Tropiciele - Małgorzata Karolina Piekarska - ebook

Opis

Kuba przeprowadza się z rodziną na Saską Kępę. Nowy dom, nowa okolica, nowa szkoła, nowi ludzie… Początkowo nic mu się tu nie podoba. Jednak gdy przypadkowo poznaje Jagodę, jego nudne życie nabiera tempa. Najpierw Kuba dołącza do harcerskiego zastępu „Tropicieli”, później na strychu odnajduje tajemnicze pudełko z pocztówkami, wreszcie trafia na ślad cennych klejnotów, czyli dawno zapomnianego rodzinnego skarbu! Chłopak daje się ponieść przygodzie, która wiązać się będzie z wydarzeniami sprzed wielu lat.

Wciągająca i pełna humoru powieść przygodowo-detektywistyczna z intrygującym tłem historycznym. Przybliża temat powstania warszawskiego, pozwala poczuć wyjątkowy klimat Saskiej Kępy i zachęca do poznania biografii Wacława Chodkowskiego, przedwojennego malarza, który naprawdę stworzył wspomniane w tekście pocztówki, znalezione później przez jego daleką krewną – autorkę książki.

Małgorzata Karolina Piekarska – dziennikarka prasowa i telewizyjna, pisarka. Na co dzień związana z TVP Warszawa i TVP Regionalną, gdzie emitowane są jej reportaże, oraz z lokalnymi programami informacyjnymi – Telewizyjnym Kurierem Warszawskim, Kurierem Mazowieckim, Dziennikiem Regionów. Pisała m.in. do „Twojego Stylu”, „Expressu Wieczornego”, „Sztandaru Młodych”, „Victora-gimnazjalisty”, „Wyspy”. Od początku istnienia „Cogito” przez 12 lat publikowała w nim artykuły, reportaże i wywiady. To w tym dwutygodniku przez blisko 7 lat ukazywały się jej felietony „Wzrockowisko”, przynosząc popularność wśród młodego pokolenia. Autorka powieści dla młodzieży „Klasa pani Czajki”, „LO-teria”, „Tropiciele”, „Dzika”, a także książek dla dorosłych „Czucie i Wiara, czyli warszawskie duchy”, „Kurs dziennikarstwa dla samouków”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 196

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (17 ocen)
11
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Winter_10

Nie oderwiesz się od lektury

Xd
00

Popularność




Zajrzyj na strony

Zajrzyj na strony:

www.nk.com.pl

Znajdź nas na Facebookuwww.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

Poznaj naszą ofertę - LITERATURA PRZYGODOWAwww.nk.com.pl/literatura-przygodowa/10/kategoria.html

Poznaj naszą ofertę - LEKTURA I EDUKACJAwww.nk.com.pl/lektury-i-edukacja/7/kategoria.html

Maćkowi i jego drużynie

Rozdział 1:

PRZEPROWADZKA

Kuba nigdy nie lubił Pragi. Zawsze wydawało mu się, że to, co w Warszawie mieści się na prawym brzegu Wisły, jest gorsze. Dla niego najpiękniejsze było miejsce, w którym mieszkał przez całe dzieciństwo. Żoliborz. Piękno miał nawet w nazwie. „Joli bord” – piękny brzeg.

Kiedy tuż przed wakacjami zmarł dziadek, a rodzice zdecydowali się przeprowadzić do mieszkania po nim, Kubę ogarnęła wściekłość. Przecież od kilku miesięcy było wiadomo, do jakiego gimnazjum pójdzie od września. Wybierali się tam jego najlepsi kumple z podstawówki i Ewelina, która tak bardzo mu się podobała, choć zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Wizja mieszkania na drugim końcu miasta przerażała.

– Tam mieszkają sami żule! – wykrzykiwał.

– Jacy żule?

– Menele! Pijaki! Nie wiesz? Trójkąt Bermudzki na Pradze to Brzeska, Ząbkowska i jakaś tam…

– Ale my będziemy mieszkać na Saskiej Kępie! – tłumaczyła mama. – To jest ekskluzywna dzielnica artystów, malarzy, ludzi sztuki i kultury. Przecież lubiłeś jeździć do dziadka…

– Jeździć a żyć to dwie różne rzeczy! Moglibyście sprzedać tamto! Dziadek miał tyle starych rzeczy!

– Sprzedać? – Mama popatrzyła na Kubę nieobecnym wzrokiem, a jej twarz zmieniła się nie do poznania. Bez słowa wyszła z pokoju.

– Coś ty powiedział?! Kuba! – W drzwiach stanął ojciec i karcąco patrzył na pierworodnego. – Czy ty wiesz, co dla mamy oznacza tamten dom? – odezwał się po chwili. – Wiesz, że wybudowała go twoja praprababcia. Wiesz, że stamtąd pochodzą twoi przodkowie…

– Twoi nie…

– Ale ożeniłem się z twoją mamą! Szanowałem jej ojca! Mój teść, a twój dziadek, to był wspaniały człowiek! Poza tym jak możesz zachowywać się tak okrutnie?! Mama nie ma już rodziców, a ty chcesz, by dla twojego widzimisię sprzedawała swoje pamiątki? Rozumiem, że przywiązałeś się do osiedla, do kolegów, ale… Idziesz do gimnazjum i poznasz nowych kumpli. A ci stąd, jeśli są prawdziwymi przyjaciółmi, nadal będą z tobą utrzymywać kontakty. Nie wyprowadzasz się do innego miasta, tylko do innej dzielnicy. Zawsze można wsiąść w tramwaj i przejechać te parę przystanków…

– Nie parę, tylko paręnaście! Ponad czterdzieści minut tramwajem!

Ale ojciec już nie słuchał. Wyszedł do drugiego pokoju, z którego dobiegał szloch mamy.

Kiedy następnego dnia tłumaczył Piotrkowi i Jackowi, że nie będą razem w szkole, że musi zabrać papiery z gimnazjum i szukać szkoły gdzieś na Pradze, najpierw zapadła cisza. Dopiero po chwili usłyszał głos Jacka, który ku jego najwyższemu zdumieniu stwierdził:

– To przynajmniej nie będzie konfliktu, kto z kim siedzi… W ławce i tak jest miejsce tylko dla dwóch.

To zabolało najbardziej.

„Błyskawicznie mnie skreślili” – pomyślał z żalem.

I obiecał sobie, że sam się do nich pierwszy nie odezwie. Dotrzymał słowa. Zresztą przez całe wakacje miał inne zajęcia. Przeprowadzka do domu dziadka wiązała się nie tylko ze zmianami w jego życiu, lecz także w życiu całej czteroosobowej rodziny. Trzeba było zaadaptować wnętrza do ich potrzeb. Dlatego po raz pierwszy Kuba nie wyjechał na wczasy z rodzicami, ale wraz z Olą wylądowali na wakacjach u dalekiej rodziny na Zamojszczyźnie. Dopiero potem, pod koniec sierpnia, wrócili do Warszawy. Do tego czasu mama zdążyła załatwić już stałe łącze do internetu i platformę cyfrową, dzięki czemu można było oglądać kanały niedostępne drogą naziemną. Teraz Kuba spędzał przed telewizorem większość wolnego czasu. Przecież nie znał tu nikogo. Mama wprawdzie wspominała o jakimś Rafale, synu znajomego dziadka, ale na wspominaniu się kończyło.

Z przeprowadzki najbardziej cieszyła się Ola. A to z kolei doprowadzało Kubę do szału.

– Będziesz głupsza ode mnie – wyzłośliwiał się, pomagając jej urządzać pokój.

– Dlaczego? – chciała wiedzieć. – Przecież idę w tym roku do szkoły, więc będę mądrzejsza.

– Ale szkoły tu, na Pradze, są gorsze. Po podstawówce będziesz głupsza ode mnie.

– Mama!!! Kuba mówi, że moja szkoła jest gorsza!

– Czy wy nie możecie się uspokoić? – Mama stanęła na chwilę w drzwiach i spytała jakimś takim przygaszonym głosem, że Kubie zrobiło się głupio.

Kiedy drzwi się za nią zamknęły, włączył radio. Ale nie mógł skupić się na układaniu na półce książek Oli. Zostawił siostrę samą i na palcach wszedł do pokoju – jeszcze nie tak dawno był to gabinet dziadka. Stare biurko, przy którym dziadek pracował, straszyło otwartymi na oścież szafkami i powysuwanymi szufladami. Wyciągnięte były również szuflady sekretarzyków, komód i szaf. Na środku pokoju na podłodze leżały sterty różnych papierów. Mama siedziała po turecku i przeglądając je, wycierała łzy rękawem bluzy. Kuba stał i patrzył, ale nie podchodził do matki. Jakoś instynktownie wyczuł, że chyba teraz woli być sama. Bezszelestnie wycofał się w poszukiwaniu ojca. Znalazł go w kuchni na drabinie. Zresztą odgłosy wiercenia dziur w ścianach słychać było w całym mieszkaniu.

– Urządziłeś już swoją Norę? – zainteresował się ojciec, odkładając wiertarkę.

– Tak. Tato…

– No? Co takiego?

– Mama płacze…

– Wiem.

– Może powinniśmy…

– Nie. Ona teraz cofa się w przeszłość. Ogląda swoje listy do rodziców. Swoje szkolne laurki, zdjęcia… Niech zostanie z tym sama. Jak będzie chciała się z nami podzielić, to na pewno to zrobi. Skoro już tu jesteś, to podaj mi młotek. – Ojciec pokazał stojącą na podłodze skrzynkę z narzędziami. – I taki duży wybijak.

Kuchnia, gdzie ojciec wieszał szafki, była drugim odnowionym pomieszczeniem. Jako pierwszą przygotował służbówkę – klitkę, do której wchodziło się z kuchni. Kuba wybłagał, by mu ją oddać. Nie chciał wspólnego pokoju z Olą. Przerobienie służbówki wiązało się co prawda z pewnymi kosztami, ale rodzice ulegli jego prośbom. Nie było na przykład drzwi i należało je wstawić. A do tego potrzebowali framug.

Służbówka liczyła tylko cztery metry kwadratowe, więc aby Kuba mógł pomieścić swoje rzeczy, ojciec musiał zrobić mu piętrowe łóżko. Pod spodem ustawili biurko i regał z książkami. Kuba nazwał swój nowy pokoik Norą, a fakt, że mógł go urządzić tak, jak chciał, był jedynym jasnym punktem całej tej sytuacji. Saska Kępa nie podobała mu się wcale. Ciasne uliczki, domki i brak podwórek wkurzały. W domu dziadka nie mieszkał nikt w jego wieku. W ogóle w okolicy nie widział żadnych rówieśników. Nie było też gdzie ich szukać. W sklepach przeważali starzy ludzie, w ogródku jordanowskim bawiły się dzieciaki w wieku Oli, a najbliższe podwórka mieściły się parę przecznic dalej i wydawały się prawie tak odległe jak pozostawieni na drugim końcu miasta koledzy z dzieciństwa. Koledzy, którzy odetchnęli z ulgą, że sprawa, kto z kim będzie siedział w ławce w gimnazjum, rozwiązała się sama. Ilekroć Kuba przypominał sobie ich słowa, jego serce przepełniała gorycz.

* * *

Jego nowa szkoła mieściła się we wspólnym budynku z podstawówką Oli. O wyborze zdecydowali rodzice. Nie miał o to pretensji. W końcu nie znał tu nikogo. Było mu wszystkie jedno, gdzie trafi do gimnazjum, skoro nie mógł iść tam, dokąd chciał… Nie przerażało go nawet to, że musi dojeżdżać trzy przystanki autobusem, pilnując po drodze Oli, którą podróż każdym środkiem transportu innym niż samochód rodziców niezwykle cieszyła.

Pierwszy dzień w nowej szkole był dla Kuby okropny. Po pierwsze, w klasie większość osób się znała. Z okolicznych podstawówek, kościoła, bibliotek, jordanka, basenu, kręgielni. A on… Kiedy odpowiadając na pytanie wychowawczyni, do której chodził podstawówki, podał numer szkoły, wszyscy spojrzeli się na niego jak na dziwaka. Takie odniósł wrażenie. Po drugie, w ławce siedział sam, bo do klasy chodziła nieparzysta liczba chłopców. Po trzecie, od razu zyskał przezwisko „Rudy”. Niby nic nowego, bo rude włosy miał od urodzenia, ale już od dawna nikt nie zwracał na to uwagi. Wreszcie, po czwarte, wychowawczynią była polonistka, a on… nienawidził polskiego. Choć może mniej niż historii.

I tylko Ola wyszła ze szkoły rozśpiewana.

– Nasza pani jest bardzo fajna – paplała, kiedy wracali do domu. – Jest wesoła i ma pieska. A twoja?

– Co moja? – burknął Kuba.

– No… Czy ma jakieś zwierzę?

– Nie wiem.

– A jak się nazywa?

– Czajka, ale weź mnie już nie męcz.

– W ławce siedzę z Patrycją – trajkotała niezrażona Ola. – A ty? Z kim siedzisz w ławce?

– Z nikim.

– Dobrze. Powiem mamie, że nie chcesz ze mną rozmawiać – burknęła obrażona Ola i pobiegła szybko w kierunku przystanku.

Kuba z trudem ją dogonił.

Przez pierwsze dni w szkolnym życiu Kuby zmieniło się niewiele. Nadal siedział sam w ławce, choć zapoznał się już z chłopakami i nawet z kilkoma z nich znalazł wspólny język. Szczególnie z Kacprem i Arturem. Ale nie była to taka nić porozumienia, jaką nawiązał z Jackiem i Piotrkiem. Kacper i Artur należeli do harcerstwa, którego Kuba nie lubił. Choć gdyby spytać go dlaczego, nie potrafiłby wytłumaczyć. Poza tym chłopcy znali okolicę, mieli swoje ulubione miejsca, a Kuba… O tym, co go otaczało, nie wiedział nic.

Mało tego. Nie chciał wiedzieć. Saska Kępa i Praga wkurzały go. Czuł się tutaj jak na zesłaniu. Kilka razy miał chęć zadzwonić do Jacka lub Piotrka, ale… Skoro oni się nie odzywali, on też milczał.

Bomba wybuchła gdzieś po dwóch tygodniach, kiedy Ola podczas kolacji powiedziała, że chce zapisać się do zuchów.

– Patrycja już się zapisała. Jeszcze w zeszłym tygodniu. I ma mundurek. Ja też chcę mundurek.

– Kiedy zbiórki? – zainteresował się tata, nakładając sobie kolejną porcję sałatki majonezowej.

– W piątki o piątej.

– A o której wtedy kończysz lekcje?

Kiedy Ola pobiegła do swojego pokoju po plan, rodzice szybko wymienili kilka zdań, z których Kuba błyskawicznie zrozumiał, że nie mają czasu zaprowadzać jej na zbiórki, i to na niego spadnie ten obowiązek.

– Czy wy myślicie, że ja nie mam nic lepszego do roboty?

– To sam zapisz się do harcerstwa – poradziła Ola. – Brat Patrycji jest harcerzem. Zbiórki ma tego samego dnia o tej samej porze…

– Harcerstwo to fajna rzecz – powiedziała mama. – Dziadek był harcerzem. W pokoju stoi jego zdjęcie w mundurku…

– Ale ja nie jestem dziadek! Poza tym kto dziś należy do harcerstwa?

– Sam słyszałeś – odezwał się ojciec. – Brat Patrycji.

– Jakiś gnojek z czwartej klasy podstawówki. Który nie myje zębów i ma czarne paznokcie u nóg.

– Dlaczego czarne paznokcie u nóg? – zainteresowała się mama.

– Nie pamiętacie? Jak syn Wesołowskiej wrócił z obozu, a ona rozpakowywała jego plecak na środku podwórka, bo mówiła, że w domu się brzydzi, bo tak wszystko śmierdzi? I sama wtedy mówiłaś, że Wesołowski wrócił z obozu z czarnymi nogami…

– O Boże! A od kiedy ty taki czysty jesteś? Jeszcze rok temu nie mogłam cię zmusić do regularnego mycia zębów.

– Nie z czwartej, tylko z drugiej gimnazjalnej – odezwała się Ola, siadając z powrotem przy stole.

– Co? – Kuba spojrzał na Olę jak na kosmitę.

– Nic. Tylko mówię, że jest starszy od ciebie.

– Kto?

– Łukasz! Brat Patrycji! – burknęła Ola i po chwili dodała: – Aha. A w piątki kończę lekcje o dwunastej!

Kuba, zrezygnowany, powlókł się do komputera.

„Harcerz. Tak, kuźwa! – myślał, burcząc pod nosem. – Harcerz, bo się usmarczesz. Czy jest druh Boruch? Nie ma druha… Ech!”.

Zgrzytnął zębami z wściekłości i włączył komputer. Po chwili zajrzał do poczty. Ku swemu zdumieniu odebrał mejla od Jacka. Pierwszy znak życia od kumpla, który kilka miesięcy temu na wiadomość o tym, że Kuba się przeprowadza, odetchnął z ulgą, bo rozwiązała się sprawa siedzenia w ławce. Donosił mu, że Piotrek częściej przebywa z… Eweliną i dla Jacka nie ma czasu. „Szkoda, że Ciebie tu nie ma” – pisał.

Kuba z wściekłością walnął w klawiaturę.

„Jeszcze to!” – pomyślał i wspiął się na łóżko.

Rozdział 2:

KASZA I KROWY

Całą drogę na zbiórkę Ola trajkotała jak najęta. Najpierw o Patrycji, że ma psa i ona też by chciała. Potem, że Patrycja dostała superpiórnik i Ola oczywiście też by taki chciała. A wreszcie, że ma fajnego starszego brata, który zdobył już nawet krzyż harcerski. I Kuba też powinien być takim fajnym starszym bratem jak Łukasz Patrycji i mieć krzyż jak Łukasz Patrycji… Kuba słuchał siostry jednym uchem. Myślał o tym, że przez głupią przeprowadzkę stracił kolegów, Ewelinę, która pewnie i tak nigdy nie byłaby jego, bo zawsze wolała Piotrka. Ale Kubie wygodniej było obarczać winą za wszystkie swoje niepowodzenia przeprowadzkę, Pragę, nową szkołę, a nawet Olę, która kolejną minutę opowiadała o Patrycji i jej bracie.

Na miejsce dotarli przed czasem.

– O której cię odebrać? – spytał, stając przed szkołą.

– A ty nie pójdziesz? – W głosie Oli słychać było zawód.

– Nie – burknął Kuba i jeszcze natarczywiej spytał: – O której?

– Nie wiem.

– Nie wiesz, ile trwa zbiórka?

– Nie wiem! Pierwszy raz idę.

– Patrycja ci tego nie mówiła? Tyle rzeczy ci naopowiadała, a tego nie? – złośliwie przedrzeźniał Olę.

– Jeśli chcesz wiedzieć, to tego nie mówiła!

Kuba, rad nierad, wszedł z Olą do szkoły.

– Harcerze są na pierwszym piętrze! – usłyszał tuż koło siebie czyjś głos.

Chciał odpowiedzieć, że nie jest harcerzem, że tylko przyprowadził siostrę na zbiórkę zuchową, a sam harcerzy ma gdzieś, więc odwrócił się i… zaniemówił. Przed nim stała dziewczyna. Miała na sobie dżinsy, czerwoną koszulę, blond włosy spięte w koński ogon i najbardziej niebieskie oczy, jakie w życiu widział.

„Niech się Ewelina przy niej schowa” – pomyślał.

– To jest Kuba. Mój brat – przerwała milczenie Ola. – Przyprowadził mnie tu na zbiórkę.

– To idź na dół. – Dziewczyna pokazała Oli drzwi wiodące na korytarz przy młodszych klasach.

– Nie wiesz, kiedy się to kończy? – spytał, kiedy za Olą zamknęły się drzwi.

Ale dziewczyna nie odpowiedziała. Do szkoły wchodziły kolejne osoby, a ona zajęta kierowaniem harcerzy na górę, a zuchów na dół, nie zwracała na Kubę uwagi. Powtórzył pytanie. Był wściekły. Na Olę, że jej się zachciało zuchów, i na dziewczynę, że taka ładna, a… harcerka.

– Co? – Dziewczyna popatrzyła na niego wzrokiem, który zdawał się mówić: „Co ty tu jeszcze robisz?”.

– Kiedy się to kończy?

– Zbiórki trwają półtorej godziny – odparła.

Przez chwilę milczeli. Kuba nie ruszał się z miejsca, a dziewczyna spoglądała na zegarek. Wreszcie odezwała się:

– A ty chodzisz do naszej szkoły, prawda? Do „a”?

Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.

– Yhm.

– Ja do „b”, ale wcześniej chodziłam tu do podstawówki.

– Aha – odparł Kuba. Nie wiedział, co ma dalej mówić.

– Poznałam cię – dodała dziewczyna.

– Pewnie po włosach – zauważył oschle i znów zamilkł.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Zamierzasz tak stać przez całą zbiórkę? – spytała po chwili.

– Nie. Zamierzam iść do domu.

– I potem wrócisz po siostrę? – zdziwiła się.

– Tak.

– Jak nie mieszkasz blisko, to zimą nie będzie ci fajnie – zauważyła. – Nie lepiej iść na zbiórkę harcerską?

– Ja do harcerstwa? – Kuba aż wzdrygnął się na samą myśl.

– Aaaa! Nie lubisz harcerzy! – Dziewczyna zaśmiała się.

Kuba chciał wyjaśnić, że harcerstwo kojarzy mu się z przymusem, musztrą, mundurami, pompkami i syfem, ale nie zdążył. W drzwiach stanął wysoki chłopak. Na jego widok dziewczyna rozpromieniła się.

– Jesteś wreszcie! Masz zdjęcia? – spytała.

– Mam. Są zarypiste!

– Pokażesz?

– Na zbiórce. A ty co? – zwrócił się do Kuby. – Świeży narybek? Chodź już na górę. Będzie fajnie. Wiesz, że ponoć w tym roku mamy mieć zarypiste zadanie roczne?

To ostatnie pytanie było skierowane do dziewczyny.

Miała na imię Jagoda. Na wysokiego chłopaka wołali Tasiemiec. Tego Kuba dowiedział się na górze. Gdyby ktoś go spytał, po co tam poszedł, nie potrafiłby wytłumaczyć. Na szczęście nikt nie pytał, choć na zbiórce byli i Artur, i Kacper. Ale tu nikt niczemu się nie dziwił. Wciągnięty w ciasny krąg Kuba początkowo z pewnym niesmakiem słuchał słów młodego chłopaka, który okazał się drużynowym i miał na imię Tomek.

– Zanim zaczniemy cokolwiek robić, chcę, byście się lepiej poznali. Bo w tym roku jest wiele nowych osób, wiele odeszło do drużyn prowadzonych przez nasz szczep w liceach. Nie chcę was zanudzać. Dla tych, dla których nie jest to pierwsza zbiórka, mam dobrą wiadomość. Zasady pozostają te same. Nowych informuję: w mundurkach jeździmy na obozy, zloty, rajdy, biwaki i tak dalej. Na zwykłe zbiórki przychodzicie ubrani tak, jak chcecie. Do kasy drużyny wpłacacie co miesiąc pięć złotych na sprawności, kredki i różne rzeczy niezbędne do cotygodniowej pracy. Zbiera je druh przyboczny…

– Ty! Kto jest przybocznym? – spytał szeptem Kubę jakiś chłopak.

Miał wytartą zieloną koszulkę i stare trampki.

– Nie wiem. Daj mi spokój – burknął Kuba, któremu na sam dźwięk słowa „składka” zrobiło się słabo.

„Co ja tu, kuźwa, robię?” – pytał sam siebie, bezradnie rozglądając się po twarzach zebranych wokół osób. Patrzył na poruszające się usta drużynowego, ale słów, które te usta wypowiadały, nie słyszał.

– A ty?

Ktoś trącił go łokciem, ale wyrwany z zamyślenia Kuba nie wiedział zupełnie, o co chodzi.

– Co ja? – spytał.

– Pytam, jak masz na imię i czy należałeś już do harcerstwa.

– Ja w ogóle nie należę! – krzyknął oburzony Kuba, a jego głos wywołał salwę śmiechu.

– Nie należy, a siedzi na zbiórce – zaśmiała się Jagoda i mrugnęła porozumiewawczo do Tasiemca.

– To taka nowa moda, druhu – powiedział Tasiemiec. – Zarypista! Moda na zbiórki, na których roi się od nie-harcerzy.

– To znaczy, jesteś pierwszy raz?

– Pierwszy i ostatni – burknął Kuba.

– On czeka, aż skończy się zbiórka zuchowa, bo do zuchów chodzi jego siostra… – wyjaśniła Jagoda.

– Okej. Jak chcesz, możesz tu z nami przeczekać – zgodził się drużynowy i odwrócił się do Kuby plecami.

– O nie! Protestuję! – odezwał się czyjś piskliwy głos. – Jak w zeszłym roku śpiewałem „Wszystko, co nasze, oddam za kaszę”, to druh mi kazał opuścić zbiórkę. A tu koleś, który nie jest harcerzem, może siedzieć?

– Słuchaj, Młody – głos drużynowego był spokojny. – Po pierwsze, chłopak siedzi cicho i nikomu nie przeszkadza. A po drugie, musiałeś opuścić zbiórkę nie za hałas, ale za kpiny z hymnu harcerskiego. Sto razy wam mówiłem, by nie śpiewać o kaszy i cieleniu się krów, bo będą za to surowe kary.

– O co chodzi z kaszą i krowami? – spytał Kuba chłopaka w starych trampkach. Nagle zbiórka go zainteresowała.

– Nie wiem – odparł chłopak. – Ja tu jestem pierwszy raz.

– W tym roku nasza drużyna przybiera nazwę Badacze Przeszłości – mówił drużynowy uroczystym głosem. – Wszystko dlatego, że zajmować się będziemy badaniem przeszłości naszej dzielnicy. Mam na myśli nie tylko okolice szkoły, lecz także całą dzielnicę Praga Południe. Na zastępy podzielicie się w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Góra sześć osób w zastępie. Oczywiście zgodnie z zasadą „osobno harcerze młodsi, osobno starsi”. Wtedy wymyślicie sobie nazwy, okrzyki, piosenki, ale co najważniejsze: sami sobie postawicie cel lub cele. Bo może być ich kilka. Sami ustalicie, co chcecie zbadać. Pamiętajcie! Badacze Przeszłości mogą wszystko. Mogą nawet szukać skarbów. Jednym słowem odkrywać historię. Na przykład Saskiej Kępy. Jeśli ktoś z was, dajmy na to, mieszka w tej najstarszej części, może popytać sąsiadów o jej przeszłość…

– Ja! – odezwał się Kuba, którego szczególnie zainteresowało słowo „skarb”.

– Kto i co? – spytał drużynowy i rozejrzał się wokół.

– Ja… – powtórzył Kuba trochę ciszej niż poprzednio.

– Co ty? – Drużynowy spoglądał na niego, a oczy robiły mu się coraz bardziej okrągłe ze zdumienia.

– Ja mieszkam w tej starej części. W domu po praprababci…

– To ty jesteś tym harcerzem czy nie? – spytał drużynowy i widać było, że z trudem powstrzymuje się, by nie parsknąć śmiechem.

– No… Tego… – Kuba zaczerwienił się, zwłaszcza że czuł na sobie spojrzenie Jagody. – Na moim strychu… Eeee…

– Dobra. Nie tłumacz się – powiedział drużynowy. – Chcesz, to przychodź do nas. Spodoba ci się, to zostaniesz. Nie spodoba ci się, to pójdziesz. Tylko tu obowiązuje jedna zasada. Szacunek dla wartości.

Kuba skinął głową. Przez chwilę panowała cisza. Wszyscy na niego patrzyli. Dopiero po chwili przenieśli wzrok z powrotem na drużynowego, który mówił:

– I jeszcze jedno. Oprócz zadania rocznego, którym jest zbadanie przeszłości własnej dzielnicy, stoją przed wami tradycyjnie zadania harcerskie. Mam na myśli znane już starszym harcerzom akcje: „Pomoc seniorom”, „Znicz” i „Przedświąteczne zakupy”. No i jak co roku czeka nas wielka bitwa o Olszynkę Grochowską.

Kuba sam nie wiedział, kiedy zleciało to półtorej godziny i drużynowy zarządził koniec zbiórki. Tylko jeden moment był dla niego trudny. Wszyscy oglądali zdjęcia z obozu. Patrząc na uwidocznione na nich umorusane i uśmiechnięte twarze, wiedział, że musieli się dobrze bawić. Na pewno lepiej niż on, który całe wakacje spędził u rodziny na wsi, i gdyby nie wyprawy na ryby, z nudów umarłby w pierwszym tygodniu. Ech…

„Może to harcerstwo to nie taki głupi pomysł?” – westchnął w duchu, spoglądając na Jagodę. Wraz z grupką innych dziewczyn pochylała się nad zdjęciami i śmiała do rozpuku.

– A takie najbardziej zarypiste to pokażę wam na końcu – powiedział Tasiemiec. – Takie z Łukaszem w dybach!

– No co! Pobiłem rekord siedzenia! – odezwał się wysoki, długowłosy chłopak.

Kuba domyślił się, że to musi być brat Patrycji.

* * *

– O co chodzi z tą kaszą i krowami? – spytał Kuba, kiedy wyszli przed szkołę.

Zuchy nie wróciły jeszcze z zadania, więc musiał poczekać na Olę. Wraz z nim przed budynkiem został tylko Łukasz.

– Wiesz, jak to jest z różnymi przeróbkami – tłumaczył Łukasz. – To taka słynna przeróbka hymnu harcerskiego. Drużynowy wścieka się, gdy to śpiewamy.

– Jaki on jest?

– Drużynowy?

– No.

– Fajny! Studiuje elektronikę na politechnice. Gorzej z Olafem, naszym przybocznym – wyjaśnił. – Zresztą zobaczysz. A ty jesteś bratem Oli?

– Tak – odparł Kuba. – To co z tymi krowami i kaszą?

– „Wszystko, co nasze, oddam za kaszę, a co nie nasze oddam za ryż. Świty się bielą, krowy się cielą…” – zanucił Łukasz, a Kuba powtórzył za nim i zachichotał.

– No pięknie! – odezwał się czyjś głos. – Dopiero co mówiliśmy, że harcerz powinien szanować pewne wartości. A wy co? – Z cienia wysunął się przyboczny.

– To moja wina – odezwał się Kuba. – Byłem ciekaw, o co chodzi z kaszą i krowami.

– No to pięknie! Ja mówiłem Tomkowi, że to głupi pomysł zgadzać się, by ktoś taki jak ty uczestniczył w zbiórce.

– Ale o co ci chodzi? Przecież ja nic nie zrobiłem.

– Do mnie się mówi „druhu”! – krzyknął przyboczny.

– Ja tylko chciałem wiedzieć, druhu, o co chodziło – wyjaśnił Kuba.

– Będę cię obserwował – zapowiedział przyboczny i zniknął tak nagle, jak się pojawił.

Kiedy po chwili Kuba wracał z Olą do domu, w uszach brzmiały mu na zmianę przeróbka hymnu harcerskiego w wykonaniu Łukasza i pogardliwy ton przybocznego: „To głupi pomysł zgadzać się, by ktoś taki jak ty uczestniczył w zbiórce”.

– O, niedoczekanie twoje! – mruknął do siebie Kuba. – Jeszcze będziesz zabiegał o znajomość ze mną. Ja ci pokażę, ile na niej można zyskać, ty… ty… ty… druhu!

Rozdział 3:

ZASTĘP

– Brawo, Rudy! Jednak się zdecydowałeś! – Artur z Kacprem przywitali Kubę gromkimi okrzykami.

– Owszem – odpowiedział Kuba, starając się nadać swojemu głosowi ton, z którego nikt by nie wywnioskował, że nagle zaczęło mu zależeć na zbiórkach i harcerstwie.

I ze stoickim spokojem postawił na środku podłogi sporych rozmiarów tekturowe pudło.

Tak naprawdę miał tu więcej nie przyjść. Wkurzył go Olaf, ten głupi przyboczny, no i perspektywa wypełniania czyichś rozkazów działała na Kubę odstraszająco. Ale… Po pierwsze, była jeszcze Jagoda, którą codziennie mijał na szkolnym korytarzu i która uśmiechała się do niego. Niby tylko uśmiechała, jednak Kuba miał wrażenie, że jak nie zacznie przyłazić na zbiorki, to i uśmiechać się Jagoda przestanie. A tak… Może będą mieli o czym gadać?

A po drugie, była rodzinna wyprawa do Muzeum Wojska Polskiego. Dziadek, kiedy jeszcze żył, wypożyczał tam eksponaty na wystawy. Były to różne dokumenty, elementy uzbrojenia, medale. I teraz, choć od śmierci dziadka minęły trzy miesiące, dyrekcja nie zapomniała o rodzinie darczyńcy. Zaprosili na oprowadzanie po sali z nową stałą ekspozycją dotyczącą obrony Warszawy. Tam Kuba zobaczył karabin, który w latach osiemdziesiątych odkryto na strychu jednego z domów na Saskiej Kępie. „Ulica Nobla trzynaście” – przeczytał na tabliczce i próbował sobie przypomnieć, gdzie to jest.

„Ach, gdyby tak u nas na strychu lub w ogródku odnaleźć zakopaną armatę…” – pomyślał.

Po chwili jednak uświadomił sobie, że ogródek jest dość mały i armata raczej by się w nim nie zmieściła, a jeśli nawet, dawno zostałaby odnaleziona, więc po chwili w jego wyobraźni armata zmieniła się w karabin, karabin w pudełko z granatami, a to ostatnie w małą paczkę z pistoletem.

Kiedy tylko wrócił do domu, spytał mamę, czy nie słyszała o czymś, co można by odnaleźć w okolicy domu.

– Ale co byś chciał odnaleźć? – spytała mama, odrywając wzrok od jednego z pudeł z papierami, które przeglądała, siedząc na podłodze gabinetu.

– No… Na przykład armatę.

– Armatę? – Mama zsunęła okulary na sam czubek nosa i zdziwionym wzrokiem spojrzała na Kubę sponad szkieł. – A gdzie ty tu chcesz armatę znaleźć? Przecież widziałeś przed muzeum armaty i zdajesz sobie sprawę, że…

– No wiem. Ja tak symbolicznie mówię. Chciałbym coś takiego znaleźć… Jak w muzeum było. Jak ten karabin.

– A po co ci to?

– Na zbiórkę – wykrztusił Kuba i odwrócił wzrok.

Mama chciała powiedzieć, że przecież nie chciał być harcerzem, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.

– Zdaje się, że jest prawie sześćdziesiąt lat po wojnie, więc są małe szanse… Ale… – odezwała się po chwili milczenia. – Ja mam tu całe pudło notatek twoich pradziadków. Oni mieli warsztat na Kępie… Wiem, że w czasie okupacji zakopywali różne rzeczy nawet w naszym ogródku. Może coś w tych papierach znajdziesz.

– A mógłbym wziąć to pudło na zbiórkę? – spytał Kuba.

– A nie pogubisz tych papierów? Nie zniszczycie?

– Mama! Coś ty! Nie jestem przecież dzieckiem.

– No oczywiście! Gdzieżbym śmiała pomyśleć, że jesteś. Możesz wziąć pudło. Kiedy ta zbiórka?

– No przecież dzisiaj.

* * *

Przyniesione na zbiórkę pudło wzbudziło wśród kolegów niemałą sensację. Artur, Kacper, Młody, Tasiemiec i Łukasz otoczyli Kubę kołem i krzycząc jeden przez drugiego, namawiali, by je otworzył. Takich wrzeszczących zastał ich drużynowy.

– Co to za dyscyplina! Kto jest u was zastępowym?

Podskoczyli jak oparzeni.

– My… To znaczy ja… – zaczął Kuba nieśmiało, ale drużynowy nie dał mu dokończyć.

– Widzę, że niezdecydowany się zdecydował.

– Tak – odparł Kuba i spuścił wzrok.

Zwłaszcza że w tym momencie na korytarz weszła Jagoda i spojrzała w jego stronę.

– To jak w tym waszym zastępie?

Chłopcy patrzyli jeden na drugiego i żaden nie miał śmiałości przyznać, że czego jak czego, ale zastępu to oni jeszcze na pewno nie tworzą. Z opresji wybawił ich Łukasz.

– Wszystko będzie na medal, druhu drużynowy – usłyszeli jego głos.

To wyznanie ośmieliło Tasiemca, który dodał:

– Po prostu będzie zarypiście!

– Zastępowym kto jest?

– Jeszcze nie ustaliliśmy, druhu drużynowy.

– Nie byłoby źle, gdyby został nim ten, kto ma największe doświadczenie. A nazwę już macie?

– Może Tropiciele? – zaproponował Kuba i spojrzał na drużynowego.

– Ty na mnie nie patrz. Ty się kolegów pytaj. Zastęp to zastęp. No! Pracujcie. Pod koniec zbiórki chcę odebrać od zastępowego sprawozdanie, na jakim jesteście etapie. Aha. I pamiętajcie. Jutro czeka naszą drużynę akcja „Pomoc seniorom”.

Kiedy tylko drużynowy się oddalił, chłopcy spojrzeli po sobie. Pierwszy odezwał się Tasiemiec:

– No to zarypiście. Zastęp sam się zebrał. W sumie jest nas sześciu… A co do zastępowego, to Łukasz jest najstarszy. Czy ktoś się nie zgadza na kandydaturę Łukasza?

Kuba miał wielką chęć odparować, że nie jest zainteresowany, by rządził nim brat Patrycji, bo Ola będzie teraz mówić tylko o tym. „Brat Patrycji jest mądrzejszy od ciebie. Rządzi tobą, a ty musisz się go we wszystkim słuchać!”. Już słyszał te opowieści, jaki Łukasz jest świetny i jak ona by chciała, aby jej brat był tak samo fajny, ale trafił jej się taki Kuba i fajnego życia to ona, Ola, wcale nie ma. Właśnie dlatego Kuba miał ochotę krzyczeć, że każdy, tylko nie Łukasz, ale w tym momencie podeszła do nich Jagoda i… wszystko inne przestało być ważne. Zwłaszcza że dziewczyna zainteresowała się pudłem.

– Ale super – powiedziała, patrząc na pożółkłe papiery, których stos niemal wypływał z otwartego na oścież kartonu. – Zupełnie jak nie z tej epoki.

– Są i z tej, i nie z tej – wyjaśnił Kuba.

Bardzo chciał, żeby dziewczyna zwróciła uwagę właśnie na niego.

– Twoje? – spytała.

– Tak. Przyniosłem specjalnie na zbiórkę.

– Sugerujesz, że wśród tych papierów coś znajdziemy? – spytał Łukasz, który fakt, że został bez głosu sprzeciwu okrzyknięty zastępowym, przyjął w zupełnym milczeniu.

– No… może jakąś informację, że coś gdzieś jest ukryte – odparł Kuba i spojrzał niepewnie na Łukasza.

A nuż mu się pomysł nie spodoba?

– Trochę tego dużo…

– Mogę wam pomóc – zaofiarowała się Jagoda i siadła przed pudłem po turecku.

– A twój zastęp? – spytał Łukasz.

– Rany! Faktycznie! – Jagoda zerwała się z miejsca. – Widzicie, jak to ze mną jest? Tylko postawić mi przed nosem coś tajemniczego i zapominam o całym świecie, a ja przecież przyszłam wziąć od was nazwiska tych, którzy zamierzają przyjść jutro pomagać seniorom. Druh Tomek mnie poprosił, bo przybocznego dziś nie ma. No to kto się zgłasza?

– A ty? – chciał wiedzieć Tasiemiec.

Kuba w duchu podziękował mu za to pytanie.

– Ja? – Jagoda zaśmiała się. – Jasne, że idę.

– Ja też pójdę – zadeklarował Kuba. – Zobaczę, co to takiego.

– Nic fajnego – odparł Tasiemiec, ale też kazał Jagodzie wpisać się na listę. – Łazisz po domach starych ludzi i pomagasz

im wytrzepać dywany i przynieść zakupy. Z reguły nikt nie chce tego robić… U nas w dzielnicy są na przykład takie baby, które strasznie śmierdzą…

– Tasiemiec… – syknęła Jagoda ostrzegawczo. – Ty go nie zniechęcaj!

– Eeee? – Tasiemiec spojrzał na Jagodę, a po chwili, zmieniwszy ton, dodał: – Nie no… Zarypista sprawa. Cudowne, miłe staruszki, a ty podajesz im nocniki wysadzane brylantami.

– Ja tam lubię – powiedziała Jagoda. – Człowiek uczy się cierpliwości.

– Tak – westchnął Tasiemiec. – Jak po półgodzinie nie łapiesz za siekierę i nie walisz babci w łeb, to znaczy, że już cierpliwość w sobie wyćwiczyłeś.

– Dobra, dobra… – przerwał mu Kuba. – Raz przyjdę. Jak zobaczę, że syf, to już nigdy, przenigdy, nawet siłą mnie na to nie zaciągniecie.

– No wiesz… – wtrącił Łukasz. – Harcerstwo to masa przyjemności, ale też i co jakiś czas obowiązki.

Kuba wzdrygnął się na samą myśl o obowiązkach. Od zawsze to słowo wzbudzało w nim wiele sprzeciwu, ale spojrzał jeszcze raz na Jagodę. Właśnie odgarnęła z czoła kosmyk włosów, który niesfornie opadał. Kończyła notować nazwiska Artura, Kacpra i Młodego. Kuba dopiero teraz dowiedział się, że Młody ma na imię Tomek i został nazwany Młodym, by odróżnić go od drużynowego.

Kiedy Jagoda odeszła do innych zastępów, spojrzeli na stojące na środku pudło.

– To co, chłopaki? – spytał Łukasz. – Bierzemy się do tego?

– Jasne.

Przeglądanie papierów nie było takie emocjonujące, jak się spodziewali. Wprawdzie znalazł się wśród nich dzienniczek jakiejś dziewczyny. Kuba zupełnie nie wiedział, kim dla niego była, ale z dzienniczka wynikało, że w 1921 roku ta szesnastolatka udała się na wagary, o czym właśnie zawiadamiała mamę niejaka pani Kurmanowa. Były też notesy, których strony były pokryte przez rzędy cyfr. I cała masa listów powiązanych w paczki wyblakłymi wstążkami. Kuba wziął jedną paczkę, rozwinął wstążkę i zaczął czytać na głos pierwszą pożółkłą kartkę:

– Kochana pani, nie mogę sobie odmówić tej przyjemności, by korzystając z okazji, nie napisać tych kilku słów do pani i nie donieść jej, że jestem najszczęśliwszą z kobiet. Mój Bronisław – co to za cudowny człowiek. A jaka przyjemność z nim rozmawiać! Napisałabym więcej, ale siedzę na kolanach i będąc gryzioną i kąsaną, nie mogę więcej pisać…

Kuba nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu ryk śmiechu.

– No? – ponaglił go Tasiemiec. – To było zarypiste. Dawaj, co jest dalej?

– Nic. Tylko podpis. Stanisława.

– Kim była Stanisława? – spytał Łukasz.

– Bladego pojęcia nie mam – odparł Kuba.

– To nie za wiele wiesz o swojej rodzinie – zauważył Młody.

– Panowie, nie czas na kłótnie. Szukajcie dalej. Na głos czytamy tylko ciekawe rzeczy… – zakomenderował Łukasz i sięgnął do puda po kolejny plik papierów. W tym momencie dał się słyszeć głos Kacpra:

– Mam! Sensacja! Mam!

– Co?

– Skarb! Prawdziwy skarb!

Chłopcy rzucili się w jego kierunku, a Artur zaczął czytać:

– Kochana Elu, ciężko mi bez Ciebie, bo jednak taki długi urlop poza domem…

– To ma być ta ważna rzecz? – przerwał rozczarowany Młody.

– Poczekaj! – uspokoił go Łukasz. – Niech czyta.

– …pokazuje, że jestem trochę bezradny, gdy Ciebie tu w domu nie ma. Napisz lub zadzwoń, o której pociąg ma być na dworcu, to wyjadę po Ciebie. Tadek. PS Skarb Dorotki znalazłem na środku podłogi, więc włożyłem do puszki i zakopałem pod jedną z małych gruszek w ogródku Karolci. Powiedz jej to jakoś delikatnie.

– Skarb! – wykrzyknęli wszyscy przejęci i spojrzeli po sobie. W tym momencie drużynowy zawołał ich na apel kończący zbiórkę.

– Zastępowy Łukasz melduje zastęp Tropicieli gotowy do apelu – usłyszał Kuba, kiedy stanęli w dwuszeregu przed druhem drużynowym.

Jego propozycja nazwy została teraz oficjalnie zgłoszona przez Łukasza, więc poczuł coś na kształt dumy. Łukasz po chwili odwrócił się do nich i powiedział szeptem:

– Nie przedyskutowaliśmy tego, ale mojej kandydatury na zastępowego też nie roztrząsaliście. Uznałem, że milczenie oznacza zgodę.

– Spoko! Nazwa zarypista – powiedział trochę głośniej Tasiemiec.

– Tropiciele, cisza! – zawołał gromkim głosem drużynowy i przypomniawszy o akcji „Pomoc seniorom”, zakończył zbiórkę.

Rozdział 4:

KOSZMARNA KIEŁBASA

W sobotni ranek Kuba obudził się wcześniej niż zwykle. Po pierwsze, całą noc śnił o skarbie. Kopał ziemię w ogródku i gdziekolwiek dźgnął łopatą, tam trafiał na puszkę. W każdej były stare monety, a w jednej znalazł złoty pierścień. Już chciał go dać Jagodzie, ale wtedy usłyszał, że pierścień należy do zastępowego, bo to on jest tu szefem. I Kuba nic nie może nikomu wręczyć. Na szczęście zanim Łukasz włożył pierścień Jagodzie na palec, Kuba obudził się. Od razu przypomniał sobie, że to sobota i że o dziewiątej czeka go zbiórka przed szkołą.

Najpierw miał rozterki. Iść czy nie iść na akcję? Jak pójdzie, to może Jagoda zorientuje się, że jest nią zainteresowany, a tego Kuba by nie chciał. A jak nie pójdzie… to Łukasz, Tasiemiec albo ktoś jeszcze będzie blisko niej. Tak źle i tak niedobrze. Akcja „Pomoc seniorom” trochę go odstraszała. Te rzeczy, które mówił Tasiemiec, o śmierdzących babach. Brrr. To musi być koszmar! Kuba od małego nie znosił brzydkich zapachów, błota, szlamu czy mułu. Miał odruch wymiotny, nawet kiedy na chwilę wchodził do śmietnika. Dlatego za jedną z pozytywnych rzeczy na Kępie uznał brak osiedlowego śmietnika i dwa pojemniki stojące blisko domu pod niewielkim daszkiem. To dzięki temu nie śmierdziało tak jak na Żoliborzu. Tych cuchnących bab, o których mówił Tasiemiec, Kuba obawiał się najbardziej. A jak mu się zrobi niedobrze i Jagoda to zauważy? Właśnie! Jagoda! Perspektywa spędzenia kilku godzin w jej towarzystwie kusiła. Dlaczego? Tego nie potrafiłby wyjaśnić. W końcu zamienił z nią dotąd zaledwie parę zdań. Ale jej spojrzenia! Kuba miał wrażenie, że kiedy na niego patrzyła, to jakby słońce się uśmiechało. Dokładnie tak! Słońce! Myślał o tym, leżąc na swoim piętrowym łóżku i patrząc w sufit.

– Ciągle mam takie poczucie, że zrobiliśmy krzywdę Kubie, zmieniając mu szkołę. – Przez cienkie drzwi, jakie dzieliły Norę od kuchni, dobiegł go głos mamy.

Rodzice, jak w każdy sobotni ranek, usiedli razem przy kuchennym stole i pijąc kawę, rozmawiali. Tylko wtedy mieli czas na spokojną wymianę zdań. Zawsze mówili o nim. Nigdy o Oli, która najwyraźniej nie sprawiała rodzicom żadnych kłopotów. Kuba lubił podsłuchiwać. Teraz też cichutko zszedł po drabinie z łóżka i przytknął ucho do drzwi.

– Nie przesadzaj! – usłyszał głos taty. – A jakie mieliśmy wyjście? Wozić go codziennie przez całe miasto? Czy żeby sam jeździł z przesiadką na Żoliborz? Przecież musiałby wstawać przed szóstą. Przy jego zamiłowaniu do spania każdy dzień zaczynalibyśmy od awantury. A poza tym…

Jedno z nas musiałoby odprowadzać do szkoły Olę. Dopiero byłby kłopot.

– Fakt… – zgodziła się mama i na chwilę zapadła cisza. – Wiesz, że Kuba poszedł wczoraj na zbiórkę? – odezwała się po chwili.

– Rzeczywiście, spory sukces – mruknął tata z wyraźną kpiną w głosie. – Zobaczysz, że niedługo mu przejdzie. Zresztą nie wyobrażam sobie Kuby na obozie. W namiocie? Nasz Kuba? Całe życie taki wygodnicki…

– Hm, hm… – Kuba chrząknął znacząco, by dać rodzicom do zrozumienia, że już nie śpi i otworzywszy cienkie drzwi, dzielące Norę od kuchni, stanął na progu w samej piżamie i wolno skierował się w stronę łazienki.

– Co tak rano? – spytała mama, przenosząc wzrok z Kuby na wiszący na ścianie zegar wskazujący ósmą. Zerknęła jeszcze na widoczny przez otwarte drzwi zegar w dużym pokoju. Też ósma. – Przecież dziś sobota – stwierdziła zdziwiona.

– Idę na akcję! – odkrzyknął Kuba z korytarza.

– Jaką akcję? – spytał ojciec.

– „Pomoc seniorom”.

– To może swoim seniorom byś pomógł? Liście trzeba zagrabić w ogródku.

– Ale to zbiórka! – krzyknął Kuba jeszcze głośniej i zamknął za sobą drzwi od łazienki.

– Słyszałaś? Zbiórka! – powiedział tata i zdumiony podrapał się za uchem.

– No przecież ci mówiłam.

– Zupełnie jak nie on. Wstał tak rano w sobotę i idzie na zbiórkę! – Ojciec kręcił głową ze zdziwieniem. Po chwili wstał i podszedł do zlewu. Odkręcił kran z zamiarem przepłukania kubka i w tym momencie dobiegł go wrzask z łazienki:

– Aaaaa! Kuźwaaaa!

To krzyczał Kuba, bo tata zabrał mu ciepłą wodę, więc jego oblewały strumienie lodowatej. Niestety, takie były uroki mieszkania na Kępie, gdzie w małych domkach wodę w kranach podgrzewały piece gazowe. Ojciec szybko zakręcił kran i w poczuciu winy odsunął się od zlewu. Nawet nie zauważył, że oto jego pierworodny użył zakazanego słowa „kuźwa”, o które kolejny rok toczyli boje.

– Zrobić ci jajówę?! – zawołała mama, a usłyszawszy głośne „jasne”, zapaliła gaz pod patelnią, na którą wrzuciła masło, a potem trzy jajka. Jajówa, czyli po prostu jajecznica, była ulubionym śniadaniem Kuby.

* * *

Dopiero kiedy szedł ulicą w kierunku szkoły, uświadomił sobie, że nie spytał mamy ani o to, kim była Karolcia i gdzie znajduje się jej ogród, ani kim była Stanisława, którą gryzł i kąsał jakiś Bronisław. Nie wie nawet, kim byli Tadeusz i jakaś Dorotka, której skarb spoczywa w puszce pod gruszką. Na dodatek pierwsze pytanie, jakie zadał mu Łukasz, brzmiało:

– Czy już wiesz, gdzie jest ten ogród?

– Wiem – skłamał Kuba. – Możemy kopać już jutro. Przyjdźcie do mnie rano. Tylko niech ktoś ma łopatę.

– Jeszcze się zdzwonimy w tej sprawie – powiedział Łukasz.

Kuba skinął głową.

Akcja „Pomoc seniorom” okazała się dla niego koszmarnym doświadczeniem. Jedyny jasny punkt był taki, że decyzją oboźnego połączono ich w koedukacyjne pary i on znalazł się w zespole z Jagodą. Jednak początkowa euforia szybko ustąpiła miejsca załamaniu. Dostali za zadanie wyprowadzić psy i sprzątnąć kuchnię pani Topczewskiej.

Eulalia Topczewska była jedną z najstarszych mieszkanek Saskiej Kępy. Drobna i mocno zgarbiona mieszkała w starym bloku przy ulicy Paryskiej wraz z pięcioma psami. Były to kundle, które niezbyt się lubiły między sobą. Dlatego całe dnie przebywały w różnych pokojach i należało je wyprowadzać osobno.

Kuba jeszcze po drodze, kiedy tylko przeczytał karteczkę z zadaniem, chcąc okazać się dżentelmenem, zaproponował Jagodzie, że ona wyprowadzi psy, a on zajmie się kuchnią. Gdy przekroczyli próg mieszkania pani Eulalii, od razu pożałował swojej lekkomyślnej deklaracji. Takiego bałaganu nie widział nigdy w życiu. Na dodatek w nos uderzył go zapach gnijącej cebuli.

„Tasiemiec miał rację” – pomyślał i z trudem powstrzymał odruch wymiotny. Na szczęście Jagoda niczego nie spostrzegła. Zajęta rozmową z panią Topczewską przypinała smycze dwóm psom.

– Pusia, ta ruda, nie ucieka – tłumaczyła pani Eulalia. – Ale Filunia lubi gdzieś sobie pójść. Dlatego, kochaneczko, ze smyczy spuść tylko Pusię. Nie musisz, kochaneczko, z nimi długo chodzić. To stare psy, kochaneczko.

Ledwo za Jagodą zamknęły się drzwi, pani Eulalia weszła do kuchni.

– Tu, kochaneczku, trzeba sprzątnąć lodówkę i za lodówką – trajkotała, opierając dłoń na cienkiej lasce zakończonej srebrną rączką. – No i zlew, kochaneczku, umyć i w szafce pod zlewem też posprzątać. W innych szafkach to, kochaneczku, ja już posprzątałam. Bo tam, kochaneczku, różne talerzyki i inne kruche rzeczy. No i jeszcze śmieci, kochaneczku, by trzeba wynieść i ogólnie zamieść, kochaneczku. Jakbyś czegoś nie wiedział, to ja jestem w pokoju. Śmiało, kochaneczku, wołaj. Ja też, kochaneczku, w twoim wieku byłam harcerką. Ho, ho! Kochaneczku, to były czasy! Na obóz pojechaliśmy do Lasu Kabackiego do Powsina. Dzisiaj to już Warszawa, kochaneczku, ale wtedy… To była cała wyprawa… No, nie przeszkadzaj sobie, kochaneczku.

Pani Eulalia wyszła do pokoju, a Kuba podszedł do lodówki. Gdy ją otworzył, w nos uderzył go zapach starego sera i innych produktów, których miejsce powinno być od dawna w śmieciach. Z trudem powstrzymując obrzydzenie, sięgnął po leżącą z brzegu paczkę. Odchylił kawałek papieru i aż krzyknął. Upuścił paczkę ze wstrętem.

– Stało się coś, kochaneczku? – dobiegł go z pokoju głos pani Eulalii.

– Nie. Nic! – odkrzyknął i zamknął lodówkę. Co robić? Tego Kuba nie wiedział.

Wiedział tylko, że za nic w świecie nie sprzątnie tej ohydnej śmierdzącej lodówki pełnej gnijącego jedzenia. Postanowił zajrzeć do szafki pod zlewem. Ale gdy tylko ją otworzył, zrozumiał, dlaczego w mieszkaniu unosi się zapach gnijącej cebuli. W środku stała wielka metalowa puszka, z której wystawały kiełkujące warzywa. Nie wytrzymał.

Zrobiło mu się czarno przed oczami. Zjedzona przez niego z wielkim smakiem jajówa wylądowała na podłodze. W takim stanie znalazła go Jagoda. Nie musiał nic mówić. Ona sama

podjęła decyzję.

– Idź z psami. Ja to wszystko zrobię.

Kuba chciał coś powiedzieć. Wytłumaczyć, że czegoś takiego nigdy nie widział, ale… Jagoda położyła palec na ustach.

– Aaaa, kochaneczku, to teraz ty wyjdziesz z pieskami, tak? – spytała z uśmiechem pani Eulalia i zamknąwszy obie suki, podeszła do drzwi drugiego pokoju, z którego po chwili wybiegły trzy szczekające kundle. – Kochaneczku, tych pod żadnym pozorem nie spuszczaj ze smyczy. A Bartunio, ten kudłaty, musi cały czas być w kagańcu, bo on lubi różne świństwa zjadać – powiedziała, głaszcząc kudłatego zwierzaka po karku.

Kubie po raz kolejny zrobiło się potwornie niedobrze.

Spacer z ciągnącymi go psami, choć milszy od sprzątania, był dla niego mimo wszystko koszmarem. Cały czas myślał o tym, że Jagoda sprząta te wszystkie potworne rzeczy sama. Że on nie jest w stanie jej pomóc. Kiedy po półgodzinie wrócił do domu pani Eulalii, kuchnia była prawie czysta.

– Czekam na ciebie z tym odsunięciem lodówki – powiedziała Jagoda. – Bo sama nie dam rady.

Kuba, chcąc zmazać swoje winy, ochoczo zabrał się do roboty. Pchnął lodówkę i… jego oczom ukazała się leżąca w kurzu i pajęczynach wyschnięta kiełbasa. Krzyknął ze wstrętem. W tym momencie do kuchni przydreptała pani Eulalia i zobaczywszy kiełbasę, wydała okrzyk radości, po czym ze stoickim spokojem podniosła ją z podłogi i zaczęła myć pod kranem ryżową szczotką. Tego Kubie było za dużo. Z trudem powstrzymując mdłości, wybiegł z mieszkania. Zatrzymał się dopiero przed domem. Był załamany. Oto na oczach Jagody poniósł sromotną klęskę. Ale cóż… Przecież od początku czuł, że harcerstwo nie jest dla takich jak on. „Grzebać w takich smrodach. Rany! Gdyby Jacek z Piotrkiem to widzieli. Albo Ewelina? Ona w życiu nie sprzątałaby takiego syfu. A Jagoda? Ze stoickim spokojem dała sobie radę. Taka ładna” – myślał, wzdychając ciężko.

Dlatego z pewnym zdziwieniem po godzinie usłyszał głos mamy:

– Kuba! Telefon! Jakaś Jagoda.

– Dobrze się czujesz? – usłyszał w słuchawce znajomy głos. – Wzięłam twój numer od Kacpra. Powiedziałam chłopakom, że zachorowałeś. Mają do ciebie dzwonić, więc coś wymyśl.

– Yhm – odparł szczęśliwy, że rozmawiają przez telefon i Jagoda nie widzi, jak mu policzki płoną.

– Chcesz się pośmiać?

– Yyy? – wystękał Kuba, co miało oznaczać, że nie wie, czy chce, czy nie.

– To znaczy nie wiem, czy ciebie to będzie śmieszyło – zaczęła ostrożnie Jagoda – ale… tę kiełbasę pani Eulalia ugotowała swoim psom. Mało nie padłam. Ale cóż. Ponoć ludzie, którzy przeżyli wojnę i głód, tak właśnie mają. Starość jest czasem straszna, no nie? Ale nie przejmuj się tym, co się stało. Ja jestem zaprawiona, bo mam taką prababcię. U niej też wszystko może się przydać – trajkotała Jagoda, a Kuba pomyślał, że jest naprawdę fajna. Bardzo fajna.

Rozdział 5:

SKARB

– Kuba! Telefon! – zawołała Ola i wpadła do Nory ze słuchawką. A minę miała przy tym taką, jakby po drugiej stronie drutu był co najmniej angielski książę. Tymczasem kiedy Kuba przytknął ucho do słuchawki i powiedział krótkie „halo”, usłyszał głos Łukasza.

– To co, Rudy? Spotykamy się rano?

– Nooo… – odparł przeciągle. Jakby cały czas się zastanawiał, czy reszta chłopaków słyszała o jego klęsce podczas akcji „Pomoc seniorom”.

– A co ty masz taki głos? Jeszcze źle się czujesz? Jagoda mówiła, że zachorowałeś. Co ci się właściwie stało?

– A takie tam. Z żołądkiem – odparł Kuba i pomyślał, że właściwie poniekąd jest to prawda.

– Ale jutro kopiemy? – spytał Łukasz. – No bo wiesz, Rudy… Jest październik, ale potem jak przyjdzie listopad, to będziemy mogli pokopać co najwyżej piłkę i to na dodatek na sali gimnastycznej. Ziemia będzie tak twarda, że…

– No kopiemy. Kopiemy. Tylko przynieście łopatę.

– A ty co, Rudy? Ogród masz, a łopaty nie?

– Eeee… No… jakąś mam, ale nie wiem, czy dobra – skłamał Kuba, który nie chciał się przyznać, że do tej pory nie wie, gdzie mają kopać, gdzie znajduje się ogród Karolci, gdzie jest gruszka, a w przydomowym ogródku nie splamił się nawet zebraniem papierków.

* * *

– Mamo! Gdzie jest ogród Karolci? – zapytał Kuba, stając w progu salonu.

– Co takiego? – zdziwiła się mama i odłożyła na bok książkę.

– Pytam, gdzie jest ogród Karolci.

– Ale skąd ci się to wzięło?

– Z jednego z tych listów – odparł Kuba i ruchem głowy wskazał na zajmowany przez mamę gabinet dziadka, choć pudło z papierami nadal tkwiło w Norze pod jego biurkiem.

– Zapewne chodzi o nasz ogród – powiedziała mama ze stoickim spokojem i wróciła do przerwanej lektury.

Kuba stanął w oknie salonu. Patrzył przez chwilę w ciemność i usiłował sobie uzmysłowić, czy w ogrodzie jest grusza. Niestety, nie mógł sobie przypomnieć, żeby rosło tam jakiekolwiek drzewo, które choć trochę przypominałoby gruszę. Wiedział, że jest tam na pewno wielki rozłożysty orzech włoski, bo od kilku dni, wychodząc do szkoły, zbierał do kieszeni spadające z drzew jego owoce. Ale grusza? Na próżno wysilał w ciemności oczy.

– Czego tam wypatrujesz? – zainteresowała się mama.

– Gruszki.

– Aaaa! Teraz to gruszki! A jak w sierpniu mówiłam, byś przystawił do drzewa drabinę i zerwał trochę owoców, to nie chciałeś!

Faktycznie! Kuba nagle doznał olśnienia. Grusza to było to wielkie drzewo z owocami na samym czubku – były nie do zerwania bez użycia drabiny. No to właściwie na jutrzejsze wykopki wszystko jest przygotowane. Trzeba tylko powiedzieć to jakoś mamie.

– Ju tro przyjdą tu koledzy i będziemy kopać.

– Co?

– Ogródek.

– O tej porze roku? – zdziwiła się mama. – Lepiej byście zagrabili liście.

– Jakie liście? – spytał tata, wchodząc z córeczką do pokoju.

– Tata zrobił mi domek dla lalek – oznajmiła Ola.

Kuba wzruszył ramionami.

– Kuba chce jutro z kolegami kopać ogródek.

– Chyba grabić – powiedział tata. – Prawie wszystkie liście już pospadały, więc przydałoby się pograbić.

– On chce kopać, bo będą całym zastępem szukać skarbu. Patrycja mi mówiła – powiedziała Ola, a Kuba po raz kolejny pomyślał, że gdyby morderstwo pierwszego stopnia nie było karalne, to on z wielką chęcią zatłukłby, i to gołymi rękami, zarówno Olę, jak i tę jej zafajdaną Patrycję. No i Łukasza. „Plotkarz!” – pomyślał z pogardą o zastępowym, który takiej gówniarze, siostrze!, powiedział o skarbie.

– Skarbu w ogródku? – Skonfundowany tata, napotkawszy spojrzenie mamy, oznaczające „daj spokój”, zamiast powiedzieć: „Co za nonsens”, poinformował Kubę, gdzie znajdzie łopatę.

* * *

Następnego dnia punktualnie o dziesiątej rano cały zastęp Tropicieli znalazł się przed domem Kuby.

– Po co mówiłeś Patrycji o skarbie? – przywitał Kuba Łukasza głosem pełnym wyrzutów.

– A czemu nie?

– Bo ona wychlapała Oli. Teraz Olka tu przylezie i będziemy ją mieli na karku.

– Mnie tam Olka nie przeszkadza – odparł Łukasz.

Chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie mama Kuby wyszła na taras i zawołała:

– Chłopcy, czy w ramach harcerskiego zadania nie zgrabilibyście liści w ogrodzie?!

– Zrobi się! – odkrzyknął Łukasz i mimo protestów Kuby i Kacpra zarządził grabienie.

Przy dwóch parach grabi uporali się z liśćmi w ciągu niecałej godziny. Wyciągniętą z piwnicy taczką przewieźli je do pojemnika na śmieci, w którym ku zdumieniu Kuby zmieściły się wszystkie. Wprawdzie Łukasz trzy razy upychał je w środku łopatą, ale w końcu klapa pojemnika zamknęła się z trzaskiem.

– Ile mamy łopat? – spytał Łukasz.

Okazało się, że poza łopatą, którą przyniósł on sam, sporych rozmiarów szpadel przydźwigał Tasiemiec. No i była ta, którą Kuba wyciągnął z piwnicy.

– Zanim zaczniemy kopać – odezwał się Łukasz – musimy obrać metodę.

– Metodę? – Kuba popatrzył na niego jak na kosmitę. – Weź przestań. Zaraz mi powiesz, że najpierw musimy odbyć teoretyczną lekcję nauki kopania, na której dowiemy się, że łopata jest to urządzenie „przedsiębiorcze zasięrzutne”.

Kacper, Artur, Tasiemiec i Młody zachichotali. Łukasz po chwili też się zaśmiał.

– Chodzi mi o to, że najpierw trzeba ustalić, w którym miejscu kopiemy, kto kopie i tak dalej – wyjaśnił wreszcie. – Jest nas sześciu, a łopaty mamy trzy. Więc chyba trzeba to jakoś rozplanować, prawda? Mamy w ogrodzie jedną gruszę, więc kopanie nie zajmie nam zbyt dużo czasu… Proponuję zrobić tak…

Łukasz wyjął z kieszeni kurtki kartkę i ołówek. Po chwili narysował na niej okrąg z kropką w środku. Całość podzielił na trzy części.

– Ta kropka to drzewo, rozumiecie?

– A co tu do rozumienia – powiedział Młody. – No jak mamy jedno drzewo, to ono musi być tą kropką.

– Kopiemy w promieniu metra od drzewa. W trzech grupach po dwóch w grupie. W końcu mamy trzy łopaty. Artur z Kacprem to jedna grupa, ja z Młodym to druga, a Rudy z Tasiemcem to trzecia. Zmieniamy się co dziesięć minut. By było sprawiedliwie, losujemy miejsce kopania.

Kubie i Tasiemcowi przypadła część najbliżej siatki. Pierwszy kopał Tasiemiec. Kuba z zegarkiem w ręku pilnował swojej kolejki.

– Czy ten, który wykopie skarb, dostanie jego większą część? – zastanawiał się Młody.

– Oszalałeś – parsknął Kuba. – Ktokolwiek wykopie, to i tak skarb jest mój, bo kopiemy w moim ogródku.

– To ja to chrzanię! – warknął Kacper i rzucił łopatę. – Nie jestem twoim murzynem, by kopać dla ciebie skarby. Wypad!

– Ja tam się nie chcę wtrącać – odezwał się Tasiemiec – ale wydaje mi się, że wszystko, co w Polsce leży w ziemi, a powstało przed tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym rokiem, należy do państwa. Tak czy siak, będziemy musieli to oddać.

– O nie! – zaprotestował Kuba. – Jeśli jest to coś, co zakopali moi przodkowie, to dlaczego mam to oddawać państwu? A gdyby tego nie zakopali, tylko leżało teraz w biurku mojej mamy, to też musiałbym państwu oddawać? To jakaś bzdura!

– Słuchajcie – przerwał spory Łukasz. – Najpierw coś wykopmy, potem będziemy się martwić.

Ale nie dokończył, bo w tym momencie dało się słyszeć głos Młodego:

– Jest! Chłopaki! Natrafiłem na coś!

Wszyscy rzucili się w jego kierunku.

– Spokojnie! – powiedział Łukasz. – Dajcie saperkę!

Tasiemiec usłużnie podsunął ją zastępowemu. Przez chwilę w milczeniu obserwowali, jak Łukasz powolutku i metodycznie okopuje miejsce, w którym łopata trafiła na coś twardego. Po chwili odsłonił się fragment czegoś metalowego i zardzewiałego.

– Wbij łopatę niżej i po prostu to wykop – poradził Tasiemiec.

Łukasz tak zrobił i po chwili z ziemi wydobył bryłę. Powoli szmatką oczyszczali wierzch znaleziska. Już po minucie leżała przed nimi w miarę czysta, trochę zardzewiała i mocno odrapana puszka. Czarna, choć widać było, że kiedyś jej wieczko pokrywały namalowane kwiatki, bo tu i ówdzie zachowały się jeszcze fragmenty wzoru.

– Otwieramy? – spytał Kacper.

– Pytanie! – prychnął Artur.

– Poczekajcie! Jeszcze nie! Skoczę po aparat! To trzeba uwiecznić! – zawołał Kuba i pobiegł po domu.

Kiedy po chwili wrócił z aparatem, chłopcy potrząsali puszką. Pierwszy odezwał się Kacper.

– Coś lekki ten skarb – orzekł i podał puszkę Arturowi.

– Faktycznie – przytaknął Artur.

– No dobra, panowie! Otwierajcie! – zawołał Kuba i przyszykował aparat.

Tropiciele wstrzymali oddech. Puszka została otwarta. Kuba nacisnął spust migawki.

– Nie no! Zarypiście! A to ci skarb! – zawołał po chwili Tasiemiec i zagwizdał. – A to ci skarb! – powtórzył jeszcze raz i zachichotał. Na dnie puszki leżał szkielet jakiegoś gryzonia. Poznali to po zębach.

Rozdział 6:

ACH, TE DZIEWCZYNY!

– To jest twoja wina! – krzyczał Młody, w oskarżycielskim geście wskazując palcem Kubę.

– Moja? – Kuba wzruszył ramionami. – To nie ja wybrałem ten list i podjarałem się, że mamy skarb!

– Ale gdybyś znał historię swojej rodziny, tobyśmy dziś jak ostatnie tłuki nie ryli zmarzniętej ziemi.

– Nie przesadzaj! Nie była taka zmarznięta!

– Chłopaki! Dajcie spokój! – wtrącił się Łukasz. – Nie ma co się wściekać…

Ale Kuba był wściekły. I na Młodego, bo twierdził, że to jego wina. I na mamę, bo przy chłopakach się śmiała ze znaleziska. No i jeszcze na dodatek powiedziała, że Dorotka to jej kuzynka, która miała mnóstwo zwierzątek i wszystkie znalazły swoje miejsce spoczynku w dziadkowym ogródku, więc można być pewnym, że ogródek kryje więcej szkieletów. Te słowa brzmiały mu w uszach i mieszały się z rechotem kolegów.

Był też wściekły na Olę. Właściwie głównie na nią, bo to ona poleciała po mamę. O! Jak tylko chłopaki pójdą, to on wróci na górę i jej pokaże! Wstrętna kablara! Zamknie ją w szafie albo… albo… też ją skompromituje. Tak! Jak tylko się nadarzy okazja, to powie o niej coś takiego, że będą się z niej śmiać jak dziś z niego. Na przykład, że nie dalej jak tydzień temu przyłapał ją na wąchaniu własnych brudnych rajstop. O tym, że kompromitacja ze znaleziskiem i tak by nadeszła, Kuba nie myślał. W ogóle nie myślał racjonalnie. Odechciało mu się harcerstwa, zastępu, szukania skarbów…

– Szkoda, że nie nazywamy się Jaskiniowcy – dobiegł go głos Artura. – Moglibyśmy wtedy wykopać wszystkie szkielety i zrobić z nich narzędzia człowieka pierwotnego.

Ale Kuba nie słuchał. Odwrócił się na pięcie i już miał iść do domu, kiedy uświadomił sobie, że to przecież jego ogród i trzeba posprzątać. Został. Ale do samego końca do żadnego z chłopaków nie odezwał się nawet słowem.

W szkole też z nimi nie rozmawiał. Saska Kępa i cała okolica denerwowały go coraz bardziej. Nie chciał wiedzieć nic więcej o swoim pełnym zwierzęcych szkieletów ogródku i o rodzinie, w której jakiś facet gryzie i kąsa jakąś babkę. Gryzoń! Jak ten z puszki. W ogóle te wszystkie tajemnice nagle wydały mu się głupie. Postanowił nie iść więcej na zbiórkę.

Cały tydzień upłynął mu spokojnie. W szkole problemów z nauką nie miał prawie wcale. No… może historia nie była tym przedmiotem, który lubił najbardziej, ale… w tej szkole zawsze był przygotowany do lekcji. Pewnie dlatego, że po zajęciach właściwie bez przerwy siedział w domu. Po odrobieniu zadań domowych grzebał w internecie albo grał na komputerze w najnowszą wersję Simsów. Dostał ją na imieniny, które w tym roku chciał wyprawić, ale w końcu zrezygnował. Niby kogo miał na nie zaprosić? Klasa w szkole, która nie okazała się szkołą z marzeń, coraz mniej mu odpowiadała. Nawet Artur i Kacper byli nie tacy, jak wcześniej myślał. To dlatego na sobotę zaprosił Jacka i Piotrka. W końcu w weekend mogą przyjechać do niego z odległego Żoliborza, żeby tak jak dawniej całą trójką porobić coś fajnego. Ale co? Na to nie miał pomysłu. Na razie przed nim był piątek. No i zbiórka. Zbiórka, na którą iść nie miał najmniejszego zamiaru.

* * *

W piątkowe popołudnie Kuba zaprowadził do szkoły Olę. Ubrana w mundurek całą drogę trajkotała jak najęta, ale Kuba nawet nie słuchał. Myślał o tym, że zaraz zobaczy Jagodę, która pewnie już wie o historii ze szkieletem i śmieje się do rozpuku. Z jego niewiedzy, kości w ogródku i w ogóle tego, że pudło pełne skarbów okazało się pełne, ale idiotycznych informacji o rodzinie, która wolałby, żeby nie była jego rodziną. W końcu to prawdziwy obciach zakopywać w puszkach chomiki i pisać do kogoś o jakimś gryzieniu i kąsaniu. Kiedy doszli do szkoły, nawet nie wszedł na szkolny korytarz, gdzie czekała na niego reszta Tropicieli i… Jagoda. Ale tego, że Jagoda czeka, Kuba przecież nie wiedział.

* * *

– Gdzie Rudy? – spytała dziewczyna, kiedy było już dobrze po siedemnastej.

– No zarypiście! Nic tylko Rudy i Rudy, a ja ci nie wystarczę? – spytał Tasiemiec i przymrużył filuternie oko.

Zaśmiała się.

– Co ty się tak interesujesz tym Rudym? – spytała Agata.

Jagoda wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty tłumaczyć się Agacie. Wiedziała, że dziewczyna przeinaczy wszystko, co tylko się jej powie. Agata była korpulentną brunetką o krótko przystrzyżonych włosach. Słynęła z tego, że choć ubiera się jak chłopak – w glany i bojówki – to nie jak chłopak lubi plotki, intrygi i… wszędzie wietrzy sensację.

Jola, długowłosa szatynka i najlepsza przyjaciółka Jagody, była zupełnie inna, ale nawet jej Jagoda nie umiałaby odpowiedzieć na pytanie, co właściwie interesuje ją w tym rudym chłopaku. Chyba to, że tak bardzo wzdragał się przed harcerstwem. Jagoda nie chciała oczywiście, by wszyscy byli harcerzami, ale… gdy spotykała się z pogardą szarych mundurków, jakaś część jej od razu czuła się urażona. Przecież harcerstwo to nic złego. Nawet wręcz przeciwnie – myślała zawsze. Dlaczego aż tylu uważa, że to potworny obciach? Z Wojtkiem też tak było. Właśnie dlatego Jagody nie chciał. Nawet jej to powiedział. O! Dokładnie zapamiętała jego słowa. „Niezła z ciebie laska, ale sooooorry, stara! Harcerska aktywistka to nie dla mnie. Ciągle bym się bał, że jak przyjdzie co do czego, to zaczniesz mnie musztrować”. Czym miało być to „co do czego” – nie wiedziała. I nawet nie

miała kogo spytać. W tym roku nie widziała Wojtka ani razu. Zresztą… poszedł do innego gimnazjum niż ona. Ale dobrze zapamiętała wyraz twarzy pełen pogardy, kiedy mówił jej to wszystko. Taki sam wyraz twarzy miał Kuba, kiedy rozmawiała z nim po raz pierwszy. Chyba dlatego, że ta pogarda w oczach Kuby tak

bardzo przypominała jej tę w oczach Wojtka, chciała, by Kuba polubił harcerstwo. By przestał mówić o nim z niechęcią. By przestał patrzeć na nią jak na aktywistkę, która „gdy przychodzi co do czego, to musztruje”. Bo choć wiedziała, że Kuba to nie Wojtek, tamte słowa sprzed roku tkwiły w niej jak zadra. I dlatego tak bardzo chciała, by Kuba się zmienił. Dla harcerstwa, ale… i trochę dla niej. Choć racjonalnie nie umiała wytłumaczyć, dlaczego właśnie on.

Wprawdzie Kacper powiedział jej na którejś z przerw, że Kuba zachowuje się tak, jakby miał nigdy więcej nie przyjść na zbiórkę, ale nie chciało się jej w to wierzyć. Teraz długo patrzyła na drzwi prowadzące na korytarz. Jednak znajoma postać z szopą rudych włosów i mnóstwem piegów na nosie nie pojawiała się. Pod pretekstem skorzystania z toalety wymknęła się na parter. Niestety. W gromadce zuchów dostrzegła Olę. A więc Kuba musiał tu być. Inaczej skąd wzięłaby się tu jego siostra? Sama nie przejechałaby trzech przystanków autobusem.

Jagoda wróciła na zbiórkę. Tego, o czym mówiła jej zastępowa Magda, nie słuchała prawie wcale. Zresztą… to ona – Jagoda – wymyśliła, by zastęp nazywał się Fotografki i by zadaniem rocznym było zorganizowanie wystawy zdjęć najstarszych domów na Kępie. Przypadkiem usłyszała słowa Łukasza.

– To co? Jest nas pięciu? Musimy dobrać sobie szóstego, no i wymyślić nowe zadanie…

– A co z nazwą? – spytał Artur. – W końcu to był pomysł Rudego.

– A co ty chcesz od nazwy? – żachnął się Tasiemiec. – Jest zarypista!

– Nazwa zostaje – stwierdził Łukasz.

Szóstym został chłopak, który na pierwszej zbiórce siedział koło Kuby i miał podarte trampki. Jednak tego, że nazywał się Rafał i że teraz w zastępie Tropicieli zajął jego miejsce, Kuba nie wiedział. W znajdującej się tuż koło szkoły kawiarence internetowej pisał mejla do Jacka. Czy na pewno jutro z Piotrkiem go odwiedzą?

* * *

– Kuba! Zaczekaj! – usłyszał za sobą głos Jagody.

Odwrócił się. Ola spojrzała pytająco.

– No co się tak gapisz? – burknął.

– Pstro – odparła dziewczynka i puściwszy jego dłoń, ruszyła w kierunku przejścia. Kuba pobiegł za nią. Przystanek, z którego jeździł ich autobus, znajdował się po przeciwnej stronie ulicy. Jagoda dogoniła ich, kiedy byli na przejściu.

– Czemu nie poczekałeś?

Wzruszył ramionami.

– Czemu nie byłeś na zbiórce?

– Sram na zbiórki – warknął.

– Bo ze skarbem nie wyszło?

A więc wiedziała. Już jej powiedzieli o szkielecie chomika na dnie puszki. I pewnie o tym, że w ogródku jest masa szkieletów, też już wie. Kuba milczał.

– No powiedz coś…

– A co ci tak zależy, żebym przychodził? – spytał i zaraz pożałował, bo Jagoda odcięła się, że wcale jej nie zależy, i machnąwszy ręką, burknęła „cześć”, po czym odeszła. Kuba dopiero w autobusie uświadomił sobie, że ruszyła chyba w przeciwnym kierunku, niż mieszkała.

* * *

Sobotnie popołudnie, na które tak czekał, rozczarowało go. Po pierwsze, chłopcy przyjechali z Eweliną. Kuba przyglądał się jej, kiedy mizdrzyła się do Piotrka, i zastanawiał, co mu się w niej kiedyś podobało. „Kokietka. Głupia jak but” – pomyślał, kiedy po raz kolejny wyszła do łazienki, by poprawić szminkę. Jagoda się nie malowała, a jednak wyglądała bardziej dorosło i poważniej. Ewelina przypominała Kubie plastikową lalkę. Przestał na nią zwracać uwagę. Jacek zresztą też. W skupieniu oglądał drugą część Simsów, którą z wielką dumą prezentował mu Kuba.

– Stworzyłem taką rodzinę jak moja – opowiadał Jackowi. – I wiesz co? Udało mi się umieścić Olkę w poprawczaku.

– Nadal cię wkurza?

– Człowieku! Na każdym kroku przynosi mi wstyd… – odparł Kuba i już chciał opowiedzieć historię z chomikiem, kiedy nagle za jego plecami rozległ się płacz. To szlochała Ewelina.

– Wynoś się stąd! – krzyczała do Piotrka.

– Proszę bardzo! Wynoszę się! – odparł Piotrek i rzuciwszy krótkie „cześć, chłopaki”, poszedł do przedpokoju po kurtkę.

– Stary! Zaczekaj! – Jacek zerwał się od komputera i pobiegł za przyjacielem. Kuba z szeroko otwartymi oczami został na środku pokoju. Sam. I tylko z kuchni dobiegał go szloch Eweliny. Kuba bał się pytać, o co poszło. Kiedy po kilku minutach zadzwonił domofon, w słuchawce usłyszał głos Jacka.

– Stary! Pogadamy innym razem. Piotrek jest jakiś wściekły. Nie wiem, o co im poszło. Wracamy na Żoliborz. Na górę już nie wejdziemy.

Kuba powlókł się do pokoju.

– Odprowadzisz mnie? – spytała Ewelina przez łzy.

– Jasne – odparł Kuba, ale niezbyt chętnie ponownie ruszył w stronę przedpokoju. Kiedyś na takie pytanie poderwałby się na równe nogi, ale teraz… Ewelina była dla niego już tylko wspomnieniem. Nie miał z nią o czym rozmawiać. Z Jackiem w sumie też nie. Gdyby nie gra, pewnie nie zamieniliby nawet słowa. A z Piotrkiem? O co chodziło?

W milczeniu szli w kierunku ronda Waszyngtona. Kiedy dotarli na przystanek tramwajowy, akurat nadjechało dwadzieścia dwa.

– To cześć – pożegnał się Kuba i wyciągnął rękę do Eweliny, ale ona nie podała mu swojej, tylko wspięła się na palce i ucałowała w policzek.

– Pa! – powiedziała i uśmiechnęła się. – Szkoda, że nie mieszkasz już na Żoliborzu.

– Yhm – mruknął Kuba.

Chciał odpowiedzieć, że też żałuje, ale w tym momencie z tramwaju wysiadła Jagoda. Prosto na niego. Kuba nie musiał pytać. Po minie widać było, że zauważyła całusa Eweliny. Rzucił jeszcze więc Ewelinie krótkie „pa” i zbiegł po schodach w dół przejścia podziemnego. Znajomą sylwetkę dostrzegł na samym końcu tunelu.

– Jagoda! – zawołał tak głośno, że aż echo się rozległo.

– Nie mam czasu! – odkrzyknęła, nie odwróciwszy nawet głowy.

Kuba zaczął biec coraz szybciej, ale kiedy wyszedł z przejścia, Jagody już nie było. Cóż… znała Kępę i okolice ronda o wiele lepiej niż on. W końcu dla niego była to nadal zupełnie obca dzielnica.