Strażniczka Wyjącego Zamku - Grey Cat - ebook + książka

Strażniczka Wyjącego Zamku ebook

Grey Cat

0,0
39,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Max przez lata myślał, że ciąży nad nim jakaś klątwa, ponieważ ledwie dotknął jakiegoś elektrycznego urządzenia, natychmiast je psuł. Ale gdy zostaje wysłany na wakacje do Yowling, do dziadka, odkrywa, że ma dar poskramiania zaklęć, rzadką umiejętność usuwania niebezpiecznych nagromadzeń magii i naprawiania źle działających zaczarowanych przedmiotów. Kiedy dziadek Maksa zostaje porwany przez okrutną Strażniczkę Wyjącego Zamku, który unosi się nad wodami zatoki, tylko dar Maksa może go uratować. Wraz nową przyjaciółką Kit chłopak rzuca się w wir niesamowitych przygód. Ale czy naprawdę uda mu się dokonać największego poskromienia w historii?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 248

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginalny: Spellstoppers

Autor: Cat Gray

Przekład: Dominika Ciechanowicz

Kierownik redakcji: Magdalena Cicha-Kłak

Redaktor prowadząca: Paulina Zaborek

Redakcja: Paulina Zaborek

Korekta: Magdalena Jakuszew

Przygotowanie wersji elektronicznej: Paweł Kowalski

Adaptacja projektu okładki: Magdalena Pilch

 

Text © Cat Gray, 2022

Cover illustrations by David Dean © Usborne Publishing, 2022

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Juka-91, 2025

 

dwukropek.com.pl

Wydawnictwo Juka-91 Sp. z o.o.

ul. Jutrzenki 118

02-230 Warszawa

Infolinia 800 650 300

[email protected]

Dla Tony’ego, mojego dziadka

1

Max miał problem. I był to duży problem – jeden z tych, które potrafią zrujnować życie. Max spodziewał się najgorszego – doświadczenie podpowiadało mu, że jeśli coś ma mu się przytrafić, to właśnie najgorsze. W tej chwili jednak trudno mu było poddać się czarnym myślom – właśnie zaczęły się wakacje, świeciło słońce, a on zbiegał radośnie po schodach, przeskakując co drugi stopień.

Przygotował sobie śniadanie, trzymając się sprawdzonego schematu. Wziął do ręki drewnianą łyżkę i przy jej pomocy włączył czajnik. Następnie wrzucił do tostera dwie kromki chleba i krawędzią łyżki wcisnął dźwignię. Trochę trudniej było otworzyć lodówkę tak, żeby jej nie dotknąć, ale Max miał za sobą lata praktyki i całkiem dobrze radził sobie z manewrowaniem swoim drewnianym narzędziem. Unikanie wszystkiego, co wykorzystuje energię elektryczną, weszło mu w nawyk, ale i tak nieustannie musiał mieć się na baczności. Jeśli tracił czujność, nieuchronnie kończyło się to jakąś katastrofą.

Max wyjął mleko i masło, uważając, żeby nie dotknąć wnętrza lodówki. Poprzednią popsuł zaledwie sześć miesięcy wcześniej. Kiedy zamykał drzwi urządzenia, czuł na sobie uważny wzrok mamy. Zawsze tak go obserwowała – jakby tylko czekała, aż znów coś popsuje.

Dziś wydawała się jeszcze bardziej niespokojna niż zwykle. Co chwilę spoglądała przez okno na ulicę i okręcała sobie wokół palca pęk kluczy.

– Muszę ci coś powiedzieć – odezwała się, patrząc, jak Max smaruje tosty masłem, a potem jeszcze pokrywa je warstwą masła orzechowego. – Może ci się to nie spodobać.

Max od razu nabrał podejrzeń.

– Ale nie jedziemy znowu na wakacje?

– Nie! Nie po ostatnim razie.

Mama miała na myśli ten okropny dzień, kiedy próbowali wsiąść razem do samolotu, jeszcze zanim którekolwiek z nich zdało sobie sprawę, jak poważny jest problem Maksa. Popsuł wtedy trzy skanery biletów z rzędu, aż w końcu zatrzymała go ochrona i nie pozwoliła mu iść dalej. Osobiście uważał, że dobrze się stało – kopnięcia prądu ze skanerów były już i tak wystarczająco bolesne, więc prawdopodobnie umarłby na miejscu, gdyby tylko dotknął czegoś tak wielkiego jak samolot.

– To o co chodzi? – zapytał z buzią wypełnioną tostem.

– Pamiętasz, jak ci mówiłam, że biorę udział w konkursie? Tym, w którym trzeba było wymyślić hasło reklamowe dla firmy energetycznej?

Max skinął głową. Mama całymi dniami próbowała wymyślić chwytliwą frazę reklamową. Miała dosłownie setki pomysłów. Nie dziwił się jej – główną nagrodą było czterdzieści tysięcy funtów.

– No więc wyobraź sobie, że wygrałam – powiedziała mama.

– To cudownie! – krzyknął Max, zrywając się na nogi. – Jesteśmy bogaci!

Ale mama potrząsnęła głową.

– Wygrałam drugą nagrodę. Samochód. Przywieźli go dzisiaj rano.

– I gdzie tu jest problem? – zdziwił się Max. – Przecież nigdy wcześniej nie było nas stać na samochód!

– Jest elektryczny – odparła mama. – To samochód elektryczny. Tak mi przykro, Max.

Chłopak poczuł, że ekscytacja, która wcześniej w nim wezbrała, zaczyna opadać i zmienia się w rozpacz. W ogóle rzadko podróżował samochodami – a nowiutki samochód elektryczny wydawał się czymś wyjątkowo dla niego niebezpiecznym.

– Popsuję go, jeśli tylko go dotknę – mruknął.

– Będzie dobrze – powiedziała mama i wyciągnęła do niego rękę. – Znalazłam sposób, jak możemy to obejść. Wystarczy, że nałożysz kalosze i te swoje specjalne rękawice.

– Ale jest upał!

– Proszę cię, Max. Spróbuj chociaż. Moglibyśmy wybrać się razem na wycieczkę. Super by było, nie?

Max westchnął i podszedł do wieszaka w przedpokoju. Wsunął bose stopy w czarne gumowce, które już teraz były w środku gorące i lepkie. Następnie sięgnął po swoje „specjalne rękawice” i poczuł się jeszcze gorzej. Rękawice wcale nie były specjalne – zwykła para do mycia naczyń. Nie znosił ich z całego serca, ale często musiał nakładać je w miejscach publicznych, zwłaszcza kiedy jechali gdzieś pociągiem albo autobusem. To wszystko było straszne. Nikt w Londynie nie nosił kaloszy, zwłaszcza kiedy nie padało, a w gumowych rękawicach wygląda się po prostu dziwacznie. Gdyby chociaż były czarne, tak samo jak kalosze! Niestety, jedyne rękawice dostępne w supermarkecie, które na niego pasowały, miały kolor jasnożółty. Żeby na pewno nikt wokół nie miał wątpliwości, że Max ma na rękach rękawice do zmywania naczyń. Nienawidził czuć na skórze pudru z ich wnętrza, a do tego jeszcze miały ten okropny, słodkawy zapach. Przypominały mu, jakim jest dziwakiem.

Nie zawsze był taki. Aż do ósmego roku życia Max funkcjonował jak całkiem zwyczajny chłopiec. Mógł zmieniać kanały, nie psując przy tym telewizora, i dotykać sprzętów AGD bez użycia drewnianej łyżki. Któregoś dnia, wkrótce po ósmych urodzinach, wybrał się do swojego przyjaciela, Samiego. Grali razem w grę wideo, kiedy nagle poczuł ostre ukłucie bólu w palcach i konsola przestała działać. Nikt nie był w stanie jej naprawić. Tata Samiego zaproponował, żeby wzięli jego starą konsolę, ale kiedy tylko nadeszła kolej Maksa, stało się dokładnie to samo. Zarówno Sami, jak i jego rodzice nagle zamilkli, a następnego dnia przyjaciel całkowicie go ignorował.

Podobne rzeczy zaczęły się dziać w szkole: incydent z lampkami podczas koncertu bożonarodzeniowego, kompletna katastrofa w pracowni komputerowej i wiele innych sytuacji. I tak w ciągu sześciu miesięcy Max, który miał wcześniej mnóstwo kolegów, stał się niemal kompletnym odludkiem. Czasem odnosił wrażenie, że ludzie wyczuwają, że coś z nim jest nie tak, kiedy tylko na niego spojrzą. Odkąd zaczął się jego problem, minęły ledwie cztery lata, ale jemu się wydawało, że trwa to całą wieczność. Nigdy nie słyszał o nikim innym, kto w taki sam sposób reagowałby na elektryczność. Nawet lekarz nie potrafił tego wyjaśnić – wszystko wskazywało na to, że ciąży na nim jakaś klątwa.

– No chodź! – zawołała mama, przebiegając obok niego z dużą, wypchaną czymś plastikową torbą.

Max ruszył za nią po schodach i wyszedł na ulicę. Nowy samochód stał zaparkowany tuż przed drzwiami ich domu. Był czarny i lśniący, a mama pogłaskała go delikatnie, jakby był koniem albo kotem.

– No, rozchmurz się – powiedziała. – Przecież jeździłeś wcześniej samochodami i wszystko było w porządku.

– Tak, ale tamte samochody nie miały pod spodem gigantycznej baterii, prawda?

– Wszystko sobie przemyślałam – oświadczyła stanowczo mama, po czym otworzyła drzwi od strony pasażera i z plastikowej torby wyjęła dużą gumową płachtę. – Po prostu rozłożę to na siedzeniu i będziesz całkiem bezpieczny.

Max z przerażeniem wpatrywał się w płachtę. To było dokładnie coś takiego, co rozkłada się na łóżku, kiedy ktoś sika przez sen.

– Nie mogę na tym siedzieć – wychrypiał. – Ludzie będą myśleli, że się moczę.

– Nie wygłupiaj się – odparła mama. – To bardzo rozsądne rozwiązanie.

Przeszła na drugą stronę samochodu i zajęła miejsce kierowcy.

– No, wsiadaj – zawołała, przechylając się w jego stronę z zachęcającym uśmiechem.

Max wsiadł do samochodu. Opadł na pokryte gumą siedzenie, które wydało z siebie piszczący odgłos, kiedy próbował się na nim umościć. Guma miała ten sam zapach, co rękawice do zmywania naczyń, a w dodatku przyklejała mu się do ramion, wystających z krótkich rękawków koszulki.

– No widzisz? – rozpromieniła się mama. – Wszystko jest okej. Gdzie chcesz jechać? Ty wybierasz.

– Na plażę – odpowiedział Max bez namysłu. Uwielbiał morze, ale ponieważ mieszkali w Londynie, rzadko miał szansę je widywać.

– Trochę daleko – mruknęła z powątpiewaniem mama, ale kiedy zobaczyła pełną nadziei twarz syna, dodała: – No dobrze. Jedźmy.

Max poczuł, że wraca mu humor. Nowy samochód był w sumie całkiem niezły. Wszystko w nim wyglądało na drogie i błyszczące, a do tego wokół było pełno ekranów, które uruchomiły się, gdy tylko mama włączyła silnik.

Max umościł się na swoim gumowym siedzisku. Nie było mu niewygodnie, tylko okropnie gorąco – już zaczął się pocić, a była dopiero dziewiąta.

– Możemy włączyć klimatyzację? – zapytał.

Mama spojrzała na deskę rozdzielczą i zmarszczyła brwi. Wydawała się zagubiona.

– Nie wiem, jak to zrobić – przyznała. – Może zajrzysz do instrukcji obsługi? Jest w schowku przed tobą.

Chłopiec wyciągnął rękę, żeby otworzyć schowek. Miał na dłoniach gumowe rękawice, więc wiedział, że nic złego się nie stanie. Ale okazało się, że nie był wystarczająco ostrożny. Jego łokieć otarł się o drzwi w miejscu, w którym tkwiły przyciski do otwierania i zamykania okna. Kiedy tylko jego goła skóra dotknęła panelu sterowania, rozległ się głośny huk. Ból przeszył całe jego ciało, rozchodząc się od ramienia do klatki piersiowej. Ledwo zdążył zarejestrować, co się stało, kiedy pochłonęła go ciemność.

2

– Max? – zabrzmiał tuż przy jego uchu głos mamy.

Wydawała się przestraszona.

– Max? – powtórzyła.

Chłopak nie wiedział, jak długo był nieprzytomny. Mogło to być równie dobrze kilka sekund, jak i kilka minut. Otworzył oczy i zorientował się, że wciąż znajduje się w samochodzie, a mama pochyla się nad nim. Odetchnęła z ulgą, kiedy się ocknął.

– Nic ci nie jest? – zapytała.

Max pokręcił głową.

– Bogu dzięki! – Mama opadła z powrotem na siedzenie i zaczęła płakać.

Max patrzył na nią i czuł, jak rośnie mu gula w gardle.

– Wszystko dobrze z samochodem? – zapytał, wciąż mając nadzieję, że jakimś cudem go nie popsuł.

Mama spróbowała odpalić. Nic się nie wydarzyło. Spróbowała jeszcze raz, a potem jeszcze jeden, ale samochód nie reagował. Max spodziewał się, że mama będzie zła, ale wydawała się tylko smutna i przestraszona, co było nawet gorsze. Miał wrażenie, że całe jej ciało oklapło od tego nieszczęścia, tak jakby sytuacja ją zmiażdżyła. Nigdy wcześniej nie widział jej tak zrezygnowanej i pokonanej. Nie wiedział, jak ją pocieszyć, więc przez chwilę siedzieli w niezręcznej ciszy, która z każdą chwilą zdawała się pogłębiać.

– Chodźmy do domu – odezwała się w końcu mama. – Możesz iść? Na pewno nic ci nie jest?

– Na pewno – potwierdził Max, chociaż wciąż było mu niedobrze od porażenia prądem.

Chłopiec powlókł się z powrotem do domu, gdzie zdjął kalosze i rękawice, opierając się maminym próbom pomocy. Ręce i nogi trochę go piekły i były osłabione, a poza tym kręciło mu się w głowie tak, że korytarz zdawał się delikatnie kołysać, zupełnie jak na statku. Ale to było nic w porównaniu z faktem, że właśnie popsuł nowiutki samochód mamy. Dzwoniła teraz do warsztatu, a jednocześnie wciąż obserwowała go z niepokojem, jakby się bała, że znowu zemdleje.

Tak jak przypuszczał, mechanicy z warsztatu nie byli w stanie naprawić auta. Najwyraźniej nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widzieli. Zadawali mamie mnóstwo pytań, a ona bardzo uważała, żeby nie wspomnieć im o Maksie, ale chyba i tak coś podejrzewali.

– Musiała pani coś zrobić – powtarzali. – Wszędzie są zwarcia, a bateria wygląda jakby się stopiła. To niemożliwe.

Kiedy w końcu sobie poszli, Max spojrzał na mamę, która wydawała się jeszcze bardziej zrezygnowana i pokonana niż wcześniej.

– Naprawdę mi przykro z powodu samochodu.

– To nie ma znaczenia – odpowiedziała z ciężkim westchnieniem. – Najważniejsze, że ty jesteś cały.

– Już mówiłem. Nic mi nie jest – zapewnił, starając się brzmieć tak, jakby to była prawda.

– Max, nie możemy tak dalej żyć. W którymś momencie zrobisz sobie krzywdę.

– Wiem! – wykrzyknął Max, czując, jak narasta w nim frustracja. – Ale to się po prostu dzieje! Nie umiem tego powstrzymać!

– I w dodatku się pogarsza – dodała mama. Głos jej się łamał, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem. Zamknęła na chwilę oczy, próbując zebrać się w sobie.

– Możesz pójść teraz do swojego pokoju? – poprosiła w końcu. – Muszę się zastanowić, jak rozwiązać ten problem. Coś, czego jeszcze nie próbowaliśmy...

– Będę ostrożniejszy… – zaczął, ale mama przerwała mu głosem wciąż drżącym i zdenerwowanym.

– Proszę cię, Max.

Powlókł się więc na górę do swojego pokoju. Czuł się okropnie. Nie mógł uwierzyć, że zaledwie dwie godziny wcześniej planowali wycieczkę nad morze. Teraz wszystko było nie tak. Słyszał, jak mama przechadza się tam i z powrotem po salonie. Miał wrażenie, że trwa to całe godziny i że znowu słyszy jej płacz. A potem zorientował się, że rozmawia z kimś przez telefon. Przyłożył ucho do podłogi i choć nie mógł rozróżnić słów, z tonu jej głosu wywnioskował, że nie wyniknie z tego nic dobrego.

Trochę później mama weszła na górę i zapukała do drzwi jego pokoju. Już nie płakała, co było dobrym znakiem, ale twarz nadal miała zaczerwienioną i wydawała się wyczerpana.

– Dziadek przyjeżdża – zakomunikowała. – Jest już w drodze z Yowling.

– Co? Dlaczego? – zdziwił się Max. O swoim dziadku nie wiedział praktycznie nic, poza tym że istniał i mieszkał gdzieś na wsi. Nigdy nawet go nie poznał. Max zawsze chciał być częścią dużej rodziny, ale przez prawie całe jego życie byli z mamą sami.

– Bo... – zaczęła mama i urwała, żeby wziąć głęboki oddech. – Bo rozmawiałam z nim i obydwoje się zgodziliśmy, że powinieneś do niego pojechać na jakiś czas.

– Co? – przeraził się Max, zrywając się z łóżka. – Chcesz się mnie pozbyć?

– Oczywiście, że nie! To tylko na wakacje. Musisz się nauczyć kontrolować ten problem z elektrycznością. Nie możemy tak dalej żyć. A dziadek jest jedyną osobą, która może w tym pomóc.

W tym momencie rozległ się dzwonek u drzwi.

– To on – powiedziała mama i poszła otworzyć.

– Nie rozumiem! – zawołał Max, zbiegając za nią po schodach. – Przecież on nawet mnie nie zna! Jak miałby mi pomóc?

Ale mama już otworzyła drzwi wejściowe i Max ujrzał stojącego na progu dziadka.

Na pierwszy rzut oka dało się stwierdzić, że ten człowiek zupełnie nie pasuje do Londynu – wydawał się zbyt dziki i niechlujny. Był wysoki, miał rzadkie siwe włosy, gęste siwe brwi i niesforną brodę, również siwą. Szczególnie dziwne były jego ubrania: rękawy koszuli osmalone i mocno podarte, spodnie połatane na kolanach, a brązowe skórzane buty – chyba czymś przypalone. Wyglądał, jakby właśnie wyszedł z jakiejś eksplozji albo z bójki – możliwe, że z obu naraz. Uśmiechnął się, kiedy zauważył, że Max przygląda mu się niepewnie z głębi korytarza.

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni – powiedział, po czym wszedł do środka i klepnął Maksa w plecy tak mocno, że chłopak prawie się przewrócił.

– Max, to jest twój dziadek – dokonała prezentacji mama.

– Dzień dobry – przywitał się Max, nie mając pojęcia, co o nim sądzić.

– Po pierwsze, nie mów na mnie „dziadek” – powiedział dziadek. – Mam na imię Bram.

– Okej – zgodził się niepewnie Max.

Mama westchnęła, ale Bram chyba tego nie zauważył. Mówił dalej do Maksa, jakby wiedział dokładnie, co tu się dzieje.

– Musimy jechać. Przed nami długa podróż. Jesteś już spakowany?

– Jeszcze nie – odparł Max.

Następnie odwrócił się do mamy i zapytał z rozpaczą w głosie:

– Muszę jechać? – Nie podobał mu się pomysł wyjazdu z człowiekiem, którego nie znał, nawet jeśli był to jego własny dziadek.

– Tak – odpowiedziała stanowczo mama. – Spakuj się, a ja w tym czasie porozmawiam z Bramem.

Max zrobił, co mu kazała. Nie był ani trochę zadowolony z takiego obrotu spraw, ale wyglądało na to, że nie ma innego wyjścia. Jeśli Bram rzeczywiście mógł mu pomóc, chyba warto było spróbować.

Powlókł się na górę i stanął na środku swojego pokoju, zastanawiając się, co powinien ze sobą zabrać. Maleńkie pomieszczenie zawalone było książkami – głównie grubymi, nudnymi tomami na temat historii, nauk ścisłych i geografii. Był tu też zestaw wielkich encyklopedii w brudnobrązowych okładkach. Nie chodziło o to, że Max jakoś szczególnie lubił tego typu książki – po prostu nie był w stanie sprawdzać informacji w Internecie, co często utrudniało mu odrabianie lekcji.

Na biurku obok przyborów szkolnych stał na wpół złożony model statku, ale chłopiec wiedział, że nie da rady włożyć go do plecaka, nie uszkadzając go przy tym. Zamiast tego złapał przypadkowe ubrania, piżamę i szczoteczkę do zębów, po czym zszedł na dół, żeby wziąć z kuchni swoją drewnianą łyżkę. Zdecydowanie będzie mu potrzebna. Kiedy dziadek zobaczył, że Max wpycha łyżkę do plecaka, lekko uniósł krzaczaste brwi, ale nic nie powiedział.

– Coś mi się przypomniało – powiedziała mama i wstała z krzesła. – Nie zapomnij swoich specjalnych rękawic.

Podniosła rękawice z miejsca, gdzie Max wcześniej je zostawił, i podała mu.

– Nie przydadzą się – oświadczył Bram, wpatrując się w rękawice tak gniewnym wzrokiem, jakby osobiście go czymś uraziły. – Możesz je sobie zatrzymać.

– Muszę je nosić – odezwał się Max, zamierzając wyjaśnić, o co chodzi. Ale dziadek dopił herbatę i wstał, po czym złapał plecak Maksa i zarzucił go sobie na ramię.

– Na nas już pora – oświadczył. – Nie martw się, Emily. Nic mu nie będzie.

Ale mama Maksa wyglądała tak, jakby właśnie zmieniła zdanie. Trzymała syna za ramiona i jednocześnie wpatrywała się intensywnie w swojego ojca, jakby próbowała czytać mu w myślach.

– Nie pracujesz już dla Strażniczki, prawda? – zapytała. – Nie ma ryzyka, że Max zostanie wmieszany w to wszystko?

– Oczywiście, że nie – odparł dziadek. – Będzie u mnie całkowicie bezpieczny.

– Kto to jest Strażniczka? – zapytał Max, spoglądając to na Brama, to na mamę. – Czy ktoś może mi wyjaśnić, o co chodzi?

Mama popatrzyła błagalnie na Brama.

– Będziesz musiał mu wytłumaczyć – poprosiła. – Nigdy nic mu nie powiedziałam. Nie wiedziałabym nawet, od czego zacząć.

– Opowiem mu trochę po drodze – uznał Bram. – Nie ma sensu od razu zarzucać go tym wszystkim. I tak mi nie uwierzy. Musi się przekonać na własne oczy.

Max z chwili na chwilę czuł się coraz bardziej zdezorientowany. Spojrzał na dziwne ślady przypaleń na butach Brama, a potem zmarszczył podejrzliwie brwi, wbijając wzrok w dziadka, który uśmiechnął się do niego, odsłaniając rząd krzywych, brązowych zębów.

Max nie był do końca pewien, gdzie leży Yowling, ale wyglądało na to, że bardzo daleko. Tłukli się przez Londyn starą furgonetką dziadka, która charczała i sapała tak głośno, że musieli krzyczeć, jeśli chcieli coś do siebie powiedzieć. Jedyną dobrą rzeczą było to, że auto wydawało się bardzo niezaawansowane technologicznie, więc istniało niewielkie ryzyko, że Max przypadkowo je popsuje. Za to istniała szansa, że furgonetka sama wyzionie ducha, zwłaszcza biorąc pod uwagę prędkość, z jaką dziadek jechał. Teraz, kiedy znaleźli się już na autostradzie, pędzili tak szybko, że krajobraz za oknem się rozmazywał, a silnik wydawał z siebie przeszywający skrzek zardzewiałych zawiasów.

– Słyszałem, co się stało – zagaił Bram, przekrzykując hałas. – Z nowym samochodem.

– Nie mogę nic na to poradzić! Wszystko psuję! – odkrzyknął Max. – Nie chciałem go zniszczyć!

– Wiem! – odpowiedział Bram. – Mam to samo. Jeśli dotknę jakiegoś elektrycznego urządzenia, od razu się przepala. Zawsze taki byłem. Właśnie dlatego Emily do mnie zadzwoniła. Wiedziała, że będę mógł ci pomóc.

– Masz to samo??? – Max odwrócił głowę i wpatrzył się w dziadka ze zdumieniem.

– Tak jest – odparł Bram. – To dziedziczne.

Max był kompletnie oszołomiony.

– Myślałem, że tylko ja tak mam! Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział?!

– Na początku twoja mama miała nadzieję, że to cię ominie – wyjaśnił Bram. – Jednak kiedy stało się jasne, że cię nie ominęło, wiedziała, że jeśli mi powie, to ja się zaangażuję... A ona nie do końca mnie akceptuje.

– A dlaczego ona tego nie ma? Skoro to dziedziczne?

– Często omija jedno pokolenie – powiedział Bram. – Trochę to niefortunne. Moi rodzice też tego nie mieli, ale babcia już tak. Z tego powodu przekazywanie rodzinnego biznesu kolejnym pokoleniom robi się nieco skomplikowane.

– Jakiego biznesu? – chciał wiedzieć Max, ale Bram mu przerwał.

– Będzie mnóstwo czasu, żeby o tym porozmawiać – powiedział. – Najpierw trzeba dotrzeć do Yowling. Musisz się tam znaleźć, żeby wszystko zrozumieć.

Bram zaczął coś gwizdać, fałszując, a głowa Maksa pękała od miliona pytań. Zdecydowanie działo się tu coś dziwnego, a on koniecznie chciał wiedzieć co. Nie był pewien, czy czuje się bardziej zaniepokojony czy podekscytowany. Tak czy inaczej nie mógł się doczekać, kiedy dotrą do Yowling i będzie mógł wszystkiego się dowiedzieć.

– Już prawie jesteśmy na miejscu – oznajmił w końcu Bram, a Max obudził się gwałtownie.

Zasnął w niewygodnej pozycji, z twarzą przyciśniętą do okna, i teraz całą szyję miał sztywną i obolałą. Furgonetka zwolniła i wydawała z siebie zmęczony, bulgoczący odgłos, kiedy toczyli się wąską, wyboistą drogą, stromo opadającą w dół. Max pochylił się do przodu, bo w oddali dostrzegł morze i zdał sobie sprawę, że dotarli aż do samego wybrzeża. Zachodzące słońce rzucało długie, dziwne cienie i sprawiało, że woda migotała ciepłym, żółtym blaskiem.

Rozległo się głośne pohukiwanie, nagle coś przeleciało w powietrzu nad klifami i przez chwilę szybowało obok samochodu. Był to ogromny ptak o niewiarygodnie długich skrzydłach i ciemnych, błyszczących piórach.

– Popatrz! – zawołał Max, wskazując na sylwetkę odznaczającą się na tle nieba. – Orzeł!

Bram rzucił okiem na ptaka, po czym zacisnął szczękę i jeszcze mocniej złapał kierownicę.

– To nie orzeł – mruknął. – To sowa.

Max patrzył, jak ptak odlatuje ponad falami w kierunku dużego budynku z wieżyczkami, który stał pośrodku wód zatoki, całkowicie otoczony morzem. Ciemne, szpiczaste wieże sprawiały, że wydawał się postrzępiony i ostry na tle ciężkich, złocistych chmur.

– Co to? – zapytał, wskazując budynek.

– Wyjący Zamek – odparł krótko Bram. – Okropne miejsce. Pełno tam sów i jeszcze gorszych rzeczy.

– Myślałem, że sowy żyją w lasach – powiedział Max i poczuł ukłucie niepokoju, wpatrując się w ogromną, ciemną budowlę. – Czy one w ogóle lubią morze?

– Te akurat lubią – mruknął Bram, po czym zmienił temat. – Wjeżdżamy do Yowling.

Na skraju plaży rozciągała się niewielka wioska. Pobielane budynki stały stłoczone na stromych klifach wokół małej, piaszczystej zatoczki. Jednak zanim się do niej zbliżyli, Bram skręcił ostro w prawo, wjechał na wąską drogę, a następnie zatrzymał się na podwórzu bardzo zrujnowanego gospodarstwa. Kilka kurczaków zaskrzeczało z przerażenia i uciekło, by schronić się w ciemności pobliskiej stodoły.

– No to jesteśmy – zakomunikował Bram, kiedy furgonetka zatrzymała się z piskiem na środku podwórza. – Nareszcie w domu.

Bram wydawał się zadowolony, że długa podróż dobiegła końca, ale Max czuł wyraźny niepokój, rozglądając się po tym nowym, nieznanym otoczeniu. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak daleko od domu.

3

Pierwszą rzeczą, którą zauważył Max po wyjściu z furgonetki, był przymocowany do wyblakłej drewnianej ściany szyld. Ręcznie malowany napis głosił:

Harrow i Spółka

Poskramianie Zaklęć i Naprawy Niemagiczne

Harrow było nazwiskiem jego rodziny – ale to ta druga część szyldu naprawdę go zaintrygowała. Przeczytał tekst ponownie, bo wydał mu się dość osobliwy, a potem odwrócił się, żeby spytać o niego Brama. Ale dziadek gdzieś zniknął.

Max rozejrzał się po podwórzu, otoczonym kilkoma niskimi, kamiennymi budynkami, zwróconymi frontem do siebie nawzajem. Kawałki starych maszyn piętrzyły się w chaotycznym stosie w kącie obok stodoły, a w szczelinach między zniszczonymi płytami chodnikowymi rosła trawa. W jednym z budynków gospodarczych paliło się światło, przeświecając przez zakurzone, pokryte pajęczynami okna. Max zauważył Brama, który pomaszerował w przeciwnym kierunku i właśnie otwierał drzwi starego wiejskiego domu. Po chwili wypadły przez nie trzy duże czarne psy, szczekając głośno.

– No, chodź! – zawołał Bram do Maksa, przekrzykując hałas.

Chłopak pospieszył do domu, gdzie został natychmiast otoczony przez psy. Wszystkie trzy skoczyły na niego naraz, kładąc mu łapy na piersi i próbując polizać go po twarzy, kiedy on sam usiłował wejść do środka.

– Spokój! – powiedział Bram i psy niechętnie odpuściły. Zamiast tego ułożyły się u stóp Maksa.

– Nie przeszkadza mi to – zapewnił chłopak i pogłaskał je wszystkie po kolei.

– Ta tutaj to Melasa. – Bram dokonał prezentacji, wskazując na psa o lekko posiwiałym pysku. – Jest matką pozostałej dwójki. Ta z wywieszonym językiem to Sardynka, a ten z białą plamą na grzbiecie to Banan.

– Banan?

– Nazwałem je wszystkie na cześć ich ulubionych przysmaków – wyjaśnił rzeczowo Bram. – Chociaż oczywiście nie było moim zamiarem karmienie Melasy melasą. Sama ją odkryła.

Dziadek nagle parsknął śmiechem, najwyraźniej przypominając sobie jakiś incydent związany z melasą, ale Max był już zajęty rozglądaniem się po kuchni. Pomieszczenie nie przypominało żadnej innej kuchni, jaką w życiu widział. Nie było tam kuchenki, czajnika ani tostera, a tylko wielki żeliwny piec, który stał w kącie i buchał ciepłem. Obok niego znajdował się ogromny kosz pełen drewna na opał. Większą część pomieszczenia zajmował stary dębowy stół, a drewnianą komodę pod ścianą wypełniały niepasujące do siebie talerze i kubki. Pozostała część powierzchni podłogi przeznaczona była głównie na legowiska dla psów. Max podszedł do pieca i przyjrzał mu się uważnie.

– Nic tu nie jest na prąd – zauważył, zadowolony ze swojego odkrycia.

– Robię, co mogę, żeby go unikać – odparł Bram. – Jest światło elektryczne, pralka i telefon, i to właściwie tyle. Nie ma sensu szaleć z elektrycznością, kiedy człowiek zajmuje się poskramianiem zaklęć. Lepiej oszczędzać energię na ważniejsze rzeczy.

– Co to znaczy „poskramianie zaklęć”? – zapytał Max, zaintrygowany nieznanym określeniem. – I czemu taki napis jest na szyldzie?

– Opowiem ci o poskramianiu zaklęć, jak już się rozpakujesz – powiedział Bram, ignorując pełne wyczekiwania spojrzenie Maksa. – Najpierw muszę przygotować obiad.

Dziadek sięgnął po duży metalowy garnek, który wisiał na ścianie, i z trzaskiem ustawił go na kuchence. Następnie zaczął krzątać się po kuchni. Chwycił rzepę, leżącą w misce na stole, kilka zwiędłych marchewek z komody i garść ziemniaków, które spoczywały w zlewie. Wrzucił wszystkie warzywa do garnka i zalał wodą, po czym zaczął znów krążyć po kuchni, jakby szukał kolejnych składników.

– Co gotujesz? – Chciał wiedzieć Max, zerkając podejrzliwie na garnek. Mama zazwyczaj serwowała mu na obiad makaron, bo wiedziała, że bardzo go lubi. Była dobrą kucharką i zwykle robiła, co mogła, żeby przygotowywać jego ulubione dania. Max miał jednak przeczucie, że podejście Brama do kwestii posiłków okaże się nieco inne.

– Gulasz – odparł Bram. – Trzeba włożyć do garnka to, co się akurat ma pod ręką, i gotować tak długo, aż zamieni się w gulasz. – Aha!

Złapał z parapetu małą plastikową torebkę, rozerwał ją i wrzucił do bulgoczącej mieszanki kilka kawałków zielonkawego mięsa. Max już chciał zapytać, jak długo mięso leżało na parapecie, ale w końcu uznał, że lepiej będzie milczeć. Zastanawiał się, czy mama aby na pewno wiedziała, dokąd go wysłała.

Nagle rozległ się potężny huk. Okna zabrzęczały, a jeden talerz spadł z komody i rozbił się o podłogę. Max odskoczył, ale Bram nie wyglądał na zaskoczonego. Przeszedł przez pomieszczenie i schylił się, żeby pozbierać skorupy.

– Wygląda na to, że Kit coś nie poszło – stwierdził, kładąc kawałki porcelany na stole. – Jutro spróbuję to posklejać.

– Kto to jest Kit? – zapytał Max, wyglądając przez okno na podwórze. Wydawało mu się, że odgłos eksplozji dobiegł z budynku stojącego naprzeciwko domu – tego, w oknie którego świeciło się światło.

– Wkrótce ją poznasz – odpowiedział Bram.

Max dostrzegł kłęby dymu wydobywające się spod drzwi. Kimkolwiek była Kit, Max wcale nie był do końca przekonany, czy nadal żyje.

– Pójdę zobaczyć, co się stało – oświadczył. Chciał poznać przyczynę eksplozji.

– Nie warto – mruknął Bram. – Niedługo i tak skończy. Nie ma sensu jej przeszkadzać. Idź na górę, rozgość się i rozpakuj swoje rzeczy. Ten twój plecak trochę mi tu przeszkadza.

Przez chwilę Max zastanawiał się, czy mimo wszystko nie pobiec do budynku naprzeciwko. Bardzo był ciekaw, co się tam stało. Ale nie był pewien, jak dziadek na to zareaguje. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było zdenerwowanie Brama, zanim w ogóle zdążyli się poznać – zwłaszcza że mieli spędzić razem całe lato.

Z ciężkim westchnieniem podniósł swój plecak i wyszedł z kuchni na korytarz.

– Schodami w górę i drugie drzwi po lewej! – zawołał za nim Bram. – Pokój z różową tapetą!

Korytarz był bardzo ciemny, z dużymi drewnianymi belkami i niskim sufitem. Schody skrzypiały głośno przy każdym kroku. Na górze Max policzył drzwi i pchnął drugie po lewej.

W pierwszym odruchu pomyślał, że pokój śmierdzi stęchlizną, jakby nikt od bardzo dawna w nim nie mieszkał. Druga myśl była taka, że wnętrze jest wyjątkowo jasne i schludne, co dziwnie kontrastowało z resztą ciemnego, zagraconego domu. Tapeta była różowa, tak samo jak pościel, zasłony, a nawet dywan. Na ścianach wisiały pożółkłe ze starości plakaty gwiazd popu, a obok okna stała toaletka z owalnym lustrem. Przez chwilę Max przyglądał się ze zmarszczonymi brwiami temu całemu morzu różu, które otaczało go zewsząd, i nie potrafił znaleźć dla niego żadnego uzasadnienia, aż w końcu uświadomił sobie ze wstrząsem, że to musiał być kiedyś pokój jego własnej mamy. Dziwne to było uczucie – natknąć się na taką jej wersję, o której wcześniej nie miał pojęcia. Max nagle zdał sobie sprawę, że mama nigdy nie opowiadała mu o swoim dzieciństwie Wiedział tylko, że była jedynaczką, tak samo jak on.

Zrzucił plecak na podłogę i otworzył szafę. Znajdowała się w niej para błyszczących bucików, ale nic poza tym. Max nie zamierzał zawracać sobie głowy wieszakami i po prostu upchnął wszystkie swoje rzeczy na półkach. Drewnianą łyżkę położył na stoliku przy łóżku – będzie jej potrzebował do włączania i wyłączania światła.

W pokoju było duszno i gorąco, więc Max podszedł do niewielkiego okna i pchnął szybę, aż zardzewiały mechanizm otworzył się ze skrzypnięciem. Spojrzał ponad dachami domów pobliskiej wioski na zatokę ciągnącą się aż po horyzont, gdzie na tle nieba odznaczał się szpiczasty zarys zamku. Im dłużej Max się w niego wpatrywał, tym dziwniejszy mu się wydawał. Wieńce zielonkawej mgły unosiły się nad podstawą ciemnych, kamiennych murów, przez co budynek wyglądał, jakby unosił się na wodzie. W gasnącym świetle dnia wokół wieżyczek przemykały maleńkie sylwetki ptaków. Max po raz kolejny zastanowił się, czy to aby na pewno są sowy. Zgromadzenie się tak wielu z nich w jednym miejscu byłoby czymś naprawdę osobliwym.

Kiedy zszedł na dół, w korytarzu unosił się okropny zapach zgniłych warzyw, a cała kuchnia była zaparowana. Bram mieszał gulasz, a przy stole siedziała dziewczyna z długimi kasztanowymi włosami.

– Max, poznaj Kit – powiedział Bram. – To moja asystentka. Potrafi naprawić wszystko.

Max przyjrzał się dziewczynie, a ta z nie mniejszym zainteresowaniem przyjrzała się jemu. Była mniej więcej w tym samym wieku co on i miała przyjazną twarz, częściowo pokrytą piegami, a częściowo – sadzą. Nosiła okropnie brudny kombinezon, który wyglądał, jakby mógł być kiedyś niebieski. W jednym z rękawów ziała ogromna dziura.

– Siadaj do stołu – polecił Maksowi Bram. – Obiad już prawie gotowy.

Chłopak ominął psy, które stłoczyły się u nóg jego dziadka i wpatrywały się się z nadzieją w gulasz. Usiadł przy stole obok Kit.

– Co tam się stało? – zapytał z ciekawością. – Widziałem dym.

Ale Kit tylko spojrzała na Brama, jakby nie była pewna, czy powinna w ogóle odpowiadać.