12,99 zł
Gdy na frontach Europy, Afryki i Azji grzmiał huk dział i bomb, w laboratoriach naukowych walczących państw było zazwyczaj cicho i spokojnie. Lecz skromna, nieznana nikomu, osłonięta pancerzem tajności praca naukowców dorównywała wysiłkowi wojennemu żołnierzy. Wpływ nowych, technicznych środków walki na przebieg działań wojennych szczególnie uwydatnił się w drugiej wojnie światowej. W czasie tej wojny pracownicy naukowi stworzyli ponad 300 nowych rodzajów uzbrojenia.
Autor przedstawił niektóre z nich, wybrał najważniejsze i otoczone przez długi czas największą tajemnicą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 88
Główny doradca reichsministra Speera1 do spraw techniki morskiej, profesor i doktor nauk technicznych, inżynier Otto Ratzel, przeżywał swój wielki dzień. W ośrodku techniki morskiej, który mieścił się nad pięknym pomorskim jeziorem Madüsee (Miedwie) niedaleko Szczecina, pomyślnie zakończono ostatnie próby z nową tajemniczą torpedą, oznaczoną symbolem T-5. Torpeda ta miała zasadniczą przewagą nad swymi poprzedniczkami – zawsze trafiała w cel. Najważniejszą jej częścią była głowica akustyczna, wyposażona w dwa hydrofony.
T-5 można było wypuścić z dość znacznej odległości i początkowo poruszała się ona z dość dużą prędkością, jak normalna torpeda. W pewnej jednak odległości od celu włączały się hydrofony, zmieniając kurs torpedy w zależności od położenia celu i prowadząc ją prosto do źródła dźwięku, którym najczęściej były maszyny atakowanego okrętu. Po włączeniu się hydrofonów prędkość torpedy automatycznie malała w celu zmniejszenia szumów własnych, które mogłyby działać zakłócająco. Teoretycznie więc żaden manewr nie chronił okrętu od zagłady. Nawet gdyby się próbował wywijać, nieomylne hydrofony zawsze poprowadziłyby torpedę do rufy okrętu.
Dzisiejsze próby zresztą całkowicie potwierdziły wszystkie założenia teoretyczne. Na oczach reichsministra Speera. obydwu admirałów i wielu specjalistów zaproszonych z Berlina śmigły ścigacz wyczyniał nieprawdopodobne cuda, aby ujść przed torpedą. Na próżno jednak. Specjalnie przygotowana torpeda T-5, bez ładunku wybuchowego, jak cień mknęła śladem ścigacza, uderzając po kilkudziesięciu sekundach o jego rufę.
Serdecznym uściskom dłoni i gratulacjom nie było końca. Reichsminister Speer osobiście połączył się z „Wolfschanze” i złożył meldunek Hitlerowi, który natychmiast na ręce Ratzela przysłał depeszę gratulacyjną i złotą odznakę NSDAP.
Niemiecka Kriegsmarine otrzymała nową, tajemniczą broń.
Niszczyciel „Themse” szedł w osłonie niewielkiego amerykańskiego konwoju. Ponieważ jego „asdik” wykrył nieprzyjacielski okręt podwodny idący za konwojem, Harrisson zdecydował się zostać nieco w tyle i zaatakować go. Gdy „Themse” wykonywał jeden ze swych manewrów, nagle rozległ się przestraszony głos wachtowego:
– Cztery rumby z lewa torpeda!
Jeszcze nie przebrzmiał głos wachtowego, gdy Harrisson prawie automatycznie przestawił rączkę telegrafu maszynowego na „cała naprzód” i błyskawicznie przyłożył do oczu lornetkę. Biały ślad torpedy znaczył się w odległości około pól mili. Odetchnął z ulgą. Powinni zdążyć wykonać unik.
– Ster w lewo – rzucił sternikowi i nacisnął ręką przycisk syreny alarmowej. Rozległ się głuchy przerywany sygnał alarmu torpedowego. Na pokład zaczęli wysypywać się marynarze, dopinając w biegu kamizelki ratownicze i zajmując stanowiska bojowe.
Okręt tymczasem na pełnej mocy skręcił dość ciasnym łukiem w lewo, starając się zejść z drogi torpedzie. Było prawie pewne, że mu się to uda i torpeda przemknąwszy obok okrętu zginie w bezkresie oceanu.
Nagle głośny okrzyk wyrwał się z ust marynarzy. Oto torpeda nagle zmniejszyła szybkość, a potem zaczęła zakrzywiać swój tor, idąc w ślad za okrętem.
„Czary czy co” – pomyślał Harrisson i rozkazał możliwie maksymalnie wychylić ster. Okręt głęboko położył się na burtę i w ciasnym zakręcie usiłował ujść natrętnej torpedzie. Na próżno jednak. Torpeda, jak zaczarowana, powtarzała każdy manewr okrętu, coraz bardziej się do niego zbliżając.
Nagle rozległ się ogłuszający huk – torpeda uderzyła w rufową część okrętu. Wstrząs był tak silny, że oficerowie na pomoście bojowym ledwo utrzymali się na nogach.
W wyniku wybuchu oderwał się ster, obie śruby i powstała olbrzymia dziura w rufie okrętu. Tylko dzięki przytomności Harrissona i natychmiastowemu zamknięciu grodzi wodoszczelnych poważnie uszkodzony okręt nie zatonął. Zanurzył się tylko głębiej niż zwykle i stracił możność jakichkolwiek ruchów. Teraz mógł być łatwym łupem każdego okrętu podwodnego.
W eter pomknęły wołania: SOS, SOS. SOS…
Po zgłoszeniu przez kapitana Harrissona przełożonym informacji o nietypowym zachowaniu niemieckiej torpedy, zajął się tym zagadnieniem oddział eksperymentalno-taktyczny ośrodka obrony floty atlantyckiej przed okrętami podwodnymi, czyli „Antisubmarine Development Detachment”. W ciągu stosunkowo krótkiego czasu opracowano w ośrodku specjalny przyrząd ochronny typu FXR, który skutecznie miał zakłócać pracę niemieckich hydrofonów. Brakowało tylko jeszcze możliwie dokładnego wzorca torpedy niemieckiej, za pomocą której można byłoby dokładnie sprawdzić działalność przyrządu FXR.
I tu z pomocą przyszła Royal Navy, która posiadała już w tym okresie całkowicie wykończony wzorzec torpedy niemieckiej, której dane techniczne w pełni pokrywały się z oryginałem, co później zresztą zostało potwierdzone przez amerykański wywiad.
Przyrząd FXR zdał egzamin i wszystkie okręty amerykańskie zostały wyposażone w to urządzenie. Praktyka jednak wykazała, że przyrząd ten łatwo ulegał uszkodzeniom i wymagał nadzwyczaj troskliwej obsługi.
Gdy Niemcy zaczęli masowo używać torped akustycznych, większość obliczeń i doświadczeń prowadzonych przez badawcze ośrodki alianckie była już na ukończeniu. Do chwili wprowadzenia odpowiednich urządzeń ochronnych kilkanaście statków zostało zatopionych.
Admirał Dönitz chodził wściekły po swoim gabinecie. Właśnie przed chwilą miał bardzo nieprzyjemną rozmowę z samym Führerem. Hitler miał wielkie pretensje do Kriegsmarine, że marnuje taki piękny wynalazek, takim jest torpeda doktora Ratzela. Przecież do tej pory połowa floty angielskiej i amerykańskiej powinna być zatopiona. Ba, powinna być! Ale chyba wszystkie złe moce sprzysięgły się przeciwko niemieckiej marynarce, bo po pierwszych sukcesach zaczęły się dziać cuda. Torpedy, zamiast mknąć do celu, zaczynały dostawać kręćka i albo szły w ocean, albo jakimś tajemniczym sposobem wybuchały daleko za okrętem. Admirał zaczynał już wierzyć, że Amerykanie rzeczywiście posiadają jakieś promienie, powodujące wybuch torpedy w określonej odległości od okrętu. Sprawdzano je przecież kilkadziesiąt razy nadzwyczaj szczegółowo i nie natrafiono nawet na ślad jakiejkolwiek usterki. Sam doktor Ratzel przeprowadzał kilkanaście razy dodatkowe próby kontrolne na jeziorze Madüsee, lecz nie stwierdził żadnej nieprawidłowości w działaniu hydrofonów; torpeda za każdym razem prawidłowo uderzała w cel. Te same jednak torpedy załadowane na okręty podwodne i wyrzucone przeciw nieprzyjacielskim statkom zaczynały wyprawiać dziwne harce i chybiały celu lub wybuchały poza nim. Abwehra do tej pory również nie zdołała rozwiązać zagadki. I jak tu nie wierzyć w nadprzyrodzone siły!
Admirał sięgnął do pudelka, wyjął z niego cygaro, z namaszczeniem odciął jego koniec i zapalił. Zaciągnąwszy się opadł na fotel i głęboko się zamyślił…
WIELKA POMYŁKA ADMIRAŁA
Był zwykły jesienny dzień 1937 roku. Szczupły mężczyzna w szarym, doskonale skrojonym garniturze przechadzał się wolnym krokiem po dużym, nadzwyczaj starannie i ze smakiem urządzonym gabinecie. Głośniejsze westchnienia wydawane przez niego od czasu do czasu oraz głęboka bruzda przecinająca jego czoło pozwalały sądzić, że ma on jakieś bardzo poważne kłopoty.
– Donnerwetter! – zamruczał w pewnej chwili pod nosem. – Wozu sollen solche Türme dienen?2
Jeszcze raz zajrzał do leżących na biurku raportów. Niestety, były to tylko suche i lapidarne meldunki od poszczególnych rezydentów wywiadu niemieckiego na Anglię, które donosiły, że na kredowych skałach w okolicy Dover wybudowano szereg cienkich stalowych wież o wysokości prawie 100 metrów. O ich przeznaczeniu lub wykorzystaniu nie było jednak ani słowa.
Mózg mężczyzny pracował wytrwale. Trudno jednak było dojść do jakichś logicznych wniosków. Stanowczym ruchem nacisnął w końcu guzik elektrycznego dzwonka. Olbrzymie, obite ciemnowiśniową skórą drzwi otworzyły się bezszelestnie i na progu gabinetu zjawił się młody, przystojny człowiek w mundurze majora Luftwaffe, kierując pytający wzrok na szarego mężczyznę.
– Widział pan już te raporty, Keller? – padło od biurka pytanie.
– Jawohl, Herr Admiral.
– No i co pan o tym wszystkim sądzi?
– Uważam, że to fałszywy alarm. Pewno postawili jakieś nowe urządzenia nawigacyjne dla statków płynących przez kanał La Manche. No bo przecież – dodał po krótkiej chwili – „Radioentdecker” czy „Freya” są dla nich absolutną tajemnicą.
Admirał Canaris, szef hitlerowskiej Abwehry, nie był jednak całkowicie przekonany o słuszności tezy Kellera. Jako stary wyjadacz szpiegowski wiedział dobrze, że bardzo rzadko udaje się do końca uchować jakąkolwiek tajemnicę, a cóż dopiero nową, tajemniczą broń. Zbyt wysoko zresztą oceniał brytyjską Intelligence Service. Zwolniwszy majora Kellera, usiadł w głębokim fotelu, zapalił papierosa i nacisnął czerwony guzik znajdujący się na oparciu fotela. Po naciśnięciu guzika nad drzwiami zapłonęła czerwona lampka ogłaszająca wszystkim, że wstęp do gabinetu jest absolutnie wzbroniony. Otaczając się kłębami wonnego dymu, admirał jeszcze raz przypomniał sobie charakterystyczne momenty ostatnich manewrów, podczas których po raz pierwszy zastosowano nowy wynalazek.
…Jak w odwiecznym schemacie: „biali” i „niebiescy”. Poprzez okolice Świnoujścia ciężko toczą się opasłe cielska czołgów, atakując, z udziałem piechoty, lotnictwa i marynarki, bramę do portu szczecińskiego.
W niewielkiej odległości od ujścia Odry znajduje się Golm – niezbyt wielki pagórek o wysokości 59 metrów. Na szczycie jego stoi jakiś aparat o zadziwiających kształtach, który jest obsługiwany przez kilku radiomechaników, noszących mundury Kriegsmarine. Wywoływał on wiele ironicznych uśmiechów na twarzach oficerów piechoty, przejeżdżających obok pagórka.
Bomba wybuchła dopiero wtedy, gdy radiomechanicy zameldowali dowódcy „białych”, że w odległości około 100 kilometrów znajduje się „obcy” samolot, lecący w ich kierunku. Na porytym bruzdami obliczu starego generała odmalowało się niedowierzanie, które jednak szybko przeszło w osłupienie, gdy z meldowanego kierunku istotnie nadleciał samolot. A więc można bez żadnych aparatów optycznych wykrywać samoloty znajdujące się w powietrzu, nawet w dość znacznej odległości. Ten cudowny aparat, zbudowany przez znaną firmę Gema, był pierwszą niemiecką stacją radiolokacyjną zastosowaną dla potrzeb Wehrmachtu. Ze względu na tajemnicę wojskową nadano mu kryptonim „Freya”…
Admirał ocknął się z zamyślenia, zapalił ponownie papierosa i jeszcze raz przeliczył w pamięci wszystkie osoby, które wiedziały o cudownym wynalazku. Niestety, na żadną z nich nie można było rzucić nawet cienia podejrzenia. Istniało więc bardzo duże prawdopodobieństwo, że Anglicy nawet nie domyślali się, jak potężna i tajemnicza broń znajduje się w niemieckich rękach. Po co jednak w takim razie budowali swoje wieże?
Nagle twarz mu się rozjaśniła. Przecież jeśli są to wieże radarowe, to wystarczy wysłać samolot zaopatrzony w radioaparaty podsłuchowe, mające szeroki zakres odbioru, i przekonać się, czy wieże te nadają jakieś sygnały.
Nacisnął czerwony i zielony guzik z lewej strony biurka. W drzwiach zjawił się nienaganny, jak zwykle, Keller. Stalowe oczy Canarisa z przyjemnością spoczęły na wojskowej sylwetce majora.
– Proszę poprosić do mnie pułkownika Bauera – rzucił krótko.
Za chwilę w gabinecie pojawiła się sylwetka lekko siwego starszego pana o nadzwyczaj ujmującym wyglądzie zewnętrznym. Lekkim ruchem dłoni admirał wskazał mu miejsce w jednym z klubowych foteli, sam sadowiąc się w drugim. Keller, wziąwszy z biurka duży notatnik z napisem „Ściśle tajne” i przysunąwszy bliżej dużą popielniczkę, usadowił się obok.
– Moi panowie – zaczął Canaris – musimy za wszelką cenę wyjaśnić tajemnicę stalowych wież w południowej Anglii. Pan – zwrócił się do Kellera – osobiście wykona kilkanaście lotów w różnych porach doby na specjalnym samolocie zaopatrzonym w radioaparaty podsłuchowe i namiarowe i przekona się, czy wysyłają one jakiekolwiek sygnały. Proszę o jak największą ostrożność, gdyż tajemnica musi być w zupełności zachowana. Pan zaś, pułkowniku Bauer, przez swych rezydentów w Anglii wybada, czy na wieżach tych nie montuje się czasami jakichś dziwnych urządzeń, które mogłyby nam ewentualnie sprawić nieprzyjemną niespodziankę. Jeśli panowie nie mają żadnych pytań, dziękuję…
Obaj oficerowie podnieśli się i, uścisnąwszy dłoń admirała, wyszli z gabinetu. Canaris odetchnął z ulgą. Tym ludziom mógł zawierzyć.
Keller natychmiast porozumiał się z dowództwem Luftwaffe i już w kilka dni potem wykonał pierwszy lot patrolowy. Mimo jednak, iż operator kręcił gaikami aparatu na wszystkie strony, nie odebrał żadnego sygnału. Przeklęte wieże milczały. Loty powtarzano, lecz wieże nie odzywały się nadal.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Albert Speer – architekt, jeden z przywódców nazistowskich Niemiec, zbrodniarz wojenny. [wróć]
2. Do diabła! Do czego mają służyć te wieże? [wróć]