Skrywane pożądanie - Michelle Celmer - ebook

Skrywane pożądanie ebook

Michelle Celmer

3,7

Opis

Paige, właścicielka znanej agencji PR, uważa, że przyjemności i interesów nie wolno łączyć. Złamała jednak tę zasadę, a na dodatek okazuje się, że zakochała się w oszuście. Ona jednak także ma dla niego niespodziankę...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (20 ocen)
8
4
4
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michelle Celmer

Skrywane pożądanie

Tłumaczenie: Julita Mirska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Takich niebieskich oczu Paige Adams jeszcze nie widziała. Mężczyzna w drzwiach miał również bicepsy, szerokie ramiona i wygląd, który kobiety rzucał na kolana. Paige zareagowała podobnie. Nie przeszkadzały jej nawet starannie przystrzyżone wąsy i hiszpańska bródka, choć nie przepadała za tego rodzaju ozdobami twarzy. Miała wrażenie, że kiedy jej asystentka Cheryl wprowadziła gościa, temperatura w pokoju wzrosła.

– Paige, to pan Brandon Dilson od Any Rodriguez.

Paige zamknęła laptopa, wygładziła sweter i zerknęła na swoje odbicie w metalowym pojemniku na ołówki, sprawdzając, czy nie jest potargana. Jako konsultantka od wizerunku zawsze prezentowała się nienagannie.

Wstała od biurka i przekleiła do twarzy ciepły służbowy uśmiech.

– Miło mi pana poznać, panie Dilson.

Kiedy się uśmiechnął, na jego policzkach pojawiły się dwa dołeczki. Dołeczki uwielbiała!

– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł.

Miał na sobie sprane dżinsy, granatowy T-shirt i kowbojskie buty. Gdy Ana, dyrektorka Nadziei Hannah, miejscowej fundacji pomagającej ludziom mniej uprzywilejowanym w zdobywaniu wiedzy i umiejętności zawodowych, zadzwoniła z informacją, że przysyła na konsultację swego najlepszego ucznia, Paige nie spodziewała się przystojnego kowboja o lekko kręconych ciemnoblond włosach.

– Napije się pan czegoś, panie Dilson? – zapytała Cheryl. – Może kawy? Albo herbaty lub wody?

– Nie, bardzo dziękuję.

Nie tylko przystojny, pomyślała Paige, ale i dobrze wychowany. Wskazała krzesło.

– Proszę.

Usiadł i założył nogę na nogę. Sprawiał wrażenie zrelaksowanego. Paige wygładziła spódnicę i usiadła wyprostowana na fotelu po drugiej stronie biurka.

– To chyba najczystszy blat, jaki widziałem – zauważył kowboj, opierając łokcie na poręczach i splatając ręce na piersi.

– Lubię porządek – oznajmiła Paige. Psycholog pewnie uznałby, że to wynik burzliwego życia, jakie wiodła, dorastając. – Podobno – dodała po chwili – za miesiąc, podczas gali w Nadziei Hannah, otrzyma pan nagrodę za swoje osiągnięcia. Gratuluję.

– Każdy dzieciak potrafi to, czego ja się nauczyłem jako dorosły, więc nie rozumiem, czym się tu podniecać. Ale ci z fundacji się uparli.

Przystojny, uprzejmy i w dodatku skromny. Trzy wspaniałe cechy charakteru. Nie lubiła arogantów.

– Czy Ana panu wyjaśniła, na czym polega moja rola?

– Nie bardzo.

– Organizuję przyjęcia i doradzam w kwestii wizerunku.

– To znaczy? – Uniósł brwi.

– Pomagam ludziom dobrze wyglądać i tak się czuć.

– Ale ja dobrze czuję się we własnej skórze.

Nic dziwnego. Z doświadczenia jednak wiedziała, że każdego można „ulepszyć”.

– Czy był pan kiedyś w centrum uwagi, panie Dilson? Przemawiał pan ze sceny?

– Nie, proszę pani.

– Moim zadaniem będzie przygotować pana, tak żeby podczas uroczystej gali wypadł pan jak najlepiej.

– Słowem, abym nie ośmieszył siebie ani fundacji.

Ośmieszył? Z taką prezencją?

– Nie przepadam za tłumem. Wolę spotkania kameralne.

Mówiąc to, mrugnął do niej. Jeśli chciał ją speszyć, prawie mu się udało. Wyjęła z szuflady notes i długopis.

– Proszę mi o sobie coś powiedzieć.

Wzruszył ramionami.

– Urodziłem się w Kalifornii, dorastałem w różnych częściach kraju. Ostatnie czternaście lat pracuję na ranczu.

Korciło ją, by zadać wiele pytań, na przykład, jak to się stało, że dopiero dzięki Nadziei Hannah nauczył się czytać. Ale czuła się niezręcznie. Bała się urazić najzdolniejszego „wychowanka” fundacji, z którą chciała utrzymać dobre relacje.

– Jak pan trafił do Nadziei Hannah, panie Dilson? – spytała, starannie dobierając słowa.

– Mam na imię Brandon. – Uśmiechnął się. – A panią pewnie interesuje, jakim cudem trzydziestoletni facet nie umie czytać?

– No tak.

– Mama umarła, jak byłem dzieckiem. Ojciec jeździł na rodeo, więc ciągle przenosiliśmy się z miejsca na miejsce. Czasem zapisywał mnie do szkoły, ale zanim zdążyłem się czegoś nauczyć, znów ruszaliśmy w drogę.

– Co sprawiło, że postanowił pan szukać pomocy?

– Szef obiecał, że awansuje mnie na zarządcę, jeśli zdobędę podstawowe kwalifikacje. Więc…

– Ma pan żonę?

– Nie.

– Dzieci?

– O ile mi wiadomo, to nie.

Podniosła głowę. Kąciki ust mu zadrgały. Ciekawe, czy on wie, jaki jest przystojny.

– Żartuję – dodał. – Nie mam.

– Dziewczynę? Narzeczoną?

Uniósł brwi.

– A co? Jest pani zainteresowana?

Ona? Ha! Dawno temu, kiedy z powodu przyjaciela matki musiały opuścić swą nędzną przyczepę i zamieszkać w jeszcze nędzniejszym schronisku dla kobiet, obiecała sobie, że będzie umawiać się wyłącznie z wykształconymi bogatymi mężczyznami. Takimi, co nie ukradną z torebki pieniędzy odłożonych na czynsz, by kupić za nie narkotyki lub tanią whisky.

Oczywiście nie ma powodu wierzyć, że Brandon cokolwiek by jej ukradł. Przeciwnie, wydawał się całkiem miły. No i te jego oczy… Po prostu z takimi jak on się nie umawiała. Pomijając jego sytuację finansową, jest… zbyt seksowny, zanadto czarujący, a ona szuka mężczyzny, który byłby odpowiedzialny i zapewniłby jej poczucie bezpieczeństwa. Mężczyzny ambitnego, lubiącego swoją pracę. Partnera. Kogoś, kto w razie potrzeby się nią zaopiekuje, choć sama potrafiła się o siebie troszczyć.

– Zastanawiałam się, czy będzie pan chciał dodatkowy bilet na galę.

– Nie, dziękuję.

Zauważyła, że nie odpowiedział na pytanie o dziewczynę lub narzeczoną.

– Przypuszczam, że nie posiada pan smokingu?

– Nie, proszę pani. – Roześmiał się.

Odłożyła długopis.

– Skończmy z tym pan i pani. Na imię mi Paige.

– Paige – powtórzył takim tonem, że się zaczerwieniła.

– Gala zaplanowana jest za niecały miesiąc. Musimy wynająć dla ciebie smoking.

– Z całym szacunkiem, ale… takiej pozycji w moim budżecie nie ma.

– Och, myślę, że fundacja pokryje koszty.

– Nie chcę jałmużny. – Skrzywił się.

– Podczas gali obowiązują stroje wieczorowe, a fundacja… została powołana, żeby pomagać.

Brandon zmrużył z namysłem oczy.

– To legalne?

– Co? – spytała niepewnie Paige.

– Żeby fundacja pomagająca biednym zdobyć wykształcenie płaciła za wynajęcie smokingu? Wydaje mi się to nieetyczne.

Hm, nigdy się nad tym nie zastanawiała.

– Porozmawiam z Aną. Na pewno coś wymyślimy.

Skinął głową. Trochę zdziwiły ją jego zastrzeżenia, uznała jednak, że przemawia przez niego duma. Próbowała go sobie wyobrazić w smokingu. A potem bez…

– No dobra. Zróbmy to.

To? Wciągnęła gwałtownie powietrze. Boże, chyba nie wypowiedziała swojej fantazji na głos? A może on potrafi czytać w myślach?

– Słucham?

– Powiedziałaś, że musimy wynająć smoking. Chodźmy.

– Smoking! No tak. – Odetchnęła z ulgą.

– A myślałaś, że o czym mówię?

Nie zamierzała udzielać mu odpowiedzi.

– Ale… w tej chwili?

– Po co czekać?

– Muszę sprawdzić kalendarz… Mam kilka ważnych telefonów, które…

Ściągnął brwi.

– Niech zgadnę. Jesteś typem kobiety, która planuje wszystko co do minuty.

Zabrzmiało to tak, jakby była dziwolągiem. No cóż, niektórzy mają zobowiązania, nie mogą po prostu wstać i wyjść. Zazwyczaj umawiała się z kilkudniowym wyprzedzeniem, ale… mogłaby coś odwołać, coś przesunąć, zostać w pracy godzinę lub dwie dłużej. W domu przecież nic na nią nie czeka, ani mąż, ani dzieci, ani nawet pies lub kot. Na kocią sierść była uczulona, a zważywszy na ilość godzin spędzanych w biurze, wzięcie psa nie wchodziło w rachubę.

– W porządku. Możemy pojechać do wypożyczalni, ale najpierw muszę zamienić słowo z Cheryl.

– Poczekam na zewnątrz.

– Dobrze. To mi zajmie minutę.

Wstali równocześnie. Nawet w butach od Blanika na dziesięciocentymetrowych obcasach była z piętnaście centymetrów niższa od Brandona. Zazwyczaj wysocy mężczyźni jej nie onieśmielali. Właściwie żadni mężczyźni jej nie onieśmielali, ale Brandon Dilson miał w sobie coś, czego nie potrafiła rozgryźć.

Sama nie wiedziała, czego się boi. Że zgarnie ją w ramiona, gdy będzie go mijała? Że ją pocałuje?

Emanował seksem, a ona od dawna z nikim się nie spotykała. Była tak zajęta, że nawet nie miała czasu myśleć o randkach, nie mówiąc już o seksie. Nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz była z facetem w łóżku. Ten przystojny kowboj mógłby odświeżyć jej wspomnienia, tyle że nie interesowały jej przygody. Poza tym wyznawała zasadę, że należy oddzielać pracę od przyjemności.

Udawał niewykształconego kowboja, by podważyć dobrą opinię, jaką niezasłużenie cieszył się jego wróg. Ale dzięki temu poznał Paige Adams.

Brandon Worth, a raczej Dilson, bo pod takim nazwiskiem znali go w Nadziei Hannah, stał oparty o pick-upa, prażąc się w kalifornijskim słońcu. Kiedy postanowił zebrać potajemnie dowody nieuczciwej działalności fundacji, nie zamierzał nikogo uwodzić, ale czego się nie robi dla dobra sprawy?

Może bliższa znajomość z panną Adams pozwoli mu odkryć niecne praktyki, jakie stały za sukcesem fundacji Nadzieja Hannah, a przy okazji zniszczyć jej założyciela, Rafe’a Camerona. Gdyby Brandon nie został na rodzinnym ranczu, Rafe przypuszczalnie nie zdołałby dokonać wrogiego przejęcia Worth Industries, firmy od pokoleń będącej w rękach Worthów. Krążyły słuchy, że zamierza zamknąć fabrykę, a wtedy połowa mieszkańców Vista del Mar straci pracę. Brandon czuł się odpowiedzialny za ten stan rzeczy: pozwolił, aby niechęć do ojca zmąciła mu umysł. Teraz był zdecydowany naprawić swój błąd.

Poprzez Nadzieję Hannah zamierzał udowodnić, że Rafe jest oszustem. Niestety wolontariusz, z którym od paru miesięcy współpracował, niewiele wiedział o działaniu fundacji. On sam zaś starał się trzymać z dala od siedziby fundacji, by nie wpaść na swoją siostrę Emmę, która zasiadała w zarządzie. Aż tak bardzo nie zmienił się w ciągu piętnastu lat, by rodzona siostra go nie poznała.

Tak, Paige Adams może mu się przydać.

Opuściwszy budynek, wyjęła z torebki okulary słoneczne. I okulary, i torebka były doskonałej jakości. Najwyraźniej lubi rzeczy od projektantów. Nieszczególnie przepadał za kobietami interesu, ale Paige nie może być gorsza od jego byłej narzeczonej, chytrej wampirzycy. Przypomniał sobie ich powitalny uścisk dłoni…

Podejrzewał, że pod eleganckim kostiumem i grzecznym uczesaniem kryje się pełna temperamentu kobieta, tylko trzeba do niej dotrzeć. Zamierzał spróbować. Tak, chętnie wsunie rękę w jej upięte włosy i trochę je zmierzwi. Chętnie rozmaże szminkę, która tak starannie pokrywa jej usta.

Dostrzegłszy go, Paige ruszyła w jego stronę. Szła pewnym siebie krokiem, wiedząc, co chce i jak ma to zdobyć. Brandon wyszczerzył w uśmiechu zęby. Pomiesza jej szyki.

– Wskakuj – powiedział, otwierając drzwi.

Stanęła i zamrugała zdziwiona.

– Myślałam, że pojadę własnym.

– Szkoda benzyny. O miejsce parkingowe też niełatwo o tej porze.

Zawahała się. Może uważa, że człowiek niepiśmienny jest kiepskim kierowcą, a może po prostu lubi mieć kontrolę. To by nawet do niej pasowało.

– Nie ufasz mi? – spytał, uśmiechając się czarująco.

Widział, że Paige zastanawia się nad odpowiedzią, która by go nie uraziła. Po chwili zajrzała do pick-upa. Nie był pewien, czego się spodziewała. Że się ubrudzi? Sam kostium musiał kosztować co najmniej jedną czwartą jej miesięcznej pensji, chyba że pochodzi z bogatego domu, takiego, w którym tatuś spełnia każde życzenie swej córeczki. W szkole z internatem, do której go wysłano, Brandon poznał wiele takich dziewczyn.

– Dowiozę cię tam w jednym kawałku. Słowo.

Skinęła głową i podeszła do drzwi od strony pasażera. Ujął ją za łokieć. Buty na wysokich obcasach nie ułatwiały zadania. Spódnica podjechała jej do połowy uda, odsłaniając… czyżby pas od pończoch? No, no, w głębi duszy panna Adams jest bardzo staroświecka.

– Zapnij pas – przypomniał jej, po czym okrążył maskę i usiadł za kierownicą. Sięgnął po leżące na tablicy rozdzielczej okulary słoneczne za dwa dolary i wsunął je na nos. Nie był snobem, ale tęsknił za swoimi ray-banami. – Dokąd jedziemy?

– Wypożyczalnia znajduje się kilka przecznic stąd, przy Vista Way. – Znasz drogę?

– Jasne. – Chociaż opuścił Vista del Mar w wieku piętnastu lat, kiedy ojciec wysłał go do szkoły, od powrotu zdążył poznać na nowo miasteczko. Niewiele się w nim zmieniło.

Włączył się w popołudniowy ruch uliczny. Paige siedziała sztywno wyprostowana, wbijając palce w fotel. Uwielbia ład i dyscyplinę. Uśmiechnął się pod nosem. Miło będzie wprowadzić trochę chaosu w jej uporządkowane życie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Jak na człowieka, który większość czasu spędzał z końmi, Brandon potrafił się świetnie dogadywać z ludźmi. Sklep z wypożyczalnią, do którego się wybrali, istniał od niedawna. Paige zależało na tym, by go wypróbować, ale po dwunastu minutach wiedziała, że więcej tam nie wróci. Gdy weszli, ekspedientka, srogo wyglądająca starsza kobieta z marsem na czole, rozmawiała przez telefon i nawet na nich nie spojrzała. Pięć minut później zakończyła rozmowę i bez słowa udała się na zaplecze.

Wyłoniła się po siedmiu minutach. Była nieprzyjemna, do Brandona odnosiła się z wyższością. Mało tego, gdy Paige oznajmiła, że mają ograniczony budżet i chcieliby zobaczyć tańsze smokingi, kobieta spojrzała w sufit.

Zirytowana jej zachowaniem Paige miała ochotę pożegnać się i wyjść, ale Brandon zaczął flirtować ze starszą panią, która wkrótce chichotała i rumieniła się jak nastolatka. To był fascynujący spektakl. Gdy Brandon wspomniał o gali dobroczynnej, kobieta zaproponowała mu lepszy gatunkowo smoking w tej samej cenie. A gdy zdradził, że Paige zajmuje się organizowaniem przyjęć, kobieta – zapewne licząc na potencjalne zyski – zmieniła się nie do poznania.

– To było ciekawe doświadczenie – zauważył, kiedy siedzieli ponownie w samochodzie.

– Należą ci się przeprosiny. Dotąd nie korzystałam z tej wypożyczalni. I nie będę.

– Dlaczego?

– Nie widziałeś, jak się zachowywała, kiedy weszliśmy? Nie rozumiem, jak mogłeś być dla niej taki miły, kiedy ona traktowała cię tak nieprzyjaźnie?

Wzruszył ramionami.

– Może była czymś zaaferowana? Albo ma zły dzień?

– To nie powód, żeby być nieuprzejmą.

– Nie mów, że nigdy nie byłaś w podłym nastroju i że nigdy na nikogo nie warknęłaś.

– Na klienta? Nigdy.

Po prostu nauczyła się panować nad emocjami. Żałowała, że pracując na ranczu, Brandon marnuje swoje umiejętności nawiązywania kontaktu z ludźmi. Może teraz, gdy pozbył się braków w podstawowej edukacji, mógłby kształcić się dalej. Z drugiej strony nie powinno jej interesować, co Brandon robi z życiem. Wprawdzie zawodowo pomagała ludziom się zmieniać, ale Brandon dał jej do zrozumienia, że dobrze się czuje we własnej skórze. Poza tym nie był jej klientem. Potrzebował jej pomocy jednorazowo, by dobrze się zaprezentować na gali. Nagle zorientowała się, że minęli drogę, w którą powinni byli skręcić.

– Przegapiłeś skręt. – Wskazała za siebie.

– Nie szkodzi.

– Tamta droga prowadziła do mojego biura, a tą nadłożysz wiele kilometrów – powiedziała. Miała jeszcze sporo pracy. Choć było już po czwartej, mogłaby do wieczora odbyć parę rozmów telefonicznych, a potem poszukać w internecie różnych potrzebnych informacji.

– Może wcale nie jedziemy do biura.

Nie? Psiakrew, nie powinna była wsiadać do jego auta. To był głupi pomysł. W końcu co tak naprawdę wie o Brandonie? Owszem, jest uroczy i przystojny, ale znany seryjny morderca Ted Bundy też nie należał do brzydali. Przyjrzała się swemu towarzyszowi. Jedną ręką trzymał kierownicę, drugą oparł o opuszczoną szybę. Nie sprawiał wrażenia, jakby zamierzał przystawić jej broń do skroni.

Na wszelki wypadek przesunęła się bliżej drzwi.

– Dokąd mnie zabierasz?

– Nie denerwuj się. Chciałem cię zaprosić na drinka. W ramach podziękowania.

Odetchnęła z ulgą.

– To nie jest konieczne. Nadzieja Hannah mnie wynagrodzi.

– Bardzo proszę.

– Muszę wracać do biura.

– Jest piątek, dochodzi siedemnasta.

Nieprawda. Była czwarta dwadzieścia siedem. A im dłużej jechali w niewłaściwym kierunku, tym później dotrze do pracy.

– Miałam zamiar pracować do wieczora.

Zatrzymali się na czerwonym świetle.

– Po co? – zdziwił się.

Bo nie mam prywatnego życia – to pierwsza odpowiedź, jaka jej przyszła do głowy.

– Mam liczne zobowiązania.

– Które mogą poczekać do jutra. – Światło zmieniło się na zielone. – Prawda?

– Teoretycznie tak, ale…

– Nie wolałabyś przyjemniej spędzić czasu?

– Ale ja uwielbiam swoją pracę.

Popatrzył na nią z powątpiewaniem.

– Ty swojej nie lubisz?

– Na pewno nie w piątek wieczór. – Zmrużył oczy. – Wyglądasz na babkę, która umie zaszaleć na parkiecie.

Niestety, tańczyła koszmarnie. Nie potrafiła skoordynować najprostszych ruchów. Nawet na zajęciach aerobiku plątały jej się kroki i sekwencje.

– Mylisz się – rzekła. – Słuchaj, naprawdę mam mnóstwo pracy.

– Oj tam, oj tam.

Wjechał na parking przed Billie’s, obskurnym barem w stylu westernowym. Miejsce skojarzyło się jej z podobnymi barami w Nevadzie, z których jako dorastająca dziewczynka wyciągała swoją pijaną mamę, podtrzymując ją, by ta nie upadła. Zanim zdążyła coś powiedzieć, Brandon wysiadł i otworzywszy drzwi, podał jej rękę.

– Nie dam rady – szepnęła.

– Na tych obcasach też bym nie dał. – Szeroko się uśmiechnął. – Spróbuj. Złapię cię, zanim wylądujesz na ziemi.

Figlarne spojrzenie świadczyło o tym, że ją przejrzał. Ale jego uśmiech… trudno było mu się oprzeć.

– Mam twarde zasady: nie utrzymuję kontaktów towarzyskich z klientami.

– Słusznie – pochwalił – ale nie jestem twoim klientem.

– Ty nie, ale fundacja jest, więc…

Brandon nagle spoważniał.

– Nie znam tu wielu osób, czasem czuję się samotny.

Zaskoczył ją swą szczerością.

– Mnóstwo kobiet na pewno chętnie wybrałoby się z tobą na drinka. – I nie tylko na drinka…

– Ale ja mam ochotę wypić go z tobą.

Przeszył ją dreszcz. Nie wiedzieć czemu, nagle zapragnęła poznać Brandona trochę lepiej. Miał w sobie coś tajemniczego. Pociągał ją nie tylko wyglądem.

Jesteś żałosna, skarciła się w duchu. Seksowny facet zaprasza cię na drinka, a ty wolisz pracę? Naprawdę nie możesz poświęcić kilku godzin na przyjemności?

Postanowiła potraktować to jako wyzwanie. Może zdoła go przekonać, aby się dalej kształcił? Zresztą jeden drink jeszcze nikomu nie zaszkodził.

– W porządku, jeden drink, a potem mnie odwieziesz.

– Jasne. – Uśmiechając się tak, jakby od początku wiedział, że się zgodzi, pomógł jej wysiąść.

Rękę miał dużą, szorstką od pracy. Kiedy ujął ją za łokieć, Paige poczuła się bezpiecznie, jakby wiedziała, że Brandon nie pozwoli, by stała się jej krzywda.

Idąc w wysokich obcasach po żwirowej nawierzchni, uświadomiła sobie, że jest nieodpowiednio ubrana. Sądząc po samochodach na parkingu, nie był to lokal uczęszczany przez biznesmenów w garniturach.

– Jesteś spięta – zauważył Brandon.

– Z powodu stroju.

– Nie przejmuj się.

Nacisnął klamkę, a ją zalała fala wspomnień. Oczami wyobraźni zobaczyła ciemną zadymioną salę cuchnącą alkoholem, w której muzyka country leciała z głośników, uniemożliwiając rozmowę. Nie żeby ktoś chciał rozmawiać. Pary tańczyły na parkiecie, obmacywały się w ciemnych kątach.

Kiedy Brandon otworzył drzwi, wzdrygnęła się. Niemal spodziewała się ujrzeć przy barze matkę ściskającą w ręce szklankę taniej whisky. Ale wnętrze ją zaskoczyło. Mimo że z zewnątrz budynek wyglądał mało ciekawie, w środku było czysto, a w powietrzu zamiast dymu i alkoholu unosił się zapach grillowanego mięsa. Kilku mężczyzn siedziało przy barze, oglądając w wielkim telewizorze jakąś imprezę sportową. Reszta miejsc była niezajęta.

– Tutaj. – Brandon wskazał stół nieopodal pustego parkietu.

Podskoczyła jak oparzona, kiedy objął ją w pasie. Chryste, czy musi jej dotykać? Nie chciała, by odniósł mylne wrażenie, że jest nim zainteresowana.

Usiadła przy stoliku za przepierzeniem, on zajął miejsce naprzeciwko niej. Po chwili podeszła kelnerka, starsza kobieta o sympatycznej twarzy, w fartuchu głoszącym, że żeberka u Billie są najlepsze na świecie.

– Cześć, Brandon. – Uśmiechnęła się przyjaźnie. – Dla ciebie to co zawsze?

– Tak jest.

– A dla twojej przyjaciółki?

– Kieliszek białego wina – odparła Paige i wyjaśniła szybko, że z Brandonem łączą ją relacje służbowe, choć nie pojmowała, dlaczego tłumaczy się obcej osobie.

– Może być stołowe?

– Tak.

– Skoro dla ciebie „to co zawsze”, musisz tu często bywać – rzekła Paige, kiedy zostali sami.

– Wpadam co kilka dni. Na Copper Run doskwiera mi samotność.

– Copper Run?

– Moje ranczo, niedaleko Wild Ridge.

– Nigdy nie słyszałam o Wild Ridge.

– To dawne górnicze miasteczko jakieś dwie godziny na północny wschód stąd, w dolinie San Bernardino.

– Czyli spędzasz cztery godziny w podróży, kiedy spotykasz się z mentorem?

– Tak. Widujemy się w bibliotece dwa razy w tygodniu. Przyjeżdżam w czwartek po południu, zatrzymuję się w hotelu, a wracam w niedzielę po lekcji.

– Twój szef nie złości się, że ciągle cię nie ma?

– Nie, facet jest w porządku.

– Od dawna u niego pracujesz?

– Osiem lat.

– Nigdy nie chciałeś zająć się czymś innym?

– Na przykład?

– Nie wiem. Choćby kontynuować naukę.

– Po co? Lubię swoją robotę.

Wystarcza mu praca fizyczna? Sprawiał wrażenie inteligentnego człowieka. Mógłby wiele w życiu osiągnąć.

Kelnerka wróciła z kieliszkiem wina dla Paige i piwem dla Brandona.

– Podać kartę?

Paige potrząsnęła głową.

– Na pewno nic nie zjesz? – spytał Brandon. – Ja funduję.

Umawiali się na drinka, nie na kolację.

– Na pewno.

– W razie czego proszę wołać – oznajmiła kelnerka.

– Dzięki, Billie.

– Billie? – dziwiła się Paige. – To jej lokal?