Sen o miłości - Clare Connelly - ebook

Sen o miłości ebook

Clare Connelly

3,9

Opis

Grecki biznesmen Santos Anastakos nie wiedział, że ma syna. Dopiero gdy matka chłopca zginęła w wypadku i na Santosa spadł obowiązek opieki, poznał sześcioletniego Camerona. Postanawia zabrać go do siebie do Grecji. Jednak nauczycielka Camerona, Amelia Ashford, uświadamia Santosowi, że dla dziecka, które właśnie straciło matkę, taka zmiana otoczenia i utrata przyjaciół będzie trudna. Santos nie może zostać w Londynie, wpada więc na pomysł, by Amelia pojechała z nimi do Grecji. Na miejscu okazuje się, że wprawdzie Cameron czuje się lepiej, mając przy sobie Amelię, lecz Santosowi przysporzy ona kłopotów… 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
2
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ene123

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem dlaczego mam tak słabą notę. To jedna z lepszych książek tego typu jaka czytałam.
00

Popularność




Clare Connelly

Sen o miłości

Tłumaczenie: Dorota Jaworska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022

Tytuł oryginału: Hired by the Impossible Greek

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2020 by Clare Connelly

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-7639-9

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

PROLOG

Znów musiał wystąpić w roli świadka. Po raz czwarty i z całą pewnością nie ostatni. Podczas ślubów ojca, Santos, jako najstarszy syn, stawał u jego boku. Za każdym razem wsłuchiwał się w te same słowa, którymi Nico Anastakos obiecywał kolejnym żonom dozgonną wierność i miłość.

Jak zawsze przyglądał się gościom bez emocji, obojętnie, jak przechodniom. Nie był w stanie cieszyć się szczęściem ojca, którego nałóg z trudem tolerował. W końcu Nico założył obrączkę już dziewięciu kobietom, licząc tę, której ślubował dzisiaj.

„Tym razem jest inaczej, Santos. Tym razem to ta jedyna”.

Santos już dawno przestał polemizować z ojcem na temat tego żenującego uzależnienia od kobiet, romansów i ślubów. Zrezygnował też z namawiania go do poddania się terapii, gdyż Nico nie widział nic niepokojącego ani w nieustannym zakochiwaniu się, ani w częstotliwości kupowania pierścionków zaręczynowych.

Santosowi pozostało przyglądać się z boku i wyliczać, o jaką kwotę fortuna Anastakosów pomniejszy się po kolejnym rozwodzie. Nie odczuwał wyrzutów sumienia, że przeprowadza te cyniczne kalkulacje w kościele, gdzie teoretycznie powinien wsłuchiwać się w deklaracje miłości ojca i najnowszej panny młodej.

Nie miał wątpliwości, że i to małżeństwo skończy się tak, jak wszystkie poprzednie, szybko i boleśnie, z nienawiścią, która wypiera ze związku inne uczucia. Jego własna matka musiała ustąpić następnej pani Anastakos, gdy Santos miał zaledwie trzy lata. Po rozwodzie rodzice przerzucali się nim, rok po roku, póki Nico nie zdecydował o wysłaniu pierworodnego do szkoły z internatem.

Santos skrzywił się z niesmakiem, gdy zadowolony ksiądz wreszcie nazwał szczęśliwą parę mężem i żoną. Sam sobie obiecał już dawno, po trzecim, wyjątkowo brutalnym, rozgrywającym się w mediach rozwodzie ojca, że nigdy się nie zakocha – cokolwiek to słowo znaczy – ani tym bardziej nie ożeni. Teraz miał trzydzieści cztery lata i na szczęście ani razu nie znalazł się w sytuacji, w której dotrzymanie tej obietnicy byłoby zagrożone. Co więcej, umacniał się w przekonaniu, że małżeństwo wymyślono dla głupców lub beznadziejnych romantyków, a z żadną z tych kategorii ludzi się nie utożsamiał.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Trzy miesiące później

– Tak? – Jedno słowo, nasycone drwiną i zniecierpliwieniem, z wyczuwalnym greckim akcentem, zaskoczyło Amelię, choć doskonale wiedziała, czego się spodziewać. Wpatrywała się w stojącego w drzwiach mężczyznę, Santosa Anastakosa, przez kilka niemiłosiernie długich sekund, jakby zapomniała, po co w ogóle pojawiła się w progach jego posiadłości na angielskiej prowincji. Było w nim coś charyzmatycznego, budzącego jednocześnie podziw i strach, szacunek i niepokój. Amelia nie mogła oderwać od niego oczu, poruszyć się, odezwać, wyjść z tego wstydliwego zapatrzenia i przenieść się w rytm codziennego funkcjonowania. Na dodatek jego smoking, ręką mistrza nienagannie skrojony na wielkie okazje w najpiękniejszych salonach świata, na pewno bardziej znaczących niż uroczy stary dwór, przypominający książęce pałace, w którego progu stała. Wszystko w tym greckim bogu było doskonałe.

– Pan Anastakos? – upewniła się, mimo że doskonale wiedziała, z kim rozmawia. Znała tę piękną twarz z niezliczonych fotografii w mediach. Po śmierci matki Camerona gazety rozpisywały się o przystojnym miliarderze, który okazał się ojcem sześcioletniego chłopca.

– Tak? – Tym razem w jego głosie zabrzmiało czyste zniecierpliwienie i Amelia podziękowała ciepłej bryzie rozwiewającej włosy, ponieważ mogła wykonać jakiś ruch, który odwróciłby uwagę od jej milczenia. Uniosła rękę i zgarnęła nieposłuszne kosmyki, by umieścić je za uchem. Odetchnęła.

– Kochanie, musimy już wyjść, jeśli chcemy zdążyć. – Kobiecy głos dobiegający z wnętrza domu odbijał się echem po wypolerowanym marmurze, lśniącym pod ręcznie szytymi butami Santosa. Nie zareagował.

– Czy pani się zgubiła? Czy pani samochód uległ awarii? – pytał. – Doprawdy, nie mam aż tyle czasu…

Santos wpatrywał się w nią i Amelia pomyślała, że nigdy wcześniej nie widziała tak gęstych, ciemnych rzęs. Pod nimi kryły się szeroko osadzone, kształtem przypominające migdały, zaskakująco błękitne, niemal srebrzyste oczy, które kontrastowały ze śródziemnomorską karnacją. Zniecierpliwiony jej milczeniem, rozejrzał się znacząco, jakby na zewnątrz domu poszukiwał powodu jej obecności, na przykład uszkodzonego samochodu lub walizek stojących na poboczu.

– Jestem tu, by z panem porozmawiać. – Amelia odzyskała równowagę, gdy usłyszała swój głos.

Santos zmarszczył brwi i przeniósł wzrok na jej twarz, potem niżej, na skromną różową bluzkę, aż wreszcie na kremowe spodnie opinające wąskie biodra i długie nogi, jakby ten pobieżny przegląd miał pomóc mu zrozumieć, kim była i co robiła w jego domu. W jego spojrzeniu odnalazła jakąś trudną do zdefiniowania siłę, która sprawiła, że jej tętno nagle oszalało.

– Czy my się już spotkaliśmy? – zapytał z wyczuwalną niepewnością, jakby się obawiał, że rzeczywiście tak było.

– Nie, proszę pana, nigdy.

– Zatem, co mogę dla pani zrobić?

– Nazywam się Amelia Ashford…

– Ashford… – Przyjrzał jej się uważnie. – Ta słynna Ashford?

– Tak bym o sobie nie powiedziała. – Uśmiechnęła się, choć w tym momencie miała ochotę zwinąć się w kłębek i głęboko ukryć przed całym światem. Nie mógł wiedzieć, że to z powodu uciążliwej popularności zdecydowała się posługiwać nazwiskiem swojej ukochanej babci, gdy starała się o pracę w szkole. Już wcześniej podjęła decyzję, że chce być oceniana tylko ze względu na to, jaką jest nauczycielką, jak wywiązuje się ze swoich obowiązków wobec dzieci. Inny rodzaj sławy nie był jej potrzebny. Ciążył, przeszkadzał, szkodził…

– Jest pani nauczycielką Camerona?

– Tak – uśmiechnęła się lekko. – Chciałabym porozmawiać o pana synku.

Zignorowała zaciśnięte pięści Greka. Nie przyszła tu, by go oceniać, wypominać mu zaniedbywanie dziecka czy pozostawienie bez wsparcia jego matki. Poza tym nie znała szczegółów, a życie nauczyło ją, by nie wydawać opinii wyłącznie na podstawie plotek czy artykułów z kolorowych gazet. Wizyta w tym domu wynikała wyłącznie z troski o chłopca, którego uwielbiała, który stał się jej bliski. Ktoś mógłby powiedzieć, że przelała na niego całą miłość, której zabrakło w jej relacji z własnymi rodzicami. Nawet jeśli tak było, to pogrążone w bólu, przybite żalem dziecko zwyczajnie potrzebowało ciepła i wsparcia, których nagle zostało pozbawione.

– Czy coś się stało?

Zacisnęła usta i z trudem powstrzymała się przed skomentowaniem takiego pytania. Ten człowiek nie miał żadnego doświadczenia w kontaktach z dziećmi, nie tylko z własnym synem. Być może dlatego nie przyszło mu do głowy, że wizyta nauczycielki w piątkowy wieczór w domu ucznia nie jest codziennością i niewątpliwie wynika z poważnego powodu. Amelia przyszła o tak późnej godzinie, by mieć pewność, że Cameron już spał i nie będzie mógł ich podsłuchiwać.

– Ta rozmowa nie powinna odbywać się w progu – stwierdziła stanowczo. – Czy mogę wejść?

– Czy ma pani w zwyczaju pojawiać się w domach uczniów bez zaproszenia? – odpowiedział pytaniem, zmarszczył brwi i obrzucił ją spojrzeniem, którym zapewne mroził współpracowników i tych, których kariera zależała od jego opinii. Pomyślała, że na szczęście nie należała do żadnej z tych grup. Musiała tylko wykazać się profesjonalizmem i pewnością siebie. Nie prosiła o nic dla siebie, a on powinien zrozumieć, że dobry nauczyciel posunie się do wszystkiego z troski o ucznia.

– Oczywiście, że nie. Sam fakt, że tu jestem, powinien świadczyć o tym, że sprawa jest wielkiej wagi – wyjaśniła, niezrażona drwiną w jego głosie.

– Sprecyzujmy. Co jest tak ważne?

– Pana syn.

– Niania już zdążyła położyć go spać – poinformował, nie usiłując ukryć zniecierpliwienia. – Jeśli chciała się pani z nim zobaczyć…

Mimo ukłucia w sercu Amelia nie dała się pokonać emocjom, co wcale nie okazało się łatwe. Wspomnienie Cynthii McDowell było zbyt świeże. Jakże ona kochała swego małego synka! Ogromem miłości, oddaniem, codzienną troską rekompensowała mu to wszystko, czego ze względów finansowych brakowało im na co dzień. Co musiało przeżywać dziecko, nagle pozbawione matki, ciepła i poczucia bezpieczeństwa, nieoczekiwanie zdane na łaskę obcego człowieka i nieznanej opiekunki? Właśnie dlatego pojawiła się w posiadłości Renway Hall w piątkowy wieczór.

– To z panem chcę porozmawiać, panie Anastakos.

– Doprawdy sprawa jest tak pilna, że nie można było z tym zaczekać do poniedziałku?

– Jeśli inny dzień bardziej panu odpowiada… – Amelia zawahała się. – Czy życzy pan sobie, żebym wróciła w poniedziałek?

– Niekoniecznie – zapewnił. – Nie jestem pewien, czy jakikolwiek termin można uznać za odpowiedni, skoro pani najwyraźniej nie wie, o czym chce ze mną rozmawiać.

– Proszę mi zaufać, nie przyszłabym tu, gdyby sprawa nie była poważna.

– Zaintrygowała mnie pani. – Zerknął na zegarek i gestem zaprosił ją do środka. – Ma pani pięć minut. A tak na marginesie… Ja nikomu nie ufam.

Amelia chciała wykrzyczeć, że w obliczu niedawnych wydarzeń omówienie stanu psychicznego dziecka, jego zdrowia i przyszłości wymaga zdecydowanie więcej czasu niż marne pięć minut, powstrzymała się jednak. Konflikt z ojcem Camerona nie sprzyjałby osiągnięciu celu.

– Proszę za mną – powiedział i ruszył w głąb rozświetlonego korytarza, który wydawał się nie mieć końca.

Amelia powoli podążała za nim, zafascynowana ogromem i pięknem miejsca, w którym znalazła się po raz pierwszy. Szła, podziwiając niezliczone obrazy, pokrywające powierzchnie gładkich ścian. Jeden z nich szczególnie przyciągnął jej uwagę.

– To Tintoretto – wyszeptała zachwycona sama do siebie i zatrzymała się. Nie patrzyła w kierunku gospodarza, zajęta obrazem, mimo to wiedziała, że on też się zatrzymał. Miał w sobie to coś, co sprawiało, że wyczuwała jego ruchy w otaczającym ich powietrzu. Nie musiała go obserwować, bo promieniował obezwładniającą, niemal dotykalną fizycznością.

Obraz przedstawiał Madonnę. Amelia rozpoznała autora po jaskrawych barwach i charakterystycznych muśnięciach pędzla, zanim pochyliła się, by rozszyfrować maleńki podpis ukryty w rogu.

– Tak. – Tym słowem uwolnił jakąś delikatność, którą zaraz stłumił kolejnym zdaniem. – Zakładam jednakże, że nie przyszła tu pani dyskutować o sztuce, prawda?

– Nie, panie Anastakos. – Zerknęła w jego kierunku. – Oczywiście, że nie – odpowiedziała, zadowolona, że tonem głosu nie zdradziła, co właśnie zaczęło wyprawiać jej oszalałe serce.

Podążała za nim, przez kilkoro szerokich drzwi, aż do komnaty z pokrytymi skórą meblami, białym fortepianem i kolejnymi obrazami wielkich mistrzów spoglądającymi ze ścian. Rozpoznała je wszystkie, twórcy okazali się bardzo sławni, ale to mniej popularni renesansowi artyści, jak Tintoretto, zawsze mocniej do niej przemawiali.

– Mario – Santos zwrócił się do kobiety siedzącej na białej kanapie. – Przyszła nauczycielka Camerona, będę gotowy za kilka minut.

Niezwykłej urody kobieta o złotych włosach, ubrana w jedwabną czerwoną suknię, wstała i zbliżyła się do nich z gracją i lekkością baletnicy. Lodowatym spojrzeniem oszacowała Amelię w taki sam sposób, jak on zrobił to wcześniej, w drzwiach domu. Tyle tylko, że w jego oczach odnalazła odrobinę zainteresowania, Maria miała do zaoferowania obojętność i przejmujący chłód.

– Ależ, kochanie, spóźnimy się – zaprotestowała.

– Najwidoczniej sprawa nie może czekać – zauważył z lekceważącym uśmiechem. – Niech Leo przygotuje ci koktajl. Zaraz do ciebie dołączę.

– Gdybym wiedziała, że dzisiejszy wieczór stracę, opiekując się dzieckiem lub czekając na ciebie, na pewno bym nie przyjechała. – Maria odwróciła się i powoli oddaliła, zostawiając za sobą zapach drogich perfum.

Amelia przyglądała się, zafascynowana doskonałością ciała, lśniącymi włosami, nienagannym makijażem, a nawet sięgającymi nieba obcasami Marii. Po raz pierwszy w życiu widziała kogoś, kto tak bardzo przypominał gwiazdy Hollywood.

– Jest piękna – wyszeptała, gdy wraz z Santosem ponownie znaleźli się na długim, marmurowym korytarzu.

– Owszem – potwierdził, zatrzymując się przed kolejnymi drzwiami. Weszli do eleganckiego, nowocześnie umeblowanego pomieszczenia z kilkoma komputerami na wielofunkcyjnych biurkach. Oprócz współczesnych obrazów, na jednej ze ścian znajdowało się potężne, oprawione w ciężkie ramy lustro, w którym odbijały się widoczne w oddali stajnie. Z boku zawieszono projektory, w kątach stały ogromne donice ze smukłymi kwiatami. Otwarty barek kusił kolekcją szlachetnych trunków.

– Zatem, o czym chciała pani ze mną porozmawiać? – Wskazał jej miejsce w fotelu naprzeciwko biurka.

Usiadła, skromnie splatając dłonie na złączonych kolanach. Santos podszedł do barku, otworzył kryształową karafkę i napełnił szkocką dwie szklanki. Gdy podawał jej jedną ze szklanek, jego palce musnęły jej dłoń.

– Dziękuję – powiedziała, drżąc lekko, ale nie spróbowała drogiego trunku. Nie przepadała za alkoholem, nie przeszła młodzieńczej fazy upijania się na prywatkach, sama nigdy nie kupowała wysokoprocentowych trunków. Tylko przy specjalnych okazjach dawała się namówić na lampkę wina lub kieliszek szampana.

On tymczasem wypił połowę szklanki i zamiast naprzeciwko, po drugiej stronie biurka, przysiadł na jego krawędzi, tuż obok niej, zdecydowanie zbyt blisko, bo gdyby się poruszyła, mogłaby go dotknąć. Sama myśl o tym wytrąciła ją z równowagi w sposób bardziej intensywny niż cokolwiek, czego wcześniej doświadczyła w życiu.

Była, owszem, na kilku ustawionych randkach bez znaczenia, ponaglana przez Brenta, ale nie wspominała ich z sentymentem czy satysfakcją.

„Daj sobie czas, Milly. Poznaj faceta, jego zalety. A potem po prostu odpłyń…”

Niestety, mimo optymizmu Brenta, wszystkie randki wyglądały tak samo, były śmiertelnie nudne, a pod koniec każdej z nich marzyła, by już nigdy nie musiała umawiać się ponownie. Raz niemal zasnęła na stole w trakcie rozmowy i do tej pory się tego wstydziła. Nie obwiniała o te porażki mężczyzn, którzy się z nią umawiali. Urodziła się jako geniusz i już w dzieciństwie prowadziła intelektualne dyskusje z najwybitniejszymi umysłami świata, dlatego nigdy nie nauczyła się gadki szmatki, radosnego paplania o niczym, plotkowania. Nie umiała rozmawiać o przyziemnych sprawach, o pogodzie, sukience sąsiadki, polityce czy skandalach celebrytów. W sumie nawet współczuła tym wszystkim facetom, z którymi męczyła się w tym samym stopniu, co oni z nią, choć z całkowicie odmiennych powodów.

Wspomnienie nieudanych randek nie stłumiło nieznanych uczuć, które nagle zaczęły kłębić się w jej ciele i sercu pod wpływem bliskości Santosa. To niewiarygodne, jak gorąca może być krew, pomyślała, mocniej ściskając szklankę. Musiała to przerwać, jak najszybciej wyjaśnić mu, co trzeba, wyjść, a najlepiej wybiec, i już nigdy więcej go nie spotkać. Wzięła głęboki oddech, by zacząć, ale to on odezwał się pierwszy, nie odrywając od niej wzroku, co wprowadziło krew w jej żyłach w stan wrzenia.

– Ile ma pani lat?

– Słucham?!

– Wygląda pani zbyt młodo jak na nauczycielkę – stwierdził. W jego głosie dało się usłyszeć sceptycyzm połączony z rozczarowaniem.

– Jestem w Elesmore trzeci rok. Może trochę dłużej – odpowiedziała, pocierając palcem krawędź szklanki, jakby uczyła się na pamięć wszystkich wcięć w drogim krysztale.

Zignorowała widoczne w jego oczach niedowierzenie. Nie zamierzała przyznać się, że pierwszy tytuł naukowy, z fizyki, uzyskała jako dwunastolatka, kolejny – rok później, a doktorat – zanim skończyła piętnaście lat. Właśnie wtedy postawiła swój świat na głowie i zdecydowała, że zostanie nauczycielką. Nie musiał wiedzieć, że swój najważniejszy tytuł otrzymała w dniu szesnastych urodzin. Była jednak zbyt młoda, by podjąć pracę w wymarzonym zawodzie. Dlatego, z konieczności, spędziła kilka lat, podróżując, a konkretnie wizytując agencje kosmiczne na całym świecie. Nadal zresztą pozostawała ich konsultantką. Na koniec, już jako osoba pełnoletnia, przyjęła posadę nauczycielki z dala od zgiełku miast, w niewielkiej szkole, pod warunkiem, że nie będzie musiała ujawniać swojej tożsamości. Anonimowość, życie bez ciągłej presji, normalność – stały się priorytetami po latach w ciągłym napięciu. Spędziła wiele lat, egzystując, jak eksponat wystawiany na pokaz. Nadszedł czas, by zacząć żyć.

– Czyli…? Ile ma pani lat? – nalegał, pociągając whisky, nieświadomy, jakie emocje budzi w niej układem ust podczas tej prostej czynności. Nie zauważył, że chwyciła krawędź fotela, by powstrzymać się przed dotknięciem jego ledwo widocznego zarostu, i celowo przeniosła wzrok na odległą część biura, by nie wpatrywać się w maleńką bliznę na jego szyi.

– Mój wiek nie ma tu znaczenia – zdołała odpowiedzieć, zaciskając palec na szklance, by namiastką bólu zatuszować zdenerwowanie, przegonić tysiące rozszalałych motyli, które nagle zagościły w jej żołądku.

– Zatem przedyskutujmy to, co ma znaczenie – ponaglił, niezbyt dyskretnie zerkając na zegarek. Skąd nagle w jego głosie pojawiły się chłód i wrogość?

– Dyrektor Larcombe poinformował mnie, że zamierza pan zabrać syna z Elesmore, nie tylko ze szkoły, w której był od trzeciego roku życia, nie tylko z rodzinnego domu… – Amelia musiała opanować drżenie głosu, by kontynuować. – Wraz z końcem semestru chce pan go zabrać z Anglii do Grecji.

Zapadła cisza, gęsta, lepka, nieprzyjemna, zakłócana tylko głośnym biciem jej serca. Opanowała się na tyle, by nie przerwać tej ciszy, pozwolić uderzeniom serca odmierzać czas.

– I…? – zaczął pełną treści jedną literą, nasyconą zdecydowaniem i zniecierpliwieniem. Nie mogła znieść widoku tych ust, doskonale wyrzeźbionych, tak oszczędnie gospodarujących słowami. Tak kuszących.

– I…? Czy to prawda? – wyjaśniła wreszcie. – Chcę zapytać, czy to prawda.

– Czy pani sugeruje, że dyrektor kłamał? – Nachylił się tak, że czuła jego oddech. – Że ten poważny człowiek mógłby panią oszukać?

Zawstydzona, Amelia miała wrażenie, że za chwilę stanie w płomieniach i przeistoczy się w garść popiołu. Kpił z niej, obezwładniał sarkazmem. Nie była przyzwyczajona do takiego traktowania. Tymczasem rozmawiał z nią jak z półgłówkiem. Miała ochotę potraktować go jakąś celną ripostą, na szczęście w porę przypomniała sobie mądre powiedzonko, że muchy najlepiej wabić miodem.

– Miałam nadzieję, że może… że pan dyrektor się przejęzyczył – brnęła dalej.

– Nie! Rzeczywiście zabieram stąd syna – potwierdził, zmieniając pozycję na biurku. Dotknął przy tym jej kolana i Amelia zrozumiała, co mieli na myśli poeci, pisząc o ekstatycznych uniesieniach. Patrzyła na niego zaskoczona, zbyt niedoświadczona, by umieć ukryć przepełniające ją emocje. Nie mógł nie zauważyć, jak gwałtownie zadrżała i zarumieniła się. Pewnie teraz się zastanawiał, z czego wynika jej niespokojne zachowanie.

Niech to się skończy…

Amelia była całkowitym przeciwieństwem zmysłowej piękności, która czekała na Santosa w dalszej części domu. W porównaniu z nią wyglądała i czuła się fatalnie, na dodatek, jak się okazało, nie była w stanie prowadzić inteligentnej rozmowy z mężczyzną, którego przecież sama o rozmowę poprosiła! Na miłość boską, niech on odsunie to kolano! Jedno lekkie dotknięcie i jej żołądek wypełnił się bolesną plątaniną supełków. Boże, jakie to żałosne.

– Kiedy szkoła się skończy, zabiorę Camerona na Agrios Nisi – wyjaśnił spokojnie, jakby nie zauważył tego dotknięcia, jakby krew w jego żyłach nie popłynęła nagle z mocą tysięcy galopujących wierzchowców.

– Dlaczego?

– Ponieważ właśnie tam mieszkam. Ja, ojciec Camerona, że pozwolę sobie przypomnieć.

Zignorowała ostatnią uwagę, może dlatego, że sama uznała ją za słuszną.

– Co go tam czeka? Co tam zastanie? – Tym razem Amelia nie zapanowała nad emocjami, mówiła podniesionym głosem. Od czasu wyjścia z gabinetu dyrektora przepełniał ją ból i strach. Wpadła w panikę. To nie było w porządku! Wyrwać Camerona z miejsca, w którym się wychował, pozbawić go towarzystwa ludzi, których znał i którym ufał? Nie zasłużył na takie traktowanie, zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy rany nadal krwawiły. Wiedziała, lepiej niż ktokolwiek inny, jak to jest błąkać się, być odsyłanym od drzwi do drzwi, i to przez własnych rodziców.

– Co go tam czeka? Oprócz kilometrów nieskazitelnie czystych plaż i szansy na dzieciństwo, o których inni mogliby tylko pomarzyć? To miała pani na myśli?

Znowu kpił. Bawił się nią jak nasycony kocur myszką.

– Wszystko, czego Cameron potrzebuje, panie Anastakos, jest tutaj! – Odetchnęła głęboko, by uspokoić serce. Nie udało się. – Dostatecznie dużo w tym roku stracił. Chce mu pan zabrać przyjaciół i nauczycieli, którzy go kochają, oferując w zamian dodatkowy stres i tęsknotę? Rozumiem, że pana stosunki z jego matką nie były najlepsze, ale czy to doprawdy wystarczający powód, by karać dziecko? Cameron powinien zostać w Anglii, w Elesmore.

– Mój związek z matką Camerona to nie pani sprawa! – Głośno odstawił na biurko ciężką szklankę.

– To prawda – przytaknęła chłodno, przymykając oczy. – Ale to, jak pan traktuje chłopca, jest moją sprawą. To mój moralny i zawodowy obowiązek, żeby…

– Jeśli chodzi o Cynthię – kontynuował, jakby w ogóle nie słuchał. – Nasze stosunki nie były ani wrogie, ani przyjazne. Nijakie w zasadzie. Nie umiałbym ich nawet nazwać. Szczerze mówiąc, ledwo się znaliśmy.

– Ledwo? Czy w pana języku to znaczy na tyle dobrze, by spłodzić dziecko!? – odpowiedziała bez wahania, rozgoryczona tym brakiem szacunku wobec Cynthii. – Zostaliście rodzicami, a teraz Cameron ma tylko pana. Zasługuje na więcej!

Zapadła cisza przerywana nierównym oddechem Amelii. Santos przyglądał jej się, aż błękit jego oczu stał się niemal oceaniczny. Pod oliwkową skórą nerwowo pulsowały mięśnie. Pomyślała, że ta twarz wygląda jak rzeźba wykonana przez artystę pozbawionego narzędzi, którymi mógłby złagodzić ostre rysy, uwypuklone przez gniew i złość.

Prawie pożałowała, że tu przyszła; prawie, bo przecież nie załatwiała własnych spraw, a ktoś musiał zawalczyć o Camerona. Jako sześciolatek zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo zawiedli go dorośli. Chociaż… Ostatnio zachowywał się zupełnie inaczej niż zwykle, jakby coś w nim zgasło. Amelia obiecała sobie, że nie będzie kolejną osobą, która go zawiedzie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY