Terror we Francji. Geneza francuskiego dżihadu - Gilles Kepel, Antoine Jardin - ebook

Terror we Francji. Geneza francuskiego dżihadu ebook

Gilles Kepel, Antoine Jardin

5,0

Opis

"Chociaż zjawisko trzeciej fazy dżihadu dotyka całą Europę, we Francji jego przejawy są jednak najgłębsze i najbardziej radykalne, od „założycielskiego aktu terrorystycznego”, którym była masakra dzieci ze szkoły żydowskiej w Tuluzie i ich nauczycieli, dokonana przez francuskiego Algierczyka Mohameda Meraha 19 marca 2012 roku – pięćdziesiąt lat po podpisaniu rozejmu w algierskiej wojnie o niepodległość. Od tego czasu doszło do innych aktów terroru: zabójstwa w styczniu 2015 roku dokonanego w siedzibie tygodnika „Charlie Hebdo” i supermarkecie Kasher, aktu terroryzmu w listopadzie 2015 roku na Stadion Francji i w Bataclan, zabicie białą bronią policjanta i jego towarzyszki w ich domu w czerwcu 2016 roku. Świadczą one o tym, że szczególnym celem dżihadystów jest Francja. Badanie czynników politycznych i społecznych, kulturowych, psychologicznych i religijnych jest ważne nie tylko ze względu na wyzwanie, wobec którego w sposób niezwykle ostry stanęła współczesna Francja w wojnie z dżihadyzmem. To także propozycja wzorca interpretacji mającego wartość ogólną, a służącego przemyśleniu kryzysu cywilizacji, który w naszym wieku wybuchł głośno i brutalnie”.

Z Przedmowy do polskiego wydania

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:TERREUR DANS L’HEXAGONE. GENÈSE DU DJIHAD FRANÇAIS
Redakcja i korekta: ALDONA MIKUSIŃSKA
Skład i łamanie: EWA MAJEWSKA
Projekt okładki: WIKTOR DYNDO
Na okładce wykorzystano obraz Wiktora Dyndo „Flaga II”, 2009, gwasz na papierze
Copyright © Éditions Gallimard, 2015 Copyright © for the Polish translation and edition by Wydawnictwo Akademickie „Dialog” Sp. z o.o., 2016
ISBN e-pub 978-83-8002-739-8
ISBN mobi 978-83-8002-740-4
Wydanie elektroniczne, Warszawa 2017
Ouvrage publié avec le concours du Ministère français chargé de la culture – Centre national du livre. Książka wydana przy wsparciu francuskiego Ministerstwa Kultury – Narodowego Centrum Książki.
Wydawnictwo Akademickie DIALOG Spółka z o.o. 00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218 tel./faks (+48 22) 620 87 03 e-mail:[email protected] WWW:www.wydawnictwodialog.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Pamięci JulienaJalal Eddina Weissa

i Wladimira Glasmana,

którzy zniknęli wraz z Syrią,

tak przez nas ukochaną

Przedmowa do polskiego wydania

Szereg szczególnie spektakularnych i morderczych zamachów dżihadystycznych we Francji w styczniu i listopadzie 2015 roku, w Danii w lutym 2015 roku, następnie w Belgii w marcu 2016 roku, podobnie jak i spisek, zawiązany w czerwcu 2016 roku, w który zaangażowanych było czterech Syryjczyków podejrzanych o planowanie masakry na starym mieście w Düsseldorfie, świadczą o tym, że w dziesięcioleciu po 2010 roku Europa stała się ulubionym celem fundamentalistycznego terroryzmu. Chociaż do tej chwili nie oszczędzono też Stanów Zjednoczonych – co pokazały zamachy w Bernardino i Orlando w 2016 roku – które zresztą zagarnęła dla siebie a posteriori organizacja Państwo Islamskie (ISIS, Da’isz), to jednak ich autorami nie były osoby, które odbyły wstępne przeszkolenie w grupie odwołującej się do ideologii dżihadyzmu trzeciego pokolenia, który zmienił Europę w miękkie podbrzusze Zachodu. Zakończeniem tej nowej formy europejskiego terroryzmu fundamentalistycznego, który rozwija się odtąd „oddolnie” i w sieci, a którego zapisy wideo są pokazywane w czasie rzeczywistym w internecie dzięki aplikacji Facebook live, jest zabójstwo białą bronią pary policjantów w ich miejscu zamieszkania w czerwcu 2016 roku na paryskim przedmieściu. Dokonał go młody Francuz pochodzenia marokańskiego mieszkający w pobliżu, przez sześć lat zaangażowany w dżihadystyczny ruch salaficki i przez dwa lata odsiadujący karę więzienia.

Fala zamachów odwołująca się do tej samej ideologii dotknęła już Stary Kontynent dziesięć lat wcześniej: w marcu 2004 roku, 911 dni po 11 września 2001 roku w Nowym Jorku i Waszyngtonie, ataki na madryckim przedmieściu wstrząsnęły Hiszpanią, zaś w czerwcu 2005 roku doszło do zamachów w metrze londyńskim.

Jednak globalna strategia i sposób działania tych dwóch fal zamachów są odmienne. Te z pierwszego dziesięciolecia naszego wieku, zaplanowane pod auspicjami organizacji scentralizowanej i piramidalnej, kierowanej przez Usamę Bin Ladena, uderzyły w Europę jedynie jako front wtórny w stosunku do Stanów Zjednoczonych. Cel zamachu został zaplanowany przez Ajmana az-Zawahiriego, wtedy głównego ideologa organizacji Al-Ka’ida. W rzeczywistości doszło do nich po względnych porażkach pierwszej fazy dżihadyzmu międzynarodowego, w latach 1979–1997, przede wszystkim na terytorium muzułmańskim.

Tym zamachom patronowały Stany Zjednoczone oraz petromonarchie Półwyspu Arabskiego, a ich celem było pokonanie Armii Czerwonej, która w Boże Narodzenie 1979 roku wtargnęła do Afganistanu. Patroni zbroili, trenowali i finansowali grupy fundamentalistycznych partyzantów afgańskich (mudżahedinów) oraz tych przybywających z całego świata (dżihadystów). Czyniąc ze zbrojnego dżihadu antysowiecką sprawę międzynarodową, sprzyjając otwarciu biur rekrutacji nawet na swoim własnym terytorium, Stany Zjednoczone otworzyły puszkę Pandory, która obecnie, blisko czterdzieści lat później i długo po upadku ZSRR, nadal nie jest zamknięta.

15 stycznia 1989 roku pokonana Armia Czerwona wycofała się z Kabulu: zmieniwszy się w kolosa na glinianych nogach, przyspieszyła upadek ZSRR, wyczerpana dziesięcioleciami wyścigu zbrojeniowego, któremu afgańska klęska zadała cios ostateczny. Symbolem końca komunizmu stał się upadek muru berlińskiego kilka miesięcy później, 9 listopada (lub w zapisie amerykańskim „11/9”). Zimna wojna zakończyła się klęską Moskwy zadaną przez Waszyngton minimalnym kosztem: większość wydatków wzięły na siebie sunnickie petromonarchie (postrzegające zresztą zwycięstwo dżihadu jako przeciwwagę ekspansjonistycznego zagrożenia ze strony szyickiego Iranu Chomejniego). Zamiast przelewać krew chłopców z Kansas, Oklahomy lub Wyoming, w sam środek niebezpieczeństwa wysłano brodaczy przemianowanych na tę okoliczność na freedom fighters. Międzynarodowi dżihadyści, zostawieni po 15 lutego sami sobie, początkowo starali się powtórzyć ten afgański sukces w swoich krajach pochodzenia: tak stało się przede wszystkim w Egipcie i w Algierii, gdzie zakrojonym na dużą skalę dżihadem starano się bez powodzenia obalić wojskowe reżimy „apostatów” w Kairze i Algierze. Lecz dżihadyści przecenili swoje siły (tym bardziej, że nie korzystali już z kluczowego wsparcia militarnego oraz logistycznego CIA), a nie docenili sił przeciwników, korzystających z legitymizacji narodowej i religijnej bardziej znaczącej niż prosowieckie kukły z Kabulu. Jesienią 1997 roku, po zakończeniu pięcioletniej wojny domowej w Algierii, która pochłonęła życie nawet stu tysięcy osób w Algierii (a w Egipcie dziesiątek tysięcy), dżihadyści ponieśli klęskę, gdyż odcięli się od ludności. Tę zaś, z powodu swojego ekstremizmu religijnego, ostatecznie ekskomunikowali, nazywając tych ludzi apostatami lub niewiernymi z tego powodu, że nie wstępowali w ich szeregi. W konsekwencji dżihadyści uzasadniali ogólną masakrę pretekstem, że ich krew, „apostatów”, jest halal (dozwolona pod względem prawnym).

Już w owym okresie zbrojny dżihad dotknął Europę, lecz jako front wtórny: algierska wojna domowa przeniosła się do Francji za sprawą porwania w Marsylii samolotu Air France lecącego na trasie Algier–Paryż w 1994 roku oraz krwawych zamachów, szczególnie w paryskim metrze w 1995 roku. Ich celem było zmobilizowanie wsparcia dla dżihadu po drugiej stronie Morza Śródziemnego, wśród tysięcy Algierczyków mieszkających we Francji, w tym Francuzów algierskiego pochodzenia. Lecz także w tym przypadku ideologiczny ekstremizm oddalił od radykałów potencjalne grupy wsparcia wśród muzułmańskiej ludności. Odwróciła się ona od dżihadystów, co ułatwiło ich schwytanie i wyeliminowanie przez francuskie służby bezpieczeństwa.

Pod koniec tej pierwszej fazy dżihadyzmu nabrał konkretnych kształtów podwójny cel, który przeobrazi się w schemat działania politycznego w kolejnych dziesięcioleciach: należy jednocześnie zadać przeciwnikowi masowe straty, zaskoczyć go, zdemoralizować, ale także zmobilizować muzułmańskie masy i zgromadzić je jako „żołnierzy pod sztandarem Proroka” – zgodnie z tytułem manifestu, który wrzucił do sieci Ajman az-Zawahiri, przedstawiając w nim bilans i perspektywy dżihadyzmu. Jego zdaniem lessons learned pierwszej fazy dżihadu dowodzą, że masy nie poszły za awangardą fundamentalistyczną, a jej przemoc zwróciła się przeciwko niej samej, prowadząc do izolacji i klęski. Powodem jest fakt, że populacje muzułmańskie bały się stanąć naprzeciwko „bliskiego wroga” – tzn. państwa egipskiego, algierskiego itd. – wspieranego prze mocarstwo amerykańskie. Az-Zawahiri proponuje zatem skierować dżihad przeciwko Ameryce, którą nazywa „dalekim wrogiem” – tak powstanie druga faza dżihadu, w latach 1998–2005.

Bezpośrednie zaatakowanie Zachodu, obwinianego o przywodzenie do „bezbożności”, za pomocą śmiałej taktyki powinno przekonać muzułmańskie masy, że Ameryka to jedynie „kolos na glinianych nogach”, niezdolny do wspierania swoich sojuszników „apostatów”, którzy rządzą w krajach islamu – w ten sposób masy miały zyskać odwagę do powstania pod sztandarem dżihadyzmu. Az-Zawahiri nawiązuje do strategii „rycerzy” (arab. fursan) pierwotnego islamu, których mobilność pozwoliła im, mimo dysproporcji sił, pokonać ciężkie armie i zbiurokratyzowane imperia sasanidzkie oraz bizantyjskie. Wykorzystuje też załamanie w wojskowych doktrynach Zachodu na przełomie XX i XXI wieku – wielkie arsenały zachodnie są w całości przeznaczone do walki z nieistniejącym już ZSRR: czołgi, rakiety, pociski antyrakietowe i inne rodzaje broni. Okazują się zatem zupełnie nieskuteczne wobec samobójczych zamachów garstki dżihadystów indoktrynowanych, żeby szukać śmierci męczeńskiej, nagrodzonej na tamtym świecie, oraz dobrze przygotowanych do ataku z zaskoczenia, kiedy nie uwzględnia się różnicy między wojskowymi a cywilami, a terroryzm uznaje za „dozwolony”. Na poparcie tego twierdzenia w sposób rutynowy dżihadyści przytaczają werset 60 z sury 8 Koranu: „Przygotujcie przeciwko nim [niewierzącym], ile możecie sił i oddziałów konnicy...”

„Podwójna błogosławiona razzia” z 11 września 2001 roku na Nowy Jork i Waszyngton jednocześnie należy do dżihadyzmu tego typu, odtąd skierowanego przeciwko Zachodowi. Ataki nastąpiły po zamachach na ambasady amerykańskie w Kenii i Tanzanii w 1998 roku, a następnie na amerykański niszczyciel USS Cole w porcie w Adenie w 2000 roku. W proponowanej przez dżihadystów wizji historii, która streszcza się we władczym powtórzeniu gestu Proroka i jego następców, nawracających „mieczem i księgą” cały świat, razzia z „9/11” to współczesny remake pierwszychrazzia na Konstantynopol, prowadzonych aż do czasu, kiedy cesarstwo bizantyjskie, pierwowzór współczesnej Ameryki, w 1453 roku skapitulowało ostatecznie wobec końcowego ataku dżihadu. W ten sposób przywołuje on świat wyobrażeń, który sięga głęboko do historii islamu w jej wersji nauczanej w szkołach państw muzułmańskich – a celem jest zawładnięcie wyobraźnią wiernych, którzy się z nią identyfikują. Tłumaczy to egzaltację, która wybuchła w kręgach wykraczających daleko poza ograniczone środowisko aktywistów dżihadu. Az-Zawahiri wyjaśnił w swoim manifeście, że płaszczyzna medialna będzie pierwszym polem zwycięstwa w wojnie z Zachodem, a zamachy z 11 września, dostarczając niemal hollywoodzkiego spektaklu telewizjom całego świata, miały wpływ nadzwyczajny. Dla Stanów Zjednoczonych, które wierzyły, że potrafią manipulować afgańskim dżihadem, żeby zniszczyć ZSRR, był to bardzo gwałtowny zwrot, parafrazując amerykańskie wyrażenie their (halal) chicken came home to roost. 11 września 2001 roku był spóźnioną ceną do zapłacenia za „11/9” (1989 – upadek muru berlińskiego) – druga data wyznacza koniec XX wieku, zaś pierwsza przypada na początek XXI stulecia, wyzwanie dżihadystyczne zastąpiło zatem wyzwanie komunistyczne, a dramatyzmu temu procesowi nadaje zdumiewający zbieg okoliczności dotyczący odwrotności dat tych przełomowych wydarzeń.

Jednakże, mimo materialnego oraz symbolicznego sukcesu ataku, tak oczekiwana mobilizacja mas muzułmańskich nie nastąpiła – chociaż angielskie tłumaczenie Koranu stało się bestsellerem, a dawni lewicowi terroryści tam i ówdzie nawrócili się na dżihadyzm, w którym widzieli odtąd obietnicę antyimperializmu, przemalowanego z czerwonego na zielony. W rzeczywistości piętnastu Saudyjczyków i czterech innych Arabów z Bliskiego Wschodu, wysłanych przez Usamę Bin Ladena w samolotach, które uderzyły w bliźniacze wieże World Trade Center oraz w Pentagon – wychwalani w złotej legendzie dżihadystycznej hagiografii jako Magnificent Nineteen – pozostawało w oderwaniu, nie mieli związków z terytorium amerykańskim, nie byli tam zakorzenieni, nie posiadali grassroots ani rzeczywistego dostępu do mas, żeby je mobilizować. Podobnie było z organizacją Al-Ka’ida, której centralne dowództwo ukrywało się w grotach Tora Bora – dzięki gościnności talibów, w owym czasie kontrolujących Afganistan. Talibowie to zresztą spóźniony efekt uboczny antysowieckiego dżihadu, „wyprodukowany” przez CIA w latach 80. XX wieku. Pościg zorganizowany przez zachodnie armie po szoku 11 września wypędził Al-Ka’idę ze schronienia i częściowo rozbił jej siatki: chociaż Bin Laden był jeszcze w stanie organizować zamachy aż do 2005 roku w Londynie, były one mniej intensywnymi wariantami „podwójnej błogosławionej razzia” w Nowym Jorku i Waszyngtonie. W sumie przemoc ta okazała się bezproduktywna, nie zdołała zmobilizować mas muzułmańskich. Audiowizualny spektakl miał swoje granice, jego powtarzanie ograniczyło efekt zaskoczenia.

Podsumowując bilans porażki tych dwóch pierwszych faz dżihadyzmu, syryjski inżynier Abu Musab al-Suri, dawny współpracownik Bin Ladena, u którego zajmował się public relations, w styczniu 2005 roku opublikował w sieci tekst „Wezwanie do światowego muzułmańskiego oporu”. Z tego potężnego tomiszcza w języku arabskim można się dowiedzieć, że kluczowym polem bitewnym światowego dżihadu jest odtąd Europa. Stary Kontynent sąsiaduje ze światem islamu, rewolucja w ruchu lotniczym sprawiła, że znajduje się on o garstkę euro od Tunisu, Stambułu, Trypolisu czy Bejrutu. Zdaniem autora miliony młodych Europejczyków wywodzących się z imigracji muzułmańskiej są przyszłymi żołnierzami kalifatu. Al-Suri, przejechawszy w latach 90. XX wieku przez Francję, Hiszpanię i Londyn, zakłada, że integracja kulturowa się nie powiedzie z powodu kryzysu gospodarczego, bezrobocia i „islamofobii” przypisywanych Europejczykom ogółem. Co więcej, rozprzestrzenienie się ideologii salafickiej, rygorystycznej wizji islamu sunnickiego propagowanej i finansowanej przez alimów z petromonarchii Zatoki, która wychwala całkowity rozłam z wartościami Zachodu, demokracją, prawami człowieka lub równością płci, przygotowało idealny ideologiczny grunt do aktu terrorystycznego. W ten sposób Europa staje się „odpowiednim środowiskiem” geograficznym dla dżihadyzmu między światem muzułmańskim, którego konflikty wewnętrzne nie stanowią głównej stawki w uniwersalnych oczekiwaniach, a Stanami Zjednoczonymi, które są zbytnio oddalone i zbyt silne pod względem wojskowym.

Ta trzecia faza dżihadu opiera się na organizacji w formie siatek, czemu sprzyja istnienie w niektórych ludowych dzielnicach grup krewnych, tworzenie się grup w więzieniach, a także niesłychana popularność stron internetowych z filmami wideo – YouTube powstał miesiąc po ukazaniu się w sieci „Wezwania”, później doszło do rozkwitu portali społecznościowych, coraz bardziej twórczych aplikacji wykorzystywanych do indoktrynacji i rekrutacji, a wszystko to unikając uwagi służb bezpieczeństwa. Od końca 2010 roku: wybuch Arabskiej Wiosny w krajach bliskich Europie, a następnie rozkład pewnych państw, w których wybuchła wojna domowa – w Libii, Syrii i przede wszystkim w Jemenie, lecz także tam, gdzie strefy niebezpieczne mnożą się w Sahelu, na południu Tunezji, na Synaju – wszystkie te czynniki tworzą pole bitewne do treningu wojskowego i indoktrynacji dżihadystycznej. Stanowią także ucieleśnienie walczącej utopii, w której humanitarne doktryny przyjścia z pomocą współwyznawcom prześladowanym przez reżim w Damaszku, łączą się z millenarystycznymi oczekiwaniami na przyjście Mesjasza na ziemię Asz-Szam (czyli Lewantu), karmionymi przez proroctwa obficie czerpiące z korpusu salafickiego. Kulminacją są aspiracje do męczeństwa.

Chociaż to zjawisko dotyka całą Europę, we Francji jego przejawy są jednak najgłębsze i najbardziej radykalne, od „założycielskiego aktu terrorystycznego”, którym była masakra dzieci ze szkoły żydowskiej w Tuluzie i ich nauczycieli, dokonana przez francuskiego Algierczyka Mohameda Meraha 19 marca 2012 roku – pięćdziesiąt lat po podpisaniu rozejmu w algierskiej wojnie o niepodległość. Od tego czasu doszło do innych aktów terroru: zabójstwa w styczniu 2015 roku dokonanego w siedzibie tygodnika „Charlie Hebdo” i supermarkecie Kasher, aktu terroryzmu w listopadzie 2015 roku na Stadion Francji i w Bataclan, zabicie białą bronią policjanta i jego towarzyszki w ich domu w czerwcu 2016 roku. Świadczą one o tym, że szczególnym celem dżihadystów jest Francja. Badanie czynników politycznych i społecznych, kulturowych, psychologicznych i religijnych nie tylko dlatego jest ważne, żeby sprostać wyzwaniu, wobec którego w sposób niezwykle ostry stanęła współczesna Francja w wojnie z dżihadyzmem. To także propozycja wzorca interpretacji mającego wartość ogólną, a służącego przemyśleniu kryzysu cywilizacji, który w naszym wieku wybuchł głośno i brutalnie.

Flash Infos, „Komunikat o błogosławionym ataku na Paryż przeciwko Francji krzyżowców”, 2 safar 1437 [15 listopada 2015 roku; tłumaczenie verbatim]

W imię Boga Miłosiernego i Litościwego

Allah Najwyższy rzekł: „...a oni myśleli, że twierdze obronią ich przed Bogiem. Lecz przyszedł do nich Bóg ze strony, z której oni się go nie spodziewali i rzucił w ich serca przerażenie. Niszczą oni swoje domy swoimi rękami i rękami wiernych. Bierzecie więc sobie z tego pouczenie, o ludzie, którzy posiadacie jasne spojrzenie!” (K 59:2)[1].

W błogosławionym ataku, który Allah ułatwił, grupa wierzących żołnierzy Kalifatu, któremu Allah dał potęgę i zwycięstwo, wzięła na cel stolicę obrzydliwości i perwersji, tę, która niesie sztandar krzyża w Europie, Paryż.

Grupa, porzuciwszy swoje tutejsze życie, udała się do swojego wroga, szukając śmierci na ścieżce Boga, chroniąc swoją religię, swojego proroka i swoich bliskich, i chcąc upokorzyć swoich wrogów. Oni byli szczerzy wobec Allaha, za takich ich uznajemy. Allah zadał cios ich rękoma i rzucił obawę w serca krzyżowców na ich własnej ziemi.

Ośmiu braci noszących pasy z ładunkami wybuchowymi i karabiny szturmowe wzięło na cel i uderzyło w z góry wybrane miejsca w sercu stolicy Francji: Stadion Francji w czasie meczu dwóch państw krzyżowców, Francji i Niemiec, na którym był obecny idiota Francji François Hollande, Bataclan, w którym setki bezbożnych zebrały się na święcie perwersji, jak i inne cele w X, XI i XVIII dzielnicach, i to wszystkie jednocześnie. Paryż zadrżał pod ich stopami, a jego ulice stały się dla nich zbyt wąskie. Bilans tych ataków to minimum dwustu krzyżowców zabitych i jeszcze więcej rannych, a chwała i zasługa należą do Boga.

Allah ułatwił naszym braciom i przyznał im to, na co mieli nadzieję (męczeństwo), kiedy wyczerpali amunicję, zdetonowali swoje pasy z ładunkami wybuchowymi wśród tych bezbożników. Niech Allah przyjmie ich do grona męczenników i pozwoli nam do nich dołączyć. Francja i ci, którzy idą jej drogą, muszą wiedzieć, że są głównymi celami Państwa Islamskiego i nadal będą czuć odór śmierci za to, że stanęli na czele krucjaty, za to, że ośmielili się obrażać naszego proroka, przechwalali się zniszczeniem islamu we Francji i uderzali w muzułmanów na ziemi Kalifatu ze swoich samolotów, które w niczym im się nie przysłużyły na cuchnących ulicach Paryża. Ten atak to dopiero początek burzy i ostrzeżenie dla tych, którzy chcą się zastanowić i wyciągnąć lekcję.

Allah jest najwyższy.

„Potęga należy do Boga, do Jego Posłańca i wiernych. Lecz obłudnicy tego nie wiedzą” (K 63:8).

Paryż, Saint-Denis,środa 13 listopada 2015

W piątek 13 listopada 2015 roku komando zabójców związanych z Da’isz, organizacją Państwa Islamskiego, zalało krwią Paryż, zaledwie dziesięć miesięcy po tragedii 7–9 stycznia w siedzibie „Charlie Hebdo” i w supermarkecie Hyper Cacher przy Porte-de-Vincennes. W reakcji na to hasztag #jesuisParis opanował sieci społecznościowe, podobnie działo się z hasztagiem #jesuisCharlie na początku tego samego roku, a przez cały świat przetoczył się potężny ruch wsparcia. Budynki ozdabiano trzema kolorami, a remiks Marsylianki pobrzmiewał od Stanów Zjednoczonych do Australii.

W Saint-Denis, mieście z symbolem 93, nekropoli królów francuskich, niegdyś witrynie partii komunistycznej, a dzisiaj stolicy islamu we Francji, nieudany atak wymierzono w Stadion Francji oraz osiemdziesiąt tysięcy widzów towarzyskiego meczu Francja–Niemcy, w tym prezydenta François Hollande’a. Trzech terrorystów wysadziło się poza murem, zabijając poza sobą tylko jednego przechodnia. Pięć dni później policja wygarnęła i unieszkodliwiła komando z odrażającego budynku o rzut kamieniem od bazyliki, siedzibie squotów, w którym mieszkają obok siebie handlarze narkotyków i nielegalni imigranci, według informacji z Rabatu.

Nazajutrz dzięki odciskom papilarnym nafaszerowane kulami ciało zidentyfikowano jako domniemany mózg zamachów Belga pochodzenia marokańskiego Abdelhamida Abaaouda, alias Abu Omar al-Belgiki (Abu Omar Belg) lub al-Soussi (od Souss, berberskiego obszaru na południu Maroka). Dawny włamywacz, recydywista, syn jednego z prosperujących sklepikarzy pochodzących z tego regionu, którzy posiadają hanut, czyli detaliczne sklepiki w całej Europie, osiedlił się w Molenbeek-Saint-Jean, popularnej brukselskiej komunie uważanej za wylęgarnię dżihadu w państwach frankofońskich. Od swojego pobytu w Syrii w 2013 roku stał się bohaterem gore, trudnych do zniesienia filmów wideo, rozpowszechnianych przez Da’isz w sieciach społecznościowych.

Pozostali zidentyfikowani zabójcy byli dziećmi imigrantów algierskich lub marokańskich, urodzonymi i wykształconymi we Francji lub w Belgii. Niektórzy z nich błyskawicznie się zradykalizowali. Jednym z tych, którzy zdetonowali swoje kamizelki wybuchowe na obrzeżach Stadionu Francji, do którego nie zdołali przeniknąć, jest dwudziestoletni Bilal Hadfi. Zdjęcie na Facebooku pokazuje go w 2014 roku, jak sączy koktajl z alkoholem na brzegu basenu, w slipkach kąpielowych. Był on zresztą kompulsywnym palaczem jointów. Dwudziestosześcioletnia Hasna Ait Boulahcen, kuzynka Abaaouda urodzona w Clichy, jako bardzo młoda dziewczyna po oddzieleniu od rodziców była umieszczana w rodzinach zastępczych. Pijąca wódkę bywalczyni dyskotek, maluje się i bawi jeszcze kilka miesięcy przed umieszczeniem na swoim koncie na Facebooku zdjęcia w pełnej zasłonie. Następnie ponosi śmierć w zdobytym przez policję 18 listopada budynku w Saint-Denis.

Samy Amimour, pochodzący z algierskiej Kabylii, wywodzi się z mało religijnej rodziny berberskiej, w której istnieje jednak silna tożsamość berberska i która jest znana w sieci wspólnotowej w Drancy, w Seine-Saint-Denis, gdzie mieszka i przez ponad rok pracuje jako kierowca autobusu. W tym środowisku kierowców RATP, z których wielu rekrutuje się z ludowych dzielnic, odkąd pojazdy są obrzucane kamieniami, wpływ „fundamentalistycznego” islamu jest odtąd bardzo widoczny i stanowi przedmiot dyskusji. Amimour zaczął uczęszczać do meczetu salafickiego w Blanc-Mesnil, następnie porzucił pracę i zaczął się pojawiać wśród ochotników na wyjazd do Jemenu, a ostatecznie znalazł się w szeregach Państwa Islamskiego w Syrii. To jeden z morderców z Bataclan, który przed zabiciem swoich ofiar grał z nimi w kotka i myszkę, niewzruszony jakby likwidował awatary w grze wideo.

Dwóch członków bractwa z Brukseli, Brahim i Salah Abdeslam, prowadzili kawiarenkę w Molenbeek, zamkniętą przez władze dziesięć dni przed 13 lipca z powodu handlu marihuaną. Jeden z nich ginie, wysadzając się, a drugi, przerzucony do Belgii nazajutrz po zamachach, ucieka i w chwili pisania tych słów nadal przebywa na wolności [został schwytany przez policję 16 marca 2016 roku, obecnie trwa proces – przyp. tłum.].

Poza tymi zabójcami, czystymi produktami francuskich i belgijskich dzielnic ludowych, których wywodzące się spośród imigrantów rodziny uwierzyły w integrację oraz awans społeczny, wśród autorów zamachów znajdujemy osoby w chwili pisania tych słów niezidentyfikowane. Przybyły one do Francji, wykorzystując falę uchodźców, uciekających z Syrii do Europy. Jesteśmy w samym sercu stworzonej przez Państwo Islamskie mieszanki dżihadu praktykowanego w Lewancie, którego skrajne przemoc i bestialstwo przekazuje się w rzeczywistym czasie w Internecie, i świata zdegradowanych dzielnic, ogniska przyszłych wojen domowych i religijnych, dzięki przejściu do aktu terrorystycznego.

„Błogosławiona razzia”, jak Państwo Islamskie nazywa masakry z 13 listopada w arabskiej wersji komunikatu przedstawionego na początku książki, uderzyły w paryżan demokratycznie, niezależnie od ich pochodzenia. Świadczą o tym: przypadkowa strzelanina w ogródkach kawiarni i restauracji paryskich dzielnic o dużym odsetku imigrantów lub potomków imigracji oraz rzeź w Bataclan, a także systematyczne korzystanie z kamizelek wybuchowych, na wzór zamachów samobójczych popełnianych na Bliskim Wschodzie. Z kolei zabójstwa ze stycznia oraz te popełnione w marcu 2012 roku przez Mohameda Meraha w Tuluzie i Montauban były wycelowane szczególnie w Żydów, wojskowych oraz policjantów muzułmańskiego pochodzenia uznawanych za „apostatów” oraz w dziennikarzy, napiętnowanych przez dżihadystów etykietką „islamofobów”.

Jeśli te ataki wpisują się w tę samą strategię, której celem jest rozpętanie w Europie, uznawanej przez ideologów z Państwa Islamskiego za miękkie podbrzusze Zachodu, wojny wszystkich przeciwko wszystkim, która ma zniszczyć Stary Kontynent i wprowadzić tam „kalifat”, to zabójstwa z listopada 2015 roku świadczą o zmianie, poprzez zróżnicowanie ofiar. Ta ewolucja stanowi kluczowy element do zrozumienia ofensywy tej mgławicy dżihadystów „trzeciego pokolenia” przeciwko światu, Europie i szczególnie Francji, jak i do zrozumienia motywacji jej członków.

Zaproponowane na kolejnych stronach perspektywiczne ujęcie tych zbrodni prowadzi do postawienia sobie pytania, czy ci młodzi mężczyźni (i kobiety), którzy je popełniają, są świadomi tego, co się dzieje na poziomie globalnym. Czy też, wręcz przeciwnie, listopadowe zamachy ujawniają, paradoksalnie, upadek precyzyjne zaplanowanego terroryzmu, który przekazuje wykonanie zamachów sieciom aktywistów wywodzących się z imigrantów, bardzo brutalnych, lecz mało wyrafinowanych. Zobaczymy, jak ten model różni się od starannie zaplanowanego przez organizację centralną schematu dżihadyzmu z poprzedniego pokolenia, którego najlepszym ucieleśnieniem jest Al-Ka’ida, a punktem kulminacyjnym 11 września 2001 roku. Czy bandyci Abaaoud i Abdeslam, gangster Coulibaly oraz recydywiści Merah, Nemmouche i Kouachi, o których niskim poziomie intelektualnym świadczą ich obraźliwe komunikaty, naprawdę są przywódcami „armii dżihadu”, z którą Francja pozostawałaby w stanie „wojny”, ujmując to słowami François Hollande’a przed Kongresem? Czy istnieje odpowiednie dokładniejsze określanie stawek w tej grze, ryzykując nieadekwatną odpowiedź, sprzyjającą pułapce, jaką na Europę zastawiło Państwo Islamskie?

Terror – który w 2015 roku osiągnął apogeum – poza wywołaniem przerażenia ma w efekcie „doprowadzić do zdziczenia” (tawahhusz) „bezbożne” społeczeństwo, podzielone na getta wyznaniowe, sprawić, że to społeczeństwo pogrąży się w wojnie domowej pomiędzy poszczególnymi wyznaniami. Ta apokaliptyczna i oniryczna wizja dżihadystów karmi się fantazją o możliwej rekrutacji wśród ich współwyznawców, którzy mieliby uznać się za ofiary „islamofobii”, wzbudzanej z kolei przez zbrodnie popełniane przez islamistów, tym bardziej gotowych do zjednoczenia się pod sztandarem ociekającym krwią.

Z tego punktu widzenia masakry z 13 listopada różnią się od tych z 7–9 stycznia. Wielkie marsze z 11 stycznia, najważniejsze w historii Francji, pokazały, że społeczeństwo nie zgadza się na wciągnięcie w autodestrukcyjną spiralę, którą próbuje rozpętać Państwo Islamskie. Lecz hasło #jesuisCharlie niesie w sobie dwuznaczność – analizowaną szczegółowo w ostatnim rozdziale książki – odsuwającą od manifestacji pewne grupy wsparcia, szczególnie muzułmanów, którzy postrzegają w nich aprobatę dla zniesławiających karykatur Proroka, a nie solidarność z ofiarami braci Kouachi i Amedy Coulibaly’ego.

Całkiem inaczej działo się po 13 listopada. Mimo oświadczenia wyrażonego w komunikacie Państwa Islamskiego przedstawionym powyżej verbatim w niepoprawnym języku francuskim osoby średnio wykształconej, przechwalającej się, że „błogosławiona razzia” spowodowała śmierć „minimum 200 krzyżowców”, wiele celów nie miało żadnego związku z krucjatą ani nawet z chrześcijaństwem, które dostarczyły do tego pretekstów. Jeśli Paryż został napiętnowany za „niesienie sztandaru krzyża w Europie”, to wyrażenie nie wydaje się trafne w stosunku do dzielnic X i XI. Według słów współczesnego arabisty i historyka Pierre’a-Jeana Luizarda:

W zaatakowanych dzielnicach można zobaczyć młodych, z papierosem i szklaneczką w ręku, współżyjących z tymi, którzy chodzą do meczetu. Właśnie to zamierza zniszczyć PI (Państwo Islamskie), popychając społeczeństwo francuskie do kryzysu tożsamościowego [...], aby jeden traktował drugiego już nie w zależności od tego, co ten myśli lub kim jest, lecz zgodnie z jego przynależnością tożsamościową.

Starając się uzasadnić zbrodnię, w komunikacie Państwa Islamskiego osoby przebywające w Bataclan przedstawiono jako zgromadzenie „bezbożnych” na „święcie perwersji”. W doktrynie muzułmańskiej idolatria jest karana bezwarunkową śmiercią, nawet jeśli tekst arabski (Koran) miał inne konotacje. „Bezbożnicy” są tu określeni jako muszrikun, ci, którzy łączą Boga Jedynego z innymi bóstwami, a koncert to „orgia prostytucji” (hafla ahir fadżira). Dyskwalifikacja w terminach moralnych, przesadna w przypadku koncertu rockowego i przekonująca jedynie dla najbardziej sfanatyzowanych, przywołuje na myśl sceny zabijania homoseksualistów zrzucanych z dachów budynków w Rakce i Himsie i następnie wrzucone do sieci przez Państwo Islamskie w formie budujących filmów wideo, jakby trzeba było nagle przenieść do Paryża zwyczaje rządzące „kalifatem”.

W ogóle nie wiadomo, jaki wpływ mogłaby mieć podobna retoryka na muzułmanów we Francji, których Państwo Islamskie chciałoby wciągnąć w swoje akty przemocy. Przeciwnie, w okresie, który nastąpił po aferach Meraha i Kouachi–Coulibaly, nie zaobserwowano tysięcy lajków na Twitterze lub Facebooku. O ile dżihadosfera, zgodnie z przypuszczeniami, zareagowała entuzjastycznie, to w wielu deklaracjach środowisk muzułmańskich, które Państwo Islamskie spodziewało się przeciągnąć na swoją stronę, określono je jako najgorszego wroga. W tym duchu wypowiedział się 33-letni Tarek, naoczny świadek nieudanego ataku na Stadion Francji, który oświadczył prasie: „W stanie wojny Francja może liczyć na swoje przedmieścia”.

Jest prawdą, że we Francji nagle pojawiły się sceny rodem z wojny domowej, przywodzące na myśl Izrael, Liban, Palestynę, Syrię lub Irak, które dotychczas gościły jedynie na ekranach. Czy Państwo Islamskie zdoła rozniecić konflikt, na który liczy? Czy można uściślić, jak to uczynił François Hollande po zamachach w czasie swojego publicznego przemówienia do parlamentarzystów zebranych w Wersalu: „Akty, do których doszło w piątek wieczorem w Paryżu i na Stadionie Francji, to akty wojny. Dokonała ich armia dżihadystów, którzy walczą z nami, ponieważ Francja jest krajem wolności, ponieważ Francja jest ojczyzną praw człowieka”?

Używając, w kontekście dotychczas niespotykanym, wyrażenia „armia dżihadystów”, które zakłada, że reprezentuje ona prawdziwe państwo, prezydent Republiki w dziwny sposób wsparł pretensje Państwa Islamskiego. Walka z Państwem Islamskim w Syrii i Iraku wymaga dużego nakładu środków militarnych, szczególnie marynarki i lotnictwa. Lecz walka prowadzona na terytoriach Francji i Belgii należy w pierwszym rzędzie do policji. Następnie konieczna jest umiejętność analizy terytorium europejskiego, na którym zachodzi to zjawisko i powiązanie go z mutacjami międzynarodowego dżihadyzmu, od jego pierwszego pojawienia się w Afganistanie w latach osiemdziesiątych, poprzez Al-Ka’idę i 11 września. Jeśli nie rozumiemy genezy francuskiego dżihadu, skazujemy się na krótkowzroczność polityczną, jak w przypadku, o tak!, horyzontu umysłowego większości klasy przywódczej. Dżihadyzm obnaża jej pustkę, a wyborcy dokonują sankcji przy urnach, głosując w coraz większym stopniu na skrajną prawicę.

Zaledwie emocje spowodowane masakrami 13 listopada przestają być jedynym tematem aktualności, przed szkołami przekształconymi w punkty wyborcze pojawiają się plakaty wyborcze na wybory regionalne w grudniu 2015 roku. Sondaże dostępne w chwili pisania tych słów pokazują zwiększone poparcie dla Frontu Narodowego, szczególnie w północnym Pas-de-Calais-Pikardii oraz Prowansji-Alpach-Lazurowym Wybrzeżu, dwóch regionach, w których podczas przygotowywania Passion française (Gallimard, 2014), wskazywałem na głębokie podziały etniczno-religijne w tkance społecznej.

W tym znaczeniu masakry z listopada 2015 roku działają jako zapłon i stają się jasne jedynie w odpowiednim kontekście. Komunikat domagający się „błogosławionej razzia”, który otwiera te strony, ma znaczenie jedynie jako odzwierciedlenie całościowej wizji świata, którą należy koniecznie rozszyfrować, w wielości jej wymiarów. Uwagi zamieszczone poniżej, odtworzone verbatim, opublikowane w sieci w 2015 roku i rozpowszechniane w sieciach społecznościowych sympatyków Państwa Islamskiego/Da’isz pod tytułem „Jak przetrwać na Zachodzie? Poradnik bojownika dżihadu 2015”, są wstępem.

Prawdziwa wojna nasila się w sercu Europy. Przywódcy bezbożnych kłamią bez przerwy w mediach, twierdząc, że my, muzułmanie, wszyscy jesteśmy terrorystami – więc my to zdementowaliśmy, chcemy być spokojnymi obywatelami. Lecz oni przyparli nas do muru i zmusili do radykalizacji – i to będzie przyczyna ich klęski i podboju Rzymu.

Ci, którzy posiadają media, mieli w Europie i na Zachodzie swój przyczółek od tysiąca lat, oni nie chcą, aby islam tam powstał! Pragną zachować swój autorytet, swoją rozwiązłość, swoje wino i swoje pieniądze i nie chcą tego stracić. Robią kampanię medialną kosztem miliardów dolarów, żeby skończyć z Państwem Islamskim na Bliskim Wschodzie, i zatrzymać pochód prawdziwego islamu na Zachodzie [...]. Dla dwóch obozów to stawka życia i śmierci, gdyż tylko jeden przetrwa. Muhammad (pokój mu), ostatni posłaniec Allaha, obiecał nam zwycięstwo i ostateczny podbój stolicy Europy, Rzymu, lecz dopiero po tym, gdy zdobędziemy Persję (Iran).

W ummie (społeczności) proroka Muhammada (pokój mu) zostaliśmy nauczeni, aby walczyć fizycznie w obronie naszej religii i nas samych, tam, gdzie jesteśmy na świecie. Jeśli nie zgadzasz się z tą zbrojną obroną i jesteś pacyfistą, pamiętaj, że zostaniesz uwięziony za twoją religię teraz lub w przyszłości, i zapytaj siebie samego, czy będziesz w stanie zachować twój iman (wiarę). Ci, którzy wcześniej przechodzą do ofensywy, nauczą się reagować we wszystkich okolicznościach, i jest bardziej możliwe, że otrzymają status męczennika (szahada) niż długi wyrok więzienia...

PROLOG

OD MARSZU BEURÓWDO „CHARLIE” I BATACLAN

.

W styczniu 2016 roku pierwsza rocznica masakr, których dokonali w Paryżu dżihadyści Chérif i Said Kouachi oraz Amedy Coulibaly, przypada zaledwie kilka tygodni po zamachach popełnionych 13 listopada w Saint-Denis i Bataclan. Do tych rzezi doszło po około dziesięciu latach po wielkich zamieszkach, które wstrząsnęły francuskimi dzielnicami ludowymi w październiku–listopadzie 2005 roku, a pięć lat po buntach arabskich z zimy 2010–2011 roku w Tunezji, Egipcie, Libii, Jemenie, Bahrajnie i w Syrii.

Zabójstwa, które zostały popełnione w styczniu 2015 roku w „Charlie Hebdo” i supermarkecie Hyper Cacher przy ulicy Porte-de-Vincennes oraz zabójstwa policjantów Ahmeda Merabeta i Clarissy Jean-Baptiste, wpisują się w niedawną i burzliwą historię. Jest to historia „wstrząsów tektonicznych”, jakich doznaje społeczeństwo francuskie, które już weszło w okres „retrokolonialny”, powrót Afryki Północnej wypchniętej z naszej historii i wstrząsy rewolucji świata arabskiego, od Afryki Północnej do Bliskiego Wschodu. Kulminacją wybuchu terroryzmu we Francji był ten francuski 11 września, na który odpowiedzią staje się hasło Je suis Charlie, podjęte przez manifestantów 11 stycznia. Ten moment stanowi kres serii zamachów zapoczątkowanych przez uderzenie Meraha w marcu 2012 roku. Ponowne pojawienie się dżihadu na terytorium Francji zaskoczyło siły bezpieczeństwa po szesnastu latach uznawania tej ziemi za swoiste sanktuarium. Przez cały 2015 rok dochodzi do kolejnych aktów.

Od udanego aresztowania dżihadysty podejrzanego o zaplanowanie zamachu na kościół w kwietniu 2015 roku do masakr w listopadzie w Paryżu i Saint-Denis, przez pierwszą dekapitację we Francji w czerwcu – wzorowaną na egzekucjach dokonywanych przez Państwo Islamskie w Syrii i Iraku – a następnie sierpniową strzelaninę, na szczęście nieudaną, w Thalys, dżihadyzm znajduje sobie miejsce na terytorium Francji. Kilkuset naszych rodaków dołącza do „kalifatu” w Lewancie i na początku 2016 roku ponad tysiąc pięćset osób właśnie tam wyjeżdża lub powraca. Większość z nich to dzieci postkolonialnej imigracji muzułmańskiej, lecz proporcja konwertytów, młodych chłopców oraz dziewcząt, kształtuje się jak jeden do trzech lub czterech.

Podobne liczby sprawiają, że ten niespotykany dotychczas terroryzm należy postrzegać jako objaw francuskiego niepokoju oraz niezdolności elit politycznych i gospodarczych do kontrolowania przekształceń zachodzących w społeczeństwie. Wybuch dżihadu, którego konsekwencją jest wprowadzenie salafizmu, model zerwania z wartościami Republiki i jej laicyzmem, nie jest zjawiskiem wyizolowanym. Sukcesy wyborcze Frontu Narodowego i zawojowanie internetu przez strony tożsamościowe i „konspiracjonistyczne”, których ideologiem i danym przez Boga przywódcą jest Alain Sorel, tworzą równoległe „rozłamy w społeczeństwie francuskim”, od blokowisk HLM[2] aż do przedmieść domków jednorodzinnych.

Te nowe linie podziału powstały we Francji w okresie dziesięciu lat, oddzielających zamieszki z jesieni 2005 roku od zamachów z roku 2015. Główną symboliczną stawką w tej rozgrywce jest młodzież urodzona na terenie Francji i wywodząca się z postkolonialnej imigracji. Właśnie wśród niej pojawiły się wzorce zachowań polegających na gwałtownych starciach ze społeczeństwem oraz jego instytucjami. Co nie znaczy, że wyraz polityczny aspiracji lub frustracji tych młodych do tego się ogranicza. Lecz te starcia, w całej różnorodności ich repertuaru, od zamieszek do dżihadu, zmieniają tych młodych w medialnych zakładników pewnej formy stygmatyzacji, która, jak zobaczymy, podsyca z kolei zbiorową psychozę „islamofobii”. Paradoksalnie, w tym dziesięcioleciu pojawił się także inny typ zachowania, o wiele bardziej masowy, który stanowi przeciwwagę agresji: ta młodzież dorasta do uczestnictwa obywatelskiego we Francji, co wyraża się jej udziałem w wyborach.

Po raz pierwszy od czasu, kiedy ludność imigracyjna pochodzenia muzułmańskiego zamieszkała we Francji, to pokolenie bierze tak znaczący udział w wyborach, nie tylko masowo udając się do urn wyborczych, lecz także wystawiając setki kandydatów. Wbrew swoim chęciom grupa ta przyczyniła się zresztą do zwycięstwa Nicolasa Sarkozy’ego w 2007 roku: ten dawny minister spraw wewnętrznych w czasie zdecydowanie stłumionych, wywołujących obawy zamieszek z 2005 roku, skorzystał z przesunięcia na swoją korzyść elektoratu skrajnej prawicy i odniósł łatwe zwycięstwo nad swoją rywalką spośród socjalistów Ségolène Royal, która, z kolei, korzystała z pełnego wsparcia nowych wyborców w dzielnicach ludowych.

I odwrotnie, mniejszy sukces François Hollande’a w 2012 roku opiera się na głosach ponad 80% wyborców, którzy określają się w sondażach jako „muzułmanie” i mobilizują się przeciwko jego przeciwnikowi i poprzednikowi i kontrowersyjnym wypowiedziom na temat migrantów czy muzułmanów.

Mimo siły tożsamości narodowej, opartej na mitach założycielskich jakobinów, później napoleońskich, które zresztą same były odziedziczone po monarchii absolutnej, w XX wieku we Francji doszło do silnych tarć społecznych. Przyczyniły się one do powstania jednej z najsilniejszych w Europie Zachodniej partii komunistycznych, wektor jednej z kontrkultur walki klasowej, przekształcając dzielnice ludowe w czerwone bastiony. Francuska Partia Komunistyczna, pełniąca w okresie apogeum swoich wpływów funkcję trybuna ludowego, który niesie ze sobą utopię świetlanej przyszłości komunizmu – zarządzając w życiu codziennym merostwami, związkami, ruchami młodzieżowymi oraz stowarzyszeniami charytatywnymi i zapewniając jednocześnie awans swoim kadrom – nie przetrwała gwałtownych zmian z minionego dwudziestopięciolecia.

Koniec społeczeństwa przemysłowego, pracy na zmiany i silnego ruchu związkowego oraz jednoczesne pojawienie się masowego bezrobocia i sektora usług, sprzyjającego inicjatywie indywidualnej ze szkodą dla więzi solidarności, które zrodził zawód robotnika mało wykwalifikowanego, zniszczyły wpływy „partii pracujących”. Młodzi bezrobotni, pracujący „na czarno” lub zajmujący się różnego rodzaju handlem, liczni w pokoleniu wywodzącym się z imigracji oraz w „rodzimych” francuskich warstwach ludowych, nie mogli się już w tym dłużej odnaleźć.

W zamian równolegle rozwinęły się dwa typy kontestującej mobilizacji: tożsamościowy nacjonalizm skrajnej prawicy i odpowiadający mu nacjonalizm muzułmański. Podobnie jak niegdyś Francuska Partia Komunistyczna, na równi propagują one silną utopię, która zaczarowuje ponurą rzeczywistość społeczną, roztaczając przed nią mit, w którym dzisiejsi poszkodowani będą jutrzejszymi triumfatorami. W tej „świetlanej przyszłości” nowego rodzaju, czerwoną flagę zastąpiła brunatna flaga partii autorytarnych lub zielony sztandar Proroka. Konflikty, niedawno standardowo opisywane jako walka klas, nie przeciwstawiają już sobie proletariatu i burżuazji, lecz stawiają, zdaniem jednych, „Francuzów” naprzeciwko „imperium światowego” (reminiscencja spisku judeo-masońskiego z lat 30. XX wieku) oraz imigrantów. Natomiast zdaniem innych stawiają „muzułmanów” przeciwko kuffar (niewierni – arabski termin koraniczny).

Te dwie wizje świata ponownie definiują przynależność grupową, więzy solidarności oraz nieprzyjaźni według kryteriów, które nie wydają się już być społecznymi, nawet jeśli na płaszczyźnie faktów posiłkują się jakimś uczuciem lub obsesją deklasacji. Wyobrażeniowa społeczność, do której odwołują się jej zwolennicy, jest poprzeczna i heterogeniczna. Łączy się najpierw z moralnymi pewnikami traktowanymi jako zagrożone i z konstrukcją etyki zamiany, której miałoby być pozbawione instytucjonalne życie polityczne, złożone z kompromisów i zepsucia.

Obok Frontu Narodowego, który od swoich wyników w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku przechwala się, że jest „pierwszą partią Francji”, powstaje bardziej złożony aglomerat, którego w retoryce Frontu w ogóle się nie dostrzega. Dotyczy to inicjatyw, takich jak Manif pour tous (Manifa dla Wszystkich), które wyprowadziły na ulicę bardziej umiarkowany elektorat, protestujący przeciwko prawu dopuszczającemu małżeństwa homoseksualne, przegłosowanemu przez lewicową większość w 2014 roku. Dotyczy to też mgławicy, która pojawiła się w internecie i jest znana pod przydomkiem „faszosfery”. Radykalne partie tożsamościowe, które w sieci nawołują do połączenia się wszystkich „rdzennych Francuzów” przeciwko „muzułmańskiej inwazji”, figurują tam obok ruchu „konspiracjonistycznego”, zmierzającego do zmobilizowania konserwatystów przeciwko „syjonizmowi” potomków „Galów” i „niedawnych Francuzów”.

Po stronie „islamskiej” również funkcjonują liczne rozłamy pokoleniowe, społeczne i polityczne. Wiele grup rywalizuje o zdobycie hegemonii w populacji szacowanej na około 8% mieszkańców Francji oraz o możliwość ustrukturyzowania jej jako „społeczność”, którą definiowałyby bariery religijne i kulturowe. Ta populacja jest młodsza i uboższa niż przeciętni Francuzi, jednak charakteryzuje ją szybki przyrost demograficzny. Zaczyna się też zwiększać jej liczebność, i to jest nowe zjawisko, z powodu strumienia konwersji wśród młodzieży z warstw ludowych i drobnomieszczańskich „rdzennych” Europejczyków.

Obecnie i w niedalekiej przyszłości grupa ta stanowi znaczącą stawkę społeczną oraz ważną grupę wyborczą. Jest jednakże mało prawdopodobne, aby mogła ona odzwierciedlać ten zjednoczony front, na którym zajadle pracują islamistyczni przedsiębiorcy polityczno-religijni, budując wyznaczniki granicy kulturowej, które od końca lat 80. XX wieku sięgają od noszenia hidżabu przez kobiety do szacunku dla rzeczy halal (zakazanych) lub zakazu małżeństw homoseksualistów.

Wśród tych „przedsiębiorców” w latach 80. XX wieku pojawiła się organizacja UOIF (Unia Organizacji Muzułmańskich Francji, Union des organisations islamiques de France), wywodząca się spośród Braci Muzułmanów, głównego międzynarodowego nurtu fundamentalizmu politycznego. Przeważający aż do połowy pierwszego dziesięciolecia XXI wieku i kontrolowany przez „Maghrebczyków”, arabskojęzycznych, urodzonych i wykształconych w Afrycie Północnej lub w Lewancie, uczynił walkę o możliwość noszenia hidżabu w szkołach swoim koniem bitewnym.

Wydaje się, że UOIF, tracący żywotność od ustawy z 2004 roku, zakazującej noszenia ostentacyjnych symboli religijnych, i od zamieszek z 2005 roku, jest odtąd pokonany w walce na idee i symbole islamu przez ruch salaficki. Ta „fundamentalistyczna” wizja religii muzułmańskiej tworzy wielką narrację promującą apartheid kulturowy w stosunku do „bezbożnego” społeczeństwa. Jest ona popularna głównie wśród dzieci z dzielnic odrzuconych, w których islam stał się normą, mnożąc ostentacyjne wyznaczniki religijne w tkance społecznej, i habitus brzemienny w skutki dla ich mieszkańców.

Te dwa nurty narzucają reguły i zakazy oraz budują wyobrażenia świata podejrzliwe wobec istniejącej już francuskiej tożsamości. Do tego należy dodać nurty, których bardziej wyraźnym celem jest uczestnictwo w wyborach, wśród nich najbardziej skuteczna jest UAM 93 (Unia Stowarzyszeń Muzułmańskich 93), która broni strategii lobby wyznaniowego w Seine-Saint-Denis, zdaniem jej przewodniczącego – pierwszym departamencie we Francji z większością muzułmańską. W czasie wyborów do rad miejskich w 2014 roku UAM 93 zamierza uniemożliwić mieszkańcom ludowych osiedli głosowanie na socjalistów, wręcz starając się ich namówić do przejścia na prawą stronę.

Tę przepychankę wspomaga jeszcze obecność islamistycznych organizacji w Manifie dla Wszystkich oraz wynikające z tego nakazy pewnych imamów, aby ukarać przy urnach socjalistów, „oznaki zepsucia na ziemi”, za dopuszczenie małżeństw homoseksualistów. Jeśli sami wierni w wyborach prezydenckich i legislacyjnych 2012 roku opowiedzieli się większościowo po stronie lewicy, zasadniczo według kryteriów przynależności społecznej, od 2014 roku elektorat lewicy zmalał, częściowo z powodu trwającego kryzysu gospodarczego, lecz także dlatego, że wszedł w konflikt z wartościami moralno-religijnymi.

Jednakże dynamika mobilizacji młodzieży wywodzącej się z imigracji postkolonialnej nie ogranicza się do alternatywy między przynależnością społeczną, która zbliża ją do lewicy, a afirmacją etniczno-religijną, która z kolei popycha ją w stronę prawicy. Od upadku partii komunistycznej klasy ludowe jako całość przestają oddawać swoje głosy na lewicę i pozwalają się wciągnąć w spiralę głosowania tożsamościowego skrajnej prawicy. W 2015 roku Front Narodowy to pierwsza partia, na którą zamierzają głosować robotnicy. Od wyborów legislacyjnych w 2012 roku można zresztą powiedzieć, że niektórzy kandydaci wywodzący się z imigracji postkolonialnej odwołują się do niej, nawet wręcz do wszechświata mentalnego Alaina Sorala lub Dieudonné, podczas gdy inni przejmują w części retorykę islamistyczną.

Wejście tej młodzieży w politykę to dziedzictwo historii dłuższej niż tylko jej losy w dziesięcioleciu 2005–2015. Ta chronologia sięga do mitu założycielskiego „Marszu na rzecz Równości i Przeciwko Rasizmowi”, określonego przez prasę jako Marsz Beurów (Marche des Beurs) z jesieni 1983 roku, pierwszej próby zademonstrowania swojej tożsamości, podjętej przez ten nowy składnik francuskiej populacji. Marsz odbył się w dwadzieścia lat po uzyskaniu niepodległości przez Algierię – był to okres konieczny, aby pokolenie urodzonych już we Francji dzieci algierskich rodziców osiągnęło wiek dojrzały.

Marsz wychodzi z zamieszkanych głównie przez Algierczyków dzielnic północnej Marsylii, przemierza kraj jak procesja, przechodząc przez Lyon i Roubaix, naznaczając rozproszone terytorium, z którego elementy miałby zebrać – algierską neo-Francję z ludowych blokowisk – lustrzane odbicie nieistniejącej już Algierii francuskiej, na cmentarzysku między cesarstwem francuskim a tym, co stanie się erą retrokolonialną. Marsz Beurów zakończył się w Paryżu 3 grudnia 1983 roku wręczeniem François Mitterrandowi w Pałacu Elizejskim postulatu z żądaniem udziału w polityce. Ta inicjatywa wyszła od dzieci algierskiego FLN (Frontu Wyzwolenia Narodowego). Kiedy prezydent był ministrem spraw wewnętrznych, 5 listopada 1954 roku po Czerwonych Wszystkich Świętych[3] zadeklarował w odniesieniu do tej organizacji: „jedyne negocjacje to wojna”.

Początkowo marsz odwoływał się do uniwersalnych idei, z których jego uczestnicy czuli się wyzuci, chodziło tu szczególnie o nadużycia policyjne w czasie „gorących pór letnich”, związane z „oskarżeniami o występki za wygląd”, co spowodowało kilka ofiar śmiertelnych w czasie kontroli tożsamości lub interwencji. Poza tym ujawnionym żądaniem, sama nazwa Marsz Beurów dobitnie pokazuje, że na francuskiej scenie pojawia się pewne etnopokolenie.

„Jedynymi negocjacjami” ze strony gospodarza Pałacu Elizejskiego, parafrazując jego własne słowa z 1954 roku, będzie podstęp. Zamiast sprzyjać wstępowaniu tych młodych do partii politycznych, których hybrydyzacja – jej ilustracją jest użyte przez nich samych na określenie własnego ruchu słowo z języka potocznego[4] – mogłaby im zagwarantować lepszą integrację i asymilację ze społeczeństwem francuskim, ich rolę ograniczono do roli publiczności w politycznym spektaklu pewnego stowarzyszenia antyrasistowskiego.

Podstęp Mitteranda ma dwojaki cel: doprowadzić do jak najszerszego zjednoczenia ruchu wśród młodzieży, aby zaszkodzić w ten sposób skrajnej prawicy, której dojście do głosu podzieli ruch prawicowy i pozwoli na reelekcję prezydenta w 1988 roku. Lecz Mitterand pragnie też, żeby specyficzne żądania uczestników marszu, szczególnie odwołania propalestyńskie, których wyrazem stało się noszenie arafatek, rozwodniły się w ruchu antyrasistowskim o szerszym spektrum. Rolę animatora odgrywają w nim francuskie organizacje żydowskie pod egidą małej żółtej dłoni SOS Rasizm[5] i jej hasła „Nie ruszaj mojego kumpla”. Dalej zobaczymy, jak to makiaweliczne przekleństwo Mitteranda przetrwało do naszych czasów i zaostrza się do tego stopnia, że skrajna prawica sytuuje się dzisiaj w samym centrum francuskiego życia politycznego i jest w stanie zgarnąć całą stawkę, a marginalizacja dzieci muzułmańskiej imigracji otwiera drzwi dla salafizmu i dżihadyzmu.

Kolejne strony poświęcimy badaniu tej zmiany, dżihadu francuskiego, na terenie Francji od samego jej początku. Najpierw zobaczymy, jak w latach 2005–2012 dżihad dojrzewa, a jednocześnie dokonuje się niemal niedostrzeżone przekształcenie w głębi społeczeństwa.

Zamieszki na jesieni 2005 roku, rozpoczęte w Clichy-sous-Bois, które wyznaczają nadejście trzeciego pokolenia islamu we Francji, wybuchają w tym samym czasie, kiedy na Bliskim Wschodzie pojawia się trzecie pokolenie bojowników dżihadu w tekstach jego myśliciela Abu Musaba al-Suriego.

W reakcji na zamieszki władzę prezydencką na pięć lat obejmuje Nicolas Sarkozy, który zapożycza swoją logikę polityczną od skrajnej prawicy, i okres ten kończy się sprawą Meraha. To wydarzenie, któremu nie zdołały zapobiec służby wywiadowcze, staje się wyrazem połączenia obcej ideologii fundamentalistycznej przyniesionej przez sieci społecznościowe i nowej socjologii politycznej zradykalizowanego francuskiego salafizmu.

Następnie przeanalizujemy, jak François Hollande, beneficjent „głosów muzułmańskich” w czasie wyborów w maju 2012 roku, traci je gwałtownie z powodu ustawy o małżeństwach homoseksualistów, przeciwko której rozpętuje protest Manifa dla Wszystkich (katolicy i muzułmanie wspólnie opowiadają się za konserwatywnymi wartościami), lecz także z powodu pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego, który mocno uderza w przedmieścia.

Na tej sprzyjającej glebie dochodzi do erupcji francuskiego dżihadu, w społeczeństwie, w którym dzielnice ludowe tkwią w imadle między chwilowym apogeum wpływów Frontu Narodowego a przenikaniem salafizmu. Najbardziej radykalne elementy tego ostatniego, tu oczy są zwrócone na Syrię i Państwo Islamskie, głoszą zniszczenie Europy w wyniku wojny domowej.

I

INKUBACJA

OD CLICHY DO SARKOZY’EGO(2005–2012)

.

W latach 2005–2012 w islamie francuskim zaszła wielka zmiana. Zaledwie siedem lat oddziela zamieszki od zbrodni popełnionych przez Meraha, lecz jest to siedmiolecie wszystkich niebezpieczeństw i straconych okazji. Spektakularny powrót dżihadystycznego terroryzmu na teren Francji w marcu 2012 roku paradoksalnie zbiega się z początkiem wielkiej kampanii, która doprowadzi do wybrania na stanowisko prezydenta Francji François Hollande’a, co częściowo wynika z masowego głosowania muzułmanów na jego korzyść. Po tej kampanii następują wybory parlamentarne, w których po raz pierwszy pojawia się ponad czterystu kandydatów wywodzących się z imigracji lub ze środowiska muzułmańskiego, ucieleśniając zwierzchność ludu, którego od tej pory stali się integralną częścią.

Równolegle z tym procesem ostentacyjnej integracji politycznej grupy ludności wcześniej nieuczestniczącej w grze instytucjonalnej, ujawnia się podziemny ruch. Trzecie pokolenie islamu pojawiło się we Francji w latach 2004–2005, między komisją Stasiego a zamieszkami. Wyzwalając się spod konsystorskiej opieki sprawowanej przez państwo, począwszy od Corif (Rada Refleksji nad Islamem we Francji) Pierre’a Joxe’a w 1989 roku aż do CFCM (Conceil français du culte musulman, Francuska Rada Kultu Muzułmańskiego) Nicholasa Sarkozy’ego w 2003 roku, to pokolenie odwołuje się do nieskrępowanego obywatelstwa będącego wyrazicielem religii, domagając się tych samych praw, co chrześcijanie i Żydzi, już zakorzenieni pod względem historycznym.

Rozdźwięk między tym nowym obywatelstwem politycznym a jego kruchymi społecznymi podstawami, wraz z rozproszeniem religijnej płaszczyzny islamu we Francji, właściwy dla wszystkich rodzajów licytowania się w obietnicach, tworzy warunki sprzyjające dążeniu do islamu „fundamentalnego”. Oferuje on wyimaginowaną alternatywę dla sytuacji społecznych bez wyjścia, alternatywę tym atrakcyjniejszą, że udaje jej się częściowo połączyć istniejące wcześniej radykalne utopie skrajnej lewicy oraz skrajnej prawicy lub zająć ich miejsce, o czym świadczy niesłychany wzrost liczby konwersji na islam.

Ruch ten przyspieszają zmiany zachodzące w światowym dżihadyzmie. W roku 2005 w sieci pojawia się tekst zatytułowany „Wezwanie do światowego muzułmańskiego oporu”, w którym terroryzm na terenie Europy przedstawia się jako główny kierunek walki z Zachodem, a w „źle zintegrowanej” młodzieży wywodzącej się z przedmieść odnajduje jego najważniejszego wykonawcę. Tekst odbiega od sposobu postępowania Al-Ka’idy, której przywódcy wysyłali pochodzących z Bliskiego Wschodu zamachowców z misją, aby zaatakowali Stany Zjednoczone. W zamian wychwala się w nim strategię ofensywną wewnątrz samych państw europejskich. Celem jest zakłócenie w nich porządku, poprzez wywołanie wojny domowej.

Młodzi europejscy dżihadyści wyjeżdżają kształcić się na polach bitewnych w Iraku, później w Afganistanie, a w tym środowisku wolno dojrzewających idei dżihadu pojawia się Mohamed Merah. Lecz w tym samym momencie, w którym ten wróg społeczeństwa popełnia w imię dżihadu masakry w Montauban, a później w Tuluzie w marcu 2012 roku, po raz pierwszy na taką skalę dochodzi do integracji politycznej francuskiej młodzieży pochodzenia imigranckiego i muzułmańskiego, co wyraża się udziałem w głosowaniu i kandydowaniem w wyborach.

Ta integracja, klucz do harmonijnej organizacji pluralistycznego społeczeństwa francuskiego na fundamencie wspólnych wartości, jest zagrożona w swojej głębi przez pojawienie się dżihadu.

12005, rok przełomowy

Poważne zamieszki, które wstrząsnęły krajem na jesieni 2005 roku i zmusiły ówczesny rząd do wprowadzenia stanu wyjątkowego – pierwszego od zakończenia wojny w Algierii – wybuchły w kontekście głębokich wstrząsów na arenie krajowej i międzynarodowej.

We Francji pojawiają się w momencie historycznym: z dużym hałasem na scenę wkracza nowe etnopokolenie, które na trzy tygodnie bierze w posiadanie ulice swoich miast. W czasie kolejnego dziesięciolecia to gwałtowne pojawienie się nowych aktorów na scenie będzie się ujawniać jednocześnie przy urnach oraz w afirmacji tożsamości muzułmańskiej. Listy wyborcze wzbogacą się o dużą liczbę kandydatów, czemu towarzyszy wejście tysięcy wybranych do rad miejskich, krajowych i regionalnych. W czasie wyborów parlamentarnych w 2012 roku około czterystu kandydatów wywodzących się z postkolonialnej imigracji, na sześć tysięcy ogółem, po raz pierwszy stara się o zdobycie mandatu w Zgromadzeniu Narodowym. Pół tuzina spośród nich je zdobywa, do czego należy dodać podobną liczbę senatorów.

Zamieszki towarzyszą przejściu do nowej epoki islamu we Francji: epoki przejęcia władzy przez pokolenie urodzone i wychowane w tym kraju, które odsunie na bok instytucje przedstawicielskie swojej religii kontrolowane przez poprzednie pokolenie. Równocześnie z tym zjawiskiem, na płaszczyźnie międzynarodowej dochodzi do przekształcenia wewnątrz radykalnego ruchu fundamentalistycznego wyrażanego przez dżihadyzm. Dżihadyzm zastępuje piramidalną organizację Al-Ka’idy, kierowaną przez Usamę Bin Ladena, której przejawem stały się spektakularne zamachy 11 września w Stanach Zjednoczonych, rzecz dotychczas niespotykana. Dżihadyzm, działając w postaci siatki, obiera za swój cel Europę i szuka głównych punktów kontaktowych wśród młodych muzułmanów europejskich.

W krajach sąsiadujących z Francją dochodzi do krwawych zamachów, na przykład w Wielkiej Brytanii w 2005 roku, natomiast polemika dotycząca karykatur Proroka opublikowanych w duńskim dzienniku wywołuje reperkusje na całym świecie. Te wszystkie wydarzenia zapowiadają to, co się stanie dziesięć lat później na jeszcze większą skalę, w Paryżu, potem w Kopenhadze, w kontekście związanym z ekspansją Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku, gdzie tysiące młodych Europejczyków dołączają do dżihadu. Złożone powiązania między przekształceniami demograficzno-kulturowymi w Europie i zmianami w dżihadyzmie mają zasadnicze znaczenie dla zrozumienia wydarzeń w przełomowym dziesięcioleciu, między zamieszkami 2005 a zamachami 2015 roku.

Podwójna przyczyna zamieszek

Najpoważniejszą konsekwencją zamieszek z 2005 roku jest gwałtowne pojawienie się na scenie wydarzeń pokolenia wywodzącego się z imigracji postkolonialnej jako zasadniczego aktora politycznego. Ci młodzi ludzie opanowują ulice w cieszących się złą sławą dzielnicach, mając poczucie, że zostali tam zepchnięci. Urządzając spektakl rabunków, plądrowania, podpalania samochodów i napaści na siły porządkowe, wysyłają oni do reszty społeczeństwa informację o swoim istnieniu, która pozostawi głębokie ślady, kiedy po trzech tygodniach zamieszki się zakończą. Inscenizacja oraz jedność miejsca aktów przemocy są jednak dokładnie określone.

Sami uczestnicy ograniczają je do wymiaru symbolicznego: między 27 października a 18 listopada w związku z tymi wydarzeniami poniosły śmierć jedynie cztery osoby, w tym dwóch młodzieńców porażonych prądem, którzy schronili się w transformatorze w Clichy-sous-Bois, co zresztą było pierwszym katalizatorem buntu. Wyrazem buntu były zasadniczo akty autodestrukcyjne: podpalenia miejskiej infrastruktury publicznej – szkół, gimnazjów, urzędów pocztowych i środków transportu, których uczestnicy buntu, podobnie jak inni mieszkańcy dzielnic, są głównymi użytkownikami. Incydenty rozprzestrzeniają się w całej Francji błyskawicznie, wywołując zdumiewający efekt masy, a media zapewniają zarówno przekaz, jak i rozgłos.

Sensacyjny główny temat Paris is burning, powtarzany przez kilka tytułów prasy amerykańskiej, jest fałszywy: Paryż nie płonie. Nie tylko policja zapobiega rozprzestrzenieniu się zamieszek, lecz także sami ich uczestnicy okazują się niezdolni do wyjścia poza swoje dzielnice, ograniczając się do podpaleń na własnym terenie. Wbrew sugestiom niektórych osób nie istnieje żadna organizacja lub koordynacja na szczeblu całego kraju. Ruch, reaktywny i spontaniczny, aż do wyczerpania karmi się jedynie przypadkowymi wydarzeniami ze swojego własnego podwórka, w tym telewizualnego, żarliwe podniecenie z okresu początków szybko ulega wyciszeniu. W terenie, jak wyjaśniają młodzi z Clichy-Montfermeil, którzy byli uczestnikami bądź świadkami, najgwałtowniejsze zamieszki trwają przez kilka godzin po zapadnięciu zmierzchu. Starcia kończą się, gdy ich uczestnicy rozchodzą się, żeby położyć się spać w tym samym miejscu, w którym trwały niepokoje, zaraz obok.

W gruncie rzeczy akcja jest przerywana i ograniczona pod względem zasięgu, jednak nieustanne relacje w mediach wywołują w odbiorcach poczucie, że jest ona ciągła i powszechna. Rzeczywisty przebieg zamieszek i ich przekaz medialny znacznie się od siebie różnią, ale skala zjawiska i jego bezprawie sprzyjają emocjonalnej interpretacji, skłonnej do jego wyolbrzymiania.

Dwie są przyczyny zamieszek. Analiza tej dualności ujawnia rozdźwięk między faktycznym przebiegiem wydarzeń a ich przedstawieniem. Pierwszy zgrzyt: 27 października z powodu porażenia prądem straciło życie dwóch młodzieńców – jeden pochodzi z Mali, drugi z Tunezji – którzy schronili się w transformatorze, aby uniknąć przesłuchania przez policję. Jednak ten dramat wywołuje reakcję jedynie chwilową i ograniczoną do aglomeracji Clichy-Montfermeil. Drugi zgrzyt ma miejsce trzy dni później: po zapadnięciu nocy „obrzucające kamieniami” siły porządkowe rzucają granat z gazem łzawiącym, który wybucha przy wejściu do wypełnionego ludźmi meczetu. Widok duszących się i spanikowanych ludzi ożywia słabnącą mobilizację i ta fala w ciągu kilku dni opanowuje większość blokowisk w ludowych dzielnicach.

W „wielkiej narracji” uczestników zamieszek przeznaczonej dla opinii publicznej jest jednakże tylko jeden dramatyczny epizod – porażenie prądem, chociaż to właśnie „zagazowanie meczetu Bilab” staje się motorem wydarzeń i powoduje zadziwiające rozszerzenie zamieszek na cały kraj. Tragiczny wymiar śmierci młodych, Bouny Traoré i Zyeda Benny, niewinnych włamania do samochodu, o które są podejrzewani, tworzy osnowę łatwo zrozumiałego emocjonalnego tła, z którym można się identyfikować, i które narzuca buntowi uzasadnienie moralne. To ostatnie okaże się tym bardziej konieczne, gdy szkody osiągną niesłychaną skalę, z ponad dziewięcioma tysiącami podpalonych pojazdów w ciągu trzech tygodni, dziesiątkami milionów euro strat oraz strachem i oburzeniem większości ludzi.

Ta trauma odniesie ważny skutek: dostarczy wielu głosów wyborczych Nicolasowi Sarkozy’emu, w czasie zamieszek ministrowi spraw wewnętrznych silnej ręki i zwycięskiemu kandydatowi w wyborach prezydenckich, które odbędą się niecałe dwa lata później, w czerwcu 2007 roku. Jednakże, o czym świadczą wypowiedzi uczestników i świadków wydarzeń w Clichy-Montfermeil, opublikowane w Banlieu de la République („Przedmieścia Republiki”, Gallimard, 2012), to „zagazowanie meczetu”, z całym obciążeniem emocjonalnym tego wyrażenia, odbierającym incydentowi przypadkowy charakter i przekształcającym go w rozmyślną ofensywę policji przeciwko wiernym muzułmanom – pozostaje główną siłą napędową zamieszek.

W 2005 roku w cieszących się złą sławą dzielnicach islam właśnie przekształca się w niepohamowany wyznacznik tożsamościowy, a ten incydent przydaje okolicznościom dramatyzmu w tym samym momencie, w którym młodzi urodzeni we Francji spierają się ze starszymi pokoleniami, urodzonymi i wychowanymi w Maghrebie lub Lewancie, o hegemonię w muzułmańskiej społeczności. Przez swój bunt stawiają się w pozycji doskonałych obrońców poniżonej godności swoich rodziców, dotkniętych do żywego profanacją ich miejsca kultu w czasie zbiorowej modlitwy.

Jak to wyjaśnia Hasan, aktywista, który zostanie lokalnym deputowanym, po „spontanicznych zamieszkach” po śmierci dwóch młodych chłopców, w czwartek 27 października 2005 roku, sytuacja mogłaby się szybko wyciszyć z powodu interwencji „wielkich braci”, którzy organizują od soboty marsz ciszy. Lecz nadchodzi niedziela 30 października:

To zaczyna się obok meczetu Bilal. Bomby łzawiące lądują wewnątrz meczetu, a tam są nie tylko piętnasto- lub siedemnastolatkowie, lecz ci wszyscy, którzy opowiadali się za pokojem! Kiedy widzisz twoją matkę wychodzącą z meczetu i padającą z nóg, twoją babkę, przecież to był ramadan, święty miesiąc, pełnia modlitwy. W tych dzielnicach młodzi poczuli się porzuceni, osieroceni z każdej strony. Jedyna rzecz, która im pozostaje, to ich religia. Właśnie to wydarzenie, a nie śmierć chłopaków, uruchomiło lawinę w całej Francji.

Nasser, inny aktywista, w pewnym momencie nakłoniony przez media do wypowiedzenia się w imieniu młodych z Clichy, a następnie kandydat w wyborach parlamentarnych, tak wyjaśnia eskalację aktów przemocy:

To jest ramadan, zatem młodzi jedzą, jak pamiętam, o 18.30, a następnie idą się bić. To trwa trzy, cztery godziny. Potem wracają do siebie. Ci młodzi mają inną rzecz do zrobienia!

W ramadanie dochodzi do dwóch wydarzeń działających jak zapalnik: Bouna i Zyed spieszą się, żeby dotrzeć do domu na godzinę zakończenia postu, kiedy zostają zmuszeni do szukania schronienia w transformatorze; wierni licznie gromadzą się w meczecie po posiłku fitr, aby odbyć specjalne modlitwy przewidziane na ten święty miesiąc. Lecz ramadan kończy się 2 listopada, a zamieszki trwają jeszcze dwa tygodnie. W ten sposób wymiar społeczny i kolektywny wydarzenia oddziela się od kontekstu religijnego. Niemniej, poczucie świętokradztwa popełnionego przez policję nie tylko stanowi początkowy katalizator, lecz dostarcza, zdaniem Hasana, racjonalnego uzasadnienia przemocy:

Wszystko wybuchło po akcie agresji na meczet. To nie jest normalne, to co się dzieje, tym bardziej ciąg dalszy – nie ma żadnych przeprosin, nic. Ludzie mówią sobie, że dzisiaj we Francji muzułmanin nie jest nic wart. Muzułmanin liczy się tylko w czasie wyborów. Gdyby chodziło o Żyda i synagogę, reakcja byłaby zupełnie inna.

Bilal, pobożny trzydziestoletni informatyk, który modlił się w meczecie w chwili wrzucenia tam gazów łzawiących, tworzy osobistą, bardzo ubarwioną opowieść, której apologetyczny charakter ma zracjonalizować przemoc buntu poprzez zrzucenie odpowiedzialności na policję:

Kobiety, które były na górze [część meczetu zarezerwowana dla kobiet] zostały zatrute przez gazy, które wtargnęły z zewnątrz. Ja płakałem. Mówiłem sobie: to jest wojna. Karabiny, z których wystrzelili swoje pociski z gazami łzawiącymi, można określić jako karabiny wojenne. Stanie naprzeciwko nich budziło strach.

Według Hamzy, fundamentalistycznego bojownika tureckiego, który również znajduje się na miejscu i oświadcza, że „włożył wiele wysiłku w uspokojenie młodych, którzy rzucali kamieniami”, wojenna atmosfera uniemożliwiła jego mediację. Zalicza on nawet starcia do globalnego konfliktu między palestyńskimi muzułmanami a Izraelem, jak w telewizji:

Helikoptery zgromadzone nad dachami blokowisk automatycznie przywodzą na myśl Palestynę. To słowo powraca najczęściej: „Popatrzcie, co muszą przeżywać nasi palestyńscy bracia!”

Od profanacji do bluźnierstwa

Racjonalizacja buntu jako reakcja na rozmyślną profanację miejsca kultu muzułmańskiego przez państwo i jego policję odbywa się w sprzyjającym kontekście międzynarodowym, który nie ogranicza się do powracającego tematu identyfikacji w konflikcie izraelsko-palestyńskim. 30 września 2005 roku, miesiąc przed dwoma wydarzeniami w Clichy-Montfermeil, dziennik „Jyllands-Posten” publikuje serię karykatur Mahometa, żeby przetestować autocenzurę duńskich intelektualistów w kwestii zakazów narzucanych przez muzułmański dogmat.

Celem tej inicjatywy jest odpowiedź na traumę, jaką rok wcześniej, 2 listopada 2004 roku w Amsterdamie, wywołało zabójstwo artysty wideo Theo van Gogha. Ten daleki potomek założyciela współczesnego malarstwa zrealizował film krótkometrażowy zatytułowany Soumission (Uległość), co stanowi odwołanie do arabskiego terminu „islam” [oznaczającego podporządkowanie – przyp. tłum.]. Ten sam tytuł będzie nosić powieść Michela Houellebecqa, wydana 7 stycznia 2015 roku, w dzień masakry w „Charlie Hebdo”.

W filmie van Gogha na ciele kobiecym pojawiają się te wersety koraniczne, które reżyser oraz scenarzystka filmu, Ayaan Hirsi Ali, muzułmanka pochodząca z Somalii, a od tego czasu ateistka, uznają za obraźliwe dla kobiet. Theo van Gogh zostaje najpierw postrzelony na samym środku ulicy, a następnie młody, 27-letni Holender pochodzenia marokańskiego podrzyna mu gardło. Ta sprawa głęboko wstrząsa Holandią, do tej pory piewcą nieograniczonej wielokulturowości. Z kolei francuski jakobinizm został wyzwany od najgorszych, gdy komisja Stasiego upubliczniła swoje wnioski, zalecając zakaz noszenia ostentacyjnych symboli religijnych w szkołach, co określono w ustawie z 15 marca 2004 roku.

Reakcje oburzenia na bluźnierstwo w stosunku do osoby Proroka, rozpowszechniane w świecie muzułmańskim przez walczących duńskich fundamentalistów, zyskują poparcie niektórych rządów na Bliskim Wschodzie. Te bowiem, chociaż nie podzielają ideologii fundamentalistycznej, obawiają się jednak oskarżenia o opieszałość w obronie atakowanego islamu. Podobna kampania na świecie, wyniesiona do granic absurdu przez regionalne media, syci zbiorową psychozę „islamofobii” w kręgach dużo szerszych niż tylko zwyczajowe sieci salafitów lub Braci Muzułmanów. Zauważmy, że to właśnie ci ostatni wprowadzili ten termin w latach 90., aby karać za najdrobniejszą krytykę dogmatu religijnego, za którego strażników się uważają, w ten sposób tworząc pozorną symetrię w stosunku do antysemityzmu, by skorzystać z moralnych korzyści bycia ofiarą i zwrócić ją przeciwko Izraelowi i syjonizmowi.

Polemika wokół obrazy Mahometa we współczesnej Europie nie jest nowa. Kampania z 2005 roku to pod wieloma względami remake kampanii, która dramatyzowała fatwę ajatollaha Chomejniego wydającą wyrok śmierci na brytyjskiego pisarza Salmana Rushdiego. Ta fatwa z 14 lutego 1989 roku skazywała go za domniemaną obrazę Proroka, popełnioną, zdaniem Chomejniego, w Szatańskich wersetach. W owym czasie Ruhollah Chomejni szukał sposobu, aby obwołać się przywódcą uniwersalnego islamu, natomiast w rzeczywistości jego władza obejmowała jedynie szyicką mniejszość, do której należy tylko około 15% muzułmanów na świecie. To wezwanie do morderstwa rozszerza na Europę prawną domenę „ziemi islamu” (dar al-islam), gdyż uznaje się, że fatwa może się do niej odnosić. Po niej zostanie ogłoszonych wiele innych, wydawanych i niekiedy wykonywanych przez sunnickich dżihadystów, o czym świadczy tragiczna w skutkach strzelanina w „Charlie Hebdo” 7 stycznia 2015 roku i w Hyper Cacher dwa dni później.

Piętnaście lat po ogłoszeniu fatwy przez Chomejniego w Walentynki 1989 roku, skandal w Danii z lat 2005–2006, również skoncentrowany na medialnym temacie bluźnierstwa, szybko staje się obiektem konkurencji między państwami muzułmańskimi. Temat, zainicjowany przez sunnickich fundamentalistów, szerzą także wielkie postacie medialne tego nurtu, jak szajch Braci Muzułmanów Jusuf al-Kardawi, Egipcjanin z obywatelstwem Kataru, główny kaznodzieja kanału Al-Dżazira. Nie szczędzi on energii, żeby karykatury w „Jyllands-Posten” przekuć w pobożną sprawę o zasięgu światowym, jednocześnie proklamując się jej głównym rycerzem i obrońcą. Z kolei w odpowiedzi Teheran, w którym na stanowisko prezydenta Republiki właśnie wybrano radykalnego Mahmuda Ahmadinedżada, czyni z prowokacji wobec Zachodu sposób rządzenia, czego przykładem będzie propozycja usunięcia Izraela z mapy.

Wysadzając z siodła swoich sunnickich rywali, jak niegdyś Chomejni, Mahmud Ahmadinedżad oświadcza, że w odwecie za duńskie karykatury Iran organizuje międzynarodowy konkurs na najlepsze karykatury o nazistowskim Holokauście. W ten sposób zwraca oskarżenie o bluźnierstwo przeciwko tematowi Szoah, świętemu na Zachodzie, lecz postrzeganemu przez opinię publiczną i media świata muzułmańskiego, jak i przez część pozostającej pod ich wpływem młodzieży wywodzącej się z imigracji postkolonialnej, jako mit założycielski syjonizmu, który pozwolił na stworzenie znienawidzonego państwa Izrael. Przez tę symetryczną obrazę, przywódca irański stara się przejąć przywództwo ideologiczne nad ummą, międzynarodową społecznością muzułmańską, której duchowe granice zarysowuje od Zatoki Perskiej aż do Clichy-Montfermeil lub Jutlandii. W Europie znajdzie wartościowe punkty kontaktowe, pomocne w rozpowszechnianiu obrazy „syjonizmu”, w osobie satyryka Dieudonné, obiecującego na swój sarkastyczny sposób świetlaną przyszłość, w której dokona się nieprawdopodobny sojusz różnych radykalnych tendencji fundamentalizmu i skrajnej prawicy.

Zmiany w islamie we Francji

Skala międzynarodowej muzułmańskiej kampanii przeciwko małej Danii skłania pewną liczbę europejskich dzienników do przedrukowania karykatur z „Jyllands-Post” w imię solidarności i obrony wolności słowa. Wśród nich znajduje się też wydanie „Charlie Hebdo” z 8 lutego 2006 roku, którego pracownicy zapłacą za to dziewięć lat później najwyższą cenę w masakrze 7 stycznia 2015 roku, dokonanej w siedzibie tygodnika przez braci Kouachi, krzyczących: „Allah akbar” i „Prorok jest pomszczony”. Satyryczne pismo z okresu po 1968 roku, w którym poczucie humoru jest już przestarzałe, sprzedaje ten numer specjalny z 2006 roku w liczbie pół miliona egzemplarzy (w przypadku numeru, który ukaże się po zamachach w Paryżu, będzie to siedem milionów).

CFCM atakuje pismo, składając skargę do sądu, jednak zostanie ona ostatecznie odrzucona w imię wolności słowa, a także dlatego, że w Republice Francuskiej nie istnieje prawne pojęcie bluźnierstwa. Podobnie UOIF, która 6 listopada 2005 roku ogłasza młodym muzułmanom fatwę wzywającą do zaprzestania aktów przemocy, nie zostaje przez nich wysłuchana. Oskarżając „nieodpowiedzialny akt wymierzony w meczet Clichy-sous-Bois w chwili modlitwy”, fatwa ta odwołuje się do wersetu koranicznego „Allah nie lubi tych, którzy sieją niepokój”, precyzując:

Formalnie jest zakazane, aby muzułmanin, szukający satysfakcji religijnej i chwały Bożej, uczestniczył w jakimś działaniu, które w ślepy sposób uderza w dobra prywatne lub publiczne, lub które może zaszkodzić życiu innych. Przyczynianie się do takich aktów jest czynem zakazanym [haram].

Fatwa ta nie wywiera żadnego wpływu, wręcz przeciwnie: od następnego dnia, czyli 7 listopada, liczba pojazdów podpalonych jednego dnia (1408), zatrzymanych osób (395) i zranionych policjantów (35) osiąga swoje apogeum... Zamieszki potrwają jeszcze dwanaście dni. Ten dzień przypieczętowuje koniec przeważającego moralnego wpływu UOIF, który ta organizacja posiadała od pierwszej „afery hidżabu” w szkole w Creil jesienią 1989 roku. Pałeczka przechodzi w ręce młodych urodzonych na terytorium Francji, dzieci imigracyjnych robotników, czyli „ojców”, którzy reprezentowali pierwsze muzułmańskie pokolenie we Francji przed 1989 rokiem.

W trudnej sytuacji owej epoki, to pierwsze pokolenie skupia swoje działanie na budowaniu meczetów. Muzułmańscy „imigranci” nie są powszechnie ani obywatelami francuskimi, ani wyborcami i w żaden sposób nie mogą zaważyć na wydawaniu pozwoleń przez merów. Następnie, po 1989 roku, są marginalizowani przez Braci Muzułmanów oraz przez „bledardów” [mieszkańców Francji pochodzących z północnej Afryki – przyp. tłum.], którzy tworzą drugie pokolenie, w większości i tak pozbawione francuskiego obywatelstwa. Ich celem jest wyedukowanie młodzieży urodzonej we Francji, której zamierzają zaszczepić fundamentalistyczne zasady muzułmańskie, mające odłączyć ją od asymilującej edukacji w szkołach Republiki Francuskiej. Głównym tematem tego rozłamu wartości jest żądanie, aby zezwolić w szkołach na noszenie hidżabu, które powraca od 1989 roku. Z powodu braku przepisów, roszczenie to zakłóca życie szkół za sprawą dużej liczby odwołań do sądów administracyjnych i Rady Państwa.