Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Nocny człowiek - Jorn Lier Horst - ebook

Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Nocny człowiek ebook

Jorn Lier Horst

4,2
47,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Larvik, Vestfold, mglisty, jesienny poranek. Powoli ustępująca mgła, odsłania głowę kobiety wbitą na pal pośrodku rynku w Larvik.

Jej tożsamość jest nieznana, ale widać, że to młoda osoba. William Wisting stoi przed koniecznością zbadania najbardziej groteskowego morderstwa w swojej policyjnej karierze. Cała Norwegia jest wstrząśnięta, media domagają się szybkiego wyjaśnienia sprawy.

Presja nie maleje, kiedy zostają znalezione kolejne zwłoki, wyłowione z głębi rzeki…

„Kolejny bardzo dobrze skonstruowany kryminał.”

- Morten Abrahamsen, VG

„Należy do śmietanki norweskich pisarzy kryminałów.” - Terje Stemland, Aftenposten

Nattmannen jest piątą książką Jørna Liera Horsta o policjancie Williamie Wistingu, a on sam już dawno utwierdził swoją pozycję na rynku jako solidny autor kryminałów. Jako że Horst sam jest policjantem, ma dużą wiedzę o czysto technicznej stronie zawodu, a także posiada zdolność opowiadania i budowania intrygi w znakomity sposób. Dodatkowo, przy okazji dostarcza wiele dobrych analiz społecznych.” - Kurt Hanssen, Dagbladet

"Dobrze napisana, ważna i niezwykle zachwycająca!” - Liv Gade, Norli

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 358

Oceny
4,2 (256 ocen)
119
83
48
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

W nocy napłynęła ciężka jak ołów mgła od morza. Spowiła krajobraz, tak że wszystko wokół stało się niewyraźne.

Vera Kvålsvik zarzuciła torebkę na ramię i wbiła wzrok w szarobiałą masę. Pokonywała tę drogę niemal każdego ranka od blisko trzydziestu lat i trafiłaby do małej księgarni z zamkniętymi oczami, ale mgła była gorsza od ciemności. Deformowała wszystko, co dobrze znane, tworząc nowe kontury, cienie i rozmyte półcienie. Była jak cichy drapieżnik, który zakrada się do ofiary od tyłu.

Kobieta opuściła głowę, koncentrując się na tym, gdzie stawia stopy. Stukot jej obcasów odbijał się echem od wyłożonego kostką brukową rynku. Poza tym otaczała ją niczym niezmącona cisza.

Próbowała zapomnieć o nieprzyjemnym wrażeniu i skupić na nadchodzącym tygodniu. Spodziewała się dostawy wielu nowych książek. To właśnie one stanowiły sens jej życia. Książki. Sama myśl o tym, że w domu czekała na nią ciekawa lektura, czyniła dzień łatwiejszym.

Gdzieś przed nią zaszczekał pies. Wydawało jej się, że słyszy, jak zwierzę wyciąga szyję, by ją przed czymś ostrzec. Zatrzymała się i bezwiednie ścisnęła torebkę obiema rękami. Rozejrzała się dookoła. Dostrzegła zarys wysokich budynków wznoszących się wokół targu. Jeszcze pięćdziesiąt kroków i będzie na miejscu.

Pies ucichł, ale ją nadal trawił lęk. Nie była sama. Gdzieś we mgle otworzyły się drzwi samochodu. Po chwili usłyszała lekkie kroki na ulicy. Drzwi zamknęły się i kierowca uruchomił silnik. Niedaleko zaskrzeczała ochryple wrona. Codzienne odgłosy stały się nieprzyjemne i przenikliwe.

Kobieta przygryzła dolną wargę. Chłodne, wilgotne powietrze miało słony morski posmak.

Wrona znowu zaskrzeczała. Mgła była gęsta i lepka. Przyklejała się do wszystkiego. Verę Kvålsvik oblał zimny pot. Zrobiła krok do przodu, szukając w torebce kluczy do sklepu. Nagle zatrzymała się, pełna wahania. W głębi szarobiałej mazi majaczyły kontury czegoś, czego wcześniej nie widziała. To coś wyglądało jak popiersie lub pomnik, który w ciągu weekendu ktoś umieścił w jednym z zabudowanych kwietników. Zrozumiała jednak, że to nie może być to. To było coś innego, coś przerażającego.

Wytężając wzrok, ruszyła wolno przed siebie. Nagle poczuła, że serce zamiera jej w piersi. Otworzyła usta i krzyknęła.

2

Był poniedziałek 10 listopada. William Wisting siedział przy kuchennym stole nad filiżanką kawy i tostem z dżemem truskawkowym. Zegar wskazywał 6:57. Policjant nie spał już od blisko dwóch godzin.

Budził się coraz wcześniej. Na początku zostawał w łóżku i wpatrywał się w puste miejsce obok siebie, ale po kilku bezsennych miesiącach zrozumiał, że nie jest w stanie znowu zasnąć, kiedy się już obudzi, i postanowił od razu wstawać.

Popił suchy tost kawą. Spojrzał za okno. Po nocnych ciemnościach nastały poranne mgły. Zaczął się jeden z nielicznych całkowicie bezwietrznych dni. Nautofon wył w oddali niczym porzucone zwierzę, przypominając mu o dojmującej ciszy panującej w domu.

Dopiero teraz zwrócił uwagę, że liście stojącej na parapecie rośliny zwisają smętnie.

Wstał, wsunął palec w doniczkę i przez chwilę rozcierał palcami suchą ziemię, zastanawiając się, czy nie dać za wygraną. W końcu stwierdził, że roślina zasługuje na drugą szansę, i podszedł do zlewu. Napełnił szklankę wodą, wlał ją do doniczki i oderwał kilka brązowych liści.

Przed nim na stole leżał dziennik otwarty na stronie z ofertami wynajmu i sprzedaży nieruchomości. Interesowały go małe nowoczesne mieszkania bez ogrodu i konieczności wykonywania jakichkolwiek prac konserwatorskich. O przeprowadzce zaczął myśleć poważnie dopiero pod koniec lata. Czuł, że stanowi jedność z domem, dużym ogrodem i widokiem na Stavern i morze. Oddać go w obce ręce było niemal jak zdrada, ale im częściej myśl o przeprowadzce przychodziła mu do głowy, tym bardziej się z nią oswajał.

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu. Automatycznie spojrzał na zegarek. Potem sięgnął po komórkę, rozpoznał numer Line i odebrał.

– Cześć, to ja – przywitała się. – Jak leci?

Odchrząknął, starając się rozszyfrować ton jej głosu. Wsłuchać się w niego, by móc stwierdzić, czy wszystko jest w porządku.

– Dobrze – odparł. – A co u ciebie?

– Właśnie do ciebie jadę – oznajmiła.

Tymi słowami wprawiła go w dobry nastrój. Line zakończyła źle rokujący związek i pół roku temu przeprowadziła się do Oslo, by objąć zastępstwo w „VG”. Był dumny z tego, że jedna z największych gazet w kraju dała jej angaż. Uważał to za spory sukces. Zresztą w pełni zasłużony. Line osiągnęła więcej w ciągu dwóch lat pracy w lokalnej gazecie niż większość dziennikarzy w ciągu całej swojej kariery. Czuła to samo ssanie w żołądku, które towarzyszyło Wistingowi w jego pracy, i miała niezwykły dar pojawiania się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. A to nie umknęło uwadze innych.

– Będziesz pracować? – spytał.

– Dostałam kilka dni na prześledzenie „Tajemnicy walizki” – wyjaśniła.

Zmarszczył czoło. Nie lubił, kiedy córka pisała o sprawach, nad którymi pracował, ale tym razem grymas na czole wynikał z czystej ciekawości. Dwa tygodnie temu „Tajemnica walizki” zdominowała pierwsze strony gazet, ale już pierwszego dnia śledztwo utknęło w martwym punkcie. Dałby wiele, by zobaczyć finał tej sprawy.

– Dostałam interesującą informację – mówiła dalej, gdy ojciec wciąż milczał. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, jakie myśli krążyły mu po głowie. – Mam rozmawiać z panią, która być może wie coś na ten temat.

– Tak? – wydusił z siebie, ale postanowił nie pytać o szczegóły.

– To jawny informator – powiedziała, jakby czytała w jego myślach. – Ty też możesz z nią porozmawiać.

– Chyba wolę przeczytać o tym w gazecie. – Wstał, otworzył lodówkę i zlustrował jej zawartość. – Ile dni tu będziesz?

Na dźwięk otwieranej lodówki kot zwinięty w kłębek na dywanie nagle się ożywił. Podniósł głowę, wstał i otarł się o jego nogi.

– Zostaję do jutra.

Wyciągnął paczkę gotowanej szynki i rzucił ostatni kawałek na podłogę, po czym zamknął lodówkę.

– Buster ucieszy się na twój widok – powiedział, drapiąc kota za uchem.

Zaśmiała się.

– Tylko nie rób sobie kłopotu – poprosiła. – Wystarczy mi łóżko do spania.

– Oczywiście – zapewnił, zerkając na zegarek. Stwierdził, że przed wyjazdem do pracy zdąży jeszcze odkurzyć mieszkanie. Poza tym musiał zrobić zakupy. Chleb, ser, wędlina i mleko. Line piła mleko. I coś na obiad. Znalazł kartkę i zaczął notować.

I owoce, pomyślał i dopisał owoce do listy. Line lubiła zielone jabłka. Mógł wyjść z pracy godzinę wcześniej. Wtedy zdążyłby jeszcze wybrać się na cmentarz i zapalić znicz na grobie żony.

– O której tu będziesz? – spytał.

– Koło piątej?

Telefon dał sygnał o innym oczekującym połączeniu.

– To do zobaczenia – zakończył rozmowę. Odsunął komórkę od ucha, spojrzał na wyświetlacz i rozpoznał numer policyjnej centrali operacyjnej.

3

Patrzyła na świat jasnymi zielonymi oczami.

Wisting przekrzywił głowę. Napotkał jej puste spojrzenie. Zrobił krok do tyłu, ale nie mógł oderwać od niej wzroku.

– Jest prawdziwa? – spytał łamiącym się głosem.

Technik kryminalistyki Espen Mortensen skinął głową.

Wisting przełknął ślinę. Miał długoletnie doświadczenie i poznał większość przejawów brutalności i okrucieństwa, ale nigdy nie wierzył w zło w czystej postaci. W to, że istnieją ludzie źli do szpiku kości. Aż do tego dnia. Przestępstwo, na którego skutek właśnie patrzył, musiało mieć źródło w zaćmionym umyśle.

Dziewczynka o zielonych oczach mogła mieć około dwunastu lat. Jej głowa została oddzielona od reszty ciała i wbita na pal.

Widział fragmenty mięśni gładkich i poprzecznie prążkowanych przełyku oraz pierścienie chrzęstne tchawicy. Powierzchnia rany była nierówna i postrzępiona. Krwawe włókna i strzępy skóry zwisały luźno wzdłuż pala.

Twarz była okrągła, z płaskim nosem i spiczastym podbródkiem. Uszy nisko osadzone, oczy wąskie i skośne. Czarne włosy w nieładzie, chociaż większość nadal była upięta w koński ogon.

Na obu policzkach błyszczało coś srebrzystego. Wisting już to wcześniej widział. Wypłakane oczy. Słone łzy, które dawno zdążyły wyschnąć. Wydawało mu się, że w spojrzeniu jej zielonych oczu dostrzega przerażenie, ból i udręczenie. Jakby domyślała się, co ją czeka, i błagała o litość.

W ciągu prawie trzydziestu lat pracy w policji komisarz często miał do czynienia z nagłą i gwałtowną śmiercią. Widział zwłoki, które były opuchnięte, z przebarwieniami skóry, rozkładające się i częściowo zjedzone przez zwierzęta. Zwłoki z jelitami i innymi narządami zwisającymi na zewnątrz. Z siekierami lub nożami wbitymi głęboko w ciało, mózgi rozbryzgnięte na ścianach. W pewnym sensie nauczył się to znosić i odsuwał od siebie makabryczne wrażenia zmysłowe za pomocą racjonalnych myśli i działań dochodzeniowo-śledczych. Jednak z dziećmi było inaczej. Ich śmierć zawsze była bezsensowna i niezrozumiała. Kiedy ginął młody człowiek, tarcza profesjonalizmu, którą komisarz się osłaniał, rozpadała się na kawałki. Takie przeżycie było zawsze druzgocące i paraliżujące. Zabijało nadzieję i podkopywało wiarę w ludzi.

W tej sprawie niepokoiło go coś jeszcze. Sprawca nie popełnił tego czynu w afekcie. Z jego punktu widzenia to nie było irracjonalne działanie. Głowa dziewczynki została umieszczona na czymś w rodzaju piedestału, jakby sprawca był dumny z tego, co zrobił. Chciał ją pokazać, a to oznaczało, że miał plan, który świadomie realizował.

Wisting poczuł, że jego oddech staje się coraz płytszy, i całą siłą woli zmusił się do tego, żeby zacząć pracować i myśleć metodycznie.

Wędrował wzrokiem po najbliższej okolicy, starając się stworzyć całościowy obraz sytuacji, zwracając równocześnie uwagę na szczegóły, które, każdy z osobna lub wszystkie razem, mówiły coś o zabójcy.

Pal, na który wbito głowę, miał około dwóch metrów wysokości i grubość przedramienia. Był odarty z kory i wysuszony wiatrem. Na rabacie kwiatowej między krzewami widniały wyraźne ślady butów. Małe rowki o regularnym kształcie, rozmiar buta na oko nieco mniejszy od tego, który nosił komisarz. Pająk zdążył utkać grubą sieć między dwiema łodygami, które podniosły się po tym, jak ktoś je przydepnął. Na białych nitkach osiadły krople rosy.

Tuż obok leżały dwa niedopałki papierosów, zmięty kawałek papieru i wdeptana w ziemię guma do żucia, które mogły należeć do kogokolwiek. Wisting wiedział, że wszystko to zostanie zebrane, zapakowane i oznaczone, chociaż żadna z tych rzeczy nie dawała nadziei na skierowanie śledztwa w konkretną stronę. Mimo to komisarz wierzył, że również w tej sprawie wszystkie pojedyncze elementy powoli trafią na swoje miejsce, jak świeży śnieg, który stopniowo przykrywa mur, płatek za płatkiem.

Zrobił krok do tyłu i wzdrygnął się. W powietrzu unosiła się ciężka atmosfera przygnębienia, strachu i niepewności, równie gęsta jak spowijająca ich mgła.

– Co o tym sądzisz? – spytał, odwracając się do Mortensena.

– Wydaje mi się, że nie była Norweżką – odparł, wpatrzony w okrągłą twarz. – Ma azjatyckie rysy.

Wisting przytaknął. Pierwsze czynności będą służyły ustaleniu, kim jest ofiara. Wiedział, że śmierć zmienia rysy, sprawiając, że osobę zmarłą czasem trudno rozpoznać. Oczy dziewczynki były zapadnięte, tkanki miękkie opuchnięte, a skóra przebarwiona, ale zgadzał się z technikiem. Płaski nos, skośne oczy i czarne włosy pozwalały sądzić, że nie pochodziła ze Skandynawii.

– Minęło kilka godzin, odkąd została zgilotynowana – ciągnął Mortensen, wskazując brunatną krew, która skrzepła wzdłuż krawędzi rany. – Przypuszczam, że została zamordowana nocą.

– Zgilotynowana – powtórzył Wisting, głównie dla siebie. Słowo było równie brutalne co czyn.

Technik przygotował sprzęt fotograficzny. Komisarz odwrócił się i rozejrzał po rynku. Mgła rzedła. Był już w stanie dostrzec plecy dwóch umundurowanych policjantów stojących przed biało-czerwoną taśmą rozciągniętą wokół miejsca zdarzenia. Nieopodal zebrały się grupki gapiów. Do Wistinga docierały strzępy przyciszonych rozmów, przez które przebijały zdziwienie i niepokój.

Odgłos ciężkiego pojazdu sprawił, że komisarz spojrzał w głąb jednej z bocznych ulic. Dwa duże samochody ratowniczo-gaśnicze wtoczyły się na rynek. Jeden z policjantów nakazał kierowcom ustawić je pod kątem do siebie, tak aby zasłonić widok.

Wisting rzucił ostatnie spojrzenie na okrągłą głowę, po czym oddalił się ciężkim powolnym krokiem.

4

Gdy Line minęła zjazd do Tønsberg, pierwsze promienie słońca przebiły się przez szarą powłokę chmur.

Wyprostowała się w fotelu, przechyliła lekko do przodu i spojrzała w lusterko wsteczne. Wyciągnęła na czoło kilka kosmyków z niesfornej grzywki. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie ścięła włosów zbyt krótko, ale uznała, że w tej fryzurze jest jej do twarzy.

Lubiła to łaskotanie w żołądku, które pojawiało się zawsze, kiedy pracowała nad sprawą, której zakończenia nie była w stanie przewidzieć, o której wiedziała tylko jedno: że trafi na pierwsze strony gazet.

Bystre niebieskie oczy ponownie odszukały swoje odbicie w lusterku. Uśmiechnęła się.

Kiedy gazeta przygotowywała wywiady-portrety znanych osób, czasem zwracała się do nich z prośbą o przedstawienie swojego życia za pomocą wykresu liniowego. Czerwona linia łączyła wówczas punkty zwrotne, tworząc wysokie szczyty i głębokie doliny. Właśnie teraz Line czuła, że linia jej życia znajduje się wysoko na wykresie. Dwa lata, gdy mieszkała z Jacobem Loe, przypominały sinusoidę, ale na szczęście miała to już za sobą. Najniższym punktem na wykresie był lipiec przed dwoma laty, gdy matka zginęła w wypadku samochodowym w Afryce, gdzie pracowała dla NORAD.

Najwyższy punkt na wykresie życia Line oznaczał dzień, w którym jako świeżo upieczona dziennikarka lokalnej gazety trafiła ze swoim artykułem na pierwsze strony najważniejszych dzienników na całym świecie. Przypadek sprawił, że wpadła na trop jednego z najbardziej poszukiwanych przestępców. Przez moment jej samej groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Czerwona linia mogła się gwałtownie przerwać, ale tak się nie stało. Zamiast zginąć, awansowała. Jej kariera wystrzeliła i teraz Line trzymała w torebce legitymację dziennikarską wystawioną przez „Verdens Gang”. Dziennik numer jeden w Norwegii[1], który każdego dnia czytało ponad milion osób.

Przysunęła plecy do oparcia fotela i zaczęła nucić piosenkę, która właśnie leciała w radiu. Czuła, że ma przed sobą najlepsze lata. Jeśli w tej beczce miodu była łyżka dziegciu, to był nią brak chłopaka. Brakowało jej kogoś, z kim mogłaby dzielić życie, chociaż akurat teraz nie miała czasu na takie sprawy.

Rzuciła okiem na notatki leżące na siedzeniu obok. Przed wyjazdem wydrukowała zdjęcia niebieskiej walizki z nalepką z Myszką Miki. Zdjęcia zostały zrobione na pokazie prasowym w jednej z sal konferencyjnych komendy policji w jej rodzinnym mieście. Na kilku z nich był jej ojciec. Musiała przyznać, że dobrze się prezentował. Patrzył prosto do kamery swoimi ciemnymi oczami, opierając dłoń na wieku walizki. Zbyt dobrze go jednak znała, by nie wiedzieć, że za tym władczym spojrzeniem kryje się bezbrzeżne zdziwienie.

Schudł, pomyślała i znowu skupiła się na drodze. Ojciec zawsze był słusznej postury, by nie powiedzieć lekko przy kości, więc gdy zgubił kilka pierwszych kilogramów, jego wygląd znacznie się poprawił. Ale teraz nie wyglądał dobrze. Jego kanciasta twarz nabrała ostrzejszych rysów, a kości policzkowe znacznie się uwydatniły. Ciemne włosy nadal były gęste, ale coraz więcej z nich było przyprószonych siwizną.

Ponownie rzuciła przelotne spojrzenie na zdjęcie. W pewnym sensie ojciec stanowił jeden z filarów jej życia. Zawsze pracował nad jakąś sprawą, ale nigdy nie zaniedbywał córki. Miał dla niej czas. I chociaż często zjawiał się w ostatniej chwili, nie opuścił żadnego zakończenia roku szkolnego ani meczu piłki ręcznej. I zawsze był gotów jej wysłuchać, kiedy zdarzyło się coś, o czym chciała z nim porozmawiać. Poza tym doskonale ją rozumiał i potrafił jej doradzić.

Bez słowa sprzeciwu zaakceptował jej decyzję o przerwaniu studiów i przyjęciu zastępstwa w lokalnej gazecie, chociaż to, że zajmowała się sprawami, nad którymi on pracował, było dla niego dość kłopotliwe. Wiedziała, że jest z niej dumny. W pewnym sensie wykonywali podobną pracę. Chcąc wybić się ponad przeciętną, musieli zdobyć się na większy wysiłek. Bezustannie wykazywać się kreatywnością, intuicją i inteligencją społeczną. Nawiązywać kontakty, kopać, drążyć, kusić, a nawet do pewnego stopnia oszukiwać ludzi, by wydobyć z nich potrzebne informacje. Tych umiejętności nie można było rozwinąć w sobie, czytając podręczniki. Dla większości osób wykonujących ten zawód dziennikarstwo stanowiło wyłącznie źródło dochodów. Dla niej to był styl życia. Miała za co ojcu dziękować.

Telefon komórkowy zaczął dzwonić w jej torebce w tej samej chwili, w której spiker odczytujący serwis informacyjny w radiu przedstawił się słuchaczom. Szukając jedną dłonią komórki, niezbyt uważnie wsłuchiwała się w słowa wypowiadane przez spikera. Do tej pory w porannych serwisach dominowały dwa tematy: wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych i międzynarodowy kryzys finansowy. Zerknęła na komórkę i rozpoznała numer redakcji.

Nagle wzdrygnęła się. Coś musiało się wydarzyć wczesnym rankiem, ponieważ informacja dnia została zmieniona.

– „Policja w Vestfold wszczęła alarm po tym, jak na rynku w Larviku znaleziono zwłoki” – odczytał spiker w radiu.

Siedziała z dzwoniącym telefonem w dłoni i słuchała dalej.

– „Policja odgrodziła znaczną część placu, ale chwilowo nie udziela żadnych informacji na temat zdarzenia”.

Odbierając telefon, wiedziała już, o co chodzi.

– Zmiana planów – rzucił do słuchawki szef wiadomości z Akersgata. – W twoim rodzinnym mieście znaleziono ciało. Kiedy możesz być na miejscu?

Line spojrzała na zegar na desce rozdzielczej.

– Za dwadzieścia minut.

– W takim razie będziesz pierwsza. – Po chwili rozległ się szelest papierów. – Nasz informator dowiedział się o tym od swojej matki. To ona znalazła zwłoki. Podobno chodzi o odciętą głowę wbitą na pal. To nie jest potwierdzona wiadomość, ale wydaje się prawdziwa. Odgrodzili pół placu i nikt z policji nie ma czasu, żeby odebrać telefon.

– O Boże! – jęknęła Line.

– Tak, jeśli to prawda, to sprawa jest poważna. W pierwszej kolejności wysyłamy zespół od nas plus team z lokalnego oddziału Skien. Wydanie internetowe wyśle swoich ludzi, ale musisz dać im znać, jak tylko dotrzesz na miejsce i coś ustalisz.

Zauważyła, że jej dłonie zrobiły się wilgotne od potu. Podniosła lekko stopę z pedału gazu, ponieważ nagle poczuła się tak, jakby miała trochę za luźne buty.

[1] „Verdens Gang” zajmował pierwsze miejsce do 2010 roku; obecnie jest to drugi największy dziennik w Norwegii, po „Aftenposten”. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

5

Komisarz Wisting poszedł do podręcznego archiwum po nowy notes. Lubił to niezwykłe uczucie, które ogarniało go na widok czystych kartek i naostrzonego ołówka.

Usiadł na szczycie stołu konferencyjnego i położył przed sobą notatnik. Następnie sięgnął po długopis i pewnym ruchem podzielił pierwszą kartkę na pół. Po lewej stronie napisał słowo „rasizm”. Po prawej – „honor”. Dwie pierwsze myśli, które przyszły mu do głowy, kiedy zastanawiał się nad możliwym motywem tego makabrycznego czynu. Potem odchylił się do tyłu i obserwował śledczych z całego wydziału, którzy zaczęli wchodzić do sali i zajmować wolne miejsca.

Skinieniem głowy pozdrowił Torunn Borg, która usiadła na środku długiego rzędu krzeseł. Jej brązowe oczy otaczały maleńkie delikatne zmarszczki. Z jej spojrzenia wyczytał, że to, czego do tej pory dowiedziała się o sprawie, wystarczyło, by wzbudzić jej niepokój. Prowadziła z nim wiele wyjątkowo trudnych dochodzeń i uważał ją za jednego z najlepszych śledczych, z jakimi miał okazję współpracować. Była skuteczna, zaangażowana w pracę i doskonale przygotowana merytorycznie, ale za jej najważniejszą cechę uważał rzadką umiejętność zadawania celnych pytań.

Nils Hammer upuścił swój notes na stół dokładnie naprzeciwko Torunn i przyciągnął za sobą krzesło. Tych dwoje było całkowitymi przeciwieństwami. Nie uzupełniali się ani nie przyciągali, a mimo to kiedy Wisting montował ekipę śledczą, oboje zajmowali pierwsze miejsce na jego liście.

Hammer mierzył sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry i ważył nieco mniej niż sto kilogramów. Był barczysty i miał duże dłonie, z wierzchu pokryte gęstym jasnym owłosieniem. Przeszedł wszystkie szczeble kariery, od zwiadowcy do szefa grupy antynarkotykowej, i w swojej dziedzinie był jednym z najbardziej cenionych śledczych w kraju. Poza tym nikt tak dobrze jak on nie znał lokalnego środowiska przestępczego. Z drugiej strony wiele lat pracy w wydziale do walki z przestępczością narkotykową sprawiło, że stał się cyniczny i arogancki i nauczył się zbyt wielu dróg na skróty.

Inspektor Audun Vetti zarzucił marynarkę na oparcie krzesła i usiadł na prawo od niego, na samym końcu stołu, roztaczając wokół siebie woń potu zmieszanego z wodą po goleniu. Reprezentował prokuraturę i z formalnego punktu widzenia to on prowadził śledztwo. Był o kilka lat młodszy od Wistinga, ale wyglądał starzej. Miał kościstą twarz z szerokim czołem, mocno zarysowaną szczękę i zapadnięte policzki. Resztkę siwych włosów zaczesywał na bok, usiłując ukryć łysinę. Gdy nie miał na sobie marynarki, było widać, że znad paska spodni wylewa się mały brzuch piwny.

Mimo to z jakiegoś powodu Vetti musiał podobać się sobie na zdjęciach w gazetach, ponieważ niezwykle chętnie do nich pozował, wypowiadając się na temat toczących się dochodzeń. Poza tym miał skłonność do używania wielkich słów i zdradzania zbyt wielu szczegółów. Dzięki temu miał dobre relacje z częścią dziennikarzy śledczych i nie najlepsze z Wistingiem. Między komisarzem a inspektorem często dochodziło do spięć, ponieważ temu drugiemu brakowało zrozumienia taktyki działań policyjnych, przez co wiele razy był bliski zaprzepaszczenia szansy na postawienie sprawcy przed sądem. Czasem wystarczyło poinformować media o tym, że na miejscu zdarzenia zabezpieczono odcisk obuwia, by śledztwo utknęło w martwym punkcie. Przestępcy również czytali gazety i po takiej wskazówce natychmiast pozbywali się butów, które, zdaniem policji, mogły doprowadzić do wyjaśnienia sprawy.

Vetti powiódł palcami wzdłuż krawędzi kołnierzyka koszuli i odchrząknął. Ale to Wisting odezwał się pierwszy.

– Dziękuję wam za przybycie – powiedział i rzucił okiem na wydruk zgłoszenia, które wpłynęło do centrali operacyjnej niecałe dwie godziny temu. Informacje, które miał do przekazania, w większości były już śledczym znane, a mimo to policjanci wyprostowali się i przygotowali do zanotowania najważniejszych punktów, nowych danych i zadań, które zostaną im przydzielone.

– O godzinie 6:59 odebraliśmy telefon od pani, która szła do pracy w sklepie księgarsko-papierniczym stojącym przy rynku – mówił dalej.

– Ark Farris – skomentował śledczy, który zajmował miejsce na lewo od niego. Jan Osther pracował w wydziale od ponad roku i dał się już poznać jako osoba wyjątkowo drobiazgowa, by nie powiedzieć pedantyczna. Jego skrupulatność, choć ważna w pracy śledczego, często budziła irytację współpracowników.

Wisting przytaknął i przeniósł wzrok na wydruk z rejestru zgłoszeń.

– Vera Kvålsvik, urodzona 16 sierpnia 1958 roku – odczytał z kartki, żeby być równie dokładnym. Nazwisko kobiety wydało mu się znajome, ale nie potrafił z niczym go skojarzyć.

– Zadzwoniła z informacją o znalezieniu odciętej głowy umieszczonej na palu w jednej z rabat kwiatowych na rynku – kontynuował. Wyjrzał na zewnątrz. Odległość między budynkiem komendy a miejscem zdarzenia wynosiła zaledwie sto metrów. Gdyby nie sąsiednie kamienice, mogliby spoglądać na to miejsce z okien sali konferencyjnej.

– Czy pal już tam stał, czy został przyniesiony? – dopytywał się jeden z policjantów.

Tego typu spotkania miały to do siebie, że jego uczestnicy często sobie przerywali, komentowali na głos i robili uwagi. To bywało frustrujące, ale jednocześnie nadawało zebraniom dynamiczny przebieg.

– Przypuszczam, że sprawcy przynieśli go ze sobą – odpowiedział. Rozumiał, dlaczego śledczy zadał to pytanie. Obcy przedmiot pozostawiony na miejscu znalezienia zwłok mógł stanowić punkt zaczepienia.

– Sprawcy? – powtórzył Hammer pytająco. – Czy jest coś, co wskazuje na to, że sprawców było więcej niż jeden?

– Nie, to tylko założenie – odparł Wisting. – Moim zdaniem pal ustawiły na rynku dwie osoby, ale ściśle rzecz biorąc, mógł to zrobić jeden człowiek. – Przez chwilę czekał na kolejne uwagi, a potem mówił dalej: – Mortensen wciąż dokonuje oględzin miejsca zdarzenia, ale chodzi o młodą dziewczynę, cudzoziemkę, najprawdopodobniej pochodzącą z jednego z państw Azji Środkowej.

– Noc kryształowa – skomentował Jan Osther.

Wisting zanotował hasło „rasizm”. Już wcześniej poczynił podobną obserwację, ale pozwolił młodemu policjantowi wyjaśnić, co ma na myśli.

– Noc z dziewiątego na dziesiątego listopada 1938 roku zapoczątkowała pogrom Żydów w nazistowskich Niemczech – mówił dalej Osther. – Zamordowano setki osób, spalono synagogi, zdemolowano sklepy. Tysiące Żydów zostało wywiezionych do obozów koncentracyjnych. Po tym jak nazistowskie bojówki zniszczyły żydowskie mieszkania i sklepy, ulice zostały zasypane odłamkami szkła i stąd wzięła się nazwa Kristallnacht. Noc kryształowa.

Śledczy pochylił się nad stołem, jakby chciał zasygnalizować, że doszedł do sedna sprawy.

– Przez ostatnie lata nacjonaliści w całej Europie świętowali rocznicę nocy kryształowej. To nadal jest noc pełna przemocy, kiedy to neonaziści tłuką swoich przeciwników politycznych i inne obiekty nienawiści.

– Chcesz powiedzieć, że ta sprawa ma podłoże rasistowskie? – spytał Hammer.

– Faszyzm, nazizm, rasizm i czystki etniczne nie są niestety czymś, co należy wyłącznie do przeszłości. – Osther pokiwał głową. – Nienawiść do muzułmanów i innych ludzi spoza „świata zachodniego” stała się pożywką dla nowej fali organizacji rasistowskich i nazistowskich. W krajach europejskich nacjonaliści każdego roku są odpowiedzialni za gros napaści i zabójstw na tle etnicznym.

Vetti poprawił się na krześle.

– Masz na myśli Front Patriotyczny? – spytał.

Wisting widział, jak możliwy motyw rasistowski wzbudził w inspektorze zapał. Wizja rozgłosu medialnego dodała mu skrzydeł. Komisarz zanotował nazwę neonazistowskiego ugrupowania, które miało w swoich szeregach również lokalnych działaczy. Do tej pory znani byli głównie z aktów wandalizmu wymierzonych w muzułmańskie meczety i szerzenia rasistowskiej propagandy, ale Jan Osther miał rację, że tego rodzaju organizacje rosły w siłę. Front Patriotyczny odwoływał się do mitologii nordyckiej i grał na niechęci do imigrantów. Przyciągał młodych ludzi, którzy już wcześniej byli na bakier z normami społecznymi i których zafascynowała rasistowska, brutalna ideologia, leżąca u podstaw działalności tej organizacji. Młodych ludzi gotowych posunąć się bardzo daleko, by zaznaczyć swoją obecność i uzyskać akceptację, której na próżno szukali w społeczeństwie.

– Jest za wcześnie, by skierować śledztwo przeciwko konkretnym osobom lub konkretnemu środowisku – powiedział. – Na tym etapie musimy przyjąć szeroką perspektywę. Teraz najważniejsze jest ustalenie tożsamości ofiary.

Przeniósł wzrok na Borg, która przed naradą poświęciła sporo czasu na przejrzenie bazy danych.

– Wśród przyjętych na naszym terenie zgłoszeń o zaginięciu nie ma ani jednej dziewczyny, który pasowałaby do rysopisu – wyjaśniła, zaglądając do notatek. – W Haugesund mają dziewczynę, która uciekła od rodziny zastępczej, ale zdaje się, że zrobiła to po raz kolejny. W Oslo również zaginęły dwie dziewczyny, ale wczoraj wieczorem skontaktowały się telefonicznie z rodzicami i prawdopodobnie przebywają na terenie Danii.

– Dziewczyna mogła być u nas nielegalnie – podsunął Hammer. – Albo chodzi o zabójstwo honorowe.

Wisting skinął głową na znak, że docenia wszystkie uwagi i komentarze, zanotował je i przełożył stronę w notesie, żeby rozdzielić obowiązki.

– Ja biorę na siebie media – oznajmił inspektor Vetti, zanim komisarz zdążył się odezwać. – W tej sprawie wiele zależy od naszej nienagannej współpracy z prasą, która zainspiruje opinię publiczną do podzielenia się z nami posiadanymi informacjami.

Wistingowi przyszło do głowy, że taka ścisła współpraca wpłynie korzystnie również na ego inspektora, ponieważ da mu okazję do lansowania się w mediach, ale szybko odrzucił od siebie te myśli. Prowadzili śledztwo w sprawie, która wzbudzi ogromne, niekończące się zainteresowanie czwartej władzy. Częstym konferencjom prasowym i niezliczonym telefonom od dziennikarzy będzie towarzyszyła silna presja ze strony komendanta miejskiego i dyrektoriatu[2]. Należało liczyć się także z tym, że w sprawę zaangażują się politycy najwyższego szczebla. Wisting cieszył się, że ktoś go odciąży.

– W porozumieniu z komendantem zwołałem konferencję prasową na godzinę dwunastą – ciągnął Vetti, zwracając się w stronę komisarza. – Przed konferencją odbędziemy naradę. Jeśli dziewczyna nie zostanie do tej pory zidentyfikowana, właśnie na tym trzeba będzie się skupić.

Wisting przytaknął. Tym razem zgadzał się z inspektorem. Odchrząknął i skierował spojrzenie na Hammera.

– Rozpoznanie posesyjne – powiedział i postawił ptaszka w notesie. – Dostaniesz czterech ludzi – dodał i wskazał w dół stołu. – Musimy porozmawiać ze wszystkimi, którzy mieszkają w kamienicach wokół rynku i w przylegających do niego uliczkach. W dalszej kolejności ze wszystkimi, którzy pracują w nocy: z taksówkarzami, ochroniarzami, roznosicielami gazet i tak dalej. Chcę dostać listę wszystkich waszych obserwacji.

Hammer przytaknął, a Wisting wycelował długopisem w Osthera.

– Ślady elektroniczne – powiedział. Gorliwy śledczy nie krył rozczarowania rutynowym zadaniem, które mu przydzielono. – Dostaniesz do pomocy dwóch policjantów. Czekam na wykaz wszystkich połączeń komórkowych w centrum miasta z ubiegłej nocy, wszystkich transakcji dokonanych kartami płatniczymi i nagrań monitoringu ze wszystkich miejsc, w których są zainstalowane kamery: ze stacji benzynowych, banków, obiektów przemysłowych.

– Zapominasz, że była mgła – zaoponował Osther.

– Zdobądźcie te nagrania – odparł komisarz. – Przy odrobinie szczęścia może się okazać, że sprawca podjechał po drodze na stację benzynową, żeby kupić paczkę papierosów lub coś do jedzenia.

Rozdzielił między współpracowników pozostałe zadania. Śledczy, szurając krzesłami, wstawali po kolei od stołu i ruszali do pracy. W końcu w sali została jedynie Torunn Borg.

– Chciałbym, żebyś została ze mną na miejscu – powiedział. – Będę potrzebował kogoś, kto pomoże mi nad tym wszystkim zapanować.

[2] Chodzi o Politidirektoratet (POD) – urząd powstały w 2000 roku, podlegający Ministerstwu Sprawiedliwości i Bezpieczeństwa Publicznego. Do jego głównych zadań należy zarządzanie i rozwój regionalnych jednostek policji oraz policyjnych organów specjalnych.

6

Line zjechała z autostrady i skierowała się w stronę centrum miasta. Trzymając kierownicę jedną ręką, drugą wyciągnęła z torby laptop. Na gumową wycieraczkę przed fotelem pasażera upadły zdjęcia przedstawiające ojca i niebieską walizkę, przypominając jej o spotkaniu, które musiała przełożyć. Położyła laptop na sąsiednim siedzeniu i sięgnęła po telefon komórkowy. Napisała krótko, że coś jej nagle wypadło i że odezwie się pod koniec tygodnia. Otworzyła listę kontaktów, odszukała Suzanne pisane przez Z i wysłała wiadomość. Dziesięć sekund później otrzymała odpowiedź: OK.

Po kolejnych trzydziestu sekundach uruchomił się laptop. Palce wolnej ręki śmigały po klawiaturze i już po chwili Line spoglądała na internetowe wydanie „VG”.

Artykuł znajdował się na samej górze.

ZWŁOKI NA RYNKU, brzmiał intrygujący nagłówek. Poniżej zamieszczono odrobinę nieostre zdjęcie zrobione telefonem komórkowym przez jednego z czytelników. Na zdjęciu policjant, którego nie znała, odgradzał miejsce zdarzenia biało-czerwoną taśmą. W tle stały dwa policyjne radiowozy i samochód ratowniczo-gaśniczy.

Kliknęła na nagłówek i kierując autem, przenosiła wzrok z monitora na drogę i z powrotem. Oprócz zdjęcia od czytelnika redakcja zamieściła również mapę, na której Larvik był zaznaczony czerwonym markerem. Jadąc, czytała artykuł. Szef centrali operacyjnej potwierdził, że „policja wszczęła śledztwo w sprawie zabójstwa po tym, jak dzisiaj w godzinach porannych przypadkowy przechodzień znalazł ludzkie zwłoki na jednej z rabat kwiatowych otaczających rynek”. Policja „nie posiadała na razie żadnych informacji dotyczących płci ani wieku ofiary”.

Dziennikarzowi internetowego wydania gazety najwidoczniej nie udało się zweryfikować wszystkich danych, które przekazał telefonicznie informator: że nie chodzi o kompletne zwłoki, lecz o odciętą głowę.

„Policja odgrodziła duży obszar i zarządziła takie ustawienie wozów straży pożarnej, by zasłaniały miejsce zdarzenia”, czytała dalej Line. By zapełnić szpaltę, dodano, że „powołując się na dobro śledztwa, policja nie udziela żadnych informacji”. Na samym dole znajdował się dopisek: „vg.no będzie śledzić tę sprawę”.

Line przełknęła ślinę. To do niej należało informowanie ponad miliona czytelników gazety o postępach w śledztwie.

Postanowiła przejrzeć wydania internetowe innych dużych gazet. „Aftenposten” rozmawiała z tym samym szefem centrali operacyjnej i zamieściła niemal identyczny materiał. „Dagbladet” nic jeszcze nie dała. Nettavisen.no cytowała „VG”. Line weszła również na stronę „Østlands-Posten”. Lokalna gazeta miała niezwykłą zdolność błyskawicznego aktualizowania swojej strony. Redakcja wybrała taki sam nagłówek jak „VG”: ZWŁOKI NA RYNKU. Materiał ilustrowały zdjęcia z kamery internetowej, którą gazeta zainstalowała na dachu jednego z domów położonych najbliżej rynku. „Śledźcie pracę policji”, zachęcał tekst. Zdjęcie zostało zaktualizowane niecałą minutę wcześniej. Wykonane z odpowiedniej odległości, przedstawiało grupkę gapiów zebranych w najdalszym rogu rynku i dawało czytelnikom możliwość spojrzenia z góry na odgrodzony teren. Szczegóły były jednak za mało wyraźne, by można było stwierdzić, co robią policjanci.

Dzięki zdjęciu Line doszła do wniosku, że najprościej będzie zaparkować na Lilletorget i udać się dalej deptakiem. Zatrzasnęła wieko laptopa. Minęła kilka przecznic i po chwili była na miejscu.

Zabrała torbę, otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. Przez krótką chwilę stała nieruchomo. Od jej ostatniego pobytu w rodzinnym mieście minęły cztery miesiące. W tym czasie kilka razy odwiedziła ojca, ale wówczas wybierała najkrótszą drogę prowadzącą do domu w Stavern. Powiodła wzrokiem po smutnych, zniszczonych fasadach budynków, wsłuchała się w szum bukowego lasu, który tworzył coś w rodzaju dachu nad miastem. Jej miastem. Kilka szarych murów wzbogaciło się o nowe graffiti, otwarto również nowy salon fryzjerski. Poza tym wszystko wyglądało tak jak wcześniej.

Zamknęła za sobą drzwi auta i poszła w stronę rynku. Ciemna chmura zasłoniła słońce, sprawiając, że wszystko dookoła zbladło i poszarzało. A jednak coś się zmieniło, pomyślała. Miała wrażenie, że miasto spowijał dziwny, ponury niepokój.

Zbliżyła się do taśmy policyjnej. Jakaś starsza pani przedarła się przez tłum gapiów zebranych na końcu deptaku i ruszyła w jej kierunku. Miała dziwnie znajomą twarz o poważnych rysach. Chwilę trwało, zanim Line skojarzyła, że to matka jednego z chłopców, z którymi Line chodziła do podstawówki. Kobieta pracowała w sklepie obuwniczym, w którym ona i matka zwykle robiły zakupy. W normalnych okolicznościach pozdrowiłyby się z uśmiechem i być może zatrzymały, by zamienić kilka słów. Tym razem obie zadowoliły się szybkim skinieniem głowy.

W grupie ciekawskich było całkiem sporo ludzi, których Line znała z widzenia. Chłodny powiew wiatru zmierzwił jej włosy. Na myśl o tym, że osoba leżąca za taśmami policyjnymi również mogła być jej znana, przeszedł jej po plecach zimny dreszcz.

Garm Søbakken z „Østlands-Posten” także był na miejscu. Znała go z czasów, gdy pracowała w lokalnej gazecie. Korzystając z tego, że jeszcze jej nie zauważył, odwróciła wzrok. Nie zamierzała do niego podchodzić.

Na schodach kiosku Narvesen stał inny mężczyzna, prawdopodobnie także dziennikarz. Rozmawiał przez komórkę, a na ramieniu zawieszony miał duży aparat fotograficzny. Nigdy wcześniej go nie widziała. Był w jej wieku, szczupły, barczysty, o włosach koloru piasku. Miał grzywkę postawioną niemal pionowo, która przypominała płetwę rekina.

Odwróciła się do niego plecami i podeszła do biało-czerwonej taśmy. Po drugiej stronie stał Frank Kvastmo. Wielki policjant pracował w komendzie równie długo jak jej ojciec, ale nadal pełnił służbę w wydziale patrolowo-interwencyjnym. Stał z rękami założonymi na plecy i kołysał się na piętach. Po chwili rozejrzał się dookoła, spuścił wzrok, zrobił kilka kroków i wrócił na swoje miejsce.

Line z trudem ukryła uśmiech zadowolenia. Uda się, pomyślała. Gdy była małą dziewczynką, Frank Kvastmo zawsze przebierał się za świętego mikołaja na imprezach świątecznych organizowanych w stołówce komendy policji. Zjawiał się z workiem pełnym łakoci i śmiejąc się tubalnie i praktycznie bez przerwy, tańczył z dziećmi wokół choinki. Co roku 17 maja gotował kiełbaski, przygotowywał napoje i częstował nimi rodziny pracowników komendy. Kvastmo nie miał własnych dzieci i dlatego zawsze bardzo troszczył się o latorośle swoich kolegów.

Zawiesiła legitymację prasową na szyi, dzięki czemu nie musiała się już przedstawiać jako dziennikarka „VG”, a jednocześnie w dyskretny sposób ostrzegła Kvastmo, że jest tu służbowo. Notatnik i dyktafon zostawiła w torebce.

Podeszła do taśmy policyjnej, nawiązała kontakt wzrokowy ze znajomym funkcjonariuszem i posłała mu uśmiech. Frank Kvastmo uśmiechnął się od ucha do ucha i ruszył w jej stronę.

– Line Wisting! – zawołał. Sprawiał wrażenie, jakby chciał ją serdecznie wyściskać, ale powstrzymała go przed tym rola policjanta i okoliczności spotkania. – Nie widziałem cię całe wieki. Wyglądasz wspaniale!

– Dziękuję, nawzajem.

– Ciągle czytam o tobie w gazecie – powiedział, prześlizgując się wzrokiem po legitymacji prasowej. – To znaczy: czytam twoje artykuły. Uważam, że jesteś świetna. Twój ojciec musi być z ciebie dumny.

Line znowu podziękowała i przeniosła spojrzenie z barczystego policjanta na to, co znajdowało się za jego plecami. Oprócz wielkich wozów straży pożarnej na placu postawiono również coś w rodzaju żagla z plandeki, który zasłaniał widok.

– Znaleźliście resztę jej ciała? – spytała ściszonym głosem, tak aby nikt nie mógł ich usłyszeć.

Frank Kvastmo potrząsnął przecząco głową, odetchnął ciężko i zrobił poważną minę, zupełnie nieświadomy tego, że właśnie potwierdził trzy fakty: że ofiara była kobietą, że jej ciało zostało rozczłonkowane i że znaleziono tylko jego część. Line natychmiast sformułowała w myślach pierwsze zdanie: „Redakcji «VG» udało się ustalić, że znaleziono fragment zwłok należących do młodej kobiety”. Zdanie nie brzmiało najlepiej. Musiała trochę nad nim popracować, sformułować je nieco inaczej i wypróbować inne możliwe warianty. Poza tym wiek ofiary nie został jeszcze potwierdzony, a określenie „młoda kobieta” było mało precyzyjne.

– Wiecie, kim ona jest? – pytała dalej.

– Nie mamy pojęcia.

– Ale przecież ktoś musiał zgłosić jej zaginięcie? Rodzice? Dziadkowie?

– Na razie nikt nie zgłosił zaginięcia dziewczynki w podobnym wieku – odparł Kvastmo. Jego głos brzmiał smutno.

– Ile ona może mieć lat?

Policjant wzruszył ramionami.

– Dwanaście–trzynaście.

Line miała już gotowe kolejne pytanie, ale zamilkła z otwartymi ustami. Nagle zaczęły do niej docierać szczegóły makabrycznej zbrodni, o której rozmawiali. Zrobiło jej się niedobrze na myśl, że fragmenty ciała dziecka mogą leżeć rozrzucone zaledwie kilka metrów od niej, a sprawca mógł stać dokładnie w tym samym miejscu, w którym teraz stała ona.

Odsunęła od siebie te myśli i skupiła się na pracy.

– Ściągacie Kripos? – spytała.

– Wątpię, żeby komendant zwrócił się o pomoc – odparł Kvastmo. – Przecież mamy być niezależni i samowystarczalni. – Znowu spojrzał na legitymację prasową. Na jego opalonym czole pojawiła się głęboka zmarszczka. – Pogadaj o tym z ojcem. Był tu przed chwilą.

Przytaknęła w odpowiedzi. Zrozumiała, że wyczerpała limit pytań, które mogła zadać.

– Zamierzasz o tym napisać? – spytał Kvastmo, kołysząc się na piętach.

– Na tym polega moja praca – uśmiechnęła się rozbrajająco. – Ale najpierw muszę skonsultować się z prawnikiem zajmującym się tą sprawą. Kto nim jest?

– Audun Vetti – odparł policjant. – To z nim powinnaś porozmawiać.

– Zrobię to – zapewniła Line i wyjęła z torby aparat fotograficzny. Gazeta miała własnych fotografów i kilku z nich na pewno znajdowało się w pobliżu, ale Line nigdy nie jechała na miejsce zdarzenia bez własnego sprzętu. – Muszę zrobić kilka zdjęć – powiedziała przepraszającym tonem.

Frank Kvastmo skinął głową, poprawił czapkę i cofnął się o kilka kroków, tak żeby każde z nich mogło wykonywać swoje obowiązki. To nie było jej najlepsze zdjęcie. Znowu wyjrzało słońce i rzuciło cienie, które utworzyły zbyt ostre kontrasty, chociaż z drugiej strony dodały ujęciu dramatyzmu i głębi.

Cofnęła się za taśmę policyjną, wyjęła z torebki notatnik i zapisała kilka słów kluczy z rozmowy z Kvastmo. Wykorzystała go, ale nie była pewna, czy stary policjant uświadomi to sobie, kiedy przeczyta jej artykuł. Zanim gazeta trafi do jego rąk, te same informacje zostaną przekazane dziennikarzom na konferencji prasowej i lotem błyskawicy dotrą do pozostałych mediów. Ale ona opublikuje je pierwsza.

Wyciągnęła z kieszeni telefon komórkowy, wybrała numer komendy policji i poprosiła o połączenie z Audunem Vettim.

– Dzień dobry – powiedziała najmilej, jak umiała, gdy odebrał telefon. – Tutaj Line Wisting.

– Line – powtórzył. Słyszała, że się spieszy, a mimo to znalazł dla niej czas, gdy skojarzył, o kogo chodzi.

– Teraz pracuję w „VG” – wyjaśniła. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że inspektor nie będzie miał nic przeciwko temu, by jego nazwisko znalazło się na pierwszej stronie najpoczytniejszego dziennika w kraju.

– Tak? – odpowiedział krótko.

Line postanowiła przejść do ofensywy.

– Chodzi o głowę młodej dziewczyny znalezioną na rynku – rzuciła prosto z mostu. – Policja nie wie, kim ona jest ani gdzie znajduje się reszta jej ciała.

– Jesteśmy dopiero w początkowej fazie śledztwa – odparował Vetti.

– Ale dziewczyna została zgilotynowana? – upewniła się Line.

– O godzinie dwunastej odbędzie się konferencja prasowa – chrząknął inspektor. – To wtedy zwrócimy się do mediów z prośbą o pomoc w ustaleniu tożsamości ofiary.

– Co już o niej wiadomo?

Słyszała, jak Vetti szeleści papierami.

– Chwilowo bardzo niewiele.

– Przybliżony wiek i kolor skóry? – zaryzykowała pytanie.

– Miała prawdopodobnie kilkanaście lat i była obcego pochodzenia.

Line przycisnęła komórkę brodą i zanotowała obie informacje. To, że ofiara była cudzoziemką, mogło nadać sprawie nowy wydźwięk.

– O jakiej części zagranicy mówimy?

– Na tym etapie trudno wskazać jakieś konkretne państwo, ale najprawdopodobniej pochodziła z zachodniej części Azji Środkowej.

Line zobaczyła przed oczami odpowiedni fragment mapy: Afganistan, Pakistan, Iran i wiele byłych republik radzieckich.

– Chodzi o kraj muzułmański?

– Nie możemy nic powiedzieć...

– Ale nikt nie zgłosił jej zaginięcia?

– Nie, na razie nie.

– Czy to możliwe, że mamy do czynienia z zabójstwem honorowym? – zastanawiała się na głos. – Skoro rodzina nie zgłosiła jej zaginięcia. Może to oni stoją za zabójstwem?

– Jak już mówiłem, śledztwo jest w fazie początkowej...

– Ale rozważacie taką hipotezę?

– Nie wiemy, kim jest ofiara ani jakie relacje łączyły ją z rodziną – przypomniał jej inspektor. W jego głosie słychać było zniechęcenie. – Chwilowo nie możemy wykluczyć żadnej hipotezy.

Line zgodziła się z nim w duchu. Artykuł powoli zaczynał nabierać kształtu. Brakowało jej już tylko informacji o palu.

– Może pan powiedzieć kilka słów o okolicznościach znalezienia zwłok? – poprosiła i dała mu małą wskazówkę: – Podobno jej głowa została wbita na pal?

Po drugiej stronie zapadła krótka cisza. Inspektor namyślał się.

– Omówimy to na konferencji prasowej – odparł w końcu.

Line nie zamierzała się poddać:

– Zgadza się?

– Konferencja rozpocznie się o godzinie dwunastej.

Zadała jeszcze kilka pytań, ale szybko doszła do wniosku, że inspektor nie wiedział nic więcej na temat sprawy albo chciał zostawić coś na później, żeby konferencja prasowa nie zamieniła się w prezentację starych newsów.

Podziękowała za rozmowę i ruszyła w kierunku wolnych stolików przed kawiarnią. O tej porze roku miejsca na zewnątrz były zarezerwowane dla osób palących, ale jej to nie przeszkadzało. Po pierwsze roztaczał się stamtąd widok na obszar oddzielony taśmami policyjnymi, a po drugie dawało jej to poczucie, że nadal jest na miejscu zdarzenia. Niespiesznie podeszła do lady i kupiła caffé latte, po czym usiadła przy stoliku, wyjęła z torby laptop i zaczęła pisać.

Dziesięć minut później miała gotowych osiemdziesiąt linijek tekstu opatrzonych roboczym nagłówkiem ZNALEZIONO SAMĄ GŁOWĘ. Lead był krótki i zawierał takie słowa klucze, jak: „makabryczne odkrycie”, „ścięta głowa”, „nastolatka” i „obcego pochodzenia”. Zaproponowała również cztery warianty podtytułu: „Podrzucona nocą”, „Nieznana ofiara”, „Szukają reszty ciała” i „Skomplikowane śledztwo”.

Szybko przebiegła wzrokiem tekst, przeredagowała dwa zdania i wysłała go do redakcji internetowego wydania gazety, po czym odchyliła się do tyłu i wypiła pierwszy łyk kawy z papierowego kubka. Liczyła się z tym, że szef wiadomości będzie chciał przedstawić sprawę trochę ostrzej, dodać parę zdań w rodzaju „policja błądzi po omacku” lub „policja nie ma żadnego tropu”, ale to i tak był jej materiał.

Nagle rozległ się sygnał przychodzącej wiadomości. Fotograf i dziennikarz z lokalnego oddziału gazety w Skien dotarli na miejsce. Polowanie na nowe nagłówki trwało w najlepsze.

Pisanie sprawiło, że zmarzły jej palce. Przez chwilę chuchała na nie i rozcierała je energicznie, a potem weszła na stronę „Dagbladet”, żeby zobaczyć, jaki artykuł wypuściła konkurencyjna redakcja.

POLOWANIE NA KUBĘ ROZPRUWACZA, brzmiał nagłówek. W miarę czytania zmarszczka na czole Line wydłużała się. Autor powoływał się na wypowiedź inspektora Auduna Vettiego i przedstawił te same fakty, które Line przytoczyła w swoim tekście. Szczegóły, które, jak jej się wydawało, znała tylko ona. Co więcej, kilka zdań zostało sformułowanych o wiele dramatyczniej i celniej, niż jej samej udało się to zrobić. Zaklęła. Zobaczyła, że artykuł ukazał się na stronie gazety o godzinie 9:38 i już raz został zaktualizowany. „Dagbladet” wyprzedziła ich o trzynaście minut.

Spojrzała na początek artykułu. „Tekst Erik Thue”, było napisane pod nagłówkiem. Znała większość reporterów „Dagbladet”, ale nigdy wcześniej nie spotkała się z tym nazwiskiem.

– Popieprzona sprawa – odezwał się czyjś głos za jej plecami.

Odwróciła się i spojrzała w górę na opaloną twarz. To był dziennikarz z grzywką w kształcie płetwy rekina.

– Erik Thue – przedstawił się i wyciągnął rękę. – Ty jesteś Line Wisting, prawda?

Usiadł, zanim zdążyła coś powiedzieć. Uśmiechnął się wyczekująco, odsłaniając rząd białych zębów, i utkwił w niej głębokie spojrzenie brązowych oczu.

– „Dagbladet”?

– Dagbladet.no – poprawił ją i skinął głową na jej przenośny komputer.

Line chciała go spytać, co tutaj robił. Jakim cudem udało mu się ukończyć artykuł przed nią, ale milczała. Zamiast tego spojrzała na zegarek, jakby chciała się usprawiedliwić.

– Muszę już lecieć – powiedziała i zamknęła laptop.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

7

Dostępne w wersji pełnej

8

Dostępne w wersji pełnej

9

Dostępne w wersji pełnej

10

Dostępne w wersji pełnej

11

Dostępne w wersji pełnej

12

Dostępne w wersji pełnej

13

Dostępne w wersji pełnej

14

Dostępne w wersji pełnej

15

Dostępne w wersji pełnej

16

Dostępne w wersji pełnej

17

Dostępne w wersji pełnej

18

Dostępne w wersji pełnej

19

Dostępne w wersji pełnej

20

Dostępne w wersji pełnej

21

Dostępne w wersji pełnej

22

Dostępne w wersji pełnej

23

Dostępne w wersji pełnej

24

Dostępne w wersji pełnej

25

Dostępne w wersji pełnej

26

Dostępne w wersji pełnej

27

Dostępne w wersji pełnej

28

Dostępne w wersji pełnej

29

Dostępne w wersji pełnej

30

Dostępne w wersji pełnej

31

Dostępne w wersji pełnej

32

Dostępne w wersji pełnej

33

Dostępne w wersji pełnej

34

Dostępne w wersji pełnej

35

Dostępne w wersji pełnej

36

Dostępne w wersji pełnej

37

Dostępne w wersji pełnej

38

Dostępne w wersji pełnej

39

Dostępne w wersji pełnej

40

Dostępne w wersji pełnej

41

Dostępne w wersji pełnej

42

Dostępne w wersji pełnej

43

Dostępne w wersji pełnej

44

Dostępne w wersji pełnej

45

Dostępne w wersji pełnej

46

Dostępne w wersji pełnej

47

Dostępne w wersji pełnej

48

Dostępne w wersji pełnej

49

Dostępne w wersji pełnej

50

Dostępne w wersji pełnej

51

Dostępne w wersji pełnej

52

Dostępne w wersji pełnej

53

Dostępne w wersji pełnej

54

Dostępne w wersji pełnej

55

Dostępne w wersji pełnej

56

Dostępne w wersji pełnej

57

Dostępne w wersji pełnej

58

Dostępne w wersji pełnej

59

Dostępne w wersji pełnej

60

Dostępne w wersji pełnej

61

Dostępne w wersji pełnej

62

Dostępne w wersji pełnej

63

Dostępne w wersji pełnej

64

Dostępne w wersji pełnej

65

Dostępne w wersji pełnej

66

Dostępne w wersji pełnej

67

Dostępne w wersji pełnej

68

Dostępne w wersji pełnej

69

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału: Nattmannen

Copyright © 2009 Jørn Lier Horst

Published by agreement with Salomonsson Agency

All rights reserved

Copyright © 2018 for the Polish edition by Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz

Projekt graficzny i skład książki: Agnieszka Karmolińska

Projekt okładki: Agnieszka Karmolińska

Zdjęcie wykorzystane na okładce: © shutterstock / Ilkin Zeferli

ISBN 978-83-65731-54-8

Smak Słowa

ul. Sobieskiego 26/4,

81-781 Sopot

Tel. 507-030-045

Szukaj nas także na

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl