Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Lia McLaren przeszła przez prawdziwe piekło, ale udało się jej przetrwać okrucieństwo, ból i zło. W nowym świecie, w rzeczywistości po globalnej katastrofie, szanse na przetrwanie mieli tylko silni i bezwzględni. Lia przeżyła dzięki dwóm marines, którzy wyrwali ją z łap oprawców i ofiarowali schronienie na farmie. Castle Creek Whitetail Ranch było miejscem świetnie przygotowanym na każdy kryzys. Zamieszkujący je byli komandosi umieli zadbać o bezpieczeństwo i wszystko, co konieczne do przetrwania. Dzięki temu dziewczyna szybko wracała do siebie. I z każdym dniem coraz częściej myślała o swoich wybawcach. Marzyła o nich obu i o tym, by spędzić z nimi resztę życia.
Cam i Travis w starym świecie byli towarzyszami broni i prawdziwymi przyjaciółmi, którzy wskoczyliby za sobą w ogień. Tymczasem ich długoletnia przyjaźń została wystawiona na próbę z powodu ślicznej, kruchej Lii. Pewnego dnia dziewczyna zaszokowała ich obu wyznaniem, że nie chce między nimi wybierać, ponieważ pragnie ich obu. Cam stanął w obliczu najważniejszej decyzji w życiu. Wiedział, że jeśli wybierze źle, drugiej szansy już nie otrzyma. Wiedział też, że świat pogrążony w chaosie rządzi się zupełnie innymi prawami niż te, które znał. Propozycja Lii otwierała pewne perspektywy... Tylko czy w czasach apokalipsy jest miejsce na miłość trojga ludzi?
Dwóch gorących komandosów i jedna zdeterminowana kobieta, która chce mieć ich obu!
Od miesięcy czekała, aż Cam wykona jakiś ruch, ale on nadal obchodził się z nią jak z dzieckiem.
Był czuły i delikatny, jakby zawsze, kiedy jej dotykał, czekał, aż się wzdrygnie, tak jak za pierwszym razem, gdy do niej podszedł.
Co musiała zrobić, by mu pokazać, że jest gotowa na coś więcej?
Skoro nie potrafiła rozgryźć nawet tego, to jak, do cholery, miała wymyślić, co zrobić, by mieć ich obu?
- Na pewno nie chcesz wspiąć się na jedną z tych wież obserwacyjnych, napić się czegoś i pooglądać spadające gwiazdy, zamiast iść spać? - spytał Travis. Zaproszenie padło z ciemności zza jej pleców... i wyszło od mężczyzny współodpowiedzialnego za zamęt w jej głowie. (...)
Cam odwrócił głowę, a jego dłoń spoczęła na plecach Lii. Bijące z niej ciepło parzyło ją przez bluzkę i Lia zastanawiała się, czy ten gest był bardziej instynktowny... czy zaborczy.
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 121
Meghan March
Twarda sztuka
Flash Bang #2
Przekład: Marcin Kuchciński
Tytuł oryginału: Hard Charger (Flash Bang #2)
Tłumaczenie: Marcin Kuchciński
ISBN: 9978-83-289-0147-6
Copyright © 2015 Hard Charger by Meghan March LLC. All Rights Reserved.
Materiały graficzne na okładce zostały wykorzystane za zgodą Shutterstock Images LLC.
Polish edition copyright © 2025 by Helion S.A.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/twafb2_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Ciemność.
Świat poznał znaczenie tego słowa w dniu, w którym zgasły światła, ale Lię prawdziwy mrok ogarnął dopiero trzy dni później. To wtedy ci, którzy żerowali na słabych, skradli jej życie. I od tego momentu Lia gotowa była przyznać, że jest słaba.
***
— Wszystko będzie dobrze. Jak masz na imię, maleńka? — Głos przedarł się przez mgłę, która otulała Lię niczym koc. Nie chciała przełamywać tej bariery chroniącej ją przed rzeczywistością. Bo wtedy musiałaby coś czuć. A ona wolała pozostać w odrętwieniu, które nie dopuszczało do jej świadomości żadnych bodźców.
— Słyszysz mnie, maleńka? Wszystko będzie w porządku. My jesteśmy ci dobrzy.
Ci dobrzy. Te słowa przepłynęły przez jej mózg i coś w nim poruszyły. Czy jacyś dobrzyw ogóle się jeszcze ostali?
Lia nie zamierzała wierzyć temu facetowi, ale nie miała czasu skupić się na tej myśli na dłużej. On wciąż pytał ją o imię, próbując wyrwać ją ze stuporu, który był jej jedyną metodą na odgrodzenie się od otaczającej ją rzeczywistości. Powrót do świadomości nie był przyjemny. Ból nasilał się z każdym słowem mężczyzny. Cała twarz pulsowała tępym bólem, a skóra na głowie paliła tak, jakby ktoś próbował zerwać jej skalp.
— Jak masz na imię?
— Lia — mruknęła, tylko po to, żeby się w końcu zamknął i dał jej spokój.
I to chyba poskutkowało, bo nie zapytał ponownie… A może zapytał, ale ona już go nie słyszała, bo znów pogrążyła się w błogosławionej ciemności.
***
Lia budziła się kilkukrotnie — za każdym razem wbrew swojej woli. Udawało jej się wciągnąć z powrotem w mrok; ale zawsze najpierw uświadamiała sobie, że nie jest już skuta łańcuchem. Już nie śmierdziała. Leżała w czystej, nieskazitelnie białej bawełnianej pościeli. Nie miała pojęcia, czyja to zasługa, ale ta biel raziła ją w oczy po tak długim czasie spędzonym w ciemności.
Drzwi otworzyły się ponownie i do słabo oświetlonego pokoju wszedł mężczyzna. Lia zacisnęła powieki, nie chcąc, by wiedział, że się obudziła. Nie żeby udawanie, że śpi, uratowało ją wcześniej; ale zamknięcie świadomości do tego małego zakątka umysłu dawało jej namiastkę ochrony.
— Wiem, że nie śpisz, maleńka. Poznałem po twoim oddechu.
Lia zamarła.
Jego głos był cichy, ale głębokie dudnienie przypominało Lii grzmot nadciągającej nad jezioro letniej burzy.
— Nikt cię tu nie skrzywdzi. Wiem, że minie sporo czasu, zanim w to uwierzysz, ale to prawda.
Nie zdołała powstrzymać lekkiego parsknięcia, które miało wyrazić niedowierzanie. Cholera. Teraz już ma pewność, że nie śpię. Otworzyła oczy, pragnąc skonfrontować się z rzeczywistością po raz pierwszy od czasu, gdy jej cały dotychczasowych świat został zniszczony. Próbowała wytłumaczyć sobie, że zrobiła to, bo chciała zobaczyć to nowe zagrożenie, ale prawda była taka, że po części chodziło o ten głos. Jak tak głęboki i męski głos mógł nieść obietnicę bezpieczeństwa?
To przecież niemożliwe.
Lia otrząsnęła się z szalonych myśli i wyszczerzyła groźnie zęby. Tak,stałamsię zwierzęciem. No chodź, skurwysynu, a rozerwę cię na strzępy.Albo przynajmniej umrę z honorem.
On jednak nawet się nie uśmiechnął. Nie roześmiał się na widok tego jej żałosnego aktu odwagi. Podszedł bliżej, powoli.
— Wszystko będzie dobrze. Naprawdę nie musisz się tak nakręcać. Jestem tu po to, by sprawdzić, czy nic ci nie jest.
Ten cholerny głos. Otulał ją i dawał poczucie ciepła i komfortu silniejsze niż to, co oferował mrok. Był jak promyk światła.
— Uratowałeś mnie — powiedziała cichutko.
Skinął głową.
— Tak, wydostaliśmy cię stamtąd.
Lia pokręciła głową.
— Nie. Ty mnie uratowałeś. To ty mnie stamtąd wyniosłeś. Zabrałeś mnie od nich.
Ponownie skinął głową.
— Nie byłaś w stanie iść o własnych siłach. Musieliśmy ci pomóc. Ty na pewno zrobiłabyś to samo na naszym miejscu.
Miałabym walczyć z szalonymiwieśniakami, którzy byli uzbrojenilepiej niż policja w Michigan, dlajakiegoś nieznajomego? Eee… To raczej mało prawdopodobne.
Przecież nie była tak silna jak stojący przy jej łóżku facet. Dokładnie mu się przyjrzała, katalogując w myślach każdą jego cechę: metr dziewięćdziesiąt, może dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, klatka piersiowa tak szeroka, że groziła rozerwaniem szwów koszuli. Ale nie wyglądał przy tym na kulturystę. Miał potężne mięśnie, ale wydawało się, że to ten rodzaj muskulatury, który mężczyzna może rozwinąć, po prostu używając swojego ciała. Jak narzędzia. Albo broni.
Lia była świadoma faktu, że ten mężczyzna jest niebezpieczny. A sądząc po tym, że wyciągnął ją z najgorszego koszmaru, był bardziej niebezpieczny niż tamci napaleni i uzbrojeni po zęby wieśniacy.
— Kim jesteś?
— Ja zadałem ci to samo pytanie kilka razy i na razie nie otrzymałem odpowiedzi. Co powiesz na małą wymianę?
Wymianę. Propozycja. Niczego nie wyciąga od niej siłą. To było coś nowego w świecie, w którym od niedawna próbowała przetrwać Lia — świecie, który bardziej przypominał horror niż rzeczywistość.
No cóż, na to mogła przystać. Przecież może mu chyba powiedzieć swoje imię?
— Lia.
— A masz jakieś nazwisko? — spytał.
— McLaren.
— Lia McLaren. Miło mi cię poznać, Lio. — Jego głos i sposób, w jaki wypowiedział jej imię, ponownie wyzwoliły w niej falę ciepła. Mogłaby słuchać, jak czyta książkę telefoniczną, i to z pewnością odgoniłoby czające się wokół potwory… nawet lepiej niż mrok.
— Ja jestem Cam. — Zrobił krok do przodu i wyciągnął w jej stronę rękę, a Lia nie mogła opanować instynktownego wzdrygnięcia. Mężczyzna zamarł w pół ruchu.
Jeszcze kilka tygodni temu — a może zaledwie kilka dni temu — Lia nie miała pojęcia, jak bardzo może boleć szczęka po ciosie zadanym zaciśniętą pięścią. To było, jeszcze zanim znalazła pociechę w mroku. A gdy już ją znalazła, przestała czuć cokolwiek. Bóg jeden wie, jakich jeszcze okropności byłaby świadkiem. Teraz jednak nie mogła pokonać odruchu — chciała się skurczyć, zniknąć, uniknąć jego dotyku.
— Nie skrzywdzę cię, maleńka. Chcę tylko uścisnąć twoją dłoń na powitanie.
Nadal trzymał wyciągniętą rękę, ale Lia miała wrażenie, że w powietrzu między nimi wisi coś jeszcze. Jasny promień wycelowany w jej stronę. W głowie Lii pojawiła się radosna myśl. Ta ręka była zapowiedzią czegoś dobrego. Możliwością. Kotwicą. Szansą na odzyskanie poczucia bezpieczeństwa. To było irracjonalne — może nawet szalone — ale właśnie to wszystko widziała w tej wyciągniętej w jej stronę ręce.
Czy odważy się zaryzykować?
Na chwilę zamknęła oczy i ciemność ponownie zaczęła ją przywoływać swoją słodką obietnicą zapomnienia. Zmusiła się do uniesienia powiek. Wystarczyjuż tego mroku.
Wysunęła rękę spod prześcieradła i wyciągnęła ją, aż ich dłonie się spotkały. Myślała, że natychmiast będzie chciała zabrać swoją z powrotem, ale nie.
Miał niesamowity głos.
A jego dotyk był jeszcze lepszy.
Był światłem.
A ona miała już dość mroku.
Zacisnęła palce wokół jego dłoni i przylgnęła do niego.