Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku - Stanislaw Asiejew - ebook

Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku ebook

Stanislaw Asiejew

4,4

Opis

Ukraiński pisarz i dziennikarz z Doniecka, uznany przez zwolenników Rosji za szpiega, terrorystę i ekstremistę, opowiada historię, której nie chcieliśmy usłyszeć.
W Europie XXI wieku ludzi o odmiennych poglądach poddaje się okrutnym torturom, gwałci, dręczy psychicznie, obraca w niewolników. Wielu ginie bez śladu.
Kiedy rosyjscy zbrodniarze usiłują wymazać Ukrainę z mapy, a Ukraińców z historii, nie mamy dokąd uciec przed pytaniami, które niesie ta książka, ani odpowiedziami, których w niej nie znajdziemy.
Może prawda o naszym świecie leży pośrodku – tam, gdzie krzyżują się spojrzenia kata i jego ofiary?
„Mam dwadzieścia osiem lat, ręce drżą mi jak u starca, a obok mnie siedzą ludzie, którzy w ciągu miesiąca osiwieli. Jeśli Bóg istnieje, to albo jest okrutnikiem, albo nigdy nie trafił na ulicę Świetlanej Drogi 3” – Fragment Książki
Stanisław Asiejew (ur. 1989) – ukraiński pisarz i dziennikarz, urodzony w Doniecku. Gdy w 2014 roku Donbas zajęli wspierani przez Rosję separatyści, relacjonował z Doniecka wydarzenia w regionie. W latach 2015–2017 stworzył około pięćdziesięciu artykułów i fotoreportaży dla Radia Swoboda. Posługiwał się pseudonimem Stanisław Wasin. W czerwcu 2017 roku został uprowadzony i bezprawnie osadzony w więzieniu; spędził w nim dziewięćset sześćdziesiąt dwa dni. Torturami (był między innymi rażony prądem) zmuszono go do przyznania się, że jest ukraińskim szpiegiem. Dużą część nielegalnego wyroku odsiedział w tajnym więzieniu w bazie wojskowej Izolacja, nazywanym współczesnym rosyjskim obozem koncentracyjnym. Wolność odzyskał pod koniec 2019 roku, w ramach dwustronnej wymiany jeńców między Ukrainą a Rosją. Autor powieści Melchiorowyj słon, ili Czełowiek kotoryj dumał(2015).

Marcin Gaczkowski (ur. 1982) – literaturoznawca i historyk, nauczyciel akademicki, publicysta. Redaguje portal internetowy Rozstaje.art, prowadzi audycje literackie w Polskim Radiu dla Ukrainy. Przełożył na język polski m.in. powieści Córeczka Tamary Dudy i Najdłuższe czasyWołodymyra Rafiejenki oraz wiersze Wasyla Stusa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (18 ocen)
11
4
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
edyta19701970

Nie oderwiesz się od lektury

Ukraiński pisarz i dziennikarz z Doniecka, uznany przez zwolenników Rosji za szpiega, terrorystę i ekstremistę, opowiada historię, której nie chcieliśmy usłyszeć. W Europie XXI wieku ludzi o odmiennych poglądach poddaje się okrutnym torturom, gwałci, dręczy psychicznie, obraca w niewolników. Wielu ginie bez śladu. Kiedy rosyjscy zbrodniarze usiłują wymazać Ukrainę z mapy, a Ukraińców z historii, nie mamy dokąd uciec przed pytaniami, które niesie ta książka, ani odpowiedziami, których w niej nie znajdziemy. Może prawda o naszym świecie leży pośrodku – tam, gdzie krzyżują się spojrzenia kata i jego ofiary? „Mam dwadzieścia osiem lat, ręce drżą mi jak u starca, a obok mnie siedzą ludzie, którzy w ciągu miesiąca osiwieli. Jeśli Bóg istnieje, to albo jest okrutnikiem, albo nigdy nie trafił na ulicę Świetlanej Drogi 3” – Fragment Książki
20
NastiaPal

Nie oderwiesz się od lektury

Czytać każdemu. Ksiązka otwierająca oczy na prawdziwą krwiożerczą i nieludzką twarz rosji. czyta się na raz -pamięta na całe życie
10
Chassefierre

Nie oderwiesz się od lektury

Przerażająca.
00

Popularność




Originally published under the title: «Світлий Шлях»: історія одного концтабору by Vydavnytstvo Staroho Leva (The Old Lion Publishing ­House), Lviv, Ukraine.

Copyright by © Stanislav Aseyev, 2020

Copyright by © Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu, 2022

Copyright for the Polish translation by © Marcin Gaczkowski, 2022

Tłumaczenie z rosyjskiego: Marcin Gaczkowski

Redakcja: Magdalena Jankowska

Korekta: Lilianna Mieszczańska

Skład: Daniel Malak

Projekt okładki: Jakub Kamiński

Redaktorka prowadząca: Ewa Vaičiūnienė

Opracowanie wydania elektronicznego

Partnerami wydania są Fundacja Liderzy Przemian i Stowarzyszenie Autorów ZAiKS.

Kolegium Europy Wschodniej

im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu

ul. Zamkowa 2, 55-330 Wojnowice

ISBN 978-83-7893-305-2

ISBN (e-book) 978-83-7893-039-6

Przedmowa

Dym z kominów Sachsenhausen i Auschwitz

osiada na lodach Magadanu i Kołymy.

Arkadij i Gieorgij Wajnerowie

Do dziś brakuje mi pewności, czy odpowiednio dobieram słowa. Zbyt szerokie spektrum bodźców przyszło mi opisać: od chrzęstu plastikowej butelki, który zrywał na równe nogi całą piwnicę, aż po muzykę klasyczną, puszczaną z radioodbiornika we względnie spokojne dni. Czym wyjaśnić ten rozziew? Czy kiedy rozbrzmiewała klasyka, nikt nie klęczał ze skrzyżowanymi nogami i z workiem na głowie?

Więzienie w Doniecku solidnie zapracowało na przydomek „donieckie Dachau”. Jest usytuowane w dużym mieście, a mimo to tajne. Każdy, kto przeżył to miejsce, dostrzeże w Świetlanej Drodze coś więcej niż opowieść o więzieniu. Wydarzenia zachodzące w murach Izolacji przekraczają granice zdrowego rozsądku nawet tam, gdzie, jak można by sądzić, cokolwiek poza okrucieństwem byłoby miłą niespodzianką. Choć odzyskałem wolność już wiele miesięcy temu, wciąż zadaję sobie pytania: czy to się zdarzyło naprawdę? czy przytrafiło się mnie? Wszyscy ci ludzie, tortury, rażenie prądem, taśma klejąca, chóralne śpiewy tłumiące wrzaski tych, do których ciał podpięto przewody…

Umyśliłem sobie suchy reportaż, wyzuty z ocen i emocji, relację świadka – jakbym trafił do tego więzienia nie jako jeniec, lecz dziennikarz. W ciągu dwudziestu ośmiu miesięcy przebywania w Izolacji stworzyłem kilka tekstów zgodnych z moim pierwotnym zamiarem. Musiałem pisać oględnie i lakonicznie, nakreśliłem zaledwie szkic przyszłej książki, bo wiedziałem, że strażnicy w każdej chwili mogą skonfiskować i przeczytać moje notatki. Rzeczywiście to zrobili. Na wolności uświadomiłem sobie, że sucha publicystyka nie wchodzi w grę: po wielu miesiącach nadal rozpierają mnie dawne emocje. Dlatego niektóre rozdziały wydadzą się czytelnikowi chłodne, wręcz cyniczne, a inne – przeciwnie – będą krzyczeć.

Kiedy zaczynałem pisać tę książkę, nie podejrzewałem, z jak wieloma pytaniami przyjdzie mi się zmierzyć. Po jej ukończeniu nie mogłem z kolei uwierzyć, że na żadne nie udało mi się udzielić odpowiedzi. Może odpowiedzią jest książka: żeby ją napisać, musiałem przeżyć. Żeby przeżyć, musiałem pamiętać, że muszę ją napisać. W przeraźliwych labiryntach świadomości myśl usiłuje odszukać jakikolwiek sens: „to nie dzieje się przypadkowo”, „nie tak po prostu”… Finalnie pozostaje raptem kilka zdań układających się w akapit. Kursor miga, myśl zamiera i znów zalegam na najgłębszym dnie. Izolacja uczy, że „najgłębsze dno” nie istnieje; zawsze można upaść niżej. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ma gorzej ode mnie. Ta książka jest również o tym. Gdybym musiał zdefiniować to więzienie jednym słowem, wybrałbym „nieuchronność”. Wyjaśniam: jeśli położą cię na stole i szczelnie owiną taśmą, możesz krzyczeć ile sił – nic to nie zmieni.

Litanie do najbliższej rodziny, wzywanie Pana Boga, twoja płeć i wiek, twój ból, przerażenie i wrzaski – nie zmienią nic. W takich momentach uzmysławiasz sobie własną kruchość, bezsilność, słabość. Czujesz się trzciną z rozmyślań Pascala. Zbolałe stawy rwą się na zewnątrz, człowiek ocieka potem, a z góry – dla lepszego efektu – oblewają go wodą. Nieuchronność. Nie warto krzyczeć ani błagać – nie odpuszczą, i tak będą cię katować.

W Świetlanej Drodze nie skupiam się jednak na torturach. Nie one są sednem. Koniec końców, w samym Doniecku znajdzie się prócz Izolacji nie mniej niż dziesięć miejsc, w których nadal praktykowane są tortury. Jak opowiedzieć o najważniejszym? Wyjaśnić bez emocji, czym jest to więzienie? Może należy zacząć od końca.

Pamiętam, jak w środku lata 2018 roku zaczęła się pierwsza fala masowych przeniesień z Izolacji do innych więzień. Siedziałem wówczas w piątej celi, wszyscy zdążyliśmy się nasłuchać, że z dwójki czy ósemki zabrali ostatnio kilka osób do centralnego aresztu śledczego w Doniecku. Panowała atmosfera porównywalna jedynie z bożonarodzeniową: wielu z nas zebrało już swój lichy dobytek w oczekiwaniu, że również my doświadczymy tego cudu.

Oto otwierają się drzwi, strażnik wyczytuje cztery nazwiska, po czym warczy: „Zbierać się!”. Trudno opisać to poruszenie. Gratulowaliśmy szczęściarzom jadącym do „centrali”. Wręczaliśmy im pożegnalną herbatę i papier toaletowy – cały dobytek wielu z nas. Ściskamy im dłonie, obejmujemy ich i radujemy się z całego serca, chociaż swoich nazwisk nie usłyszeliśmy. Gdybym wiedział, że przeniosą mnie do więzienia dopiero rok później!

W tamtej chwili byliśmy naprawdę szczęśliwi, nie opuszczała nas nadzieja, że skoro tamtym się udało, pewnego dnia wyjdziemy też my. I oto drzwi otwierają się znowu, jeden z kolegów nie zdążył spakować herbaty, którą przed chwilą dostał w prezencie. Strażnik wrzeszczy, że pojadą bez niego – więzień się potyka, przeskakuje próg celi, nie zdążył nawet zakryć głowy workiem. Drzwi znów się zamykają, ale w celi wciąż panują zachwyt i euforia. Tylko świeżak (przybył zaledwie przed tygodniem) pyta ze zdziwieniem:

– Gdzie oni śmigają tacy uchachani?

– Do aresztu – odpowiadamy i też się dziwimy.

Czy to się mieści w głowie? Dzień wyjazdu stąd wielu ludzi uznało za dzień wyjścia na wolność. Mówi to o Izolacji więcej niż krzyki i rażenie prądem. Czasami zdawało się nam, że uczestniczymy w eksperymencie. Nasze otoczenie, naszpikowane kamerami wideo, było nierealne. Jakby zarządcy tego miejsca szukali punktu krytycznego: „A co, jeśli docisnąć jeszcze trochę? Komenda: »Daj głos! Pod pryczę« – zaszczeka jak pies czy nie? Słyszycie? Zaszczekał. Teraz można wyjąć fiuta ze spodni”…

Skrupulatna dokumentacja: w każdej celi, w karcerach, w każdej piwnicy zamontowano kamerę wideo, terabajty danych, setki godzin materiału dla międzynarodowych trybunałów. O tak, eksperyment: chyba nie mogą przez sześć lat kpić ze wszystkich raportów ONZ i bezczelnie nagrywać swoich przestępstw. Mogą? W takim razie Izolacja udziela odpowiedzi na pytanie o to, czym jest nasz świat. Cały absurd, całe okrucieństwo i cała niesprawiedliwość skoncentrowały się tutaj: przy ulicy Świetlanej Drogi 3. Brak kary i brak odwetu, kpiny z pokonanych – z nas. Wiele osób z wytęsknieniem oczekuje przyszłego sądu, ostatecznego. Ja w niego nie wierzę. W co wierzę? W rechot tych ludzi w piwnicy, kiedy przyklejają kogoś taśmą do stołu.

Pytają mnie, czy umiałbym wybaczyć. Cóż, moje uczucia przerastają czystą nienawiść; są głębsze. Wybaczać można tym, których się nienawidzi, a to miejsce niweczy wszelkie sensy, również przebaczenie. Tak to widzę. Może ktoś ma inne zdanie.

Rozdział I Przybycie

Wyładowują nas pojedynczo. Niektórzy mają ręce skrępowane taś­mą, moje są ciasno skute kajdankami. Każdy w worku na głowie – foliowym albo materiałowym. Z piwnicy zabrałem jedynie rękopis i to, co na grzbiecie. W workach ustawiają nas przy ścianie, dokładnie przeszukują, pozwalają mi zabrać starą teczkę z kartkami.

To początek – nasze przybycie. Każdy z czasem zacznie rozumieć, że nie trafił do więzienia. Mówiąc ściślej, nie do oficjalnego więzienia, zwyczajnego miejsca odbywania kary. Tutaj obowiązują zupełnie inne artykuły i paragrafy: szpiegostwo, terroryzm, ekstremizm. W przyszłości wlepią mi dwa wyroki, po piętnaście lat, z siedmiu artykułów. Sześć z nich będzie dotyczyć mojej działalności dziennikarskiej, a tylko jeden szpiegostwa. Niemal wszyscy znaleźliśmy się w podobnej sytuacji: to więzienie przeznaczone jest dla „szczególnie niebezpiecznych”, jak określiła nas administracja więzienia.

Rozmieszczają nowy narybek w celach: drzwi pomalowane są gęstą czarną farbą, a okna białą, w każdej celi przez całą dobę pali się światło. Kiedy otwierają się drzwi, osadzeni natychmiast zeskakują ze swoich prycz, wciągają worki na głowy, ręce chowają za plecy i odwracają się twarzami ku oknu. Trwa to dwie, trzy sekundy. Nie wolno leżeć, nie wolno spoglądać w stronę okien ani kamery monitoringu…

Zatem – Izolacja. Ulica Świetlanej Drogi 3. Zwieziono nas na teren dawnej fabryki materiałów izolacyjnych w Doniecku. Funkcjonuje tu baza wojskowa, a przy niej jedno z najokrutniejszych więzień tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej. Więzienie nie ma żadnej kategorii, oficjalnie nie istnieje, nieoficjalnie w piwnicach i celach siedzi kilkadziesiąt osób. Wokół beton i żelazne rury – teren fabryki ujrzę dopiero po roku odsiadki, kiedy przed wyjściem pod prysznic wreszcie pozwolą mi zdjąć worek. Tymczasem nie możemy przywyknąć, że w celi są umywalka i sedes; wciąż schodzą z nas płaty skóry po atrakcjach w piwnicy bezpieki. Spędziłem tam półtora miesiąca, inni mieli gorzej – ponad dwieście dni. Nowe warunki zbijają nas z pantałyku, jak każdego, kto tu trafi. „Obóz koncentracyjny z klimatyzacją? Kpicie sobie?” – słyszałem na wolności, kiedy próbowałem wyjaśnić, czym było dla nas to więzienie.

No cóż… Faktycznie – witają was kwiatuszki pod oknami, o ile zjawicie się tu latem, a niektóre cele są wyposażone w klimatyzator. To prawda, lecz nie cała. Mój sąsiad odsiedział już ponad miesiąc, mógłby dopowiedzieć brakującą część: na tydzień stracił głos, bo przez całą noc krzyczał z kablami podłączonymi do genitaliów. Rażenie prądem i skóra schodząca z moszny są bardziej wymowne niż klimatyzacja.

Wszystko ma tu wymiar symboliczny. Kto dostąpi łaski wyjścia na spacer po Izolacji bez worka na głowie – a nim się na to zasłuży, mogą upłynąć miesiące – ten przy zejściu do piwnicy ujrzy obrazy z Leninem oraz popiersie wodza rewolucji. Wcześniej teren byłej fabryki materiałów izolacyjnych był ważnym ośrodkiem kultury: zbierali się tu artyści i ludzie sztuki, urządzano wystawy z instalacjami. Potem w Doniecku nastały ruski mir i FSB – zwyciężył Lenin i jego „Świetlana Droga”. Szlak do komunistycznego raju wiedzie przez piekło. System postsowieckich schronów bombowych dawnej fabryki służy za scenerię tortur, a hangary i boksy, niegdyś zdobione dziełami sztuki, wypełniły się czołgami i setkami min.

Izolacja powstała nie tylko jako więzienie dla dysydentów. Owszem, wielu z moich kolegów z celi trafiło tu za „niepożądaną korespondencję” lub wypowiedzi w mediach społecznościowych. Wspierali Ukrainę w toczącej się wojnie. Takie poglądy kwalifikowano automatycznie jako ekstremizm, pociągały za sobą karę od pięciu lat wzwyż. W zasadzie swoich pięć lat z ogólnego wyroku dostanę za najbanalniejsze cudzysłowy w reportażach. Ujmowałem w nie nazwę Doniecka Republika Ludowa, ponieważ istnienia tego tworu nie uznawało żadne państwo, łącznie z Rosją. Użyjesz cudzysłowu, a już zaledwie krok dzieli cię od złożenia podpisu na bumażce obwieszczającej z dumą, że ujęto przestępcę „kwestionującego suwerenność państwową DRL”. Pewnego razu zapytałem śledczego: „Wlepiliście mi siedem zarzutów, podchodzą niemal pod dożywocie, więc dla mnie te cudzysłowy straciły znaczenie. Ale czy musicie niszczyć życie tym, którzy napisali jedno zdanie na swoim profilu? Nie żal wam ich? Czy za takie coś człowiek powinien siedzieć pięć lat?”. Śledczy odpowiedział z rozbrajającą szczerością: „Z reguły u tych, co piszą DRL w cudzysłowie, znajdujemy i szpiegostwo”.

Konwejer nie ma końca: nietopniejące szeregi „szpiegów” i „ekstremistów” pozwalają wysysać z ofiar wszystko, czego można je pozbawić. Samochody, pieniądze, mieszkania, meble, a w moim przypadku nawet noże kuchenne i kilka flakonów perfum (skradziono je podczas nielegalnej rewizji; donieccy następcy sowieckich czekistów, podobnie jak ich praojcowie w czarnych płaszczach i kierzowych butach, nie wzgardzą niczym).

A przecież to zaledwie jedna ze stron życia więźniów Izolacji. Na innej są zapisane losy ludzi, którzy walczyli o ten system, a teraz zostali przez niego pożarci. W ciągu dwudziestu ośmiu miesięcy mojego pobytu tutaj nie było dnia, żebym nie siedział w celi z którymś z miejscowych bojówkarzy, mieliśmy tu pełen przekrój wojska: od generała majora do szeregowego. Ledwie obrazy i obiekty małej architektury ustąpiły miejsca drutowi kolczastemu i gniazdom karabinów maszynowych, Izolacja zmieniła się w katownię dla tak zwanych Kozaków; te paramilitarne bandy były rozbrajane i aż do 2016 roku zwożone tu przez wczorajszych „towarzyszy broni”. Na ścianach mojej celi na odkrycie czekały malowidła naskalne – pseudonimy i czas odsiadki – pozostawione przez więźniów tej kategorii. Trzeba przy tym pamiętać, że do „chaty” trafiali wybrańcy. Większość trzymano w piwnicy na drewnianych paletach, część zlikwidowano; do dziś brakuje wiarygodnych danych o liczbie trupów w Izolacji. Wystarczyło jednak przejść się do budki z prysznicami, obok wentylacji jednej z kopalń, a w nozdrza uderzał uciążliwy zapach rozkładających się ciał.

W latach 2017–2018 system wrzucił wyższy bieg. Wcześniej nikt nie zaprzątał sobie głowy oficjalnymi oskarżeniami, a teraz nawet własnych żołnierzy z uporem maniaka zamykano za „zdradę stanu” i „nielegalne posiadanie broni”. Siedziałem z przedstawicielami niemal wszystkich miejscowych brygad i batalionów, z szefami sztabów i zastępcami dowódcy brygady: w 2017 roku fala za falą wtrącano ich do piwnicy, następnie wrzucano do naszych cel już złamanych – nie mieli pojęcia, za co rok wcześniej przelewali krew. Szczególnie upartych przywożono tutaj razem z żonami, żeby małżonek chętniej szedł na ustępstwa i szybciej podpisał, co trzeba.

Oto oblicze tego miejsca. Odkryję je później, tymczasem dopiero przeczuwam, że coś tu nie gra. Nie, jeszcze nie mam pojęcia, dokąd nas przywieziono. Nie uświadamiam sobie, przez co będę musiał przejść wraz z dziesiątkami innych jeńców, mimo to od pierwszych minut czuję coś dziwnego. Nie od razu dociera do mnie, że źródłem tego uczucia są lekko uchylone okna. Ależ oczywiście: samochody! Okna wychodzą na szosę, dobiega z niej szum przejeżdżających pojazdów. Ogłusza mnie: w piwnicy docierał do nas jedynie dźwięk windy – kiedy ustawał, by za chwilę znów rozbrzmieć, znaczyło to, że minęła noc. W ten sposób odmierzaliśmy czas, więc kiedy w piwnicy – tylko raz – awaryjnie wyłączono światło i zapaliło się czerwone oko kamery monitoringu, poczuliśmy się pogrzebani żywcem w zimnych ścianach.

Teraz jest inaczej. „Inaczej” ciska nas w jedną z najpotworniejszych iluzji czyhających w tym miejscu na człowieka: wszystkie te dźwięki i dzienne światło tworzą złudzenie, że nie zabawimy tu długo. Słyszę jadące pojazdy i myślę, że teraz już na pewno wkrótce wyjdę, przecież tam, za oknem, ledwie parę metrów ode mnie, istnieje zupełnie inny świat. W piwnicy często wydawało się nam, że już go nie ma, że ani samochody, ani ludzie, ani słońce, ani wiatr już nie istnieją. Coś się z nami stało, ale to „coś” z pewnością przydarzyło się także jemu, wysłużonemu staremu światu, to przecież niemożliwe, że jedynie nas wepchnięto w tę otchłań. Mówiliśmy o tym w żartach, ale zdarzało mi się myśleć: ile muszę tu siedzieć, żeby uwierzyć? Jak wiele czasu należy strawić w niemym półmroku, zanim zniknie uśmieszek?

Teraz wychodzi na jaw, że życie nadal się toczy. Po pierwsze, tutaj, w celi, witają nas nowi ludzie. Okazuje się, że siedzieć można nie tylko w jedynce, że kiedy zdejmiesz worek z głowy, zobaczysz żywego człowieka zamiast niezidentyfikowanej świętej na pokrytej pleśnią ikonie. Po drugie, ktoś przecież musi jeździć tymi samochodami, ktoś prowadzi autobus, a pasażerowie dokądś się śpieszą. Ludzie nie wyginęli, ale czy wiedzą, że my tu jesteśmy? Jasne, że o nas nie mają pojęcia, wiedzą natomiast o więzieniu. Po kilku miesiącach jeden z ochroniarzy pochwali się, że przy Izolacji bez wyraźnej potrzeby nawet autobusy się nie zatrzymują. Wątpliwa sława „donieckiego obozu koncentracyjnego” napawa jego założycieli szczerą dumą. To inżynierowie strachu, jedynego produktu wytwarzanego dziś w dawnej fabryce. Te myśli, jak odłamki pocisków, rozsypują się pod uderzeniem kolby w żelazne drzwi. Podskakuję na pryczy, wraz ze mną dziesiątka takich jak ja. Słyszę swoje nazwisko: „Worek na głowę! Twarzą do ściany! Głowa niżej! Krok w prawo, do drzwi marsz!”. Rewizja ogólna. Nie wiem jeszcze, że przeszukiwać nas będzie jeden z najokrutniejszych sadystów. Potworna ironia losu sprawiła, że zajmował tu stanowisko lekarza. Pozwolił mi zdjąć worek z głowy. Zobaczyłem, że nosi czarną maskę. Zapytał, czy uskarżam się na zdrowie w wyniku zatrzymania. Odpowiedziałem, że nadal nie czuję knykci na kciukach, tam przyczepiano mi kable. „Głupstwo” – zdiagnozował. „Dolega ci coś konkretnego?” Niczego konkretnego u mnie nie stwierdził.

Wybiegnę w przyszłość i dodam, że tego mężczyznę było słychać zawsze, kiedy przyjeżdżał do Izolacji. Zazwyczaj jak opętany już w korytarzu wydzierał się na świeżaków, obrzucał ich najgorszymi z przekleństw, a nocami – wraz z szefem tego przybytku – snuł się po korytarzu i wywlekał jeńców z cel. Co działo się z nimi potem? To zależało od ilości wypitej wódki i fantazji oprawców. Właśnie ten facet opatrywał rankiem oparzenia i połamane w nocy żebra. Moje sparaliżowane palce mogły go tylko rozdrażnić.

Wtedy jednak nic a nic o tym nie wiedziałem. Półtora miesiąca duszenia się w worku powodowało dyskomfort: wstrząsające, ale stałem przed nim bez worka niemal z poczuciem winy, choć to mój przyszły dręczyciel kazał mi go zdjąć. Już wtedy dotarło do mnie, jak bardzo się zmieniłem, choć moja droga przez Izolację dopiero się zaczynała. Poczułem ulgę, kiedy nareszcie znów kazali mi wciągnąć worek na głowę i odesłali mnie do celi. Przez szpary w oknie wciąż przebłyskiwał inny świat…

Rozdział II Izolacja a kodeks więzienny

Gdy tylko z piwnicznej jedynki trafiłem do celi w Izolacji i zdjęto mi z głowy worek, usłyszałem: „Tu siedzi pederasta. Nie gadamy z nim, nic od niego nie bierzemy, fantów na jego koju nie kładziemy. Jasne?”. Szok. Pomyślałem, że znalazłem się w prawdziwym więzieniu – dobrze by było. Ale to nie tak. Izolacja nie wpisuje się w normy jakiegokolwiek współczesnego więzienia. Mało tego: każda cela wypracowała własny kodeks więzienny według unikalnego, perwersyjnego gustu.

Zanim przejdę do omówienia kodeksów obowiązujących w Izolacji, muszę w ogólnym zarysie wyjaśnić, czym są poniatija. To „klasyczny” system bandyckich norm. Zgodnie z nim funkcjonuje typowa zona w przestrzeni postsowieckiej. Zaznaczam, że zanim trafiłem do niewoli jako dziennikarz, nie interesowałem się tematem więziennych reguł, nie jestem więc ekspertem od tego szerokiego zjawiska. Poniatija nie zostały nigdy spisane. Od kiedy istnieją, zaznały tak wielu zmian, że często w czasie wałów – czyli rozstrzygania bandyckich sporów – zecy w pierwszej kolejności muszą wyjaśnić, czy ich adwersarz uznaje starą czy nową wersję obowiązujących norm.

Za ostatniego wora w zakonie, czyli „sprawiedliwego złodzieja”, uchodzi na zonach Wasia Brilliant alias Władimir Babuszkin. Jego śmierć w osławionej kolonii Biełyj Lebiedź położyła kres dawnemu systemowi. W tamtej epoce wor musiał odbębnić swój wyrok na zonie, nie mógł mieć rodziny (w tym żony) ani żadnej własności, zakazane były też praca i życie w luksusie. Co ­ciekawe, jeden z kryminalistów, który zdążył jeszcze poznać worów starej generacji, opowiadał mi, jak uczestniczył w spotkaniu dwóch takich w Odessie. Stosownie do dawnych reguł pierwszy zajmował coś w rodzaju lokalu komunalnego. Prowadził dom otwarty i prawie nie miał mebli (umarł na starej kanapie). Drugi przyjechał do niego z Moskwy z orszakiem ochroniarzy, w kolumnie drogich samochodów. Na powitanie usłyszał: „Na wojnę się wybrałeś czy do brata?”.

Podchodzę do tego zagadnienia ostrożnie. Mój sąsiad z celi, recydywista, pewnego razu zwrócił mi uwagę: „Ledwie liznąłeś tego życia. Oceniać więzienie na podstawie Izolacji to jak oceniać kobietę na podstawie prezerwatywy”. Racja. Ledwie liznąłem łagrowej normalności. Mówię o normalności, bo nawet na zonie (spędziłem tam trochę czasu przed wymianą jeńców) życie było bardziej normalne niż w Izolacji. Chociaż siedzieliśmy w „baraku politycznych” albo „Niemców” (tak nas przezywali zarządcy), odizolowani od kryminalnych (ich barak był zaspawany metalowymi blachami i okolony drutem), od czasu do czasu ich widywaliśmy, po drodze do łaźni albo budynku administracyjnego. Także w karnej izolatce, miejscu zsyłania obozowej elity „na męki” za łamanie zasad, stale siedział któryś z kryminalnych. My, polityczni, z naszymi artykułami trafialiśmy na dołek od razu po przybyciu; dopiero po dwóch tygodniach przenosili nas do baraku.

Już krótkotrwały kontakt z przeciętnymi kryminalnymi pozwalał zrozumieć więźniowi Izolacji, jak mocno został zrujnowany psychicznie. Kryminalni zachowywali się spokojnie i pewnie, wręcz zaczepnie. W rozmowach z administracją często tryskali humorem, choć w przeciwieństwie do nas nie mogli liczyć na wymianę. Poczułem zdumienie, kiedy w dniu przyjazdu do obozu udało mi się odbyć krótką rozmowę z więźniem, który pomagał administracji przyjmować „zasilenie”. Dowiedziałem się, że odbywał karę piętnastu lat pozbawienia wolności, już prawie ją odsiedział. Wyglądało na to, że świetnie się trzyma: był podekscytowany, sypał żarcikami i szczerze dziwił się naszym artykułom i wyrokom, które zaczynały się od „dziesiątaka”.

Względnie spokojny tryb życia więźniów kryminalnych wynikał z kilkudziesięcioletniej tradycji kultury więziennej i jej niepisanych norm. Na ich przekraczanie nie decydowali się nawet więźniowie najczerwieńszych zon. Pamiętam, jak codziennie na dołku zwracano mi uwagę, że popełniam błąd, bo w głębi serca wciąż przebywam w Izolacji. Siedzieliśmy w brudnej i zimnej celi, ale już nie musiałem się zrywać, kiedy otwierały się drzwi. Nie musieliśmy spuszczać wzroku na podłogę ani chować rąk za plecami. Bywało, że zwracano się do mnie per „pan”. Po dwudziestu ośmiu miesiącach „bydlaków”, „pedałów” i regulaminowego gapienia się na czyjeś obuwie z trudem unosiłem ten kielich i przypominałem sobie, że jestem człowiekiem.

Zapewne wielu to porównanie wyda się niestosowne, ale świat więźniów kryminalnych w jego najokrutniejszych przejawach – zwłaszcza zaostrzony rygor – to sfera pewnych symboli, podobnie jak kościół. Przy wejściu do świątyni chrześcijanin wykona znak krzyża – po pięciu palcach na prawym ramieniu poznamy katolika. Świeczkę w intencji zdrowia stawiamy w okrągłym świeczniku, w intencji zbawienia – przed krucyfiksem. Na podstawie gestów wiernego pojmujemy, jak często chodzi do cerkwi czy kościoła, jak intensywnie praktykuje.

W świecie więziennych reguł istnieją analogie. Od sposobu, w jaki wkroczyłeś do celi, co wtedy powiedziałeś, aż do intonacji i chodu. Doświadczony recydywista doskonale wie, z kim ma do czynienia i czy delikwent po raz pierwszy przestąpił więzienne progi. W celi nie ma przypadków. Prycza smotriaszczego stoi najdalej od kibla; bliżej sypiają osobnicy z niższych lig czy kast. Kilka pierwszych pytań zadanych w błatnym języku zdecyduje o twoim statusie w więziennej hierarchii – o ile zrozumiesz pytanie, bo język różni się w zależności od regionu.

W Izolacji to nie miało znaczenia. Podam tylko jeden przykład. Zanim do naszej celi – czwartej – przeniesiono recydywistę, całą noc przesiedział w sąsiedniej, ósmej celi. Słyszeliśmy, jak go tam wprowadzono. Swoim zwyczajem recydywista zawołał: „Czołem, chata!”, i od razu zarobił parę ciosów w różne części ciała. Lokatorzy celi spuścili mu łomot na wyraźny rozkaz. Władze uznały, że nowy odzywa się do nich zbyt wyzywająco, w dodatku nie pojmował, dlaczego ma nosić worek na głowie. Dowiedzieliśmy się o tym, kiedy następnego dnia nowicjusz z ósemki pokornie wszedł do naszej czwórki ze słowami: „Dzień dobry”. Pewnie się bał, że czeka go równie „gorące” powitanie. Każda cela żyła swoim życiem – zależnie od typu i liczby przebywających w niej ludzi.

Już pierwszego dnia świeżak niezmiennie słyszał jedną z podstawowych reguł celi: „Nie jeść, nie pić”. Dla kogoś, kto po raz pierwszy zetknął się z tym systemem, była to jakaś więzienna abrakadabra. Słowa te należało wymawiać zawsze przed skorzystaniem z toalety. Współwięźniowie powinni wówczas przestać jeść i pić, żeby się „nie ubabrać”, czyli nie naruszyć rytuału i nie obniżyć swojego statusu. Łamiącemu zakaz groziła kara w postaci kawałka mydła, który był zmuszony skonsumować przy wszystkich – ryzykował również ten, kto zapomniał wypowiedzieć „mantrę” przed pójściem do kibla. Z tym absurdem należało się zżyć. Wyobraźcie sobie dziesięciu ludzi, popijają herbatę albo wodę i nagle odstawiają kubeczki na prycze – bo ktoś wymówił wspomniane słowa. W ciągu dnia wybrzmiewały dziesiątki razy. Mijał tydzień, zanim człowiek do nich przywykł i nie raziły jego uszu.

Tradycja ustała, kiedy do naszej celi trafił wspomniany recydywista. Wyjaśnił, że zasada „nie jeść, nie pić” funkcjonuje w więzieniach o ogólnym albo zaostrzonym rygorze, a i to nie wszędzie. Jeśli w baraku stłoczono kilkaset osób, uprzedzenie każdego o każdym pójściu do toalety jest niewykonalne. W warunkach szczególnego, czyli najcięższego rygoru, a w takim ten mężczyzna przesiedział dwadzieścia lat, zek może spokojnie pogryzać kanapkę naprzeciw gościa, który zaspokaja potrzebę fizjologiczną – więźniowie nie utrudniają życia sobie i innym. Dodam, że po sześciu miesiącach „niejedzenia, niepicia” i histerycznej obserwacji, czy toaleta jest wolna, długo odwykaliśmy od napięcia wszczepionego nam już w pierwszej dobie pobytu. Przyniosło to jednak rezultaty: kiedy przeniesiono mnie do piątej celi, zamieszkanej przez tuzin więźniów, z czasem zdołałem przekonać ich do rezygnacji z tej zasady argumentem, że szydzą z niej nawet najbardziej zatwardziali recydywiści.

Kolejna więzienna świętość to zasada czystości – jedna z najbardziej praktycznych i w sumie nieodzownych reguł. Więźniowie zawsze przestrzegają jej ściśle i pedantycznie. Przeciwko abnegatom podejmuje się specjalne kroki, po czym winowajca zostaje wyekspediowany do grupy czartów, czyli ludzi niedbających o swój wygląd. Czarci odwalają w celi wszelką brudną robotę (niekiedy trzyma się ich pod pryczami). W Izolacji administracja więzienia doprowadziła zasadę czystości do absurdu. Pierwszej doby mojego pobytu umyliśmy podłogę w celi osiem razy – aż woda w wiadrze pozostała przeźroczysta. To nie wszystko. Gumowa wycieraczka powinna leżeć prostopadle do drzwi. Pod żadnym pozorem nie wolno było kłaść się w dzień na pryczy, poduszki musiały leżeć w jednej linii, tak samo reszta pościeli. Przysiąść pozwalano nam z brzegu. Przestrzegania zasad strzegło pilne oko kamery. Nowym dawano do zrozumienia, że każdy rozkaz administracji – choćby absurdalny – należy bezwzględnie wykonać.

Niższa kasta więzienna – skiepszczeni – nie była w Izolacji liczna. Jej członkowie jadali osobno, nie zbliżali się do stołu, mieli własne naczynia (często wyszczerbione). Co najważniejsze, do tego poziomu spychała ich administracja według uznania, niezależnie od zdania kolektywu celi czy tym bardziej zasad kodeksu więziennego. Człowiek mógł wylądować na dnie hierarchii tylko dlatego, że nie znał tutejszych sposobów łamania ludzi i wymuszania podpisu.

Wyobraźcie sobie taką scenę. Siedzicie w „apartamencie” – celi półtora na dwa metry, bez wentylacji, z dwiema pryczami i wiadrem na odchody. Nagle otwierają się drzwi i zanim zdążycie przepisowo się odwrócić i wciągnąć na głowę worek na śmieci (często świeżakom wydawano właśnie worki na śmieci), strażnicy walą was z całej siły w plecy, przy wtórze wszelkich możliwych przekleństw i wrzasków: „Pod koję, bydlaku!”. Ktoś niezorientowany w lokalnym systemie nie rozumie, że dobrowolne wejście pod pryczę jest o wiele gorsze niż wepchnięcie go tam przemocą. Druga opcja grozi utratą zdrowia, ale pierwsza na dłuższą metę kosztuje więcej niż zdrowie, bo nie dadzą mu żyć. Po czymś takim człowieka odprowadzano do specjalnej katowni, czyli celi, w której więźniowie powiązani z naczalstwem znęcali się nad nim dalej. Szedł tam z odpowiednią referencją: „Ten spod pryczy”. Znaczyło to, że w celi jest frajer, wykona każdą brudną robotę; często nie wolno było do niego się zbliżać.

Pewnego razu zapytałem obytego kryminalnego, jak należy regulować takie kwestie i czy jeśli trafi do obozu, nie będzie miał problemów z poniatijami przez to, że siedział z nami w Izolacji.

– Jakie poniatija? – zdziwił się. – Niech najpierw określą to miejsce. Przyspawanie krat nie czyni więzienia. Dlaczego garuję tu z żołnierzami? Dlaczego pilnują mnie żołnierze? Dlaczego za oknem jeżdżą czołgi? Dlaczego za ścianą są baby? Gdzie ­regulaminowe racje żywnościowe? Nawet chleba nam nie dają. Gdzie wizyty rodziny, adwokata? Dlaczego jest nas piętnastu tam, gdzie powinno siedzieć trzech? Po kiego mi ten worek, kiedy otwierają się drzwi? Po cholerę mam się odwracać? Dlaczego śpiewamy rano ten popieprzony hymn? To ma być więzienie? Raczej wariatkowo. A w wariatkowie nie ma kodeksów. Kiblowałem z ludźmi, którzy jeszcze w latach dziewięćdziesiątych mieli po trzy dychy do odsiadki. Nazywamy ich babciami: bezzębne dziadygi, zatwardziała recydywa. Wierz mi, z niejednego pieca chleb jedli, ale nigdy nie opowiadali o czymś takim jak to. Zresztą cała ta zabawa w kiepszczenie… Tutaj nikt nie łapie, że to nasza kultura, oddawaliśmy za nią życie, w łagrach ludzie żyją tym przez dziesiątki lat. Nie można po prostu wciągnąć na łeb kominiarki, wziąć do ręki kałacha i kogoś skiepszczyć. Okej, może chuja w dupę mi nie wsadzili, ale elektrodę już tak. Ziomka wczoraj przesłuchiwali i też wsadzili mu w odbyt elektrodę. Potem przyprowadzili go do naszej celi. Tak lepiej? Jak to potraktować? W sumie pół celi powinno spać osobno i jeść z obtłuczonych talerzy. Ale komu to tutaj wyjaśnisz?

Porządki panujące w Izolacji odbijały się na psychice ekskryminalnych. Reguły ich świata nie miały tu zastosowania, tożsamość więźnia leżała w gruzach: nie rozumiał, kim jest ani gdzie, jak ma się zachować w miejscu, którego forma przypominała więzienie, ale treść – mieszankę psychiatryka i koszar. Mimo wszystko ich postawa diametralnie różniła się od zachowania więźniów cywilnych i wojskowych.

Kryminalnych