Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna w Mirosławcu
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 417
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jarosław Leszczełowski (ur. 1963 r.) ukończył studia informatyczne na Uniwersytecie Bundeswehry w Monachium. Od wielu lat zajmuje się historią ziem drawskiej i wałeckiej. Jest autorem dwudziestu książek o dziejach tego regionu.
W 2012 r., po trzydziestu latach, powrócił w swoje rodzinne strony. Pracuje w Trójmieście jako menadżer IT. W dniu 28 lutego 2007 r. Rada Miejska w Złocieńcu nadała mu tytuł Honorowego Obywatela Miasta i Gminy Złocieniec.
Jarosław Leszczełowski
MIROSŁAWIECW PEERELU1945-1980
MIROSŁAWIEC
2017
AUTOR
Jarosław Leszczełowski
KOREKTA
Magdalena Borek, Urszula Obara
PROJEKT OKŁADKI
Maciek Leszczełowski
Na okładce wykorzystano fotografie autorstwa Maćka Leszczełowskiego
OPRACOWANIE EDYTORSKIE
Kazimierz Mardoń
© Jarosław Leszczełowski, Sławno 2017
© Biblioteka Publiczna w Mirosławcu 2017
© Usługi Informatyczne SWAN-IT. Sławno 2017
WYDAWCA
Na zlecenie Biblioteki Publicznej w MirosławcuUsługi Informatyczne SWAN-IT
ISBN 978-83-949660-0-3
DRUK
Zakład Poligraficzny PRIMUM s.c.
05-825 Grodzisk Mazowiecki, Kozerki ul. Marsa 20tel. (022) 724 18 76, e-mail: [email protected]
SPIS TREŚCI
Słowo od burmistrza Mirosławca
Od autora
Podziękowanie
Zdobywanie miasta
Przełamanie Pommernstellung
Bitwa o Mirosławiec
Bój o lotnisko
Powstawanie Mirosławca
Merkisz Frydland
Mirosławieccy sybiracy
Przesiedleńcy z akcji „Wisła”
Wypędzeni z Mirosławca
Pionierskie czasy: 1946-1949
Zarząd Miejski, Rada Doradcza, MRN
Finanse i gospodarka
Budynki, infrastruktura, instytucje
Filia marcinkowickiej parafii
Ludność
Ochrona zdrowia
W dusznych oparach stalinizmu: 1949-1956
Pierwsze symptomy
Bitwa o handel
Reforma administracyjna w Mirosławcu
Akcje, kampanie, fronty i wrogowie
Żałosne rezultaty
Radiowęzeł
Dwie i pół dekady: 1956-1980
Portret miasta lat sześćdziesiątych
Władze miasta
Mirosławiecka gospodarka
Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” (GS SCh)
Państwowy Ośrodek Maszynowy
Nadleśnictwo Mirosławiec
Inne przedsiębiorstwa
Mirosławiecka szkoła
Parafia pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny
Działalność kulturalna
Mirosławiecka biblioteka
Dom społeczny i kino Iskra
Świetlica i ośrodek kultury
Matka chrzestna MS Mirosławiec
Mirosławieckie skrzydła 1945-1980
W walkach o Kołobrzeg
53 Pułk Lotnictwa Szturmowego
53 Pułk Lotnictwa Myśliwsko-Szturmowego
8 Brandenburski Pułk Lotnictwa Myśliwsko-Szturmowego
Józef Jacek Mazur - niepokorny as lotnictwa
Zakończenie
Kalendarium Mirosławca
Bibliografia
Kiedy rozpoczynałem rozmowy z Jarosławem Leszczełowskim na temat napisania książki o historii Mirosławca, żadnemu z nas nawet przez myśl nie przeszło, że wydamy aż trzy publikacje opowiadające o naszym mieście i gminie. Materiały dotyczące Mirosławca okazały się bardzo obszerne, co się przełożyło na prace wydawnicze. Teraz trzeci tom historii naszego miasta staje się faktem.
Składam wielkie podziękowania dla osób zaangażowanych w prace nad trzecią częścią książki. Jarosław Leszczełowski i Krystyna Obara wykonali mrówczą pracę nad materiałem archiwalnym, fotografiami i rozmowami z mieszkańcami Mirosławca - kto wie, czy nie najciekawszą częścią książki? To wszystko daje gwarancję dobrze opowiedzianej historii, wzbogaconej o zdjęcia miejsc, które stały się już historią naszego miasta.
Ostatnie strony książki to początek lat osiemdziesiątych, co może wróżyć, że do domowej kolekcji dołączy jeszcze jedna część historii Mirosławca...
Miłego czytania
Piotr Pawlik
Opis wydarzeń zawarty w niniejszej książce przypada na okres 1945-1980. Wybór pierwszej daty granicznej był oczywisty, gdyż zacięte walki o miasto w lutym 1945 r. oznaczały nieuchronnie zbliżający się koniec niemieckiego Märkisch Friedlandu i rychłe narodziny polskiego Mirosławca. Datę końcową wybrałem kierując się dwoma przesłankami. Pierwsza była bardzo praktyczna, gdyż wiązała się z wielkością zgromadzonego materiału, natomiast druga oparta była na fakcie, że 1980 r. wraz z tzw. pierwszą rewolucją „Solidarności” - analogicznie do 1945 r. - oznaczał nieuchronnie zbliżający się koniec Mirosławca w PRL i rychłe narodziny Mirosławca w suwerennej i demokratycznej Rzeczypospolitej Polskiej.
Kiedy dowiedziałem się, że w latach 1946-1947 większość osadników przybywających do Mirosławca została przywieziona dwoma dużymi transportami kolejowymi: jeden z zesłańcami opuszczającymi Syberię, a drugi wypełniony przymusowymi przesiedleńcami w ramach akcji „Wisła”, przyszła mi do głowy myśl, że miasteczko znowu stało się czymś zbliżonym do dwuetnicznego Frydlandka, czyli miejscowością, w której żyły obok siebie dwie dość wyraźnie różniące się społeczności. Jednakże im uważniej wsłuchiwałem się w relacje świadków i wczytywałem w dokumentację archiwalną, tym bardziej przekonywałem się, jak bardzo błędne było to pochopne założenie. Mieszkańcy Mirosławca w zadziwiającym tempie zintegrowali się w jedną społeczność małego pomorskiego miasteczka, żyjącą w trudnych czasach realnego socjalizmu. Myślę, że stało się tak, gdyż w rzeczywistości zarówno sybiracy, jak też przesiedleńcy z akcji „Wisła” nie stanowili po przybyciu do miasta zintegrowanych dwóch grup, które spoglądałyby na siebie z nieufnością. Poszczególne rodziny sybiraków i przesiedleńców pochodziły bowiem z różnych międzywojennych miejscowości. Władze organizujące akcję „Wisła” celowo unikały tworzenia zwartych grup osiedleńczych pochodzących z tej samej miejscowości. Sybirackie rodziny pochodziły natomiast z bardzo różnych części polskich Kresów, na stację kolejową w 1945 r. docierali z różnych kołchozów i obozów w Kraju Ałtajskim. Okazuje się, że pozostałe grupy ludności tworzące społeczność powojennego Mirosławca powstawały w podobny sposób. Przybysze z centralnej Polski docierali do miasta indywidualnie lub niewielkimi grupami. Dawni robotnicy przymusowi również pochodzili z różnych regionów przedwojennej Rzeczypospolitej. W taki sposób powstała mieszanka ludzi z różnych stron, która stopiła się dość szybko w mirosławiecką społeczność. Jedyną jednolitą grupę stanowili Niemcy, którzy w latach 1946-1947 musieli opuścić Mirosławiec.
O losach mirosławieckiej społeczności w pionierskich czasach drugiej połowy lat czterdziestych, w mrocznym okresie stalinizmu i długich dekadach realnego socjalizmu opowiada ta książka.
Podobnie jak pierwszy i drugi, również trzeci tom dziejów Mirosławca powstał z inicjatywy miejscowych władz samorządowych i kierownictwa Biblioteki Publicznej, które zdecydowały się sfinansować tę publikację. Składam za to serdeczne podziękowania na ręce burmistrza Mirosławca pana Piotra Pawlika, przewodniczącego Rady Miejskiej pana Piotra Czecha oraz pani dyrektor biblioteki Krystyny Obary. Dziękuję również panu Januszowi Beerowi, mirosławieckie-mu radnemu i pasjonatowi regionalnej historii, który i tym razem podzielił się ze mną swoją bogatą wiedzą na temat historii miasteczka. Bardzo dziękuję wszystkim osobom, które przyczyniły się do sfinansowania książki, uczestnicząc w zbiórce pieniędzy na ten cel. Podczas pracy nad „Mirosławcem w Peerelu” doświadczyłem wielkiej życzliwości wielu ludzi, którzy podzielili się ze mną swymi wspomnieniami, zdjęciami, dokumentami, informacjami i wskazówkami. Nieoceniony materiał zdjęciowy i dokumentacyjny dotyczący pułku lotniczego przekazali mi panowie Wiesław Cieślikiewicz, Artur Karasiński i Stanisław Polus. Materiały dotyczące Nadleśnictwa Mirosławiec przekazał mi pan Paweł Krawczyk. Pan dr Przemysław Bartosik dostarczył mi interesujące artykuły i, co ważniejsze, bardzo wartościowe wskazówki dotyczące dostępnych archiwaliów. Niezwykle pomocne były również niepublikowane wspomnienia o pułku lotniczym, którymi zechciał się podzielić pan Donat Iwanicki.
Gorąco dziękuję osobom, które udostępniły mi zdjęcia i swoje wspomnienia: Laurencjusz Antoniewicz, Wanda Bagińska, Janusz Beer, Filip Bramorski, Genowefa Ciepielowska, Wiesław Cieślikiewicz, Piotr Czech, Anna Dzida, Adam Hromiak, Danuta Iskrzycka. Zdzisław Kugiel, Józef Jacek Mazur, Leon Musiałowski, Stanisław Ambroszczyk, Jan Foszcz, Helena Halamus, Teresa Grabowska, Ewa Lang, Leokadia Janczewska, Stanisław Koszelnik, Paweł Krawczyk, Alicja Krzeszowice, Horst Kesselhut, Magdalena Koźbiał, Janusz Maksymowicz, Weronika Michalska, Józef Miszczak, Krystyna Mycka, Krystyna Obara, Piotr Pawlik, Stanisław Pile, Piotr Piszko, Marcin Pleskacz, Krystyna Polańska, Stanisław Polus, Joanna Reinert, Stanisław Szczepaniak, Bogdan Strzałko, Jerzy Wacławski, Franciszka Wilkiewicz, Waldemar Witek, Tadeusz Wojtaszek, Barbara Ząbek i Edward Ząbek.
Za profesjonalny wkład pracy w przedsięwzięcie, jakim było wydanie tej książki, składam osobne podziękowania Urszuli Obarze, Magdalenie Borek, Wiesławie Mielniczuk i Kazimierzowi Mardoniowi. Szczególne podziękowania przekazuję mojej żonie, która zarządzała biznesową stroną przedsięwzięcia związanego z wydaniem i drukiem książki, i mojemu synowi Maćkowi Leszczełowskiemu za wykonanie profesjonalnych zdjęć.
Urząd Miejski w Mirosławcu, Biblioteka Publiczna w Mirosławcu, wydawca oraz autor książki składają serdeczne podziękowania wymienionym poniżej osobom i instytucjom za finansowe wsparcie wydania Mirosławca w Peerelu:
• Laurencjusz Antoniewicz
• Zofia Bajko
• Magdalena i Dariusz Bartosikowie
• Janusz Beer
• Teresa Bieńkowska
• Wiesław Ciepielewski
• Halina i Włodzimierz Chrenowiczowie
• Ewa i Jerzy Cybulscy
• Izabela Cybulska
• Anna i Piotr Czechowie
• Danuta Czerniawska
• Anna Dzida
• Danuta i Jan Eluszkiewiczowie
• Beata Gołąbek
• Renata i Zbigniew Grotowie
• Helena i Eugeniusz Halamusowie
• Zofia i Tadeusz Halamusowie
• Lucyna Hernik
• Halina i Jan Igrasowie
• Jadwiga i Benedykt Jączyńscy
• Joanna Jońska
• Helena i Zenon Kalwasińscy
• Krystyna Kozakiewicz
• Katarzyna i Paweł Krawczykowie
• Marianna i Jerzy Książkowie
• Barbara Kus-Wojcieszek
• Wanda i Emil Kweclichowie
• Stefan Kwiatkowski z Poznania
• Urszula i Aleksander Matusiakowie
• Danuta i Leszek Mazurowie
• Katarzyna i Piotr Mazurowie
• Krystyna Mycka
• Krystyna Obara Urszula Obara
• Zofia i Stanisław Orawcowie
• Justyna i Stanisław Pałkowie z Aleksandrowa Łódzkiego
• Małgorzata i Mariusz Pastuszkowie
• Anna Pawlak
• Anna i Piotr Pawlikowie
• Stanisław Pile
• Julia i Emil Piszkowie
• Magdalena i Stanisław Polusowie
• Justyna i Roman Rutowie
• Stowarzyszenie seniorów „Pogodna jesień”
• Piotr Suchojad
• Danuta i Józef Suchojadowie
• Tomasz Szybalski
• Elżbieta i Zbigniew Slebodowie
• Anna i Andrzej Turscy
• Elżbieta Wiesława Wacławska z Ustki
• Anna i Jerzy Wankiewiczowie
• Barbara Warec.
Ostatnim aktem w dziejach niemieckiego miasta Märkisch Friedland był bój stoczony 10 lutego 1945 r. przez żołnierzy I Armii Wojska Polskiego (I AWP) z oddziałami niemieckiej dywizji o nazwie „Märkisch Friedland”. Rozpaczliwa próba obrony miejscowości przez dywizję, która nosiła jej imię, ma pewien wymiar symboliczny. Wynik łutowych walk był jednak przesądzony, zanim się rozpoczęły. Nie znaczy to, że polscy żołnierze mieli przed sobą łatwe zadanie, gdyż bitwa o miasto, lotnisko i okoliczne miejscowości była bardzo zacięta i krwawa.
W 1945 r. na Pomorzu Zachodnim zapłatę niemieckich rachunków za rozpętanie światowego konfliktu miała niejako egzekwować I AWP. Wbrew swej nazwie armia ta pozbawiona była polskiej wyższej kadry dowódczej, gdyż jej większość stanowili tak zwani „pełniący obowiązki Polaków”, czyli oficerowie Armii Czerwonej, którzy zostali oddelegowani do polskiego wojska ze względu na swoje korzenie lub brzmienie nazwisk. Polacy przeważali natomiast na niższych stanowiskach dowódczych, w kompaniach i plutonach. Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko pochodzenie większości wojaków, to możemy zaryzykować stwierdzenie, że I AWP była w swojej zasadniczej masie armią złożoną z żołnierzy z polskich Kresów. Byli tam Polacy niedawno zwolnieni z syberyjskich łagrów, byli wołyńscy partyzanci i członkowie samoobrony, byli liczni weterani, którzy doświadczyli wrześniowego dramatu w 1939 r., a także zwykli chłopi i mieszkańcy kresowych miasteczek. Napisał o tym pochodzący z Warszawy Stanisław Komornicki, który był oficerem w 6 Dywizji Piechoty:
[...] byłem nowy, z obcej Warszawy i nikt mnie tu nie znał, podczas gdy oni byli przeważnie gospodarzami, łączyły ich rodzinne wioski zza Buga, spod Trembowli, Lwowa i Stanisławowa, skąd przybyli całymi grupami, lub małe miasteczka, gdzie wszyscy znali się doskonale. Łączyły ich przeżycia na Wschodzie, gehenna przesiedleń, zsyłek, śpiewny język i specyficzna mentalność obywateli z rubieży dawnej Rzeczypospolitej [..]1.
Większość żołnierzy I AWP widziała na własne oczy klęskę polskich Kresów. W 1945 r. walczyli o nową ojczyznę dla swych rodzin i sąsiadów, którzy kilka miesięcy później transportami kolejowymi napływać będą do pomorskich miast i wsi. Polscy żołnierze przyczynili się do likwidacji niemieckiego Pomorza Tylnego (tak Niemcy określali Pomorze Zachodnie), które odeszło w niebyt, tak jak kilka lat wcześniej odeszły polskie Kresy.
Żołnierze zdobywający Mirosławiec nie zdawali sobie sprawy, że nowa Polska nie będzie państwem suwerennym i demokratycznym. Czy to oznacza, że przelewali krew na darmo? Moim zdaniem - nie. Kresowi wojacy zdobywali tereny, na których osiedlały się później ich rodziny i sąsiedzi opuszczający utracone terytoria II Rzeczpospolitej. Żołnierze I AWP walczyli też z nieprzejednanym wrogiem, który napad! i przez sześć lat w brutalny sposób okupował ich ojczyznę, gnębiąc ich rodaków. Nikt wtedy nie miał najmniejszej wątpliwości, że trzeba było pokonać hitlerowskie Niemcy i że walka z nimi nawet u boku Sowietów była czymś ze wszech miar słusznym. Dziś z perspektywy pięknych gabinetów i luksusowych foteli może to wyglądać inaczej, ale, moim zdaniem, ważna jest tylko perspektywa ludzi walczących z bronią w ręku z hitlerowcami w 1945 r.
Czy niepokój polskich żołnierzy budził fakt, że od szczebla batalionu wzwyż odsetek oficerów narodowości polskiej był bardzo niski? Na tak postawione pytanie trzeba odpowiedzieć twierdząco, lecz aparat propagandowy I AWP z pewnością radził sobie z tym problemem, znajdując setki mniej lub bardziej wiarygodnych wytłumaczeń tej sytuacji. Kiedy rosyjski przełożony okazywał się doświadczonym żołnierzem i dowódcą, który potrafił zadbać o swych podwładnych, szybko zyskiwał autorytet wśród polskich wojaków.
Żołnierze I Armii Wojska Polskiego; zdjęcie udostępnił Ośrodek Kultury w Mirosławcu
Kiedy jednak rosyjski pułkownik lub generał był łajdakiem i despotą, temat obsadzenia dowództwa armii przez sowieckich oficerów odżywał z nową siłą podczas rozmów między frontowymi żołnierzami. Faktem jest, że morale walczących w szeregach I AWP było wysokie, co zauważali Niemcy, pisząc od czasu do czasu z niechęcią o „fanatycznie walczących Polakach”.
Dlaczego zdobycie miasta przez polskie wojsko należy uznać za definitywny koniec Märkisch Friedlandu? Otóż dlatego, że wynikiem walk nie była tylko okupacja przez zwycięskie wojska, jakich wiele było w dotychczasowych dziejach miasteczka. Zmiana przynależności państwowej to już poważniejsza sprawa, gdyż poprzednia miała miejsce w 1772 r. i to zdarzenie uznałem za narodziny miasta Märkisch Friedland oraz za koniec Frydlandka w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jednak te osiemnastowieczne zmiany nie miały tak szerokiego zakresu i nie odbyły się w tak krótkim czasie jak te z wiosny 1945 r. Zasadnicza różnica polega na tym, że mieszkańcy Märkisch Friedlandu musieli opuścić swe rodzinne strony, a ich miejsce zajęli osadnicy z Kresów i centralnej Polski. Całkowita wymiana ludności była zdarzeniem, które nie miało precedensu w dotychczasowych dziejach miasta i całego regionu.
Niemcy z Märkisch Friedlandu już w styczniu 1945 r. słyszeli dudnienie frontowej artylerii i ze strachem obserwowali tłumy uciekinierów z terenów zajętych przez Armię Czerwoną. W lutym 1945 r. panowała tak sroga zima, że z pociągów wypełnionych uciekinierami codziennie wyładowywano wiele zamarzniętych zwłok. Naziści walczyli jednak z „nastrojami kapitulanckimi” i wydawali rozkazy, na których mocy formowano żałosne oddziały Volkssturmu, złożone ze starców i młodych chłopców. W końcu 4 lutego 1945 r. nadszedł tzw. Räumungsbefehl, który nakazywał bezwzględną ewakuację ludności cywilnej z rejonu walk. Większość niemieckich mieszkańców Märkisch Friedlandu opuściła wtedy miasto, zostawiając puste domy i zastygłe w bezruchu warsztaty pracy. Po wygaśnięciu działań wojennych wielu z nich powróciło jeszcze do swego rodzinnego miasta, ale tylko po to, żeby po kilku miesiącach znów je opuścić, tym razem już ostatecznie. Märkisch Friedland był już wtedy polskim Mirosławcem.
Walki prowadzone 8-11 lutego 1945 r., które zakończyły się zdobyciem przez polskich żołnierzy Märkisch Friedlandu oraz lotniska Schönfeld-Crossinsee, były końcowym aktem rozpoczętych wcześniej i szerzej zakrojonych operacji wojennych.
Styczniowa ofensywa Armii Czerwonej w Polsce rozwijała się pomyślnie, a niemiecka obrona prysła jak bańka mydlana. Rozpędzone armie 1 Frontu Białoruskiego marszałka Żukowa gnały na zachód w kierunku Odry. Zagrożenie Berlina, stolicy III Rzeszy, było z każdym dniem coraz bardziej realne. Tymczasem w odróżnieniu od wojsk Żukowa 2 Front Białoruski, dowodzony przez Konstantego Rokossowskiego, natrafił w Prusach Wschodnich na twardy opór i uwikłał się w ciężkie walki, zbliżając się bardzo powoli do Elbląga. Obydwa fronty działały w różnym tempie i na rozbieżnych kierunkach, co powodowało, że północne skrzydło frontu Żukowa było odsłonięte. Niemcy szybko dostrzegli szansę na wykonanie uderzenia z Pomorza Zachodniego w kierunku południowym, co mogłoby znacznie opóźnić sowiecki marsz na Berlin. Hitlerowskie dowództwo przystąpiło do formowania na Pomorzu Zachodnim Grupy Armii Wisła (GA Wisła), której zadaniem było wykonanie ataku na skrzydło Żukowa. Formowanie GA Wisła zamierzano przeprowadzić pod osłoną długiej linii umocnień „Pommemstellung”, zwanej w Polsce Wałem Pomorskim. Rosjanie zauważyli zagrożenie i postanowili w lukę między 1 a 2 Frontem Białoruskim rzucić kilka armii, wśród nich I Armię Wojska Polskiego, która miała odegrać ważną rolę podczas kruszenia Wału Pomorskiego i niszczenia wojsk GA Wisła. Walka o te umocnienia była więc bardzo ważna dla obydwu walczących stron.
Wał Pomorski zbudowano w terenie doskonale nadającym się do obrony. Wokół ciągnęły się liczne rzeki, lasy, wzgórza i południkowe położone jeziora. W 1944 r., w obliczu zagrożenia rosyjską ofensywą, dokonano poważnych modernizacji tych przedwojennych umocnień. Główna pozycja Pommemstellung biegła od Szczecinka na południowy zachód poprzez jezioro Wilczkowo, miejscowość Jelenino, jeziora Ciemino, Pile i Dołgie, dalej wzdłuż rzeki Piława do Nadarzyć i poprzez jeziora Dobre, Zdbiczno, Smolne i Łubianka do Wałcza.
Wał Pomorski nie został obsadzony przez wyspecjalizowane oddziały forteczne. Dywizje i pułki, którym przyszło bronić legendarnej linii, formowano pospiesznie ze słuchaczy szkół wojskowych, oddziałów zapasowych, resztek rozbitych oddziałów, a nawet z Volkssturmu2. Na odcinku atakowanym przez Polaków broniła się grupa dywizyjna „Ernst”, nazwana tak od nazwiska jej dowódcy - pułkownika Ernsta. Sformowano ją w styczniu 1945 r. z podchorążych 3. Oficerskiej Szkoły Artylerii w Bornym Sulinowie. Na krótko przed uderzeniem I AWP grupie tej nadano status dywizji i nazwę „Märkisch Friedland”, którą wybrano prawdopodobnie od osłanianego kierunku. Żołnierze dywizji „Märkisch Friedland” nie mieli więc początkowo niczego wspólnego z interesującym nas miasteczkiem, ale los sprawił, że niedobitki tego związku taktycznego stoczyły krótką, zaciętą i zakończoną klęską bitwę na przedpolach i ulicach Mirosławca.
Trzon sił dowodzonej przez pułkownika Kurta Lehmanna dywizji „Märkisch Friedland” stanowiły cztery pułki podchorążych szkoły artylerii działające jako piechota. Pułk składał się z dwóch batalionów3, te zaś z trzech kompanii po 70-100 żołnierzy w każdej4. Na uzbrojeniu były moździerze, działa przeciwpancerne oraz karabiny maszynowe. W skład dywizji wchodził ponadto pułk „Deutsch Krone”, pułk artylerii oraz batalion niszczycieli czołgów „Friedrich”. Ten ostatni składał się aż z dziesięciu kompanii po 80-90 ludzi w każdej. Jego żołnierze uzbrojeni byli w karabiny szturmowe i pancerfausty. Dywizje „Bärwalde”, „Märkisch Friedland” oraz 402 zapasowa dywizja piechoty tworzyły X Korpus SS, którego skład był później uzupełniany przez kolejne oddziały przerzucane z innych rejonów walk (5 Dywizja Lekka i 163 Dywizja Piechoty)5.
„Märkisch Friedland” broniła odcinka Pommernstellung ciągnącego się od Wałcza aż do jeziora Pile, więc pierwsza armia walczyła tylko z jej częścią, liczącą w przybliżeniu 8 batalionów i 5 kompanii niszczycieli czołgów6. O trwałości niemieckiej obrony stanowił system betonowych bunkrów, doskonale wkomponowanych między zalesione wzgórza i liczne jeziora.
Walki o Wał Pomorski rozpoczęły się od ciężkich zmagań w pasie przesłaniania w rejonie Jastrowia i Podgajów, które ostatecznie zostały zdobyte. Próba uderzenia z marszu na główną pozycję Wału Pomorskiego zakończyła się niepowodzeniem. Dowództwo I AWP zostało zaskoczone zakresem rozbudowy niemieckiej pozycji obronnej. W kolejnej fazie walk przeprowadzono bardziej przemyślane działania, główny wysiłek natarcia koncentrując na zabagniony i słabo broniony odcinek na północ od jeziora Dobre. Szturmująca w tym miejscu 4 Dywizja Piechoty nieoczekiwanie szybko przełamała okryty legendą Wał Pomorski, jednak zaskoczenie trwało krótko. Niemcy wyprowadzili kilkanaście zaciekłych kontrataków, w których wyniku udało się im nawet odciąć dokonujące wyłomu pododdziały 11 Pułku Piechoty od reszty polskich sił. Dowódca armii popchnął jednak w wyłom kolejne pułki i Polacy nie dali już odebrać sobie zwycięstwa. Przełamanie Wału Pomorskiego było spektakularnym sukcesem polskiego żołnierza, osiągniętym pomimo braku wystarczającego wsparcia artylerii. Użycie czołgów w tym trudnym terenie było niewykonalne. Sukces odniesiono dzięki krwawemu wysiłkowi piechoty.
Sąsiedzi I Armii Wojska Polskiego nie mogli pochwalić się podobnym sukcesem: walcząca na południowym lewym skrzydle 47 Armia uwikłała się w walki o Wałcz, a nacierający na północy 2 Korpus Kawalerii Gwardii pozostał w tyle. Niemcy mogli więc wyprowadzać na wysunięte polskie dywizje liczne kontrataki zarówno z północy, jak i z południa. Dowódca I AWP postanowił poszerzyć wyłom w niemieckiej obronie, atakując początkowo w kierunku północno-zachodnim, gdzie oczekiwał poważniejszych sił nieprzyjaciela. Przypuszczenie to się potwierdziło i polska piechota natrafiła na twardy opór nieprzyjaciela. Według rozkazu z 7 lutego 1945 r. wojska polskie miały minąć Mirosławiec, atakując z rubieży Karsibór, Iłowiec i Nadarzyce w kierunku na Złocieniec, Czaplinek i Łubowo. Na Märkisch Friedland nacierać miała natomiast rosyjska 47 Armia, która musiała to uczynić po opanowaniu Wałcza, co okazało się wyjątkowo trudne. Polska armia uderzyła trzema dywizjami (2., 3. i 6.) w nakazanym kierunku, a 4 Dywizję skierowała z Karsiboru do Lubna, żeby przeciąć szosę Wałcz-Mirosławiec i tym samym wyjść na tyły Niemców broniących Wałcza. Walcząca na prawym skrzydle armii 3 Dywizja miała bardzo trudne zadanie, gdyż zajmowała Nadarzyce, a przed nią położone były liczne bunkry głównej pozycji Wału Pomorskiego, który na tym odcinku nie został przełamany. W tej sytuacji postawienie dywizji zadania osiągnięcia rubieży Liszkowo-Łubowo było nierealne. Z innych powodów na olbrzymie problemy natrafiła 2 Dywizja, która miała atakować już rano 8 lutego w kierunku na Świerczynę i Złocieniec7. Natarcie to mogło jednak wystartować dopiero wtedy, kiedy 2 Dywizja dokonałaby skomplikowanego przegrupowania, co było w warunkach nocnych i ciągłej styczności z nieprzyjacielem niezwykłe trudne. Polskie dywizje podejmowały działania w bardzo złych warunkach atmosferycznych, panowała odwilż, a leśne drogi były rozmoknięte, co powodowało, że transport ciężkiego sprzętu przebiegał w żółwim tempie. Nic dziwnego, że 8 lutego rano szybko okazało się, że zamiary polskiego dowództwa były niemożliwe do zrealizowania.
3 Dywizja rozpoczęła natarcie dopiero o 13.15, a jej żołnierze zostali zatrzymani gęstym ogniem broni maszynowej, prowadzonym z bunkrów na zachód od Nadarzyć. Niepowodzeniem zakończyły się też działania 6 Dywizji Piechoty, której dwa pułki (16. i 18.) musiały dokonać najpierw przegrupowań, więc rano do natarcia ruszył tylko 14. Osamotniony atak nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, a silne kontruderzenie Niemców zmusiło Polaków do cofnięcia się. 14 Pułk stracił całą artylerię! Nacierający znacznie później 16 Pułk również musiał się cofnąć po niemieckim kontrataku. Pułki 6 Dywizji atakowały więc nieskutecznie, w sposób zupełnie nieskoordynowany. Dowództwo armii doszło do wniosku, że niepowodzenie było wynikiem złego dowodzenia i dowódca dywizji - urodzony w Białymstoku Rosjanin Genadij Szejpak - został ukarany dyscyplinarnie8. 2 Dywizja nie weszła w ogóle do walki, gdyż musiała wykonać forsowny 20-kilometrowy marsz w złych warunkach, który przeciągnął się w czasie. W tej sytuacji 1 Dywizja, która według pierwotnych planów miała przejść do drugiego rzutu, musiała wykonać natychmiastowe natarcie, zdobywając po ciężkich walkach Wielboki, a później Rudki. Tymczasem 4 Dywizja nacierająca na południe na tyły broniącego się w Wałczu zgrupowania niemieckiego osiągnęła powodzenie, zajmując Karsibór, Kolno i majątek Dobre9.
Nie udało się więc poszerzyć znacząco wyłomu dokonanego w pozycji głównej Wału Pomorskiego. Okazało się, że obrona nieprzyjaciela na kierunku północno-zachodnim jest niezwykle silna. Co gorsza, znowu niepowodzeniem zakończyły się walki prowadzone przez sąsiadów polskiej armii. Przyszedł czas, żeby przemyśleć na nowo sytuację i zmienić zadania postawione polskim dywizjom.
Porażka w walkach 8 lutego dała sztabowcom I AWP chyba wiele do myślenia, gdyż wyciągnęli właściwe wnioski. Zrezygnowano z atakowania wszystkimi dywizjami, tworząc dwa duże zgrupowania z odrębnymi zadaniami. W obliczu braku możliwości dokonania szybkiego przełomu w kierunku północno-zachodnim, gdzie Niemcy, wykorzystując bardzo trudny teren, bronili się umiejętnie, dowództwo postanowiło przejść do działań obronnych na tym kierunku. Osłaniając się od północnego zachodu jednym zgrupowaniem wojsk, armia miała uderzyć w kierunku zachodnim drugim zgrupowaniem, żeby do 10 lutego zdobyć Mirosławiec. Zgrupowanie złożone z 3 i 6 Dywizji Piechoty oraz 1 Brygady Kawalerii miało więc ubezpieczać prawe skrzydło zgrupowania uderzeniowego, do którego należały: 1 i 2 Dywizja Piechoty, 1 Brygada Pancerna (40 czołgów), 2 Brygada Artylerii Haubic, 13 Pułk Artylerii Pancernej oraz 4 Pułk Czołgów Ciężkich. Jak widać, tym razem atakującej piechocie zapewniono możliwie duże wsparcie czołgów i artylerii. Sieć dróg prowadzących w kierunku Märkisch Friedlandu umożliwiała skuteczne użycie ciężkiego sprzętu. Dodajmy jeszcze, że 4 Dywizja Piechoty miała ubezpieczać zgrupowanie uderzeniowe od południa i uchwycić szosę Wałcz-Mirosławiec w rejonie Lubna.
Zamiar poszerzenia wyłomu w pozycji głównej przewidywał zmianę kierunku uderzenia na południowo-zachodni, co z pewnością zaskoczyło nieprzyjaciela. 9 lutego 5 Pułk Piechoty (2 Dywizji) zdobył do 18.00 Kłosowo (Hansfelde) i zbliżył się do wsi Lipie, gdzie został przywitany silnym ogniem broni maszynowej. W tym czasie 1 Dywizja zdobyła Świętosław, Dębołękę oraz przecięła szosę Kłosowo-Górnica. Piechota była skutecznie wspierana przez maszyny 4 Pułku Czołgów Ciężkich.
Tym samym stworzone zostały dobre warunki do kontynuacji natarcia rankiem następnego dnia. Od tej pory koordynacją działań całego zgrupowania uderzeniowego zajmował się zastępca dowódcy armii - generał Mark Karakoz, doświadczony oficer sowiecki, Ukrainiec urodzony w Kijowie. Jego służba w wojsku polskim była dwuletnim epizodem, gdyż już w 1946 r. wyjechał do Związku Sowieckiego. Główne uderzenie miała wykonać 2 Dywizja Piechoty dowodzona przez pułkownika Iwana Rotkiewicza, którego skierowano do polskiej armii ze względu na miejsce urodzenia (Borysów) i polsko brzmiące nazwisko. W 1957 r. Rotkiewicz wrócił do Związku Radzieckiego, co nie pozostawia wątpliwości odnośnie jego rzeczywistej narodowości. Rosyjskim oficerem był też dowódca 1 Piechoty Dywizji - pułkownik Wojciech Bewziuk, który podobnie jak Rotkiewicz opuścił Polskę w 1957 r.
Uproszczony schemat zamiaru dowódcy I AWP prowadzenia walki w dniach 9-10 lutego 1945 r. Wysunięta przed sąsiadów polska armia ubezpiecza się od północy 3 i 6 Dywizją Piechoty oraz od południa 4 Dywizją Piechoty, by uderzyć 1 i 2 Dywizją wspartymi czołgami w kierunku Mirosławca. Szkic wykonany przez autora na mapie D.G. Reymanna z drugiej połowy XIX w.
W nocy z 9 na 10 lutego pułki 1 i 2 Dywizji przegrupowały się, żeby rankiem prowadzić natarcie w kierunku Mirosławca. O 7.00 trzeci batalion 5 Pułku Piechoty przeprowadził rozpoznanie walką, atakując Lipie. Opór Niemców był jednak twardy i dopiero interwencja czołgów trzeciego batalionu 1 Brygady Pancernej umożliwiła zdobycie tej wsi. Wykrwawiony trzeci batalion został wycofany do drugiego rzutu, a jego miejsce zajęli piechurzy pierwszego batalionu. Była ku temu zresztą najwyższa pora, gdyż Niemcy wyprowadzili kontratak kompanii piechoty wsparty działem pancernym. Przeciwnatarcie zostało odparte przy dość ciężkich stratach. W tym samym czasie polskie czołgi i działa pancerne zabrały na pancerze desant fizylierów i popędziły leśną drogą w kierunku Mirosławca, zostawiając piechotę 5 Pułku z tyłu10. Do godziny 13.00 6 Pułk Piechoty wsparty czołgami drugiego batalionu 1 Brygady Pancernej zdobył Toporzyk. Dowódca drugiego batalionu czołgów, podobnie jak jego kolega z trzeciego batalionu, zabierając desant fizylierów i zwiadowców, ruszył całą mocą czołgowych silników w stronę Mirosławca11.
Podobnie pomyślnie rozwijało się natarcie 1 Dywizji Piechoty, która przy udziale ciężkich czołgów opanowała najpierw Górnicę, potem majątek Jeziorko i po ciężkiej walce Laski Wałeckie. Jednak obydwa jej pierwszorzutowe pułki zostały zatrzymane o godzinie 15.00 przed wsią Piecnik, gdzie Niemcy z dywizji „Märkisch Friedland”, wykorzystując położenie wsi na wzgórzach oraz wąski pas terenu między jeziorami, przygotowali znakomitą obronę. Polacy stracili jeden ciężki czołg, a w walce zginął zastępca dowódcy dywizji pułkownik Jan Szczutko. Poległy oficer miał zostać patronem jednej z ulic Mirosławca. Powstała nawet stosowna uchwała Miejskiej Rady Narodowej, ale ostatecznie zaniechano tego zamiaru. Za monografią 2 Pułku Piechoty autorstwa Andrzeja Krajewskiego przytaczam relację uczestnika tych walk - Franciszka Szostaka:
Ruszyliśmy tyralierą, posuwaliśmy się po rozmiękłym terenie z niewielkiego pagórka ku łące, za którą na wzniesieniu znajdowała się wieś. Kiedy nasza piechota znalazła się w dolinie w największym błocie, Niemcy otworzyli huraganowy ogień z broni maszynowej oraz z artylerii i moździerzy. Cała nasza pierwsza linia zaległa w błocie. Ostrzał był tak silny, że nie można było podnieść głowy. Wybuchy niemieckich min wyrzucały w górę fontanny błotnistej ziemi... Kostnieliśmy z zimna. W zgrabiałych i zesztywniałych rękach nie można było utrzymać karabinu. Musieliśmy tam leżeć aż do zmroku12.
Na zarysowujący się kryzys właściwie zareagował dowodzący zgrupowaniem uderzeniowym gen. Mark Karakoz, który nakazał wiązać walką broniący się Piecnik jednym batalionem, a resztą wojsk obejść miejscowość od północy i nacierać na Mirosławiec13.
Powodzenie ugrupowania uderzeniowego wykorzystały czołgi 2 i 3 batalionu, które wysforowały się do przodu, wyprzedzając piechotę aż o 5 kilometrów. Rajd zupełnie zaskoczył cofające się przez las na zachód od Toporzyka oddziały dywizji „Märkisch Friedland”, które ogarnięte paniką porzuciły swoją artylerię i zaczęły uciekać. Czołgi rozjechały gąsienicami kilku strzelców pancerfaustów grupy „Friedrich”. Łupem Polaków padło 11 dział przeciwpancernych, 3 armaty 105 mm, każda ciągnięta przez zaprzęg 6 wołów14. Po odjeździe czołgów w rejon tej potyczki dotarła piechota 6 Pułku Piechoty, która zajęła się likwidacją niedobitków15. Niemcy ponieśli w tym miejscu dotkliwe straty.
Pierwsza faza bitwy o Mirosławiec zakończona rajdem 2 i 3 batalionu czołgów 1 Brygady Pancernej. Szkic wykonany przez autora na mapie z lat dwudziestych XX w.
Około 15.00 czołgi drugiego batalionu z fizylierami uzbrojonymi w pistolety maszynowe wypadły z lasu na otwartą przestrzeń, za którą rozciągał się widok na Mirosławiec16. Dowódca batalionu ubezpieczył dalszy marsz patrolem rozpoznawczym, złożonym z pięciu czołgów, za nimi poruszał się czołg wyposażony w radiostację, a następnie pozostałe maszyny 2 batalionu czołgów i w końcu działa pancerne. Czołgiści działali z dużą śmiałością, mając w pamięci pogrom niemieckich oddziałów, jakiego dokonali na leśnych drogach.
Tymczasem miasto było dość dobrze przygotowane do obrony, a na polskie czołgi czekały zamaskowane działa przeciwpancerne, których stanowiska znajdowały się między budynkami. Szczególnie dogodnym miejscem do użycia takich dział był rejon cmentarza, skąd rozciągał się znakomity widok na szosę wiodącą z Wałcza. Na przedpolach miasta przygotowano też liczne stanowiska dobrze zamaskowanych strzelców pancerfaustów. Była to broń jednorazowa, a jej skuteczna siła rażenia wynosiła kilkadziesiąt metrów. Kiedy strzelec spudłował, ujawniając swe stanowisko ogniowe, ginął zwykle pod gąsienicami czołgu. Oprócz resztek dywizji „Märkisch Friedland” Mirosławca bronił też batalion piechoty przerzucony ze Stargardu. Miasteczko stanowiło ważny węzeł komunikacyjny i Niemcy pragnęli utrzymać je do momentu nadciągnięcia nowych sił (5 Dywizji Lekkiej).
Dowódca 2 batalionu czołgów liczył, że i tym razem śmiałym rajdem zaskoczy nieprzyjaciela i, nie zważając na złe warunki terenowe, postanowił zdobyć miasto z marszu. Po wyjeździe z lasu na polskie czołgi spadł najpierw atak 25 samolotów, które zrzuciły kilkanaście bomb małego kalibru, nie wyrządzając czołgistom poważniejszych szkód. Spotkałem się z opinią, że w rzeczywistości 10 lutego nie było ataków niemieckiego lotnictwa, gdyż nie pozwalały na to warunki atmosferyczne. Jednakże niemal wszystkie znane mi relacje, dokumenty i publikacje potwierdzają kilkakrotne naloty niemieckich samolotów i słoneczną pogodę.
Teren od wschodniej strony Mirosławca był mocno zabagniony i czołgi poruszały się w kolumnie po położonej na nasypie szosie z Wałcza. Po minięciu wlotu drogi prowadzącej do Sośnicy czołgi skręcały w lewo „defilując” przez 900 metrów przed północną częścią miasta17, która była odległa o około 300 metrów i gdzie znajdowały się nowy cmentarz ewangelicki i owczarnia18. Co więcej zachodzące słońce oślepiało dowódców czołgów. W pobliżu cmentarza Niemcy zamaskowali działo przeciwlotnicze 88 mm, które miało idealne warunki do ostrzału polskich maszyn. Gdzieś w zabudowaniach ukryte stanowisko miał też czołg średni typu Pantera z 75 mm działem.
Pierwszy polski czołg zbliżał się do zabudowań miasta, kiedy został trafiony pociskiem artyleryjskim. Maszyna zapaliła się jak pochodnia, gdyż uszkodzone zostały zbiorniki oleju napędowego. Po chwili niemiecka Pantera trafiła również piąty czołg w kolumnie. Niemcy, zdając sobie sprawę z podmokłego terenu po obu stronach szosy, zablokowali w ten sposób cały patrol rozpoznawczy, gdyż jego trzy pozostałe czołgi znalazły się w pułapce, uwięzione na drodze między zniszczonymi pierwszym i piątym czołgiem. Do ratujących się załóg ogień prowadzili niemieccy strzelcy wyborowi. Drugi czołg, dowodzony przez chor. Pożydajewa, zjechał z szosy w lewą stronę, jednak po pokonaniu rowu przydrożnego ugrzązł w błocie. Niemcy widzieli go doskonale z miasta, a strzelec wyborowy zabił dowódcę, który kierował próbami uruchomienia maszyny. Ranni zostali też działonowy i telegrafista. Widząc tę tragedię, kolejny dowódca czołgu - ppor. Niestieruk - postanowił zjechać w prawo. Liczył, że w ten sposób zdoła się wycofać. Jednak i ten czołg utknął na bagnistej łące. Dowódca ostatniego czołgu patrolu, nie widząc innego wyjścia, nakazał mechanikowi skręcać w lewo, czym uzyskał skutek podobny do swoich poprzedników. Unieruchomiony w grząskim podłożu czołg strzelał w kierunku miasta, dopóki nie skończyła mu się amunicja. Wtedy załoga opuściła swą maszynę i wycofała się, odnosząc rany od ognia niemieckiej piechoty19.
Szkic ilustrujący porażkę rajdu 2 batalionu czołgów na Märkisch Friedland; szkic wykonany przez autora na mapie z lat dwudziestych XX w.
Patrol rozpoznawczy nacierającego batalionu został niemal całkowicie zniszczony. Dowódca kompanii, która znajdowała się na czele batalionu, nakazał wycofać się pozostałym czołgom między drzewa. Kiedy pierwszy czołg zjechał z drogi, by zająć stanowisko za niewielkim domkiem, okazało się, że byli tam ukryci strzelcy pancerfaustów. Jeden z nich wystrzelił z bliskiej odległości, a ładunek kumulacyjny zerwał czołgową gąsienicę. Inny czołg trafiony został z armaty, a eksplozja własnych pocisków odrzuciła wieżę na kilkanaście metrów. Pozostałe maszyny wycofały się i z ukrytych stanowisk rozpoczęły ostrzał miasta. Fizylierzy trafionych czołgów ukryli się w rowach i strzelali z pistoletów maszynowych, żeby nie dopuścić nieprzyjaciela do uszkodzonych lub unieruchomionych maszyn20.
Podsumowując, próba opanowania miasta rajdem z marszu zakończyła się zniszczeniem czterech czołgów i uszkodzeniem trzech innych.
W sukurs czołgom drugiego batalionu przyszła teraz bateria dział pancernych SU-85. Walczący w jej szeregach podporucznik Mieczysław Dec wspomina:
Szliśmy dotychczas razem, moja bateria była początkowo o pięćset metrów za drugim batalionem czołgów. Oni weszli w zakręt i poszli szosą w stronę miasta. Widziałem kontrakcję niemiecką - jak po kolei trafili siedem czołgów, zaczęli od czołowego, potem poszedł ostatni... Widząc to, rozwinęliśmy się w lewo - był tam rzadki lasek, trochę olchy, trochę brzozy i stamtąd zaczęliśmy bić, celując w miejsca, gdzie błyskały wystrzały, i ostrzeliwać miasto21. Innymi słowy rozpoczęła się kolejna faza bitwy o miasto. Ocalałe czołgi drugiego batalionu oraz działa SU-85 zajęły dogodne stanowiska ogniowe i poczęły ostrzeliwać broniących Mirosławca Niemców. Bateria SU-85 mogła skręcić w lewo, nie grzęznąc w bagnistym terenie, gdyż wykorzystała drogę gruntową prowadzącą na południowy zachód w stronę szosy Mirosławiec-Hanki22. Do kanonady dołączyło wkrótce dwadzieścia armat 1 batalionu czołgów. Czołgi i działa pancerne ostrzeliwały miasto, czekając na nadejście głównych sił piechoty, z którą mogłyby przeprowadzić skuteczny atak.
Nieco inaczej przebiegał atak 3 batalionu czołgów, który liczył zaledwie 6 maszyn. Tenże batalion wraz z kompanią fizylierów i strzelcami rusznic przeciwpancernych z 5 Pułku Piechoty23 po wyjeździe z lasu objechał znajdujący się po prawej stronie drogi z Wałcza teren bagnisty i znalazł się na pół noc od miasta w rejonie kolonii Chojnica (niem. Tannenhof), oskrzydlając obrońców Mirosławca i odcinając prowadzące do Złocieńca szosę i tor kolejowy. W ten sposób powstała możliwość jednoczesnego atakowania miasta od północy i od wschodu.
Wkrótce do czołgów i fizylierów dołączył drugi batalion 5 Pułku Piechoty. Niemcy dostrzegali prawdopodobnie to zagrożenie, gdyż na polską piechotę i czołgi blokujące miasto od północy spadł nalot 18 samolotów. Podczas tego ataku doszło do zadziwiającego zdarzenia. Telefonista - szeregowy Andrzej Jurkowski - zwykłym karabinem zestrzelił niemiecki samolot, za co otrzymał później Krzyż Walecznych24. Niemcy próbowali jeszcze przebić się z miasta w kierunku północnym. Na szosie do Złocieńca pojawiły się dwa działa pancerne i autobus pełny żołnierzy. Ten ostatni został trafiony przez polską rusznicę przeciwpancerną. Niemcy, powitani skutecznym ogniem, wycofali się25.
Pomnik-czołg w dzisiejszym Mirosławcu upamiętnia poległych czołgistów; fot. Maciek Leszczełowski
Przed godziną 18.0026 zachodni skraj lasu przed Mirosławcem osiągnął 6 Pułk Piechoty, a 5 Pułk znajdował się na północy i północnym wschodzie. Niedługo potem na południowym wschodzie pojawił się też 1 Pułk Piechoty (1 Dywizja Piechoty) wspierany przez ciężkie czołgi IS-2 (4 Pułk Czołgów Ciężkich). Pojawiła się więc możliwość przeprowadzenia natarcia na miasto z trzech kierunków: od wschodu 6 Pułk Piechoty z 2 batalionem czołgów, od północy 5 Pułk Piechoty z 3 batalionem czołgów, a od południowego wschodu 1 Pułk z kompanią czołgów ciężkich. Część piechurów 1 i 6 Pułku wsiadła na pancerze czołgów jako desant. Walkę wsparło też dwadzieścia maszyn 1 batalionu czołgów, które ostrzeliwały miasto ze stanowisk ogniowych. Czołgi z desantem ruszyły w kierunku miasta, a za nimi posuwała się piechota. Niemcy ponowili atak lotniczy, lecz nie mógł on istotnie wpłynąć na wynik walki. Powstrzymanie koncentrycznego ataku trzech pułków piechoty wspartych znaczną liczbą czołgów średnich i ciężkich przekraczało możliwości obrońców Märkisch Friedlandu. Polacy wdarli się do miasta. Walki uliczne trwały około dwóch godzin, po upływie których (ok. 21.00) Märkisch Friedland był w polskich rękach.
W kilku publikacjach27 opisujących walki o Mirosławiec pojawiła się informacja o użyciu przez Niemców pociągu pancernego. Chyba najprecyzyjniej opisał ten epizod Kazimierz Przytocki - autor monografii 1 Brygady Pancernej. Napisał on najpierw, że rejon Chojnicy zajęły maszyny trzeciego batalionu czołgów oraz działa pancerne, a w następnym akapicie opisuje walkę z pociągiem pancernym:
Po zachodzie słońca podeszli piechurzy. Mimo zmęczenia ruszyli z marszu do natarcia wspierani ogniem 1 batalionu czołgów. Kiedy piechurzy z czołgami znaleźli się w odległości 400 m od miasta, z okolic Chojnicy nadjechał niemiecki pociąg pancerny i ostrzelał nacierających. Kpt. Kałuszyn przeciwko niemu skierował czołgi sierż. Nikulina, kpt. Spiryna i por. Miazgi. Z odległości 800 m przez 20 minut czołgi prowadziły ogniowy pojedynek. Pociąg został uszkodzony i wycofał się. Wtedy czołgi z piechotą uderzyły na miasto od północy, pomagając czołgom 2 batalionu28.
Żołnierze I AWP, zdjęcie udostępnił Marcin Pleskacz
Zdobycie Märkisch Friedlandu w godzinach wieczornych 10 lutego 1945 r.
Szkic wykonany przez autora na mapie z lat dwudziestych XX w.
Autor podał dwa źródła tej informacji, wskazując na relacje dwóch uczestników walk: A. Ciepłego i M. Romanowskiego oraz na dokument z Centralnego Archiwum Wojskowego Dziennik działań bojowych 3 bcz. Oparcie w źródłach jest więc dość solidne. Jednakże przytoczona powyżej relacja budzi kilka wątpliwości. Skoro wcześniej rejon Chojnicy został opanowany przez trzeci batalion czołgów i działa pancerne, jak przedostał się stamtąd pociąg pancerny? Wyjaśnienie może być tylko jedno: czołgi trzeciego batalionu z żołnierzami 5 Pułku Piechoty ruszyły do ataku na Mirosławiec, a wtedy na ich tyły wyjechał pociąg pancerny. Nazwiska dowódców czołgów oraz kapitana Kałuszyna wskazują, że walkę z pociągiem pancernym podjęły czołgi pierwszego batalionu, co wydaje się logiczne, gdyż batalion ten znajdował się w drugim rzucie, a czołgi trzeciego batalionu nie powinny przerywać natarcia na miasto.
O pociągu pancernym nie napisali Antoni Jasiński w bardzo rzetelnym i szczegółowym opracowaniu z 1956 r. Przełamanie Wału Pomorskiego, Józef Margules w monografiach 5 Pułku i 2 Dywizji Piechoty, a także niestroniący od efektownych detali uczestnik walk i reportażysta Zbigniew Flisowski w swych dwóch książkach29 dość szczegółowo opisujących bój o Märkisch Friedland. Ten ostatni autor napisał natomiast:
Strzelec wyborowy z I Armii Wojska Polskiego; zdjęcie udostępnił Ośrodek Kultury w Mirosławcu
Na prawo od szóstego pułku pułk piąty, atakujący razem z trzecim batalionem czołgów, posunął się naprzód i podszedł pod tor kolejowy biegnący z miasta w stronę Wierzchowa-Złocieńca. Zasadniczą sprawą było rozkręcenie szyn. Trzeba było uniemożliwić przeciwnikowi wykorzystanie toru dla kontrakcji - mógł przecież pchnąć jakąś drezynę uzbrojoną czy nawet pociąg pancerny30.
Innymi słowy, według Zbigniewa Flisowskiego istniało jedynie zagrożenie pojawienia się pociągu pancernego, czemu zapobiegło rozkręcenie torów.
W walkach o Mirosławiec Niemcy mieli stracić 500 zabitych i rannych oraz 100 jeńców, ponadto unieszkodliwiono jednego niszczyciela czołgów typu Ferdynand, 4 działa 150 mm, 9 dział 105 mm, 24 działa przeciwpancerne 75 mm, ciągnik artyleryjski i 16 samochodów31. Do tych danych należy podchodzić jednak z dużą ostrożnością.
2 Dywizja Piechoty przeszła do obrony na północ i północny wschód od miasta, a 1 Dywizja okopała się na zachodzie i południowym zachodzie. W nocy do miasta przybył 2 Pułk tej dywizji, który zajął pozycje na południowy wschód od miasta. Uczynił to w samą porę, gdyż od południowego wschodu zaczęły napływać rozbite przez 47 Armię oddziały niemieckie, które należały do załogi broniącej umocnień w pobliżu Wałcza. 2 Pułk Piechoty odparł w nocy kilka ataków takich grup, które chciały się przebić na zachód.
Artylerzyści I Armii Wojska Polskiego; zdjęcie udostępnił Marcin Pleskacz
Działania I AWP w dniach 9-10 lutego 1945 r. zakończyły się sukcesem, gdyż poszerzono wyłom w Wale Pomorskim aż do 30 km. Ponadto we współdziałaniu z rosyjską 47 Armią okrążono silne zgrupowanie wojsk niemieckich broniących się w Wałczu. Strona polska szacowała straty nieprzyjaciela w ciągu dwóch dni walk (9-10 lutego) na 2000 zabitych i rannych oraz 150 jeńców, zniszczono też około 40 dział polowych, 4 działa pancerne i czołgi, ponad 100 wozów konnych, 4 ciągniki; zdobyto 30 dział, 50 samochodów, 12 ciągników oraz 26 ciężkich karabinów maszynowych. Straty własne to 130 zabitych i 330 rannych w 1 i 2 Dywizji. 1 Brygada Pancerna straciła 8 czołgów (4 zniszczone i 4 uszkodzone)31. Tak duża dysproporcja między stratami broniących się Niemców a stratami nacierających Polaków może budzić pewne wątpliwości, lecz nie sposób jej dziś zweryfikować. Dość powszechnym zwyczajem na wszystkich wojnach jest wyolbrzymianie strat nieprzyjaciela i pomniejszanie własnych. Pamiętać jednak należy, że walki prowadzono również w pościgu, kiedy nacierający zadają cofającym się wojskom poważne straty. Wielu zabitych i rannych mogli mieć Niemcy podczas walk w lasach na zachód od Toporzyka, kiedy wybuchła panika w ich szeregach. Pomimo tych okoliczności liczba 2000 zabitych i rannych Niemców wydaje się być zawyżona.
Udane natarcie w kierunku zachodnim niosło za sobą pewne ryzyko. W momencie uruchamiania ataku na Mirosławiec północne skrzydło nacierających 1 i 2 Dywizji zabezpieczały trwające w obronie w rejonie Wielboków, Iłowca i Nadarzyć 3 i 6 Dywizja. Szybki ruch zgrupowania uderzeniowego w kierunku południowo-zachodnim spowodował, że jego północne skrzydło zostało odsłonięte. Wytworzyła się duża luka między zgrupowaniem ubezpieczającym a dywizjami, które zdobyły Mirosławiec. Na domiar złego Niemcy zaniepokojeni sukcesem I AWP przerzucili w rejon walk świeżą 5 Dywizję Lekką (5 Jägerdivision), która transportem kolejowym przybyła z Grudziądza do Złocieńca. Jej dowódca - generał porucznik Friedrich Sixt - przejął dowodzenie obroną od pułkownika Kurta Lehmanna, pod którego rozkazami były jedynie żałosne resztki dywizji „Märkisch Friedland”. Przekazanie obowiązków nastąpiło w dywizyjnym stanowisku dowodzenia, położonym na lotnisku Schönfelde (czyli Borujsko, dziś Żeńsko) w czasie, kiedy atakował je już polski 5 Pułk Piechoty. Nowo przybyła 5 Dywizja Lekka była zaprawiona w walkach i składała się z dwóch pułków piechoty (75. i 56.) oraz 5 Pułku Artylerii. Stanowiła ona realne zagrożenie, dlatego konieczne były przegrupowania, które zapobiegłyby atakowi na odsłonięte północne skrzydło polskich dywizji.
Dowódca armii w porę nakazał 2 Dywizji Piechoty, wzmocnionej czołgami i działami 1 Brygady Pancernej, zmienić front o 90 stopni i wykonać uprzedzające natarcie w kierunku Wierzchowa. W razie powodzenia polska armia zlikwidowałaby lukę między 2 a 6 Dywizją Piechoty32.
Pułkownik Iwan Rotkiewicz przystąpił do realizacji zadania swojej 2 Dywizji, grupując ją w dwa rzuty: w pierwszym nacierać miały 5 i 6 Pułk Piechoty, a w drugim 4. Ten ostatni poruszał się na lewym skrzydle za 5 Pułkiem Piechoty, który uderzyć miał w kierunku stacji kolejowej Borujsko i lotniska. W tym miejscu dowódca dywizji spodziewał się największego oporu, co okazało się trafną prognozą. 6 Pułk wzmocniony drugim batalionem czołgów i baterią dział SU-85, pomimo niemieckich kontrataków, zdobył dość szybko Nowe Laski i zbliżył się do Żabina33. Jednak próba zajęcia tej miejscowości rajdem czołgów z fizylierami zakończyła się fiaskiem i dużymi stratami.
Bardzo trudne zadanie czekało 5 Pułk Piechoty, który, wspierany przez trzeci batalion czołgów (6 maszyn) i baterię dział pancernych SU-85, ruszył do ataku o godzinie 9.00 11 lutego 1945 r., poruszając się między torem kolejowym a szosą do Złocieńca. Początkowo natarcie rozwijało się dobrze, ale po wyjściu z lasu przed lotniskiem polska piechota natrafiła na bardzo silny ogień oddziałów 5 Dywizji Lekkiej wspartej działami pancernymi Ferdynand.
Według autora monografii 1 Brygady Pancernej34 na płytę lotniska jako pierwsze wjechały czołgi, zaskakując Niemców. Ten nagły rajd miał uniemożliwić start 18 samolotom i doprowadzić do ich podpalenia35. Czołgi jednak po dokonaniu zniszczeń nie były w stanie przełamać linii obrony nieprzyjaciela na wysokości baraków i hangarów lotniczych. Konieczne było wsparcie piechoty, a ta została zatrzymana na skraju lasu.
Lotnisko Schonfeld-Crossinsee po zdobyciu przez polskie wojsko; autor fotografii nieznany, źródło: Z. Flisowski, Pod Mirosławcem..., dz. cyt., wkładka między s. 80 a 81
Józef Margules, który opisał dzieje 5 Pułku Piechoty36, przypisał tej jednostce główną rolę podczas zdobywania lotniska. W jego książce znajdziemy żywą relację uczestnika tych walk por. Adama Paszty:
Naszych żołnierzy znów spotkał intensywny ogień cekaemów z zabudowań na lotnisku. Po piechurach strzelały dwa niemieckie czołgi. Awangarda pod dowództwem kpt. Machnikowa szybko okopała się na skraju lasu i wkrótce pod osłoną moździerzy 82 mm kpt. Dencisa rzuciła się do szturmu. Pierwszy wdziera się na lotnisko ppor. Śliwka ze swymi żołnierzami. Kpr. Burko i kpr. Morawiec ogniem swych cekaemów zniszczyli obsługi dwóch niemieckich karabinów maszynowych i osłaniali atakujących kolegów. [...] Wkrótce nieprzyjaciel się wycofał, pozostawiając na lotnisku dziesiątki zabitych... Nagle silny wybuch i czarny dym zakrył hangary. To tylna straż niemiecka wysadziła je. Biegiem żołnierze rzucili się do hangarów lotniczych, nie zważając na grożące im niebezpieczeństwo min. Niestety z hangarów zostały tylko gruzy pokryte odłamkami dziesiątków wysadzonych w powietrze samolotów. Pod kupą gruzów wykryto jednak 7 samolotów uszkodzonych i kilkanaście samochodów tak samo w stanie zniszczonym37.
We wspomnianej powyżej monografii pułku pominięta została jednak rola 1 Samodzielnej Kompanii Karnej i jej brawurowego ataku na niemiecką linię obronną, znajdującą się na wysokości zabudowań lotniczych, a wszystko wskazuje na to, że to właśnie atak tzw. „sztrafników” otworzył piechocie 5 Pułku drogę do zwycięstwa. Posłuchajmy interesującej relacji artylerzysty ppor. Mariana Rorota:
Prostopadle do szosy zaległa nasza tyraliera. Jakiś kapitan galopował na siwym koniu wzdłuż niej tam i z powrotem, zachęcając żołnierzy do ruszenia naprzód. Dowódca pułku stał na szosie i z przejęciem obserwował wyczyny owego oficera. Pułkownik Szabelski nakazał natychmiast podciągnąć naszą baterię. Tymczasem tyraliera posunęła się do przodu. Kiedy bateria podeszła, dowódca pułku polecił posadzić obsługi na armaty i ruszyć galopem do zdobywania baraków. Siadłem na prawym ogonie działa. Smagane batem konie galopowały do przodu. Z lewej ujrzałem lotnisko z płonącymi samolotami niemieckimi. Stwierdziłem, że nad pędzącą baterią raz po raz wybuchają w powietrzu granaty artyleryjskie. Widząc baterię, żołnierze wspomnianej tyraliery podnieśli się z ziemi i zaczęli biec w stronę baraków z okrzykiem: hurra!. Dopędzając piechotę wpadliśmy między baraki. Zostaliśmy przywitani jeszcze silniejszym ogniem artylerii. Zajęliśmy pospiesznie stanowisko... Dopiero kiedy ogień ucichł, stwierdziłem, że znajdujemy się obok sterty bomb lotniczych38.
Ta tyraliera, o której napisał podporucznik Rorot, to właśnie żołnierze 1 Samodzielnej Kompanii Karnej. Oficer, który pod ogniem nieprzyjaciela szaleńczo galopował na koniu wzdłuż linii leżących piechurów, to porucznik Dymitr Azaronek - Rosjanin i dowódca 1 Kompanii Karnej. W tym okresie jego zastępcą do spraw politycznych był Polak - Leon Małek - i to jemu zawdzięczamy żywą opowieść o walce na płycie mirosławieckiego lotniska39:
Las niepodziewanie skończył się. Pomiędzy widniejącymi na horyzoncie zabudowaniami Borujska a polskimi oddziałami rozciągała się pusta przestrzeń hitlerowskiego lotniska. Na pasie startowym stały trzy samoloty, dwa z nich płonęły. Starannie okopane miedzy hangarami, ziały ogniem działa, kaemy i ciężkie działa pancerne. Otwarta, pusta przestrzeń nie dawała żadnych szans ukrycia się, żadnej możliwości uczepienia się terenu. Natarcie zatrzymało się gwałtownie. Na skraju lasu rozmieścił się sztab pułku. Dowódca, pułkownik Szabelski, sam przejął dowodzenie. Rzucony do walki batalion odwodowy również nie odniósł sukcesu. Przytłoczony silnym ogniem od czoła i ze skrzydeł zaległ po kilkudziesięciu metrach. Pojedynczy żołnierze i całe ich grupki wycofywali się skokami na postawę wyjściową40.
Za stanowiskami kompanii karnej stanęła bateria pułku artylerii lekkiej, która dość skutecznie ostrzelała niemieckie stanowiska. Jednak nieprzyjacielski ogień nie pozwalał polskiej piechocie wysunąć się z lasu.
Zaistniała typowa sytuacja do użycia pododdziałów karnych, które wysyłano zwykle do rozpoznania walką i natarcia w szczególnie trudnych warunkach. Duża, płaska przestrzeń lotniska pod ostrzałem dobrze okopanych Niemców stanowiła niewątpliwie takie ciężkie warunki. Tymczasem Dymitr Azaronek na ochotnika zgłosił się do dowódcy 5 Pułku - pułkownika Szabelskiego - z propozycją wykonania ataku na lotnisku przez 1 Samodzielną Kompanię Karną. Pułkownik miał skląć wyrywnego oficera, gdyż nie wierzył w powodzenie takiego ataku, w końcu jednak się zgodził41. Leon Małek relacjonuje:
[...] rozkaz bojowy składał [się] z kilkunastu oderwanych słów: „Musimy zdobyć... żeby z nieba leciały diabły rogate, nie wolno zatrzymać się, zlęknąć. Jak kto stchórzy, zabiję sam jak psa”. [...] „No to do plutonów!”
Potem nastąpiła rzecz wręcz niesamowita. Azaronek wsiadł na konia i wśród największego ognia, z pistoletem w ręku, przejechał przed frontem wysuwającej się z lasu tyraliery. Omiatały go wprost serie z broni maszynowej. Jakimś niepojętym trafem żadna kula go nie dosięgła. Spiął konia ostrogami. „Za mną!”
A potem... Potem chyba wszyscy powariowali. Biegłem wraz z żołnierzami, nie słysząc pocisków, nie widząc wybuchów. Krzyczałem coś do zupełnego ochrypnięcia. Strzelałem z pistoletu. [...] Z prawa i z lewa biegła bezładna trochę, oszalała tyraliera. Przed frontem zaś, na koniu, Azaronek jak żywy obraz Czapajewa. Wraz z nami poderwały się do ataku pododdziały 5 pułku. [...]
Między hangarami zawrzał krótki, zażarty bój. Walczono na granaty, na bagnety, na kolby. Nikt nie brał jeńców. Nikt nie próbował się poddawać. Niedobitki hitlerowców zmykały do przeciwległego lasu i do wioski. Ryczał tylko nieludzko jakiś postrzelony straszliwie Niemiec42.
Wycofujący się Niemcy wysadzili więc w powietrze hangary lotnicze, podpalili radiostację lotniskową43, a na płycie lotniska zalegały liczne bomby lotnicze i spalone samoloty.
Ciekawostką jest fakt, że w początkowej fazie walk o lotnisko 11 lutego 1945 r. po stronie niemieckiej przeprowadzano przekazanie odpowiedzialności za ten odcinek między pobitą dywizją „Märkisch Friedland” a nowo przybyłą 5 Dywizją Lekką, przy czym przekazywane stanowisko dowodzenia położone było w lotniskowych barakach. Szybki i niespodziewany atak polskich wojsk spowodował, że sztab dywizji znalazł się praktycznie na pierwszej linii. Dowódca dywizji „Märkisch Friedland” Kurt Lehman wspomina:
Ostatnie walki dywizji „Märkisch Friedland” toczyły się na lotnisku Schönfeld, na którym przed kilkoma dniami spotkałem pułkownika Rudla. Jeszcze dziś mam przed oczyma linię atakujących idącą na nas po pozbawionym osłony lotnisku. Mój sztab leżał tylko kilkaset metrów za przednim skrajem naszej obrony. Dlatego sztab 5 Dywizji Lekkiej, która miała nas zluzować, nie mógł nas od razu odnaleźć. Sztabowcy tamtej dywizji byli w złym nastroju, twierdząc, że znajdując się na pierwszej linii, nie sposób dobrze dowodzić44.
Szkic walk o lotnisko sporządzony przez autora w oparciu o ilustrację z książki autorstwa L. Małka, Strzępy żołnierskiej epopei, Warszawa 1973, s. 140
O zaciekłości walk o lotnisko świadczą straty polskiej dywizji sięgające 120 zabitych i rannych. Niemieckie straty miały wynosić 300 ludzi.
Front się ustabilizował na kilka tygodni, a 2 Dywizja miała przed sobą drewniano-ziemne umocnienia tzw. pozycji ryglowej, która ciągnęła się od Borujska, przez Żabin, Góry Smolne, Będlino, Sośnicę aż do Nadarzyć. Tę linię obronną udało się przebić dopiero 1 marca 1945 r., ale opowieść o krwawych walkach na tzw. pozycji ryglowej wykracza poza ramy niniejszej książki.
Hełm żołnierza I Armii Wojska Polskiego w mirosławieckim muzeum; fot. Maciek Leszczełowski
Zdobyty przez I AWP i opuszczony przez niemieckich mieszkańców Märkisch Friedland nie od razu stał się Mirosławcem, gdyż kształtowanie się polskiego miasta było kilkumiesięcznym procesem. Wiosną 1945 r. w całym regionie zachodziły gwałtowne zmiany, które nie miały precedensu w dotychczasowych dziejach. Doszło do zmiany przynależności państwowej, systemu politycznego i całkowitej wymiany ludności. Opuszczone przez Niemców i pozbawione najważniejszych instalacji miasto musiało być od podstaw organizowane przez przybywających polskich osadników. Nowa społeczność powstawała z przybyszów z różnych zakątków dawnej Rzeczpospolitej. Ludzie byli pełni nadziei i radowali się z zakończenia wojny. Wielu odznaczało się energią i kreatywnością. Niemal wszyscy pragnęli urządzić sobie w Mirosławcu nowe, szczęśliwe i spokojne życie.
Czy po strasznych doświadczeniach okupacji niemieckiej łatwiej było godzić się na tę nową Polskę, całkowicie uzależnioną od sowieckiego sąsiada? Czy większość Polaków osiedlający się na tzw. Ziemiach Odzyskanych uważało II Rzeczpospolitą za państwo idealne, czy też raczej postrzegali je jako niesprawiedliwe i chętniej wsłuchiwali się w obietnice budowy nowego państwa, w którym miała się rzekomo urzeczywistnić sprawiedliwość społeczna? Ilu osadników czuło się beneficjentami zmian wprowadzonych po 1945 r., gdyż one umożliwiły im awans społeczny i wyrwanie się ze skrajnej biedy w przeludnionych wsiach centralnej Polski? Czy dla zesłańców syberyjskich i repatriantów z polskich Kresów zarządzane przez komunistyczne władze Ziemie Odzyskane nie były jednak atrakcyjną alternatywą w stosunku do pozostania w Związku Sowieckim? Ówczesny konglomerat zjawisk, zdarzeń, procesów, uczuć, doznań wymyka się uproszczonym ocenom i nie jest dziś łatwo odpowiedzieć na postawione powyżej pytania.
Nazwa „Mirosławiec” pojawiła się dopiero jesienią 1945 r. Do tego czasu na dokumentach urzędowych stosowano niemiecką nazwę „Märkisch Friedland” lub częściej jej spolszczoną wersję „Merkisz Frydland”45. Tę drugą postanowiłem użyć dla oznaczenia kilkumiesięcznego okresu w dziejach powojennego miasta. Najwyższą władzę sprawował w nim rosyjski komendant wojenny Josip Machmut, a cywilne władze administracyjne organizował pierwszy polski burmistrz Edmund Lach.
Żołnierze I Armii Wojska Polskiego zdobyli miasto, które początkowo było zupełnie opustoszałe. W domostwach wybieranych przez wojskowych na noclegi widoczne były ślady pospiesznej ucieczki. 3 lutego 1945 r.46 (według innych źródeł 4 lutego) wydany został tzw. Räumungsbefehl, na którego mocy wszyscy cywilni mieszkańcy musieli opuścić miasto, zaliczone przez niemieckie władze wojskowe do rejonu walk.
Rozkaz dotyczył również polskich robotników przymusowych i jeńców wojennych. Nie wszyscy go jednak wykonali. We wniosku do Sądu Grodzkiego w Wałczu z 31 lipca 1948 r.47 zapisano następujące oświadczenie członków rodziny Karczewskich - Leona, Anny i Alberta:
Krótko przed zbliżaniem się frontu wojennego do Mirosławca, w lutym 1945 r., niemieckie władze wojskowe nakazały ewakuację ludności cywilnej. Wnioskodawca [Leon Karczewski - przyp. J.L.] nakazu tego nie wykonał i wraz z nielicznymi Polakami pozostał w Mirosławcu jeszcze przez około dwa tygodnie po ewakuacji Niemców48.
Pismo burmistrza Merkisz Frydlandu Edmunda Lacha do Pełnomocnika Rządu RP na Obwód Wałcz; źródło: Archiwum Państwowe w Koszalinie, Oddział w Szczecinku, zespół Zarząd Miejski i Miejska Rada Narodowa w Mirosławcu, Referat Finansowy, Majątek Zarządu Miejskiego, sygn. 21
3 lutego 1945 r. niemieckie kobiety z dziećmi udały się na dworzec kolejowy, gdzie podstawiono dwa specjalne pociągi ewakuacyjne. Pozostali mieszkańcy opuszczali miasto w długim konwoju zaprzęgów konnych49. Rodziny, które odjechały na zachód koleją, dotarły do położonego za Odrą powiatu demińskiego. Uciekinierzy głodowali, gdyż od maja do września 1945 r. nie było możliwości kupienia czegokolwiek w tamtejszych sklepach50. Inny los czekał rodziny, które ewakuowały się wozami konnymi. Kolumny pancerne wojsk sowieckich poruszały się szybko i wkrótce podróż dużych grup uciekinierów na północny zachód stała się niemożliwa. Konwoje utknęły na drogach pełnych wojska i cywili. Kiedy front dogonił uciekinierów, nie pozostało im nic innego, jak tylko wracać do Märkisch Friedlandu. Miasto zaczęło wypełniać się powracającymi Niemcami.
Bezpośrednio po bitwie o miasto zebrano ciała polskich żołnierzy, którzy polegli w Mirosławcu i jego okolicy. W Merkisz Frydlandzie urządzono wtedy cztery cmentarze wojenne51. Pierwszy powstał w sąsiedztwie pomnika żołnierzy niemieckich poległych podczas I wojny światowej. W pobliżu niemieckiego monumentu pochowano kilkadziesiąt osób52. Przedwojenny pomnik został natomiast przerobiony w ten sposób, że usunięto tablice z nazwiskami, niemieckie napisy oraz krzyż maltański, wstawiając polską tablicę, upamiętniającą walczących o miasto żołnierzy I Armii Wojska Polskiego. Napis na nowej tablicy zaczynał się od zdania: Poległym na polu chwały.
Drugi cmentarz wojenny znajdował się na trójkątnym skwerze, u zbiegu ulic Wolności i Cmentarnej (dziś Parkowej). Pochowano tam około 20 żołnierzy rosyjskich53. Inny niewielki żołnierski cmentarzyk położony był na skwerze w pobliżu hali widowiskowej (później budynek kina Iskra). W tym miejscu spoczywało kilkunastu polskich żołnierzy54. Relacje świadków wskazują, że mogiły ośmiu polskich czołgistów znajdowały się przy ulicy Orlej. W 1946 r. stał tam też wrak spalonego czołgu T-34.
Dzieci z mirosławieckiej szkoły przy grobowcu ostatniego mirosławieckiego von Blanckenburga; zdjęcie udostępniła Weronika Michalska
Największe miejsce wiecznego spoczynku polskich żołnierzy znajdowało się na dziedzińcu kościoła. Mogiły otaczały świątynię ze wszystkich stron. Były to niemal wyłącznie zbiorowe groby, w których pochowano po trzech, czterech, a nawet dziewięciu żołnierzy. Łącznie leżało tam od 100 do 200 Polaków55.
Podzielenie cmentarza na poszczególne mogiły nastąpiło prawdopodobnie nieco później, gdyż według relacji jednej z pierwszych mieszkanek miasta - Barbary Ząbek, która widziała na własne oczy próbę ekshumacji jednego z żołnierzy - doczesne szczątki wojskowych złożone były początkowo w dużym dole bez trumien. W wewnętrzne kieszenie szyneli wsunięte były kartki z nazwiskami, a nad wielkim, zbiorowym grobem postawiono krzyż i jakieś tabliczki informacyjne56.
Barbara Ząbek wspomina dramatyczne zdarzenie mające miejsce kilkanaście miesięcy po wygaśnięciu walk. Do miasta przyjechał wtedy mężczyzna, który stanowczo twierdził, że jego brat poległ w Mirosławcu. Na ciężarówce przywiózł drewnianą trumnę i prosił o zezwolenie dokonania ekshumacji zwłok poległego brata, gdyż chciał je zabrać w rodzinne strony. W mieście nie było wtedy wielu Polaków. Nie było też mowy o przeprowadzeniu fachowej ekshumacji. Zezwolenie jednak zostało udzielone i brat poległego oraz kilku innych mężczyzn chwyciło za łopaty. Po rozkopaniu grobu ukazały się zwłoki w żołnierskich mundurach. Widać było, że starano się układać je równo, lecz nie zawsze się to udawało, gdyż wiele zwłok leżało dość bezładnie. Ciała się rozkładały, w dobrym stanie były jedynie buty i mundury. Brat poległego żołnierza wskoczył do grobu i chwytając za poły szynela uniósł pierwsze zwłoki. Inaczej nie sposób było podnieść poległego żołnierza, gdyż jego ciało się rozlatywało. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i przeczytał umieszczoną tam kartkę. „To nie ten!” - stwierdził z żalem. Podniósł drugie zwłoki. „Też nie ten!”.
Powtarzał tę czynność jeszcze kilkakrotnie i załamany spojrzał na towarzyszących mu mężczyzn. „Weź pan pierwszego z brzegu, jaka to różnica” - poradził ktoś. „Nie, skoro razem polegli i razem tutaj leżą, to niech już tak zostanie” - odrzekł złamanym głosem brat poległego i wygramolił się z wykopu.
W swoje rodzinne strony wrócił z pustą trumną57.
Inne poruszające wspomnienie o mogiłach wojennych, znajdujących się wokół mirosławieckiego kościoła, zachowało się w pamięci Genowefy Ciepielowskiej, która pod koniec lat czterdziestych XX w. była uczennicą mirosławieckiej Publicznej Szkoły Powszechnej. Dyrekcja tej placówki podjęła się ambitnego zadania utrzymywania żołnierskiego cmentarza w należytym stanie. Było przy tym dużo pracy, gdyż groby porastała wówczas wysoka trawa. Każdy uczeń otrzymywał do opieki jedną z mogił. Małej Genowefie przypadła ogromna mogiła, w której pochowano dziewięciu żołnierzy. Grób był zwieńczony krzyżem i bardzo zarośnięty. Dziewczynka pracowała, oczyszczając mogiłę, lecz nie była w stanie zakończyć tej pracy. Zmęczona wróciła do domu, gdzie mama żartobliwie ją postraszyła: „Zobaczysz, ten, którego grobu nie uporządkowałaś, przyjdzie do ciebie”.
Nieco później dziewczynka wyszła na podwórze za domem, żeby pobawić się z kotami, które zostawione przez Niemców lęgły się w króliczych klatkach. Podwórze kończyło się drewnianym płotem z dość solidną furtką. Po pewnym czasie mała Genowefa usłyszała energiczne stukanie w furtkę. Zbliżyła się ostrożnie, gdyż rumor nie ustawał, wzbudzając coraz większy lęk dziecka. Nagle nad furtką pojawiła się postać mężczyzny w polskim mundurze z rogatywką na głowie. Rosły żołnierz wdrapał się na zamkniętą bramkę i rozglądał się po podwórzu. Dziewczynka najpierw zmartwiała, a następnie podniosła przeraźliwy krzyk i rzuciła się do ucieczki w stronę domu. Matka próbowała uspokoić roztrzęsione dziecko, które opowiedziało o zdarzeniu. Kiedy kobieta udała się na tył podwórza, nikogo już tam nie było. Rozglądała się też po najbliższej okolicy, ale nigdzie nie było śladu żołnierza. Nikt go też nie widział. Ktoś opowiadał później, że niektórzy Niemcy przebierali się wtedy w polskie mundury, aby spenetrować swoje opuszczone domostwa i odszukać ukryte wcześniej rzeczy. Pani Genowefa twierdzi dziś, że żołnierz nie mógł być zjawą i jest przekonana, że to była realna postać58.
We wrześniu 1950 r. ekshumowano wszystkich poległych spoczywających na mirosławieckich cmentarzach, a ich doczesne szczątki przeniesiono na cmentarz wojenny w Wałczu. Polegli żołnierze opuścili Merkisz Frydland, ale wcześniej ich krew długo wsiąkała w ziemię mirosławiecką, mieszając się z wiekowymi prochami dawnych mieszkańców Frydlandka, których chowano przed wiekami na dziedzińcu kościoła.
Żołnierze I Armii Wojska Polskiego podczas pogrzebu poległego kolegi, gdzieś na pomorskiej ziemi; zdjęcie udostępnił Marcin Pleskacz
W pierwszych miesiącach po zakończeniu walk zdecydowaną większość mieszkańców miasta stanowili Niemcy. Przez cały marzec i kwiecień trwały powroty i wkrótce ich liczba sięgnęła tysiąca. Na polecenie rosyjskiego komendanta wojennego, którym był major NKWD, Niemcy wyznaczyli spośród siebie burmistrza, żeby reprezentował ich w kontaktach z rosyjskim wojskiem oraz polskim Zarządem Miejskim. Według Czesława Rodziewicza, który pełnił w tym czasie obowiązki sekretarza polskiego urzędu miejskiego, dochodziło do licznych nieporozumień między niemieckim a polskim burmistrzem. Sekretarz Rodziewicz nie miał dobrego zdania o burmistrzu Stüwe:
Burmistrz dla ludności niemieckiej nazywał się Stüwe. Za jakieś machinacje został aresztowany przez władze polskie, jednak później go zwolniono. Wyjechał z rodziną za Odrę już w październiku 1945 r. Zyskał złą opinię wśród ludności niemieckiej59.
Na temat okoliczności wyboru Stüwego wiedział więcej przedwojenny polski mieszkaniec Märkisch Friedlandu - Leon Karczewski, którego poniższa wypowiedź została zapisana w piśmie do Sądu Grodzkiego w Wałczu:
Po powrocie do Mirosławca wnioskodawcy [Leonowi Karczewskiemu - przyp. J.L.] i innym zostały zabrane obydwa konie i wóz przez sowiecką komendanturę wojskową, której zarządzenia wykonywał tymczasowy „burmistrz” z nominacji komendantury sowieckiej Stüwe, kryminalista niemiecki, podający się za komunistę60.
W 1945 r. miasto było pełne rosyjskiego wojska. Czesław Rodziewicz61 oceniał, że mogły to być dwa pułki piechoty. Dowodził nimi major NKWD Josip Machmut62, który jednocześnie jako komendant wojenny sprawował najwyższą władzę w mieście, wydając rozkazy burmistrzom i decydując o dystrybucji żywności.
Najmniej liczną społeczność w mieście stanowili Polacy, których było około 20 osób. Byli to przeważnie dawni robotnicy przymusowi i jeńcy wojenni, którym przyszło organizować polską administrację w Merkisz Frydlandzie. W marcu 1945 r. w Wałczu działał już pełnomocnik rządu Rzeczpospolitej Polskiej na obwód wałecki, który wyznaczył pierwszego polskiego burmistrza w osobie Edmunda Lacha. W pierwszych dniach kwietnia dołączył do niego Czesław Rodziewicz, który objął stanowisko sekretarza Zarządu Miejskiego i któremu zawdzięczamy krótką, ale bardzo interesującą relację, opisującą sytuację w ówczesnym mieście:
Zostałem zaopatrzony dodatkowo w przepustkę na rower w języku polskim i rosyjskim, stwierdzającą, że jest moją własnością. Po drodze nie spotkałem żywej duszy. Czasami mijałem tylko wyludnione domy. Mieszkania czekały na szabrowników, którzy zabierali, co mogli. W Mirosławcu zamieszkałem nad Zarządem Miejskim, w jednym pokoju z burmistrzem. Tak było bezpieczniej63.
W 1945 r. Zarząd Miejski zajmował siedzibę w dużym ryglowym domu na skrzyżowaniu ulic Sprzymierzonych i Kościelnej64, w którym na początku XX w. mieścił się zakład litograficzny i wydawnictwo Saulmanna. Polski Zarząd Miejski składał się jedynie z dwóch osób: burmistrza Edmunda Lacha i sekretarza Czesława Rodziewicza. Pracowała tam też sekretarka ds. niemieckich o imieniu Jadzia (prawdopodobnie: Hedwig), która była Niemką. Kobieta odznaczała się miłym i kulturalnym sposobem bycia. Jednocześnie potrafiła skutecznie zadbać o interesy swoich rodaków65. Polski burmistrz pochodził z Poznania i miał przedwojenną maturę, więc był postrzegany jako osoba wykształcona. W kwietniu 1945 r. pochodzący z Wilna Czesław Rodziewicz precyzyjnie określił liczbę mieszkańców Merkisz Frydlandu:
Byłem wówczas dwudziestym Polakiem w miasteczku, w tym było 10 milicjantów i burmistrz. Inni to grupa powracająca z przymusowych robót i zatrzymana w mieście do wykonania przydzielonej im pracy. Byłem pierwszym mieszkańcem, który pochodził ze wschodu. Oprócz nas w miasteczku było ok. 1000 Niemców - głównie kobiety i kilku mężczyzn. Młodsi Niemcy przebywali w tym czasie prawdopodobnie w okolicznych lasach, bo tam często chodziły kobiety z prowiantem. Bali się bardzo Sowietów. Oprócz tego stacjonowały dwa pułki sowieckich żołnierzy66.
Te niekorzystne dla Polaków proporcje liczbowe utrzymywały się aż do maja 1946 r., kiedy do miasta przyjechał pociąg z sybirakami, a wyjechała pierwsza duża grupa niemieckich rodzin. Wcześniej do miasta zjeżdżały się pojedyncze polskie rodziny z centralnej Polski i z Kresów.
Miejscowi Niemcy wykonywali polecenia zarówno rosyjskiego komendanta wojennego, jak i burmistrza Edmunda Lacha. Czesław Rodziewicz zapisał:
Wszyscy zdolni do pracy Niemcy musieli pracować na roli lub przy porządkowaniu miasta. O godzinie siódmej rozlegało się bicie dzwonu w kościele, Niemcy ustawiali się w dwuszeregu na ulicy Sprzymierzonych, a burmistrz przydzielał ich do określonych robót. Brygadzistą, który nadzorował ludzi, był Niemiec. Niedługo potem rolę tę objął agronom, który chodził w ładnych długich butach, spodniach bryczesach z pejczem w ręku. Elokwentny, znał się na porcelanie i innych tego typu rzeczach. Zrobił kilka ładnych przyjęć. Sprawiał wrażenie człowieka światowego. Potem okazało się, że pochodził z Pabianic i był zwykłym pracownikiem fizycznym w jakimś majątku67.
Brygadzista organizował codziennie zbiórkę Niemców do pracy. Przyjeżdżał bryczką i walił metalowym prętem w lemiesz, uzyskując w ten sposób donośny, metaliczny dźwięk. Po zbiórce Niemcy udawali się do pracy w polu. Niektóre z kobiet sprzątały w polskich domach, za co dostawały jedzenie. Ponieważ wynagrodzenie za tę pracę było bardzo niskie, Niemcy nie byli w stanie płacić pieniędzmi w sklepikach, które powstawały w mieście. Przynosili więc swoje rzeczy, które wymieniali na żywność. Przeważnie były to drogie ubrania, np. futrzane kurtki68.
Do miasta napływali nowi polscy osadnicy zarówno ze Wschodu, jak i z centralnej Polski:
Napływających mieszkańców dzieliliśmy na repatriantów i osadników. Pierwsza grupa prosiła o małe gospodarstwa czy mieszkania, bo wszystko traktowali tymczasowo. Bali się powrotu Niemców i tego, że znowu będą musieli wyjechać. Drudzy mieli w Polsce rodziny. Brali duże gospodarstwa, wywozili do rodzin, co się dało i jechali dalej na nowe gospodarstwa w innych miejscowościach69.
Zachowanie tej drugiej grupy, jaką opisał sekretarz Zarządu Miejskiego, miało niewątpliwie charakter szabrownictwa. O tym zjawisku również wspominał Czesław Rodziewicz:
Grasowali także typowi szabrownicy, którzy także kradli i wywozili, co się dało. Grabież była ogromnym problemem. Później sytuacja zaczęła się stabilizować, bo zaczęło brakować pustych gospodarstw. Oprócz szabrowników dużo rzeczy zmagazynowali u siebie Sowieci. Były to także produkty żywnościowe70.
Powszechny rabunek miał bardzo poważne konsekwencje dla przyszłych mieszkańców miasta. Przybyli w 1946 r. dużym transportem kolejowym sybiracy nie mieli praktycznie żadnego mienia, w Mirosławcu zastali zaś domy ogołocone z bardziej wartościowych sprzętów. Rosyjska komenda zdobyczy wojennej organizowała rabunek na bardzo dużą skalę. Rosjanie dysponowali ogromną liczbą środków transportu, co umożliwiało im wywożenie cennych przedmiotów, urządzeń i instalacji. Zdemontowano nowoczesne wyposażenie tartaków Schwandta (przy ul. Wolności) i Freya (ul. Parkowa) oraz urządzenia betoniarni. W ten sposób w mieście nie mogły powstać żadne znaczące przedsiębiorstwa, a wielu polskich osadników musiało szukać pracy w majątkach ziemskich odległych nawet kilkanaście kilometrów od miasta.
Merkisz Frydland: marzec-październik 1945 r.
W napisanej w latach sześćdziesiątych monografii powiatu wałeckiego czytamy:
Straty wojenne w przemyśle w stosunku do stanu z roku 1944 sięgały 50%. [...] W Mirosławcu pastwą płomieni padły dwa tartaki, betoniamia, jak również kilkanaście innych zakładów produkcyjnych. Poza tym w całym powiecie wojna zrujnowała liczne gorzelnie, cegielnie, betoniarnie, młyny itp.71
Autorzy wydanej w 1961 r. książki nie mogli w tym czasie napisać otwarcie o rabunku prowadzonym przez Armię Czerwoną i polskich szabrowników. W wyniku działań maruderów i walk w lutym 1945 r. w mieście rzeczywiście wybuchały pożary, lecz w ich wyniku spłonęło kilka budynków mieszkalnych, a nie miejscowe firmy, których wyposażenie zostało wywiezione na wschód.
W innym miejscu wspomnianej monografii czytamy:
Najwięcej ucierpiało rolnictwo. Cofające się oddziały hitlerowskie zatapiały pola uprawne i łąki, zaminowywały mosty i drogi. [...] Poważne straty w budynkach były niewielkie w porównaniu z uszczerbkiem, jakiego doznała wieś wałecka w żywym inwentarzu. Jego ubytek szacuje się na 90%, przy czym w bydle rogatym i trzodzie chlewnej wynosił on około 93%. Podobnie było z inwentarzem martwym. Niemcy, uciekając przed frontem, wywieźli lub uszkodzili wszystkie ciągniki, pojazdy mechaniczne i konne. Pozostawiając bez żadnej siły pociągowej maszyny rolnicze, stojąc miesiącami bezpańsko, bez żadnej konserwacji, narażone na wpływ czynników atmosferycznych, szybko ulegały zniszczeniu72.
Trudno się zgodzić z takim przedstawieniem sprawy, gdyż próba przypisania strat w rolnictwie tylko armii niemieckiej zupełnie nie odpowiada prawdzie. We wszystkich niemal relacjach naocznych świadków wydarzeń w Mirosławcu w 1945 r. pojawia się obraz ogromnych stad bydła pędzonych przez żołnierzy Armii Czerwonej na wschód. Czesław Rodziewicz wspomina:
W okresie, kiedy przebywałem w Mirosławcu, przepędzano przez miasto stada bydła na wschód. Te stada były pilnowane przez kilkunastoosobowe grupy żołnierzy sowieckich. Można było z nimi pohandlować i za kilka litrów wódki dostać dobrą mleczną krowę. Prosili tylko o „rozpisku”, tzn. zaświadczenie, że krowa padła. Nie wiem, czy dużo krów dotarło do miejsca przeznaczenia, bo na ich trasie była jeszcze centralna Polska73.
Rosjanie zajęli znaczną część miasta, obejmującą m.in. ulice Zamkową (w części, która nosiła za czasów niemieckich nazwę ulicy Kraju Saary) i Nową (dawne SA-Siedlung). Obszar ten nie był dostępny dla innych mieszkańców miasta i stanowił rodzaj koszar. Na skrzyżowaniu Zamkowej i Szkolnej znajdowała się brama z opuszczanym szlabanem, przy której stała warta sowieckich żołnierzy74. Armia Czerwona zajmowała też ratusz przy ulicy Kościuszki, budynek sądu i więzienia oraz szereg innych, rozrzuconych po całym mieście budowli.
Najważniejszą kwestią w tym czasie była aprowizacja ludności i pomoc medyczna. Produkty żywnościowe, m.in. kaszę, mąkę i sól, rozdzielał rosyjski komendant miasta.
Polacy i Niemcy prowadzili dwie kuchnie zbiorowe, które przygotowywały i wydawały posiłki75.
Opiekę medyczną nad mieszkańcami miasta sprawował przez kilka miesięcy jugosłowiański lekarz, prawdopodobnie były jeniec wojenny, dobry fachowiec. Kiedy wyjechał, jego obowiązki próbował przejąć pewien hochsztapler:
[...] zgłosił się jeden z nowoprzybyłych mieszkańców z propozycją objęcia wolnego etatu w szpitalu. Twierdził, że jest lekarzem. Skierowaliśmy go do Starostwa w Wałczu. Przywiózł skierowanie na stanowisko kierownika szpitala, ale było już tam napisane, że jest felczerem. Po paru tygodniach pracy, kiedy pojawił się przypadek tyfusu, wystraszył się i zrezygnował ze stanowiska. Przyznał w końcu, że tak naprawdę był w wojsku „łapiduchem”, a w cywilu „cyrulikiem”. Potem założył w miasteczku zakład fryzjerski. Z tego co pamiętam, osobnik ten pochodził z Pabianic76.
Na szczęście mirosławiecką szkołę zaczął organizować człowiek bardzo odpowiedzialny - Władysław Kucharski, nauczyciel przybyły z Wołynia. Początkowo wraz z małżonką Stanisławą mieszkał w piwnicy budynku szkolnego77. Szkoła została uruchomiona pod koniec roku 194578.
Edmund Lach i Czesław Rodziewicz zostawili po sobie trwałą pamiątkę w postaci polskiego nazewnictwa ulic miasta. Zarząd Miejski otrzymał w tej kwestii wytyczne z Urzędu Pełnomocnika RP na Obwód Wałcz, według którego „neutralne” nazwy należało przetłumaczyć z niemieckiego, a pozostałe nazwać według uznania lokalnych władz79. Przetłumaczono więc następujące nazwy: Młyńska (niem. Mühlestrasse), Zamkowa (niem. Schlosstrasse, trafniejszym tłumaczeniem byłaby Pałacowa), Kościelna (Kirchenstrasse), Nowa, Dworcowa i Szkolna. Ulica Hindenburga, która prowadziła w stronę dworca kolejowego, nie brzmiała w uszach Polaków neutralnie, więc nadano jej nazwę Wolności dla uczczenia uwolnienia Polski z nazistowskiego jarzma. Na realną wolność mieszkańcy miasta musieli zaczekać jeszcze kilkadziesiąt lat, lecz nie było to tak oczywiste dla Zarządu Miasta wiosną 1945 r. Na podobnej zasadzie wybrano nową nazwę dla rynku: plac Wolności. Ponieważ znaczna część miasta była przekształcona w koszary dwóch pułków sowieckiego wojska, ulica Długa (Langestrasse) stała się główną arterią Mirosławca, na której znajdowały się polski Zarząd Miejski, rosyjska Komendantura wojenna i posterunek milicji. Tej głównej ulicy polski burmistrz postanowił nadać nazwę Sprzymierzonych dla uczczenia sojuszu armii polskiej i radzieckiej. Tymczasem wszystkie nazwy zatwierdzał rosyjski komendant wojenny, który w tym przypadku wniósł zdecydowany protest: