Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Magda ma 43 lata. Razem ze swoim mężem Gabrielem mieszka w Hiszpanii. Od dawna starają się o dziecko. Surogacja jest ich ostatnią szansą na pełną rodzinę.
Polina ma 27 lat, męża i dwoje dzieci. Na zostanie surogatką zdecydowała się mimo wątpliwości partnera, po to aby utrzymać rodzinę i zapewnić dzieciom edukację.
Malutką Bridgette urodziła matka zastępcza, imigrantka z rejonu Doniecka. Para Amerykanów zrezygnowała z adopcji, gdy dowiedziała się o nieuleczalnej chorobie dziewczynki. Dziecko pozostawiono w szpitalu.
W maju 2020 roku cały świat obiegło zdjęcie sali szpitalnej z ponad stoma noworodkami czekającymi na swoich rodziców. Niemowlęta, urodzone przez surogatki, zostały na kilka miesięcy uwięzione na terenie Ukrainy z powodu lockdownu. Władze kraju i kliniki rozkładały ręce, a tragedia nowo narodzonych dzieci wywołała ogólnoświatową dyskusję na temat surogacji.
Jakub Korus dotarł do surogatek i rodzin adopcyjnych, a także rozmawiał z pośrednikami europejskiego podziemia surogacyjnego, chcąc przełamać tabu i zrozumieć, dlaczego to kontrowersyjne dla wielu osób zjawisko dla milionów ludzi może być ostatnią deską ratunku.
To dziennikarskie śledztwo jest również wyjątkową opowieścią o kobiecym ciele, ukazaną z perspektywy prawdziwych i poruszających historii jego bohaterek.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kiedy docieram do Marii, jednej z surogatek, które rodziły w Polsce, mieszkającej w przemysłowym Dniepropietrowsku (dziś – krócej – Dnieprze), dziewczyna nie chce ze mną rozmawiać. W liczącym milion mieszkańców mieście sama wychowuje dziewięcioletniego syna Artioma. Gwarantowano jej anonimowość i pełen spokój, zapewniano, że nikt się nie dowie, że nosiła cudze dziecko.
Wiem, że w domu się nie przelewa. Maria skończyła studia wieczorowe z ekonomii i marketingu, ale średnia wypłata w tym ukraińskim mieście to około dziewięciu tysięcy czterystu hrywien (jakieś tysiąc trzysta pięćdziesiąt złotych). Gdyby dziewczyna chciała się usamodzielnić, pokój na obrzeżach miasta pochłonąłby ponad połowę tej sumy. Godzina korepetycji z angielskiego dla Artioma? Dwieście hrywien. Nagła wizyta u dentysty? Czterysta. Piętnaście tysięcy dolarów, które płacą surogatkom pośrednicy, wydaje się w tej sytuacji kwotą z kosmosu. Z rejonów, w które docierają tylko produkowane pod miastem rakiety zakładów kosmicznych Jużmasz.
Czy wie, co się stało z dzieckiem? Czy ją to w ogóle interesuje? Jak bardzo przeżyła to, co się stało, i co nią powodowało? Czy ktokolwiek do niej zadzwonił, odezwał się, zapytał, czy wszystko w porządku? Jak zniosła podróż i powrót? Jak wytłumaczyła Artiomowi, że wyjechała z domu z brzuchem, a wróciła bez niego? Jak traktowano ją za granicą? Jak wspomina mieszkanie, w którym się zatrzymała, i szpital? Jak się do niej tam odnoszono? Ile jej za to wszystko zapłacono? Czy ma kontakt z rodzicami, do których trafiło dziecko?
Tego się niestety od niej nie dowiem. Maria – zapewne odpowiednio poinstruowana – nie odpowiada na moje wiadomości, a ja wszystkie pytania, na które chciałbym poznać odpowiedź, będę zmuszony zadać innym ludziom – surogatkom, rodzicom korzystającym z ich usług, pośrednikom, lekarzom, prawnikom i psychologom. Będzie to ostatecznie podróż o wiele mniej oczywista, niż mi się zdawało.
Na swojej tablicy na rosyjskojęzycznym portalu VKontakte kobieta zamieściła kilka grafik. Na jednej z nich, utrzymanej w pastelowych barwach, kobieta tuli syna. Na drugiej – kobieta w bujanym fotelu trzyma w ramionach dziecko. Na trzeciej – kobieta bawi się z dzieckiem nad morzem. Podpis pod rysunkami? „Mama – jak wiele w jednym słowie”.
CZĘŚĆ PIERWSZA
UKRAINA
Do wiosny 2020 roku mało kto zdaje sobie sprawę z liczby ukraińskich surogatek. Najwięcej wiedzą na ten temat ci, którzy są bezpośrednio zaangażowani – same matki zastępcze, rodzice z całego świata korzystający z ich usług, agencje pośrednictwa oraz kliniki. Raz na jakiś czas – kiedy coś pójdzie nie tak – temat przedostaje się do ukraińskich mediów. Gdyby nie koronawirus, który wiosną sparaliżował Europę, tak zapewne byłoby nadal.
Prawobrzeżny Kijów. Hostel w rejonie sołomiańskim
25 kwietnia 2020 roku. W ramach operacji specjalnej ukraińskiej policji do jedenastu obiektów: mieszkań, przychodni oraz urzędów w mieście, wpadają uzbrojeni funkcjonariusze, część rekrutowana z Wydziału Zwalczania Przestępstw Związanych z Handlem Ludźmi. Akcja ma być zwieńczeniem prac stołecznej prokuratury oraz krajowej policji, które od dłuższego czasu tropiły grupę osób „za wynagrodzeniem pieniężnym uprowadzających noworodki za granicę pod pozorem programu zastępczego” (artykuł 149, paragraf 2, ustęp 2 ukraińskiego Kodeksu karnego). Sprawcom będzie grozić od pięciu do dwunastu lat więzienia.
Jak informuje prokuratura, w programie uczestniczyli szefowie jednej ze stołecznych klinik oraz grupa osób poszukujących na Ukrainie kobiet do fikcyjnych małżeństw z obcokrajowcami.
Łączna kwota, której mieli dla siebie żądać organizatorzy całego procederu, opiewała na mniej więcej pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Najwięcej – piętnaście tysięcy – dostawała klinika organizująca zapłodnienie in vitro. Najmniej Ukrainka zawierająca fikcyjne małżeństwo z cudzoziemcem – zaledwie od tysiąca do tysiąca pięciuset dolarów.
Co przejęli policjanci? Dokumenty medyczne, paszporty ukraińskich obywateli, odpisy paszportów cudzoziemców, akty notarialne, pieniądze, laptopy, telefony komórkowe, szkice umów oraz urządzenia pamięci przenośnej.
Podczas dochodzenia prokuraturze udało się też namierzyć miejsce, w którym przetrzymywano noworodki do czasu ich przewiezienia za granicę. W jednym z hosteli w rejonie sołomiańskim policjanci znaleźli piątkę maluchów (w wieku od dwóch do sześciu tygodni), którymi zajmowały się dwie kobiety oraz mężczyzna. Opieka społeczna spisała akty urodzenia dzieci, a potem przewieziono je do szpitali dziecięcych.
„Trwa systematyzacja oraz analiza zajętej dokumentacji. Podejmowane są działania mające na celu sprawdzenie około stu czterdziestu cudzoziemców pod kątem udziału w nielegalnym przewozie noworodków za granicę” – napisano w komunikacie opublikowanym na stronie ukraińskiej Prokuratury Generalnej.
Do komunikatu dołączono zdjęcia operacyjne. Setki hrywien opasanych kolorowymi gumkami, laptopy oraz dokumenty rozrzucone na niepościelonym łóżku. Kilka dziecięcych łóżeczek stojących na podłodze wyłożonej kolorowymi matami. Zdjęcia organizatorów procederu oraz noworodków z rozmytymi, z uwagi na ochronę danych osobowych, twarzami.
Gmach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Ukrainy
Po zatrzymaniach konferencję prasową zwołuje wiceszef MSW Anton Heraszczenko. Tłumaczy, że wywóz dzieci był możliwy tylko dlatego, że „na Ukrainie ciągle nie została w pełni rozwiązana sprawa macierzyństwa zastępczego”. Minister nie przebiera w słowach.
Służby prasowe informują, że zatrzymani od dłuższego czasu organizowali fikcyjne małżeństwa Ukrainek z cudzoziemcami, a nowo narodzone dzieci wywozili za granicę, w tym do Chińskiej Republiki Ludowej. Głównymi organizatorami mieli być naczelny lekarz jednej z klinik leczenia niepłodności (Ukrainiec urodzony w 1970 roku) oraz jego syn (Ukrainiec urodzony w 1992). Pomagać miało im trzech Chińczyków i dwóch Ukraińców.
– Sprzedaż dziecka to przestępstwo w rozumieniu artykułu 149 Kodeksu karnego Ukrainy. Nasz kraj nie powinien być półlegalną platformą handlu dziećmi – mówi Heraszczenko i wzywa Radę Najwyższą do uregulowania tej kwestii.
Chcąc znać więcej szczegółów i wiedząc, że politycy bardzo chętnie nadużywają frazy „handel dziećmi”, wysyłam do ukraińskiej Prokuratury Generalnej kilkanaście pytań. Do dzisiaj nie otrzymałem na nie odpowiedzi.
Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich
Po działaniach prokuratury oraz konferencji ukraińskiego MSW po raz pierwszy reaguje Ludmyła Denisowa, tamtejsza rzeczniczka praw obywatelskich. Przed południem 28 kwietnia 2020 roku Denisowa – sprawiająca wrażenie połączenia Julii Tymoszenko oraz Claire Underwood – publikuje ostre oświadczenie.
Procedurę zapłodnienia i narodzin dziecka z macierzyństwem zastępczym reguluje artykuł 123 Kodeksu rodzinnego Ukrainy oraz procedura stosowania technologii wspomaganego zapłodnienia zatwierdzona rozporządzeniem Ministerstwa Zdrowia Ukrainy z 9 września 2013 roku. Jednocześnie rozporządzenie pokazuje swoje niedoskonałości i pozostawia szerokie pole do nadużyć i przestępstw, które prowadzą do nielegalnego wywozu noworodków
– czytamy.
Denisowa przypomina jednocześnie, że według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) około dziesięciu procent małżeństw w każdym kraju na świecie cierpi na bezpłodność, z czego mniej więcej milion na Ukrainie.
„W związku z tym na Ukrainie małżeństwa zmuszone są do stosowania technologii wspomaganego zapłodnienia, w tym metody macierzyństwa zastępczego” – konkluduje RPO. Jednocześnie wzywa ona do zaostrzenia przepisów oraz ograniczenia możliwości korzystania z metody in vitro, wskazując, że powinna być dostępna wyłącznie dla obywateli Ukrainy.
Klinika BioTexCom
Do 30 kwietnia wystąpienia Heraszczenki oraz Denisowej ciągle pozostają jednak wewnętrzną sprawą Ukrainy – za granicą nikt nie interesuje się piątką dzieci pozostawioną gdzieś w hostelu w Kijowie.
Sytuacja ulega diametralnej zmianie ostatniego dnia miesiąca, kiedy największa kijowska klinika BioTexCom publikuje czterominutowe wideo Dzieci czekają na rodziców.
Główne ujęcie? Duża sala, a na niej ponad pięćdziesiąt dziecięcych łóżeczek. W każdym z nich ubrane w kolorowe śpioszki rozwrzeszczane niemowlęta, pomiędzy którymi przechadzają się nianie i pielęgniarki.
– Dzień dobry. Mam na imię Maryna i jestem administratorką w hotelu Venice [Wenecja] – przedstawia się schludna kobieta z grzywką. – Nasze nianie zajmują się waszymi dziećmi dwadzieścia cztery godziny na dobę w specjalnym pokoju dla maluchów – zapewnia.
Cięcie.
– Każdego dnia spędzam czas z dzieckiem na świeżym powietrzu oraz je kąpię – zaręcza jedna z pielęgniarek, a oczom widzów ukazuje się kobieta z troską trzymająca dziecko w ramionach oraz inna zanurzająca noworodka w jednej z kolorowych wanienek.
Cięcie.
– W naszym hotelu przebywa w tym momencie czterdzieścioro sześcioro dzieci. Są tu maluchy ze Stanów Zjednoczonych, z Włoch, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Chin, Francji, Niemiec, ale też z Bułgarii, Rumunii, Austrii, Meksyku i Portugalii. Cała sytuacja jest dla nas trudna, ale radzimy sobie dobrze – mówi jedna z pielęgniarek. Dodaje, że szefostwo regularnie aranżuje połączenia wideo z rodzicami. – Patrzenie, jak bardzo rodzice za nimi tęsknią, łamie nasze serca. Chcielibyśmy, aby mogli odebrać swoje dzieci jak najszybciej – dodaje.
Cięcie.
– W hotelu pracuje pediatra. Codziennie bada dzieci i sprawdza stan ich zdrowia – oznajmia widzom Maryna, a w tle pojawiają się uśmiechnięte dzieci na przewijakach. – Tak więc nie martwcie się, zdrowie waszych dzieci jest w dobrych rękach – przekonuje, a operator filmuje maluchy otoczone wianuszkiem pielęgniarek.
Cięcie.
Gabinet lekarski, w rogu lampa zabiegowa ustawiona niemal na wprost kamery. Ubrana w niebieski fartuch z aplikacją przedstawiającą szeroko uśmiechniętą żółtą buźkę lekarka Tetiana Lisowska uspokaja.
– Dzieci regularnie przybierają na wadze. Dla każdego z nich indywidualnie dobieramy specjalną dietę. Zgodnie z indywidualnymi potrzebami stosujemy też ćwiczenia gimnastyczne i zalecamy kąpiele. Kiedy pojawiamy się z dziećmi na spotkaniach online, rodzice zasypują nas tonami pytań. Na każde z nich odpowiadamy osobiście – mówi. Jak dodaje, hotel został objęty ścisłą kwarantanną. Pielęgniarki mieszkają na miejscu, a obsługa unika kontaktu ze światem zewnętrznym.
Cięcie.
– Nasz pokój dziecięcy – zapowiada Maryna i uchyla drzwi do pomieszczenia, w którym na rodziców czekają gotowe do odebrania dzieci.
A tam przy niemal każdym z łóżeczek pielęgniarka ubrana w kolorowy trykot (do wyboru – niebiesko-żółte sówki albo czerwono-niebieskie flamingi). Na imitujących marmur ścianach kinkiety i lustra. Pod nimi śnieżnobiałe umywalki z barwnymi mydłami na półkach. Pod ścianami wielgachne piłki do ćwiczeń oraz tak samo kolorowe przewijaki, przy nich sterczące na baczność baterie dziecięcych kosmetyków. Po bokach łóżek oraz jasnych firanek zwisają zabawki.
Cięcie.
Uśmiechnięte dziecko przyssane do butelki z mlekiem.
Cięcie.
Uśmiechnięte dziecko w plastikowym bujaku.
Cięcie.
Zadowolony maluch zasypia z niebieskim smoczkiem przesuniętym na bakier.
Cięcie.
Pojawia się ubrany w zamszową bomberkę Denys, główny prawnik kliniki. Choć w tle słychać krzyki ponad pół setki noworodków, przechodzi do konkretów.
– Przyjaciele, jak zapewne wiecie, Ukraina jest jednym z państw, które całkowicie zamknęły swoje granice z powodu COVID-19. Dlatego obcokrajowcom nie wolno wjeżdżać do kraju. Robimy wszystko, co w naszej mocy, aby w ukraińskim MSZ uzyskać pozwolenia wjazdu dla wszystkich naszych klientów, ale cała procedura prawna potrzebuje również wsparcia krajów, których obywatelami jesteście – wyjaśnia, sugerując, że pomoc będzie niezbędna. – Dziękujemy przedstawicielom krajów, które już skontaktowały się z ukraińskim rządem w tej kwestii – czyta dalej oświadczenie prawnik, trzymając na kolanach otwarty laptop. – Prosimy inne kraje, aby uczyniły wyjątek w swojej polityce i pozwoliły obywatelom połączyć się z ich dziećmi.
Cięcie.
Na koniec biało-fioletowa plansza z napisem „BioTexCom Center for Human Reproduction”. W logo przypominającym serce dwie postaci i dziecko pomiędzy nimi.
Przed biurem RPO
– Publikacja tego wideo była prywatnym pomysłem szefa kliniki Alberta Toczyłowskiego – mówi mi przedstawiciel jednej ze współpracujących z Ukrainą europejskich agencji surogacyjnych, który chce zachować anonimowość. – Dzieci zostały bez rodziców, sytuacja zaczynała się robić dramatyczna, a rozwiązanie się nie pojawiało. Jakby tego było mało, kolejne kilkadziesiąt kobiet miało przecież urodzić w ciągu następnych tygodni.
Jeżeli tak, pomysł z moralnym szantażem nawet tych europejskich krajów, które stanowczo sprzeciwiają się tego rodzaju praktykom, okazał się strzałem w dziesiątkę. Informacja o „niemowlętach czekających na rodziców” obiegła błyskawicznie cały glob – jeszcze tego samego dnia o sprawie informowały międzynarodowe agencje informacyjne: AFP, Reuters oraz Deutsche Welle, a za ich sprawą przedruki informacji oraz wideo z BioTexCom trafiły do większości krajów świata, w tym do Polski.
W sprawę niemal tego samego dnia zaangażowała się znana nam już Ludmyła Denisowa. Zanim jeszcze przyjechała do hotelu Wenecja, na Facebooku opublikowała oświadczenie. Zwróciła w nim uwagę, że Ukraina po raz kolejny znalazła się „w epicentrum skandali związanych z ochroną praw dzieci urodzonych z macierzyństwa zastępczego”.
„Film jest potwierdzeniem, że świadczenie usług macierzyństwa zastępczego przez tę klinikę jest zjawiskiem nagminnym i systemowym, a technologia macierzyństwa zastępczego jest tam reklamowana i prezentowana jako produkt wysokiej jakości” – pisała rzeczniczka. Jej zdaniem to też dowód na to, że państwo nie podejmuje odpowiednich działań, aby zapewnić dzieciom ochronę, a Ukraina staje się przystankiem dla cudzoziemców, których nie można potem kontrolować.
„Konieczna jest zmiana ustawodawstwa Ukrainy i ograniczenie możliwości korzystania z macierzyństwa zastępczego wyłącznie dla obywateli Ukrainy [czerwony wykrzyknik]”.
We wpisie Denisowa wezwała ukraińską policję, Ministerstwo Zdrowia Ukrainy i Ministerstwo Polityki Społecznej Ukrainy do niezwłocznej reakcji na sytuację dzieci urodzonych z macierzyństwa zastępczego, do połączenia wysiłków w celu natychmiastowej zmiany przepisów dotyczących stosowania technologii zastępczych dla cudzoziemców i zapobiegania niekontrolowanemu wywozowi dzieci za granicę.
„Nie wolno handlować dziećmi na Ukrainie” – kończy Denisowa.
Jej wezwanie do zmiany przepisów warto zapamiętać. Będziemy jeszcze do niego wracać.
Przed kliniką
W czwartek 14 maja Ludmyła Denisowa organizuje konferencję prasową. Oznajmia na niej dziennikarzom, że według posiadanych przez nią informacji na terenie Ukrainy jest około setki dzieci, które przyszły na świat podczas kwarantanny. Dzieci nie mogą zostać odebrane przez rodziców, większość z nich przebywa z surogatkami, które je urodziły.
Denysowa powtarza, że kwestia surogacji musi zostać szczegółowo uregulowana. – Teraz nie możemy monitorować przestrzegania praw obywateli Ukrainy, którzy podróżują z rodzicami do innych krajów, nie wiemy, co będzie dalej. Musimy zbadać, ile takich dzieci rodzi się na Ukrainie i czy nie są one ofiarami, przeanalizować ten proces z dużą starannością. Może w ogóle rozważymy kwestię, by macierzyństwo zastępcze mogło być dostępne tylko dla obywateli Ukrainy – mówi, nieco łagodząc ton poprzednich wypowiedzi.
Jednocześnie potwierdza, że już w styczniu otrzymała pismo z Ministerstwa Sprawiedliwości informujące ją o tym, że podczas świadczenia usług surogacyjnych może dochodzić do „naruszenia praw człowieka”. Komunikuje też, że na razie nie pojawiają się żadne konkretne zarzuty złamania prawa przez klinikę BioTexCom.
Hotel Wenecja
Dzień później Denisowa odwiedza hotel, na który zwrócone są już oczy całego świata. W maseczce, szpitalnym błękitnym czepku oraz fartuchu słucha wyjaśnień szefa BioTexCom Alberta Toczyłowskiego, który oprowadza ją po klinice. Sceneria jest nieco absurdalna. Zwalisty szef kliniki, który prowadził kiedyś interesy w Mołdawii i rejestrował biznes na Seszelach, odpowiada na jej pytania na tle kolorowego domku dla lalek wielkości dorosłego człowieka.
Warunki, w jakich przebywają dzieci, są naprawdę dobre, dzieciaki są zadbane. W tej chwili niektóre dzieci są karmione zgodnie z harmonogramem. Każde z nich ma własny zeszyt, w którym zapisuje się, kiedy jadło, czym jest karmione, jak zmienia się jego waga, kiedy było przewinięte i jakie są zalecenia lekarzy. Dzieci mają wystarczająco dużo miejsca i otoczone są opieką, ale lepiej, aby szybko trafiły do rodziców
– relacjonuje Denisowa w komunikatorze Telegram. Zauważa przy tym, że część niemowląt ma już po dwa, a nawet trzy miesiące.
Podczas konferencji prasowej pada też deklaracja:
– Część rodziców napisała do mnie listy. Informują, że mają problemy z legalizacją dzieci. Teraz im w tym pomożemy, zebraliśmy już wszystkie opinie lekarzy, którzy potwierdzili ich rodzicielstwo – zapowiada, dodając, że pierwsi rodzice będą mogli odebrać dzieci „w ciągu kilku tygodni”. – Najpierw przedstawiają nam wszystkie stosowne dokumenty. Niektórzy zamówili już czarter, inni jeszcze czekają. Wystawimy im konieczne pozwolenia, potem przyjadą i zabiorą dzieci – dodaje.
Znowu BioTexCom
W drugiej połowie maja oskarżany o zaniedbania i doprowadzenie do horrendalnej sytuacji, w której kilkadziesięcioro niemowląt musi czekać na rodziców, Toczyłowski próbuje kontratakować.
Występując przed dziennikarzami w typowym dla siebie stylu, to jest w rozchełstanej koszuli, ze złotym krzyżem na piersi, przekonuje, że „surogacja pozwala ukraińskim kobietom z małych miasteczek na wyżywienie siebie oraz swoich rodzin”.
– Niestety, mamy dwie Ukrainy. Jedna to Kijów. A druga to ponad trzydzieści tysięcy małych miejscowości liczących od trzystu do dwóch tysięcy mieszkańców. Według statystyk to tam mieszka pięćdziesiąt cztery procent kobiet oraz czterdzieści sześć procent mężczyzn. W tych regionach jest wiele samotnych rodziców z dwojgiem lub trojgiem dzieci i kobiet, które nie są w stanie wyżywić swoich rodzin. Matki, które przystępują do naszych programów, mają możliwość budowania domów, wychowywania dzieci, zapewnienia im edukacji – przekonuje.
Jak mówi, oburza go, że politycy nie popierają macierzyństwa zastępczego i rozważają wprowadzenie zakazu surogacji lub ograniczenie możliwości korzystania z niej tylko do par z Ukrainy.
– Jeden z polityków powiedział mi kiedyś, że piętnaście tysięcy euro to nie pieniądz. Ukraina wydaje im się bogata dzięki range roverom i mercedesom. Proszę was, drodzy politycy, abyście przejechali się po prowincji, zobaczyli, jak marnie sytuowana jest nasza ludność. Kobieta przynosi do wioski piętnaście tysięcy euro i wydaje tam pieniądze, które trafiają do tych ludzi – kończy założyciel kijowskiej kliniki.
Ambasada Hiszpanii
W tym samym czasie w ambasadach i konsulatach w Kijowie trwa dyplomatyczne poruszenie. Pod koniec miesiąca Ludmyła Denisowa spotyka się z przedstawicielami krajów, których obywatele czekają na pozwolenie na przyjazd i odebranie dzieci z hotelu Wenecja.
28 maja rzeczniczka spotyka się z ambasador Hiszpanii Silvią Josefiną Cortés Martín. Uzgadniają, na jakiej zasadzie pary z Barcelony, Madrytu i innych miejsc będą mogły przylecieć na Ukrainę.
„Pani ambasador podziękowała za opiekę nad dziećmi urodzonymi w ramach programów macierzyństwa zastępczego oraz za pomoc obywatelom Królestwa Hiszpanii w uzyskaniu odpowiednich zezwoleń” – zachwala biuro w mediach społecznościowych. Dodaje, że do tej pory o takie pozwolenie wystąpiły dwie hiszpańskie rodziny.
Lotnisko
Wieczorem na nieczynnym z powodu koronawirusa lotnisku Boryspol ląduje czarterowy samolot. Na jego pokładzie przylatuje jedenaście argentyńskich rodzin, którym ukraińskie surogatki urodziły dzieci.
Rodziców wita osobiście ambasador Argentyny na Ukrainie Elena Leticia Teresa Mikusinski. Przylot rodziców to efekt zezwolenia wystawionego specjalnie dla nich przez ukraińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
„Prosto z Boryspola Argentyńczycy trafiają na kwarantannę – muszą przejść obowiązkową obserwację. Potem rejestracja paszportu dziecka i powrót do domu” – donosi lokalne Radio Liberty.
Na ilustracji do artykułu uśmiecha się czterdziestosześcioletni marketer Fernando Montero z Buenos Aires, który do tej pory widział swojego dwumiesięcznego syna Ignacia tylko na filmach i zdjęciach.
– Spełniamy marzenie naszego życia. Jesteśmy bardzo zmęczeni, ale nieskończenie szczęśliwi, że w końcu tutaj dotarliśmy. Dziękujemy rządowi Ukrainy, ambasadzie Argentyny i niesamowitej kobiecie, która dała nam syna. To kopia swojego ojca – mówi dziennikarzom matka dziecka Andrea Montero.
– Martwimy się, bo Argentyna zamknęła swoje granice do września. Jeżeli do tego czasu nie pozwolą nam wjechać, to nawet nie wyobrażamy sobie, jak będziemy żyć przez cztery miesiące w obcym kraju z dzieckiem – dzieli się wątpliwościami Fernando, pokazując dziennikarzom zdjęcie syna.
Powrót
Pod koniec maja okazało się, że w dziecięcej sali kliniki BioTexCom przebywały dzieciaki zagranicznych rodziców z aż trzydziestu pięciu krajów, w tym z Polski. Do wakacji do dziecięcych łóżeczek widocznych na filmie trafiło kilkadziesiąt nowych maluchów, które dzień po dniu przychodziły na świat rodzone przez ukraińskie surogatki. Dzieci – dzięki pośrednictwu konsulatów oraz ukraińskiego MSZ – w większości udało się wysłać do domów (polski resort odmówił pomocy, rodzice musieli radzić sobie na własną rękę).
Jak to się stało, że to Ukraina stała się surogacyjnym centrum? Co to oznacza dla zagranicznych rodziców? Jak traktowane są tam dzieci i ich matki? Wyświetlone do tej pory niemal trzy miliony razy wideo Dzieci czekają na rodziców było jednym z powodów tego, że świat zaczął sobie zadawać te pytania.
Gdyby odstawić na chwilę krążące powszechnie negatywne konotacje językowe, którymi przez lata obrosło słowo „surogatka” (wszystkie te targi ludźmi, brzuchy na sprzedaż, wszystkie inkubatory i macice do wynajęcia), surogatka to po prostu zastępczyni. Ktoś, kto wykona za nas pewną pracę, zrobi dla nas coś, czego my zrobić nie możemy lub nie chcemy.
Słowo surogatka pochodzi od łacińskiego surrogare, czyli zastąpić, wstawić w miejsce innego, umieścić w miejscu innego. Choć w języku angielskim wyraz surogate – jako przymiotnik – pojawił się jeszcze w latach trzydziestych XVII wieku i oznaczał po prostu coś zamiennego, stosowanego w zamian, surogatka to – w interesującym nas znaczeniu – określenie o wiele młodsze. Nazwa surogatka – oznaczająca kobietę w ciąży, noszącą dziecko w zastępstwie innej kobiety – pojawiła się tak naprawdę dopiero w roku 1976, kiedy podpisano pierwsze tego typu kontrakty w USA (o ich akuszerze Noelu Keanie będziemy jeszcze wspominać).
Czym jest więc – mówiąc najprościej – macierzyństwo zastępcze? Otóż sytuacją, w której kobieta (surogatka) podejmuje decyzję o urodzeniu dziecka dla innej osoby (kobiety, mężczyzny, pary). Nim do tego dojdzie, obie strony zazwyczaj podpisują umowy – zgodnie z ich zapisami surogatki zobowiązują się do oddania dziecka przyszłym rodzicom, kiedy tylko maluch pojawi się na świecie. Podsumowując, zadaniem surogatki jest donoszenie ciąży, urodzenie dziecka i oddanie go rodzicom.
Warto w tym momencie wspomnieć, że choć często używa się określeń surogatka oraz matka zastępcza naprzemiennie, kobiety, które podejmują się tej funkcji, zdecydowanie wolą to pierwsze. „To nie moje dziecko, matką jest kto inny, ja jestem tylko surogatką” – słyszałem wielokrotnie podczas pracy nad tą książką.
***
Można wyróżnić dwa rodzaje surogacji.
Pierwszy to surogacja częściowa, zwana też tradycyjną. Polega ona na tym, że surogatka – dziś poprzez sztuczne zapłodnienie, kiedyś na drodze stosunku płciowego – zostaje zapłodniona nasieniem mężczyzny, który będzie ojcem dziecka. Słowem: część materiału genetycznego siłą rzeczy pochodzi tu od matki zastępczej.
Drugi rodzaj to surogacja pełna, zwana też z angielska gestacyjną (ang. gestational surrogacy). W tym przypadku para czy też osoba pragnąca mieć dziecko dostarcza matce zastępczej cały materiał genetyczny, czyli powstały w wyniku zapłodnienia embrion. W sytuacji idealnej zarówno nasienie, jak i komórka jajowa pochodzą od rodziców. Jeśli jedna z osób pozostaje trwale bezpłodna, rodzice korzystają – w krajach, w których jest to możliwe – z materiału od dawców. W surogacji pełnej matka zastępcza nosi dziecko przez dziewięć miesięcy, ale nie jest z nim w żaden sposób spokrewniona – dlatego też to właśnie tę metodę współcześnie stosuje się najczęściej.
Jakie są medyczne powody korzystania z usług surogatek? Cóż, choć na surogację często decydują się gwiazdy z pierwszych stron gazet, bo ciąża zdemolowałaby im karierę i wygląd, lektura tej książki powinna przekonać czytelników, że zazwyczaj do tej metody uciekają się osoby, które spróbowały już naprawdę wszystkiego.
Są to ludzie dotknięci albo trwałą bezpłodnością (która jest nieuleczalna), albo różnymi rodzajami niepłodności (w teorii stanem przejściowym, możliwym do wyleczenia), umęczeni kolejnymi próbami zapłodnienia in vitro, poronieniami, zniechęceni procedurami adopcyjnymi. Rozpaczliwie chcący mieć dziecko i widzący w surogacji ostatnią szansę.
Warto zresztą wspomnieć, że jeszcze w październiku 2009 roku Światowa Organizacja Zdrowia uznała macierzyństwo zastępcze za jedną z technik wspomaganego rozrodu (obok takich procedur jak dobrze ludziom znane inseminacja, zapłodnienie in vitro czy przenoszenie gamet).
Kto może zdaniem lekarzy zostać surogatką? Wskazania na ten temat też już opracowano. Choć różne kraje definiują to na swój sposób, zgodnie z zaleceniami European Society of Human Reproduction and Embryology (Europejskiego Towarzystwa Rozrodu Człowieka i Embriologii) surogatka powinna być w wieku od dwudziestu jeden do czterdziestu pięciu lat, mieć za sobą co najmniej jedną donoszoną bezproblemową ciążę, nie więcej niż pięć porodów i maksymalnie trzy cięcia cesarskie. W praktyce – jak to zwykle bywa – jest z tym bardzo różnie.
***
Chcąc zrozumieć historie opowiadane przez naszych bohaterów, trzeba pamiętać, że surogacja – zostawiając na moment wątki prawne czy etyczne – jest procedurą skomplikowaną. Gdyby posunąć sytuację do ekstremum, może być w nią zaangażowanych aż siedem osób. Dowód? Choć Rzymianie – co będziemy często przywoływać – uważali, że mater semper certa est, czyli matka zawsze jest pewna, w przypadku surogacji możemy mówić aż o czterech matkach i trzech ojcach. Wyłożyła mi to kiedyś mecenas Katarzyna Ciulkin-Sarnocińska z Białegostoku, która w 2020 roku obroniła doktorat o surogacji.
Matka biologiczna – to kobieta, która dziecko urodziła. Matka genetyczna to ta, która jest dawczynią komórki jajowej. Matka prawna to ta, która zostanie wpisana w akcie urodzenia jako matka dziecka. A matka społeczna to ta, która zechce wychować dziecko jako swoje.
Podobnie jest z ojcami (choć tutaj trzeba uważać, bo ojca genetycznego nie ma, zawsze jest biologiczny). I tak ojciec biologiczny to ten, który przekazuje dziecku materiał genetyczny. Ojciec prawny to ten, który zostanie wpisany w akcie urodzenia dziecka jako jego ojciec. Natomiast ojciec społeczny to ten, który zdecyduje się wychować dziecko jako swoje.
Oczywiście w przypadku większości surogacji nie ma mowy o wszystkich tych osobach (a raczej część ojców i matek to po prostu te same osoby). Trzeba jednak pamiętać, że współczesna medycyna stwarza szansę, żeby w całym procesie sztucznego zapłodnienia oraz przysposabiania dziecka wzięli udział – w teorii – wszyscy ci bohaterowie. Mówiąc krótko, możliwa jest sytuacja, w której zupełnie kto inny rodzi, zupełnie kto inny przekazuje materiał genetyczny, zupełnie kto inny zostaje wpisany do aktu urodzenia, a jeszcze ktoś inny podejmuje się wychowania dziecka. Warto o tym pamiętać.
***
Czy każda surogacja jest umową komercyjną? Choć zwykło się tak uważać, w większości przypadków jest wręcz odwrotnie. W zależności od rozwiązań prawnych stosowanych w różnych krajach można mówić zazwyczaj o dwóch rodzajach surogacji.
Pierwsza to surogacja komercyjna. Surogatka otrzymuje za swoją usługę wynagrodzenie, najczęściej również dodatkowe comiesięczne wypłaty przez cały okres ciąży. W przypadku Ukrainy to obecnie około kilkunastu tysięcy dolarów lub euro za samo urodzenie dziecka i równowartość około czterystu dolarów na comiesięczne wydatki. Podobne przepisy obowiązują w Gruzji oraz Rosji.
Druga to tak zwana surogacja altruistyczna, czyli dobrowolna. W tym przypadku surogatka decyduje się nosić cudze dziecko z dobroci serca, a jedyną kwotą, jaką otrzymuje, są rekompensaty – chociażby za pójście na urlop macierzyński, wydatki na lekarzy oraz lekarstwa i tym podobne. W poszczególnych krajach są to różne kwoty, dla przykładu w Grecji to obecnie około dziesięciu tysięcy euro.
Trzeba pamiętać, że w tym przypadku surogatkami często zostają osoby znane parom borykającym się z bezpłodnością – przyjaciółki, znajome czy nawet siostry lub matki. I choć w mediach pisze się zazwyczaj o surogacjach komercyjnych, to w większości państw, które w ogóle dopuszczają surogację, dozwolona jest właśnie ta altruistyczna.
***
Jak dokładnie wygląda to w kraju, który najbardziej nas interesuje, czyli nad Dnieprem? Ukraina ma, obok Gruzji i Rosji, najbardziej liberalne prawo surogacyjne w Europie. Pod pewnymi warunkami (dostępność tylko dla małżeństw heteroseksualnych w odpowiednim wieku, które mogą udowodnić swoją bezpłodność/niepłodność) macierzyństwo zastępcze traktuje się tam na równi z innymi sposobami leczenia niepłodności. W odróżnieniu od reszty Europy surogacja jest nad Dnieprem ogólnie dostępna i nikt za nią nie ściga.
Na zostanie matkami zastępczymi – zdaniem ukraińskiego prawnika Serhija Antonowa – decydują się co roku według oficjalnych danych nawet trzy tysiące Ukrainek. Ich liczba rośnie od przełomu lat 2015 i 2016, kiedy przepisy dotyczące komercyjnej surogacji zaostrzyły Tajlandia, Indie oraz Nepal. Kobiety zarabiają na tym od czternastu do dwudziestu tysięcy dolarów.
Choć zaostrzenie przepisów obiecywał prezydent Wołodymyr Zełenski, a ukraiński rzecznik praw dziecka Mykoła Kuleba nazywa surogację niemoralnym biznesem, państwo po cichu sprzyja prywatnym klinikom. W samym Kijowie działa ich kilkanaście.
Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego arcybiskup Światosław Szewczuk załamywał jakiś czas temu ręce:
– Niestety, kto chce dziś w Europie kupić dziecko, ten przyjeżdża na Ukrainę – ubolewał.
Z Patriarchalnego Soboru Zmartwychwstania Pańskiego, w którym głosił swoje kazanie, do najbliższej kliniki surogacyjnej jedzie się zaledwie piętnaście minut.
Polina (imię zmienione jak u większości bohaterek tej książki) rozmawia ze mną niechętnie. Zgadza się odpowiedzieć na zaledwie kilka pytań, czuje się zażenowana, że poznałem ją z postów, które potem zostały usunięte. O sobie nie chce powiedzieć nic ponad to, co mogłem wywnioskować z jej internetowego dziennika surogatki, który prowadziła niemal w tym samym czasie, kiedy powstawała ta książka.
Ma dwadzieścia siedem lat, męża i dwójkę dzieci. Od dużego miasta (najpewniej Kijowa) dzieli ją dwieście kilometrów, kilka godzin jazdy pociągiem. Jej wpisy, sposób formułowania myśli i metafory, których używa, wskazują, że jest wykształcona, umie i lubi posługiwać się słowem. Nastrój? Rozgoryczona. Zamknięta. Szalenie nieufna.
18 lutego tego roku zamieszcza dwa posty, od których jeży mi się włos na głowie. W pierwszym zwraca się do dziewczyn z Ukrainy – szuka natychmiast dobrego prawnika lub adwokata. Prosi o pomoc wszystkich, którzy mają kontakty.
Dziewczyny, fizycznie nie mam siły, by opowiedzieć o wszystkim. Napiszę post później. Krótko mówiąc: mam krwiak na łożysku, krwawię od ośmiu dni. Przebywam w szpitalu w miejscu zamieszkania, jestem w szesnastym tygodniu ciąży. Mam wiele pytań, na które potrzebuję odpowiedzi. Potrzebuję pomocy prawnej.
Na zdjęciu towarzyszącym wpisowi jest wnętrze szpitala. Ściany przedzielone olejną farbą na pół – dół brzydko jasnobłękitny, góra biała. W kącie umywalka, małe podłużne lustro, mydło w płynie. Na łóżku z toporną metalową ramą Polina leży pod białym prześcieradłem i zgrzebnym, ciężkim kocem. Za oknem drzewa, w oknach tandetna błękitna firanka.
Dziecko wciąż żyje, serce bije. Ale jest zagrożenie. Nie tylko dla życia dziecka, ale i mojego. Jestem w szpitalu od ośmiu dni, ale leczenie nie pomaga. Jest wiele wydatków. Klinika pokryła koszty leków, ale dwójka moich małych dzieci jest właśnie z nianią i kto odda mi za to pieniądze? Nalegam na odszkodowanie. Moje zdrowie z każdym dniem się pogarsza
– alarmuje jeszcze po południu. Potem usunie obydwa posty.
Ale po kolei.
***
13 lipca
Dlaczego zdecydowałam się na ten krok? Nie zaprzeczę, potrzebuję pieniędzy. Nie, nie jestem bezdomna i nie mam niskiego statusu społecznego. Pracuję, mój mąż również. Ale mamy dwoje dzieci i wynajęty dom. A ja naprawdę chcę już mieć własny. Zarabiamy wystarczająco, by żyć. Za zaoszczędzone pieniądze kupiliśmy samochód. Ale na dom trzeba by oszczędzać przez długi, długi czas
– informuje w lipcu 2020 roku w swoim dzienniku Polina.
Znajduję ją w sieci, śledzę każdy jej post, nie zdradzam się z pytaniami. Dziewczyna przyznaje, że o macierzyństwie zastępczym myślała przez bardzo długi czas – najtrudniej było przekonać męża.
„Ale po rozważeniu wszystkich możliwości doszliśmy do porozumienia, że to najlepsza opcja, aby osiągnąć to, czego chcemy. Zarobię na siebie i zrobię dobry uczynek, uszczęśliwiając bezdzietną parę dzieckiem”.
22 lipca
Wieści są smutne. Ginekolog znalazł u mnie cystę. Byłam tak bardzo zdenerwowana, że z rąk wyleciały mi wyniki badań. Jutro lekarz powinien mnie zobaczyć jeszcze raz i powiedzieć, czy nadaję się do macierzyństwa zastępczego, czy nie. Naprawdę nie mogę się doczekać, ale wszystko się przeciąga.
30 lipca
Dziś pierwsza wizyta w klinice. W recepcji przywitały mnie miłe dziewczyny, przejrzały cały plik dokumentów i zrobiły ich kserokopie. Dalej wizyta u ginekologa oraz USG. […] Potwierdzili, że jestem dla nich odpowiednia i wezmą mnie do programu. Wysłali mnie do sąsiedniego pokoju, abym oddała krew. Dużo krwi. Przepisano mi też tabletki antylaktacyjne (karmienie skończyłam miesiąc temu, ale mleko nie chce zniknąć) – pół tabletki raz w tygodniu przez cztery tygodnie. Kolejna wizyta miesiąc później, pod koniec kolejnej miesiączki i po zażyciu tabletek. […] Nawiasem mówiąc, zwrot kosztów podróży wpłynął na moje konto już po kilku godzinach. Poprosili mnie o przyniesienie na kolejną wizytę fotografii oraz zgody notarialnej męża na udział w programie surogacyjnym. Wrażenia? Klinika bardzo piękna, obsługa miła i opiekuńcza. Jak dotąd wszystko idzie bardzo dobrze.
8 września
Druga wizyta. Tydzień temu byłam w klinice. Moje wyniki są dobre, mówią, że prawie doskonałe. Podczas drugiej wizyty pobrali mi krew oraz wykonali USG piersi. Jest dobrze. Teraz czekamy na początek cyklu, aby zacząć pić lidinet, dwadzieścia jeden dni. […] Na kolejną wizytę muszę przygotować mnóstwo dokumentów. Pośród nich: konsultacja terapeuty (formularz 027), fluorografia, zaświadczenia od psychiatry i neurologa, do tego zaświadczenie policyjne oraz konsultacja chirurga naczyniowego. Dali mi też do wypełnienia ankietę na temat matki zastępczej. Wygląda na to, że wszystko napisałam. Czekam na miesiączkę, zbieram dokumenty.
11 listopada
Klamka zapadła. W poniedziałek byłam w klinice. Zrobili mi USG, wszystko w porządku. Transfer zarodków* zaplanowano na 16 listopada. Powiedzieć, że się martwię, to nic nie powiedzieć. Z zadań? Lekarstwa: kwas foliowy, metypred, proginova, proginorm. Rezerwuję bilety i nie mogę się doczekać kolejnej wizyty.
16 listopada
Transfer zarodków. Przyjechałam do kliniki o 7.45 i wyszłam o 13.30. Najdłużej czeka się na oddziale, sam zabieg jest szybki i bezbolesny. TRANSFER odbywa się na pełnym pęcherzu. Po transferze trzeba było leżeć przez piętnaście minut. […] Potem wysłali mnie do notariusza. Przeczytałam przed kamerą umowę i ją podpisałam. Następnie zaproponowali, żebym coś zjadła, i dali mi dwa zastrzyki. Przekazali mi paczkę leków i wysłali mnie do domu. Następna wizyta 30 listopada. Przetransferowali mi dwa zarodki, bo rodzice pochodzą z Rumunii. Przygotujcie się, dzieciaki, bardzo na Was czekam!
19 listopada
Nie ma żadnych znaków, ale naprawdę chciałabym, aby się udało…
Wszystko jest bardzo ekscytujące, ale w ogóle nie odpoczywam. Chciałabym sama zrobić test, ale czy to ma jakiś sens?
1 grudnia
Wczoraj znów byłam w klinice. Przyjechałam pierwsza, ale ponieważ w klinice panował chaos i zupełny bałagan, weszłam prawie ostatnia. […] Zrobili mi test ciążowy, który natychmiast pokazał dwa jaśniejsze paski. Potem pobrali krew i zaczęła się męka. Na wynik czekałam ponad pięć godzin w przepełnionej ludźmi hali. […] Dziewczyny, które jako ostatnie oddały krew, otrzymały wynik niemal natychmiast i poszły do domu. A ja czekałam długo i byłam znużona. W takim stanie mnie wezwali. Wynik hCG: 3525 [badanie beta hCG wykonuje się po to, by potwierdzić lub wykluczyć ciążę – J.K.]. Po nim słowa pielęgniarki: „USG 16 grudnia, nie jeść i nie pić, ponieważ prawdopodobnie nastąpi redukcja**”. Czekam więc na tego szesnastego i bardzo się martwię. Nie chcę obniżki. Nawiasem mówiąc, nie jest to w żaden sposób rekompensowane…
12 grudnia
Siedzę, rycząc ze strachu i rozpaczy. Pojawiła się jasnoczerwona wydzielina, powiedziałabym, że nawet szkarłatna. Zadzwoniłam do kuratora i powiedział, żebym wstrzyknęła sobie dodatkowe dwie ampułki intesty. Dziś mamy dwudziesty szósty dzień po przeniesieniu. USG w środę. Bardzo się martwię. Poczekaj, dzieciaku!
17 grudnia
Wczoraj byłam w klinice na USG. Cudzoziemców było wielu, więc czekanie na spotkanie było nieznośnie długie. Aż trzy zarodki się zagnieździły! Redukcja została wyznaczona na 23 grudnia. Powiedzieli, że zostawią jeden. To smutne. Naprawdę nie chciałam. Bardzo przepraszam za te embriony. Terminy są ciągle takie same, tylko ja mam ostrą toksykozę i dodatkowo dali mi tabletki na nudności. Nastrój bardzo obniżony. Nie mam dziś na nic ochoty.
25 grudnia
Dwa dni temu nastąpiła redukcja. Ponownie, choć do kliniki przyjechałam o godzinie 8.00, redukcja nastąpiła dopiero po 15.00. Od 22.00 poprzedniego dnia nie mogłam jeść ani pić. […] Wezwano mnie na salę operacyjną. Zrobili mi znieczulenie i obudziłam się, już na oddziale, z okropnym bólem brzucha. Chociaż inne dziewczyny czegoś takiego nie odczuwały, ja nie mogłam nawet wyprostować nóg z powodu bólu. Na oddziale podpięli mi kroplówkę, kazali leżeć dwie godziny, dali jedzenie i odesłali do domu. Następna wizyta 30 grudnia. Mój stan jest okropny, bardzo boli mnie żołądek. Macie jakieś pytania? Odpowiem…
4 stycznia
W sylwestra odbyło się drugie USG. Znowu czekanie mnie wykończyło. Choć przyjechałam do kliniki o godzinie 8.00, badanie odbyło się w godzinach popołudniowych. Zero harmonogramu, zero zrozumienia. Czysty nonsens. […] Podczas USG niczego mi nie powiedzieli i niczego nie pokazali. Oprócz tego, że z dzieckiem wszystko jest w porządku, a jego serce bije. Wiem jednak, że nie jest moje (i nie udaję, że tak jest). […] Po drugim pozytywnym USG powinnam dostać pierwszą wypłatę – czterysta euro. Na infolinii powiedziano mi, że wszystkie płatności po 11 stycznia. Nawiasem mówiąc, kolejna wizyta też wtedy.
28 stycznia
Miałam dwie wizyty w klinice, ale jakoś nie było nastroju do pisania postów. […] Leki niemal całkowicie odstawiono. Został tylko proginorm przyjmowany co osiem godzin, trzy razy dziennie. Zalecają regularne kontrole ciśnienia. […] Z dzieckiem wszystko w porządku. Toksykoza ustępuje nieznacznie, ale mam ciągłe wahania nastroju. Następna wizyta 18 lutego. Wreszcie nie muszę jeździć co tydzień lub dwa, a tylko raz w miesiącu. Zadania? Zarejestrować się w miejscu zamieszkania (w przeciwnym razie grzywna w wysokości pięciu tysięcy hrywien) oraz otworzyć konto walutowe. Ale jest jeszcze czas, nie spieszy mi się. Wszystko pokryte śniegiem, nie da się wyjść z domu…
***
Rozpaczliwe posty z prośbami o pomoc zostają usunięte w ciągu kilkunastu godzin. Zamiast nich 19 lutego pojawia się smutna informacja, której towarzyszy czarne tło.
Przyjechałam do Kijowa. Zrobili USG. Dziecka nie można już uratować, wciąż żyje, ale krwawienie nie ustaje. Konieczne jest przerwanie ciąży. Nie ma powrotu. Rozczarowanie, uraza. Jestem martwa. Moralnie i fizycznie.
Na kolejny wpis Polina decyduje się dopiero ponad tydzień później.
Jestem w domu. Uratowana. Niestety, nie jestem już w ciąży. Dzieciaka już nie ma. Zdarza się. Z kliniką rozstaliśmy się bez pretensji. Dochodzę do siebie. Fizycznie i psychicznie. Zdobywam się, żeby wstać i znowu ruszam do bitwy…
***
Na kontakt z Poliną ja sam decyduję się po kolejnym miesiącu. Przekonuje mnie, że czuje się dobrze.
– Staram się nie pamiętać, co się stało. Chociaż czasami przypominam sobie o wszystkim i wyobrażam sobie, jak wyglądałabym teraz. Jaki byłby mój brzuszek, gdyby wszystko nie potoczyło się tak, jak się potoczyło – mówi.
Fizycznie jeszcze dochodzi do siebie, poronienie to gigantyczny stres dla całego organizmu, nie tylko głowy.
Kto jej wtedy – w połowie lutego – pomógł? Inne matki zastępcze. Tłumaczy, że kiedy dotarła do szpitala, jej leczenie było bardzo kosztowne – z kliniką oraz agencją trzeba się było wykłócać o pomoc.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
CZĘŚĆ DRUGA
POLSKA
Dostępne w wersji pełnej
CZĘŚĆ TRZECIA
ŚWIAT
Dostępne w wersji pełnej
Projekt okładki
Zuzanna Weremiuk
Konsultacja
dr Przemysław B. Tomanek
Opieka redakcyjna
Wiktoria Penszkal
Katarzyna Mach
Adiustacja
Urszula Horecka
Korekta
Małgorzata Biernacka
Aurelia Hołubowska
Marta Tyczyńska-Lewicka
Copyright © by Jakub Korus
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2021
ISBN 978-83-240-6312-3
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
