2,00 zł
Zapraszamy Cię do fascynującej podróży przez mroczne zakamarki ludzkiej duszy w opowiadaniach Leo Belmonta, zatytułowanych „Śmierć genialnego muzyka. Walka cudów”. To niezwykła opowieść o życiu w nieszczęściu i nieopisanej nędzy, której bohaterowie stawiają czoła życiowym trudnościom, miłości, rozpaczy i śmierci. W tych dwóch opowiadaniach Belmont splata wątki smutnego bytowania z tragicznymi okolicznościami egzystencji. To nie tylko historie życiowych upadków, lecz również głębokie przemyślenia na temat trudności, z jakimi muszą się mierzyć bohaterowie prozy Belmonta. Autor rzuca światło na konflikt pomiędzy uczonością a obskurantyzmem, ukazując złożoność ludzkiej psychiki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 14
Leo Belmont
Śmierć genialnego muzyka
____
Walka cudów
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji z lat1908-1909.
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7639-535-7
(Z tragedii życia).
Wszedł cicho, głowę opuścił, nie podał mu ręki i w ponurem milczeniu niemal upadł na fotel..
Tamtemu oczy latały w niepokoju straszliwym.
Drżącemi rękoma opierając się o stół, zapytał głosem złamanym:
— No, co?...
Przybyły ciężko odetchnął i zapytał:
— Jesteś sam?...
— Sam... zupełnie...
— A służba?
— Wysłałem...
I czekał, jak się czeka wyroku śmierci...
Wtedy gość zdławionym głosem wyrzekł:
— Stało się... umarł!
Wówczas ów zadygotał cały. Jego piękna twarz nabrała koloru ziemi. I z jego ust wydarło się w jęku:
— Bracie!.. jakie to okropne!.. jakie to okropne!..
I jął płakać jak dziecko, wtuliwszy się w kąt kanapy.
Gryząc wargi i łamiąc palce przechadzał się drugi po pokoju. Snać pasował się z burzą wewnętrzną, która mu pchała jakieś słowa na usta. Bo otwierał je i zamykał bez dźwięku kilkakroć. Wreszcie nie wytrzymał, stanął pośrodku pokoju i zwracając się do brata, począł mówić z coraz twardszym akcentem w głosie. A tamten, słuchając, osuwał się coraz głębiej w sofę i oczy mu gasły, a twarz czerniała.
— Coś ty uczynił? — nie z nami, nie z naszem uczciwem imieniem, nie z sercem tych wszystkich, co cię kochali — o to mniejsza!.. Coś ty uczynił ze sobą — z twojem imieniem? — z twoją sławą? — z twojemi pieśniami? — z czystym wpływem twojej muzyki?... Jakie ty miałeś prawo zohydzić swój geniusz?!... W jednej chwili pobrukać, pokalać, zapluć, zadeptać, zabłocić — wszystko, co tobie, szczęśliwszemu, natura dała, do czego ludzie się modlili, co ja starszy brat, wielbiłem w tobie?
— Tak... tak... tak... — lękliwie powtarzał tamten, szczękając febrycznie zębami.