Tajemnica Dworu Helmersbruk - Frantz Eva - ebook + książka

Tajemnica Dworu Helmersbruk ebook

Frantz Eva

0,0
43,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Flora Winter przybywa z mamą do małego nadmorskiego miasteczka Helmersbruk. Zamieszkują w domku portiera znajdującym się na terenie opuszczonej posiadłości rodziny von Hiems. Jest początek grudnia 1975 roku.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, ale nic nie jest takie jak dawniej. Nie ma taty, mama jest zajęta pracą, więc Flora jest zdana sama na siebie. W wolnym czasie zwiedza teren wokół starego dworu. Bardzo szybko przekonuje się, że rezydencja ma swoje tajemnice… Czy naprawdę słyszała muzykę, dochodzącą z pokoju w wieżyczce, czy to wyobraźnia spłatała jej figla? Kto podrzuca jej figurki ze starej szopki? Dlaczego w nocy słychać stukot kopyt? I kim jest chłopiec, który pojawia się i znika, zanim Flora zdąży się odezwać. Stary dwór nie wydaje się tak opuszczony, jak wszyscy myślą.

Książka składa się z dwudziestu czterech rozdziałów – po jednym na każdy dzień od pierwszego grudnia aż do Wigilii – i każdy zbliża Florę do odkrycia prawdy o posiadłości von Hiemsów oraz o niej samej.

 

Polecają:

Tajemnica Dworu Helmersbruk  newsweek psychologia    Tajemnica Dworu Helmersbruk  bukbuk fb 1

***

Książka wydana w ramach projektu KSIĄŻKI NIOSĄCE NADZIEJĘ.

Wydanie książki jest współfinansowane przez Unię Europejską w ramach programu Kreatywna Europa, który powstał między innymi po to, żeby Europejczycy mogli poznawać pisarzy z innych krajów Unii Europejskiej i ich literaturę oraz kulturę.

Przygotowanie aplikacji do programu Kreatywna Europa dotyczącej projektu „Książki niosące nadzieję” zostało dofinansowane przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości.

Tajemnica Dworu Helmersbruk  pl dofinansowane przez unie europejska posTajemnica Dworu Helmersbruk  05 znak uproszczony kolor biale tlo rgb pl

Partnerami projektu są:

Tajemnica Dworu Helmersbruk  la fontaine     Tajemnica Dworu Helmersbruk  idylla

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 251

Rok wydania: 2023

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
OlciaCie
(edytowany)

Oceń książkę

ciekawa i dobra historia nie nudna, ale moim zdaniem mogła by być straszniejsza. Dużo dobra, miłości i świątecznego klimatu. Opłaca się przeczytać.
10
Audrey_

Oceń książkę

Świetna historia na zimowe wieczory :)
00
MariaWojtkowiak

Oceń książkę

Całkiem fajna powiastka dla starszych dzieci.
00
Janicka_Marta

Oceń książkę

Wspaniała!
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Hem­li­ghe­ten i Hel­mers­bruk
Text © Eva Frantz 2021 Il­lu­stra­tions © Elin Sand­ström Pu­bli­shed ori­gi­nally in Swe­dish by Bon­nier Carl­sen and Schildts & Söder­ströms. Pu­bli­shed by agre­ement with Hel­sinki Li­te­rary Agency and Book/Lab Li­te­rary Agency. © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Wid­no­krąg, Pia­seczno 2023
Prze­kład: Agata Te­pe­rek
Re­dak­torka pro­wa­dząca: Anna No­wacka-De­vil­lard
Re­dak­cja i ko­rekta: Agnieszka Ha­łu­biec
Skład i ła­ma­nie wer­sji pol­skiej: Ma­ria Gro­mek
Opieka pro­duk­cyjna: Mul­ti­print Jo­anna Da­nie­luk
Wy­da­nie I
Sfi­nan­so­wane ze środ­ków UE. Wy­ra­żone po­glądy i opi­nie są je­dy­nie opi­niami au­tora lub au­to­rów i nie­ko­niecz­nie od­zwier­cie­dlają po­glądy i opi­nie Unii Eu­ro­pej­skiej lub Eu­ro­pej­skiej Agen­cji Wy­ko­naw­czej ds. Edu­ka­cji i Kul­tury (EACEA). Unia Eu­ro­pej­ska ani EACEA nie po­no­szą za nie od­po­wie­dzial­no­ści.
Do­fi­nan­so­wano ze środ­ków Mi­ni­stra Kul­tury i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­wego po­cho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tury – pań­stwo­wego fun­du­szu ce­lo­wego. Książka wy­dana w ra­mach pro­jektu „Książki nio­sące na­dzieję”
ISBN 978-83-967960-9-7
Wy­daw­nic­two WID­NO­KRĄGwww.wy­daw­nic­two-wid­no­krag.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Od tak dawna już tu je­stem.

Pa­mię­tam, jak drzewa w alei były małe i chwiejne, a statki na ho­ry­zon­cie pły­wały pod ża­glami wcią­gnię­tymi na maszty.

Sły­sza­łem krzy­czące z prze­ra­że­nia no­wo­rodki i umie­ra­ją­cych, któ­rzy wzdy­chali z ulgą.

Wi­dzia­łem ra­dość i smu­tek, bo­gac­two i biedę, bujną ro­ślin­ność i su­szę.

Co roku pierw­sze pro­mie­nie wio­sen­nego słońca prze­peł­niały mnie wiarą w przy­szłość.

Te­raz czuję jed­nak, że po­woli ucho­dzi ze mnie ostat­nia na­dzieja.

Tak więc cze­kam.

Cze­kam.

Cze­kam.

Żywi o mnie za­po­mnieli.

Zmarli my­ślą tylko o so­bie.

Sporo czasu mi­nęło, od kiedy prze­peł­nia­łem ko­goś dumą.

Wkrótce za­pewne na­dej­dzie pora, bym znik­nął na za­wsze.

Ale jesz­cze nie te­raz.

Mam ostat­nią szansę.

Wy­ko­rzy­stam ją.

Pierw­szego grud­nia wy­ru­szyły nad mo­rze. Flora za­wczasu za­pi­sała na czer­wono w ka­len­da­rzu w kuchni: Do Hel­mers­bruk!!! Wy­glą­dało to za­ra­zem od­święt­nie i nieco wście­kle.

Nikt roz­sądny nie jeź­dzi nad mo­rze w środku zimy. Cały sens ta­kich wy­jaz­dów po­lega na tym, że można się pod­czas nich ką­pać, ba­wić na pia­sku i opa­lić so­bie nogi. Mama jed­nak ani tro­chę na to nie zwa­żała. Była świę­cie prze­ko­nana, że mie­siąc nad mo­rzem jest do­kład­nie tym, czego im – Flo­rze i jej – wła­śnie trzeba.

W miej­sce pa­ra­sola sło­necz­nego i stro­jów ką­pie­lo­wych za­pa­ko­wały naj­grub­sze swe­try, weł­niane skar­pety i zi­mowce. Flora miała też wziąć ze sobą pod­ręcz­niki. Na­uczy­cielka dała jej długą li­stę za­dań do wy­ko­na­nia przed świę­tami. Sporo z nich Flora zro­biła jesz­cze w domu, za­nim gdzie­kol­wiek po­je­chały. Na­uka szła jej jak z płatka, je­śli tylko mo­gła przy­siąść do lek­cji w spo­koju i nikt nie rzu­cał w nią ka­wał­kami chrup­kiego pie­czywa, które wpla­tały się jej we włosy, ani nie prze­zy­wał jej Za­smar­kaną Florą.

Mama spa­ko­wała po­ma­rań­czową ma­szynę do pi­sa­nia. Za­mie­rzała pra­co­wać nad ko­lejną książką, kiedy Flora bę­dzie się uczyć. Wie­czo­rami miały pa­lić w ko­minku, jeść ka­napki z kieł­basą i grać w karty, tak w każ­dym ra­zie obie­cy­wała mama.

Je­dze­nie ka­na­pek i pa­le­nie w ko­minku za­po­wia­dało się cał­kiem przy­jem­nie, Flory jed­nak nie opusz­czały wąt­pli­wo­ści. Ma­mie cza­sem coś dziw­nego po­tra­fiło strze­lić do głowy, a te­raz, gdy nie było z nimi taty, który mógłby po­skro­mić jej naj­bar­dziej sza­lone po­my­sły, Flo­rze nie po­zo­sta­wało nic in­nego, jak się temu pod­dać. Cie­szyło ją, że nie bę­dzie mu­siała przy­naj­mniej cho­dzić do szkoły, tylko dla­czego mu­szą wy­bie­rać się aż tak da­leko?

Kiedy wy­sia­dły z au­to­busu, Florę ogar­nęły jesz­cze więk­sze wąt­pli­wo­ści. Hel­mers­bruk? Co to w ogóle za miej­sce? Gdzie­kol­wiek spoj­rzeć, wszę­dzie ciemno i po­nuro. Po od­jeź­dzie au­to­busu ni­g­dzie nie było wi­dać ży­wego du­cha, mimo że znaj­do­wały się po­dobno w cen­trum ma­łego mia­steczka.

– Wszy­scy pew­nie sie­dzą u sie­bie w do­mach i je­dzą ko­la­cję – za­pew­niła ją mama. – Chodź, pój­dziemy do sie­bie.

– Czy to da­leko? – stęk­nęła Flora.

Jej ple­cak wa­żył tonę, a jakby tego było mało, w jed­nej ręce miała dużą siatkę z po­ścielą, a w dru­giej torbę z ubra­niami.

– Nie, rzut be­re­tem – od­parła mama, ale jej głos zdra­dzał, że sama nie ma bla­dego po­ję­cia.

Kiedy tak wle­kły się przed sie­bie, Flora od­nio­sła wra­że­nie, że po­chła­nia je gę­sta, lepka mgła. Za­częło zmierz­chać i pa­lące się la­tar­nie wy­glą­dały jak uno­szące się nad zie­mią, wiel­kie, pa­skudne świe­tliki. Na do­miar złego po pew­nym cza­sie za­częło kro­pić.

Szły i szły. Flo­rze za­częło bra­ko­wać sił w no­gach, a cięż­kie to­bołki wży­nały się jej w ręce do tego stop­nia, że po­zo­sta­wiały na nich za­głę­bie­nia. Flora z tru­dem się ha­mo­wała, żeby w kółko nie py­tać mamy: „da­leko jesz­cze?”, jak to ro­bią małe dzieci.

La­tar­nie za­bar­wiały drogę na po­ma­rań­czowo, poza tym wszystko było tu­taj ską­pane w mroku. Cza­sem Flo­rze wy­da­wało się, że po pra­wej stro­nie drogi do­strzega po­je­dyn­cze świa­tła. Może domy? Ża­den z nich nie był jed­nak tym, do któ­rego zmie­rzały.

– Mu­szę chwilę od­po­cząć – wy­bą­kała i po­sta­wiła ekwi­pu­nek na ziemi.

Do­okoła sły­chać było ci­che dud­nie­nie i Flora zo­rien­to­wała się, że stoi na mo­ście. Po obu jego stro­nach znaj­do­wała się ba­rierka, ale gdzieś da­leko w dole ki­piała woda. Flora za­sta­na­wiała się, jak wy­soki może być w za­sa­dzie ten most.

Zo­sta­wiła ba­gaże i po­de­szła do ba­rierki, żeby przez nią wyj­rzeć.

Nic, tylko ciem­ność, Flo­rze nie udało się na­wet doj­rzeć wody. Może stała nad bar­dzo głę­boką prze­pa­ścią?

Szybko ru­szyła, żeby do­go­nić mamę.

– Za­raz po­win­ny­śmy być na miej­scu – po­wie­działa mama, ale nie prze­ko­nała tym ani Flory, ani na­wet sie­bie.

Za mo­stem la­tar­nie były rza­dziej usta­wione, mię­dzy nimi le­d­wie dało się zo­ba­czyć wła­sne stopy. Flora do­my­ślała się jed­nak, że mu­szą być bli­sko mo­rza, bo za­częło po­rząd­nie wiać, a po­wie­trze pach­niało solą i zgni­li­zną.

Mama rap­tow­nie się za­trzy­mała i za­wo­łała:

– Po­patrz, Pas­sa­dvägen! Mu­simy być już nie­da­leko.

Na­zwa ulicy wid­niała na ta­bliczce za­wie­szo­nej na wy­so­kim ce­gla­nym mu­rze. Przez chwilę szły wzdłuż ogro­dze­nia, po czym zo­ba­czyły do­mek – mały i bar­dzo stary. Po­nie­waż także był zbu­do­wany z ce­gły, nie­mal zle­wał się z ogro­dze­niem.

– Tu mamy miesz­kać? – wy­rwało się Flo­rze.

– Tak mi się wy­daje.

– Jak w ogóle do­sta­niemy się do środka?

– Tam da­lej jest furtka. Chodź, bo za­raz za­mar­znę!

Mama chwy­ciła klamkę nie­wiel­kiej furtki. Naj­pierw spró­bo­wała ją po­cią­gnąć do sie­bie, po­tem pchnąć. Furtka ani drgnęła.

– A niech mnie, co jest do ja­snej cia­snej? – wy­dy­szała.

– Może ja spró­buję?

– Pro­szę cię bar­dzo, mu­siała naj­wy­raź­niej za­rdze­wieć albo coś.

Mama prze­su­nęła się na bok, a Flora chwy­ciła za klamkę.

Furtka otwo­rzyła się z de­li­kat­nym skrzyp­nię­ciem, jakby nie­mal mó­wiła „ha-haa”.

Mama par­sk­nęła śmie­chem.

– Jak to zro­bi­łaś?

– Po pro­stu ją po­cią­gnę­łam. Nie mu­sia­łam jej na­wet mocno szar­pać. Ale już chodźmy.

We­szły przez furtkę i okrą­żyły dom. Zna­la­zły nie­wiel­kie schodki pro­wa­dzące do drzwi.

– Może za­pu­kamy? – spy­tała mama.

 – No co ty!

Flora nie miała wcale za­miaru pry­chać, ale oka­zało się to sil­niej­sze od niej.

Co też ta mama znów wy­my­śliła? Było tu ciemno, zimno i pa­skud­nie, a dom wy­da­wał się do tego... no cóż, jakby to ująć, po­twor­nie sa­motny. Ema­no­wał od niego smu­tek. Po­waż­nie będą tu miesz­kały cały mie­siąc? W ta­kim ma­łym przy­gnę­bia­ją­cym domku po­śród ogrom­nej, spo­wi­ja­ją­cej wszystko ciem­no­ści?

Kiedy jed­nak drzwi się otwo­rzyły, z wnę­trza domu wy­lało się na schody cie­płe świa­tło. W progu stał ja­kiś męż­czy­zna. Wy­da­wał się po­ważny, ale ani tro­chę nie spra­wiał groź­nego wra­że­nia.

– Ach, tak. No pro­szę – po­wie­dział z za­my­śloną miną.

„Dość oso­bliwy spo­sób po­wi­ta­nia”, prze­mknęło przez myśl Flo­rze. Zde­cy­do­wa­nie bar­dziej na­tu­ralne zda­wa­łoby się „Za­pra­szam!” albo „Do­tar­ły­ście bez pro­blemu?”. Męż­czy­zna dał znak ręką, żeby we­szły, po czym przy­glą­dał im się za­cie­ka­wiony, kiedy dźwi­gały rze­czy po schod­kach.

Był mały jak na do­ro­słego męż­czy­znę, niż­szy od Flory, cho­ciaż ona miała za­le­d­wie dwa­na­ście lat. Jego kę­dzie­rzawe ja­sne włosy ster­czały na wszyst­kie strony i miał błę­kitne oczy. Trudno było zgad­nąć, ile może mieć lat, ale na pewno był star­szy od mamy. Wy­glą­dał jak krzy­żówka dość po­nu­rego skrzata z wy­ro­śnię­tym dziec­kiem.

– Do­bry wie­czór! – za­wo­łała mama krę­pu­jąco gło­śno.

W domu było cie­pło i pach­niało in­ten­syw­nie, ale przy­jem­nie, tak jak to zwy­kle bywa, kiedy pali się w ko­minku. Z ze­wnątrz dom wy­glą­dał po­nuro, w środku był jed­nak przy­tulny.

Flora upu­ściła cięż­kie to­boły na pod­łogę w sieni i od­sap­nęła.

– Pada, jak wi­dzę – wy­mam­ro­tał męż­czy­zna i po­pa­trzył na ich prze­mo­czone ubra­nia. – Mam na­dzieję, że nie chwyci mróz i nie zrobi się śli­zga­wica.

Mama ścią­gnęła rę­ka­wiczkę i wy­cią­gnęła dłoń w kie­runku męż­czy­zny.

– Miło mi po­znać. To ja na­zy­wam się Linn Win­ter, a to jest Flora.

– Aha, tak. Fri­dolf. Miesz­kam obok.

Flora zdjęła buty i we­szła na pal­cach do ma­łego sa­lonu. Przed ko­min­kiem, w któ­rym trzesz­czał ogień, stały dwa fo­tele. To wła­śnie na nich będą sie­dzieć i za­ja­dać się ka­nap­kami z kieł­basą. Drzwi pro­wa­dziły z sa­lonu do kuchni z cy­try­no­wymi szaf­kami, a z przed­po­koju dało się wejść po scho­dach na pię­tro.

– Ach, ależ tu ład­nie – po­wie­działa mama.

Fri­dolf po­ki­wał głową z po­ważną miną.

– Taaa – przy­znał. – Za­wsze lu­bi­łem tę stró­żówkę.

– Stró­żówkę?

– Taaa. Cho­ciaż stróż nie jest tu dzi­siaj po­trzebny. Ja sam miesz­kam w pralni.

– Dla­czego mieszka pan w pralni? – zdzi­wiła się Flora.

– Eee, to nie jest już pral­nia, prze­bu­do­wa­łem ją na miesz­ka­nie. Stró­żówka była dla mnie za duża. Pral­nia oka­zała się w sam raz.

Flora za­wsze są­dziła, że pral­nie to ta­kie po­miesz­cze­nia, które ewen­tu­al­nie można spo­tkać w sta­rych blo­kach w piw­nicy. Miało to jed­nak sporo sensu, żeby ulo­ko­wać ją w od­dziel­nym bu­dynku.

– Jest tu­taj coś jesz­cze? – spy­tała.

– Taaa. Jest ga­raż i staj­nia. Kilka bu­dyn­ków go­spo­dar­czych i oran­że­ria, no i, rzecz ja­sna, dwór.

Flora aż pod­sko­czyła.

Dwór!

Mama nic nie mó­wiła o tym, że bę­dzie tu ja­kiś dwór!

Flora za­wsze uwiel­biała stare domy. Ma­rzyła o tym, żeby pew­nego dnia za­miesz­kać w ta­kim na­prawdę sta­rym z licz­nymi or­na­men­tami, za­miast ki­sić się w nud­nym miesz­ka­niu w du­żym mie­ście. Może kie­dyś jej się uda, je­śli trafi szóstkę w totka lub coś w tym stylu.

Wpraw­dzie stró­żówka też była stara, ale trudno uznać ją za im­po­nu­jącą. Flora miała na­dzieję, że dwór okaże się na­prawdę duży i piękny. Naj­chęt­niej od razu by tam po­bie­gła, żeby zo­ba­czyć go na wła­sne oczy, ale na ze­wnątrz było zbyt ciemno.

– Czy w tym dwo­rze ktoś mieszka? – spy­tała.

Fri­dolf po­krę­cił głową.

– Neee. W dwo­rze von Hiem­sów nikt już nie mieszka od do­brych pięć­dzie­się­ciu lat.

Fri­dolf znik­nął z mamą w kuchni. Mama gło­śno traj­ko­tała, a on mam­ro­tał coś o ru­rach z wodą i wen­ty­la­cji. „Nie wy­daje się szcze­gól­nie za­do­wo­lony z na­szej obec­no­ści – po­my­ślała Flora. – Po co więc wy­na­jął ten dom, skoro nie chce lo­ka­to­rów?”. Za­ra­zem Flora uwa­żała za iry­tu­ją­cych lu­dzi peł­nych sztucz­no­ści, któ­rzy cały czas tylko się uśmie­chają. Z dwojga złego wo­lała już ma­łych i po­nu­rych, ale uprzej­mych, ni­skich dżen­tel­me­nów.

Wspięła się po scho­dach na pię­tro. Z nie­wiel­kiego przed­po­koju od­cho­dziły trzy pary drzwi, otwo­rzyła te naj­bli­żej scho­dów i we­szła do po­koju z ta­petą w kwiaty. W ką­cie stało sta­ro­modne łóżko z fi­ku­śną że­liwną ramą i nie­wielki sto­lik nocny. Pod oknem było biurko i krze­sło, a tuż przy wej­ściu duża, po­ma­lo­wana na biało szafa z lu­strem na drzwiach.

Po­mysł przy­jazdu do Hel­mers­bruk i spę­dze­nia mie­siąca nad mo­rzem za­czął wy­da­wać się jej nieco lep­szy. Za­wsze ma­rzyła o tym, żeby mieć na ścia­nach taką ta­petę. Po­do­bały jej się także białe ko­ron­kowe fi­ranki, na pierw­szy rzut oka rów­nież stare.

„Po­kój w sam raz dla Ani z Zie­lo­nego Wzgó­rza”, po­my­ślała i po­ło­żyła czer­wony ple­cak na szy­deł­ko­wej na­rzu­cie. Na krze­sło rzu­ciła czapkę, długi sza­lik i kurtkę.

Po­de­szła do okna i wyj­rzała na po­dwó­rze, ma­jąc na­dzieję, że do­strzeże dwór, ale mimo że przy­warła no­sem do szyby, wi­działa tylko ciem­ność i wła­sne od­bi­cie.

Od­głosy do­bie­ga­jące z sieni wska­zy­wały na to, że Fri­dolf zbiera się do wyj­ścia.

– Te­raz bę­dzie­cie mu­siały ra­dzić so­bie same. Pu­kaj­cie, gdyby coś się działo. Cały czas je­stem w domu.

– Bar­dzo dzię­kuję – po­wie­działa mama.

Fri­dolf po­pa­trzył na Florę, która stała na scho­dach.

Na­gle wy­dał się jej zdzi­wiony. Wle­pił w nią swoje duże błę­kitne oczy wy­sta­jące spod krza­cza­stych brwi.

– Ależ to nie może być... – wy­mam­ro­tał pod no­sem, za­nim jed­nak Flora zdą­żyła go za­py­tać, co ta­kiego, Fri­dolf od­wró­cił się do jej mamy.

– No cóż. Bę­dzie wam tu do­brze. W tym domu miesz­kali po­rządni lu­dzie. Do­bro sie­dzi w ścia­nach. Czu­je­cie?

Te­raz znów po­pa­trzył na Florę.

– Tak – przy­znała Flora, bo na­prawdę wy­czu­wała tu­taj do­brą ener­gię.

Drzwi za­trza­snęły się za Fri­dol­fem z ło­sko­tem. Mama za­chi­cho­tała.

– Nie jest on może ra­do­sny jak skow­ro­nek, ale wy­daje się miły.

– Lu­bię go – od­parła Flora.

– Ja też. No i co po­wiesz, skar­bie? O domu i w ogóle.

– W po­rządku.

– Na pewno? My­ślisz, że bę­dzie nam tu do­brze?

Mama zda­wała się wy­stra­szona. Ry­chło w czas. Było już prze­cież za późno, żeby się roz­my­ślić.

Flora po­sta­no­wiła być jed­nak miła i po­kle­pała mamę po ra­mie­niu.

– Z pew­no­ścią bę­dzie nam tu cu­dow­nie!

Od razu spró­bo­wały się za­do­mo­wić. Po­ście­liły łóżka, mama wy­pa­ko­wała ma­szynę do pi­sa­nia i po­sta­wiła ją na stole w sa­lo­nie, a Flora usta­wiła pod­ręcz­niki w rów­nym rządku w po­koju z ta­petą w kwiaty. Anię z Zie­lo­nego Wzgó­rza i Upiora rodu Can­te­rville’ów po­ło­żyła na sto­liku noc­nym. W sza­fie wi­siało mnó­stwo sta­rych ubrań i tylko jedna półka oka­zała się wolna, ale nie miało to jed­nak więk­szego zna­cze­nia, bo Flora pra­wie nic ze sobą nie przy­wio­zła.

– Chodź na dół coś zjeść – za­wo­łała z kuchni mama.

Flora zga­siła świa­tło w sy­pialni i już miała zejść, kiedy jej wzrok padł przy­pad­kiem na okno.

Dziwne, cho­ciaż był późny wie­czór, miała wra­że­nie, że na ze­wnątrz zro­biło się odro­binę ja­śniej. Może mgła się roz­rze­dziła i wyj­rzał księ­życ?

W tym sa­mym mo­men­cie Flora za­uwa­żyła, że za oknem trze­po­cze coś bia­łego!

Nie tylko coś tam trze­po­tało, roz­legł się też sze­lest. Przy­po­mi­nał szept!

– To ona!

To coś bia­łego znik­nęło tak szybko, że Flora nie zdą­żyła zo­ba­czyć, co to, ale przez kilka upior­nych chwil są­dziła, że zza okna przy­glą­dała się jej i do niej szep­tała ja­kaś blada twarz.

Po­kój znaj­do­wał się jed­nak na pię­trze, nikt więc nie mógł tu prze­cież zaj­rzeć?

Stała w progu jak spa­ra­li­żo­wana.

Czy znaj­dzie w so­bie tyle od­wagi, żeby po­dejść do okna i wyj­rzeć?

Kilka razy prze­łknęła ślinę.

Nie, nie może być tak lę­kliwa. Jak ina­czej wy­trzyma cały mie­siąc w sta­rym domu, skoro za każ­dym ra­zem, gdy zo­ba­czy lub usły­szy coś nie­ocze­ki­wa­nego, bę­dzie tru­chleć ze stra­chu?

Po­de­szła do okna i znów wyj­rzała.

Kiedy wy­tę­żyła wzrok, do­strze­gła w od­dali kilka ga­łęzi. Ni­g­dzie jed­nak nie było wi­dać nic bia­łego.

„Mu­siało mi się coś przy­wi­dzieć – po­my­ślała. – Może było to tylko moje od­bi­cie? A to, co przy­po­mi­nało szept, to mio­tana wia­trem ga­łąź, która prze­je­chała po ścia­nie domu...”.

– Idziesz wresz­cie? – za­wo­łała mama.

W domu za­pach­niało pie­czo­nymi kieł­ba­skami i Flora ze­szła na dół.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

KILKA IN­FOR­MA­CJI O PRO­GRA­MIE KRE­ATYWNA EU­ROPA

Unia Eu­ro­pej­ska to wiele państw, które łą­czy wspólna hi­sto­ria i wy­zna­wane war­to­ści, za to róż­nią się zwy­cza­jami, kul­turą, mówi się w nich róż­nymi ję­zy­kami. W każ­dym z kra­jów Unii Eu­ro­pej­skiej żyją ar­ty­ści i ar­tystki, któ­rzy mają nam dużo do opo­wie­dze­nia. Są to opo­wie­ści fa­scy­nu­jące, po­godne lub mroczne, smutne albo we­sołe, ale za­wsze bar­dzo cie­kawe. Warto je po­znać! Dla­tego Unia Eu­ro­pej­ska uru­cho­miła pro­gram Kre­atywna Eu­ropa – by uła­twiać dzie­le­nie się opo­wie­ściami.

CO ROBI PRO­GRAM KRE­ATYWNA EU­ROPA?

• Zbiera in­for­ma­cje o ar­ty­stach, ar­tyst­kach i ich dzie­łach, na przy­kład książ­kach, fil­mach czy or­ga­ni­zo­wa­nych wy­da­rze­niach.

• Po­ka­zuje, że kul­tura róż­nych kra­jów two­rzą­cych Unię Eu­ro­pej­ską jest bar­dzo cie­kawa. Cza­sem w róż­nych kra­jach zu­peł­nie inna, a cza­sem po­dobna.

• Dba o to, by książki, filmy, mu­zyka i różne wy­da­rze­nia były do­stępne dla wszyst­kich. By były przy­go­to­wane w taki spo­sób, aby mo­gły z nich ko­rzy­stać osoby z nie­peł­no­spraw­no­ściami, osoby ży­jące w wiel­kich mia­stach i ma­łych wio­skach.

• Ar­ty­stom i ar­tyst­kom fun­duje na­grody oraz przy­znaje granty, czyli pie­nią­dze, za które mogą na­krę­cić film, na­pi­sać książkę albo stwo­rzyć inne dzieło ar­ty­styczne.

Wśród ar­ty­stek i ar­ty­stów są pi­sarki i pi­sa­rze. Swoje książki pi­szą w swo­ich ję­zy­kach. Pro­gram Kre­atywna Eu­ropa fi­nan­suje tłu­ma­cze­nie ta­kich ksią­żek, tak aby mo­gli je prze­czy­tać miesz­kańcy i miesz­kanki in­nych kra­jów Unii Eu­ro­pej­skiej. Bywa, że tłu­ma­cze i tłu­maczki to też ar­ty­ści i ar­tystki. Czę­sto na­zywa się ich na­wet współ­au­to­rami i współ­au­tor­kami ksią­żek. Mu­szą bo­wiem wło­żyć mnó­stwo pracy, aby książkę na­pi­saną w jed­nym eu­ro­pej­skim kraju mo­gli zro­zu­mieć są­sie­dzi z kraju obok.

Książka, którą trzy­masz w ręku, zo­stała prze­tłu­ma­czona i wy­dana dzięki fi­nan­so­wa­niu wła­śnie z pro­gramu Kre­atywna Eu­ropa.

Do­wiedz się wię­cej o na­szych książ­kach oraz o pro­jek­cie KSIĄŻKI NIO­SĄCE NA­DZIEJĘ: