Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Jest takie miejsce, gdzie wszystko jest możliwe. Gdzie zawiązują się niezwykłe przyjaźnie. Niektóre wręcz bajkowe. Gdzie człowiek i przyroda stają się jednością, choć natura jest tam dzika i nieustępliwa. To miejsce wcale nie jest daleko. Ale i nie blisko. Leży za górami, za lasami, w krainie magii. Każdy może tam dotrzeć, choć droga nie jest łatwa. Trzeba pokonać wiele wzniesień i porządnie się zmęczyć. Czy warto? Warto! Absolutnie!
To kraina sześciu jezior zwana Pięcioma Stawami. Dziwne, prawda? Vero, dzielny ratownik TOPR-u, też był zdumiony. Ruszył właśnie ze swoim Panem na tygodniowy dyżur w samo serce Tatr. Zamieszkali w najwyżej położonym w Polsce schronisku i… ech, dużo by opowiadać. Co tam się nie wydarzyło! Vero poznał dzikość, piękno i grozę Tatr. Stanął oko w oko z niedźwiedziem, wysłuchiwał monologów zarozumiałego świstaka i ruszył do najbardziej dramatycznej akcji w swoim życiu, szukając kogoś, kto stał się mu bliski.
„TOPR. Niezwykłe spotkania psa ratownika” to kontynuacja bestsellerowej opowieści „O psie, który został ratownikiem”. Jej główny bohater, teraz już dorosły, mierzy się z nowymi wyzwaniami.
To historia o słabościach i niedoskonałościach, z którymi zmaga się każdy z nas, a także o odwadze i odpowiedzialności, które wyróżniają niewielu. Przyjrzyjmy się im, by spróbować stać się kimś lepszym – dla siebie i świata.
Beata Sabała-Zielińska – rodowita góralka, publicystka i dziennikarka radiowa, przez lata związana z Radiem ZET. Autorka i współautorka książek o Zakopanem. Zajmuje się głównie tematyką górską. Jej publikacje: „TOPR. Żeby inni mogli przeżyć”, „Pięć Stawów. Dom bez adresu”, „TOPR 2. Nie każdy wróci”, „Kryminalne Zakopane”, książka dla młodzieży „TOPR. Tatrzańska przygoda Zosi i Franka” oraz książka dla dzieci „TOPR. O psie, który został ratownikiem” przez wiele tygodni nie schodziły z list bestsellerów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 124
Copyright © Beata Sabała-Zielińska, 2025
PROJEKT OKŁADKI
Ewa Wójcik
ILUSTRACJE
Katarzyna Krasowska
ZDJĘCIA PSÓW
Bartłomiej Jurecki
REDAKTOR PROWADZĄCY
Michał Nalewski
REDAKCJA I KOORDYNACJA PROJEKTU
Dorota Koman
KOREKTA
Katarzyna Kusojć
ISBN 978-83-8391-851-8
Warszawa 2025
WYDAWCA
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Rozdział 1
„Stary niedźwiedź mocno śpi. Stary niedźwiedź mooocno śpiii…” – niosło się pewnego letniego dnia z pewnej kryjówki położonej hen, hen, za górami, za lasami. Z kryjówki gdzieś pomiędzy jedną, drugą a trzecią górą. Z polanki obrośniętej kosodrzewiną. Wprawdzie nikogo na niej nie było widać, za to było wyraźnie słychać. Niestety.
„Stary niedźwiedź mooocno śpiii…”
Znacie tę piosenkę? Spróbujecie zaśpiewać?
„My się go boiiimy, na palcach chodziiimy.
Jak się zbudzi, to nas zje. Jak się zbudzi, to nas…”
– Aua! Za co-o-o? – krzyknął nagle ktoś, kto śpiewał w ukryciu.
– Za głupotę. I za to, że wyjesz. I świszczysz jednocześnie – usłyszał w odpowiedzi od tego, z kim siedział w ukryciu.
Jesteście ciekawi, kto to? Kto śpiewa i kogo to denerwuje? I co się dzieje w kryjówce? Tej za górami, za lasami. Zajrzyjmy zatem cichutko. Bardzo cichutko, bo zdaje się, że trwa tam mała awantura.
– Świszczę, bom śśświstak – rzuciło małe stworzonko do bardzo dużego stworzenia.
– W takim razie dostałeś kuksańca za niewiedzę. Bo to, co wyjesz, nie jest prawdziwe – odpowiedziało duże stworzenie.
Domyślacie się już, kto siedzi w kryjówce?
Tak. To niedźwiedź i świstak. Ona i on. Ona ma na imię Siwa, on Świstek.
Frapujące, że tak sobie razem siedzą i jeszcze się kłócą, prawda? Na szczęście bardziej się przekomarzają, niż spierają. Świstek myśli, że zjadł wszystkie rozumy, Siwa zaś wie, że to, co on śpiewa, jest bujdą na resorach.
– Ha! Znawczyni tematu się znalazła! – wrzeszczał Świstek, gdy przyjaciółka wymownie przewracała oczami.
Wciąż nie dawał za wygraną. Z nudów. Tak, nudził się strasznie, dlatego zaczepiał Siwą. A ta, przyzwyczajona, pozwalała mu na to.
– Owszem, jesteś niedźwiedzicą, więc pewnie coś tam wiesz. Jednak moja mama na pewno wie lepiej, skoro śpiewa mi tak co roku – ciągnął niezrażony. – Przecież my się was naprawdę boimy, „na palcach chodziiimy…” – zawył znienacka.
– Świstek! Halooo! – wrzasnęła niedźwiedzica, próbując przebić się przez to zawodzenie. – Powiem ci coś, co cię może zaskoczy. I skup się, bo nie będę dwa razy powtarzać. Po pierwsze, wcale nie śpimy tak mocno, jak wam się wydaje. Po drugie, masz tak długie pazury, że gdy pędzisz do norki, słyszy cię cała dolina. Dlatego z tym „chodzeniem na paluszkach” to gruba przesada. Ja w każdym razie słyszę cię nawet wtedy, gdy jestem po drugiej stronie Wielkiego Stawu.
– Patrzcie państwo! Odezwała się królowa kamuflażu!
Świstak aż się wyprężył, udając oburzonego. Udając, bo tak naprawdę uwielbia droczyć się z niedźwiedzicą. Szybko więc dodał:
– Nie wiem, czy wiesz, droga przyjaciółko, ale idąc, tak zamaszyście zawijasz zadkiem, że kosodrzewina, przez którą się przedzierasz, faluje niczym ocean. Nie trzeba cię widzieć, żeby wiedzieć, że idziesz. A zatem z kamuflażu pała! Już tłumaczę. Tłumaczę: kamuflaż to sztuka ukrywania się przed drapieżnikami.
Tu zerknął na niedźwiedzicę, by sprawdzić, czy zrobił na niej odpowiednie wrażenie.
Nie zrobił.
I nic dziwnego. Niedźwiedź to przecież największy tatrzański drapieżnik, przed nikim więc nie musi się ukrywać.
– Aaa, i jeszcze w ciekawy sposób stawiasz przednie łapy – dodał błyskawicznie. – Mówiąc „ciekawy”, mam na myśli śmieszny. Kiedy podnosisz łapę, trzymasz ją opuszczoną, jakby miała ci odpaść. Efekt: idąc, człapiesz. Ja z moim bratem, Leniwym Felkiem, robimy zakłady, kiedy ci się noga podwinie, bo wyglądasz jak superociężałe zwierzę.
– A czy przypadkiem twój brat, mhm, jak mu tam…?
– Leniwy Felek – usłużnie podpowiedział świstak.
– Właśnie, Leniwy Felek, sprawdzał może, jak szybko potrafi biegać?
– Ha! Dziewczyno! Nikt nie wie tego lepiej ode mnie. Pędzi niczym błyskawica – zapalił się świstak.
– Ooo, to przy najbliższej okazji chętnie sprawdzę, jak pędzi błyskawica – uśmiechnęła się krzywo królowa Tatr. – No cóż, pewnie błyskawicy nie dogonię, skoro jako „superociężałe zwierzę” biegam zaledwie sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, ale… – Tu zawiesiła głos, groźnie mrużąc oczy.
– Oj, Siwa, przecież wiem, że szybko biegasz. – Świstak nagle złagodniał. – No dobra, bardzo szybko. Nawet najlepszy sprinter nie miałby przy tobie szans. Dlatego nie ma co straszyć – dodał po chwili znacznie ciszej.
– Straszyć? Leniwego Felka, zwanego błyskawicą? Nigdy bym się nie odważyła!
– Aj tam, aj ta-a-a-m. Teraz to już się czepiasz szczegółów. I stwarzasz napię-ę-ę-cie.
– Ja stwarzam napięcie?! – Niedźwiedzica była szczerze zdumiona. – A kto przez ostatni kwadrans ciągnął lwa za wąsy?
– Lwa?! Jakiego znowu lwa? – Świstak zamarł.
Rozejrzał się nerwowo, a po chwili zrozumiał, że tak się tylko mówi, gdy ktoś kogoś bardzo denerwuje. Znacznie spokojniej więc zapytał:
– Nie przesadzasz trochę? Taki z ciebie lew jak ze mnie żyrafa.
– Jaki klimat, taki lew, więc uważaj – fuknęła niedźwiedzica.
– No dobrze już, dobrze. Aleś się zrobiła wrażliwa! Nic ci nie można powiedzieć! – łagodził sytuację świstak.
– Nic? Ta paplanina to nic? Po co w ogóle to mówiłeś?
– Jak to po co?! To była odpowiedź na twoje uwagi o moich pazurach.
– Naprawdę? Wyrzuciłeś z siebie tyle słów, by skwitować jedną niewinną uwagę?
– Owszem, bo inteligentna riposta to moja specjalność – rzucił świstak z wyższością. – Już tłumaczę. Tłumaczę: riposta to cięta, czyli nieco złośliwa odpowiedź.
– Wiesz, co cię wyróżnia, Świstku? To, że lubisz się wymądrzać – podsumowała go niedźwiedzica. Po czym gwałtownie podniosła łapę, szepcząc: – Cicho!
– Cicho?
– Skup się! Czujesz coś ciekawego? – zapytała.
– Oprócz tysiąca człowieków?
– Oprócz. Weź głęboki wdech – poganiała go niedźwiedzica.
– A wiesz, że… rzeczywiście-e-e. Czuję-ę-ę! Ło, Leniwy Felku, bracie mój rodzony, który zapewne bezpiecznie siedzisz teraz w norce! Czy to wilk?!
Świstek przerażony spojrzał na przyjaciółkę.
– Nie. Ale jesteś blisko.
– Ło, Leniwy Felku i Strachliwy Ryjku, drugi mój bracie, który, jak cię znam, też siedzisz w norce! Czyżby dwa wilki?!
– Świstek! Zamknij pyszczek i spróbuj jeszcze raz. Wdech. Głęboki.
– Łatwo powiedzieć „zamknij pyszczek”. Przecież wiesz, że przez siekacze mi się nie domyka. Dlatego jeśli pozwolisz, po prostu spojrzę, bo na szczęście wzrok mam doskonały, i powiem ci, że… O nie! Nie może być!
– A jednak.
– Ale jak to? Co on tu robi?
Rozdział 2
Jestem szczęśliwy. I jestem nieszczęśliwy. I nie wiem, co o tym myśleć. Czy można przeżywać jednocześnie tak skrajne emocje?
Jak myślicie?
Sprawa wygląda tak. Mój Pan oznajmił mi wczoraj, że idziemy na dyżur do Pięciu Stawów. Zdębiałem. Na dyżur? Latem? I to jeszcze nad wodę? Nad stawy? Dziwne. Bardzo dziwne.
Rozumiałbym, gdybyśmy szli na szkolenie. Latem przecież też się szkolimy. Albo gdybyśmy szli do akcji, ponieważ latem też pracujemy. Wprawdzie jesteśmy psami lawinowymi, ale gdy nie ma śniegu, nie leżymy do góry łapami. Bo jak nic nie robić przez pół roku? Tego nie wytrzymałby żaden pies, a już na pewno nie pies ratownik. Dlatego latem i jesienią również chodzimy na akcje, głównie poszukiwawcze, czyli szukamy ludzi, którzy się w Tatrach zgubili.
Bardzo lubię te akcje, choć przyznam, że to ciężka praca. Niemal przez cały czas muszę być bardzo skupiony – nie wiadomo przecież, gdzie jest poszukiwany. No i teren, który musimy przejrzeć, zazwyczaj jest ogromny. Nawet tysiąc razy większy od lawiniska! Tak przynajmniej twierdzi Lufa, a ja jej wierzę. No cóż, liczby wciąż nie są moją mocną stroną. Zawsze jednak mogę liczyć na Lufę. I to nie tylko w kwestii liczenia.
A skoro o Lufie mowa. Niedawno znalazła turystę, który o mało nie zamarzł w Tatrach. Poszedł pobiegać po górach, ale nie wrócił. Jego rodzina natychmiast podniosła alarm, zaniepokojona, bo akurat tego dnia załamała się w Tatrach pogoda.
Wiecie, co to znaczy?
O załamaniu pogody mówi się wtedy, gdy z ładnej robi się nagle brzydka. Bardzo brzydka. Na przykład z lata w kilkanaście minut robi się zima. Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale w górach naprawdę tak się zdarza. A im wyżej jesteśmy, tym gwałtowniej zachodzą takie zmiany.
I tak było tego dnia. Rano świeciło słońce, a koło południa zaczął padać ulewny deszcz. Po godzinie temperatura spadła i deszcz zamienił się w śnieg. Było go wprawdzie niewiele, ale i tak zrobiło się strasznie zimno. Tymczasem ten pan wybiegł w krótkich spodenkach i koszulce z krótkim rękawkiem.
Ruszyliśmy więc do akcji. Szukaliśmy go wiele godzin. Była Lufa, ja i Bjorn. Bjorn to świeżaczek. Czarny jak węgiel owczarek holenderski. Przepiękny i mega zdolny. Zimą, tuż po tym, jak został ratownikiem TOPR-u, znalazł zasypanego w lawinie człowieka. Ależ była radość.
Tu, niestety, Bjorn nic nie poradził. Nie poradziłem też ja. Poradziła sobie za to Lufa.
Ech! Ona jest naprawdę wyjątkowa.
Przyznam się wam, że czasami jestem nawet trochę zazdrosny.
Rozdział 3
– Idziemy do Pięciu Stawów – ogłosił mój Pan, zostawiając mnie z tą informacją.
Na tyle zaskakującą, że natychmiast pognałem do Doliny.
– Pięć Stawów, powiadasz? – zapytała, szeroko ziewając.
Niestety, moja ukochana Dolina zaczęła się starzeć. Coraz częściej zastaję ją śpiącą, coraz rzadziej daje się wyciągnąć na spacer. Dlatego bardziej niż kiedykolwiek cenię sobie te momenty, w których wychodzi ze mną na nasze wzniesienie. To z widokiem na Tatry.
Uwielbiam, gdy zakłada łapę na łapę i jak dawniej słucha moich opowieści. A ja, no cóż, jak zwykle paplam i paplam, próbując skupić na sobie całą jej uwagę. Przestaję gadać dopiero wtedy, gdy przymyka ślepia i kładzie swój piękny pysk na łapach. Wtedy wtulam się w nią i zrównawszy oddech z jej oddechem, czuwam. Leżę tak przy niej w każdej wolnej chwili, zdając sobie sprawę z tego, że czas szybko mija.
– Pięć Stawów, powiadasz – powtórzyła, jakby przypominała sobie coś, o czym już dawno zapomniała. – Znam to miejsce. – Przetarła łapą prawe oko. – Z opowieści, rzecz jasna – dodała, oblizując futro. – Nigdy tam nie byłam, ale była tam moja babcia i często to miejsce wspominała. Kiedyś, dawno temu w Tatrach wypasano owce. Zresztą nie tylko owce. Pasły się tam też krowy, świnie, konie. Tak, tak, młodzieniaszku. Nie rób takich wielkich oczu. Dawno, dawno temu Tatry nie służyły do chodzenia, tylko do gazdowania.
– Że co?
– Dawniej z Tatr korzystali wyłącznie górale – zaczęła, spoglądając tęskno na szczyty. – Na rozłożystych łąkach wypasali swoje zwierzęta, a w grotach i jaskiniach szukali skarbów. Często też, niestety, polowali. A zatem szli w Tatry po coś. Zawsze po coś. Nigdy dla samego chodzenia. Chodzenie, by zachwycać się górami, to pomysł przyjezdnych. Najpierw było ich niewielu, potem tysiące, teraz są ich miliony. Górale więc przestali gazdować w Tatrach, całkowicie oddając je turystom.
– A ci zaczęli ulegać wypadkom, stąd ratownicy TOPR-u. I stąd ja – spróbowałem zabłysnąć.
– Brawo – pochwaliła mnie przyjaciółka, chyba bardziej z przyzwyczajenia niż konieczności. – Dawno temu moja babcia i jej rodzeństwo pilnowali stada owiec właśnie w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.
– Czyli nad wodą? – przerwałem.
– Tak. Można powiedzieć, że nad wodą, choć w zasadzie w pobliżu stawów.
– Pięciu – doprecyzowałem.
– Sześciu – uśmiechnęła się Dolina.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
Rozdział 1. Za górami, za lasami
Rozdział 2. Vero na rozdrożu
Rozdział 3. Czas na Pięć Stawów
Okładka