Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Kod Kathariny - Jorn Lier Horst - ebook

Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Kod Kathariny ebook

Jorn Lier Horst

4,4
47,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Jørn Lier Horst jest coraz lepszy. A już wcześniej był cholernie dobry.” Tarald Aano, Stavanger Aftenblad

Zaginięcie osoby, po której nie został żaden ślad, samo w sobie jest zagadką. A co, jeśli osoba zaginiona pozostawia po sobie ślad, który czyni tę zagadkę jeszcze większą?

To ta pora roku. Po raz dwudziesty czwarty z rzędu William Wisting sięga po akta sprawy zaginięcia Kathariny Haugen. Sprawy, której nigdy nie rozwiązano. Od tego czasu Wisting co roku odwiedza męża Kathariny, który ma niepodważalne alibi, ponieważ w dniu zaginięcia żony pracował daleko od domu. Z biegiem lat stały kontakt komisarza z Martinem Haugenem przeradza się w przyjaźń. Jednak tym razem dom Haugena jest zamknięty. W rocznicę zaginięcia żony Martin Haugen sam znika bez wieści.

Tego samego dnia w komendzie, w której pracuje Wisting zjawia się młodszy śledczy, Adrian Stiller, który w Kripos zajmuje się starymi, nierozwiązanymi sprawami, tak zwanymi cold cases. Zaginięcie Kathariny ma związek z inną zagadką zaginięcia sprzed lat. Dwaj zdolni, różniący się od siebie śledczy będą musieli połączyć siły, ale współpraca z introwertyczym Adrianem Stillerem okaże się sporym wyzwaniem dla Wistinga. Mimo to dla dobra śledztwa obaj będą w stanie zrobić wiele, kto wie, może nawet trochę za dużo?

„Rewelacyjny Jørn Lier Horst (…) Fabuła wciąga i nie sposób odłożyć książki na półkę, zanim nie pozna się zakończenia. Kod Kathariny to jak dotąd najlepsza, najgenialniejsza powieść, jaką napisał. Już nie możemy się doczekać kolejnej historii, jaka wyjdzie spod jego ręki!” Sven Gjeruldsen, Tvedestrandsposten

„wyjątkowa udana (…) pierwszorzędna trójgłosowa opowieść.” Finn Stenstad, Tønsbergs Blad

„Napięcie na wysokim Horstowym poziomie.” Gunn Magni Galaaen, Trønder-Avisa

„Fabuła Kodu Kathariny jest wiarygodna i mogłaby rozgrywać się w rzeczywistości. Nie ma się wrażenia, że wyobraźnia sprowadziła pisarza na manowce. A mimo to powieść jest fascynująca jak mało która.” Geir Rakvaag, Dagsavisen

„Wiarygodne i ekscytujące zagadki kryminalne marki Horst.” Mari Grydeland, Aftenposten

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 406

Oceny
4,4 (419 ocen)
233
118
58
10
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Iwona031019

Nie oderwiesz się od lektury

ŚWIETNA, z resztą jak cała seria. Pochłonęłam jednym tchem wszystkie części, które mi wpadły w ręce. Autor świetnie oddaje atmosferę panującą przy prowadzeniu śledztwa.
00

Popularność




1

Trzy kartonowe pudła stały na dnie szafy. Wisting wyciągnął największe z nich. W jednym rogu było mocno rozdarte, więc musiał bardzo uważać, przenosząc je do salonu.

Wieko było zamknięte na cztery zapadki. Otworzył je i wyjął leżący na wierzchu segregator. Był czarny, z wyblakłą etykietą na grzbiecie: „Katharina Haugen”. Odłożył go na bok i wyjął czerwony segregator z napisem „Świadkowie I” i dwa inne w tym samym kolorze: „Świadkowie II” i „Świadkowie III”. W końcu znalazł to, czego szukał. Segregator opatrzony etykietą „Kleiverveien”.

Kartony zawierały wszystko, co napisano i zrobiono w sprawie Kathariny. Ściśle rzecz biorąc, nie powinien był trzymać akt w domu, ale jego zdaniem nie zasługiwały na to, by leżeć zamknięte w archiwum. Stały na dnie szafy ubraniowej i przypominały mu o sprawie za każdym razem, kiedy wyciągał ze środka koszulę.

Odszukał okulary do czytania i usiadł z segregatorem na kolanach. Ostatni raz przeglądał jego zawartość rok temu.

Kleiverveien to była ulica, przy której mieszkała Katharina. Prosty dom jednorodzinny został sfotografowany pod wieloma różnymi kątami. Z każdej strony otaczał go las. Na jednym ze zdjęć w tle błyszczało jezioro Kleivertjernet. Sam dom stał na małym wzniesieniu w odległości około stu metrów od drogi. Brązowy z białymi ramami okiennymi, zielonymi drzwiami i pustymi skrzynkami na kwiaty pod oknami.

Przeglądanie dokumentacji zdjęciowej przypominało poruszanie się po nawiedzonym domu. Katharina zniknęła, ale na podłodze w przedsionku nadal stało kilka par jej butów. Szare do biegania, brązowe kozaki i chodaki, obok dużych sandałów i butów roboczych jej męża. Na wieszaku wisiały trzy kurtki. Na komodzie w przedpokoju leżał długopis i lista zakupów, nieotwarty list, dziennik i kilka niezaadresowanych gazetek reklamowych. Obok ozdoby leżał bukiet na wpół zwiędłych róż. Kilka małych karteczek samoprzylepnych wisiało na lustrze nad komodą: jedna z datą i godziną, druga z nazwiskiem i numerem telefonu i trzecia z inicjałami i kwotą: „AML 125 koron”.

Jej walizka leżała na łóżku, pełna ubrań, jakby Katharina planowała wyjechać na dłużej: dziesięć par skarpet, dziesięć par majtek, pięć biustonoszy, dziesięć T-shirtów, pięć par spodni, pięć swetrów, pięć bluzek i dres. Zawartość walizki zawsze wydawała mu się dziwna, coś mu się w niej nie zgadzało, chociaż nie potrafił powiedzieć co. Wybór ubrań był sztywny i formalny, jakby dokonała go jakaś inna osoba lub z myślą o kimś innym, nie o Katharinie.

Przełożył kartkę w segregatorze. Na ławie leżało pięć książek wyjętych z regału. Kilka z nich Wisting czytał: Mengele Zoo[1], Alchemik, Hvite niggere[2]. Obok książek leżało zdjęcie Kathariny i Martina zrobione w punkcie widokowym. Stali objęci i uśmiechali się do kogoś, kto prawdopodobnie był przypadkowym przechodniem, którego poprosili o zrobienie zdjęcia. Fotografia była wyjęta z ramki i leżała obok niej.

Jednak największe zdziwienie budziły zdjęcia kuchni. Na blacie stał talerz z posmarowanym chlebem i szklanka mleka. Krzesło, na którym zwykła siadać, było lekko wysunięte, a na stole leżał długopis i to, co później nazwali kodem Kathariny.

Wisting zmrużył oczy i przyjrzał się fotokopii. Zawierała serię liczb zapisanych w trzech pionowych rzędach. Do tej pory nikomu nie udało się rozszyfrować ich znaczenia.

Tajemniczemu kodowi przyglądali się nie tylko policyjni eksperci, lecz także kryptolodzy z Departamentu Bezpieczeństwa Norweskich Sił Zbrojnych, niestety nic to nie dało. Kod został przesłany również zagranicznym ekspertom, ale także dla nich przedstawiał bezsensowną kombinację liczb.

Wisting przekręcił kartkę, jakby to miało coś zmienić, jakby dzięki temu miał odczytać kod.

Nagle podniósł wzrok. Zjawiła się Line. Nie usłyszał, co powiedziała. Nawet nie zauważył, kiedy weszła do pokoju.

– Hm? – spytał i zdjął okulary do czytania, tak że zawisły na sznurku zawieszonym wokół szyi.

Line usiadła z córką na kolanach i zaczęła zdejmować jej kurtkę i buty, spoglądając na karton, który jej ojciec wyciągnął z szafy.

– Zapomniałam, że jutro jest 10 października – powtórzyła.

Wisting odłożył segregator, wyciągnął ręce do wnuczki i podniósł ją do góry. Nie była już niemowlęciem. Bezbronne maleństwo, które po raz pierwszy trzymał w ramionach czternaście miesięcy temu, miało własną osobowość. Cmoknął ją w pucołowaty policzek. Amalie zaniosła się śmiechem i pulchnymi rączkami usiłowała chwycić jego okulary. Zdjął je z szyi i odłożył na bok.

– Myślisz, że jest tam coś, czego wcześniej nie znalazłeś? – spytała Line, wskazując głową segregator leżący na stole.

Wydawała się rozdrażniona.

– Czy coś się stało? – spytał.

Westchnęła, włożyła rękę do torebki i gwałtownym ruchem wyciągnęła żółty plastikowy pasek. Razem z nim wypadła pomadka, długopis, paczka gumy do żucia i kilka innych drobiazgów.

– Dostałam mandat – wyjaśniła i rzuciła go na stół, zanim zaczęła zbierać zawartość torebki. – Siedemset koron.

Wisting rzucił na niego okiem.

– Parkowanie niezgodne ze znakiem numer 372 – przeczytał. – Co to jest znak numer 372?

– Zakaz parkowania.

Uśmiechnął się, pochylił i potarł nosem o policzek wnuczki.

– Mama dostała mandat – rzekł z udawaną troską w głosie.

Line wstała.

– Nie rozumiem, dlaczego znowu grzebiesz w tych papierach – powiedziała, idąc do kuchni. – Po tylu latach.

– Będziesz się odwoływać? – spytał. – Od mandatu?

– Nie mam podstaw do odwołania – odparła. – Nie zauważyłam znaku. Szkoda mi tylko kasy.

Wróciła z łyżeczką do herbaty, wyjęła jogurt z torby na pieluchy i posadziła sobie córkę na kolanach.

– Znalazłaś jakichś innych krewnych mamy? – spytał.

Zdjęła wieczko z opakowania.

– Kilkoro krewnych piątego i szóstego stopnia z Bergen – odparła i posłała mu przelotny uśmiech.

– Jak się zostaje krewnym szóstego stopnia? – zaciekawił się.

– Trzeba mieć wspólnych praprapradziadków – wyjaśniła i zaczęła karmić Amalie.

– A o którym praprapradziadku rozmawiamy?

– O Arthurze Thorsenie – odpowiedziała. – Był pradziadkiem mamy.

– Nigdy o nim nie słyszałem – przyznał.

– Urodził się w Askøy w 1870 roku – oznajmiła.

Potrząsnął głową i wziął do ręki protokół, który właśnie czytał.

– I twoim zdaniem to ja grzebię w starych papierach? – zażartował.

– Tylko że ty szukasz czegoś, czego tam nie ma – zaoponowała. – Przeglądasz te szpargały od dwudziestu pięciu lat, ale nie znajdziesz tam odpowiedzi, której szukasz.

– Od dwudziestu czterech – poprawił ją i wstał. Zdawał sobie sprawę, że w żadnym z przechowywanych w szafie pudeł nie ma odpowiedzi, której szukał, ale jednocześnie był przekonany, że jedno z siedmiuset sześćdziesięciu trzech nazwisk zapisanych w aktach sprawy należało do osoby, która wiedziała, co wydarzyło się tamtego dnia w październiku blisko dwadzieścia cztery lata temu.

Wyjął czerwony segregator i otworzył go na pierwszym lepszym dokumencie. Protokół z przesłuchania świadka. Papier, na którym go zapisano, był zniszczony, a druk wyblakły. Przeczytał początek przypadkowego zdania ze środka strony i już wiedział, jak się ono kończy. To było rutynowe przesłuchanie. Nie zawierało żadnych znaczących informacji ani interesujących szczegółów, a jednak za każdym razem, kiedy czytał ten czy inny dokument, miał to samo głębokie przeświadczenie, że właśnie teraz odkryje coś, co wcześniej przeoczył, albo jakąś informację zinterpretuje w sposób, który rzuci nowe światło na sprawę.

– Znowu tam jedziesz? – spytała, wyrywając go z zamyślenia.

Zamknął segregator i zrozumiał, że kolejny raz nie usłyszał, co Line do niego mówi.

– Znowu jedziesz z nim do domku letniskowego?

– Z kim? – spytał, chociaż wiedział, kogo miała na myśli.

– Z nim – odparła z rezygnacją w głosie, wskazując głową stosy dokumentów.

– Nie sądzę – odparł.

– Ale masz zamiar zajrzeć do niego jutro?

Przytaknął. Do tego doszło. Każdego roku 10 października odwiedzał Martina Haugena w jego domu.

– Przepraszam – powiedział i odłożył segregator.

Wiedział, że kiedy zbliżała się rocznica zaginięcia Kathariny, stawał się nieobecny duchem. Jego myśli zaprzątała stara sprawa, a wszystko inne schodziło na dalszy plan.

– Co będziecie robić wieczorem? – spytał, podchodząc do okna. Na dworze było ciemno. Na szybie lśniły krople deszczu.

Line dała córce ostatnią łyżeczkę jogurtu.

– Idę na trening – odparła i postawiła dziecko na podłodze. – Miałam nadzieję, że zgodzisz się jej popilnować. Nie przepada za kącikiem zabaw dla dzieci.

Amalie chwiała się na małych nóżkach.

– Dziadek urządzi jej kącik zabaw – uśmiechnął się i klasnął w dłonie, żeby zwrócić na siebie uwagę wnuczki.

– Ostrożnie – ostrzegła go Line. – Przed chwilą jadła.

Posadził Amalie na ziemi i poszedł do sąsiedniego pokoju po pudełko z zabawkami. Wysypał całą jego zawartość na podłogę i usiadł obok wnuczki.

Dziewczynka chwyciła czerwony klocek i powiedziała coś niezrozumiałego.

– Bardzo ci dziękuję – rzekła Line, wstając. – Wrócę za dwie godziny.

Pokiwała im na pożegnanie, ale Amalie była zbyt zajęta, żeby zwrócić uwagę na to, że jej mama wychodzi.

Przez dziesięć minut siedzieli razem na podłodze, ale potem dziewczynka postanowiła bawić się sama.

Gdy wstał, strzyknęło mu w kolanach. Podszedł do kartonu, wyjął notatnik i usiadł na krześle. Przerzucił kartki, sięgnął po okulary i znowu je włożył.

Wszystkie informacje w sprawach, nad którymi pracował, trafiały między okładki grubego niebieskiego notesu. Najpierw słowa klucze dotyczące gołych faktów, z czasem coraz więcej szczegółów, zeznań świadków, dokumentacji i wyników badań laboratoryjnych. Notes był kotwicą sprawy. Zawierał wszystkie przesłuchania, które Wisting przeprowadził, i wszystkie zebrane dowody, które tworzyły podstawę do oceny następnego ruchu.

Nie rozumiał, dlaczego Line była tak negatywnie nastawiona do tego, że nadal przyglądał się starej sprawie. Zwykle pociągały ją nierozwiązane zagadki i pytania bez odpowiedzi. Ta sama żądza wiedzy, z powodu której został śledczym, uczyniła z niej dziennikarkę. Jeśli droga, którą szła, rozwidlała się i Line wybierała prawą ścieżkę, zawsze usiłowała się dowiedzieć, dokąd doprowadziłaby ją lewa ścieżka. Po urodzeniu Amalie zaczęła pracować nad ich drzewem genealogicznym. Prawdopodobnie głównym powodem było to, że chciała dać córce dużą rodzinę, skoro jej ojciec był mniej lub bardziej nieobecny. Ale za projektem kryło się właśnie to głębokie pragnienie wiedzy. Rozumiał, że ciągłe odkrywanie nowych członków rodziny i stopniowe dostrzeganie coraz pełniejszego obrazu dawało jej satysfakcję. Podobnie było z policyjnym śledztwem.

Szukanie odpowiedzi leżało u podstaw wszystkiego, czego Line dokonała jako dziennikarka. Dla niej liczyło się nie tylko przekazanie informacji. Chciała wiedzieć, co się za nią kryło. Redakcja „VG” doceniała jej zaangażowanie i dociekliwość. Chcieli ją zatrzymać i dlatego przedłużyli jej urlop w nadziei, że wróci do nich na pełen etat.

Nie oczekiwał, że córka zaangażuje się w sprawę Kathariny, ale nie mógł zrozumieć całkowitego braku zainteresowania z jej strony. Może powodem było to, że ta sprawa towarzyszyła jej niemal przez całe życie. Line miała sześć lat, gdy zaginęła Katharina Haugen. Przywykła do tego, że w równych odstępach czasu ojciec wyjmował stare dokumenty i zakopywał się w nich. A może chodziło o to, że, podobnie jak wiele innych osób, zaakceptowała wyjaśnienie, z którym pogodzili się niemal wszyscy: że ciemnej październikowej nocy dwadzieścia cztery lata temu Katharina Haugen postanowiła odebrać sobie życie.

Ale jeśli tak, to co stało się z jej ciałem?

Alternatywna teoria zakładała, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Że Katharina poszła na spacer, upadła i już się nie podniosła. Ale ta teoria przynosiła więcej pytań niż odpowiedzi.

Bez względu na to, jak doszło do zaginięcia, Wistingowi nie dawały spokoju również inne okoliczności sprawy i to przez nie każdego roku sięgał po stare akta. Należał do nich tajemniczy kod leżący na kuchennym stole, sąsiad Haugenów, którego komisarzowi nie udało się rozgryźć, i sprawa jej nieznanego ojca. No i kwiaty. Czternaście czerwonych róż.

Amalie wstała z podłogi. Przebywała we własnym świecie: trzymając się podłokietnika krzesła, gryzła kolorową plastikową grzechotkę. Uśmiechnął się do niej, po czym otworzył kolejny segregator i odszukał protokół przesłuchania jednej z ostatnich osób, które widziały Katharinę żywą. To była jej przyjaciółka, Mina Ruud. Ona i Katharina śpiewały razem w chórze i znały się od pięciu lat. Kilka tygodni przed zaginięciem Katharina przestała pojawiać się na próbach. W rozmowie telefonicznej powiedziała przyjaciółce, że nie jest w formie i nie ma siły. Dwa dni przed zniknięciem Mina odwiedziła ją w domu. Katharina rzeczywiście była blada i zmęczona. Najwyraźniej coś ją gryzło. Zapytana o to wprost, zbagatelizowała problem i wyjaśniła, że właśnie zaczęła brać jakieś witaminy i ma nadzieję, że to pomoże. Podczas przesłuchania Mina stwierdziła, że w ciągu ostatniego roku zauważyła wyraźną zmianę w zachowaniu przyjaciółki. Katharina była zawsze radosna, pełna energii i optymizmu. Mina określiła ją jako „żywe srebro”. Jednak w życiu Kathariny musiało wydarzyć się coś, co wpłynęło na zmianę jej zachowania. Przestała wychodzić z domu, unikała spotkań z przyjaciółmi. Zamknęła się w sobie. Stała się skryta i milcząca. Przygnębiona.

W zeznaniach Miny Ruud był jeden fragment, który szczególnie utkwił Wistingowi w pamięci. Policjantowi, który ją przesłuchiwał, powiedziała, że Katharina sprawiała wrażenie, jakby skrywała jakąś mroczną tajemnicę. Tajemnicę, której nie mogła nikomu wyjawić.

Wiele osób zauważyło, że przed zaginięciem Katharina miała objawy depresji, zarówno jej przyjaciele, jak i koledzy z pracy. Wszyscy skłaniali się ku tezie, że przyczyną pogorszenia się jej nastroju była tęsknota za rodziną i znajomymi w Austrii.

Wisting przeskoczył kilka dokumentów i przeczytał inne fragmenty zeznań Miny Ruud. Nagle zatrzymał się przy zdaniu, nad którym wcześniej się nie zastanawiał. Mina próbowała umieścić w czasie rozmowę, którą przeprowadziła z przyjaciółką. Rozmowę, podczas której Katharina zwierzyła jej się, że dwa dni wcześniej spotkała w kawiarni Austriaka. To było zupełnie przypadkowe spotkanie. Mężczyzna spytał, czy krzesło przy jej stoliku jest wolne, i wtedy Katharina zwróciła uwagę na jego akcent i spytała, czy pochodzi z Austrii. Ucieszyła się, że spotkała w Norwegii swojego rodaka.

Śledczy poświęcili dużo czasu i środków na to, by znaleźć Austriaka. Kluczowe znaczenie miało ustalenie dokładnej daty spotkania w kawiarni. Jeśli Mina się nie myliła, do spotkania doszło po południu w środku sierpnia.

W każdym razie Wisting tak to odczytał, chociaż w papierach było napisane inaczej.

Ponownie odczytał zdanie: „Do spotkania doszło południu w środku sierpnia”.

Brakowało jednego słowa. Za każdym razem czytał je tak, jakby było napisane „Do spotkania doszło po południu w środku sierpnia”, ale przyimek „po” został pominięty. To był częsty błąd. Jemu także zdarzało się go popełniać. Nie wszystkie słowa, które przychodziły mu do głowy, zapisywał. Kiedy czytał akta sprawy, mózg płatał mu figla, sugerując, że jest tam słowo „po”, ponieważ ściśle rzecz biorąc, nie odczytujemy każdego słowa, tylko pozwalamy, aby nasze oczy przebiegały po zdaniach.

Brak jednego słowa nic nie oznaczał ani niczego nie zmieniał, ale podsunął mu myśl, że w tak obszernym materiale dochodzeniowym w podobny sposób mógł przeoczyć również inne rzeczy.

Odłożył protokół i z większym entuzjazmem zabrał się do przeglądania kolejnego stosu dokumentów. Kiedy ktoś znikał bez śladu, tak jak Katharina, istniały cztery wytłumaczenia: samobójstwo, nieszczęśliwy wypadek, ucieczka albo czyn przestępczy. Zbadali wszystkie cztery hipotezy. Wzięli również pod uwagę możliwość, że Katharina opuściła kraj, nie mówiąc o tym nikomu, żeby rozpocząć nowe życie, w swojej ojczyźnie lub innym zakątku świata.

Wisting nigdy nie wierzył w to, że Katharina zniknęła z własnej woli. Chociaż nie znaleźli jej ciała ani miejsca zbrodni, zawsze traktował sprawę Kathariny jak sprawę zabójstwa. To, że tak myślał, nie wynikało z jednej przesłanki, lecz z sumy okoliczności takich, jak walizka na łóżku, książki zdjęte z półki, zdjęcie wyjęte z ramki. Nie mówiąc o kartce z kodem leżącej na kuchennym stole.

Po raz enty wyjął fotokopię i zaczął się jej przyglądać. Trzy lekko zaokrąglone kreski dzieliły kartkę, tworząc dwie kolumny z liczbami. Na samym dole znajdowała się poprzeczna kreska. Liczba 362 była zapisana dwa razy i otoczona kółkiem. Tak samo 334. Podobnie liczba 18 figurowała na liście dwa razy, ale otaczał ją kwadrat. Poza tym na kartce rozrzuconych było kilka innych liczb: 206, 613, 148, 701, 404, 49. Tym, co czyniło tę zaszyfrowaną wiadomość jeszcze bardziej interesującą, był fakt, że z boku kartki znajdował się krzyżyk, którego jedna kreska była nieco dłuższa od drugiej, przez co znak przypominał krzyż. Raz za razem czarny długopis był prowadzony tam i z powrotem, tak że kartka była niemal przedziurawiona.

Wisting wpatrywał się intensywnie w krzyż i liczby. Tym razem miał wrażenie, że jakaś nieśmiała myśl próbuje wydobyć się z jego podświadomości. Że liczby zaczynają nabierać sensu.

Zaczerpnął powietrza i wstrzymał oddech. Właśnie na taką chwilę czekał, sięgając po akta starej sprawy. Miał nadzieję, że w ciągu minionego roku sporo się nauczył – usłyszał, zobaczył lub w jakikolwiek inny sposób doświadczył czegoś, co poszerzyło jego wiedzę, dzięki czemu był w stanie inaczej zinterpretować zawartość akt sprawy. Był blisko, czuł to. O włos. Jakaś wypowiedź, zdjęcie, nieistotny szczegół, które w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy wryły się w jego podświadomość, zbliżały go do rozwiązania zagadki.

Przeczytał liczby na głos, usiłując pomóc mózgowi w wydobyciu podpowiedzi na powierzchnię.

– 206, 613, 148...

Mała Amalie powtarzała za nim. Usiłowała wymówić te same liczby i śmiała się z własnych nieudanych prób.

Wisting rzucił na nią okiem. Skóra wokół jej ust była cała niebieska. W dłoni trzymała długopis. Wygryzła w nim dziurę i tusz spłynął jej po ręce.

Gulgocząc i śmiejąc się, włożyła długopis z powrotem do ust.

Wisting odrzucił papiery, doskoczył do wnuczki i wyjął jej długopis z ręki.

Jej wargi, zęby, język i cała dolna część twarzy były zabarwione na niebiesko. Chwycił ją pod ramię i pobiegł z nią do łazienki. Odkręcił kran i trzymając dziewczynkę nad zlewem, napełnił dłoń wodą i polał nią jej twarz. Po chwili zrobił to jeszcze raz. Amalie zaczęła krzyczeć. Polał ją większą ilością wody. Część wpadła prosto do jej otwartych ust. Dziecko zacharczało i zakaszlało. Niebieskawa woda spłynęła do zlewu. Mimo protestów opłukiwał jej twarz tak długo, aż nabrał pewności, że w jej buzi nie ma już tuszu. Potem usiadł na desce klozetowej z wnuczką na kolanach i próbował ją uspokoić.

– Już dobrze – powiedział, starając się, aby jego głos brzmiał wesoło.

Amalie przestała krzyczeć. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i zadzwonił na pogotowie. W kilku zdaniach opowiedział, co się wydarzyło.

Pielęgniarka spytała go o nazwisko dziecka.

– Ingrid Amalie Wisting – odparł i podał datę urodzenia wnuczki.

Słyszał, jak po drugiej stronie słuchawki kobieta stuka w klawiaturę komputera.

– Jak dużo tuszu wypiła? – spytała.

– Nie wiem – przyznał i zaniósł Amalie do salonu. Długopis leżał na dywanie, na którym utworzyła się niebieska plama.

– Zostało trochę więcej niż połowa – powiedział. – Ale najwięcej tuszu ma na rękach i ubraniu.

– Niewielkie ilości tuszu są zwykle zupełnie nieszkodliwe – uspokoiła go pielęgniarka. – Gorzej, gdyby połknęła kawałki plastiku.

Wisting przyjrzał się długopisowi. Końcówka była postrzępiona.

– Co mogłoby się wtedy stać? – spytał.

– Mogłyby jej utkwić w gardle – odparła. – Ale wydaje się, że do tego nie doszło. Może ją trochę boleć brzuch, ale jelita wiedzą, jak się tego pozbyć.

Wisting podziękował i zabrał wnuczkę z powrotem do łazienki. Zwilżył ścierkę i próbował umyć jej twarz i paluszki, ale na niewiele się to zdało. Potem sięgnął po swoją szczoteczkę do zębów, nałożył odrobinę pasty i usiłował wyszczotkować jej małe, zabarwione na niebiesko zęby. Amalie zaprotestowała, ponownie wybuchając płaczem. Wisting dał za wygraną. Przeniósł się do salonu i usiadł na krześle z wnuczką na kolanach. Strach, który czuł przed chwilą, powoli przechodził w irytację. Był zły na siebie.

Amalie nie przestawała płakać. Z pewnością była zmęczona, poza tym udzielał jej się jego niepokój. Wstał, trzymając wnuczkę na biodrze, zebrał wszystko, co miało związek ze sprawą Kathariny, i włożył to z powrotem do pudła. Jeden z segregatorów nie był zamknięty i luźne kartki rozsypały się na stół i podłogę. Zamiótł je jedną ręką i wepchnął z powrotem do kartonu, nie martwiąc się tym, że w ten sposób mogą się pognieść lub pomieszać. Chciał się ich jak najszybciej pozbyć.

Przełożył Amalie na drugie biodro, zamknął pudło i stopą przysunął je do ściany. Potem usiadł na podłodze razem z wnuczką i uważnie jej się przyjrzał. Ubranie było zniszczone. I tak szybko by z niego wyrosła, pomyślał, ale mimo to zamierzał zaproponować Line, że odda jej pieniądze.

Płacz ucichł. Bawili się w najlepsze, układając drewniane klocki jeden na drugim, gdy Line wróciła z treningu.

Uśmiechnęła się, ale nagle zastygła, widząc niebieskie plamy wokół ust i na ubraniu córki.

– Co się stało? – spytała i wzięła Amalie na ręce.

– Bawiła się długopisem – odparł.

– Nie pilnowałeś jej?

– Była szybsza.

– Ale przecież byłeś z nią przez cały czas?

– Oczywiście. Po prostu nagle siedziała z umazaną twarzą. Zdaje się, że to był twój długopis. Musiał ci wypaść z torebki, kiedy pokazywałaś mi mandat.

Line zwilżyła kciuk i zaczęła pocierać brodę córki.

– Rozmawiałem z lekarzem dyżurnym pogotowia – wyjaśnił. – W małych dawkach tusz nie jest niebezpieczny. Plamy trudno usunąć, ale sam tusz nie zagraża zdrowiu.

Line westchnęła.

– Zabiorę ją do domu i wykąpię.

Usiadła na krześle i zaczęła ubierać córkę.

Wisting zebrał zabawki.

– Mogę kupić jej nowe ubranie – zaproponował. – Albo oddam ci za nie pieniądze.

Line pokręciła przecząco głową.

– Nie myśl o tym – powiedziała, wstając. – Dziękuję, że się nią zająłeś.

– Przepraszam. Obawiam się, że jestem beznadziejną niańką.

Posłała mu przelotny uśmiech.

– Nie jest tak źle – odparła i rzuciła okiem na pudło z aktami sprawy. – Nie zapominaj, że Thomas przylatuje w ten weekend.

Thomas był jej bratem bliźniakiem. Pracował jako pilot śmigłowca wojskowego i bywał w domu tylko kilka razy w roku.

– Zrobię pizzę – uśmiechnął się Wisting.

To było coś, co zapoczątkował, gdy Line i Thomas byli nastolatkami. Co piątek, kiedy wracał z pracy, przygotowywał ciasto na pizzę. Dzieci pomagały mu przy farszu. Robili to przez całe lata dziewięćdziesiąte aż do czasu, gdy Thomas zaciągnął się do wojska.

– Przyjdziemy – powiedziała Line i przytuliła córkę. – Powiesz dziadkowi pa, pa?

Wisting podszedł do nich, uścisnął je na pożegnanie i odprowadził do drzwi. Stał i patrzył za nimi, gdy szły w deszczu w stronę domu Line na końcu ulicy.

Skłamałem, stwierdził i pomyślał o tym, jak łatwo przeszło mu przez gardło, że zajmował się Amalie, zamiast przyznać, że był zajęty sprawą Kathariny. Zresztą nie chodziło tylko o to, że skłamał, ale również o to, że zrzucił część winy na Line. Zasugerował, że to ona ponosiła odpowiedzialność za wypadek, ponieważ zostawiła długopis wśród zabawek córki.

Zamknął drzwi, wrócił do salonu i stanął na środku pokoju, wpatrując się w pudło, które stało przy ścianie. Kłamstwo było elementem każdego śledztwa. Wszyscy kłamali. Rzadko chodziło o jawne kłamstwa, ale zdecydowana większość w ten czy inny sposób mijała się z prawdą. Przesłuchiwani wyrażali się niejednoznacznie, przemilczali fakty lub je wyolbrzymiali, koloryzowali, żeby wydać się bardziej interesujący, albo zatajali szczegóły, które stawiały ich w niekorzystnym świetle. Poza tym często pamiętali błędnie, to znaczy dane zdarzenie zapamiętywali przez pryzmat własnego doświadczenia, często niezgodnie z rzeczywistością. I zamiast przyznać, że czegoś nie pamiętają, wypełniali puste miejsca tym, co ich zdaniem powinno być prawdą lub co im się wydawało, nierzadko sugerując się tym, co inni widzieli lub słyszeli. Aby ujawnić kłamstwa przesłuchiwanych, policjanci musieli dysponować innymi informacjami, które pozwoliłyby im zweryfikować prawdziwość złożonych zeznań.

Pochylił się i podniósł z podłogi długopis, który przegryzła Amalie. Logo Związku Zawodowego Policjantów było ledwo widoczne pod śladami zębów dziewczynki. To był jego długopis. Zastanawiał się, czy powie o tym Line. Tak czy inaczej, długopis do niczego się już nie nadawał. Zaniósł go do kuchni i wrzucił do kosza na śmieci. Potem wrócił do salonu, otworzył pudło i wyjął akta starej sprawy.

[1] Powieść Gerta Hermoda Nygårdshauga z 1989 roku. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

[2] Hvite niggere (pol. Białe czarnuchy) – powieść Ingvara Ambjørnsena z 1986 roku.

2

Gdy Wisting wycofał samochód z garażu, cienkie przezroczyste strugi deszczu cięły na ukos w ciemności przed reflektorami. W nocy deszcz przybrał na sile. Komisarz przeglądał dokumenty jeszcze grubo po północy, na próżno usiłując wydobyć z podświadomości myśl, która dawała o sobie znać przez cały wieczór.

Spojrzał przez ramię w stronę domu córki. W kuchni było zapalone światło. Wiedział, że Amalie budziła się o szóstej. Przez chwilę siedział za kierownicą i zastanawiał się, czy nie wpaść do nich na chwilę i nie spytać Line, jak minęła im noc. Miał czas. Rano zawsze miał dużo czasu. Do rozpoczęcia pracy została mu jeszcze godzina z okładem. Jednak po namyśle uznał, że tylko by im przeszkadzał. Line prawdopodobnie starała się znowu uśpić Amalie.

Z raportów pamiętał, że 10 października dwadzieścia cztery lata temu dzień był bezchmurny, z łagodnym wiatrem wiejącym z południowego wschodu. Pod wieczór lekko się zachmurzyło. Wzmógł się wiatr, a temperatura spadła do ośmiu stopni.

Jechał powoli przez osiedle i gdy dotarł do Larviksveien, skręcił w lewo. Z doświadczenia wiedział, że to nie będzie owocny dzień pracy. Ani przed spotkaniem z Martinem Haugenem, ani po nim nie będzie w stanie skupić się na obowiązkach.

Katharina już wcześniej znikała. Wtedy jeszcze nazywała się Katharina Bauer. Miała dwadzieścia jeden lat, gdy wsiadła na motocykl w rodzinnym Pergu, wyjechała z małego austriackiego miasteczka i nigdy już tam nie wróciła.

Uciekła z dysfunkcyjnej rodziny, od wybuchowego ojczyma alkoholika i niestabilnej emocjonalnie matki z problemami psychicznymi. Katharina i jej siostra trzymały się razem i wspólnie opiekowały młodszym bratem, ale gdy chłopak urósł na tyle, by móc sam się o siebie zatroszczyć, Katharina spakowała plecak i wyjechała.

Podróż zakończyła w Norwegii. Gdzieś tutaj mieszkał jej biologiczny ojciec. W każdym razie tak powiedziała jej matka: że jej ojciec był Norwegiem. Nie miała żadnej nadziei na to, że go znajdzie. Wiedziała tylko tyle, że miał na imię Richardt i że przez jakiś czas był stałym gościem restauracji, w której latem 1958 roku pracowała jej matka. Potem pojechał dalej i nie było nawet pewne, czy wiedział, że został ojcem.

Właściwie to nie z powodu nieznanego ojca Katharina znalazła się w Norwegii. Przede wszystkim chodziło jej o to, żeby wyrwać się z domu. Ale była ciekawa kraju pochodzenia ojca. Zanim uciekła, uczyła się geografii i historii Norwegii i liznęła trochę języka.

A jednak, gdy przybyła do Norwegii, próbowała go odszukać. Wśród rzeczy, które po niej zostały, była lista z nazwiskami i adresami mężczyzn o imieniu Richardt, o różnej pisowni, ale wyglądało na to, że Katharina porzuciła ten projekt na wiele lat przed swoim zniknięciem. Niektóre imiona były przekreślone, ale więcej niż jedna trzecia pozostała niezweryfikowana. Policja sprawdziła wszystkich mężczyzn z listy Kathariny. Ci, którzy zostali przez nią skreśleni, potwierdzili, że dziewczyna się z nimi kontaktowała, ale żaden z nich nie był osobą, której szukała.

Wisting musiał zwiększyć częstotliwość pracy wycieraczek. Gdy zbliżył się do centrum, ruch był coraz gęstszy. Woda deszczowa gromadząca się od kilku dni znalazła nowe ujścia. W wielu miejscach ziemia została wypłukana i fragmenty drogi zapadły się, przez co konieczna okazała się zmiana organizacji ruchu.

W Austrii Katharina zdobyła wykształcenie jako geodeta i planista przestrzenny i kiedy przybyła do Norwegii, przez krótki czas pracowała dla lokalnego zarządu dróg. Miała dryg do języków, szybko opanowała norweski i postanowiła kontynuować edukację na uczelni technicznej. Z czasem otrzymała zatrudnienie w Krajowym Zarządzie Dróg i Autostrad, gdzie uczestniczyła w projektowaniu i budowie nowej autostrady biegnącej przez południową część Telemarku. To tam spotkała Martina Haugena. Był majstrem i jednym z budowniczych, którzy często zaglądali do biura projektowego.

Pojazdy powoli posuwały się do przodu. Jakiś rowerzysta w kompletnym stroju przeciwdeszczowym przeciskał się między samochodami.

Zamierzał wybrać się do Martina Haugena o dwunastej. Nie byli umówieni. Nigdy się nie umawiali, ale od czasu zaginięcia Kathariny każdego roku o tej samej porze wpadał do niego z krótką wizytą. Wiedział, że Haugen na niego czeka. Kawa będzie świeżo zaparzona. Ciasto ze sklepu będzie stało na stole. Prawdopodobnie cytrynowe z lukrem albo rolada malinowa. Na początku utną sobie luźną pogawędkę, o wszystkim i o niczym, a później rozmowa zejdzie na Katharinę.

Wisting spotkał ją jeden raz. Sam tego nie pamiętał i dopiero pięć albo sześć lat po jej zaginięciu Haugen mu o tym przypomniał. To było 17 maja, powiedział i pokazał wycinek z gazety. Katharina i jej koleżanki z chóru śpiewały podczas obchodów święta w Bøkeskogen. Ich zdjęcie znalazło się w gazecie, a w tle można było dostrzec Wistinga, który był wtedy na służbie.

Gdy Katharina zobaczyła fotografię, wskazała na Wistinga i powiedziała Martinowi, że tuż przed koncertem znalazła pęk kluczy. Oddała je policjantowi ze zdjęcia.

Komisarz nie potrafił przypomnieć sobie tego zdarzenia i podejrzewał, że Katharina pomyliła go z innym policjantem. Odszukał wykaz biura rzeczy znalezionych, przekartkował go i ku swojemu zdziwieniu znalazł sporządzoną przez siebie adnotację o tym, że gruby pęk kluczy został znaleziony i odniesiony przez Katharinę Haugen. To znaczy, że rzeczywiście z nią rozmawiał, spisał jej dane, a następnie odnotował zdarzenie w wykazie. Próbował przypomnieć sobie ten dzień, ale wspomnienie było niewyraźne, a spotkanie z Kathariną zostało całkowicie wymazane z pamięci. Martin również o tym zapomniał. Dopiero kiedy robił porządek w szufladzie, znalazł wycinek prasowy i rozpoznał Wistinga.

Samochód jadący za komisarzem zatrąbił i wyrwał go z zamyślenia. Wisting przyspieszył, zmniejszając dystans, jaki powstał, gdy nie śledził ruchu na drodze.

Ulicami w centrum miasta jechało się znacznie płynniej, dzięki czemu zdążył do pracy na czas i nastawił ekspres, tak aby kawa była gotowa, zanim zjawią się koledzy z wydziału.

W poprzedni wieczór i noc nie wydarzyło się nic dramatycznego, co należałoby zaraportować. Przydzielił śledczym najważniejsze sprawy, a odrzucił te, co do których nie było podstaw, by przyglądać im się bliżej. O dziesiątej miał spotkanie budżetowe i musiał przejrzeć wykazy zaległości z jednym z policyjnych prawników. Poza tym musiał przedstawić analizę konsekwencji nowej reformy policji dla jego wydziału, ale to mogło zaczekać, aż wróci ze spotkania z Haugenem.

Odchylił się do tyłu i przez chwilę siedział z rękami założonymi za głowę. Potem pochylił się i wysunął najniższą szufladę biurka, w której leżała kserokopia zdjęcia z obchodów 17 maja, która ukazała się w gazecie. Wyjął ją i przyjrzał jej się uważnie.

Zdjęcie było czarno-białe. Katharina stała z grupą odświętnie ubranych koleżanek i miała na sobie jasną letnią sukienkę. Jej włosy były długie, blond o rudym odcieniu, to ostatnie wiedział dzięki innym zdjęciom. Miała niebieskie oczy, ale w jej spojrzeniu czaił się mrok. Jakaś dziwna posępność, która była widoczna, pomimo że dziewczyna się uśmiechała. Miała pełne wargi. Wydają się miękkie, pomyślał, kiedy na nie spojrzał. Bardziej miękkie od jej oczu.

Nie wierzył w to, że Katharina wciąż żyje, ale zastanawiał się, jak wyglądałaby po tylu latach. On sam zmienił się. Na zdjęciu zbliżał się do trzydziestki. Był szczupły i stał wyprostowany. Włosy, które wystawały spod czapki, były ciemne, bez śladów siwizny.

Dla niego sprawa Kathariny zaczęła się w środę, 11 października, gdy Martin Haugen zgłosił jej zaginięcie. Na Kleiverveien udało się dwóch śledczych, by przeprowadzić pierwsze czynności. William Wisting i Eivind Larsen. Wisting usiadł w salonie razem z Martinem Haugenem, natomiast Larsen rozejrzał się po domu w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, która pozwoliłaby im ustalić, co się stało z Kathariną Haugen. Nic, co znaleźli na terenie posesji ani co wynieśli z rozmowy z mężem zaginionej, nie przybliżyło ich do odpowiedzi na to pytanie.

Wisting wstał i podszedł do okna. Czuł dziwne, a jednak dobrze znane mrowienie w ciele. Niepokój będący konsekwencją niezałatwionej sprawy.

Pierwsze, co zrobiono, to wyeliminowano z kręgu podejrzanych Martina Haugena. Wykluczono, by miał cokolwiek wspólnego z zaginięciem żony. W tym czasie pracował na budowie w Trøndelagu, a mieszkał w barakach w Malviku. Od domu i żony dzieliło go osiem godzin jazdy samochodem.

W sprawie o zaginięcie podejrzenie zawsze najpierw padało na współmałżonka, ale tym razem nie mieli nic, co wskazywałoby na udział Martina Haugena w zniknięciu Kathariny. Mężczyzna rozmawiał z żoną przez telefon 9 października około godziny dwudziestej drugiej. Firma telekomunikacyjna potwierdziła, że o 22:06 dzwoniono z aparatu telefonicznego znajdującego się w stołówce zakładowej w Malviku do domu Kathariny i Martina Haugenów na Kleiverveien w Larviku. Rozmowa trwała osiem minut i siedemnaście sekund. Następnego ranka o 7:00 Martin Haugen był za sterami koparki. Okno czasowe wynosiło dziewięć godzin, natomiast podróż do Larviku i z powrotem zabrałaby mu szesnaście godzin.

Po pracy Haugen usiłował dodzwonić się do domu, ale nikt nie odbierał. Wielu kolegów z pracy widziało, że przez cały wieczór próbował skontaktować się z żoną i sprawiał wrażenie mocno zaniepokojonego. Obdzwonił wszystkich przyjaciół i znajomych, ale nikt jej nie widział. Późnym wieczorem poprosił najbliższego sąsiada, żeby poszedł do nich i sprawdził, co się dzieje. Po Katharinie nie było śladu. Sąsiad obszedł cały dom, zaglądając przez okna. Poza tym, że na kuchennym stole dostrzegł kartkę z, jak się domyślał, odręczną wiadomością od Kathariny przeznaczoną dla męża, nie miał nic więcej do powiedzenia.

Tuż przed północą Martin Haugen wsiadł do samochodu i ruszył w stronę Larviku. Jedenastego października o 8:47 zadzwonił na policję i zgłosił zaginięcie żony.

Prawda była taka, że po dwudziestu czterech latach wiedzieli tyle samo co wtedy. Wiedzieli dużo na temat tego, co się nie wydarzyło, czego Katharina nie zrobiła i gdzie nie przebywała. Nie wiedzieli, dlaczego, jak i gdzie zniknęła.

3

Za piętnaście dwunasta opuścił gabinet. Wsiadł do samochodu i pojechał na Kleiverveien. Deszcz już prawie nie padał i zaczęło się przejaśniać.

Jego relacja z Martinem Haugenem zmieniła się z biegiem lat. Z czysto profesjonalnej w coraz bardziej nieformalną. Potrafili śmiać się, żartować i rozmawiać na zupełnie inne tematy niż sprawa zaginięcia Kathariny. Kilka lat temu Haugen wypożyczył koparkę i pomógł Wistingowi usunąć kilka pniaków z ogrodu. Z kolei Wisting każdej jesieni kupował od niego drewno opałowe, a przed Bożym Narodzeniem zaopatrywał się u niego w choinkę wyciętą z lasu za domem. Kilka razy byli razem na rybach i urządzali wspólne wypady do domku letniskowego. A gdy zmarła Ingrid, Martin wziął udział w jej pogrzebie. Ale to nie była prawdziwa przyjaźń. I nigdy nie mogła się w nią przerodzić. Ich znajomość miała swoje źródło w tragicznym zdarzeniu i w ich relacji nadal było coś, co sprawiało, że Wisting trzymał się na dystans. Byli równolatkami i gdyby poznali się w innych okolicznościach, Martin Haugen mógłby stać się jednym z nielicznych, ale dobrych przyjaciół Wistinga.

Dwa lata po śmierci Ingrid Wisting nawiązał znajomość z pewną kobietą. Ich związek rozpadł się, ale kiedy trwał, był prawdziwy i namiętny i Wisting żałował, że uczucie wygasło. Martin Haugen nigdy nie był w nowym związku, chociaż wcześniej był już raz żonaty. Małżeństwo ze starszą o osiem lat kobietą trwało krótko. Jeden z segregatorów był podpisany jej nazwiskiem: „Inger Lise Ness”. W ciągu kilku tygodni od zaginięcia Kathariny uzbierało się w nim mnóstwo dokumentów, które jednak nie przyniosły przełomu w sprawie.

Wycieraczki skrobały przednią szybę. Wisting wyłączył je.

Im bliżej Kleiver, tym zabudowania były coraz bardziej rozproszone, a droga coraz węższa i gorzej utrzymana. Minął ogrodnictwo i małe gospodarstwo rolne. Po lewej stronie znajdował się nieczynny warsztat samochodowy. Część wraków wystawionych na zewnątrz rdzewiała tu również rok temu.

Zmniejszył prędkość, ponieważ zbliżył się do skrzyżowania z drogą, przy której stała skrzynka pocztowa. Na poboczu zobaczył znak, którego poprzednim razem nie widział. „Zakaz wjazdu” z tabliczką informującą, że znak „nie dotyczy mieszkańców posesji”.

Wisting przejechał obok znaku i spojrzał w lusterko wsteczne na czerwony dom po drugiej stronie drogi. Vis-à-vis zjazdu z głównej drogi mieszkał Steinar Vassvik. Wymówił nazwisko na głos: Steinar Vassvik. Osoba, która była najbliższa usłyszenia zarzutu w sprawie zaginięcia Kathariny Haugen. Za ich podejrzeniami nie kryło się nic konkretnego poza tym, że Vassvik był jej sąsiadem, ostatnią osobą, która ją widziała, i nie miał alibi. Na dodatek był już wcześniej skazany za stosowanie przemocy.

Żwirowa droga wiła się między drzewami. Sto metrów dalej wyłonił się dom Martina Haugena. Od ostatniej wizyty Wistinga budynek został odświeżony i odmalowany. Haugen musiał to zrobić latem. Poza tym część lasu wokół domu została wykarczowana, a teren uprzątnięty. Zrobiło się jaśniej i przyjemniej.

Deszcz zamienił podwórze w jedną wielką kałużę. Wisting zaparkował tak, żeby wysiadając z auta, nie wejść po kostki do wody.

Na wycieraczce leżał kot. Na widok Wistinga wstał, wygiął ciało w łuk i podszedł do komisarza.

Zwykle nie trzeba było dzwonić. Martin Haugen szybko podchodził do okna, słysząc warkot samochodu na podwórzu. Wisting spojrzał na dom. Czekając, aż gospodarz podejdzie do drzwi, pozwolił kotu ocierać się o swoje nogi.

Ale Haugen się nie zjawił.

Wisting pokonał niewielkie schody i zadzwonił do drzwi. Kot ruszył za nim. Z wnętrza domu nie dolatywał żaden dźwięk. Słychać było tylko stłumiony odgłos dzwonka do drzwi.

Wisting zajrzał w wąską szparę między skrzydłem drzwiowym a futryną i przekonał się, że drzwi są zamknięte na klucz. Zadzwonił jeszcze raz, pochylił się i pogłaskał kota. Jego futro było mokre od deszczu.

Komisarz odwrócił się plecami do drzwi. Samochód Haugena nie stał na podwórzu, ale to nic nie znaczyło. Zwykle wstawiał auto do garażu, który był dobudowany do budynku mieszkalnego i stanowił niejako jego część. Brama była zamknięta, a brak okien uniemożliwiał zajrzenie do środka.

Podszedł do okna kuchennego i wspiął się na palce. W środku panował idealny porządek, tylko na stole leżał notes i długopis.

– Martinie! – zawołał i zapukał w szybę.

W notesie było coś napisane, ale oczywiście z tej odległości Wisting nie mógł tego odczytać.

Notatnik leżał mniej więcej w tym samym miejscu, w którym dwadzieścia cztery lata wcześniej znaleźli zakodowaną wiadomość. Najprawdopodobniej od Kathariny, ponieważ na papierze ujawniono jej odciski palców. Udało się to szybko ustalić, ponieważ w wielu miejscach domu znaleziono mnóstwo identycznych śladów linii papilarnych.

Również grafolodzy badali kartkę z kodem, a ponieważ nie potrafili stwierdzić, czy autorem wiadomości jest Katharina Haugen, pobrano próbki pisma z listów i innych papierów, które niewątpliwie wyszły spod jej ręki. Okazało się, że cyfry na kartce są bardziej kanciaste od tych z materiałów porównawczych. Ostateczna konkluzja była taka, że nie można wykluczyć, że to Katharina zapisała wiadomość znalezioną w kuchni, ale nie można też tego stwierdzić z całą pewnością.

Analiza chemiczna wykazała, że tusz w długopisie leżącym na blacie kuchennym i tusz na kartce mają identyczny skład. Długopis był gadżetem reklamowym Krajowego Zarządu Dróg i Autostrad, prawdopodobnie Katharina przyniosła go z pracy. Wyprodukowano go w Niemczech, w fabryce, która rocznie dostarczała dziewiętnaście milionów długopisów. Czysto teoretycznie mógł zostać użyty inny długopis niż ten, który leżał przy kartce.

W zagajniku za plecami Wistinga zaskrzeczała samotna sroka. Poza tym panowała zupełna cisza.

Obszedł dom dookoła, stąpając po wilgotnym trawniku, i wszedł na werandę. Kot nie odstępował go na krok.

Meble ogrodowe wciąż stały na zewnątrz. Zwiędłe liście zbiły się w mokre kupki. Przy ścianie stała oblepiona ziemią łopata, a obok niej kalosze z zaschniętymi kawałkami gliny.

Wisting podszedł do okna i zajrzał do środka. Salon wyglądał tak, jak go zapamiętał. Umeblowany skromnie, ale gustownie. Znaczna część wyposażenia pamiętała czasy Kathariny. Sosnowe meble i kilka kolorowych obrazów olejnych na ścianach. Natomiast ciemna skórzana kanapa była nowa. Przed nią na stole stał w połowie gotowy zestaw do sklejania. Wyglądało na to, że ostatecznie będzie przedstawiał ciężarówkę. To było hobby Haugena. Na półkach, które kiedyś uginały się pod książkami Kathariny, stały gotowe modele.

Kot miauczał i drapał w drzwi werandy. Tuż za nimi komisarz widział dywan, na którym zwierzak zwykł się wylegiwać.

Musi być już naprawdę stary, pomyślał Wisting. Haugen opowiadał mu kiedyś, jak pewnego letniego wieczoru kot wyszedł z lasu i usiadł na werandzie, na której Martin odpoczywał. Był wychudzony i miał zmatowiałe futro. Mężczyzna wystawił mu talerz z resztkami z obiadu i od tego czasu kot został u niego. To było pięć lub sześć lat temu, a już wtedy zwierzę było dorosłe.

Wisting spojrzał w stronę lasu. Był gęstszy niż dwadzieścia cztery lata temu. Ledwo dostrzegł jezioro połyskujące w dole między pniami świerków.

Dwa razy przeczesywali las w poszukiwaniu Kathariny. Najpierw z psami tropiącymi, potem z ochotnikami oddalonymi od siebie na długość ramienia i tworzącymi tyralierę. Zbadali jezioro i spuścili na dno nurków. Kathariny tam nie było.

Krzyk sroki przerwał ciszę. To musiał być ten sam ptak, którego słyszał poprzednim razem. Zerwał się z jednego z najbliżej rosnących drzew, zawisł w powietrzu i machając skrzydłami, skrzeczał ochryple.

Wisting podniósł klapy marynarki, wtulił w nie szyję i ruszył w stronę samochodu. Był lekko zaskoczony faktem, że nie zastał Haugena w domu. Nie umawiali się, ale komisarz liczył na to, że mężczyzna będzie na niego czekał tak jak rok temu. Tak jak przez te wszystkie lata.

Jeszcze raz rzucił okiem na dom, zanim wsiadł do auta. Może Martin Haugen pojechał tylko do sklepu po ciasto albo miał coś do załatwienia w mieście? Wisting szczerze w to wątpił. Wygląd kota na to nie wskazywał. Zwierzę, które znowu położyło się na wycieraczce, miało przemoczone futro. Tak jakby spędziło na dworze całą noc.

4

Samochód podskakiwał na pełnej dziur żwirowej drodze. Wisting zatrzymał się przy słupie, do którego były przymocowane skrzynki pocztowe. Wysiadł i podszedł do skrzynki opatrzonej nazwiskiem Martina Haugena. Jej zdjęcie również znajdowało się w dokumentacji sprawy. Widać było na nim, że w środku leżały dwie gazety, z 10 i 11 października, oraz rachunek za prąd. Gazeta z 9 października została znaleziona w ich domu, na komodzie w przedpokoju.

W którymś momencie Martin Haugen musiał zmienić napis na skrzynce. Teraz było na niej tylko jego nazwisko.

Komisarz podniósł wieko i zajrzał do środka. Skrzynka była pusta. To nie musiało nic znaczyć. Haugen nie abonował już żadnej gazety. Prawdopodobnie było też za wcześnie na listonosza, a poza tym dom Haugenów leżał na uboczu i tylko nieliczni roznosiciele reklam zapuszczali się w tę okolicę.

Z lasu wyłonił się mężczyzna z psem. Szedł ścieżką biegnącą w pewnej odległości od drogi. Przywołał psa i przypiął mu smycz.

Wisting wsiadł do samochodu i spojrzał na znak zakazu wjazdu. Do znaku był przyczepiony łańcuch, który można było przeciągnąć nad drogą, by skutecznie ją zablokować. Może Haugena nękali turyści, którzy szukali miejsca, gdzie mogliby odstawić samochód, i wjeżdżali na teren jego posesji?, zastanawiał się komisarz. Znak zakazu na pewno załatwił sobie w pracy. Po zaginięciu Kathariny otrzymał posadę w Wydziale Eksploatacji i Utrzymania Dróg Krajowego Zarządu Dróg i Autostrad. Zakres jego obowiązków zmieniał się w ciągu tych kilkudziesięciu lat. Na początku do jego zadań należało odśnieżanie oraz usuwanie drzew i przejechanych zwierząt. Z czasem te praktyczne zadania zaczęto zlecać różnym podwykonawcom, a Martin Haugen stał się bardziej ich przełożonym niż współpracownikiem. Zawsze mógł też dostosowywać swój dzień pracy do własnych potrzeb i dzięki temu każdego 10 października brał urlop. Może jednak w tym roku nie mógł sobie na to pozwolić?

Jego numer był zapisany w komórce komisarza. Wisting zastanawiał się, czy do niego zadzwonić albo wysłać mu wiadomość, ale porzucił ten pomysł. Nie chciał być nietaktowny. Postanowił, że wpadnie do niego po pracy.

Gdy zaginęła Katharina, telefony komórkowe nie były jeszcze popularne. Nie było Internetu ani mediów społecznościowych. Katharina nie pozostawiła po sobie żadnych elektronicznych śladów, które wskazywałyby na to, gdzie może przebywać i co się wydarzyło.

Uruchamiając samochód, Wisting rzucił okiem na dom po drugiej stronie drogi. Wydawało mu się, że widzi Steinara Vassvika w oknie. Trudno było uzyskać od niego porządne zeznania. Należał do ludzi, którzy nie dopuszczają innych do siebie, na pytania najchętniej odpowiadają monosylabami i nigdy nie wykazują inicjatywy w rozmowie. Kiedy Wisting z nim rozmawiał, mężczyzna często odwracał głowę i spoglądał w bok. Odpowiedzi, których udzielił, były wymijające i po każdej takiej rozmowie komisarz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Vassvik coś przed nimi zataja. Że jest coś, co stara się ukryć.

Vassvik potwierdził zeznania Haugena, twierdząc, że 10 października po południu zadzwonił do niego sąsiad i poprosił go, żeby zajrzał do Kathariny, co też uczynił. Gdy pół godziny później Haugen ponownie do niego zadzwonił, Vassvik powiedział mu, że nie zastał jej w domu, ale na kuchennym stole leży kartka, prawdopodobnie wiadomość od niej do męża. Wiadomość, którą od tamtej pory nazywano kodem Kathariny.

Zamiast dzwonić do Martina Haugena, Wisting odszukał numer do Line.

Gdy odebrała, miała matowy głos.

– Jak się czuje Amalie? – spytał.

– Jest dzisiaj trochę niespokojna – odparła Line. – Cały czas marudzi.

– Jest chora?

– Nie, chyba nie. Muszę ją obserwować.

– Udało ci się zmyć niebieskie plamy?

– Nie całkiem.

Odchrząknął, żeby przerwać ciszę, która nastała.

– Potrzebujesz czegoś? – spytał. – Kupić ci coś w sklepie?

– Radzimy sobie – zapewniła go córka.

Zjechał na pobocze wąskiej drogi, żeby przepuścić nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówkę. Zanim zakończyli rozmowę, jeszcze raz przeprosił Line i powiedział, że jest mu przykro.

Pięć minut po trzynastej był z powrotem w pracy. Na korytarzu spotkał Hammera, który zastępował go podczas jego nieobecności.

– Umówiłem nas jutro na spotkanie – oznajmił Hammer.

– Jakie spotkanie?

– Przyjeżdża jeden taki z Kripos[3] – wyjaśnił.

Wisting zmarszczył brwi.

– Kto?

– Nie znam go – przyznał Hammer. – Adrian Stiller.

Komisarz potrząsnął głową. Jemu również to nazwisko nic nie mówiło.

– Czego chce?

– Chodzi o starą sprawę. Chce pogrzebać w naszych archiwach. Wszystko nam wyjaśni, kiedy się tu zjawi. Spotykamy się o dziewiątej.

Wisting powtórzył imię i nazwisko śledczego, wszedł do swojego gabinetu i zanotował spotkanie w kalendarzu biurowym. Dość często zdarzało się, że Kripos lub Økokrim[4] prowadziły śledztwo w sprawach, w których świadkowie albo inne ślady prowadziły do ich okręgu policyjnego.

Znowu poczuł niepokój. Wstał, poszedł do sali konferencyjnej, w której stał ekspres do kawy, i napełnił filiżankę gorącym napojem. Kawa na pusty żołądek nie smakowała najlepiej, ale mimo to zabrał filiżankę ze sobą do pokoju i postawił ją z boku biurka, po czym wyjął telefon i zadzwonił do Martina Haugena. Łatwiej zadzwonić z gabinetu niż wystawać pod jego domem, pomyślał, wybierając numer. Postanowił, że zapyta, czy po pracy może do niego zajrzeć.

Po dziesięciu sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Rozłączył się, nie zostawiając żadnej wiadomości.

Wyjął papiery z oceną konsekwencji nowej reformy policji. Mniej większych okręgów policyjnych miało zapewnić policji większe możliwości, kompetencje i skuteczność w rozwiązywaniu kluczowych zadań na terenie całego kraju. Dla Wistinga oznaczało to, że okręg, w którym pracował, miał się połączyć z Telemarkiem na zachodzie i Buskerud na północy. Dostrzegał oczywiste korzyści wynikające z istnienia jednej dużej jednostki dochodzeniowo-śledczej, ale czuł, że brakuje mu chęci do zmiany. Do wieku emerytalnego zostało mu już tylko kilka lat, które wolał wykorzystać na rozwiązywanie spraw kryminalnych niż na dostosowywanie się do przyszłości, której częścią nigdy nie będzie.

Starał się sprowadzić plany i wizje do praktycznego poziomu i stworzyć obraz tego, jak zapowiadane zmiany wpłyną na jego zwykły dzień pracy. Od czasu do czasu przerywał mu telefon. Dzwoniono z pytaniami o prowadzone właśnie sprawy. Odpowiadał na nie sam albo odsyłał do właściwych osób. Wydział, którym kierował, miał idealną wielkość: dość duży, ale na tyle mały, że był w stanie pełnić nad nim skuteczny nadzór.

Tuż przed wpół do czwartej znowu zaczęło padać. Strugi deszczu uderzały w szyby okien. Siedział w pracy jeszcze pół godziny, po czym wyłączył komputer i opuścił gabinet.

W drodze powrotnej do Kleiver wlókł się za szkolnym autobusem, jedyną formą transportu zbiorowego w okolicy. Autobus kursował dwa razy rano i dwa razy po południu i zatrzymywał się tam, gdzie mieszkali uczniowie, lub tam, gdzie ktoś stał na poboczu i dawał sygnały, że chce wsiąść. Rano i po południu 10 października dwadzieścia cztery lata temu autobus prowadził ten sam kierowca. Miał absolutną pewność, że Katharina Haugen nie była jego pasażerką.

Autobus zjechał na pobocze i zatrzymał się. Droga była zbyt wąska, by Wisting mógł przejechać obok niego. Stanął za nim i czekał, aż pojazd wyrzuci z siebie kłęby czarnych spalin i pojedzie dalej.

Dwóch chłopców z plecakami przeszło na drugą stronę drogi. Dopiero wtedy komisarz ruszył za autobusem.

Katharina Haugen jeździła srebrnym golfem i kawasaki Z650. Najczęściej korzystała z motocykla, ale gdy zniknęła, oba pojazdy stały zaparkowane w garażu. Z czasem, kiedy sprawdzono dom i teren wokół niego i znacznie zwiększono zasięg poszukiwań, stało się jasne, że ktoś musiał ją uprowadzić.

Wisting zmniejszył prędkość i skręcił w kierunku domu Martina Haugena. Deszcz wyżłobił w żwirze głębokie koleiny. Samochód podskakiwał na wybojach. W końcu komisarz zajechał przed dom.

Na podwórzu nie stał żaden inny pojazd.

Zaparkował w tym samym miejscu co ostatnio. Gdy wysiadł, podbiegł do niego kot. Trochę bardziej rozczochrany niż kilka godzin wcześniej. Wisting podszedł za nim do niewielkiego występu nad drzwiami, który dawał zwierzęciu schronienie przed deszczem. Zadzwonił, chociaż nie spodziewał się, że Martin otworzy mu drzwi. Nie było go w domu.

Wisting wyjął telefon komórkowy i znowu do niego zadzwonił. Również tym razem włączyła się automatyczna sekretarka.

Kot otarł się o jego nogi. Wisting czuł, że ogarnia go niepokój. Nauczono go, by za punkt wyjścia zawsze przyjmować najgorszą opcję, a mimo to usiłował wymyślić na poczekaniu prawdopodobne przyczyny nieobecności Haugena. Szkolenie zawodowe, nadgodziny, jakaś wizyta. Równie dobrze mógł spotykać się z jakąś kobietą i pojechał do niej po pracy.

Komisarz wyszedł na deszcz i okrążył dom. Od strony lasu unosiła się słodka woń wilgotnej ziemi. Tam, gdzie kończył się trawnik, a zaczynały dzikie chaszcze, biegła w las wąska ścieżka. Zawsze tam była. Szli nią, szukając Kathariny. Z biegiem lat ścieżka zarosła, ale teraz wyglądała tak, jakby ktoś ją odchwaścił.

Kot stał i wpatrywał się w skraj lasu, a Wisting wszedł na werandę. Zajrzał do środka, ale wszystko wyglądało dokładnie tak jak kilka godzin wcześniej.

Już miał zejść na dół, gdy zauważył coś, co leżało za jedną z firan. To była kamera wideo. Prosty model, mały, bezprzewodowy, który nie mógł kosztować więcej niż kilkaset koron. Obiektyw był skierowany w stronę ogrodu za domem. Jeśli ktoś tam siedział i patrzył, twarz komisarza wypełniała teraz cały ekran.

Zrobił krok do tyłu, potrącając stół ogrodowy. Bardzo często zdarzało się, że zgłoszeniom dotyczącym włamania albo uszkodzenia mienia towarzyszyły nagrania z małych wideokamer. Miały wysoką jakość, a dzięki Internetowi ich właściciele mogli śledzić obraz, przebywając na drugim końcu świata. Gdy przed dwudziestoma czterema laty zaginęła Katharina, zabezpieczyli nagrania z monitoringu na stacjach benzynowych i innych budynkach użyteczności publicznej. Nagrania były rozpikselowane, tak że trudno było kogokolwiek rozpoznać. Taśmy wideo nadal leżały między aktami sprawy, ale nie wiedział, czy mają w komendzie sprzęt niezbędny do tego, by je odtworzyć.

Podszedł do następnego okna. Zdaje się, że to miał być pokój dziecięcy, a został urządzony jako pokój dla gości, pomyślał. Teraz przechowywano w nim różne pudła, kilka krzeseł ustawiono na stole nogami do góry, a na kierownicy roweru stacjonarnego wisiały stosy ubrań. Na biurku stał komputer z monitorem, myszka bezprzewodowa i klawiatura. Na kilku półkach ustawiono kolekcję modeli samochodów do sklejania.

Sąsiednim pokojem była sypialnia. Na dużym łóżku leżała tylko jedna kołdra. Była odrzucona na bok, natomiast poduszka leżała zmięta. Patrząc na ten pokój, nie dało się odczytać z niego więcej niż to, że sypiała w nim jedna osoba.

Obszedł dom dookoła i odkrył jeszcze jedną kamerę. W oknie łazienki, nieco wyżej na ścianie zainstalowano kamerę, która była skierowana na teren przed wejściem do domu.

Deszcz przybrał na sile. Wistingowi wydawało się, że w oddali słyszy grzmoty. Starał się przypomnieć sobie, czy słyszał aktualną prognozę pogody.

Kot znowu wbiegł na schody. Wisting podszedł do szopy na narzędzia znajdującej się po drugiej stronie podwórza. Podejrzewał, że mieści się tam niewiele więcej poza odśnieżarką, kosiarką do trawy i kilkoma sążniami drewna opałowego.

Strugi deszczu spływały z blaszanego dachu. Chwycił za drzwi. Były zamknięte. Zajrzał przez boczne okienko i dostrzegł siekierę leżącą na pieńku do rąbania drewna, ale nie był w stanie stwierdzić, co kryje się w ciemnych kątach szopy.

Gdy wsiadł do samochodu, zobaczył, że na przedniej szybie zdążyła osadzić się warstwa pary wodnej. Uruchomił silnik, włączył ogrzewanie i wyjechał na drogę.

Po drugiej stronie skrzyżowania brama garażowa była podniesiona do góry. Steinar Vassvik stał obok dużego motocykla ze śrubokrętem w dłoni i spoglądał w jego kierunku.

Wisting przejechał przez skrzyżowanie, zatrzymał się, wysiadł z auta i nie wyłączając silnika, ruszył w stronę mężczyzny. Szybkim krokiem wszedł do garażu, żeby schronić się przed deszczem.

Vassvik przywitał go skinieniem głowy. Mocna lampa warsztatowa wisząca pod sufitem oświetliła jego grubo ciosane rysy. Od czasu, gdy komisarz widział go ostatnio, mężczyzna rozciął sobie skórę pod lewym okiem. Teraz miał w tym miejscu czerwoną bliznę.

– Zajrzałem do Martina Haugena – wyjaśnił Wisting. – Nie ma go w domu.

Vassvik odłożył śrubokręt i sięgnął po suchą szmatę.

– Widział go pan dzisiaj?

Mężczyzna potrząsnął przecząco głową i wytarł dłonie. Komisarz spojrzał za siebie, wskazując znak, który zakazywał wjazdu.

– Kręcił się tu ktoś? – spytał.

– Tutaj rzadko kto przyjeżdża – odparł.

– Kiedy widział pan Martina ostatni raz?

Tamten wzruszył ramionami.

– O wpół do ósmej rano wyjeżdża do pracy.

– Dzisiaj też wyjechał?

– Nie zwróciłem na to uwagi.

– O której zwykle wraca do domu?

Mężczyzna spojrzał na zegarek. Wisting zrobił to samo. Było dziesięć po wpół do piątej.

– Przed czwartą – odparł Vassvik.

Komisarz przytaknął.

– Okej – powiedział i odwrócił się w stronę samochodu. – Dziękuję.

Vassvik ruszył za nim.

– Czy coś się stało? – spytał.

Wisting zaprzeczył ruchem głowy.

– Po prostu sądziłem, że zastanę go dzisiaj w domu.

Teraz tamten przytaknął.

– Rozumiem. Może pojechał do domku letniskowego.

– Może – odparł Wisting.

Stał przez chwilę, licząc na to, że Vassvik powie coś więcej. Potem jeszcze raz podziękował mu za rozmowę, pobiegł do auta i wsiadł do środka.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

[3] Kripos (Den nasjonale enhet for bekjempelse av organisert og annen alvorlig kriminalitet) – do 1 stycznia 2005 roku Centrala Policji Kryminalnej, obecnie Centralna Jednostka ds. Przestępczości Zorganizowanej i Przestępstw o Dużej Szkodliwości Społecznej.

[4] Økokrim (Den sentrale enhet for etterforskning og påtale av økonomisk kriminalitet og miljøkriminalitet) – Jednostka Dochodzeniowo-Śledcza ds. Zwalczania Przestępczości Gospodarczej oraz Przestępstw Przeciwko Środowisku Naturalnemu.

5

Dostępne w wersji pełnej

6

Dostępne w wersji pełnej

7

Dostępne w wersji pełnej

8

Dostępne w wersji pełnej

9

Dostępne w wersji pełnej

10

Dostępne w wersji pełnej

11

Dostępne w wersji pełnej

12

Dostępne w wersji pełnej

13

Dostępne w wersji pełnej

14

Dostępne w wersji pełnej

15

Dostępne w wersji pełnej

16

Dostępne w wersji pełnej

17

Dostępne w wersji pełnej

18

Dostępne w wersji pełnej

19

Dostępne w wersji pełnej

20

Dostępne w wersji pełnej

21

Dostępne w wersji pełnej

22

Dostępne w wersji pełnej

23

Dostępne w wersji pełnej

24

Dostępne w wersji pełnej

25

Dostępne w wersji pełnej

26

Dostępne w wersji pełnej

27

Dostępne w wersji pełnej

28

Dostępne w wersji pełnej

29

Dostępne w wersji pełnej

30

Dostępne w wersji pełnej

31

Dostępne w wersji pełnej

32

Dostępne w wersji pełnej

33

Dostępne w wersji pełnej

34

Dostępne w wersji pełnej

35

Dostępne w wersji pełnej

36

Dostępne w wersji pełnej

37

Dostępne w wersji pełnej

38

Dostępne w wersji pełnej

39

Dostępne w wersji pełnej

40

Dostępne w wersji pełnej

41

Dostępne w wersji pełnej

42

Dostępne w wersji pełnej

43

Dostępne w wersji pełnej

44

Dostępne w wersji pełnej

45

Dostępne w wersji pełnej

46

Dostępne w wersji pełnej

47

Dostępne w wersji pełnej

48

Dostępne w wersji pełnej

49

Dostępne w wersji pełnej

50

Dostępne w wersji pełnej

51

Dostępne w wersji pełnej

52

Dostępne w wersji pełnej

53

Dostępne w wersji pełnej

54

Dostępne w wersji pełnej

55

Dostępne w wersji pełnej

56

Dostępne w wersji pełnej

57

Dostępne w wersji pełnej

58

Dostępne w wersji pełnej

59

Dostępne w wersji pełnej

60

Dostępne w wersji pełnej

61

Dostępne w wersji pełnej

62

Dostępne w wersji pełnej

63

Dostępne w wersji pełnej

64

Dostępne w wersji pełnej

65

Dostępne w wersji pełnej

66

Dostępne w wersji pełnej

67

Dostępne w wersji pełnej

68

Dostępne w wersji pełnej

69

Dostępne w wersji pełnej

70

Dostępne w wersji pełnej

71

Dostępne w wersji pełnej

72

Dostępne w wersji pełnej

73

Dostępne w wersji pełnej

74

Dostępne w wersji pełnej

75

Dostępne w wersji pełnej

76

Dostępne w wersji pełnej

77

Dostępne w wersji pełnej

78

Dostępne w wersji pełnej

79

Dostępne w wersji pełnej

80

Dostępne w wersji pełnej

81

Dostępne w wersji pełnej

82

Dostępne w wersji pełnej

83

Dostępne w wersji pełnej

84

Dostępne w wersji pełnej

85

Dostępne w wersji pełnej

86

Dostępne w wersji pełnej

87

Dostępne w wersji pełnej

88

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału: Katharina-koden

Copyright © 2017 Jørn Lier Horst

Published by agreement with Salomonsson Agency

All rights reserved

Copyright © 2019 for the Polish edition by Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz

Projekt okładki: Agnieszka Karmolińska

Zdjęcia wykorzystane na okładce: © istockphoto.com / borchee

ISBN 978-83-65731-75-3

Smak Słowa

ul. Sobieskiego 26/4,

81-781 Sopot

Tel. 507-030-045

Szukaj nas także na

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl