. Po śmierci pochowano go pałacowym parku, na wzgórzu, które do 1945 r. na mapach nazywane było jego imieniem69.

Żołnierze gwardii Fryderyka Wielkiego, od lewej: grenadier, muszkieter, oficer i podoficer; rys. R. Knoetel, Uniformkunde. Lose Blätter zur Geschichte der Entwicklung der militärischen Tracht, Berlin 1890, t. III, tabl. 56

W legendzie tej jest pewnie ziarno prawdy. Wydaje się, że faktycznie jeden z właścicieli miał na imię Moritz, skąd wzięła się nazwa wzgórza i folwarku. Nie było tam raczej pokaźnego pałacu lecz skromny dwór, z którego roztaczał się przecudny widok na obydwa jeziora. Dziś, ze względu na wysoki las porastający to miejsce, nie ma takiego widoku70.

Na zachodnim zboczu Góry Moritza w okresie międzywojennym organizowano festyny dla dzieci. Ustawiano tam karuzelę i liczne stragany ze smakołykami. Organizowano też tańce i zawody dla najmłodszych. Festyny kończyły się późnym wieczorem, kiedy dzieci zapalały lampiony i maszerowały z nimi do kościoła w Zdbicach71.

Dziś przesmyk między jeziorami i płynący tam strumień noszą nazwę Morzyca, która w niezamierzony sposób upamiętnia starego pruskiego gwardzistę Moritza.

Powracamy na szosę, by powędrować kilkaset metrów w kierunku Zdbic do dużego parkingu.

15. Skansen bojowy i zlikwidowana izba pamięci

Kilkaset metrów na wschód od Góry Moritza przy szosie do Zdbic położony jest parking, gdzie urządzimy kolejny przystanek naszej wędrówki. W tym miejscu miał powstać wielki skansen sprzętu bojowego, który pozwoliłby zilustrować natarcie jednego z batalionów 12 Pułku Piechoty, faktycznie walczącego w rejonie Zdbic i przesmyku Morzyca. Był to element szerszego planu (powstałego w 1980 r.) utworzenia w Zdbicach Centralnego Rejonu Pamięci o walkach I Armii Wojska Polskiego na Wale Pomorskim. Powstały wtedy duży parking i pawilony dla turystów. Planowane było też wzniesienie wielkiego pomnika zdobywców Wału Pomorskiego. Model tego monumentu autorstwa Bronisława Chromego można dziś zobaczyć mirosławieckim muzeum. Władze PRL kultywowały pamięć o żołnierzach walczących na Pomorzu w 1945 r., jednak zabrakło im konsekwencji i z szeroko zakrojonych planów niewiele pozostało. Dziś przy parkingu znajdziemy tablicę informacyjną, czołg T-34, dwie haubice i działo przeciwlotnicze. Ponadto znajdują się tam żałosne resztki pawilonów. Parking jest pięknie położony na wysokim brzegu malowniczego jeziora Zdbiczno.

Po lewej: model pomnika poświęconego bohaterom przełamania Wału Pomorskiego,który miał stanąć w Zdbicach; fot. Maciek Leszczełowski;

po prawej: tablica na budynku nieistniejącej już Izby Pamięci Narodowej w Zdbicach