Skradziony Biały Słoń - Mark Twain - ebook

Skradziony Biały Słoń ebook

Mark Twain

0,0
4,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Skradziony Biały Słoń” to satyra amerykańskiego pisarza Marka Twaina którego William Faulkner nazwał „ojcem amerykańskiej literatury”.


„Przygotowano więc dla mnie i dla służby białego słonia specyalny okręt i wnet stanęliśmy w Nowym Yorku, gdzie, oczywiście, zatrzymaliśmy się dłużej. Zdrowie zwierzęcia wymagało bowiem dłuższego spoczynku przed dalszą podróżą. Kilka dni przeszło zupełnie dobrze i spokojnie, potem zaczęły się sypać nieszczęścia jak z roga obfitości.

Pierwszem była wiadomość, że... słonia skradziono!”

 

Fragmenty z książki: Mark Twain. „Skradziony Biały Słoń

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 25

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-086-1
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

I

Historyę tę opowiedział mi człowiek, którego przypadkowo poznałem w wagonie kolejowym. Był to dżentelmen, mający około 70 lat, o dobrych szlachetnych rysach. Powaga, z jaką opowiadał, przekonywała mnie, że każde słowo, z ust jego płynące, musi być prawdziwem.  Oto jego opowieść:  Wiadomo panu zapewne, jakiego poszanowania doznaje królewski biały słoń w Syamie. Lud czci go jak świętego. Poświęcony jest królowi i tylko król może go posiadać; znaczy on więcej niż książę, nietylko go szanują ale i czczą.  Mniej więcej pięć lat temu przyszło do zatargu granicznego między Wielką Brytanią, a królestwem Syamskim. Okazało się, że królestwo Syam nie miało słuszności, załatwiono więc sprawę na korzyść Anglii, a jej dyplomatyczny zastępca oświadczył, że jest zadowolony i że wszystko powinno pójść w zapomnienie. Niemniej ucieszyło załatwienie sprawy króla syamskiego. Chcąc niejako wyrazić swą wdzięczność, a z drugiej strony zatrzeć ślady nieporozumienia, postanowił przesłać królowej angielskiej jakiś podarek, według pojęć wschodnich najpewniejszy środek na przeproszenie zagniewanego. Podarek ten miał być oczywiście, prawdziwie królewskim. Cóż można było nań bardziej godnego przeznaczyć jak białego słonia?  Miałem wówczas w cywilnej służbie stanowisko, które specyalnie nadawało się do poruczenia mi misyi odwiezienia słonia jej królewskiej mości.  Przygotowano więc dla mnie i dla służby białego słonia specyalny okręt i wnet stanęliśmy w Nowym Yorku, gdzie, oczywiście, zatrzymaliśmy się dłużej. Zdrowie zwierzęcia wymagało bowiem dłuższego spoczynku przed dalszą podróżą. Kilka dni przeszło zupełnie dobrze i spokojnie, potem zaczęły się sypać nieszczęścia jak z roga obfitości.  Pierwszem była wiadomość, że... słonia skradziono! Zbudzono mnie w nocy i zakomunikowano smutną nowinę. Przez kilka chwil nie mogłem z przerażenia przyjść do siebie. Stałem bezradny. Potem uspokoiłem się i zebrałem myśli. Trzeba było działać i to zaraz. “Mądrej głowie, dość po słowie” — i za kilka minut zdecydowałem się na to, co i jak trzeba było robić. Na szczęście znalazłem jakiegoś policyanta, który mnie zaprowadził do głównej kwatery korpusu detektywów; przybyłem jeszcze na czas. Szef oddziału, słynny inspektor Blunt, wybierał się bowiem już do domu. Był to człowiek średniego wzrostu. Miał zwyczaj ściągać brwi i kłaść palce na czoło, gdy nad czemś się zastanawiał. Patrząc na niego, można było być pewnym, że ma się do czynienia z niezwykłym człowiekiem. Spojrzenie jego budziło we mnie zaufanie i napawało mnie nadzieją. — Opowiedziałem mu moje nieszczęście. Nie wzruszyło go nic: zrobiło na nim takie wrażenie, jak gdybym mu opowiadał, że mi skradziono... zwykłego psa domowego.  Prosił mnie, bym usiadł, a potem rzekł: “Pozwoli pan, że się trochę nad tem zastanowię.”  Po tych słowach usiadł przy biurku i wsparł głowę na rękach. W kącie kancelaryi było zajętych kilku urzędników; skrzypienie ich piór było jednym szmerem, jaki można było słyszeć przez kilkanaście minut, podczas których inspektor siedział pogrążony w myślach. W końcu podniósł głowę, a niewzruszone rysy jego oblicza zwiastowały mi, że mózg jego dokonał dzieła, że plan działania już jest gotowy.  Potem przemówił głosem przytłumionym, ale dobitnym:  — Wypadek