Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
57 osób interesuje się tą książką
Miasto pełne kolorów może skrywać mrok…
Życiowe plany Martyny runęły jak domek z kart. Gdy na kilka tygodni przed ślubem odkryła, że ukochany ją zdradza, odwołała uroczystość. Zamierza zrezygnować także z długo wyczekiwanej podróży poślubnej do Portugalii.
Odwodzi ją od tego Clara. Znajoma lektorka proponuje jej gościnę w mieszkaniu w Porto, a Martyna przystaje na jej propozycję. Po dotarciu na miejsce, zachwyca się pięknem miasta, jednak dostrzega też jego drugie oblicze – ubóstwo. Wkrótce poznaje jednego z bezdomnych, młodego Gaspara, a on stopniowo wciąga ją do swojego nietypowego świata.
Z czasem Martyna odkrywa, że ci, którzy nie mają nic, znajdują się w ogromnym niebezpieczeństwie. Ktoś na nich poluje. Morderca pozostaje nieuchwytny, a na jego celownik trafia także Gaspar. Martyna mimowolnie angażuje się w sprawę. Wkrótce – wśród ludzi, których nikt nie zauważa – odkryje, po co tak naprawdę tu przyjechała…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 287
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jolanta Kosowska
Szalone Porto
Żeby kogoś zrozumieć,
trzeba przejść z nim chociaż kawałek drogi.
Powieść dedykuję moim bliskim.
Zastanawiałam się, jak mam jej to powiedzieć. Nagle poczułam się niezręcznie. Przecież ona nie jest winna temu, że już nie chcę uczyć się portugalskiego.
– To była ostatnia lekcja – stwierdziłam.
Spojrzała na mnie zaskoczona. Właśnie zaznaczała w książce jakiś fragment, nad którym miałyśmy pracować w przyszłym tygodniu. Zawsze dostawałam zadanie do domu, które nie miało mnie pogrążyć, a wręcz przeciwnie, upewnić w tym, że już sporo umiem.
– Przyspieszyliście swój wyjazd? – zapytała zaskoczona. – Dacie radę – dodała po chwili. – Oboje już sporo umiecie. Zawsze można też podeprzeć się angielskim – uspokajała.
– Niczego nie przyspieszyliśmy. Po prostu nie jedziemy do Portugalii.
Podniosła na mnie wzrok i czekała na to, co jeszcze powiem. Nie potrafiła ukryć zdziwienia.
– Nie jedziecie do Portugalii? – zapytała z niedowierzaniem.
– Nie jedziemy.
– Zmieniliście plany dotyczące podróży poślubnej? Tyle pracy i para w gwizdek.
W jej głosie słyszałam wyraźnie rozczarowanie.
– Nie będzie ślubu i nie będzie podróży poślubnej. – Chciałam, żeby zabrzmiało to obojętnie, ale głos niebezpiecznie mi zadrżał. Trudno jest mówić bez emocji o czymś, co mnie prawie zabiło.
Myślałam, że nigdy tego nie powiem, że ucieknę się do jakiegoś kłamstwa. Zaskoczyłam samą siebie. Clara zasługiwała na prawdę. Chociażby dlatego, że za trzy godziny miał tu przyjść Miłosz, a on na pewno będzie próbował wszystko zatuszować. Wymyśli jakąś niesamowitą opowieść, która w żaden sposób nie będzie odzwierciedlała nawet cienia prawdy.
Lubiłam Clarę. Kiedy przed rokiem szukałam lektora języka portugalskiego, spotkałam się z kilkoma osobami. Wybrałam ją. Głównie dlatego, że wszystko w niej mnie intrygowało. Była Portugalką mieszkającą od ponad pięćdziesięciu lat w Polsce. Przedstawiła mi się jako Clara Ana Pirera Rocco Jabłońska. Urodziła się prawie osiemdziesiąt lat temu w małej wiosce pod Porto. Przyjechała do Polski studiować psychologię. W trakcie studiów poznała Janusza. Pokochali się i pobrali. Po obronie dyplomów zostali w Krakowie. Mieli jedną córkę, która czuła się lepiej w Portugalii niż w Polsce i na studia wyjechała do Lizbony. Janusz zmarł kilka lat temu. Po śmierci męża Clara nie wróciła do rodzinnego kraju. Mówiła kiedyś, że to przez zasiedzenie.
– Byłoby mi tam dziwnie – tłumaczyła mi. – Jestem już w Polsce bardzo długo. Przywykłam do tego, co jest tutaj. Gdybym wróciła teraz do ojczyzny, to wróciłabym do czegoś, czego już dawno nie ma. Czas pognał. Nie ma już tamtej mojej Portugalii. Czułabym się bardziej obco tam, niż czuję się tutaj – tłumaczyła mi dawniej, kiedy o to zapytałam.
Nie wróciła do Portugalii, ale czasami za nią tęskniła. Kiedyś przynajmniej dwa razy w roku leciała z mężem odwiedzić rodzinne strony. Po śmierci Janusza była tam tylko raz, żeby pozałatwiać sprawy w urzędach. Potem lekarz zabronił jej latać, a przejechanie innym środkiem lokomocji ponad trzech tysięcy kilometrów to dla Clary coś nieosiągalnego. Opowiadała mi kiedyś, że tylko raz w przeszłości pojechała z mężem samochodem do Porto i zajęło im to prawie dwie doby. Nie zdołali wtedy kupić biletów na samolot, a mama Clary leżała w szpitalu San Antonio ze złamaną kością udową po upadku w domu. Działo się to ponad piętnaście lat temu. Wtedy Clara była zdrowsza i sporo młodsza, a i tak tę podróż wspominała jako koszmar. A teraz taki przejazd w ogóle nie wchodził w grę.
Zostały jej zdjęcia, filmy, wspomnienia i długie rozmowy telefoniczne z licznymi krewnymi porozrzucanymi po całej Portugalii, od Porto po Algarvę. Dwa razy w roku odwiedzała ją córka. Wtedy przez kilka dni rozmawiały tylko po portugalsku, wspominały wszystkich żyjących i nieżyjących członków rodziny i setki miejsc, które mieszkały w sercu Clary. Po odwiedzinach córki przez jakiś czas jeszcze bardziej tęskniła za Portugalią.
Clara nie cierpiała bezczynności i nudy. Do życia potrzebowała kontaktu z ludźmi i właśnie dlatego, pomimo swojego wieku, nadal udzielała lekcji portugalskiego.
– Nie będzie ślubu? – Głos Clary wyrwał mnie z zamyślenia.
– Nie będzie – mruknęłam.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu.
– Będzie później? – Zżerała ją ciekawość.
– Po prostu nie będzie – powiedziałam chłodno. – Rozstaliśmy się.
– Rozstaliście się? – powtórzyła za mną jak echo. W głowie jej się to nie mieściło. – Jakaś nic nieznacząca kłótnia zdołała zniszczyć waszą miłość?
– To nie była nic nieznacząca kłótnia – stwierdziłam zdecydowanie. – Sądzę, że to też nie była miłość – dodałam zachowawczo.
Zaskoczona tonem mojego głosu zamilkła, o nic więcej już nie pytała. Za to ja nagle chciałam jej to opowiedzieć.
– To nie była kłótnia – powtórzyłam. – Nie padło zbyt wiele słów, ale i tak wszystko stało się jasne. Chciałam przed trzema dniami zrobić Miłoszowi niespodziankę i przyszłam po niego do biura. Zastałam go na zapleczu ze współpracowniczką. Bawili się w najlepsze. Kochali się na stojącym tam biurku. Na mój widok nawet nie przerwali. No, może niezupełnie. On chciał, ale ona właśnie szczytowała i nie miała ochoty nagle tego zakończyć. Wyszłam stamtąd.
Nie wiem, kiedy usiadłyśmy. Wcześniej stałam już w progu gotowa do wyjścia. Teraz Clara zajmowała miejsce na sofie. Ja naprzeciw niej w fotelu. Zamilkłam na chwilę. Czekała na to, co jeszcze powiem.
– W domu spakowałam rzeczy Miłosza i wystawiłam mu je przed drzwi – powiedziałam z trudem, bo jakaś klucha urosła mi w gardle. Łzy piekły pod powiekami. – Przyjechał po walizki wieczorem. Klucze od mojego mieszkania zostawił na wycieraczce. Dołączył do nich kartkę z jednym słowem: Przepraszam. Potem zaczął wysyłać mi wiadomości. W kółko słowo „przepraszam”. Chyba nie rozumie, że nie za wszystko da się przeprosić.
– Nie za wszystko – przyznała.
– Zablokowałam go w telefonie. Działałam jak w transie. Jakby to wszystko nie dotyczyło mnie, tylko kogoś zupełnie innego. To było trzy dni temu. Wczoraj obdzwoniłam wszystkich zaproszonych gości. Skontaktowałam się też z księdzem Andrzejem. Odwołałam skrzypaczkę. Poinformowałam fotografa. Dobrze, że mieliśmy zaraz po ślubie prosto z kościoła jechać na lotnisko i lecieć do Portugalii, to przynajmniej nie musiałam rezygnować z rezerwacji w domu weselnym. Udało mi się też odwołać rezerwację noclegów w Porto – wyliczałam. – Z lotu za to nie można zrezygnować. Można tylko zmienić termin. Trudno, bilety przepadną. Przekonałam się, że ludzie są żałośni – dodałam. – Nikt nie miał odwagi zapytać, co się stało. Nawet moja przyjaciółka, Majka, która miała być moją druhną, o nic nie zapytała. Jakby co drugie narzeczeństwo kończyło się na kilka tygodni przed ślubem. Poczułam się rozczarowana Majką…
– Sądzę, że zbyt srogo ją oceniasz – przerwała mi Clara. – Na pewno przeraził ją twój telefon. Nie pytała, bo nie chciała cię zranić.
– Może – przyznałam bez przekonania. – Poza panią chyba tylko jej będę w stanie to opowiedzieć.
– Dobrze, że to stało się teraz, a nie po ślubie. Wtedy byłoby ci jeszcze ciężej – weszła mi w słowo. Zauważyła łzę na moim policzku. – Nie płacz! To nic nie zmienia.
– Płaczę z wściekłości – skłamałam.
– Jeżeli z wściekłości, to dobrze. Nie ma czego żałować. Dobry Bóg czuwał nad tobą. Widocznie pisane jest ci coś zupełnie innego i zupełnie inny człowiek.
– Tak pani myśli?
– Nie myślę, a wiem – rzuciła pewnie. – Wszystko w naszym życiu dzieje się dla czegoś. Nic nie dzieje się niepotrzebnie. Wszystko ma swój sens. To też ma na pewno.
– Nawet takie gówno? – wątpiłam.
– Nawet takie gówno – powtórzyła za mną. – Miałam Miłosza za dojrzałego mężczyznę, a zachował się jak dupek. Nie serce, nie rozum, a penis. Skończony idiota, będzie żałował tego do końca życia.
– Podle mnie zdradził.
– Palant – powiedziała.
– Szuja.
– Chłystek – dorzuciła.
– Totalny dupek.
– Drań.
– Łachudra.
Mówiłyśmy jedna przez drugą. Czułam, jak maleje to wewnętrzne napięcie, które jeszcze przed chwilą dławiło mnie w gardle.
– Emocjonalne zero – dodałam.
– Jak dla mnie to po prostu głupiec – skwitowała Clara. – Stracił wszystko. Już zawsze będzie tego żałował – powtórzyła.
Nigdy nie słyszałam takich słów z jej ust. Zawsze wysławiała się pięknie, a teraz nagle „palant”, „chłystek” i „drań”. Clara uważała, że sposób mówienia określa człowieka. Chyba na chwilę coś wymknęło jej się spod kontroli.
– Język musi przystawać do uczuć i emocji – wyjaśniła, jakby czytała w moich myślach. – Miłosz już dzisiaj do mnie dzwonił. Odwoływał popołudniową lekcję. Nie chciał nowego terminu. Twierdził, że na razie nie ma już czasu na portugalski, że jest za bardzo zajęty.
Wstała. Poszła do kuchni. Po chwili postawiła przede mną filiżankę z kawą. Piłyśmy w milczeniu.
– Nie rezygnuj ze swoich planów! Leć sama do Porto! – powiedziała nieoczekiwanie. – Ten wyjazd ci pomoże. Tutaj będziesz się tylko miotać. Wszystko będzie ci przypominać o tym, co się stało. Warto się od tego odciąć. Nowe miejsce, inni ludzie, inny język, kultura, obyczaje… Restart. Wszystko od nowa.
– Sama do Porto? – zapytałam z niedowierzaniem.
Wydawało mi się to niemożliwe. Jeszcze parę dni temu siedzieliśmy razem z Miłoszem nad planem miasta i zaznaczaliśmy obiekty warte zobaczenia. Planowaliśmy nasz pobyt w Porto dzień po dniu. Na początek katedra Sé, kościół świętej Clary, kościół świętego Franciszka, Wieża Kleryków, najpiękniejsza na świecie księgarnia, Ogrody Kryształowego Pałacu… Potem jazda zabytkowym tramwajem nad ocean i zachód słońca. Po powrocie spacer nabrzeżem przy moście Ludwika I i kolacja w jednej ze znajdujących się tam restauracji… Następnego dnia Ribeira, czyli Stare Porto z plątaniną stromych, wąskich uliczek pnących się od brzegu rzeki Douro aż po majestatyczną katedrę Sé. Jak pisano w przewodniku – miasto sześciu mostów, tysiąca schodów i znanego na całym świecie trunku. Miasto skrajności. Pod powiekami miałam jeszcze dziesiątki zdjęć z miejsc, które koniecznie chcieliśmy zobaczyć razem, i nagle miałabym pojechać tam sama? Wydało mi się to czymś pozbawionym sensu.
– Sama do Porto? – powtórzyłam.
– Sama do Porto! – powiedziała Clara z przekonaniem. – To jest doskonały pomysł. Znam dobrze to miasto. Ono pozwoli ci zrestartować myśli. Pozwoli zapomnieć. Zmieni ciebie i zmieni twoje życie. Wrócisz odmieniona albo postanowisz zostać tam na zawsze.
„Wrócę odmieniona albo zostanę tam na zawsze” – powtórzyłam w myślach jej słowa.
– Prześpij się z tym! Zadzwoń, jeżeli się zdecydujesz! Mam małe mieszkanie w Porto. Na początek powinno ci wystarczyć. Później zawsze możesz poszukać czegoś innego.
***
Minęło kilka dni. Nie czułam się lepiej, raczej coraz gorzej. Żal narastał. Narastało wrażenie upokorzenia. Było mi tylko ciężej, jakby to, co się stało, w pełni zaczęło do mnie docierać dopiero teraz. Czułam się fatalnie, zdradzona i poniżona. Ciekawe, od kiedy mnie zdradzał? Tylko z tamtą czy też z innymi? Czy ktoś o tym wiedział? A może wiedzieli wszyscy i tylko ja, zaślepiona uczuciem, żyłam w nieświadomości? Może śmiali się ze mnie za moimi plecami? Może dlatego nikt o nic nie pytał, kiedy dzwoniłam z wiadomością, że ślubu nie będzie? Jakiś czas temu usłyszałam przypadkiem, jak jeden z kumpli powiedział do Miłosza, że wybrał sobie niedzisiejszą dziewczynę i że to utrudni mu życie. Teraz zaczęłam się zastanawiać, co wtedy miał na myśli. Może to, że jestem naiwna, łatwowierna i romantyczna, że wierzę w miłość i uważam, że do seksu potrzebne są uczucia?
W snach wracały szczegóły tamtego wydarzenia. Na drzwiach prowadzących do biura widniała informacja o godzinach pracy. Już dawno powinno być zamknięte, ale kiedy nacisnęłam klamkę, otworzyły się. W pomieszczeniu panowały ciemności, a przy biurkach nikogo nie było. Usłyszałam jakieś dźwięki dochodzące z zaplecza. Zobaczyłam smugę światła padającą przez szparę w uchylonych drzwiach. Pomyślałam, że Miłosz zbiera się do wyjścia. Tego dnia było chłodno, padał rzęsisty deszcz, a świat zupełnie nie wyglądał, jakby zbliżał się koniec maja. Podeszłam do drzwi prowadzących na zaplecze i serce stanęło mi w gardle. W półmroku zobaczyłam leżącą na biurku kobietę. Miała szeroko rozchylone nogi i nagie piersi. Stojący do mnie tyłem mężczyzna właśnie wszedł w nią głęboko. Powietrze rozdarł jęk rozkoszy. Poznałam ją od razu. Mój mózg za to nie chciał poznać Miłosza. Tę kobietę widziałam jakiś czas temu w jego mieszkaniu. Zwykle kiedy wyjeżdżałam służbowo, Miłosz wracał na ten czas do siebie. Mówił, że czuje się u mnie bardzo samotnie. Wówczas wróciłam szybciej z delegacji. Wpadłam do niego i zastałam ich pijących kawę. Przedstawił mi ją jako nową koleżankę z pracy, z którą chciał bez świadków omówić szczegóły współpracy i dlatego zaprosił ją do swojego domu. Nie widziałam w tym nic złego. A teraz myślałam zupełnie inaczej. Ona wydawała się wtedy zaskoczona i zmieszana. Zapewne już wtedy kochali się pod moją nieobecność. Zjawiłam się, kiedy już skończyli i raczyli się razem kawą.
Wtedy w biurze rozpoznałam ją od razu. A Miłosza nie. Początkowo pomyślałam, że nie znam stojącego do mnie plecami mężczyzny.
– Przepraszam – burknęłam pod nosem. – Szukam Miłosza. Powinnam była zapukać.
Gdy na chwilę odwrócił głowę, moje serce zamarło. Potem ruszyło galopem. Na twarzy Miłosza malowało się zaskoczenie.
– Wszystko ci wytłumaczę.
Próbował się od niej odsunąć, ale mu na to nie pozwoliła, dalej chciała się z nim kochać. Objęła go nogami w pasie i przyciągnęła do siebie. Wszedł w nią głębiej. Ciszę przerwał jęk rozkoszy. Może nawet moje przyjście podnieciło ją jeszcze bardziej. Uprawiała seks z mężczyzną na oczach jego narzeczonej. To mogło być dla niej bardzo ekscytujące.
– Nie przerywajcie sobie. – Sama nie mogłam uwierzyć, że coś takiego przeszło mi przez gardło. – Bawcie się dobrze!
W snach ta scena wracała do mnie bez końca. Podświadomość widocznie chciała mi dokopać. Pracowałam zdalnie, w końcu ogrody można projektować z domu. Nie miałam ochoty na żadne spotkania, nawet te zawodowe. Z rzadka wychodziłam ze swojego mieszkania. Nie miałam po co. Zakupy robiłam w sklepiku obok. Unikałam ludzi. Majka dzwoniła do mnie każdego dnia. Nie odbierałam telefonów. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać, zresztą z nikim nie miałam ochoty. Któregoś dnia przyjechała do mnie.
– Musimy pogadać – powiedziała od progu. – Czas pędzi. Może jeszcze uda się wszystko odkręcić. Za cztery tygodnie powinien być wasz ślub. To tylko cztery tygodnie, ale jak się postaramy, to…
– Sprawa od pewnego czasu jest już nieaktualna – przerwałam jej.
– Zastanów się! Wybacz mu! Każdy może popełnić błąd. Dzwonił do mnie i prosił, żebym z tobą porozmawiała – mówiła szybko. Bała się, że znowu jej przerwę. – Cała jego rodzina cię kocha. Oni mu tego nie wybaczą. Jego babcia chciała w prezencie ślubnym podarować wam dom.
– I co z tego? – przerwałam jej. – To niczego nie zmienia. Też ich lubię, ale nie ich miałam poślubić, tylko jego.
– Zastanów się! Przemyśl! Nie unoś się honorem! Każdy może zbłądzić.
Nagle przyszło mi do głowy, że zupełnie nie znam Majki. Wcześniej wydawało mi się, że myślimy i czujemy podobnie. Musiałam się pomylić.
– Czyją stronę trzymasz? – zapytałam zaczepnie. – Moją czy jego?
– Twoją.
– Naprawdę?!
– Naprawdę, ale czasami trzeba być ponad złość. Przecież nic takiego się nie stało. Każdemu może się zdarzyć. Każdy może spotkać kumpli i zabawić trochę dłużej na zakrapianej kolacji.
– O czym ty mówisz? – zapytałam zaskoczona.
– Prosił, żebym ci powiedziała, że to się już nigdy nie powtórzy. Ponoć go zablokowałaś. Nie ma ci jak tego powiedzieć.
– Na pewno się nie powtórzy! Bredni ci jakichś naopowiadał, a ty mu uwierzyłaś.
– Bredni?
– Miłosz bzykał się ze swoją koleżanką z pracy na kilka tygodni przed naszym ślubem, a ja mam z nim stanąć przed ołtarzem? Puknij się w głowę! Rozum ci zabrało?!
– O czym ty opowiadasz? – wykrztusiła zaskoczona.
– O powodzie naszego rozstania.
– Niemożliwe. Ktoś ci jakichś bredni naopowiadał. Ludzie uwielbiają takie plotki. Ubarwiają im życie. Chyba nie chcesz, żeby jakaś głupia plotka zniszczyła waszą przyszłość?
– To żadna plotka – przerwałam Majce. – Stukali się na moich oczach na biurku w pokoju socjalnym w ich biurze. Nawet nie przestali, kiedy weszłam. On może i chciał, ale ona właśnie zaczęła przeżywać orgazm.
– Niemożliwe.
– Możliwe.
– I co ty na to?
– Powiedziałam, żeby sobie nie przerywali.
Majka patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakby się zastanawiała, czy może mi wierzyć.
– To wydarzyło się naprawdę?
– Naprawdę.
– Nie mogę uwierzyć, że mnie tak okłamał. To niemożliwe.
– Możliwe. Liczył na to, że ja ci nie powiem, że to za intymne, za bardzo upokarzające. Nie dam mu tworzyć zakłamanej rzeczywistości, bo za chwilę się okaże, że to ja jestem winna naszemu rozstaniu. Już wcześniej o tym myślałam. Przewidziałam, że za wszelką cenę będzie chciał ukryć prawdę, że będzie manipulował. Na moim biurku leżą osiemdziesiąt dwie koperty, a w nich kartki z krótką informacją.
Wstałam. Podeszłam do mebla. Poprzerzucałam koperty, żeby odnaleźć tę zaadresowaną do przyjaciółki.
– Ta miała być wysłana do ciebie.
Wyjęłam z niej liścik i przeczytałam na głos.
Majka, ślubu nie będzie. Mój przyszły mąż uwielbia bzykać inne, a ja jestem pod tym względem staroświecka. Preferuję monogamiczne związki. Cenię sobie wierność. Dzieli nas rozumienie tego słowa.
Z wyrazami szacunku
Martyna
– Oszalałaś? – Majka była przerażona. – Chyba nie wyślesz tego do członków jego rodziny?
– Jeszcze nie wiem. Nie zdecydowałam.
– Jego babcia cię uwielbia. Rodzice bardzo lubią. Mały Stasiu jest w tobie zakochany – wyliczała. – Ta kuzynka ze strony ojca, która była z nami na wieczorze panieńskim, cieszyła się, że będzie miała w tobie bratnią duszę… To ich zabije. Oni już cię uważali za członka rodziny. Nie możesz im tego zrobić.
– Im? Dlaczego im? – zapytałam zaskoczona. – Ja do nich nic nie mam.
– Nie zrobisz tego. Nie wyślesz tych listów. Nie możesz. To zrani wielu ludzi.
– Mogę, oczywiście, że mogę – przerwałam Majce gwałtownie. – Ale chyba już nie chcę. Napisanie tych osiemdziesięciu dwóch wiadomości podziałało na mnie terapeutycznie. Nie mam już ochoty zabić Miłosza. Nawet nie jestem już na niego wściekła. Nie jest mi tak beznadziejnie, jak było jeszcze kilka dni temu. Po prostu Miłosz stał się dla mnie nikim. Ma gęstość otaczającego mnie powietrza, przejrzystość poranka. Dotarło do mnie, jaki jest żałosny. Wyobrażasz sobie, ile trudu kosztowało mnie napisanie tej wiadomości osiemdziesiąt dwa razy, zmieniając tylko imię adresata?
Nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie dziwnie. Chyba sądziła, że oszalałam.
– Pierwsze listy pisałam ze łzami w oczach, serce miałam w gardle, szumiało mi w uszach, coś dusiło w piersi – opowiadałam. – Wydawało mi się, że serce mi pęknie. Wyobrażałam sobie reakcję każdego z adresatów. Z czasem łzy wyschły, a zaczął dominować ból ręki. Przy ostatnich dwudziestu wiadomościach już nie płakałam. Napisanie tego tekstu osiemdziesiąt dwa razy bardzo mi pomogło. Wszystko oddaliło się na tyle, że przestało powodować cierpienie.
Majka mi się przyglądała.
– I co teraz? – zapytała po chwili.
– Nic. Życie toczy się dalej. Muszę je tylko inaczej poukładać.
– Pojedziesz do Portugalii?
– Nie teraz. Teraz nie potrafiłabym się nią cieszyć.
– Ja bym na twoim miejscu pojechała – weszła mi w słowo. – Zawsze marzyłaś o tej podróży. Chciałaś tam na jakiś czas zamieszkać. W twoim życiu nie było jeszcze Miłosza, a Portugalia już była. Tyle marzeń i przygotowań, a teraz chcesz z tego zrezygnować, bo jakiś palant cię zdradził? Portugalia nie jest niczemu winna. Ja bym poleciała. Inny kraj, inni ludzie, żadnych wspomnień. Taki zupełny restart.
Mówiła podobnie do Clary. Nagle wydało mi się to genialne.
***
Zadzwoniłam do Clary.
– Chciałam umówić się na konwersacje.
Po drugiej stronie słuchawki przez dłuższą chwilę panowała cisza. Jakby Clara mnie nie zrozumiała.
– Chciałam umówić się na konwersacje – powtórzyłam.
– Jedziesz? – Jej głos zabrzmiał pogodnie.
– Jadę.
Nie spodziewała się chyba tego, bo na moment znów zrobiło się cicho.
– To dobrze – usłyszałam po chwili. – To bardzo słuszna decyzja. Kiedy wylatujesz?
– Za pięć dni. Przesunęłam termin wylotu. Tak będzie najlepiej. Im szybciej, tym lepiej…
– Pięć dni to zawsze trochę czasu. Możemy rozmawiać kilka godzin dziennie. Żadnego języka polskiego, tylko portugalski – myślała na głos. – Żadnej gramatyki, żadnego nowego słownictwa. Sporo umiesz. Musisz tylko uwierzyć w siebie i zacząć więcej mówić po portugalsku. Teraz nieważna jest gramatyka. Nie liczy się akcent. W razie biedy zawsze możesz przejść na angielski. Młodzi ludzie w Portugalii dobrze znają ten język. Kiedy będziesz na miejscu, to każdy dzień będzie wzbogacał twoje słownictwo, z czasem gramatyka stanie się czymś intuicyjnym i odruchowym.
– Nie stać mnie na kilkugodzinne lekcje – przerwałam jej.
– Nie martw się o to. Te konwersacje to mój prezent dla ciebie – powiedziała ciepło.
Spędzałyśmy ze sobą po parę godzin dziennie. Coś ruszyło, odblokowało się. Kiedy jechałam tramwajem do domu, to przyłapałam się na tym, że o tłoku w pojeździe myślałam po portugalsku. „Nie jest źle” – stwierdziłam w duchu. O sztuce raczej nie porozmawiam, o historii też będzie mi trudno, ale kupię chleb, masło, zapłacę rachunki, zapytam o drogę, kupię bilet, zamówię obiad… W sumie wszystko, co dotyczyło codzienności, przestało mnie przerażać.
Wylatywałam w sobotę. W piątek wieczorem dostałam od Clary klucze do jej mieszkania.
– Jest małe, ale na początek na pewno ci wystarczy. Kupiliśmy je kilkanaście lat temu, kiedy sprzedaliśmy rodzinny dom pod Porto. Córka mieszka w innej części Portugalii. Dom w tamtym miejscu nie był już nikomu potrzebny, a nam brakowało pieniędzy, bo Janusz zaczął chorować… – Zawiesiła na chwilę głos. Posmutniała. – Kupiliśmy tamto małe mieszkanie, żeby mieć własny kąt w Portugalii, a resztę przeznaczyliśmy na leczenie. Decyzja była słuszna i jedyna z możliwych. Udało się na jakiś czas zapanować nad chorobą… – Zamilkła na chwilę.
Oczy jej zwilgotniały. Pociągnęła nosem. Tak było zawsze, kiedy wspominała męża. Minęło kilka lat od jego śmierci, a Clara nadal nie mogła pogodzić się z jego odejściem.
Odezwała się po chwili:
– Mieszkanie ma salon, sypialnię, sporą kuchnię z częścią jadalną, małą garderobę, niewielkich rozmiarów przedpokój. Przed paroma laty wyremontowaliśmy łazienkę, ale zachowaliśmy jej pierwotny charakter pasujący do całości. Jest w płytkach azulejos, układają się w obraz winnicy, która kiedyś była przy moim rodzinnym domu. Zobaczysz. To jedyna trochę bardziej ekskluzywna rzecz tam. Meble są przeniesione ze starego domu. Nie potrafiłam się z nimi rozstać. Są jak świadkowie naszej przeszłości. Towarzyszyły mi, odkąd sięgam pamięcią. Jest jeszcze balkon…
– Nie wiem, czy stać mnie na wynajęcie takiego mieszkania.
– Ja ci go nie wynajmuję – przerwała mi gwałtownie. – Broń Boże! Nigdy nie wynajęłabym go nikomu. Ja cię w nim będę gościć. Możesz tam mieszkać, jak długo zechcesz.
Na chwilę zamilkła. Jakby szukała argumentów, którymi mogłaby mnie przekonać.
– Lokalizacja jest idealna. Mieszkanie znajduje się około trzystu metrów od stacji metra. Niedaleko ratusza. Masz blisko na dworzec i do hali targowej. Na bocznej ulicy jest sklep spożywczy, kilka małych barów i restauracji. Do katedry dojdziesz w trzydzieści minut. Wszędzie jest blisko. Można powiedzieć, że z buta możesz zwiedzić pół Porto. Zanim zaczniesz się zastanawiać, co dalej robić, to na początek pozwiedzaj – radziła. – Pokręć się! Poobserwuj! Potem zobaczysz. Może wrócisz tutaj, a może tam odnajdziesz swoje miejsce na ziemi. Nie zachowuj się jak turystka, zachowuj się jak ktoś, kto chce to miasto zrozumieć.
Usta jej się nie zamykały, oczy błyszczały. Kiedy mówiła o Porto, wydawała się o wiele młodsza.
– Sam budynek jest niepozorny. Na parterze w sąsiednim domu mieści się kawiarnia. Jest nieduża, ale zajmuje dodatkowo podwórko otoczone ze wszystkich stron budynkami, na które wychodzą okna i balkon naszego salonu. Zwykle to w niczym nie przeszkadza. Czasami w weekendy słychać cichą muzykę.
– Na pewno nie będzie mi to przeszkadzać.
– Mieszkanie jest na pierwszym piętrze. Na trzecim mieszka starsza kobieta, Isabel, a właściwie Isabel Maria Ferreira Costa. Przed pięcioma laty straciła męża. Zginął w wypadku samochodowym. Jego śmierć spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Do dzisiaj nie może się pozbierać. Staram się do niej dzwonić przynajmniej raz w miesiącu. Stała się odludkiem, ale to bardzo dobry człowiek. W razie biedy na pewno nie odmówi ci pomocy. Reszta lokali to apartamenty wynajmowane turystom. – Zamilkła na chwilę, jakby musiała głębiej nabrać powietrza. – Zamek w drzwiach prowadzących do budynku zabezpieczony jest kodem – odezwała się po chwili. – Kod zmienia się każdego dnia, ale zasada jest prosta. Wklepujesz w klawiaturę datę, poczynając od danego dnia, przez miesiąc i rok, i na końcu litery pasujące do danego mieszkania. W naszym przypadku to CAPRJ, Clara Ana Pirera Rocco Jabłońska. Dzisiaj powinnaś wpisać 06062024CAPRJ. Czy to jest dla ciebie jasne?
– Oczywiście.
– Drzwi do mieszkania też zabezpieczone są kodem. Napisałam ci go na kartce. Potem zakoduj je sobie po swojemu. Najlepiej na swoje imię i datę urodzenia. Zresztą możesz wymyślić coś zupełnie innego, coś, co dla ciebie będzie łatwe do zapamiętania.
Rozłożyła na stole mapę Porto. Pokazała lokalizację budynku. Obok narysowanego krzyżyka napisała adres. Potem zaznaczyła ciekawe obiekty w okolicy. Cały czas opowiadała o Porto. Mówiła jak nakręcona. Podała mi kartkę z kodem do drzwi i klucz na wszelki wypadek. Kiedy wychodziłam, uściskała mnie mocno.
– Porto można kochać albo nienawidzić. Jedno jest pewne: nie znam nikogo, kto byłby obojętny. Nie uciekaj od razu! Daj szansę sobie i temu miastu. Jestem pewna, że ono ci pomoże.
***
Wysiadłam z samolotu i nagle przestraszyłam się własnej decyzji. „Sama w Porto” – pomyślałam przerażona. „Przecież ja tutaj nikogo nie znam”. Od rodzinnego miasta dzieliło mnie ponad trzy tysiące kilometrów. Nieznane miejsce, obcy ludzie, trudny język. Wszystko inne i nowe.
Przerosło mnie już kupno biletu na metro. Najpierw w automacie trzeba było nabyć kartę, potem nabić na nią bilet. Wcisnęłam język angielski, ale mimo to opis wydał mi się niezrozumiały. Stojący za mną w kolejce starszy mężczyzna przyglądał mi się z rozbawieniem.
– Pomóc? – zapytał po angielsku. Widząc moje zakłopotanie, dodał pospiesznie: – To jest kompletnie niezrozumiałe. Każdy na początku ma kłopoty. Linia metra zatrudnia nawet ludzi, którzy pomagają kupować bilety.
Rzeczywiście, przy drugim automacie biletowym stał młody człowiek w żółtej, odblaskowej kamizelce i wciskał za starszą kobietę przyciski.
– Mam pani pomóc czy chce się pani dalej męczyć? – dopytał mężczyzna.
– Proszę mi pomóc.
– Pani na chwilę czy na dłużej? – rzucił przyjaźnie.
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Poczułam, że się rumienię. Przyglądał mi się rozbawiony.
– Nie chcę się z panią umówić, bo jestem już na to za stary – wykrztusił z uśmiechem. – Chcę pani pomóc kupić odpowiedni bilet.
„Jestem idiotką” – pomyślałam.
– No więc, na jak długo przyjechała pani do Porto? –powtórzył.
– Jeszcze nie wiem.
– Nie wie pani? – zapytał zaskoczony.
– Nie wiem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Szalone Porto
ISBN: 978-83-8423-011-4
© Jolanta Kosowska i Wydawnictwo Zaczytani 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Zaczytani.
REDAKCJA: Beata Kostrzewska
KOREKTA: Aleksanra Płotka
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://zaczytani.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek