Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Już kiedyś się spotkali. Już kiedyś ze sobą byli. Już kiedyś było upojnie, dziko, gorąco… A może wcale nie? Może pierwsze, nieistotne i prawie zapomniane zauroczenie to był zaledwie wstęp do czegoś znacznie większego, gwałtowniejszego, szaleńczego? Życie pisze różne scenariusze. Scenariusze ponownych spotkań, których wspólnym mianownikiem są pożądanie i namiętność, są szczególnie interesujące. Najlepiej świadczą o tym teksty czołowych polskich autorek gorącej literatury: Pauliny Świst, Anny Wolf, Kingi Litkowiec, K.C. Hiddenstorm, Magdaleny Winnickiej, Patrycji Strzałkowskej, J.B. Grajdy, Agaty Suchockiej, Edyty Folwarskiej, Charlotte Mils.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Renata Jaśtak
Zdjęcie na okładce
© HadrianKubasiewicz/iStock
Piękno jest wieczne © K.C. Hiddenstorm
Zachar © Kinga Litkowiec
Blueberry, Raspberry i wszystkie inne berry © Magdalena Winnicka
Sue © Anna Wolf
Druga miłość © Edyta Folwarska
Przystanek Zakopane © J.B. Grajda
Miłość © Agata Suchocka
Wigilijna odsiadka © Charlotte Mils
Sprawdź go © Patrycja Strzałkowska
Magenta © Paulina Świst
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1874-6
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Zniszcz wszystko, co kochasz, zanim to zniszczy ciebie.
Zniszcz albo uczyń wiecznym.
Wieczność nie zestarzeje się, nie zrani, nie skłamie.
Wieczność jest stała. Jest na zawsze.
Moja miłość jest wiecznością.
1.
Każdy ma takie miejsce, do którego ucieka, pomyślała Piper, obserwując Jima spod półprzymkniętych powiek. W jego przypadku tym miejscem była sama droga, za kółkiem zawsze był skupiony i spokojny, tak jak teraz, jakby dryfował po krawędzi marzenia. Liczył się pęd, moment ruchu; sam cel był drugorzędny. Jej miejsce natomiast było metafizyczne, kryło się w wyobraźni. Jim smakował wolność, przecinając otwartą przestrzeń, pokonując kolejne kilometry, ona – pisząc scenariusze, przeżywając ze stworzonymi przez siebie postaciami przygody, jakich nie śmiałaby doświadczyć w prawdziwym życiu. Zwykłym, nudnym…
…zależnym życiu.
Przez jej twarz przemknął zbolały grymas. Zależnym? Tak, właśnie tak. Najpierw rodzice, potem facet. Zawsze tak ochoczo oddawała komuś stery, pozwalała sobą kierować. I tak właściwie… w imię czego? Bo łatwiej było realizować czyjeś plany? Bo była aż tak leniwa czy może bała się odpowiedzialności? Bo była ponad trywialne decyzje zwykłych śmiertelników?
Bo dzięki temu nigdy nie musiałam dorosnąć – zrozumiała w końcu.
– O czym myślisz? – zagadnął Jim. Musiał dostrzec coś w jej twarzy.
Wzruszyła ramionami.
– Myślałam nad odcinkiem specjalnym Niezamkniętych spraw. Widzę to jako na wpół oniryczną wycieczkę głównego bohatera przez… hm, przyjmijmy, że… zaświaty w jego głowie. Duchy i tak dalej, no wiesz.
– Duchy – prychnął. Jego ton był pobłażliwy, ale głębiej czaiło się coś, co brzmiało niemal jak pogarda. Z głośników płynął irytujący głos faceta śpiewającego o białych świętach. – Ty i te twoje duchy.
Zacisnęła usta. W mojej głowie jest ich bardzo wiele, mogła powiedzieć, jednak wybrała milczenie. Duchy Tego, Co Mogłoby Się Wydarzyć, Duchy Zaprzepaszczonych Szans… Duchy, duchy, duchy. Czy gdyby mogła podjąć wszystkie decyzje jeszcze raz, postąpiłaby tak samo? Chyba. Prawdopodobnie.
– Czytałam kiedyś, że nie tylko w Halloween granica między światem żywych i umarłych się zaciera – palnęła.
Jim przewrócił oczami.
– Och, proszę.
Przesłoniła usta dłonią i zachichotała. Ludzie z jej rocznika już tyli, łysieli i zakładali rodziny, a ona wciąż pozostawała w krainie fantazji… ale miała ten luksus, że Century Fox za tę fantazję jej płacił, i to całkiem przyzwoite pieniądze. Mogła prowadzić rozmowy o duchach i to było zupełnie w porządku, stało się odpowiednikiem gadki o pierwszych krokach dziecka. Jim również nie był rodzinnym typem – wolał karierę w palestrze niż zmienianie pieluch – więc tworzyli zgodną parę. Owszem, czasem się ścinali, ale nikt nie jest przecież idealny. Może będą tak dryfować w nieskończoność, czemu nie? Jeżeli postanowili żyć po swojemu, to kto im tego zabroni? Inaczej nie znaczy gorzej. Inaczej to po prostu inaczej.
Zmarszczyła nos, śledząc własny tor myślowy – niczym postronny obserwator spoglądający na przemykający obok samochód. To chyba ten czas skłaniał ją do takich refleksji, do melancholijnej frustracji. Koniec roku i Boże Narodzenie. Rok w rok mówiła sobie, że w następne zrobią coś innego niż zawsze… a kilka ostatnich spędzała tak, jak chciał Jim. Znów u jego rodziców w Nashua. No bo dlaczego nie? Indyk jego matki był smaczny, a postawić na swoim mogła przecież następnym razem albo za…
Dzwonek komórki Jima rozłupał inne dźwięki z finezją młota pneumatycznego. Piper gwałtownie podskoczyła w fotelu, zupełnie jakby ktoś oddał strzał obok jej ucha.
Mężczyzna ściszył radio, następnie stuknął w ikonkę zielonej słuchawki telefonu tkwiącego w uchwycie przytwierdzonym do deski rozdzielczej i rzucił:
– Halo?
– Dzień dobry, panie Montgomery – odezwał się ktoś podpisany jako „Stróż”.
– Cześć, Paul. – Twarz Jima była beznamiętna. Może jego myśli dryfowały zupełnie gdzie indziej, a może odgadł, że Stróż telefonuje, żeby złożyć mu bożonarodzeniowe życzenia, i zupełnie go to nie ruszyło. – Co słychać?
– Wie pan… eee… dzwonię w takiej sprawie…
Jim wyprostował się w fotelu.
– Tak?
– Prądu tu u nas nie ma. – „Nie ma” wymówione z akcentem z Maine zabrzmiało jak „ni ma”. – To chciałem powiedzieć, że i u pana może nie być. A mam zgłaszać takie rzeczy.
– Tak, tak, Paul. Dzięki. – Jim rzucił Piper przelotne spojrzenie i ponownie wbił wzrok w drogę. – To wszystko?
Mężczyzna po drugiej stronie aparatu odchrząknął.
– No i ten, wesołych świąt, nie?
– Wzajemnie, Paul. – Jim przygryzł wargę, zastanawiając się nad czymś. – Może nawet będziemy mieli okazję się spotkać.
Piper uniosła brwi i spojrzała na niego. W odpowiedzi puścił jej oko, a następnie pożegnał się ze Stróżem. Płynąca z radia muzyka znów stała się głośniejsza i dziewczyna rozpoznała pierwsze takty Highway to Hell AC/DC. Niecodzienny wybór o tej porze roku. DJ musiał skrycie nienawidzić świąt.
– Pojedziemy tam? – zdziwiła się. – Do twojego letniego domu? Teraz?
– Tylko na chwilę – powiedział z jakąś niedorzeczną lekkością, zupełnie jakby mieli kupić paczkę papierosów na pierwszym zjeździe z autostrady, a nie nadłożyć prawie dwieście pięćdziesiąt kilometrów. – Sama słyszałaś, że nie ma prądu.
– Aha. – Piper skrzyżowała ręce na piersiach. W sumie, co ją to bolało? Nie jej rodzice, nie jej dom, nie jej decyzja. – Jak wolisz.
– Coś nie gra, ślicznotko? – Na twarzy Jima odmalowała się troska.
Potrząsnęła głową. Kasztanowe włosy połaskotały ją w policzki.
– Wszystko w porządku.
Położył dłoń na jej kolanie i lekko ścisnął.
– Kocham cię, wiesz o tym, prawda? – Właśnie mijali zjazd, gdzie powinni skręcić, jeśli chcieli dotrzeć do rodzinnego domu Jima.
Uśmiechnęła się.
– Wiem. Ja też cię kocham.
Jeszcze chwilę trzymał rękę na jej nodze, następnie sięgnął po telefon i wybrał numer matki. Odebrała po drugim sygnale.
– Jimmy? – zaświergotała. – Mam nadzieję, że już jedziecie.
Wzrok mężczyzny był odległy, tęczówki przybrały barwę lodu.
– Będziemy trochę później, mamo.
– Ale…
– Nagła sprawa, przepraszam – wszedł jej w słowo. – Obiecuję, że nie zejdzie nam z tym długo.
– Wiesz, że ojciec nie lubi…
– Ty nie lubisz, mamo – przerwał jej po raz kolejny. – O nic się nie martw, niedługo się zobaczymy – dodał i zakończył połączenie.
Piper poczuła, że musi zrobić coś z rękami. Wyciągnęła z kieszeni komórkę i zaczęła sprawdzać, co nowego słychać w owładniętym świąteczną gorączką świecie. Zupełnie nic. Ludzie wciąż myśleli, że pieniędzmi mogli wynagrodzić największe podłości wyrządzone bliźnim. Straszne było to, że po części mieli rację. Od wieków lubiliśmy się sprzedawać, tylko waluta się zmieniała. Zdegustowana schowała telefon z powrotem.
– Ładne będą święta w tym roku – zauważył Jim, dłonią kiwając w stronę pobocza.
Piper odwróciła głowę i spojrzała na przemykające w oddali sosny; biel pyszniła się na nich niczym wata cukrowa. Silnik toyoty mruczał sennie, a ona zauważyła jeszcze coś: płatki śniegu wirowały za szybami coraz gęściej i gęściej. Jeśli tak dalej pójdzie, w drodze do domku Jima będą przebijać się przez śnieżycę.
– Naprawdę musimy tam jechać? – zapytała.
– Mówiłem, że tylko na chwilę – odparł, dociskając gaz. – To będzie fajna przejażdżka, zobaczysz.
Chyba właśnie dlatego wybrał ten cholerny dom, pomyślała. Bo znajdował się odpowiednio daleko, co wydłużało moment pędu, pozwalało pozostawać w ruchu odpowiednio długo. Sam budynek był sprawą drugorzędną.
O jakże się pomyliła.
2.
Piper oderwała wzrok od wirujących za szybami płatków śniegu i spojrzała na Jima. Pruł przed siebie z jednostajną prędkością, nieco zbyt dużą jak na taką pogodę, ale nie skomentowała tego. Przemknęło jej przez myśl, nie pierwszy zresztą raz, że pędzi tak, jak gdyby pchał go podświadomy impuls, każący szukać dawnej dziewczyny, tej, która zaginęła. Za tą myślą przyszła następna: może dlatego jest pracoholikiem, może w głębi ducha obawia się, że jeśli założy rodzinę, ona pewnego dnia zniknie niczym jego miłość sprzed lat?
Piper przeszorowała rękami po przedramionach, na które próbowała wystąpić gęsia skórka. Jeden z odcinków Niezamkniętych spraw traktował o zaginięciu, to była naprawdę ciężka rzecz. A finał, no cóż… W zasadzie żadnej z postaci nie można było uznać za wygraną. Czasem Piper zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby pewnego dnia na progu ich domu stanęła Julia Cash i powiedziała: „Hej, Jim, wróciłam do ciebie”. A co zrobiłby sam Jim?
– Niedługo będziemy na miejscu – obwieścił mężczyzna, biorąc łagodny zakręt.
Piper gwałtownie się obróciła. Prawdopodobnie widziała niedźwiedzia. Wielki kudłaty zad zniknął za kurtyną bieli zbyt szybko, by jednak mogła mieć pewność.
– Super – mruknęła.
– Przestaniesz się dąsać, gdy zobaczysz swój prezent. – Jim uśmiechnął się krzywo.
Uniosła brew.
– A co? Masz go w tym letnim domku?
Potrząsnął głową.
– Nie, nie tam. A dom jest całoroczny – sprostował.
– Aha.
Drgnęła, gdy radio zaczęło szwankować. Wiedziała, że to przez pogodę oraz fakt, że byli już na głębokim zadupiu w Maine. Już dawno temu zjechali z autostrady i telepali się teraz drogą dojazdową. Jedyni ludzie w promieniu wielu kilometrów. Prawdziwy cud, że cokolwiek jeszcze tu odbierało. Jednak to, co się działo… nie było normalne. Dwie piosenki nakładały się na siebie, pomiędzy dźwiękami przebijały trzaski zakłóceń, a całość brzmiała jak ten nawiedzony moment w kawałku Storm Corrosion. Dla wyobraźni Piper było to jak zapałka rzucona w kałużę benzyny.
Dlatego wychyliła się i skręciła gałkę głośności do zera. Mimo to gdzieś na granicy słyszalności… miała wrażenie, że coś szepcze. Że szepcze do niej.
W cichą noc…
Piękno jest wieczne.
– No i proszę bardzo, dojechaliśmy na miejsce, ślicznotko – powiedział Jim, zatrzymując toyotę przed długim podjazdem zagrodzonym ośnieżonym łańcuchem.
– Światła nad wejściem się palą – zauważyła, mrużąc oczy. – Dziwne, bo ten gość mówił, że nie ma prądu.
– Najwyraźniej już jest. I spowodował coś w rodzaju spięcia, bo nie zostawiałem zapalonych. Dobrze, że postanowiliśmy tu zajrzeć.
„Postanowiliśmy”, pewnie.
Wykrzesała z siebie nikły uśmiech.
– A może to duchy? – podsunęła.
Jim spojrzał na nią ostro. Jego dłoń zacisnęła się na klamce.
– A może jednak spięcie – zaoponował. – Albo Paul, kiedy naprawiał balustradę, zostawił włączone światła. Ludziom czasem się to zdarza.
Patrzyła, jak Jim wysiada z auta, stawia kołnierz płaszcza, idzie do łańcucha i otwiera kłódkę jednym z wyciągniętych z kieszeni kluczy. Płatki śniegu na jego włosach błyszczały jak brylanty.
Wrócił truchtem, otrzepał się, zatrzasnął drzwi i poprowadził toyotę w kierunku domu. Był to dwupiętrowy budynek, z wyglądu dość posępny, chyba przez fakt, że zbudowano go z ciemnego drewna, a także dlatego, że był lekko pochylony, jak gdyby chciał zwalić się na podjazd, objąć go swoim cieniem, pochłonąć. Dookoła rosły wysokie drzewa, przez co nawet w słoneczne dni panował tu półmrok. A co dopiero teraz, gdy niebo zaczynało przybierać barwę stalowego fioletu… Środek natomiast sprawiał całkiem przytulne wrażenie, ale Piper nie pamiętała wnętrza zbyt dokładnie, dotychczas była tu tylko raz.
Jim zaparkował przed wejściem i zgasił silnik.
– Wejdziesz ze mną? – zapytał.
Powoli pokręciła głową.
– Zrób, co masz do zrobienia, ja pójdę na spacer. Muszę rozprostować nogi.
– Tylko nie odchodź daleko. Ściemnia się, nie chcę, żebyś się zgubiła.
– Spokojnie. Jestem dużą dziewczynką.
Słyszała, jak stąpa po drewnianych stopniach, jak klucze brzęczą w jego dłoni, gdy próbuje wybrać jeden właściwy. Jak następnie otwiera drzwi wejściowe, które lekko skrzypią, niczym śnieg pod podeszwami jej butów. W tle znów dął wiatr, co w cieniu tego posępnego domu brzmiało niczym dźwięk pochodzący prosto z przedsionka piekła. Z nieba sypały się wirujące, puszyste drobinki.
Piper przystanęła na moment, bezwiednie wstrzymując oddech. Czego właściwie się spodziewała? Że seryjny morderca skoczy na Jima i powali go jednym ciosem siekiery? Zmarszczyła nos. Strasznie to oklepane, Fox z pewnością nie kupiłby scenariusza opartego na takiej kliszy. Chociaż z drugiej strony, gdyby pomysł odpowiednio podrasować…
Ciaśniej otuliła się kurtką i wznowiła marsz. Skręciła za róg, odbiła w lewo, na polanę i skierowała się dalej, ku wznoszącym się ku niebu drzewom. Wyrastające gdzieniegdzie karłowate krzewy wyglądały teraz jak małe bałwany; brakowało im tylko marchewek w charakterze nosów. Zrobiła kolejny krok, jeszcze jeden… Dopiero po chwili zauważyła, że idzie obok śladów czyichś stóp.
Bosych stóp.
Ściągnęła brwi i przyjrzała się im dokładniej, opierając dłonie nad kolanami. Kto, do diabła, tędy szedł i dlaczego nie miał butów?
W cichą noc…
Wiatr zadął głośniej, a jego szum w tej ciszy brzmiał niemal jak słowa. Piper obróciła się, sprawdzając, czy to aby Jim jej nie woła, ale nie. Była tu sama.
Piękno jest wieczne.
Opuściła wzrok i ponownie spojrzała na ślady. Ciągnęły się aż na skraj pokrytej białym puchem polany i niknęły wśród najbliższych drzew. A potem co… zmieniały się w ślady łap wilka? Nonsens, pomyślała Piper, kręcąc głową.
Należały do kobiety, oceniła, porównując ich rozmiar z własnymi stopami. Albo do młodego chłopaka. Ale intuicja podpowiadała jej, że to raczej była…
Gdzieś blisko gałąź złamała się z trzaskiem. Piper gwałtownie poderwała głowę, nagle pewna, że zobaczy niedźwiedzia, może nawet tego samego, którego chyba dostrzegła kilkanaście kilometrów dalej. Zamiast tego ujrzała blondynkę. Kobieta stała zbyt daleko, by dokładnie jej się przyjrzeć, bo niemal na środku polany – w dodatku przesłaniała ją wirująca firana prószącego śniegu – ale miała w sobie coś znajomego, znajomego w ciężki, męczący sposób. I… była naga.
– Hej! – Piper osłoniła usta dłońmi, by jej krzyk zabrzmiał donośniej. – Wszystko w porządku?
Ich spojrzenia się skrzyżowały. Kobieta pokręciła głową, jak gdyby chciała powiedzieć „nie”, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę drzew.
– Halo? Proszę pani? – zawołała za nią Piper, jednak nieznajoma się nie zatrzymała.
Piper obejrzała się na dom, po czym ruszyła za nią. Pewnie jest w szoku, przebiegło jej przez myśl. Ktoś ją zaatakował, może nawet zgwałcił, i teraz nie wie, co się dzieje, co robi ani gdzie się znajduje. Trzeba jej pomóc. Trzeba jej pomóc, zanim umrze z wyziębienia.
– Stój! – krzyknęła, przyspieszając kroku. Jej nogi młóciły śnieg, wzbijając w powietrze iskrzące się pióropusze. Wiatr zawodził przeciągle, niemal oskarżycielsko.
Nieoczekiwanie czubkiem buta zaczepiła o korzeń czy kamień ukryty pod śniegiem, straciła równowagę i runęła na twarz. W ostatniej chwili wyciągnęła przed siebie ręce, by zamortyzować upadek. Trochę śniegu dostało się do jej otwartych ust. Rozpuścił się na języku, spłynął do gardła. Miał smak wody z lodowca.
Tak tu… zimno…
Zimno mi…
Poczuła czyjś dotyk na karku i gwałtownie przekręciła się na plecy. Nic, nikogo. Chwilę zajęło jej zrozumienie, że to tylko śnieg wleciał jej za kołnierz. Teraz, w przygasającym świetle dnia, wydawał się niebieski.
Podparła się na rękach i klęknęła. Serce waliło w piersi z siłą młota, gdzieś dalej słyszała skrzypienie. Rozejrzała się, szukając blondynki, ale jej nie dostrzegła.
– Piper?! – Dobiegł ją głos Jima. – Jezu, co ty tam robisz?!
Powiodła wzrokiem w jego kierunku. Mężczyzna biegł ku niej, łopocząc połami rozpiętego płaszcza.
– Wszystko w porządku? – zapytał, kucając obok.
– Tak – odparła, bezmyślnie rozglądając się dookoła. – Próbowałam… Była tu kobieta. Chyba coś jej się stało.
Zmarszczył brwi.
– Kobieta?
– Tak. Nie miała na sobie ubrania. – Umilkła, orientując się, że to, co mówi, ociera się niebezpiecznie o pieprzenie wariata.
– Może zobaczyłaś jakieś zwierzę? – podsunął bez większego przekonania. Patrzył na nią jakoś tak… szczególnie. Jego oczy były zimne.
Wzruszyła ramionami.
– Może.
Jim ujął jej dłoń i pomógł wstać. Jego wzrok zaczął badać śnieg, głowa poruszała się w tę i we w tę. Piper również spojrzała. W dogasającym świetle widziała dość, nie było mowy o pomyłce.
Oprócz śladów stóp Jima nie było innych.
Tylko jej własne.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz