Ukarać bezkarnych. Zbrodnie wojenne i walka o sprawiedliwość - Crawshaw Steve - ebook + książka

Ukarać bezkarnych. Zbrodnie wojenne i walka o sprawiedliwość ebook

Crawshaw Steve

0,0
55,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Od procesów norymberskich po Asada i Putina: pasjonujący reportaż z frontu walki o sprawiedliwość dla ofiar zbrodni wojennych

Czy zobaczymy kiedyś Putina na ławie oskarżonych? A co z sojusznikami Zachodu, jak Benjamin Netanjahu? Czy rządy odważą się porzucić podwójne standardy?

„Ukarać bezkarnych” to połączenie wciągającej historii i poruszających relacji naocznych świadków zbrodni, począwszy od tych najnowszych, z Gazy i Buczy.

Autor relacjonuje swoje spotkania ze zbrodniarzami wojennymi, takimi jak Slobodan Milošević. Opowiada o tych, którzy domagali się ochrony ludności cywilnej i odpowiedzialności zbrodniarzy – od szwajcarskiego biznesmena, dzięki któremu mamy konwencje genewskie i prokuratorów w Norymberdze, po syryjskiego fotografa policyjnego, który pomógł wsadzić za kratki jednego z oprawców al-Asada. Śledzi losy dwóch najpotężniejszych i najbardziej wpływowych przywódców świata, ściganych dziś przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze.

Jeszcze niedawno postawienie przywódcy państwa przed sądem wydawało się nie do pomyślenia. Są tacy, którzy nadal uważają, że wielcy powinni pozostawać bezkarni. Jednak – jak pisze Steve Crawshaw – sprawiedliwość zyskuje nowe możliwości. Jego paląco aktualna książka daje przebłysk nadziei w mrocznych czasach.

*

„W tej poruszającej książce Steve Crawshaw, który poświęcił swoją karierę walce o międzynarodową sprawiedliwość, mierzy się dobitnie z jednym z najtrudniejszych dylematów współczesności: jak pociągnąć zbrodniarzy wojennych do odpowiedzialności” – Anne Applebaum

„W czasach gdy prawo pięści zdaje się brać górę nad przykazaniem sprawiedliwości, Steve Crawshaw przekonuje, że zbrodnia zostanie jednak osądzona, a zbrodniarze poniosą zasłużoną karę. Dajmy się ponieść tej nadziei, bo z nią łatwiej będzie zachować wiarę, że w odwiecznym zmaganiu dobra ze złem zwycięża to pierwsze” – Wojciech Jagielski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 594

Data ważności licencji: 4/22/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

Prosecuting the Powerful: War Crimes and the Battle for Justice

First published in Great Britain in 2025 by The Bridge Street Press, an imprint of Little, Brown Book Group Ltd, an Hachette UK company

Copyright © Steve Crawshaw 2025

Projekt okładki

Michał Jakubik

Fotografie na okładce

domena publiczna, CC BY 4.0

Redaktorka nabywająca i prowadząca

Katarzyna Węglarczyk

Promocja

Monika Frankiewicz

Adiustacja

Katarzyna Węglarczyk

Korekta

Barbara Gąsiorowska

Marta Tyczyńska-Lewicka

Copyright © for the translation by Krzysztof Kowalczyk

© Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o.o., 2025

ISBN 978-83-8427-048-6

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Dla Ewy i Ani

Przedmowa do wydania polskiego

Poczytuję to sobie za przywilej, że gdy prawie pół wieku temu mieszkałem w Polsce, mogłem obserwować, jak coś z pozoru niemożliwego urzeczywistnia się wbrew skrajnym przeciwnościom. Pamięć o znaczeniu historycznych dokonań, których świadkiem byłem w tamtym czasie, towarzyszy mi po dziś dzień.

Jestem niezmiernie szczęśliwy, że Ukarać bezkarnych ukazuje się w języku polskim. Lekcje, które popłynęły z Polski w świat, gdy załamywał się stary porządek – lekcje o odwadze, determinacji i o tym, że nawet pozornie wszechmocnych graczy można zmusić do odwrotu – wpłynęły na tę książkę na wiele różnych sposobów. Ukarać bezkarnych to w znacznej mierze opowieść o donkiszotowskich postaciach, których wysiłki na rzecz międzynarodowej sprawiedliwości nader często bywały lekceważone, a mimo to ich upór utorował drogę do niezwykłych przemian.

Mam nadzieję, że opisane w książce historie okażą się wciągające dla polskich czytelników, a przedstawione argumenty – przekonujące, opisuję bowiem zmiany w podejściu do najcięższych przestępstw, które zachodziły również na naszych oczach. Żyjemy w czasach, które dostarczają nam niezliczonych powodów do głębokiego pesymizmu. Z ciemności wszak – a Polacy wiedzą o tym lepiej niż większość narodów – może niekiedy wyłonić się nadzieja.

Steve Crawshaw

Londyn i Kraków, sierpień 2025

Wprowadzenie

Próżno byłoby szukać czegoś, czym miejsca straszliwych wydarzeń miałyby się same z siebie wyróżniać. Nie ma czegoś takiego jak tereny odpowiednie dla masowej zbrodni. Żadna złowieszcza poświata, żadna złowroga muzyka nie podpowiedzą nam, co tu się stało. Kiedy usunie się ciała, zmyje krew i wymieni roztrzaskane okna, minione okrucieństwa schodzą nam z oczu, choćby zewsząd otaczały nas ból i tragedia. A jednak nigdy nie byłem w stanie pojąć, jak miejsca, w których doszło do okropieństw – jak choćby rozświetlona słońcem łąka będąca niegdyś terenem nazistowskiego obozu albo łagodne wzgórza wokół Srebrenicy w Bośni, gdzie słychać ukrytą w lesie kukułkę – mogą wyglądać tak normalnie i tak normalnie brzmieć.

Tego rodzaju niepokój odczuwałem też, gdy w kwietniu 2023 roku po raz pierwszy przyjechałem do Buczy. Jeszcze rok wcześniej to położone na północny zachód od Kijowa miasteczko słynęło przede wszystkim ze wspaniałych grzybów, w które obfitują okoliczne lasy. Każdej jesieni ściągały tu ze stolicy tłumy ludzi w poszukiwaniu tego miejscowego przysmaku. Teraz nazwa Bucza będzie już jednak zawsze kojarzyła się z czymś, co przed wojną nie przyśniłoby się jej mieszkańcom nawet w najgorszych koszmarach.

Do Kijowa dotarłem rok po rozpoczęciu pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę. Najgorsze ataki rakietowe na stolicę już ustały, przynajmniej chwilowo. Syreny alarmowe nadal często się odzywały, a każdy miał w telefonie aplikację, która podpowiadała, kiedy szukać schronienia. Zagrożenie było real­ne. Do stolicy zawitała już śmierć, mnóstwo budynków uleg­ło uszkodzeniu lub zniszczeniu, a cztery miesiące wcześniej rosyj­ska rakieta trafiła w plac zabaw w pobliżu mojego hotelu. Mimo to wielu Ukraińców zaczęło lekceważyć ostrzeżenia i igrać z niebezpieczeństwem. Trzeba było jakoś żyć. Poszedłem na wieczorny spektakl baletowy, który przyjęto owacjami na stojąco. W Teatrze im. Łesi Ukrainki wystawiano Tłumaczenia Briana Friela, których akcja rozgrywa się w dziewiętnastowiecznej Irlandii pod rządami Brytyjczyków. Tematem sztuki jest wykorzenianie przez kolonialistów rodzimego języka1. Przedstawienia grano przy pełnej widowni, czasami tylko z powodu nalotów rozpoczynały się one z opóźnieniem. Kijowskie restauracje i kawiarnie tętniły życiem, były pełne ludzi, choć zamykano je wcześniej, żeby klienci i pracownicy zdążyli dotrzeć do domu przed godziną policyjną. Panowała osobliwa nienormalna normalność.

Z początku wojska rosyjskie były przekonane, że dotrą do stolicy Ukrainy w ciągu kilku dni. „Teraz weźmiemy Kijów! Kijów jest nasz!” – pokrzykiwali siedzący na przetaczających się przez wsie czołgach sołdaci. Kazano im wziąć ze sobą mundury paradne na triumfalną defiladę wzdłuż Chreszczatyku, szerokiej głównej alei w centrum Kijowa, i przez Majdan, który był przed ośmiu laty sercem prodemokratycznych protestów. Prezydent Władimir Putin wierzył, że „specjalna operacja wojs­kowa” – nie wojna, tego słowa w Rosji zakazano – nie potrwa długo. Pomimo zaciętych walk na lotnisku w Hostomelu i jego okolicach siły rosyjskie nie zdołały zdobyć stolicy. Udało im się jednak dotrzeć do miejscowości położonych przy drodze do Kijowa. Bucza była jedną z nich.

Jazda samochodem w wiosennej aurze przebiega bez większych utrudnień. Po drodze trafiam na posterunki kontrolne, w pobliżu których rosną rozkwitłe na różowo drzewa morelowe. Żołnierze sprawdzają mnie pobieżnie. Zbędne już teraz zapory przeciwpancerne zalegają na pasie pomiędzy jezdniami. Pobocze dwupasmówki usiane jest pojazdami, których kierowcy i pasażerowie zginęli od kul lub spłonęli żywcem – to złomowisko i pomnik w jednym. Na niektórych samochodach ktoś namalował jaskrawożółte słoneczniki i napisy w rodzaju #kwiatynadziei.

W samej Buczy część budynków poważnie ucierpiała, niektóre niedawno naprawiono. Ogólnie można odnieść wrażenie, że to zwykłe podmiejskie miasteczko: bloki, centra handlowe, reklamy pensjonatów uzdrowiskowych. Ale tak naprawdę nic tu nie jest normalne i normalność nie powróci tu jeszcze przez długi czas. Wzdłuż ulicy Jabluńskiej (Jabłoniowej) widać tablice zachęcające do zakupu nieruchomości – tałnhauzów, jak zwą je w swoim żargonietutejsipośrednicy. Plakaty przekonują o „zaletach życia na przedmieściach”, takich jak letnie tarasy, widoki na panoramę. I wreszcie, nieopodal pewnego pustego tałnhauzu: niepozorne skrzyżowanie, które najeźdźcy okryli złą sławą na całym świecie.

W lutym 2022 roku pięćdziesięciodwuletnia Irina Filkina zapisała się na zajęcia z wizażu. Swojej koleżance, kosmetyczce Anastazji Subaczewej, wyznała: „W końcu zrozumiałam, co w życiu najważniejsze. Trzeba kochać samą siebie i dla siebie samej żyć”. Kilka tygodni później zginęła. Załoga rosyjskiego pojazdu opancerzonego otworzyła do niej ogień, gdy wracała rowerem do domu. Był 5 marca 2022 roku. Tego dnia Irina próbowała uciec z miasta, ale nie zdołała. Ze względu na niebezpieczeństwo sąsiedzi nie byli w stanie zabrać jej zwłok z ulicy, więc jej rozkładające się ciało, podobnie jak i wielu innych zabitych, leżało na ziemi przez wiele tygodni, aż do wyzwolenia Buczy przez wojska ukraińskie pod koniec marca. Do jej ziden­tyfikowania wystarczyło zrobione przez fotografkę Agencji Reutera Zohrę Bensemrę zdjęcie dłoni Filkiny ze specjalnym walentynkowym manicure’em – cztery czerwone paznokcie i piąty z fioletowym sercem w srebrnej obwódce. Subaczewa natychmiast rozpoznała dłoń swojej przyjaciółki: „Odebrało mi dech w piersiach”2.

Irina Filkina była jedną z ponad czterystu cywilów zabitych w Buczy. Na samej tylko ulicy Jabluńskiej zginęło kilkudziesię­cioro Ukraińców. W czteropiętrowym budynku biurowym pod numerem 144, w którym wcześniej siły rosyjskie urządziły sobie sztab, wstawiono już nowe okna. Na bocznej ścianie budynku ktoś zawiesił zdjęcia ciał ośmiu mężczyzn zabitych strzałami w głowę. Na ziemi leżą kwiaty. Mężczyźni zostali pojmani i straceni bez sądu w ramach tak zwanej zaczystki, czyli operacji pacyfikacyjnej – to samo słowo krążyło w obiegu dwadzieścia lat wcześniej podczas wojny, którą Putin rozpętał w Czeczenii.

Niedaleko skrzyżowania, przy którym zginęła Filkina, trwają prace nad odbudową domu. Od właścicielki, Nataszy, do której wielokrotnie strzelano, gdy uciekała z domu w pierwszych dniach okupacji, słyszę: „Naszych sąsiadów już nie ma. Nie odnaleziono ich, ani żywych, ani martwych. Do Rosjan musi dotrzeć, co się tutaj działo. Muszą zobaczyć łzy tutejszych ludzi”.

Zbrodnie w Buczy i w innych miejscach napawają przerażeniem. Ale czy sprawców tych i innych przestępstw – a także ich dowódców oraz dowódców ich dowódców – uda się kiedyś osądzić? Przed laty odpowiedzią na to pytanie byłoby stanowcze „nie”. W ostatnich dziesięcioleciach światowy sys­tem wymiaru sprawiedliwości zyskał jednak niewyobrażalne wcześniej możliwości

Kiedy w 1992 roku zapytałem Slobodana Miloševicia, ówczes­nego prezydenta Serbii, czy wyobraża sobie, że pewnego dnia zasiądzie na ławie oskarżonych za zbrodnie wojenne, ten uznał ów pomysł za fanaberię. Zaledwie dziewięć lat później trafił do Hagi, gdzie usłyszał zarzuty zbrodni przeciwko ludzkości i ludobójstwa. Tuż po tym jak w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku powołano trybunały do spraw zbrodni wojennych w Jugosławii, a następnie w Rwandzie, doszło do porozumienia w sprawie utworzenia międzynarodowego trybunału karnego. W ten sposób urzeczywistniła się idea, która przez dziesięciolecia – choć orędowali za nią nieliczni, lecz zdeterminowani ludzie – wydawała się mrzonką. Wymierzono też celny cios w mit bezkarności reżimów w Ameryce Łacińskiej, gdy były chilijski dyktator, generał Augusto Pinochet, został aresztowany po przylocie do Londynu na operację kręgosłupa. Stało się jasne, że odpowiedzialni za ciężkie zbrodnie politycy mają więcej powodów do zmartwień niż kiedykolwiek wcześniej.

Przez dziesięciolecia procesy norymberskie (i późniejszy trybunał w Tokio) traktowano jako coś jednorazowego. Po 1945 roku ścigające nazistowskich przestępców rządy same beztrosko dopuszczały się zbrodni w przekonaniu, że nie spotka ich kara. Przymykały też oko na ludobójstwo (termin ten ukuł w 1944 roku Rafał Lemkin, polski prawnik żydowskiego pochodzenia z terenów należących dziś do Ukrainy). Obecnie – jak pokażą kolejne rozdziały tej książki – możliwości dochodzenia sprawiedliwości są pod wieloma względami o wiele szersze.

Tematyka sprawiedliwości – jej ulotności i dróg, jakimi podążali marzyciele, by o nią walczyć wbrew przeciwnościom – zajmuje mnie od wielu lat. Dorastałem w czasach, w których rozmiłowane w torturach wojskowe dyktatury pleniły się w Ameryce Łacińskiej jak zaraza, a w ZSRR i całym sowieckim bloku nieprawomyślni obywatele trafiali za kraty lub do obozów pracy. Potrzeba skonfrontowania się z tymi bliźniaczymi przejawami obłędu i pozorna bezsilność wobec nich ukształtowały moje myś­lenie. Interesowała mnie również tematyka „długich cieni rzucanych przez historię”. Jako student rusycystyki i germanistyki mieszkałem w Petersburgu (wówczas Leningradzie) i w Berlinie. Miałem zatem sposobność poznać dwa społeczeństwa, które na własny sposób usiłowały dojść do tego, jak zmierzyć się ze swoją przeszłością – czterdzieści lat po stalinowskich czystkach i trzydzieści lat od zakończenia II wojny światowej.

Mieszkając w Polsce w 1980 roku, byłem też świadkiem historycznych, pełnych nadziei chwil. Widziałem, jak miliony ludzi wymusiły na komunistycznym reżimie niewyobrażalne ustępstwa – i to w sytuacji, gdy na Kremlu wciąż panował Leonid Breżniew, znany z tego, że wysłał wcześniej czołgi do Czechosłowacji i Afganistanu. Te bezprecedensowe zwycięstwa – których, mimo aresztowań i ofiar, nie udało się zniweczyć – znacząco wpłynęły na mój światopogląd w późniejszych latach. Pomogły mi zrozumieć, że odwaga i determinacja mogą niekiedy zdziałać nadzwyczajne rzeczy, nawet gdy sytuacja wydaje się beznadziejna, a inni – obojętni.

Między innymi dzięki doświadczeniom w Polsce i ogólnie Europie Środkowo-Wschodniej, a także za sprawą pracy nad filmem dokumentalnym dla telewizji Granada na Białorusi, który dotyczył prawdy, kłamstw i II wojny światowej, zdobyłem wymarzoną pracę w dziale zagranicznym dziennika „The Inde­pendent”. Do jego zespołu dołączyłem po powstaniu gazety w 1986 roku. Trzy lata później relacjonowałem wydarzenia, które dały początek „upadkowi imperium”3, że zacytuję nagłówek artykułu, który napisałem w kwietniu 1989 roku, siedem miesięcy przed zburzeniem muru berlińskiego. Wschodnio­europejskie rewolucje i upadek muru były wynikiem przełomu, który obserwowałem w Polsce dziewięć lat wcześniej. Dojście do władzy reformatorskiego radzieckiego przywódcy Michaiła Gorbaczowa nie było jedynym czynnikiem, który utorował drogę przemianom 1989 roku. Za przywilej poczytuję sobie możliwość relacjonowania wydarzeń z Warszawy, Lipska, Pragi i Budapesztu podczas tamtych dni nadziei, gdy mury w całym regionie padały jeden po drugim. Przebłyski optymizmu dostrzegałem również w Rosji, po tym jak w 1991 roku protestujący udaremnili próbę przeprowadzenia zamachu stanu przez twardogłowych, co przypieczętowało los Związku Radzieckiego.

Zachodni politycy nie mieli pojęcia, na co się wówczas za­nosiło, i nie doceniali doniosłości zmiany. W przedłożonej wydawcy cztery miesiące przed zamachem stanu propozycji książki zatytułowanej pierwotnie Road to Nowhere (Droga donikąd), w której czerpałem ze swoich podróży po Kraju Rad, od republik bałtyckich po Syberię, pisałem, że nadchodzący upadek Związku Radzieckiego to bodaj najważniejsza historia końca XX wieku4. Postawiłem tezę, że próby powstrzymania przemian przy użyciu siły przyniosłyby „jedynie skrajnie nietrwałe rozwiązania”. Tymczasem politycy byli najwyraźniej niechętni albo niezdolni, żeby dostrzec przełomowość ówczesnych procesów. W tekście zacytowałem rosyjskiego pisarza Jurija Karia­kina: „W ciągu ostatnich sześciu lat otworzono setki, tysiące butelek, a dżinów, które się z nich wydostały, nie da się zapędzić z powrotem do środka i tam zamknąć. Cóż wobec tego począć?”. Ówczesną sytuację podsumowuje też nagłówek mojego artykułu z lutego 1991 roku: The Kremlin cannot put the lid back on (Kreml nie zapanuje już nad wrzeniem). Koniec końców, próba rozprawienia się z reformatorami siłą, której obawiano się już od dłuższego czasu, spełzła na niczym. Pucz upadł po zaledwie trzech dniach chaosu, jaki zapanował w sierpniu tamtego roku. Przez krótką chwilę wydawało się, że nadzieja nie jest czymś absurdalnym. „To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu – usłyszałem po nieudanym przewrocie od znajomego z Moskwy. – Tak szczęśliwy nie czułem się nawet wtedy, gdy urodziło mi się dziecko”. Wkrótce takie pogodne stwierdzenia straciły rację bytu.

Po wszystkich tych dobrych wieściach nadeszły wieści złe. Mój pierwszy kontakt z Jugosławią był przelotny. Trafiłem tam pod koniec roku akademickiego w trakcie studiów w Związku Radzieckim. Był rok 1976. Wsiadłem do nocnego pociągu do Odessy nad Morzem Czarnym (czy raczej Odesy, żeby użyć ukraińskiej pisowni, którą większość mieszkańców miasta ignorowała, dopóki rosyjska inwazja nie zmieniła na zawsze językowego zwyczaju), a następnie na pokładzie statku wycieczkowego popłynąłem Dunajem do Budapesztu. Po drodze zatrzymałem się w Belgradzie. Byłem oczarowany atmosferą swobody w kraju zwanym bądź co bądź Socjalistyczną Federalną Republiką Jugosławii. Była tak różna od duszącej opresji panującej w Związku Radzieckim, gdzie ja i moi rosyjscy znajomi (których sama tylko rozmowa ze mną lub innymi obcokrajowcami mogła narazić na kłopoty) nieustannie czuliśmy obecność czyhających wszędzie funkcjonariuszy Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego – KGB. Kiedy znów trafiłem do Belgradu w 1982 roku, dwa lata po śmierci marszałka Tito, bohatera II wojny światowej, który rządził krajem przez czterdzieści lat, wieloetniczna Jugosławia nadal sprawiała wrażenie kraju bardziej tolerancyjnego niż sąsiadujące z nią środkowo- i wschodnioeuropejskie policyjne reżimy. Począwszy od 1989 roku, niektórzy jugosłowiańscy przywódcy polityczni, czując zagrożenie ze strony szerzącej się w regionie wielopartyjnej demokracji, zaczęli się jednak chwytać nacjonalizmu jako sposobu na utrzymanie władzy.

W latach 1991 i 1992 w jugosłowiańskich republikach Chor­­wacji i Bośni wybuchła wojna na pełną skalę. Podobnie jak innym ówczesnym korespondentom z Bałkanów, w pamięć szczególnie mocno wryło mi się jedno wspomnienie: nijak nie byliśmy w stanie skłonić polityków, żeby zechcieli dostrzec nasilające się potworności. W czerwcu 1991 roku jeden z najważniejszych europejskich polityków oznajmił, że nastała „godzina Europy”5, czym zdawał się sugerować, że wkrótce sytuacja zostanie opanowana. Dwa tygodnie po tym buńczucznym oświadczeniu byłem w Osijeku we wschodniej Chorwacji. Schroniłem się u pewnego starszego małżeństwa, które przyjęło mnie pod swój dach (i uraczyło kieliszkiem kojącej nerwy śliwowicy), podczas gdy na zewnątrz przez wiele godzin szalała kanonada. Nie wiem, kto był bardziej przerażony, ja czy oni. Moja gospodyni powiedziała przez łzy: „Kiedyś wszystkich nas pozabijają. Bardzo się boję”6. Od lekarza, który zajmował się tamtego dnia stwierdzaniem zgonów, usłyszałem: „To straszne. Myślę, że będzie tylko gorzej. Tracę wszelką nadzieję”.

W rozpadającej się federacji jugosłowiańskiej zaczęła się wojna, która miała potrwać cztery długie lata. W tamtym czasie panowało przekonanie, że liczne zbrodnie, popełniane zwłaszcza przez wojska serbskie i chorwackie, nigdy nie zostaną ukarane. Jednak w miarę upływu czasu wymiar sprawiedliwości dysponował coraz szerszymi możliwościami ścigania oprawców. W 1993 roku, pierwszy raz od roku 1945, powołano nowy trybunał do spraw zbrodni wojennych. W 2001 roku, kilka miesięcy po tym jak stałem pośród tłumu, który zmusił Miloševicia do oddania władzy po dekadzie krwawych rządów, przyglądałem się pracom Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii. Rozmawiałem z ludźmi, którzy żywili nadzieję, że uda im się wsadzić serbskiego przywódcę za kratki. Mój artykuł zatytułowany Unfinished Business: Behind the scenes at the new Nuremberg (Niedokończone sprawy. Za kulisami nowej Norymbergi)7 pojawił się na łamach magazynu dziennika „Independent” na krótko przed tym, jak nowy rząd w Belgradzie oddał Miloševicia Hadze.

* * *

Tymczasem powstawał również nowy, stały sąd do spraw zbrodni wojennych, nieograniczony pod względem właściwości terytorialnej. Niebagatelną rolę w urzeczywistnieniu tego projektu odegrały organizacje zajmujące się ochroną prawa człowieka. W 2002 roku, tuż przed ukonstytuowaniem się Międzynarodowego Trybunału Karnego, zostałem dyrektorem brytyjskiego oddziału Human Rights Watch. Tematyką praw człowieka i podob­nymi zagadnieniami zajmowałem się już wcześniej jako dziennikarz. Moja rola ograniczała się jednak wówczas do opisywania tego, co zobaczyłem i o czym usłyszałem. Teraz po części miałem nadal pełnić funkcję reportera – jako ktoś, kto informuje świat o łamaniu praw człowieka w nadziei na zmianę. Jednak zasadnicza część mojej pracy – wykonywanej wspólnie ze wspaniałymi kolegami i koleżankami z całego świata – miała odtąd polegać na urzeczywistnianiu idei ścigania i rozliczania sprawców. Moje doświadczenia zdobyte na froncie walki o sprawiedliwość w ciągu następnych dwudziestu lat pracy w Human Rights Watch, Amnesty International i Freedom from Torture oraz doświadczenia poznanych przez te lata ludzi stanowią esencję tej książki.

Po raz pierwszy swoje przemyślenia dotyczące sprawiedliwości na świecie nakreśliłem w 2005 roku. Gdybym wówczas znalazł czas, żeby napisać Zbrodnie i karę (bo tak nazywam swoje wczesne zapiski), powstałaby całkiem inna, nazbyt optymis­tyczna książka. Świat jawił się wtedy prostszy. Minęły jednak dwie dekady, podczas których rzeczywistość przysporzyła nam wiele nowych powodów do rozpaczy. Zdarzyło się też sporo rzeczy, które napawają nadzieją. Owa faustowska walka między rozpaczą a nadzieją jest kanwą Ukarać bezkarnych.

Książka opowiada historie zaczerpnięte z nieustannie przeobrażającego się świata wymiaru sprawiedliwości. Rzuca światło na zachodzące zmiany i na przeszkody, które trzeba było pokonywać. Choć dawniej byłoby to nie do pomyślenia, dziś można ścigać i skazywać także potężnych, dzierżących władzę ludzi. Głos ocalonych z konfliktów nie jest już wołaniem na puszczy. Latami panowało przekonanie, że równość w wymierzaniu sprawiedliwości to utopia. Niezmiennie powielał się schemat jeszcze z czasów zimnej wojny: ci, którzy chętnie ścigali za zbrodnie innych, sami chcieli mieć wolną rękę w popełnianiu przestępstw – dla siebie i swoich przyjaciół.

To buńczuczne poczucie bezkarności udawało się jednak naruszyć – także w czasie gdy powstawała ta książka. Najpierw w 2023 roku oskarżono o zbrodnie prezydenta Rosji. Nakaz aresztowania Władimira Putina, którego kraj jest członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ z prawem weta, był czymś niesłychanym. Następnie – co jeszcze bardziej niezwykłe – wydano w 2024 roku nakazy aresztowania premiera i ministra obrony jednego z najbliższych sojuszników Ameryki. Ostrze sprawiedli­wości wymierzono w rząd, który zakładał, że już zawsze będzie chroniony przed odpowiedzialnością, bez względu na to, czego się dopuści. Prezydent USA Joe Biden uznał pierwotny wniosek Międzynarodowego Trybunału Karnego o wszczęcie postępowania przeciwko premierowi Izraela Benjaminowi Netanjahu i ministrowi obrony Jo’awowi Galantowi za „skandaliczny”. Brytyjski premier Rishi Sunak stwierdził, że jest „wielce niepomocny”.

Kiedy spotykam się z głównym prokuratorem Trybunału, Karimem Khanem, w jego biurze w Hadze kilka dni po wydaniu nakazów aresztowania, ten ani myśli odpuszczać. Wręcz przeciwnie, upiera się, że po to jest, żeby ścigać przestępców. „To problem natury egzystencjalnej, bo jeśli w niektórych przypadkach stosujemy przepisy z pełną stanowczością, a w innych przymykamy oko, odzieramy prawo z przynależnego mu szacunku. Już Szekspir o tym pisał”. Khan na chwilę zamyka oczy w poszukiwaniu odpowiednich słów, po czym cytuje Króla Leara:

Futro i brokat skryją nawet zbrodnię.

Grzech uzbrój złotem – pryśnie tęga włócznia

Sprawiedliwości, nie czyniąc mu szkody;

Ubierz w łach – karzeł słomką go przeszyje8.

Khan twierdzi, że szekspirowski opis nierówności w wymierzaniu sprawiedliwości jest adekwatny i dziś. Słowa wielkiego dramaturga parafrazuje tak: „Jeśli jesteś biedny, słaby, prawo cię dopadnie – ale jeśli masz zbroję ze złota, będziesz mógł robić, co ci się żywnie podoba”. Mój rozmówca wierzy, że jego misją jest pomóc zmienić ten stan rzeczy.

W czasie gdy wnioskował o nakazy aresztowania, Khan wyznał prasie, że pewien „wysokiej rangi przedstawiciel władz” przestrzegał go przed wydaniem nakazów aresztowania wobec tych dwóch Izraelczyków, argumentując, że Trybunał został „utworzony dla Afryki i zbirów pokroju Putina”9. Khan nie przebiera w słowach, gdy komentuje takie postrzeganie Trybunału: „Niestety, umysły niektórych ludzi wciąż skażone są rasistowskim, kolonialnym myśleniem”.

Politycy, którzy potępiali Khana za starania o wydanie nakazów aresztowania izraelskich przywódców, nie odnosili się merytorycznie do przedstawianych przez niego zarzutów i faktów. Khan konsultował się wcześniej z zespołem sześciorga wybitnych prawników, wśród których znaleźli się były amery­kańsko-izraelski ambasador oraz były przewodniczący Między­narodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii i były sędzia Międzynarodowego Trybunału Karnego. Członkowie tego panelu ekspertów podkreślali, że jednomyślnie popierają wnioski o wydanie nakazów aresztowania. Waszyngton i inne państwa utrzymywały tymczasem, że stawianie demokratycznie wybranemu przywódcy zarzutów o popełnienie poważnych przestępstw jest co do zasady niewłaściwe. Takie twierdzenia – i nie zdoła temu zaprzeczyć żaden polityk, choćby nie wiem, jak mocno szedł w zaparte – są stawianiem sprawy na głowie. Wybierając swoich przywódców w demokratycznych wyborach, liczymy przecież, że nie będą dopuszczali się przestępstw ot tak. A jeżeli już to czynią – zwłaszcza gdy wydaje im się, że uprawniają ich do tego okoliczności (w tym postępowanie wroga) – należy się temu sprzeciwić, nie zaś ignorować to. Twierdzenie, że może być inaczej, jest nieuczciwe i niebezpieczne.

Wydane na wniosek Khana nakazy aresztowania nie dotyczyły wyłącznie przestępstw zarzucanych izraelskim liderom, ale także zbrodni Hamasu, które Khan nazwał „horrendalnymi”. Rok po wizycie w Buczy byłem na miejscu festiwalu muzycznego Supernova, niedaleko kibucu Re’im na południu Izraela, który wcześniej reklamował się jako miejsce „przyjaźni, miłości i nieskrępowanej wolności”. Na filmie z tej pamiętnej imprezy widać roztańczone tłumy. Jest 7 października 2023 roku. Zbliża się świt. Nagle, tuż przed szóstą trzydzieści, zaczyna się koszmar – uprowadzenia, gwałty, zabójstwa. Tysiąc dwieście mężczyzn, kobiet i dzieci, w tym ośmiuset cywilów, ginie, po tym jak napastnicy z Hamasu i innych zbrojnych ugrupowań pokonują na motocyklach, paralotniach i pick-upach otaczający Gazę płot i wdzierają się na teren festiwalu, Re’im i innych kibuców. Napastnicy uprowadzają dwieście czterdzieścioro zakładników, w tym żołnierzy, cywilów, najętych do pracy na roli Tajów, trzydzieścioro dzieci i dziewięciomiesięczne niemowlę.

Niespełna pięć kilometrów od Re’im leży inne miejsce grozy. Do izraelskich telewidzów ledwie dociera już i tak przefiltrowany przez sita cenzury obraz hekatomby, jaką Izraelskie Siły Zbrojne rozpętały za wysokimi murami, wewnątrz których uwięzione są dwa miliony mieszkańców Strefy Gazy. Mimo protestów organizacji medialnych na całym świecie zagranicznym dziennikarzom zakazano wstępu na tereny objęte konfliktem. Ja udaję się do popularnego punktu widokowego w pobliżu miasta Sderot na południu kraju. Podczas wcześniejszych ataków na Gazę Izraelczycy zbierali się tu, by świętować w pik­nikowej atmosferze, a reporterzy relacjonowali wydarzenia na tle widowiskowych obrazów zniszczenia. Teraz dostępu do tego miejsca, nazwanego „wzgórzem hańby”, bronią zwoje drutu kolczastego. Strefa przygraniczna też jest zamknięta. A jednak dla nikogo, kto chce poznać prawdę, cierpienia mieszkańców Strefy Gazy, uwięzionych, głodujących, osieroconych, okaleczanych i zabijanych, nie są tajemnicą.

W 2022 roku rządy zdecydowaną większością głosów potępiły niszczenie przez Rosję ludzkich istnień, domów i infrastruktury w Ukrainie. Gdy dwadzieścia miesięcy później rząd Izraela czynił to samo co Rosja, niektórzy z tych, co wcześniej piętnowali zbrodnie Putina, zareagowali zgoła inaczej. Z rąk Temidy zniknęła waga, z jej oczu zsunęła się opaska. Dla niektórych polityków to, kto dopuszczał się przestępstw (jesteśmy za nimi czy przeciwko nim?), stało się równie ważne jak to, jakie zbrodnie popełniano.

Wybuch wojny Putina z Ukrainą i atak Izraela na Gazę rozegrały się w różnych kontekstach. Putinowski pretekst do inwazji – konieczność zniszczenia ukraińskiego „faszyz­mu” i uratowania rosyjskojęzycznej ludności przed „ludobójstwem” – był jawnym absurdem. W oczach Kremla prawdziwą przewiną Ukrainy było to, że kraj ten chciał podejmować suwerenne decyzje i uwolnić się spod buta Moskwy. Bezpośrednią przyczyną izraelskiej ofensywy na Gazę był natomiast okrutny bezprawny atak. Pod tym względem te dwa przypadki różnią się od siebie diametralnie.

Jeśli jednak chodzi o sposób toczenia tych dwóch wojen, podobieństwa są oczywiste, bez względu na wściekłość, jaką wskazywanie takich analogii wzbudza w izraelskich politykach.

Oba sądy w Hadze rozstrzygają – choć na różne sposoby – sprawy dotyczące najcięższych zbrodni wojennych. Międzynarodowy Trybunał Karny jest władny karać indywidualne osoby, w tym prezydentów i premierów. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, będący ciałem międzyrządowym i najwyższym organem sądowniczym ONZ, odgrywa równie ważną rolę, z tym że polega ona na wymierzaniu sprawied­liwości nie jednostkom, lecz państwom. Cztery miesiące przed wydaniem nakazów aresztowania Netanjahu i Galanta przez MTK czekałem w Pałacu Pokoju w Hadze, aż prezes Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości ogłosi postanowienie w sprawie wytoczonej Izraelowi przez RPA. W wydanym zarządzeniu sędziowie niemal jednomyślnie uznali, że zachodzi „realne i bezpośrednie ryzyko” wystąpienia „nieodwracalnego uszczerbku”10 dla uwiarygodnionego prawa Palestyńczyków do ochrony przed ludobójstwem w Strefie Gazy. Przestrzegli też przed podżeganiem do tej zbrodni, które również zajmuje ważne miejsce w konwencji dotyczącej ludobójstwa.

Tak jak w przypadku sprawy przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, zachowanie niektórych rządów sprawiało wrażenie, że najchętniej załatwiłyby problem poprzez zastrzelenie posłańca. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, ustanowiony w 1945 roku jako „ogólnoświatowy sąd” przy okazji utworzenia ONZ, cieszy się ogólnoświatowym szacunkiem. Nawet jeśli bywał on obiektem kpin ze strony putinowskiej Rosji, na ogół demokratyczne rządy się z nim liczyły. W 2024 roku to się zmieniło. Władze zachodnich państw potępiły RPA za wniesienie sprawy przeciwko Izraelowi. Wysuwały przy tym, nie mając na to żadnych dowodów, kuriozalne zarzuty o stronniczość sędziów Trybunału (w tym jego powszechnie szanowanego amerykańskiego prezesa).

Nikomu nie mogła umknąć towarzysząca temu jawna ironia. Przecież kraj, którego przywódcy musieli się teraz liczyć z oskarżeniem ich o zbrodnie przeciwko ludzkości, kraj piętnowany przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości za zarzucane mu ludobójstwo, sam powstał przed osiemdziesięcioma laty po części za sprawą popełnionych na jego własnym narodzie zbrodni, w tym ludobójstwa. Potworności te – i przykład, jakim była Norymberga – dały pośrednio asumpt do powstania Międzynarodowego Trybunału Karnego. Przywódcy Izraela zaś zachowywali się momentami tak, jakby zbrodnie Holokaustu gwarantowały izraelskiej armii bezkarność po wsze czasy. Netanjahu skarżył się na rzucane pod adresem Izraela „oszczer­stwa krwi”. Zarzucał prokuratorowi Karimowi Khanowi „bezduszne dolewanie oliwy do ognia antysemityzmu” i porównywał go do „osławionych niemieckich sędziów”11, których decyzje przyczyniły się do Holokaustu. Khan widział to inaczej. Odnosząc się do swoich wniosków o wydanie nakazów aresztowania, argumentował: „Jeśli nie okażemy woli do równego stosowania prawa, jeśli będziemy je egzekwować wybiórczo, stworzymy warunki do jego upadku”12.

Wydanie nakazów aresztowania wobec Putina, a potem Netanjahu – dwóch mężczyzn, których ledwie parę lat wcześniej łączyła iście braterska komitywa twardzieli – wpisuje się w szerszy proces zmian. Przez większość XX wieku normą w traktowaniu zbrodni wojennych pozostawała bezkarność. Jedynym wyłomem od tej reguły była Norymberga. Teraz wołanie „Do Hagi z nim!” rozlega się głośno na całym świecie z ust tych, którzy wierzą, że ludziom władzy nie wolno odpuścić. W ostatnich latach Haga jako miejsce rozliczeń zyskuje na znaczeniu nie tylko w sensie metaforycznym, ale i dosłownym. Skuteczne osądzanie zbrodniarzy wojennych nie jest już tak odległą perspektywą jak niegdyś. Ramię sprawiedliwości dosięga nie tylko polityków. Podejmowane są też próby karania firm podejrzewanych o współudział w okrutnych zbrodniach.

W 1985 roku laureat Nagrody Nobla Czesław Miłosz napisał przedmowę do wydanego w USA pod tytułem Letters from Prison (Listy zza krat) zbioru esejów polskiego myśliciela i opozycjonisty Adama Michnika. Pisał w niej o naszej skłonności do doszukiwania się możliwości w czasach, które już minęły. To zaś nie pozwala nam dostrzec wysiłków ludzi działających tu i teraz – tych, którzy „podważają pozornie nienaruszalny porządek rzeczy” i „osiągają rzeczy niemożliwe lub mało realne”13. Cztery lata po napisaniu przez Miłosza tych słów upadł mur berliński – w znacznej mierze za sprawą tego, że tacy ludzie jak Michnik i inni podobnie myślący z całego regionu wzruszyli „pozornie nienaruszalny” porządek rzeczy.

Przeciwko zastanym realiom zbuntował się też wiele dekad wcześniej Rafał Lemkin. To on określił mianem ludobójstwa tę nienazwaną dotąd zbrodnię, by następnie – wbrew silnemu sprzeciwowi – orędować za uchwaleniem konwencji o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa. Lemkin zmarł w 1959 roku, przekonany, że jego wysiłek poszedł na marne. A jednak w ostatnim ćwierćwieczu zapadło wiele wyroków skazujących w procesach o ludobójstwo, tak przed sądami krajowymi, jak i międzynarodowymi. Sprawiedliwość dosięgła sprawców zbrodni w różnych częściach świata, od Rwandy i Bośni po Irak i Syrię, gdzie Państwo Islamskie dopuściło się gwałtów i zabójstw na tysiącach Jezydów. Toczą się kolejne procesy – między innymi dzięki determinacji tych, którzy przeżyli będące przedmiotem postępowań potworności.

Mimo wystawienia przez MTK nakazów aresztowania próżno oczekiwać, że Putin czy Netanjahu trafią w najbliższej przyszłości za kraty, choć ograniczenia w podróżowaniu psują im nieco szyki. Nakazy te – wydane przez sędziów odpowiednio po trzech tygodniach i siedmiu miesiącach prac – wysyłają jednak w świat jasny sygnał: sprawiedliwość nie zna wyjątków.

Szekspirowska włócznia sprawiedliwości nie musi się już strzaskać, nawet jeśli wymierzona jest w grzech przyodziany w złotą zbroję. Dzięki zdobyczom ostatnich dziesięcioleci dysponujemy obecnie narzędziami, które mogą – jak to ujął w Norymberdze reprezentujący USA główny oskarżyciel Robert Jackson – „powstrzymać ramię zemsty”14 i przez to czynić świat choćby mniej niebezpiecznym. Nie możemy sobie pozwolić na jednostronne korzystanie z tego instrumentarium.

Rozdział pierwszy

„Jest w tym jakaś skrajna niekonsekwencja”

Genewa, Lwów, Norymberga, Paryż (1863–1948)

Kiedy Henry Dunant1 przybył wieczorem 24 czerwca 1859 roku do położonego blisko pięćdziesiąt kilometrów na zachód od Werony miasteczka Castiglione, bynajmniej nie w głowie mu było zmieniać świat. Znalazł się tam, bo bardzo zależało mu na audiencji u Napoleona III. Ten trzydziestojednoletni szwajcarski przedsiębiorca prowadził w będącej wówczas pod francuskim panowaniem Algierii gospodarstwo rolne, które podupadało z powodu braku dostępu do wody. Nie udało mu się zyskać posłuchu u władz w Paryżu, wobec czego postanowił się udać do najwyższej instancji.

Dunant – który przyszedł na świat jako Henri, ale zamienił „i” na „y”, bo chciał, żeby jego imię brzmiało z angielska – liczył, że uda mu się zastać francuskiego cesarza w regionie Lombardii, gdzie od dwóch miesięcy francusko-piemonckie wojska toczyły boje z Austriakami. Ze względu na to, jak się nosił, w Castiglione szybko przylgnął do niego przydomek „dżentelmen w bieli”. Żeby zwiększyć swoje szanse na spotkanie, przywiózł ze sobą wydany własnym sumptem, stanowiący hołd dla cesarza tekst zatytułowany L’Empire de Charlemagne rétabli ou le Saint-Empire romain reconstitué par sa majesté l’empereur Napoléon III. (Impe­rium Karola Wielkiego przywrócone lub Święte Cesarstwo Rzymskie odtworzone przez Jego Wysokość Cesarza Napoleona III). Nic jednak nie układało się po jego myśli.

W dniu jego przyjazdu trzysta tysięcy żołnierzy starło się w bitwie pod Solferino, miejscowości położonej zaledwie kilka kilometrów od Castiglione. Na pobojowisku, pośród plątaniny krzewów morw i winorośli, leżało teraz trzydzieści tysięcy trupów, a drugie trzydzieści tysięcy mężczyzn było rannych. Dunant, mimowolny świadek skutków tej jatki, był zdjęty przerażeniem. „[R]ozdzierające wołania o pomoc – pisał we Wspomnieniu Solferino. – Pole bitwy pokryte zwłokami ludzi i koni; drogi, rowy, wąwozy, zarośla łąki zasypane ciałami poległych”. Trwogą napawał go nie tylko odór zwłok, ale i cierpienie żywych. „Twarze poczerniałe od much, które przylepiły się do ran, błądzą wokół zagubionym wzrokiem, nie otrzymując znikąd odpowiedzi. U innych kapota, koszula, żywe mięso i krew utworzyły straszliwą i do niczego niepodobną mieszaninę, w której zalęgły się robaki”2. Dunant zebrał naprędce grupę wolontariuszy, którzy zajęli się niesieniem pomocy rannym. Wśród jego pomocników byli angielscy turyści, francuski dziennikarz i szwajcarski producent czekolady Philippe Suchard, który opatrywał rany i spisywał ostatnie słowa umierających.

Do spotkania Dunanta z Napoleonem III nie doszło, nie pozwolono mu zadedykować książki cesarzowi, a jego interesy w Algierii upadły. Człowiek ten znalazł już jednak inny cel w życiu. Podjął się misji, której efekty po dziś dzień kształtują reguły dotyczące prowadzenia wojny i ochrony cywilów podczas konfliktów zbrojnych. Dunant zaproponował przyjęcie nowego zbioru międzynarodowych zasad i zakładanie na ich podstawie krajowych stowarzyszeń, które miałyby „nieść pomoc rannym w różnych krajach Europy”. Zyskał uznanie wśród koronowanych głów i cesarzy, a bracia Goncourt orzekli, że zawarte we Wspomnieniu z Solferino opisy pola bitwy są „po tysiąckroć lepsze od Homerowskich”.

W 1863 roku delegaci z szesnastu krajów zjechali do Genewy na spotkanie zorganizowane przez niewielką grupę osób, do której należeli między innymi Dunant oraz prawnik i filantrop Gustave Moynier. Uzgodnili oni powołanie do życia neutralnego korpusu medycznego, którego zadaniem byłoby ratowanie rannych na polu bitwy. Emblematem pozwalającym rozpoznać jego sanitariuszy i lazarety w rejonie walk miała się stać flaga Szwajcarii o odwróconych barwach: zamiast białego krzyża na czerwonym tle – czerwony krzyż na białym tle. W ten sposób powstała organizacja, której nadano nazwę Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, pod którą funkcjonuje do dziś. Pierwszą konwencję genewską podpisano w 1864 roku. Dunant (ku irytacji Moyniera3) został w 1901 roku pierwszym laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. „Konwencje genewskie” są zaś dziś synonimem ogólnoświatowego prawa konfliktów zbrojnych – wszystko dlatego, że z Genewy właśnie pochodził ten uparty przedsiębiorca, niezdolny przejść obojętnie obok cierpienia ofiar krwawej bitwy, w której, jak stwierdził, „odłożono na bok wszelką fałszywą miłość własną, a równocześnie wszelki ludzki szacunek”.

Pomysł, żeby nawet najbardziej gwałtowny konflikt regulowały pewne podstawowe zasady, nie był – przynajmniej w teorii – niczym nowym: reguły obowiązywały już w starożytnej Grecji, a nawet wcześniej. Wymordowanie przez Ateńczyków na wyspie Melos wszystkich mężczyzn zdolnych do walki bulwersowało już współczesnych podczas wojny peloponeskiej. W VII wieku pierwszy kalif, Abu Bakr, zwrócił się do swoich dowódców tymi słowami: „Nie zabijajcie kobiet, dzieci ani starców (…). Nie zabijajcie stad zwierząt wroga, chyba żeby się wyżywić”. W 1410 roku Krystyna de Pizan, córka medyka i astro­loga z Bolonii, wydała Księgę uczynków wojennych i rycerstwa, zawierającą wytyczne dotyczące traktowania jeńców wojennych i ochrony ludności nieuczestniczącej w walkach: „Ci, którzy ścierają się w boju, narażają się na rany z własnej woli, trzeba nam wszak chronić przed ich niszczycielską siłą ludzi pokory i pokoju”4. Wśród poleceń wydanych przez Henryka V przed bitwą pod Azincourt znalazły się zakazy palenia dobytku „bez specjalnego rozkazu króla” oraz „toczenia walki w sposób zagrażający kobiecie i jej dziecku”. Monarcha wydawał rozkazy na piśmie, bo chciał, żeby dowódcy „mieli jasność co do obowiązujących ich nakazów i norm oraz mogli je komunikować swoim podkomendnym”. Upewniał się też w ten sposób, że „żaden pod­dany nie będzie mógł wymawiać się niewiedzą”. Trafniej jednak zapewne oddaje ówczesne realia przedstawiony przez Szekspira w Henryku V opis żołnierzy o „sumieniu, w którym zmieści się i Piekło”, oraz „zaraźliwej chmury / Morderstwa, rabunku, zniszczenia i zbrodni”. Mimo wszystko dochodziło do wczesnych prób wymierzania sprawiedliwości. W 1474 roku, w przeprowadzonym w miejscowości Breisach na południe od Strasburga procesie, na który pięć wieków później powoływano się w Norymberdze, dwudziestu ośmiu sędziów skazało Petera von Hagenbacha za „podeptanie praw boskich i ludzkich”5. Rycerz ów zapłacił głową za gwałty i mordy popełnione przez jego podkomendnych, uznano bowiem, że jego obowiązkiem było tym zbrodniom zapobiec.

W miarę upływu czasu postępował proces kodyfikacji uzgadnianych zasad. W 1625 roku holenderski prawnik Hugo Grocjusz, zwany „praojcem prawa międzynarodowego”, opubli­kował dzieło pod tytułem O prawie wojny i pokoju.Pisał w nim tak: „(…) skoro już rozpoczęto walkę, nie okazuje się żadnego szacunku ani dla prawa boskiego, ani dla prawa ludzkiego, jak gdyby wprost postanowiono odtąd popełniać wszelkie zbrodnie bez jakichkolwiek hamulców”6. Grocjusz postanowił ten stan rzeczy zmienić. Sposobem na to miało być przyjęcie zbioru reguł nakazujących określone postępowanie podczas wojennych zmagań – od „umiaru w plądrowaniu kraju wroga” po humanitarne traktowanie jeńców wojennych.

Obecnie na głównym placu rodzinnego miasta Grocjusza, Delft, stoi jego pomnik. Za życia ten niezależnie myślący prawnik nie cieszył się jednak zbytnią przychylnością holenderskich władz. Zbiegł z kraju, i to w dosyć osobliwy sposób. Żona i służąca pomogły mu uciec z zamku, w którym był więziony, w skrzyni na książki. Książka Oprawie wojny i pokoju szybko zyskała rozgłos. Podczas wojny trzydziestoletniej, która pochłonęła miliony ofiar, król Szwecji Gustaw II Adolf spał ponoć z nią pod poduszką – po śmierci monarchy egzemplarz znaleziono w jego namiocie.

Nie było to tylko działanie na pokaz. W tej okrutnej wojnie Gustaw Adolf rzeczywiście zniechęcał swoich żołnierzy do nadużywania przemocy. Dzieło Grocjusza cieszyło się uznaniem jeszcze długo po śmierci autora: wspaniale się prezentujący, oprawiony w skórę egzemplarz angielskiego wydania z 1715 roku (dostępny, gdy piszę tę książkę, za – bagatela – 1250 dolarów) opatrzony jest dedykacją dla „Jego Królewskiej Wysokości Księcia Walii”, przyszłego króla Jerzego II, który rok wcześniej przybył wraz z ojcem statkiem do Wielkiej Brytanii z Hanoweru, po drodze zatrzymał się zaś w haskim porcie. A jednak pomimo żywego zainteresowania Grocjuszem i jego postulatami potrzebę egzekwowania prawa wojennego zaczęto traktować poważnie dopiero dwa wieki po jego śmierci.

W 1863 roku, w tym samym, w którym powstał w Genewie Czerwony Krzyż, prezydent Abraham Lincoln poprosił urodzonego w Berlinie profesora prawa Francisa Liebera o opracowanie zbioru zasad dla walczących w szalejącej wojnie secesyjnej sił Unii. Dla Liebera tematyka ta nie była bynajmniej prawniczą abstrakcją. W wieku szesnastu lat sam został ciężko ranny i pozostawiony na pewną śmierć pod Waterloo. Jego syn Oskar, geolog, który walczył po stronie konfederatów, zginął w bitwie pod Williamsburgiem w 1862 roku. Młodszy syn, Hamilton, stracił rękę, bijąc się z kolei po stronie Unii. Tak zwany kodeks Liebera, którego pełna nazwa brzmi: Instrukcja dla dowódców Armii Stanów Zjednoczonych w polu. Zarządzenie Prezydenta Lincolna nr 100, zaczął prędko zyskiwać na znaczeniu. Broszura, jak mawiał sam Lieber: „niepozorna, ale urodzajna i dorodna niczym spodziewająca się bliźniąt przysadzista Holenderka”7, została przetłumaczona i przyjęta przez Francję, Prusy, Wielką Brytanię oraz inne państwa.

Potrzebę ustanowienia pewnych podstawowych zasad zaczęto dostrzegać w najwyższych kręgach władz. W 1898 roku car Mikołaj II zaproponował zwołanie „w najlepiej pojętym inte­resie ludzkości” konferencji w celu ograniczenia lub zakazu stosowania nowych, niebezpiecznych rodzajów broni („straszliwych machin zagłady”) oraz skodyfikowania „wojennych praw i obyczajów”. Car zaproponował, żeby zamiast w Petersburgu, Berlinie, Paryżu czy Londynie konferencja, która miała być „pogodnym zwiastunem nadchodzącego stulecia”8, odbyła się w budzącej mniejsze kontrowersje Holandii. Miejscem, w którym spotkali się w 1899 roku delegaci w cylindrach, był pałac Huis ten Bosch, letnia rezydencja holenderskiej rodziny królewskiej w Hadze. 4 lipca ambasador USA Andrew White złożył przy grobie Grocjusza w pobliskim Delfcie wykonany ze srebra wieniec, który do dziś znajduje się w XVI-wiecznym Nowym Kościele. W swoim przemówieniu dyplomata przekonywał o konieczności „wzmocnienia pokoju i humanizacji wojny”. Nie mógł się też nachwalić roli Grocjusza: „W świecie między­narodowego prawa Grocjusz rzekł: »Niech stanie się światłość« – i światłość się stała”. Czerpiąc ze spuścizny Grocjusza, konferencja w Hadze miała szansę – sugerował White – dać światu „co najmniej zalążek skutecznego i praktycznego mechanizmu rozjemczego”.

Dzięki tej konferencji, wskutek rosyjskiej propozycji, a także w uznaniu zasług Grocjusza Haga – nazywana dziś „miastem pokoju i sprawiedliwości” – stała się siedzibą instancji, przed którą można egzekwować międzynarodowe prawo. Za namową rosyjskiego delegata na konferencję ambasador White skłonił magnata stalowego i filantropa Andrew Carnegiego do sfinansowania budowy „świątyni pokoju”, w której – po jej otwarciu w 1913 roku – znalazł swoją siedzibę Stały Trybunał Arbitrażowy. Obecnie w Pałacu Pokoju przy ulicy Carnegieplein mieści się Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, przed którym w ostatnich latach zapadały między innymi orzeczenia dotyczące Ukrainy i Strefy Gazy.

Od samego początku w nowo proponowanych instrumentach prawnych próbowano umożliwiać rozliczanie sprawców. Już w 1872 roku ówczesny prezes Czerwonego Krzyża Gustave Moynier zaproponował powołanie do życia instytucji, której zadaniem byłoby zapobieganie łamaniu przyjętej osiem lat wcześniej konwencji genewskiej i karanie sprawców naruszeń. Moynier twierdził, że wobec spustoszeń, jakie uczyniła wojna francusko-pruska, „czysto moralna sankcja”9 straciła moc „ujarzmiania nieposkromionych namiętności” na polu bitwy. Jednak jego pomysł powołania niezależnego trybunału nie wypalił. Wówczas, tak jak dziś, rządy chętnie podpisywały się pod różnymi zobowiązaniami, ale nie były już tak skore, żeby się z nich rozliczać. Konwencje haskie z 1899 i 1907 roku zabraniały używania „gazów duszących lub trujących”10 i brania na cel obiektów cywilnych. „Skuteczne, praktyczne” egzekwowanie prawa, na które liczył ambasador White, pozostawało jednak mrzonką, co dobitnie pokazała wybuchła jedenaście miesięcy po otwarciu Pałacu Pokoju I wojna światowa.

Pomiędzy wzniosłymi deklaracjami a ponurymi realiami ziała przepaść, czego przejawem było choćby powszechne podczas Wielkiej Wojny używanie gazów bojowych. Po roku 1918 na różne sposoby starano się temu zaradzić. Zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego niemieccy żołnierze oskarżani o zbrodnie wojenne stanęli przed sądem11. Co jednak znamienne, w procesach lipskich na tysiąc siedemset spraw wydano zaledwie sześć wyroków skazujących.

Podejmowano również próby ścigania Wilhelma II. W traktacie wersalskim oskarżono cesarza Niemiec o „najwyższą obrazę moralności międzynarodowej i świętej powagi traktatów”. Zaproponowano też ustanowienie w celu jego osądzenia trybunału, w którym zasiedliby sędziowie z Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Japonii i Stanów Zjednoczonych. Francja, powo­łując się na zasadę nazwaną później „sprawstwem dowódczym”, zarzucała cesarzowi, że na „wszystkie te okrucieństwa, nieprawości i okropności (…) przyzwalał i w żaden sposób do ich popełniania nie zniechęcał”. W Wielkiej Brytanii popularnym hasłem było „Powiesić kajzera!”. Premier David Lloyd George ogłosił, że rozprawa odbędzie się w Londynie. Król Jerzy V był zaskoczony i oburzony pomysłem sądzenia jego kuzyna, najstarszego wnuka królowej Wiktorii (obecnego przy jej łożu śmierci), w budynku znajdującym się tuż obok Pałacu Buckingham. Wszystkie wysiłki spełzły jednak na niczym. Inna kuzynka, królowa Holandii Wilhelmina, zaoferowała Wilhelmowi II – choć niechętnie – azyl. Wcześniej cesarz był jednak zmuszony wyczekiwać dwanaście godzin na peronie w Eijsden na granicy holendersko-belgijskiej, aż Holendrzy zechcą podjąć decyzję. „Zapewne mnie pan poznaje! Jestem cesarzem Niemiec” – oznajmił wówczas Wilhelm strażnikowi granicznemu. „Wiem, z kim mam do czynienia – padła odpowiedź – ale mam rozkaz nikogo nie przepuszczać”.

Francja i jej sojusznicy daremnie żądali od Holandii wy­dania kajzera, powołując się na „niepodważalne podstawy”. Również cudaczna próba jego uprowadzenia spaliła na panewce. „Wpadłem na pomysł, żeby pojechać do Holandii samochodem i porwać kajzera”12 – rzucił wydawca prasowy i były senator USA Luke Lea do swojego znajomego w Boże Narodzenie 1918 roku. Eskapadę udaremniła holenderska policja, a usiłujący dotrzeć do cesarza w jego rezydencji Amerykanie uciekli z pustymi rękoma – nie licząc cesarskiej popielniczki, którą ukradli. Kajzer Wilhelm spędził kolejne dwadzieścia lat życia w Huis Doorn, wiejskiej posiadłości, która stanowiła wcześniej scenerię dzieciństwa wywodzącej się z holenderskiej arystokracji matki Audrey Hepburn. Zmarł na wygnaniu w 1941 roku, rok po niemieckiej inwazji na Holandię (królowa Wilhelmina zdążyła już uciec do Londynu). Na pogrzebie dawnego władcy imperium grała niemiecka orkiestra wojskowa, a Hitler przysłał ogromny wieniec. Jak zauważa Geoffrey Robertson w swojej książce The Trial of Vladimir Putin (Proces Władimira Putina), gdzie rozpatruje hipotetyczne scenariusze: „[t]o jedno z najbardziej intrygujących pytań w historii, czy [wytoczenie kajzerowi procesu] za napaść dałoby do myślenia Hitlerowi”13.

Były też inne nieudane próby rozliczeń. Doniesienia o masakrach Ormian, których podczas I wojny światowej dopuściło się Imperium Osmańskie, trafiły na czołówki zachodnich gazet. W 1915 roku „New York Times” donosił w artykule zatytułowa­nym Extinction menaces Armenia (Armenii grozi zagłada) o setkach tysięcy zabitych. Sugerowano, używając języka, który miał wybrzmieć w pełni dopiero po latach, że tureckim władzom zależało „ni mniej, ni więcej, tylko na unicestwieniu całego narodu”14. Gdy ambasador USA Henry Morgenthau wyraził w rozmowie z ministrem spraw wewnętrznych Turcji Mehmetem Talaatem oburzenie, w odpowiedzi usłyszał: „Skąd w ogóle to pańskie zainteresowanie Ormianami? Pan jest Żydem, a oni są chrześcijanami (…). Dlaczego nie pozwala nam pan zrobić z nimi, co nam się podoba?”15.

Masakry spotkały się z potępieniem Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. W projekcie jednej z not protestacyjnych oskarżano osmańską armię o dopuszczenie się „zbrodni przeciwko chrześcijaństwu i cywilizacji”16. Po namyśle „zbrodnie przeciwko chrześcijaństwu” zastąpiono mniej tendencyjnym sformułowaniem „zbrodnie przeciwko ludzkości”. Tak oto w pra­wie pojawiło się nowe pojęcie. Powołane w 1919 roku w Konstantynopolu w celu osądzenia tureckich zbrodni sądy wojenne przeprowadziły serię procesów o „zbrodnie na ogromną skalę”, w tym deportacje i masakry ludności. Postępowania te okazały się jednak kompletną porażką i farsą – tak widzieli je ówcześni dyplomaci. Za kraty nie trafił nikt, kto ponosił zasadniczą odpowiedzialność za masakry. Procesy konstantynopolitańskie stały się – jak ujął to historyk Gary Bass w książce Stay the Hand of Vengeance (Powstrzymać ramię zemsty) – „nieudaną Norymbergą”17.

Dalsza część w wersji pełnej

Przypisy

Moje myślenie o tematyce poruszanej w Ukarać bezkarnych ukształtowało się pod wpływem wielu książek, które trafiły w moje ręce w ciągu wielu lat. Tuż po tym jak w 2002 roku zacząłem pracować w Human Rights Watch, przeczytałem nagrodzoną Pulitzerem pozycję Samanthy Power „A Problem from Hell”: America and the Age of Genocide („Problem z piekła rodem”: Ameryka i era ludobójstwa), opisującą niepowodzenia w konfrontacji wobec ludobójstwa i innych poważnych zbrodni. Książka Philippe’a Sandsa Powrót do Lwowa. O genezie „ludobójstwa” i „zbrodni przeciwko ludzkości” to poruszająca lektura, w której opisy losów Lauterpachta i Lemkina przeplatają się z osobistymi wątkami z życia autora. Cenną przekrojową pozycją była dla mnie Crimes Against Humanity: The Struggle for Global Justice (Zbrodnie przeciwko ludzkości. Walka o ogólnoświatową sprawiedliwość), która ukazała się w 1999 roku. Informacje o nieodległych wydarzeniach czerpałem z podcastu Asymmetrical Haircuts (Janet Anderson i Stephanie van den Berg), EJIL:Talk! (bloga portalu European Journal of International Law, ejiltalk.org), justiceinfo.net, justsecurity.org, opiniojuris.org (we współpracy z organizacją pozarządową International Commission of Jurists) oraz z zasobów projektu Ukraine Justice Report (Institute for War and Peace Reporting, iwpr.net). Dziennik „Haa­retz” (zagrożony w chwili, gdy piszę ten tekst, sankcjami ze strony izraelskiego rządu) i izraelsko-palestyński „+972 Magazine” to lektury obowiązkowe ze względu na wysoką jakość pracy reporterskiej, wnikliwe analizy i ludzkie spojrzenie na rzeczywistość.

Wprowadzenie

1Tłumaczenia miały premierę podczas innego konfliktu, który ogniskował się wokół problemu tożsamości. W Irlandii Północnej 1980 roku, w okresie eufemistycznie nazwanym „Troubles” (kłopoty), sztuka Friela była oklaskiwana na stojąco, mimo krążących podczas spektakli na niebie brytyjskich śmigłowców wojskowych. Irlandzkie radio RTÉ opisywało premierę w Guildhall w Derry jako „jedno z najdonośniejszych i najważniejszych wydarzeń teatralnych” w historii kraju. (Brian Friel, Translations (London: Faber and Faber, 1981). 25th anniversary of Brian Friel’s Translations, Rattlebag, RTÉ, audycja z 23 września 2005).

2 Emma Bubola, Amake-up artist recognized this Bucha victim’s picture by her manicure, „New York Times”,6 kwietnia 2022. Stefanija Bern i Janis Laizans, Friends, family mourn Bucha victim who became symbol of Ukraine’s year-long war, Reuters, 22 lutego 2023. Youser Al-Hlou i inni, Caught on camera, traced by phone: The Russian military unit that killed dozens in Bucha, „New York Times”,22 grudnia 2022.

3 Steve Crawshaw, The crumbling of an empire, „Independent”,11 kwietnia 1989.

4 Zaproponowany wydawcy tekst jest cytowany w przedmowie do papierowego wydania książki Steve’a Crawshawa pod tytułem Goodbye to the USSR: The Collapse of Soviet Power (London: Bloomsbury, 1993; pierwsze wydanie 1992). Jurij Kariakin w „Moscow News”, cytowany w Goodbye to the USSR. Steve Crawshaw, The Kremlin cannot put the lid back on: In Moscow, tanks will solve nothing, „Independent”, 1 lutego 1991 (artykuł zaowocował zleceniem mi napisania książki dotyczącej tej tematyki).

5 Jacques Poos, minister spraw zagranicznych Luksemburga, przewodził w czerwcu 1991 roku tak zwanej trojce, misji pokojowej do Jugosławii złożonej z trzech przywódców Wspólnoty Europejskiej. Alan Riding, Conflict in Yugoslavia: Europeans send high-level team, „New York Times”,29 czerwca 1991.

6 Steve Crawshaw, „They’ll kill us all one day. I’m so afraid”, „Independent”,12 lipca 1991.

7 Steve Crawshaw, Unfinished business: Behind the scenes at the new Nuremberg, magazyn „Independent on Sunday”, 8 kwietnia 2001.

8 Tłum. Stanisław Barańczak (przyp. tłum.).

9 Ivana Kottasova i Madalena Araujo, Exclusive interview: ICC prosecutor seeks arrest warrants against Sinwar and Netanyahu for war crimes over October 7 and Gaza, CNN, 20 maja 2024.

10 Stosowanie postanowień Konwencji o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa w Strefie Gazy (RPA przeciwko Izraelowi), MTS, 26 stycznia 2024.

11 Oświadczenie premiera Benjamina Netanjahu, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, 20 maja 2024.

12 Oświadczenie Karima Khana, MTK, 20 maja 2024.

13 Czesław Miłosz, przedmowa do: Adam Michnik, Letters from Prison and other Essays, tłum. Maya Latynski (Berkeley: University of California Press, 1985).

14 Robert H. Jackson, Opening statement before the International Military Tribunal, 21 listopada 1945, za: Robert H. Jackson Center.

Rozdział 1. „Jest w tym jakaś skrajna niekonsekwencja”

1 Henry Dunant, AMemory of Solferino (Waszyngton: American National Red Cross, 1959; pierwsze wydanie 1862; wyd. pol.: Wspomnienie Solferino, tłum. Robert Bielecki, Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża, 1983). Caroline Moorehead, Dunant’s Dream: War, Switzerland, and the His­tory of the Red Cross (New York: Carroll & Graf, 1999). Corinne Chaponniere, Henry Dunant: The Man of the Red Cross (London: Bloomsbury, 2022).

2 Dunant, Wspomnienie Solferino.

3 Moynier był – cytując Caroline Moorehead – „nieznośnie zazdrosny” o Dunanta. Po tym jak Dunant zbankrutował i popadł w finansowe tarapaty, Moynier doprowadził do jego usunięcia z Czerwonego Krzyża. Dunant stał się „niczym odrzucony przez watahę wilk, który błąkał się po obrzeżach rosnącego w siłę ruchu Czerwonego Krzyża… Podróżował z jednego końca Europy na drugi, by opowiadać o swojej książce i konwencji genewskiej oraz namawiać rządy do jej podpisania” (Moore­head, Dunant’s Dream).

4 O Abu Bakrze, Christine de Pizan, a także Henryku V zob.: David M. Crowe, War Crimes, Genocide and Justice: A Global History (New York: Palgrave Macmillan, 2014). Sherifa D. Zuhur and Youssef H. Aboul-Ehein, Islamic Rulings on Warfare (Carlisle, PA: US Army War College Press, 2004). Immi Talgren (red.), Portraits of Women in International Law: New Names and Forgotten Faces? (Oxford: Oxford University Press, 2023). Anne Curry, The military ordnances of Henry V: texts and contexts, [w:] Chris Given-Wilson, Ann Kettle and Len Scales (red.), War, Government and Aristocracy in the British Isles c. 1150–1500: Essays in Honour of Michael Prestwich (Woodbridge: Boydell & Brewer, 2008). Esej Lawrence’a Weschlera pt. Henry V at Srebrenica [w:] Vermeer in Bosnia: Selected Writings(New York: Vintage 2004; pierwotnie w „New Yorkerze” w 1996) zawiera rozmowy z Theodorem Meronem, autorem Henry’s Wars and Shakespeare’s Law: Perspectives on the Laws of War in the Later Middle Ages (Oxford: Clarendon Press, 1993). Meron, później przewodniczący trybunału ds. zbrodni wojennych w Jugosławii (a jeszcze później doradca prokuratora MTK Karima Khana), przypuszcza, że opisując w Henryku V rozkaz wymordowania jeńców, Szekspir mógł nawiązywać do egzekucji setek rozbitków z hiszpańskiej Wielkiej Armady, do których doszło ledwie dekadę przed powstaniem sztuki. Meron powiedział Weschlerowi: „Jego zawoalowaną krytykę postępowania Henryka można odczytywać jako obronę będących już wówczas w zaawansowanym odwrocie norm rycerskich”.

5 Gregory S. Gordon, The Trial of Peter von Hagenbach: Reconciling History, Historiography and International Criminal Law, [w:] Kevin Heller i Gerry Simpson (red.), The Hidden Histories of War Crimes Trials (Oxford: Oxford University Press, 2013).

6 Hugo Grotius, Trzy księgi o prawie wojny i pokoju, tłum. Remigiusz Bierzanek (Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 1957).

7 Cyt. za: Moorehead, Dunant’s Dream.

8 A. Pearce Higgins (red.), The Hague Peace Conferences and Other Internatio­nal Conferences concerning the Laws and Usages of War: Texts of Conventions with Commentaries (Cambridge: Cambridge University Press, 1909), za: Online Library of Liberty. Peace Conference at The Hague 1899: Rescript of the Russian Emperor, 24 sierpnia 1898, za: Avalon Project, Yale Law School Lillian Goldman Law Library.

9 Cytat z: Christopher Keith Hall (Amnesty International), The first proposal for an international criminal court, „International Review of the Red Cross” 1998, nr 322 (marzec).

10 Niemiecki naukowiec Fritz Haber, który otrzyma w 1918 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii, opisywał gazy bojowe jako „wyższą formę zabijania”. Twierdził, że „pozwolą one uratować niezliczone istnienia ludzkie, jeśli uda się dzięki nim szybciej zakończyć wojnę”. Brytyjskie gazety skarżyły się na „potworność” Niemców. Jednak mimo wyraźnie sformułowanego w Hadze zakazu również siły brytyjskie i francuskie zaczęły używać gazów trujących. Korespondent gazety „Berliner Tageh­latt” tak opisywał w 1915 roku jeden z ataków: „Wtem zza chmury gazu i dymu wyłonili się Anglicy. Szli zwartą tyralierą i zbitymi kolumnami szturmowymi. Powstali nagle z ziemi z maskami gazowymi na twarzach. Wyglądali nie jak żołnierze, lecz jak diabły”. Sir John French, dowódca Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego, chwalił się „znacznym sukcesem” w użyciu gazu. Padał wówczas w istocie ten sam argument, który do dziś można usłyszeć w kontekście najbardziej krwawych konfliktów: „Druga strona zignorowała zasady jako pierwsza, więc nam też to wolno”. Diana Preston, A Higher Form of Killing: Six Weeks in the First World War that Forever Changed the Nature of Warfare (London: Bloomsbury, 2015).

11 Procesy lipskie: Gary Jonathan Bass, Stay the Hand of Vengeance: The Politics of War Crimes Tribunals (Princeton: Princeton University Press, 2000).

12 O „uprowadzeniu” cesarza i innych faktach: William A. Schabas, The Trial of the Kaiser (Oxford: Oxford University Press, 2018).

13 Geoffrey Robertson, The Trial of Vladimir Putin (London: Biteback, 2024).

14 Samantha Power, „AProblem from Hell”: America and the Age of Genocide (New York: Basic Books, 2002).

15 Tamże.

16 Bass, Stay the Hand of Vengeance. Schabas, The Trial of the Kaiser.

17 Bass, Stay the Hand of Vengeance.

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Spis treści

Przedmowa do wydania polskiego

Wprowadzenie

Rozdział pierwszy. „Jest w tym jakaś skrajna niekonsekwencja”

Przypisy

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Dedykacja

Meritum publikacji

Spis treści