Miłość i hazard - Clare Connelly - ebook

Miłość i hazard ebook

Clare Connelly

4,3

Opis

Księżniczka Freja Henriksen nienawidzi hazardu. Gdy spotyka się z hiszpańskim inwestorem Santiago del Almodovárem, stawia szereg warunków, które musiałyby zostać spełnione, żeby wyraziła zgodę na otwarcie sieci kasyn. Santiago nie rozumie jej obaw. Zaprasza ją do Hiszpanii, by zobaczyła z bliska, jak funkcjonują jego kasyna. Freja wie, że nie zmieni zdania na temat hazardu, ale Santiago tak bardzo jej się podoba, że jedzie z nim na tydzień do Barcelony…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Clare Connelly

Miłość i hazard

Tłumaczenie: Dorota Jaworska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022

Tytuł oryginału: My Forbidden Royal Fling

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2021

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2021 by Clare Connelly

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-8436-3

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

PROLOG

Ménage à Billionaire!

Sam tytuł byłby wystarczająco kuszący. Tymczasem tuż pod nim widnieje przystojna, by nie powiedzieć piękna, twarz Santiaga del Almodovára. Hiszpan zdaje się patrzeć prosto w obiektyw kamery. Mam wrażenie, że przenika mnie wzrokiem, na wylot. I chociaż dzielą nas tysiące kilometrów, ogarnia mnie lęk. Na drugim zdjęciu po obu stronach Santiaga widzę obejmujące go piękne kobiety, blondynkę i rudowłosą, zupełnie różne, zapewne jak upodobania miliardera. Odwracam wzrok od ekranu komputera.

– Czy właśnie tego człowieka chce pan zaangażować?

Nie mogę się powstrzymać, złorzeczę pod nosem i premier mojego kraju już wie, że jestem niezadowolona. Zawsze mi się wydawało, że miał wrodzony instynkt i lepiej oceniał ludzi.

– Zdaję sobie sprawę, że Santiago del Almodovár nie cieszy się najlepszą opinią, Wasza Wysokość… – Czuję, jak premier uśmiecha się, zażenowany. – Ale posiada to, czego potrzebujemy, dlatego jego inwestycja może liczyć na poparcie całego parlamentu.

– To haniebne. Ten człowiek ma tylko pieniądze, nic innego – mówię, by zyskać trochę czasu. – Jego brak zasad, niemoralność…

– Powtórzę, jego inwestycja ma poparcie całego parlamentu…

Czy dobrze wyczuwam ostrzeżenie w głosie premiera? Stawia mnie przed faktem dokonanym? Technicznie, żadna umowa nie wejdzie w życie bez mojego podpisu. W zasadzie mogę się sprzeciwić parlamentowi i jej nie zatwierdzić, co oznaczałoby uruchomienie skomplikowanych procedur, lata biurokratycznych potyczek.

Co ja, do diabła, mam zrobić? Podpisać? Co powiedzieliby moi rodzice, gdyby żyli? Właściwie, wiadomo co. Nawet słyszę głos ojca, donośny i wyraźny, pełen dezaprobaty. Jeśli podpiszę, zrobię dokładnie to, czego by nie chciał, a przecież przysięgałam mu… Od tych rozważań boli mnie głowa.

– Oferuje bajońską sumę za ziemię – kontynuuje premier.

Pogrążam się w mroku beznadziei. Nie ma króla, nie ma królowej. Jestem tylko ja, księżniczka Freja, desperacko próbująca uchronić królestwo przed zapaścią finansową bez jednoczesnego poświęcenia dziedzictwa narodowego. Robię wszystko, co mogę, by udowodnić, że zasługuję na tytuł i spełniam oczekiwania rodziców.

– Czego chce w zamian? Co mamy poświęcić?

Siedzę prosto, patrząc przed siebie na starożytny gobelin, który kochałam już jako mała dziewczynka. Słyszę głos ojca. „Pamiętaj, że jesteśmy Marlsdovenami. Świat puka do naszych drzwi. Otwórzmy je, ale nie dajmy się zdeptać. Za wszelką cenę chrońmy to, co nas wyróżnia, co czyni nas wyjątkowymi”.

– Mój asystent prześle umowy, Wasza Wysokość. Gdyby mogła je pani podpisać…

– Przejrzę je – przerywam, może nieco zbyt brutalnie.

Nienawidzę tego planu. Człowiek o tak zszarganej opinii miałby wejść w posiadanie cennego gruntu? Kiczowate, rozświetlone, hałaśliwe kasyno zmieniłoby charakter naszego kraju w dokładne przeciwieństwo tego, o czym marzył mój ojciec. Moim zadaniem jest dbać o ten kraj i jego ludzi. Co powiedziałby ojciec? Spraw, żeby było warto, słyszę, choć nie ma go obok mnie. Ponownie chwytam telefon.

– Panie premierze?

– Tak, Wasza Wysokość?

– Chciałabym się z nim spotkać.

Spraw, żeby było warto.

A co, jeśli uda mi się go przekonać, by przystał na moje warunki i ten pomysł się opłaci? Jeśli nie spodoba mu się moja sugestia, może po prostu odejść. W końcu to jemu zależy, dlaczego więc nie mielibyśmy się potargować?

– Nie ma takiej potrzeby – odpowiada premier, wyraźnie zgorszony samym pomysłem i nawet rozumiem dlaczego. Santiago to rozpustnik, który słynie z imprezowego stylu życia.

– Martwi się pan, że nie dam rady?

– Jest zaciekłym negocjatorem.

– Poradzę sobie – odpowiadam twardo. – Proszę zorganizować spotkanie jak najszybciej.

Znów włączam komputer. To tylko nieruchome zdjęcie, ale w oczach Santiaga odnajduję szyderstwo… Odwracam wzrok. Jeśli chce kupić naszą ziemię, musi to zrobić na moich warunkach – jeśli odmówi, niech idzie do diabła.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Światło słoneczne ociepla kamienny pałacowy dziedziniec, przedzierając się przez rzędy wysokich brzóz. Patrzę z uwagą na mężczyznę idącego w moim kierunku. Szykowałam się na niego od wielu dni, dosłownie i w przenośni. Na moją prośbę przygotowano szczegółowy raport dotyczący hiszpańskiego potentata. Nie znalazłam tam nic nowego, zaskakującego. Santiago del Almodovár żyje szybko, beztrosko, nie dba o reputację, o zdrowie i o ludzi, którzy pojawiają się wokół niego. Jest typem człowieka, którego nie znoszę.

Dzięki imponującemu wzrostowi – na pewno ponad metr dziewięćdziesiąt – zbliża się do mnie długimi, płynnymi krokami, zdecydowanie za szybko. Przygląda mi się uważnie, a ja analizuję jego oczy – bladobrązowe, prawie złote, jak u wilka. Mam wrażenie, że wzrokiem przenika przeze mnie, sięga dalej, w głąb duszy. Kontratakuję. Naklejam na twarz lodowaty uśmiech, wysyłając mu mocne i wyraźnie ostrzeżenie.

Ma na sobie coś w rodzaju garnituru. Granatowe spodnie, rozpięta pod szyją biała koszula i marynarka. A gdzie krawat? To zbyt swobodny styl na Pałac Sölla, ale w raporcie wyczytałam, że Santiago ignoruje większość zasad. Może to jego metoda, by zyskać przewagę we wstępnym etapie negocjacji.

Jest już blisko, czekam na ukłon, którego wymaga protokół. Nic z tego. Zatrzymuje się pół metra ode mnie, rzucając mi szelmowski uśmiech, którym podrywa do lotu motyle w moim żołądku. Próbuję powstrzymać drżenie. By odwrócić jego uwagę, postanawiam zignorować braki w manierach gościa, wyciągam rękę.

– Panie del Almodovár, dziękuję za przybycie.

– Księżniczko…

Wypowiada mój tytuł lekko ochrypłym, lecz ciepłym głosem przyprawionym słońcem Barcelony, którym karmiła się jego dusza. Podaje mi rękę, pewny siebie i stanowczy, świadomy wyładowań elektrycznych, które wstrząsnęły moim ciałem wskutek tego prostego kontaktu.

– Proszę. – Gestem wskazuję mu schody.

Nie sądzę, że zdołam przeżyć to spotkanie. Dlaczego ze wszystkich mężczyzn na świecie właśnie on budzi we mnie uśpione emocje? Mam dwadzieścia cztery lata i nigdy nie pocałowałam mężczyzny. Nie jest łatwo umawiać się na randki, kiedy jesteś jedynym żyjącym członkiem królewskiego rodu Marlsdovenów. Poza tym wcześniej nikt mnie nie pociągał.

Nie pomagała też wiedza, że moi rodzice wybrali dla mnie towarzysza życia, a moje małżeństwo zostało zaaranżowane, zanim się urodziłam. Ich życzeniem było, bym wyszła za najmłodszego syna ich najbliższych przyjaciół. Ta świadomość uniemożliwiała mi kontakty z kimkolwiek. Inaczej mówiąc, nie oglądałam się za facetami. Oczywiście, umiem stwierdzić, kto jest przystojny, lubię spędzać czas z ciekawymi ludźmi, ale nigdy nie… zaiskrzyło. Nigdy.

Dlaczego więc ten człowiek? Dlaczego teraz? Zaciskam zęby, przypominając sobie wszystkie powody, dla których muszę się skoncentrować. Wizja tego, że Santiago wykupi bezcenne grunty wzdłuż rzeki i zbuduje kasyno na obrzeżach dumnego, starożytnego miasta, jest zagrożeniem dla wszystkiego, co piękne i ważne w życiu narodu, i moim.

– Ładny pałac – mówi, gdy wchodzimy do środka przez ogromne złote drzwi, przy których stoją strażnicy ubrani w ceremonialne mundury.

Jego słowa nie brzmią jak komplement, raczej jak żart. Zwykle nasi goście są tak oszołomieni pięknem tysiącletnich komnat, że długo dochodzą do siebie, zanim udaje się nawiązać z nimi jakąkolwiek sensowną rozmowę. A ten człowiek, cóż… Zarabia w ciągu roku więcej niż dochód narodowy mojego kraju, więc nic nie robi na nim wrażenia. Tyle że bogactwo i luksus to jedno, a historia i tradycja to zupełnie co innego.

Rozglądam się po wielkiej sali balowej, którą zdobią kamienne rzeźby wykonane rękami mistrzów, którzy żyli jedenaście wieków temu. Sklepiony sufit zapiera dech w piersiach, misterne witraże w oknach igrają z popołudniowym słońcem… Trzeba być najgorszej marki ignorantem, by pozostać odpornym na piękno tego miejsca.

Z drugiej strony… Czego można się spodziewać po kimś, kto zbił fortunę, budując kasyna, w których ludzie tracą środki do życia i nadzieję na przyszłość? Jak mój wujek, który przez nałóg stracił wszystko, łącznie z życiem. Moi rodzice nienawidzili hazardu. Kasyno w Marlsdoven? Wykluczone. Co powiedziałby tata?

Od śmierci rodziców robiłam wszystko, by byli ze mnie dumni, podejmowałam decyzje, których by po mnie oczekiwali. Tata wiedziałby, jak przekonać premiera i parlament, by odrzucić ofertę Santiaga.

Zaciskam powieki, z trudem oddycham, gwiazdy tańczą mi przed oczami, widzę rozczarowanie rodziców, wypełnia mnie przygniatające poczucie porażki. Santiago nawet nie próbuje prowadzić ze mną rozmowy, w ciszy mijamy wielką salę i wchodzimy do holu pełnego portretów rodziny królewskiej.

Z obrazu spoglądają na mnie moi rodzice i znów czuję ból, zawsze tak samo świeży, nawet teraz, siedem lat po ich szokującej śmierci. Nie śmiem spojrzeć ojcu w oczy. Obecność tego Hiszpana jest dowodem na to, że zszargałam ich pamięć.

Na spotkanie przygotowano piękną salę reprezentacyjną, co okazuje się błędem – komnata nie jest duża, więc obecność Santiaga przytłacza mnie. Co gorsza, muszę wreszcie odwrócić się w jego stronę. Jest jak wojownik udający biznesmena, wysoki i potężny. Mam wrażenie, że mógłby pokonać lwa gołymi rękami. Odsuwam się trochę na bok, by nie oszaleć. Oglądałam dziesiątki jego zdjęć, więc wiedziałam, że jest przystojny, ale nie spodziewałam się, że „na żywo” wywrze na mnie taki wpływ. A to dlatego, że nie jest tak po prostu „przystojny”.

W rzeczywistości, są pewne niuanse, których nie wychwyciły kamery, na przykład maleńka blizna na górnej wardze czy piegi na grzbiecie nosa. Są ledwo widoczne z powodu opalenizny, ale istnieją i jest w nich coś dzikiego, fascynującego i niebezpiecznie rozpraszającego. Ma gęste i ciemne włosy, lekko podkręcone przy karku. Kiedy przeczesuje je dłonią, patrząc na mnie wilczymi oczami, wszystko we mnie skręca się w doskonałe węzły.

„Będzie się starał zdobyć przewagę w każdy możliwy sposób”, uprzedziła mnie moja najbliższa współpracowniczka Claudia. „Bądź czujna”. Zatem zbieram się w sobie. W końcu to mój pałac, moi ludzie, moja ziemia.

– Wasza Wysokość. – Tytuł, którym posługuje się pokojówka, zwracając się do mnie, rozśmiesza go, reaguje szyderczym parsknięciem. – Czy podać herbatę?

Muszę jakoś opanować zgrzytanie zębów.

– Panie del Almodovár, czy życzy pan sobie coś do jedzenia lub picia?

– Piwo – odpowiada bez wahania.

Zwracam się do pokojówki, prosząc o piwo dla naszego gościa i herbatę dla mnie. Nie mogę się pozbyć uczucia, że Hiszpan ​​śmieje się ze mnie. By zatuszować wzburzenie, gestem wskazuję dwa fotele ustawione naprzeciw siebie przy oknie z niewiarygodnym widokiem na rzekę Laltussen. Zwykle widok rzeki przepełnia mnie spokojem. Jest stara jak świat i odważna, wygrała walkę z czasem i ludźmi. Stanowi stały element życia mojego narodu. Niestety, dziś nawet rzeka nie jest w stanie mnie uspokoić.

Kiedy siada, robi to bez cienia szacunku dla starożytnego wnętrza i antycznych mebli. Chwyta krzesło jak piórko i opada na nie ciężko. Siedzi z szeroko rozstawionymi nogami, z łokciami na złoconych oparciach, pochyla się do przodu.

Instynktownie zanurzam się we własne krzesło, siedzę ze złączonymi kostkami, ręce trzymam splecione na kolanach. Nie moglibyśmy być bardziej różni – on jest po prostu sobą, ja odgrywam swoją rolę. Zastanawiam się, kim mogłabym być, gdybym nie urodziła się księżniczką. Tymczasem w wieku siedemnastu lat zostałam jedynym ocalałym członkiem rodziny królewskiej, bez możliwości wyboru.

Patrzy na mnie wyczekująco. Rzeczywiście, przez chwilę zapomniałam, że jest tu na moją prośbę. Muszę wziąć się w garść.

– Miałam okazję zapoznać się z pana propozycją – mówię, uważając, by głosem nie zdradzić moich prawdziwych uczuć.

– I co pani o niej myśli, księżniczko?

– Nie musi się pan tak do mnie zwracać.

– Proszę mi podpowiedzieć…

Nie jestem osobą, która zwykle stoi na straży protokołu, ale tego człowieka nie ośmielę się zaprosić do używania mojego imienia, przy nim potrzebuję wyraźnej granicy.

– Większość moich gości nazywa mnie Waszą Wysokością – ucinam.

– A to jakaś różnica?

Odwracam wzrok, sfrustrowana jego bezczelnością. Rzeka płynie spokojnie, przez chwilę patrzę na nią, by ochłonąć.

– Do takiej formy jestem przyzwyczajona.

Zmuszam się, by znów na niego zerknąć, akurat gdy on zdążył zawiesić spojrzenie na moim naszyjniku lub w zagłębieniu dekoltu mojej sukienki, nie wiem, w każdym razie czuję, że płonę. Zamykam na chwilę oczy, muszę odzyskać panowanie nad sobą. Wiem, że patrzy wprost na mnie. Przyspieszony puls może zabić, prawda?

Z zadowoleniem witam pukanie do drzwi, zrywam się, idę. Zdziwiona pokojówka zapewne przeżywa szok, gdy chwytam srebrną tacę i nakazuję jej się oddalić. Drzwi za moimi plecami zamykają się z trzaskiem. Stawiam tacę na bocznym stoliku, ujmuję wysoki kufel piwa, podaję go gościowi.

– Dziękuję, Wasza Wysokość – mówi, wciąż szelmowsko się uśmiechając.

To nadal nie to. W tonie jego głosu jest coś nieszczerego, prowokującego. Niby okazuje szacunek, a w rzeczywistości droczy się ze mną. Chwytam filiżankę, ale nie podchodzę do swojego krzesła. Jest zbyt blisko mojego gościa, musiałabym patrzeć tylko na niego. Staję przy oknie. Nieziemski widok przynosi niewielką ulgę.

– Projekt jest… ambitny – mówię, by coś powiedzieć. Nienawidzę wszystkiego, co Santiago zaplanował.

– Nie bardziej niż wiele innych, których się podjąłem.

– Rzeczywiście, pana osiągnięcia są imponujące.

– Dziękuję, Wasza Wysokość.

Kolejna kpiąca odpowiedź.

– Byłoby to pierwsze kasyno w Marlsdoven.

– A pani tego nie aprobuje, prawda?

W mózgu rozbrzmiewają mi dzwonki alarmowe. Wie o moim wujku czy tylko zgaduje?

Odstawia kufel i wpatruje się we mnie z obezwładniającą intensywnością.

– Negocjacje zakończone, rząd jest gotowy podpisać kontrakt.

– Rząd nie może niczego podpisać bez mojej zgody.

No cóż, za późno, bym mogła cofnąć to zdanie.

– Dlatego zorganizowała pani to tajne spotkanie, żeby powstrzymać złego dewelopera przed zniszczeniem wizerunku królestwa?

Płonę ze wzburzenia i nienawiści. Doskonale wiem, ile zła pochodzi z takich miejsc, jak jego kasyna. Jeśli już jedno z nich ma być w Marlsdoven, korzyści powinny znacznie przewyższać potencjalne ryzyko.

–To nie jest tajne spotkanie – odpowiadam, z trudem zachowując spokój. – Nic w moim życiu nie jest tajne. Pana nazwisko widnieje w moim oficjalnym kalendarzu.

Jego niedowierzanie jest aż nadto oczywiste.

– Zostałem skierowany do tylnej bramy pałacu, wykorzystałem wejście, gdzie nie ma fotografów.

No tak, na dodatek jest świetnym obserwatorem. Rozmowa z nim jest jak wyzwanie.

– Czy chciałby pan być tu obfotografowany?

Używam jego imienia i nagle dociera do mnie, że lubię smak wyrazu „Santiago” w ustach. Tak o nim myślę od dnia, gdy zobaczyłam jego zdjęcia. Santiago. Niezgodnie z etykietą.

– Mój komentarz dotyczył raczej pani uczuć niż moich. Osobiście nie mam problemu z byciem wprowadzonym do pałacu jako wstydliwy sekret, ale fakt, że był to pani wybór, daje do myślenia…

Otwieram usta, żeby się sprzeciwić, ale zmieniam zdanie. W końcu dlaczego? Czy powinnam się wstydzić swoich uczuć?

– Nie uważam za stosowne informowania ludzi o pana zamiarach, dopóki nie upewnię się co do zysków i strat, co do zasadności projektu – mówię wreszcie.

Sięga po piwo, wstaje i pełnymi gracji krokami zmierza w moim kierunku. Nie mam czasu przygotować się na jego bliskość, na zapach jego płynu po goleniu. Każdy hormon w moim ciele zaczyna tańczyć.

– Wasz premier desperacko pragnie, by jak najszybciej rozpocząć realizację projektu.

– Chce pan wydać u nas miliony dolarów. Oczywiście, że premier jest zadowolony.

– W przeciwieństwie do pani – stwierdza, nie odrywając wzroku od drogocennego pierścienia na moim palcu.

Gdyby tylko wiedział! Nasz mały kraj jest daleki od zamożności, głównie w efekcie nieuczciwych manewrów podczas prywatyzacji majątku po śmierci moich rodziców.

– Sprzedaż ziemi to trudna i ryzykowna sprawa – przypominam. – Po sprzedaniu przestaje istnieć. Potrzebujemy pewnego projektu, który przyniesie zyski, nie przynosząc strat.

– Uważa pani, że kasyno nie spełni swej roli?

Nie. Kasyna są niebezpieczne, myślę.

– Uważam, że mogłoby – mówię głośno, wzruszając ramionami. Zbliżamy się do sedna mojej argumentacji. Przywiódł mnie do tego punktu niejako bez mojej świadomości. Chciałam działać powoli, oczarować go, zaimponować mu historią kraju, stworzyć jakiś rodzaj relacji. Manipulował mną.

– Zatem porozmawiajmy, księżniczko. Czego pani ode mnie chce?

ROZDZIAŁ DRUGI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY