Sonder - Tina Berk - ebook + książka

Sonder ebook

Tina Berk

0,0

Opis

Ludzkie historie są jak rzeki, które płyną tylko sobie znanym nurtem

Praca w kawiarni rodziców, imprezy z przyjaciółkami, randki i szkoła – oto codzienność 17-letniej Sophie. Jednak w momencie gdy dziewczyna otrzymuje wiadomość o zaginięciu Declana, jej chłopaka, wszystko drastycznie się zmienia. Wstrząśnięta Sophie zaczyna dostrzegać, że osoby z otoczenia Declana najwyraźniej mają coś do ukrycia. W głowie Sophie mnożą się teorie i domysły, a dziwne listy, które otrzymuje od zaginionego, wzbudzają kolejne wątpliwości. Wkrótce młoda dziewczyna przekona się, że miłość i kłamstwo zaskakująco często idą ze sobą w parze…

Wszystko wskazuje na to, że go zabiłam. A jeśli nadal żyje, to przeze mnie zaginął. W zasadzie bardzo możliwe, że jestem powodem jego zaginięcia oraz śmierci.

Sonder” to intrygująca powieść, trzymająca w napięciu do samego końca. Co chwilę zaskakuje kolejnymi wydarzeniami. Polecam!
Aleksandra Durczewska, bookstagrammerka znana jako @dustychapter

Tina Berk
Urodziła się w 2001 roku w Rypinie. Wychowała się we Włocławku, obecnie studiuje na Uniwersytecie Wrocławskim, na kierunku kultura i praktyka tekstu: twórcze pisanie i edytorstwo. W wieku osiemnastu lat debiutowała powieścią młodzieżową Ta jedna gwiazda. Publikowała w „Zupełnie Innym Świecie”. Sondera, swoją najnowszą powieść, napisała w dość nietypowy sposób, ponieważ najpierw stworzyła zakończenie utworu, a dopiero potem cały ciąg zdarzeń fabularnych. W wolnych chwilach gra na pianinie, interesuje się gotowaniem oraz muzyką, szczególnie rockiem klasycznym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 255

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Państwu Alicji i Włodzimierzowi Gdańskim – za wszelką pomoc przy książce

(…) bardzo łatwo jest stracić wszystko, co uważało się za dane na zawsze.

Zeskanuj kod albo wpisz link na komputerze, żeby uzyskać dostęp do playlisty.

www.sondersoundtrack.tumblr.com

Każda piosenka została dopasowana do poszczególnych fragmentów tekstu.

Część pierwsza

To, co gubimy

1

Wszystko wskazuje na to, że go zabiłam. A jeśli nadal żyje, to przeze mnie zaginął. W zasadzie bardzo możliwe, że jestem powodem jego zaginięcia oraz śmierci.

Takie właśnie myśli krążyły po głowie Sophie, gdy siedziała wraz z mamą w sali przesłuchań naprzeciwko policjanta w średnim wieku, z dużymi okularami na nosie. Dziewczyna bardzo się denerwowała. Czuła wilgoć na dłoniach, jakby dopiero je umyła. Przełknęła ślinę. Wydawało jej się, że zrobiła to na tyle głośno i nerwowo, że samym przełknięciem przykuje uwagę policjanta, który tylko spoglądając w jej oczy, zrozumie, że widzi przed sobą morderczynię.

Podstawą wszystkich metod przygotowania kawy jest zanurzenie zmielonych ziaren kakaowca w gorącej wodzie.

Sophie zacisnęła oczy. Myślenie o kawie było odruchem obronnym. Zawsze kawa pierwsza przychodziła jej do głowy w stresujących sytuacjach. Zdarzało się nawet, że na lekcjach nie mogła sobie przypomnieć ważnych informacji, potrzebnych do udzielenia odpowiedzi na zadane pytania. Mogła za to przywołać sposoby parzenia kawy, jej odmiany, zasady przechowywania itd.

Sophie słyszała każdy swój oddech, zbyt głośny niż zazwyczaj. Serce łomotało jej w piersi, jakby stała na barierze mostu i zaraz miała rzucić się w dół. Jakby przed oczami miała ogromną, przeraźliwie głęboką przepaść. Tylko zapomniała, że jest przywiązana elastycznymi linami do konstrukcji mostu i gdy skoczy, i tak na końcu wzbije się w górę. Zapomniała, że nic jej nie grozi. A może tak naprawdę wypierała ze świadomości myśl, że jest bezpieczna. Może oczami wyobraźni widziała, jak wszelkie zabezpieczenia zostają zerwane, a ona nie wzbije się – będzie spadać w ciszy, aż jej źrenice powiększą się, gdy zda sobie sprawę, że zaraz roztrzaska się o skały znajdujące się w dole.

Kawa jest owocem krzewu z rodziny Rubiaceae, rodzaju Coffea.

Poczuła dotyk na prawym udzie.

Mama uśmiechała się smutno. Co za absurd posyłać właśnie taki uśmiech. Smutny. Dlaczego nie mogła po prostu się uśmiechać? Albo być po prostu smutną? Dlaczego akurat zdecydowała, by te dwa stany – radość i smutek – ze sobą połączyć? Jaki był tego sens? Sophie zmarszczyła brwi. Pragnęła teraz pocieszenia. Dość już miała sprzeczności jak na jeden dzień. Wystarczyło, że było słonecznie, a ona musiała siedzieć w tym przygnębiającym miejscu, by mówić o czymś, co spowijało jej niebo ciężkimi, burzowymi chmurami. Dlaczego ktoś zdecydował się obie rzeczywistości – szarą salę przesłuchań udekorowaną ostrymi światłami jarzeniówek i niepokojem – połączyć z tak pogodnym dniem? Te nieoczekiwane rozmyślania przytłoczyły Sophie, która w tym wszystkim mogła tylko skupić się na mamie. Tak więc, kiedy kobieta uśmiechała się do córki smutno, policjant zsunął duże okulary i przetarł zmęczoną dłonią przekrwione spojówki.

– Panno Jones, chciałbym usłyszeć, co działo się tego wieczora? Jeśli to możliwe, byłbym wdzięczny za jak najwięcej szczegółów. – W sali rozległ się zdecydowany głos policjanta. Funkcjonariusz nieznacznie odchrząknął i bardzo intensywnie zaczął wpatrywać się w dziewczynę.

Sophie pomyślała, że mężczyzna zaraz wypali wzrokiem dziurę w jej twarzy. Wyprostowała się i szybko nawilżyła gardło wodą z plastikowego kubeczka, która, swoją drogą, pozostawiała posmak żałości i straconych nadziei.

– Za chwilę włączę nagrywanie. Proszę zacząć, kiedy będzie pani gotowa.

Klik.

2

– Wyglądam jak półdupek zza krzaka – były to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała tego dnia moja przyjaciółka Rose.

Wymieniłyśmy się z Lizzie rozbawionymi spojrzeniami.

– Lizz, moja droga, byłabym bardzo wdzięczna, gdyby dało się to naprawić. – Rose głośno westchnęła i niezwykle delikatnie pogładziła się po ognistych lokach.

– Rose, moja droga, czasem tak jest, że człowiek rodzi się z tyłkiem w miejscu twarzy. Myślisz, że czemu się mówi gówno prawda, jak ktoś gada od rzeczy?

Rose ostentacyjnie przewróciła oczami i pokręciła głową.

– Serio, Lizzie, powiedz, że okiełznasz to, co się tu wydarzyło.

Lizzie potulnie przytaknęła.

Siedziałyśmy w moim pokoju. Na zewnątrz było ciepło jak na tamten czas, mimo że niedługo miał nastać wieczór. Przez okno widziałam sąsiadów wyprowadzających swoje psy i ludzi uprawiających jogging. Dało się usłyszeć bardzo cichutki szum – był to szmer żyjącego na zewnątrz miasta zawierający w sobie dźwięki wydawane przez zwierzęta, brzęczenie lamp i reflektorów, warczenie silników samolotów wysoko przecinających niebo, a także zniecierpliwione klaksony, pokrzykiwania dzieci i szelest wiatru wprawiający w ruch przydrożne drzewa. Mimo tego osobliwego hałasu u nas zapadła cisza, bo Lizzie skupiła się, by okiełznać loki Rose, które wiły się nieposkromione, niczym węże wokół głowy Meduzy.

W zasadzie Lizzie zawsze była małomówna i często pozostawała milcząca. Przyglądałam się jej z pewnej odległości, gdy delikatnie muskała włosy Rose. Na początku naszej znajomości trudno mi było wyczytać jakiekolwiek emocje z jej twarzy i choć często jeszcze nie umiałam stwierdzić, w jakim jest humorze, z biegiem czasu stało się to nieco łatwiejsze. Historia naszej przyjaźni jest dosyć nietypowa, a przynajmniej nie tak wyobrażam sobie zawiązywanie znajomości. Z Rose znałyśmy się już od czasów szkoły podstawowej i zupełnie nie pamiętam, jak to się stało, że zaczęłyśmy trzymać się razem. Ale prawdziwe przyjaźnie właśnie tak się zaczynają, prawda? Od niepamięci. Tak, jakby sam fakt poznania się nie był ważny dla historii całej relacji, a liczyły się jedynie wszystkie wspólne chwile, które następują potem. Jednak w przypadku przyjaźni z Lizzie było zupełnie odwrotnie i może właśnie dlatego nie czuję się z nią tak związana, jak z Rose. W każdym razie był to typowy dzień w szkole. Siedziałyśmy z Rose na stołówce i ze znudzeniem skubałyśmy nasz lunch. Wtedy do naszego stolika podeszła Lizzie i spytała, czy może się dosiąść. Niesamowite. Wymieniłyśmy się z Rose zdziwionymi spojrzeniami, a potem przeniosłyśmy wzrok na Lizzie. Stała z pokerową miną, trzymając tackę w rękach i gdyby jej dłonie delikatnie nie zadrżały, nie domyśliłabym się, że jest lekko zdenerwowana. Rose wzruszyła ramionami. Powiedziała, że okej, że przecież każdy może siadać, gdzie chce, bo stolik nie jest zarezerwowany tylko dla nas.

– Okej, siadaj, jeśli chcesz. Nie ma żadnych rezerwacji.

– No – przytaknęła Lizzie.

I to był właśnie cały fascynujący moment, rozpoczynający naszą przyjaźń.

Zauważyłam, że włosy Rose zaczynają nabierać określonego kształtu. Jeszcze nie wiedziałam, jaką fryzurę robiła jej Lizzie, ale byłam przekonana, że wyjdzie świetnie. Gdy chodziło o imprezy, to właśnie Lizzie pomagała nam w przygotowaniach. Należała do koła artystycznego, i mimo że uzupełniała skład szkolnej orkiestry, miała też zdolności fryzjerskie, potrafiła zrobić piękny makijaż, a dzięki wyczuciu stylu także odpowiednio ubrać. Właśnie dlatego wyglądałyśmy tego dnia nieziemsko. Kiedy więc nadeszła wyczekiwana przez nas pora, bez ociągania zaczęłyśmy schodzić na dół, gdzie przed domem czekał na nas samochód Rose. W zasadzie był to stary pickup jej mamy, ale nasza przyjaciółka lubiła mieć poczucie, że auto należało właśnie do niej. Z tego względu często słyszałyśmy różne uwagi typu: „Zakryj kawę wieczkiem, żeby nie wylała się na MOJE siedzenie!” albo „Gdzie z takimi buciorami do MOJEGO samochodu! Chcesz go potem myć?” czy „Jeśli nakruszysz mi tym pączkiem gdziekolwiek, to mam nadzieję, że się nim zadławisz”. No i był też mój absolutny faworyt „Nie masz pojęcia, ile mnie ten wóz kosztował, więc postaraj się nie zaciągać długu za uszkodzenia, jakie spowodujesz”, bo nie dość, że „ten wóz” nic jej nie kosztował, to w dodatku już i tak był uszkodzony.

Byłyśmy podekscytowane perspektywą tamtejszej imprezy, więc w podskokach pokonałyśmy schody, jednocześnie o mały włos nie zabijając się o leżącego na nich Psa.

– Psie, nie możesz sobie tu spać. – Westchnęłam i wzięłam na ręce mojego pulchnego buldoga francuskiego z myślą przeniesienia tam, gdzie faktycznie powinien spać. Wiedziałam, że za jakiś czas wróci na schody, bo praktycznie zawsze robił mi na przekór.

Zajrzałam szybko do salonu, gdzie rodzice oglądali coś w telewizji.

– Wychodzę – rzuciłam i już odwracałam się do drzwi, gdy usłyszałam zatroskany głos mamy.

– O której wrócisz?

– Nie wiem.

– Gdzie to będzie?

– W domu Declana.

– Jedziesz tylko z dziewczynami?

– No tak – westchnęłam zniecierpliwiona – spieszymy się, mamo.

– Wiem kochanie. Uważajcie na siebie.

– Dobrze. – Zrobiłam krok w stronę drzwi.

– Odezwij się, jak już dojedziecie na miejsce.

– Dobrze.

– Na pewno masz wszystko?

– Tak.

Zapadła krótka cisza. Ściągnęłam usta w dzióbek. Wszyscy tkwiliśmy w napiętym oczekiwaniu. Rose popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, dając znać, że naprawdę musimy się zbierać. Pokiwałam głową i spojrzałam w stronę rodziców. Ale kiedy mama nic już więcej nie dodała, chwyciłam prędko za klamkę.

– Bawcie się dobrze!

– Dziękujemy! – wrzasnęły moje przyjaciółki rozbawione tym standardowym przesłuchaniem.

– A teraz biegiem do auta, zanim przypomni jej się coś jeszcze. – Popędziła nas Rose, więc odcinek od domu do samochodu pokonałyśmy z prędkością światła.

Declana Campbella, mojego obecnego chłopaka, poznałam po rozgrywce tenisa ziemnego, która miała miejsce na jednym z naszych szkolnych kortów. Nigdy bym nie przypuszczała, że moglibyśmy być razem. Nie chodzi już nawet o to, że Declan był ode mnie o rok starszy, a ja miałam znajomych praktycznie tylko ze swojego rocznika. Po prostu nie uważam się za dziewczynę, która grzeszy urodą. Nie lubię być w centrum uwagi i bynajmniej nie jestem najciekawszą osobą w szkole. Aż nagle okazało się, że dla kogoś mogę być ucieleśnieniem wszystkich tych cech. Tylko jeszcze wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Pewnego dnia, kiedy przypadała moja zmiana w rodzinnej kawiarni, do środka weszła cała rzesza chłopaków z klubu sportowego. Zakończyli właśnie trening i niezwykle głośno na ten temat dyskutowali. Tak się złożyło, że tata już kogoś obsługiwał, a mama dorabiała ciasto na babeczki marchewkowe, więc to ja musiałam do nich podejść. Zgarnęłam malutki notes, w którym nigdy nie spisywałam zamówień i udałam się do ich stolika.

– Co dla was? – spytałam, sprawiając wrażenie niezwykle zmęczonej.

– A co byś nam poleciła? – odezwał się jakiś chłopak, którego imienia nie pamiętam, spodziewając się, że wskażę coś konkretnego. Biorąc pod uwagę to, że moi rodzice prowadzą kawiarnię, której menu zależy od sezonowych produktów, to nasza oferta nie jest szczególnie szeroka. Poza tym nie przepadałam, kiedy do kawiarni przychodził ktoś ze szkoły, bo czułam się, jakby odbierali mi coś mojego albo widzieli nagą. Może to głupie i sama nie do końca rozumiem, czemu tak jest, ale dlatego nie zamierzałam iść im na rękę. Chyba po prostu kawiarnia przypominała mi własny pokój ze wszystkimi jego dziwactwami, więc nie było dla mnie komfortowym gościć w nim kogoś, kogo znałam, ale z kim się nie przyjaźniłam. Bo ci ludzie byli bardziej krytyczni, a najbardziej krępująca jest ocena tych, których w jakimś stopniu znasz.

– To zależy, czy przyszliście, żeby coś zjeść, czy żeby czegoś się napić. – Zacisnęłam usta. Serce biło mi trochę szybciej, ale starałam się zachować spokój. Tylko przez chwilę pomyślałam o tym, jakie to smutne, że na świecie dominują Coffea arabica i Coffea canephora, a Coffea liberica i Coffea excelsa nie są tak popularne. W tej chwili zorientowałam się, że Declan cały czas mi się przyglądał.

– No, a jeśli chcemy i zjeść, i się napić? – Chłopaki zaczęli po sobie zerkać.

– Czekaj, czekaj – i w tym momencie przerwał nam Declan. – Kojarzę cię ze szkoły.

– Wcale się nie dziwię, skoro chodzimy tam razem już kilka lat – bąknęłam pod nosem, mając nadzieję, że nie zabrzmi to bardzo złośliwie. Cały stolik zaniósł się rechotem, który tylko wzmógł kołatanie mojego serca. Bałam się, że dostanę jakiegoś zawału.

Declan tylko parsknął. Być może zrobiło mu się trochę wstyd. Sytuacja zrobiła się niezręczna, a my patrzyliśmy sobie w oczy z lekkim zażenowaniem. Czekaliśmy, aż skończą się śmiać. W tym czasie myślałam, że już nigdy nie doczekam się od nich konkretnego zamówienia, ale nagle odezwał się Will Lancaster.

– To może wy się umówcie, żeby to przegadać, a my chcielibyśmy jednak zamówić pączki dyniowe, okej?

Zdziwiłam się na dźwięk jego głosu, bo chyba jeszcze nigdy nie miałam okazji go usłyszeć. Will był dziwnym chłopakiem, więc wolałam za długo mu się nie przyglądać. Pokiwałam tylko głową.

– Jasne, już podaję.

Po czym odeszłam od nich, nie zapisując w notesie nawet litery.

Kiedy stałam przy ladzie, zajęta wkładaniem pączków do kartoników z naszym logo, podszedł do mnie Declan.

– Co podać? – zapytałam, jak gdyby wcześniejsza konfrontacja przy stoliku nie miała miejsca. Wydawał się nieco speszony i zanim cokolwiek powiedział, oblizał dolną wargę, jakby przygotowywał się do uroczystej przemowy.

– W zasadzie to swój numer. – Uśmiechnął się kącikiem ust, a ja myślałam, że się przesłyszałam, dlatego palnęłam:

– W zasadzie to nie mamy go w menu.

Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co się właśnie wydarzyło, myślałam, że Declan uzna mnie za kalekę życiową, bo dokładnie tak bym siebie w tamtym momencie nazwała. On tylko się zaśmiał, a mi zrobiło się głupio. Byłam przekonana, że odejdzie do stolika, tracąc wszelkie zainteresowanie, ale on, jako sportowiec, zawsze walczył do końca. I może dlatego faktycznie zaczął się starać, bym okazała mu więcej uwagi, ale nie był w tym wszystkim przesadnie nachalny. Czasem nawet miałam wrażenie, że już nie jest mną zainteresowany, ale właśnie wtedy znowu robił coś, co przeganiało ode mnie takie myśli. Nie wiem, jak długo trwały te podchody, ale tak się później sprawy poukładały, że od kilku miesięcy jesteśmy razem.

A gdy tamtego wieczoru, po dotarciu na imprezę, pocałował mnie w czoło na powitanie, nie umiałam wyrazić tego, jak bardzo cieszyłam się, że przyszedł wtedy do kawiarni. Posłaliśmy sobie szerokie uśmiechy. Wokoło była masa ludzi, z głośników wydobywały się ciężkie basy, a my staliśmy naprzeciwko siebie, jakby nikogo oprócz nas tam nie było. Declan cały czas się uśmiechał. Jego ciemne włosy, zawsze opadające mu na twarz, przysłoniły wtedy niesamowicie orzechowe oczy, które podczas kontaktu ze słońcem przypominały baseny po brzegi wypełnione miodem. Był ode mnie o wiele wyższy, dlatego, gdy mnie przytulał, wydawało mi się, że tonę gdzieś w jego ramionach.

– Bardzo ładnie wyglądasz Sophie! – krzyknął mi do ucha, żebym mogła usłyszeć go w tamtym zgiełku.

I zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszeliśmy za nami donośny głos Rose.

– Cześć Dec!

– Cześć Rose!

Declan oderwał się ode mnie i posłał dziewczynie promienny uśmiech.

– Lizzie!

Moja przyjaciółka kiwnęła do niego głową.

– To nie będziemy wam już przeszkadzać! – Rose wydarła się radośnie, wiedząc, że już i tak nam przeszkodziła. – Dołączcie do nas później! Idziemy potańczyć!

Rose poklepała mnie po ramieniu, a my odprowadziliśmy dziewczyny wzrokiem, aż zniknęły nam z pola widzenia.

*** ► Lana Del Rey – Burning Desire ◄ ***

Mimo że dopiero weszłyśmy, zaczynało się tam robić coraz bardziej duszno. Poczułam, jak pojedyncza kropla potu przecięła moje plecy pod czarną sukienką. Muzyka pulsowała nam w ciałach. Zdawało się, że nawet serca wybijały jej rytm. Podłoga drżała pod uderzeniem niskich dźwięków z głośników, a powietrze było lepkie od dymu, potu, okrzyków ludzi i oparów alkoholu. Declan wziął mnie za rękę i przeszliśmy na środek pokoju, który został przerobiony na parkiet. To był drugi raz, kiedy byłam u niego w domu. Chwycił mnie jedną ręką w pasie, a drugą splótł z moją dłonią. Zaczęliśmy bardzo powoli się kołysać, mimo że wokół nas ludzie skakali do szybkiej muzyki płynącej z głośników. Spokojny taniec i bliskość ciał spowodowała, że moje myśli powędrowały do piosenki Burning Desire Lany Del Rey. Zostaliśmy wręcz wciśnięci w siebie przez napierających na nas ze wszystkich stron ludzi. Nasze oddechy zsynchronizowały się, klatki unosiły w tym samym czasie, bicie serc połączyło w jedno. Tak, wtedy odczułam, że faktycznie byliśmy jednością. Organizmem owładniętym jakimś osobliwym napięciem, zroszonym mgiełką potu i podwyższoną temperaturą ciała. A zaciskająca się w niespodziewanych momentach ręka Declana na mojej talii, była jak piorun podczas niespokojnej burzy, rozładowujący kłębiącą się w chmurach elektryczność. Miałam wrażenie, że nagle znaleźliśmy się w saunie. Pomieszczenie wirowało od gorąca i hałasu. Zdawało się, że w którymś momencie wtopimy się w otaczającą nas masę ludzką. Z naszych gardeł wyrywały się niespokojne oddechy, gdy inni krzyczeli, wyrzucając z siebie kolejne wersy utworu. A kiedy spojrzeliśmy sobie w oczy, poczułam delikatne porażenie, podobne do tego, które następuje po zetknięciu się dwóch naelektryzowanych rzeczy.

Ten wolny taniec dawał mi jednak okazję, aby rozejrzeć się dookoła. W całym pomieszczeniu panował półmrok, a wnętrze oświetlały jedynie słabe, różnokolorowe światełka. Zauważyłam, że na ścianach wisiały obrazy, prawdopodobnie kupione w Ikei, przedstawiające dziwne liście, łodygi albo abstrakcyjnie namalowane zwierzęta i ptaki. Meble zostały poodsuwane pod ściany, by uzyskać jak najwięcej wolnej przestrzeni.

– Mam dla ciebie niespodziankę! – krzyknął nagle Declan.

– Co?!

– Mówię, że mam dla ciebie niespodziankę!

– Aha! A co to?!

– Sophie, niespodzianki są od tego, żeby zaskakiwały, więc nie mogę ci powiedzieć!

– Wiesz, że ich nie lubię! Teraz będę się zastanawiać, o co chodzi!

Declan odchylił głowę i zaczął się śmiać, ale nie usłyszałam jego głosu, bo został zagłuszony przez dudniącą muzykę.

– No dobrze! – Przyciągnął mnie do siebie tak, że nasze ręce spoczywały na jego klatce piersiowej. Nie przestawaliśmy tańczyć, a raczej wolno krążyć po małej przestrzeni, jednocześnie próbując nie obijać się o innych. – Mogę dać ci wskazówkę!

Pokiwałam głową z zainteresowaniem.

– Lot samolotem!

Wyrazy zlepiły się w jakiś dziwny neologizm, którego za nic nie umiałam zrozumieć. Odkrzyknęłam, żeby powtórzył:

– Co?! Co było z tym samochodem?!

Declan szeroko się uśmiechnął, a potem nachylił do mojego ucha, które otoczył rękoma, tworząc szczelny koszyczek. I kiedy w końcu zrozumiałam, nachylił się ponownie, tym razem by mnie pocałować, ale dokładnie wtedy jakaś grupa chłopaków wtoczyła się na nas, jak pociąg na peron z ciężkim sapnięciem.

– Sorry koleś! – wybąkał jeden, który mniej więcej ogarniał jeszcze, jak się mówi.

Stwierdziliśmy, że należałoby przenieść się w inne miejsce, tak jak zrobiły to w którymś momencie Rose i Lizzie. Weszliśmy więc do jakiegoś pomieszczenia z kilkoma kanapami i barkiem, gdzie muzyka rozbrzmiewała równie ogłuszająco, jak w salonie. Siedziało tam paru chłopaków z klubu sportowego. Kilku z nich kiwnęło do mnie głową, gdy weszliśmy do środka. Declan zapoznał mnie z nimi prawie od razu, kiedy tylko zaczęliśmy się umawiać. Wszyscy głośno dyskutowali, było też parę innych osób, które ściskały się przy barze oraz takich, które tańczyły nieporadnie zalane potem z kubkami w rękach. Dec pociągnął mnie delikatnie w stronę swoich kolegów. Na jednej kanapie rozpoznałam Willa Lancastera. Chłopak siedział sztywno i nie uczestniczył w rozmowach. Przyglądał się wszystkiemu bardzo uważnie, co wzbudziło we mnie mieszane uczucia. Wokół panował imprezowy chaos, a on siedział cicho na kanapie i ten widok był jakiś dziwny. Sama nie wiem, dlaczego. Pomyślałam wtedy, że Will tam nie pasuje.

– Sophie! – Z tłumu wyłoniła się nagle Rose. Trzymała w ręku telefon i wydawała się nieco rozdrażniona.

– Coś się stało?!

– Moja mama musiała wziąć podwójną zmianę, co znaczy, że nie ma nikogo, kto mógłby popilnować Liama!

Przypomniałam sobie, jak już tydzień wcześniej ekscytowałyśmy się perspektywą tamtej imprezy i pamiętałam też radość w oczach Rose na wieść o tym, że tego dnia opiekę nad jej pięcioletnim bratem miała przejąć jej mama, a teraz ten plan zaczynał powoli się sypać.

– Jeśli musisz wracać, to jadę z tobą! – zadeklarowałam, widząc rozczarowanie na twarzy przyjaciółki.

– No coś ty, zostań z Declanem. Dam sobie radę! – Mimo że chciała być jak najbardziej wiarygodna, czułam, że i tak jest jej przykro.

– Nie ma mowy! Dec doskonale zrozumie, że muszę ci pomóc!

Spojrzałam ukradkiem na mojego chłopaka, który zdążył już przyłączyć się do rozmowy z kolegami.

– Dziękuję!

Rose posłała mi uśmiech, a ja odwróciłam się do Declana, żeby powiedzieć mu o zaistniałym zajściu.

– Będzie mi ciebie tu brakować!

– Wiem, przepraszam, to nagła sytuacja!

– Dasz sobie radę?!

– Jeszcze się pytasz!

Declan uśmiechnął się szeroko.

– Widzimy się jutro!

– Przyjadę po ciebie o tej samej porze, co zwykle!

– Może lepiej, żebyś jutro nie wsiadał do auta!

– Nie bój nic, nie będę dzisiaj szalał!

Declan mrugnął do mnie i posłaliśmy sobie przeciągłe spojrzenia.

– Idź już, na pewno Rose na ciebie czeka!

– Do jutra!

Pożegnaliśmy się, a ja czym prędzej zaczęłam przedzierać się przez lepki tłum ludzi. Brakowało mi powietrza, a sukienka coraz bardziej zaczęła przylegać do ciała. Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, wzięłam ogromny haust powietrza, jakbym, po zbyt długim czasie, w końcu wynurzyła się z wody.

3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:

GDY SPOTYKASZ KOGOŚ NAPRAWDĘ WYJĄTKOWEGO, POZWÓL, BY ROZŚWIETLIŁ TWOJE ŻYCIE SWOIM BLASKIEM.

Tom Auggie to nieśmiały, trochę wycofany nastolatek, którego największą pasją jest astronomia. Liczy się dla niego tylko kosmos, gwiazdy i wszystko, co z nimi związane. Wkrótce jednak w jego życiu pojawi się coś znacznie ważniejszego od jego kosmicznego hobby, a to za sprawą Skye Logan, nieuleczalnie chorej dziewczyny, która zarazi Toma swoją miłością do fotografii. Ta przypadkowa znajomość okaże się dla obojga początkiem niezwykłej przyjaźni. Przyjaźni, która zostanie wystawiona na najtrudniejszą próbę, jaką można sobie wyobrazić…

„Ta jedna gwiazda” to wzruszająca powieść o nieoczekiwanych spotkaniach, które mają moc odmieniania życia i o nadziei dającej siłę do walki z tym, co wydaje się nas przerastać.

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Część pierwsza. To, co gubimy
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
#
Rozdział 19
Część druga. To, co znajdujemy
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział #

Sonder

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-919-2

© Tina Berk i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Marta Martynowicz

Korekta: Dominika Smolińska

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek