Tajemnicze bronie - Malten Wacław - ebook + książka

Tajemnicze bronie ebook

Malten Wacław

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy na frontach Europy, Afryki i Azji grzmiał huk dział i bomb, w laboratoriach naukowych walczących państw było zazwyczaj cicho i spokojnie. Lecz skromna, nieznana nikomu, osłonięta pancerzem tajności praca naukowców dorównywała wysiłkowi wojennemu żołnierzy. Wpływ nowych, technicznych środków walki na przebieg działań wojennych szczególnie uwydatnił się w drugiej wojnie światowej. W czasie tej wojny pracownicy naukowi stworzyli ponad 300 nowych rodzajów uzbrojenia.

Autor przedstawił niektóre z nich, wybrał najważniejsze i otoczone przez długi czas największą tajemnicą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 88

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Torpedy akustyczne

Główny doradca reich­smi­ni­stra Spe­era1 do spraw tech­niki mor­skiej, pro­fe­sor i dok­tor nauk tech­nicz­nych, inży­nier Otto Rat­zel, prze­ży­wał swój wielki dzień. W ośrodku tech­niki mor­skiej, który mie­ścił się nad pięk­nym pomor­skim jezio­rem Madüsee (Mie­dwie) nie­da­leko Szcze­cina, pomyśl­nie zakoń­czono ostat­nie próby z nową tajem­ni­czą tor­pedą, ozna­czoną sym­bo­lem T-5. Tor­peda ta miała zasad­ni­czą prze­wagą nad swymi poprzed­nicz­kami – zawsze tra­fiała w cel. Naj­waż­niej­szą jej czę­ścią była gło­wica aku­styczna, wypo­sa­żona w dwa hydro­fony.

T-5 można było wypu­ścić z dość znacz­nej odle­gło­ści i począt­kowo poru­szała się ona z dość dużą pręd­ko­ścią, jak nor­malna tor­peda. W pew­nej jed­nak odle­gło­ści od celu włą­czały się hydro­fony, zmie­nia­jąc kurs tor­pedy w zależ­no­ści od poło­że­nia celu i pro­wa­dząc ją pro­sto do źró­dła dźwięku, któ­rym naj­czę­ściej były maszyny ata­ko­wa­nego okrętu. Po włą­cze­niu się hydro­fo­nów pręd­kość tor­pedy auto­ma­tycz­nie malała w celu zmniej­sze­nia szu­mów wła­snych, które mogłyby dzia­łać zakłó­ca­jąco. Teo­re­tycz­nie więc żaden manewr nie chro­nił okrętu od zagłady. Nawet gdyby się pró­bo­wał wywi­jać, nie­omylne hydro­fony zawsze popro­wa­dzi­łyby tor­pedę do rufy okrętu.

Dzi­siej­sze próby zresztą cał­ko­wi­cie potwier­dziły wszyst­kie zało­że­nia teo­re­tyczne. Na oczach reich­smi­ni­stra Spe­era. oby­dwu admi­ra­łów i wielu spe­cja­li­stów zapro­szo­nych z Ber­lina śmi­gły ści­gacz wyczy­niał nie­praw­do­po­dobne cuda, aby ujść przed tor­pedą. Na próżno jed­nak. Spe­cjal­nie przy­go­to­wana tor­peda T-5, bez ładunku wybu­cho­wego, jak cień mknęła śla­dem ści­gacza, ude­rza­jąc po kil­ku­dzie­się­ciu sekun­dach o jego rufę.

Ser­decz­nym uści­skom dłoni i gra­tu­la­cjom nie było końca. Reich­smi­ni­ster Speer oso­bi­ście połą­czył się z „Wol­fschanze” i zło­żył mel­du­nek Hitle­rowi, który natych­miast na ręce Rat­zela przy­słał depe­szę gra­tu­la­cyjną i złotą odznakę NSDAP.

Nie­miecka Krieg­sma­rine otrzy­mała nową, tajem­ni­czą broń.

* * *

Nisz­czy­ciel „Themse” szedł w osło­nie nie­wiel­kiego ame­ry­kań­skiego kon­woju. Ponie­waż jego „asdik” wykrył nie­przy­ja­ciel­ski okręt pod­wodny idący za kon­wo­jem, Har­ris­son zde­cy­do­wał się zostać nieco w tyle i zaata­ko­wać go. Gdy „Themse” wyko­ny­wał jeden ze swych manew­rów, nagle roz­legł się prze­stra­szony głos wach­to­wego:

– Cztery rumby z lewa tor­peda!

Jesz­cze nie prze­brzmiał głos wach­to­wego, gdy Har­ris­son pra­wie auto­ma­tycz­nie prze­sta­wił rączkę tele­grafu maszy­no­wego na „cała naprzód” i bły­ska­wicz­nie przy­ło­żył do oczu lor­netkę. Biały ślad tor­pedy zna­czył się w odle­gło­ści około pól mili. Ode­tchnął z ulgą. Powinni zdą­żyć wyko­nać unik.

– Ster w lewo – rzu­cił ster­ni­kowi i naci­snął ręką przy­cisk syreny alar­mo­wej. Roz­legł się głu­chy prze­ry­wany sygnał alarmu tor­pe­do­wego. Na pokład zaczęli wysy­py­wać się mary­na­rze, dopi­na­jąc w biegu kami­zelki ratow­ni­cze i zaj­mu­jąc sta­no­wi­ska bojowe.

Okręt tym­cza­sem na peł­nej mocy skrę­cił dość cia­snym łukiem w lewo, sta­ra­jąc się zejść z drogi tor­pe­dzie. Było pra­wie pewne, że mu się to uda i tor­peda prze­mknąw­szy obok okrętu zgi­nie w bez­kre­sie oce­anu.

Nagle gło­śny okrzyk wyrwał się z ust mary­na­rzy. Oto tor­peda nagle zmniej­szyła szyb­kość, a potem zaczęła zakrzy­wiać swój tor, idąc w ślad za okrę­tem.

„Czary czy co” – pomy­ślał Har­ris­son i roz­ka­zał moż­li­wie mak­sy­mal­nie wychy­lić ster. Okręt głę­boko poło­żył się na burtę i w cia­snym zakrę­cie usi­ło­wał ujść natręt­nej tor­pe­dzie. Na próżno jed­nak. Tor­peda, jak zacza­ro­wana, powta­rzała każdy manewr okrętu, coraz bar­dziej się do niego zbli­ża­jąc.

Nagle roz­legł się ogłu­sza­jący huk – tor­peda ude­rzyła w rufową część okrętu. Wstrząs był tak silny, że ofi­ce­ro­wie na pomo­ście bojo­wym ledwo utrzy­mali się na nogach.

W wyniku wybu­chu ode­rwał się ster, obie śruby i powstała olbrzy­mia dziura w rufie okrętu. Tylko dzięki przy­tom­no­ści Har­ris­sona i natych­mia­sto­wemu zamknię­ciu gro­dzi wodosz­czel­nych poważ­nie uszko­dzony okręt nie zato­nął. Zanu­rzył się tylko głę­biej niż zwy­kle i stra­cił moż­ność jakich­kol­wiek ruchów. Teraz mógł być łatwym łupem każ­dego okrętu pod­wod­nego.

W eter pomknęły woła­nia: SOS, SOS. SOS…

* * *

Po zgło­sze­niu przez kapi­tana Har­ris­sona prze­ło­żo­nym infor­ma­cji o nie­ty­po­wym zacho­wa­niu nie­miec­kiej tor­pedy, zajął się tym zagad­nie­niem oddział eks­pe­ry­men­talno-tak­tyczny ośrodka obrony floty atlan­tyc­kiej przed okrę­tami pod­wod­nymi, czyli „Anti­sub­ma­rine Deve­lop­ment Detach­ment”. W ciągu sto­sun­kowo krót­kiego czasu opra­co­wano w ośrodku spe­cjalny przy­rząd ochronny typu FXR, który sku­tecz­nie miał zakłó­cać pracę nie­miec­kich hydro­fo­nów. Bra­ko­wało tylko jesz­cze moż­li­wie dokład­nego wzorca tor­pedy nie­miec­kiej, za pomocą któ­rej można byłoby dokład­nie spraw­dzić dzia­łal­ność przy­rządu FXR.

I tu z pomocą przy­szła Royal Navy, która posia­dała już w tym okre­sie cał­ko­wi­cie wykoń­czony wzo­rzec tor­pedy nie­miec­kiej, któ­rej dane tech­niczne w pełni pokry­wały się z ory­gi­na­łem, co póź­niej zresztą zostało potwier­dzone przez ame­ry­kań­ski wywiad.

Przy­rząd FXR zdał egza­min i wszyst­kie okręty ame­ry­kań­skie zostały wypo­sa­żone w to urzą­dze­nie. Prak­tyka jed­nak wyka­zała, że przy­rząd ten łatwo ule­gał uszko­dze­niom i wyma­gał nad­zwy­czaj tro­skli­wej obsługi.

Gdy Niemcy zaczęli masowo uży­wać tor­ped aku­stycz­nych, więk­szość obli­czeń i doświad­czeń pro­wa­dzo­nych przez badaw­cze ośrodki alianc­kie była już na ukoń­cze­niu. Do chwili wpro­wa­dze­nia odpo­wied­nich urzą­dzeń ochron­nych kil­ka­na­ście stat­ków zostało zato­pio­nych.

Admi­rał Dönitz cho­dził wście­kły po swoim gabi­ne­cie. Wła­śnie przed chwilą miał bar­dzo nie­przy­jemną roz­mowę z samym Führerem. Hitler miał wiel­kie pre­ten­sje do Krieg­sma­rine, że mar­nuje taki piękny wyna­la­zek, takim jest tor­peda dok­tora Rat­zela. Prze­cież do tej pory połowa floty angiel­skiej i ame­ry­kań­skiej powinna być zato­piona. Ba, powinna być! Ale chyba wszyst­kie złe moce sprzy­się­gły się prze­ciwko nie­miec­kiej mary­narce, bo po pierw­szych suk­ce­sach zaczęły się dziać cuda. Tor­pedy, zamiast mknąć do celu, zaczy­nały dosta­wać kręćka i albo szły w ocean, albo jakimś tajem­ni­czym spo­so­bem wybu­chały daleko za okrę­tem. Admi­rał zaczy­nał już wie­rzyć, że Ame­ry­ka­nie rze­czy­wi­ście posia­dają jakieś pro­mie­nie, powo­du­jące wybuch tor­pedy w okre­ślo­nej odle­gło­ści od okrętu. Spraw­dzano je prze­cież kil­ka­dzie­siąt razy nad­zwy­czaj szcze­gó­łowo i nie natra­fiono nawet na ślad jakiej­kol­wiek usterki. Sam dok­tor Rat­zel prze­pro­wa­dzał kil­ka­na­ście razy dodat­kowe próby kon­tro­lne na jezio­rze Madüsee, lecz nie stwier­dził żad­nej nie­pra­wi­dło­wo­ści w dzia­ła­niu hydro­fo­nów; tor­peda za każ­dym razem pra­wi­dłowo ude­rzała w cel. Te same jed­nak tor­pedy zała­do­wane na okręty pod­wodne i wyrzu­cone prze­ciw nie­przy­ja­ciel­skim stat­kom zaczy­nały wypra­wiać dziwne harce i chy­biały celu lub wybu­chały poza nim. Abwehra do tej pory rów­nież nie zdo­łała roz­wią­zać zagadki. I jak tu nie wie­rzyć w nad­przy­ro­dzone siły!

Admi­rał się­gnął do pudelka, wyjął z niego cygaro, z namasz­cze­niem odciął jego koniec i zapa­lił. Zacią­gnąw­szy się opadł na fotel i głę­boko się zamy­ślił…

Radar

WIELKA POMYŁKA ADMI­RAŁA

Był zwy­kły jesienny dzień 1937 roku. Szczu­pły męż­czy­zna w sza­rym, dosko­nale skro­jo­nym gar­ni­tu­rze prze­cha­dzał się wol­nym kro­kiem po dużym, nad­zwy­czaj sta­ran­nie i ze sma­kiem urzą­dzo­nym gabi­ne­cie. Gło­śniej­sze wes­tchnie­nia wyda­wane przez niego od czasu do czasu oraz głę­boka bruzda prze­ci­na­jąca jego czoło pozwa­lały sądzić, że ma on jakieś bar­dzo poważne kło­poty.

– Don­ner­wet­ter! – zamru­czał w pew­nej chwili pod nosem. – Wozu sol­len sol­che Türme die­nen?2

Jesz­cze raz zaj­rzał do leżą­cych na biurku rapor­tów. Nie­stety, były to tylko suche i lapi­darne mel­dunki od poszcze­gól­nych rezy­den­tów wywiadu nie­miec­kiego na Anglię, które dono­siły, że na kre­do­wych ska­łach w oko­licy Dover wybu­do­wano sze­reg cien­kich sta­lo­wych wież o wyso­ko­ści pra­wie 100 metrów. O ich prze­zna­cze­niu lub wyko­rzy­sta­niu nie było jed­nak ani słowa.

Mózg męż­czy­zny pra­co­wał wytrwale. Trudno jed­nak było dojść do jakichś logicz­nych wnio­sków. Sta­now­czym ruchem naci­snął w końcu guzik elek­trycz­nego dzwonka. Olbrzy­mie, obite ciem­no­wi­śniową skórą drzwi otwo­rzyły się bez­sze­lest­nie i na progu gabi­netu zja­wił się młody, przy­stojny czło­wiek w mun­du­rze majora Luft­waffe, kie­ru­jąc pyta­jący wzrok na sza­rego męż­czy­znę.

– Widział pan już te raporty, Kel­ler? – padło od biurka pyta­nie.

– Jawohl, Herr Admi­ral.

– No i co pan o tym wszyst­kim sądzi?

– Uwa­żam, że to fał­szywy alarm. Pewno posta­wili jakieś nowe urzą­dze­nia nawi­ga­cyjne dla stat­ków pły­ną­cych przez kanał La Man­che. No bo prze­cież – dodał po krót­kiej chwili – „Radio­ent­dec­ker” czy „Freya” są dla nich abso­lutną tajem­nicą.

Admi­rał Cana­ris, szef hitle­row­skiej Abwehry, nie był jed­nak cał­ko­wi­cie prze­ko­nany o słusz­no­ści tezy Kel­lera. Jako stary wyja­dacz szpie­gow­ski wie­dział dobrze, że bar­dzo rzadko udaje się do końca ucho­wać jaką­kol­wiek tajem­nicę, a cóż dopiero nową, tajem­ni­czą broń. Zbyt wysoko zresztą oce­niał bry­tyj­ską Intel­li­gence Service. Zwol­niw­szy majora Kel­lera, usiadł w głę­bo­kim fotelu, zapa­lił papie­rosa i naci­snął czer­wony guzik znaj­du­jący się na opar­ciu fotela. Po naci­śnię­ciu guzika nad drzwiami zapło­nęła czer­wona lampka ogła­sza­jąca wszyst­kim, że wstęp do gabi­netu jest abso­lut­nie wzbro­niony. Ota­cza­jąc się kłę­bami won­nego dymu, admi­rał jesz­cze raz przy­po­mniał sobie cha­rak­te­ry­styczne momenty ostat­nich manew­rów, pod­czas któ­rych po raz pierw­szy zasto­so­wano nowy wyna­la­zek.

…Jak w odwiecz­nym sche­ma­cie: „biali” i „nie­bie­scy”. Poprzez oko­lice Świ­no­uj­ścia ciężko toczą się opa­słe ciel­ska czoł­gów, ata­ku­jąc, z udzia­łem pie­choty, lot­nic­twa i mary­narki, bramę do portu szcze­ciń­skiego.

W nie­wiel­kiej odle­gło­ści od ujścia Odry znaj­duje się Golm – nie­zbyt wielki pagó­rek o wyso­ko­ści 59 metrów. Na szczy­cie jego stoi jakiś apa­rat o zadzi­wia­ją­cych kształ­tach, który jest obsłu­gi­wany przez kilku radio­me­cha­ni­ków, noszą­cych mun­dury Krieg­sma­rine. Wywo­ły­wał on wiele iro­nicz­nych uśmie­chów na twa­rzach ofi­ce­rów pie­choty, prze­jeż­dża­ją­cych obok pagórka.

Bomba wybu­chła dopiero wtedy, gdy radio­me­cha­nicy zamel­do­wali dowódcy „bia­łych”, że w odle­gło­ści około 100 kilo­me­trów znaj­duje się „obcy” samo­lot, lecący w ich kie­runku. Na pory­tym bruz­dami obli­czu sta­rego gene­rała odma­lo­wało się nie­do­wie­rza­nie, które jed­nak szybko prze­szło w osłu­pie­nie, gdy z mel­do­wa­nego kie­runku istot­nie nad­le­ciał samo­lot. A więc można bez żad­nych apa­ra­tów optycz­nych wykry­wać samo­loty znaj­du­jące się w powie­trzu, nawet w dość znacz­nej odle­gło­ści. Ten cudowny apa­rat, zbu­do­wany przez znaną firmę Gema, był pierw­szą nie­miecką sta­cją radio­lo­ka­cyjną zasto­so­waną dla potrzeb Wehr­machtu. Ze względu na tajem­nicę woj­skową nadano mu kryp­to­nim „Freya”…

Admi­rał ock­nął się z zamy­śle­nia, zapa­lił ponow­nie papie­rosa i jesz­cze raz prze­li­czył w pamięci wszyst­kie osoby, które wie­działy o cudow­nym wyna­lazku. Nie­stety, na żadną z nich nie można było rzu­cić nawet cie­nia podej­rze­nia. Ist­niało więc bar­dzo duże praw­do­po­do­bień­stwo, że Anglicy nawet nie domy­ślali się, jak potężna i tajem­ni­cza broń znaj­duje się w nie­miec­kich rękach. Po co jed­nak w takim razie budo­wali swoje wieże?

Nagle twarz mu się roz­ja­śniła. Prze­cież jeśli są to wieże rada­rowe, to wystar­czy wysłać samo­lot zaopa­trzony w radio­apa­raty pod­słu­chowe, mające sze­roki zakres odbioru, i prze­ko­nać się, czy wieże te nadają jakieś sygnały.

Naci­snął czer­wony i zie­lony guzik z lewej strony biurka. W drzwiach zja­wił się nie­na­ganny, jak zwy­kle, Kel­ler. Sta­lowe oczy Cana­risa z przy­jem­no­ścią spo­częły na woj­sko­wej syl­wetce majora.

– Pro­szę popro­sić do mnie puł­kow­nika Bau­era – rzu­cił krótko.

Za chwilę w gabi­ne­cie poja­wiła się syl­wetka lekko siwego star­szego pana o nad­zwy­czaj ujmu­ją­cym wyglą­dzie zewnętrz­nym. Lek­kim ruchem dłoni admi­rał wska­zał mu miej­sce w jed­nym z klu­bo­wych foteli, sam sado­wiąc się w dru­gim. Kel­ler, wziąw­szy z biurka duży notat­nik z napi­sem „Ści­śle tajne” i przy­su­nąw­szy bli­żej dużą popiel­niczkę, usa­do­wił się obok.

– Moi pano­wie – zaczął Cana­ris – musimy za wszelką cenę wyja­śnić tajem­nicę sta­lo­wych wież w połu­dnio­wej Anglii. Pan – zwró­cił się do Kel­lera – oso­bi­ście wykona kil­ka­na­ście lotów w róż­nych porach doby na spe­cjal­nym samo­lo­cie zaopa­trzo­nym w radio­apa­raty pod­słu­chowe i namia­rowe i prze­kona się, czy wysy­łają one jakie­kol­wiek sygnały. Pro­szę o jak naj­więk­szą ostroż­ność, gdyż tajem­nica musi być w zupeł­no­ści zacho­wana. Pan zaś, puł­kow­niku Bauer, przez swych rezy­den­tów w Anglii wybada, czy na wie­żach tych nie mon­tuje się cza­sami jakichś dziw­nych urzą­dzeń, które mogłyby nam ewen­tu­al­nie spra­wić nie­przy­jemną nie­spo­dziankę. Jeśli pano­wie nie mają żad­nych pytań, dzię­kuję…

Obaj ofi­ce­ro­wie pod­nie­śli się i, uści­snąw­szy dłoń admi­rała, wyszli z gabi­netu. Cana­ris ode­tchnął z ulgą. Tym ludziom mógł zawie­rzyć.

Kel­ler natych­miast poro­zu­miał się z dowódz­twem Luft­waffe i już w kilka dni potem wyko­nał pierw­szy lot patro­lowy. Mimo jed­nak, iż ope­ra­tor krę­cił gaikami apa­ratu na wszyst­kie strony, nie ode­brał żad­nego sygnału. Prze­klęte wieże mil­czały. Loty powta­rzano, lecz wieże nie odzy­wały się na­dal.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Albert Speer – archi­tekt, jeden z przy­wód­ców nazi­stow­skich Nie­miec, zbrod­niarz wojenny. [wróć]

2. Do dia­bła! Do czego mają słu­żyć te wieże? [wróć]