Stare dzieje - Józef Ignacy Kraszewski - ebook

Stare dzieje ebook

Józef Ignacy Kraszewski

0,0

Opis

Stare dzieje” to książka Józefa Ignacego Kraszewskiego, polskiego pisarza i publicysty oraz autora największej liczby wydanych książek w historii literatury polskiej i siódmego autora na świecie pod tym względem.

Stare dzieje” to komedia w czterech aktach, napisana przez jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy XIX wieku.

“Myśl do téj komedji podały mi istotnie podania stare, gdyż w każdéj prawie naszego kraju prowincji rozpowiadają po szlacheckich dworach o faktach podobnych temu który służył za osnowę naszéj sztuce.

Tak bywało, tak było, nie wiem czy i dziś jeszcze byćby tak mogło; to pewna, że stara szlachta, wierna tradycjom rodowym i pojmująca swe obowiązki, dziś jeszcze czuje się z ludem w tym związku jaki dawniéj łączył węzłem nierozerwanym wszystkie klassy narodu. Majątek ziemski jest dla niéj spadkowym obowiązkiem, często ciężarem, a nigdy pozbycie się ziemi ojców i ludu, z którym wieki na jednym przeżyło się zagonie, nie przychodzi bez boleści. U nowych panków ziemia już stała się kapitałem, towarem, materjałem do robienia grosza i nic więcéj. Nie tak dawniéj bywało.”

Fragment

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 76

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Józef Ignacy Kraszewski

STARE DZIEJE

Wydawnictwo Avia Artis

2022

ISBN: 978-83-8226-648-1
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Wstęp

Myśl do téj komedji podały mi istotnie podania stare, gdyż w każdéj prawie naszego kraju prowincji rozpowiadają po szlacheckich dworach o faktach podobnych temu który służył za osnowę naszéj sztuce.

 Tak bywało, tak było, nie wiem czy i dziś jeszcze byćby tak mogło; to pewna, że stara szlachta, wierna tradycjom rodowym i pojmująca swe obowiązki, dziś jeszcze czuje się z ludem w tym związku jaki dawniéj łączył węzłem nierozerwanym wszystkie klassy narodu. Majątek ziemski jest dla niéj spadkowym obowiązkiem, często ciężarem, a nigdy pozbycie się ziemi ojców i ludu, z którym wieki na jednym przeżyło się zagonie, nie przychodzi bez boleści. U nowych panków ziemia już stała się kapitałem, towarem, materjałem do robienia grosza i nic więcéj.  Nie tak dawniéj bywało.  Coś o przeszłości, nieco o dniu dzisiejszym chcieliśmy powiedzieć w téj komedji, granéj w czasie właśnie, gdy komitet do zmiany stosunków włościańskich wyznaczony zasiadał i przyszłość obmyślał. Sądziliśmy, że przemówić doń w imieniu przeszłości godziło się i było potrzeba.  Napisana zbyt zapewne szybko, wyuczona przez artystów pospiesznie, komedja ta przedstawioną została d. 1. Stycznia 1859. na benefis p. Adama Miłaszewskiego. Słuchano jéj z uwagą, przyjęto z podziwieniem w milczeniu, które się różnie tłumaczyć daje, a którego tu wykładać nie chcemy. Winienem podziękować artystom, którzy z największém staraniem myśl moję w życie wprowadzili; jeśli miała sukces jaki sztuka, im go winna.  Im żywszy może obraz charakterów naszych przedstawiają stare dzieje, tém wrażenie jakie uczyniły przykrzejsze być musiało.  Widziałem na twarzach nawet tych co mi przychodzili winszować, zachmurzenie, zniecierpliwienie, oburzenie prawie za to, żem śmiał pana, szlachcica, ekonoma i chłopa razem wszystkich na deski powołać sine discrimine. Byli którzy wołali: czerwony! inni okrzyczeli: arystokratą; większa część widocznie cierpiała nad tém, że żywo kraj swój i siebie widziała na theatrum!  Nie wyliczyłbym sądów... natomiast i jednego nie znalazłem coby mnie chciał zrozumieć i myśl moję w danych okolicznościach chciał pojąć!... Cóż robić! potrzeba się odwołać do sądu dalszych i mniéj w tém interesowanych ludzi, dla których komedja nasza ciekawostką z epoki komitetów włościańskich być może.  Dla mnie na całe życie pamiętnym będzie ten wieczór d. 1. Stycznia, który, ukryty w górnéj loży spędziłem wpatrując się w teatr milczący, ponury, niespokojny, w parter niekiedy głuchemi odzywający się oklaski... i w postacie charakterystyczne naszych kilku, niestety! arystarchów w téj chwili przygniecionych całą ważnością swojego posłannictwa sędziowskiego, a niepewnych czy szlachcie klaskać, czy chłopu... czy się oburzać, czy chwalić, czy świstać, czy śmiać się. Wiem, że w samotnéj loży mojéj trwało przedstawienie długą jak wiek przestrzeń czasu, a wyszedłem zeń złamany cały....  Protestuję przeciwko wszystkim domysłom niedorzecznym, jakbym żywe jakieś wzory przeniósł na scenę; w życium tego nigdy nie czynił, i samo posądzenie o to za potwarz uważam. d. 4. Marca 1859, Żytomierz.

Osoby

PAN HRABIA ZAWOLSKI lat 50. (Postać poważna, suchy, siwiejący, fiziognomji pięknéj i szlachetnéj, na któréj znać ślady pracy i cierpienia. Ubranie nie wykwintne, ale staranne. Surdut ciemny.)

AMELJA jego córka, 22 lata. (Strój skromny, ale smakowny.)

ADAM CZARNKOWSKI jéj narzeczony, lat 28. (Przystojny, młody, ubiór staranny, ale prosty. Czamarka ciemna.)

BARTŁOMIEJ JACZEŃKO, rządzca dóbr, lat 50 kilka. (Grubawy, z wąsami podstrzyżonemi, szyja krótka, bóty do kolan, kapota szara, czapka barankowa, sute dewizki u zegarka.)

BOLESŁAW JACZEŃKO, jego syn, lat 25. (Elegant z prowincji, trochę śmiesznie i jaskrawo ubrany, mnóstwo łańcuszków i guzików, chustka kolorowa na szyi.)

PROKOP BOHATERUK, wieśniak, lat 60. (Stary ale silny, wysokiego wzrostu mężczyzna, łeb podgolony, wąsy spuściste, ubiór wieśniaków wołyńskich.)

OLENA BOHATERANKA, córka jego, lat 18. (Dzieweczka po wiejsku odziana, trochę z dworska, na głowie w kwiatkach.)

IWAŚ, kozaczek dworski, lat 20 kilka. (Przystojny i zręczny, ubrany po kozacku dostatnio.)

Gromada wiejska i t. d.

Rzecz dzieje się na wsi w dobrach hrabiego, w roku 18...

Akt I

Scena przedstawia podwórko przed wiejskim folwarkiem, z gankiem na dwóch słupkach wspartym i ławkami. Na przodzie mały ogródek zarosły chwastami i malwami z stojącemi na kijach hładyszami i porozwieszaną bielizną. W cieniu drzew w prawo bliżéj sceny stoi stół prosty, na nim książki rachunkowe, kałamarz, pióro, linia i flaszka zielona z wódką, nakryta otłuczonym kieliszkiem. W głębi po za sztachetami odgradzającemi podwórze widać kraj pagórkowaty, poprzerzynany laskami.

SCENA I

BARTŁOMIEJ Jaczeńko rządzca i syn jego BOLESŁAW. — Pierwszy przechadza się w czapeczce na głowie i krótkim w zębach cybuszkiem; drugi modnie niby ale trochę śmiesznie ubrany, leży rozwalony na dwóch stołkach z cygarem w ustach.

BARTŁOMIEJ.

Otóż, potrzeba nareszcie, mój mospaneńku kochany Bolesławie, abyś ty wiedział jak my stojemy w interesach i co u mnie w głowie dla twojego dobra. Nikt nie słucha? (ogląda się) pogadajmy otwarcie. Całe życie chorował człek, pracował dla waszeci tylko, aby cię na ludzi wyprowadzić; przyszła chwila żniwa. I ty wyrosłeś niezgorzéj i w kieszeni téż coś jest. Posłuchajże: jestem tu w tym kluczu u hrabiego od lat trzydziestu kilku ekonomem, pisarzem, rachmistrzem, w ostatku już rządzcą. Goluteńki jak turecki święty przyjechałem, ale dzięki Bogu i opatrzności jego, któréj zawsze nad sobą doświadczałem, a po części i własnéj głowie nie dla proporcji (uderza się po czole) uzbierało się tedy, mospaneńku, grosiwa, choć i waszecina ta edukacja kosztowała także nie mało!! Hrabia mi trochę do niej pomagał, ale i moja kabza czuła.... (wzdycha) Jesteś, nie chwaląc się, wyedukowany jak pańskie dziecko, parle franse, grasz, śpiewasz, tańcujesz, cóż tu więcéj chcieć? Na paniczyka mi wyglądasz! (śmieje się.) Otóż ja ci powiem, że cię chcę i muszę panem, całą gębą panem zrobić!!

BOLESŁAW (obojętnie).

 No! nic nie mam przeciwko temu! Cóż tedy daléj? Słuchamy!

BARTŁOMIEJ.

 Dalej? Zaraz zobaczysz jak ja to sobie sprytnie ukartowałem, chociaż wy zawsze z nieboszczką jejmością mówiliście żem ja głupi. A no! no! nie trzęś głową, bom słyszał! mniejsza o to! Jednak żebym był na wasz rozum się spuścił, tobyś ty teraz gdzieś, chuchając w palce gorzelni pilnował, a to ja! ja! ciebie panem zrobię.... Słyszysz... całą gębą panem.

BOLESŁAW.

 Dobrze, dobrze! ale mówcie już co macie mówić! bo że pieniądze ojciec dusisz, toć ja wiem i tak.

BARTŁOMIEJ.

 Żyłem, z pozwoleniem jak.... nierogacizna!.... odejmując sobie od gęby dla waszeci mospaneńku, aby tylko grosz do grosza... to była zawsze moja metoda... a waćpan traciłeś tylko....

BOLESŁAW.

 E! cóż znowu! bez wymówek! mówcie bo! Co tam daléj tak ciekawego!

BARTŁOMIEJ.

 Zawsze z ciebie gorączka, mospaneńku, potrzeba mieć cierpliwość i posłuchać do końca.... Zważajże co się dzieje i co głupi ojciec wymyślił. Ciułał, ciułał, dusił, dusił, a dziś... kupujemy majątek.

BOLESŁAW (zrywając się).

 Gdzie? jaki? wiele dusz?

BARTŁOMIEJ.

 Ale słuchajże i nie przerywaj! Znasz hrabiego naszego? dobry, jak kasza z mlekiem, ale ciemięga jakich mało, rachunku ani za grosz; rozumny jak Salomon ale w xiążkach, siedząc nieustannie tyle długów narobił i tak się, mospaneńku, zaszastał, że dziś ledwie się już tu trzyma na włosku. Zawszeście mi mówili, że ja głupi... a ot... zobaczycie com skomponował, ho! ho! Przyczaiłem się sobie z workiem na przesmyku, pożyczałem żydkom, żydki jemu, po cichu skupywałem jego długi, procenta zaległe rosły — i — (cicho) wiesz? mam tyle na tym kluczyku hrabiowskim, że mogę Jaśnie pana wypędzić, a sam z folwarku przenieść się do pałacu. Otóż... jak ja głupi!...

BOLESŁAW.

 No! tegom się nie spodziewał po ojcu! dobra rzecz taki majątek, to sobie i pohulać będzie można.

BARTŁOMIEJ.

 Dam ja ci, trutniu jakiś, hulankę, dam!... kupuję ale na moje imie wszystko; musisz mi się już ustatkować, dosyć tych długów mospaneńku... popłaciłem ostatnie i więcéj nie dam... basta!

BOLESŁAW (śmiejąc się).

 O! o! przeczuwałem ja zawsze że ojcowska kabza dobrze nabita....

BARTŁOMIEJ.

 Tak, potem i krwawicą moją!... nie dam ci tracić, co mi przyszło ciężko, jak powiada przysłowie: nie wziąwszy na sumieniu, nie będzie na ramieniu.... Całe moje życie włożyłem w to, żeby ciebie panem zrobić; heroldja nas potwierdziła, jesteśmy szlachta, możemy majątki kupować ile grosza stanie i na wyborach krzyczeć jak drudzy... Prawda, że mnie to szlachectwo djabelnie po kancellarjach karku i kieszeni kosztowało, ale téż, mospaneńku, rzecz jest, a co szlachcic! to szlachcic! Hrabia na włosku wisi, my czatujmy z boku i chapniemy kluczyk razem z zameczkiem.... A co? a mówiliście żem głupi!

BOLESŁAW (z uśmiechem wyższości).

 A! a! jaki papa pocieszny!

BARTŁOMIEJ.

 Nie dosyć jeszcze na tém, cicho tylko! sza!! — Hrabia stary, ciężki, przywiązany do tego miejsca, do ludzi, do drzew, do pniów, do ścian, zwyczajnie dziwak... otóż, kiedy ja mu zaśpiewam, fora ze dwora...

BOLESŁAW.

 Aj! ludzie będą strasznie krzyczeli!

BARTŁOMIEJ.

 Gdzie zaś! żebym był goły a szelmostwo zrobił, to co innego; ale kiedy mam pieniądze? Widziałeś kiedy, żeby na bogatego krzyczeli? Ale słuchajno, a milcz... otóż tak. Hrabia ma córkę, niechaj ją wyda za waszeci, mospaneńku, a ja go zostawię we dworze i będzie się sobie w swoich książkach dłubał, a ja wam pogospodaruję!... Albo mi córkę da albo nie — no, to sobie ruszą z kwitkiem....

(Śmiejąc się przyśpiewuje.)

A kiedyż odjeżdżasz bądźże zdrów... O mojéj przyjaźni dobrze mów!

BOLESŁAW.

 Ale to być chyba nie może!

BARTŁOMIEJ.

 Czemu mospaneńku? czemu?

BOLESŁAW.

 Ojciec mu się tego nawet nie ośmieli powiedzieć.

BARTŁOMIEJ.

 Ja? nie powiem? zobaczysz! Golnę dobry kieliszek i wezwawszy na pomoc patrona, tak mu wyrecytuję aż miło....

BOLESŁAW.

 Ale on takiego układu nie zechce!

BARTŁOMIEJ.

 No! to i dobrze! Albo to ja się znowu tak bardzo napieram tego honoru? Nie da mnie on córki, to ja ciebie za rok z prezesówną ożenię.

BOLESŁAW.

 Mój tatku.... Za