54,99 zł
Tajemnice, morderstwa, terror.
Cała prawda o sektach i technikach manipulacji stosowanych przez ich przywódców.
Kim był przywódca sekty narkosatanistów, która owijała drutem ciała swoich ofiar, aby potem móc z ich kręgosłupów robić magiczne naszyjniki?
Jak Keith Raniere sprawił, że uczestniczki warsztatów samorozwoju zamieniły się w grupę seksualnych niewolnic, którym wypalano na ciele jego inicjały?
W jaki sposób Jim Jones doprowadził ponad 900 swoich wyznawców do największego masowego samobójstwa?
Co tak naprawdę dzieje się wewnątrz sekt? Co sprawia, że ich przywódcy są w stanie uwodzić tłumy? Dlaczego tak wiele osób fanatycznie wyznaje absurdalne i groźne idee? Dzięki sprzedaży błogosławieństw Bhagwan Shree Rajneesh mógł sobie bez problemu pozwolić na zakup 93 rolls-royce’ów. Charles Manson potrafił tak zmanipulować członków swojej Rodziny, że w jego imieniu dokonywali makabrycznych zbrodni – w tym zabójstwa ciężarnej Sharon Tate.
Przed wami historia dziewięciu sekt stworzonych przez ludzi, których psychopatyczne skłonności sprawiały, że bezlitośnie wykorzystywali każdą słabość ludzkiej natury.
Sekty to jedyna taka książka – przeraża i fascynuje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 555
Data ważności licencji: 6/1/2028
Wszyscy chcą w coś lub w kogoś wierzyć: w wyższy ideał, w Boga na Ziemi, w głos z niebios czy w inteligencję wykraczającą poza naszą własną. Kiedy ten głód wiary spotyka się z potrzebą przynależności, rodzą się wielkie rzeczy: tworzą się narody, wznoszą katedry i świątynie, astronauci lądują na Księżycu. Potrzeba przynależności to potężny instynkt. Mamy go w swoim DNA, bo jako istoty społeczne jesteśmy zdani na siebie nawzajem, jeśli chcemy przetrwać. Jest to też podstawowa zasada, która organizuje życie religijne i polityczne. Wiara i przynależność, kiedy idą w parze, mogą działać odurzająco, podobnie jak uczucia przez nie wzbudzane, zwłaszcza jeśli wzmacnia je społeczność.
Co jednak z tymi rzadkimi przypadkami, kiedy ciemna strona ludzkiej natury bierze górę?
W Parcast od początku skupiamy się na niewielkim podzbiorze tych zamkniętych społeczności wiernych wyznawców, znanych nam jako sekty, i na zatrważająco charyzmatycznych postaciach, które przewodzą tym organizacjom. Pierwszy podcast zrealizowaliśmy we wrześniu 2017 roku i od tamtego premierowego odcinka – który zadebiutował na pierwszym miejscu listy przebojów podcastów Apple’a – co tydzień zaskakiwały nas intensywne reakcje na te historie. W ciągu ostatnich czterech lat podcast miał ponad pięćdziesiąt pięć milionów pobrań i nic nie wskazuje na to, by miało to ulec zmianie. Wzmożone zainteresowanie sprawiło, że tydzień po tygodniu przeczesujemy annały skrajnych wyznań religijnych w poszukiwaniu fenomenów, które mogłyby zaspokoić tę fascynację. Zwykle, gdy kończymy jeden raport, myślimy, że trafiliśmy na najgorszy przykład tego, co sekty mają do zaoferowania, ale zaraz potem wstrząsa nami coś znacznie gorszego.
Dzięki naszemu cotygodniowemu podcastowi w zasięgu ręki mamy cały katalog studiów przypadków. Od samego początku przyglądamy się nie tylko twardym danym wziętym z życiorysów przywódców sekt oraz ich wyznawców, lecz także zgłębiamy ich portrety psychologiczne i motywację (choć nie jesteśmy psychologami). Dajemy sobie czas, by dokładnie przyjrzeć się rodzajom stosowanej przez nich manipulacji, i zwracamy baczną uwagę na nieświadome popędy, które doprowadziły tylu z nich do skrajnych zachowań, takich jak seryjne morderstwa, dewiacje seksualne czy masowe samobójstwa.
W kolejnych rozdziałach czytelnik będzie mógł prześledzić podobieństwa w sposobie, w jaki przywódcy sekt przez dekady przyciągali i uwodzili swoich zwolenników, i zaobserwować, jak niemal całkowita kontrola nad innymi doprowadzała ich do przesuwania granic, a następnie – z nudy, z sadystycznej ciekawości lub dlatego, że sami zaczęli wierzyć we własne fantazje – do przekraczania tych granic i roszczenia sobie praw do posiadania boskiej władzy nad życiem i śmiercią.
Przywódcy sekt wyszczególnieni w tej książce wyróżnialiby się w każdym zestawieniu. Wszyscy oni mają cechy, które wyodrębniają ich z tłumu: bezwzględność, dziecięcy wstyd, tłumiona seksualność, wygórowane mniemanie o własnym geniuszu, czerpanie przyjemności z wywoływania strachu u swoich bliskich. Wszystkich też wyróżniają trzy rysy, znane jako mroczna triada złośliwego narcyzmu: brak empatii, skłonność do manipulacji i daleko posunięta miłość własna. We wszystkich tych przypadkach nie sposób orzec, czy cechy te są wrodzone, czy nabyte, ale prawie każdy podkreśla wagę czynników, które blokują zdolność tych ludzi do empatii.
Chociaż przebieg ich życiorysów jest znany, a fakty dotyczące ich występków praktycznie raz na zawsze ustalono, to jednak w każdej z tych historii wciąż tkwi jakaś tajemnica. Im wnikliwiej czytelnik się w nie zagłębi, tym trudniej będzie mu odpowiedzieć na kluczowe pytanie: Czy ci ludzie z nieprzeciętnymi umiejętnościami czarowania, kłamania, manipulowania, uwodzenia i fabrykowania alternatywnych rzeczywistości charakteryzowali się tak wyraźną złą wolą już od urodzenia, czy też okoliczności, w jakich dorastali, zmieniły ich w potwory? Czy mieli wybór? Jeśli nie odczuwali żalu z powodu swoich najgorszych decyzji, to co właściwie czuli?
Zaczynamy od Charlesa Mansona, który w 1969 roku w Hollywood zaplanował z ukrycia sześć zabójstw i kierował nimi na odległość – zaledwie kilka tygodni po tym, jak Neil Armstrong po raz pierwszy postawił stopę na Księżycu. Adolfo de Jesús Constanzo, Amerykanin o kubańskich korzeniach wyszkolony w składaniu ofiar ze zwierząt, wypaczył te praktyki tak, aby służyły jego własnym potrzebom. Jako krwiożerczy szef meksykańskich narkosatanistów stworzył projekt terroru, handlu narkotykami i śmierci.
Bhagwan Shree Rajneesh niezaprzeczalnie wykazywał się talentem i przenikliwością, ale używał ich jako zasłony dymnej, za którą ukrywał pociąg do narkotyków, seksu i rolls-royce’ów, i maskował nimi mroczne zamiary. W latach osiemdziesiątych pozwolił swoim wyznawcom użyć środka biologicznego na terenie należącym do Stanów Zjednoczonych. Dziewięć lat po serii zabójstw Mansona, nazwanych „Helter Skelter”, Jim Jones zaszokował świat nadzorowanym osobiście masowym samobójstwem w osadzie Jonestown w środku dżungli w Gujanie.
Wspólnym wątkiem łączącym te historie są dewiacje seksualne – być może nieunikniony skutek uboczny wynikający z połączenia ego, władzy i braku empatii, charakterystycznych dla przywódców sekt. Roch Thériault, lider kanadyjskiej sekty głoszącej powrót do natury, nazywał siebie Mojżeszem i pozował na proroka, który powiódł swoich wyznawców, zwanych Dziećmi z Mrowiska, w dzicz, gdzie mieli ustrzec się końca świata i żyć w równości i szczęśliwości, wolni od grzechu. W praktyce jednak wprowadził rządy terroru, polegające na biciu, operacjach bez znieczulenia, amputacjach palców za pomocą przecinaków do drutu, głodzeniu, pozbawianiu snu, niewolnictwie, wykorzystywaniu seksualnym, przypalaniu genitaliów i innych barbarzyńskich procedurach. To połączenie megalomanii z popędem seksualnym charakteryzowało także Davida Koresha. Kiedy tylko przejął odłam Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego zwany Gałęzią Dawidową, ustanowił siebie Mesjaszem i spłodził dzieci z wieloma kobietami, by następnie w kwietniu 1993 roku, po ponad pięćdziesięciu dniach oblężenia przez ATF – agencję rządową odpowiedzialną za nadzorowanie nielegalnego użycia i handlu bronią – poprowadzić wszystkich na śmierć.
Wiele zebranych tu życiorysów przywódców sekt kończy się – dość przewidywalnie – nagłą śmiercią, choć kilku z nich zmarło z przyczyn naturalnych długo po rozwiązaniu grup, które przyniosły im złą sławę. Sześćdziesięciodwuletni Keith Raniere, założyciel NXIVM i szef grupy niewolnic seksualnych, naznaczonych piętnem z jego inicjałami, nadal żyje w federalnym zakładzie karnym przetrzymującym przestępców seksualnych i pedofilów, gdzie będzie miał mnóstwo czasu na wewnętrzne przemyślenia i skruchę – sto dwadzieścia lat, jeśli chcemy być precyzyjni.
Kiedy przywódca umiera razem ze swoimi wyznawcami – tak jak Jim Jones – z perspektywy czasu może się to wydawać potwierdzeniem szczerości intencji. Inaczej było w przypadku jednej z najbardziej szokujących tragedii w historii. Credonii Mwerinde, założycielki Ruchu na rzecz Przywrócenia Dziesięciu Przykazań Bożych, nie znaleziono między ciałami zamordowanych – a było ich w sumie blisko tysiąca. Większość wiernych, którzy od razu po dołączeniu do Ruchu oddali na jego rzecz swoje doczesne mienie, zginęła w zamkniętym drewnianym kościele. Po tym, jak wszystkie wyjścia zabito gwoździami, budynek podpalono. Mwerinde, której domniemane widzenia maryjne zainspirowały powstanie sekty, zniknęła. Nigdy nie odnaleziono ani jej, ani pieniędzy, które Ruch zgromadził od wiernych.
Niejednokrotnie narcyzm przywódców sekt wykraczał poza ich własne zaangażowanie i stawał się śmiercionośną siłą, zdolną odrzucić rzeczywistość. Izolacja sprawiała, że było to jeszcze bardziej niebezpieczne. W marcu 1997 roku na terenie strzeżonej posiadłości Ranczo Santa Fe w Kalifornii Marshall Applewhite, zalożyciel sekty Wrota Niebios, wdrożył misterny plan ucieczki, który miał pozwolić grupie wejść na pokład statku kosmicznego podążającego za kometą Hale’a-Boppa i poprowadzić członków grupy na nowy, wyższy poziom istnienia. Ich ciała pozostały na Ziemi, w jednakowych koszulach, spodniach dresowych i trampkach Nike. W rzeczywistości było to masowe samobójstwo, w którym zginęło trzydzieści dziewięć osób, w tym sam Applewhite.
Jeśli przyjrzeć się z bliska życiu opisanych tu przywódców sekt i losom ich zwolenników, dostrzec można dziwną i często śmiertelną symbiozę wiary, charyzmy i perwersji. Te osoby pozostawiły po sobie ślady w postaci ofiar, lecz nigdy by się to nie wydarzyło bez zgubnego poświęcenia wiernych wyznawców i ich gotowości do łamania zasad codziennego życia, a nawet przekraczania granic zdrowego rozsądku. Dominujący liderzy, którzy przejmowali kontrolę nad niewielkimi, ale często bardzo dochodowymi grupami wiernych, byli mistrzami w zdobywaniu ich zaufania i niewłaściwym sterowaniu nim, z drugiej jednak strony wyznawcy byli świadomymi ludźmi, którzy z zaangażowaniem praktykowali swoją wiarę. Jak widać właściwie w każdym z przypadków przedstawionych w tej książce, przywódcy wzniecali ogień, a ludzie w ich szponach w tragiczny sposób służyli za podpałkę.
Wstyd
Charles Manson i Rodzina
W sierpniu 1969 roku w ciągu dwóch nocy Charles Manson i grupa jego naśladowców dokonali serii morderstw tak brutalnych, że całą Amerykę zaczęło nawiedzać w sennych koszmarach widmo sekt. Głośny proces Mansona, w cowieczornych wiadomościach uzupełniany sensacyjnymi relacjami, kreował obrazy zagubionych młodych ludzi skupionych na wolnej miłości, narkotycznych odlotach, konfliktach etnicznych oraz zabójstwach losowo wybranych gwiazd filmowych i członków hollywoodzkiej elity. Manson w przeszłości spędził lata w poprawczakach i więzieniu, co dało mu niemal kompletny zestaw narzędzi z zakresu psychologii kryminalnej: umiejętność manipulowania, upodobanie do nieobliczalnych zachowań przemocowych i błędne przekonanie o własnym znaczeniu. Kiedy jako były więzień znalazł się w latach sześćdziesiątych – okresie największej popularności ruchów kontrkulturowych – w Kalifornii, udało mu się przekształcić bandę wyrzutków i uciekinierów w krwiożerczą sektę, która dopuściła się serii zabójstw zwiastujących schyłek epoki dzieci kwiatów.
Zabójstwo poprzez pranie mózgu
Charles Manson wraz ze swoją Rodziną bardziej niż jakikolwiek inny przywódca jakiejkolwiek innej grupy odpowiada za wprowadzenie do świadomości współczesnego społeczeństwa pojęcia „sekta”. Nie ma w tym twierdzeniu przesady, jak na przykład w słowach, że Al Gore wymyślił internet. Charles Manson i koszmarne zabójstwa Sharon Tate oraz małżeństwa LaBianca, których był inicjatorem, wyznaczają punkt, w którym wszystko w amerykańskim krajobrazie uległo zmianie.
Jak to się stało, że zła sława Charlesa Mansona urosła do takich rozmiarów? Lata sześćdziesiąte były dekadą telewizji. Istniały wówczas tylko trzy sieci telewizyjne i większość Amerykanów codziennie o osiemnastej włączała odbiorniki, by obejrzeć wiadomości. Można w zasadzie wskazać moment, w którym telewizja stała się potęgą, a jednocześnie zmieniła historię – było to 26 września 1960 roku, gdy John F. Kennedy wygrał pierwszą w dziejach debatę prezydencką transmitowaną na żywo. Słuchacze radiowi przyznali co prawda zwycięstwo urzędującemu wiceprezydentowi Richardowi Nixonowi, republikańskiemu rywalowi Kennedy’ego, jednak ci, którzy śledzili debatę na ekranach telewizorów, byli świadkami zupełnie innego wydarzenia: Nixon pocił się z nerwów i z powodu lekkiej gorączki, a przeciwko sobie miał pełnego werwy kontrkandydata, który w trakcie godzinnej debaty zyskiwał coraz większą pewność siebie, aż w końcu zdobył przewagę.
Romans Kennedych z telewizją (dodajmy, że oparty na wzajemności) trwał nadal po objęciu przez Johna Fitzgeralda urzędu prezydenta, kiedy to olśniewająca Jackie Kennedy oprowadzała telewidzów po Białym Domu i potem, gdy kamery przeniosły pierwszą damę do domów Amerykanów, tragicznie i na zawsze uwieczniając ją w zakrwawionej garsonce tuż po zamachu na jej męża. Trzy dni później telewizja przez siedem godzin transmitowała na żywo państwową ceremonię pogrzebową. Włączonych było wówczas dziewięćdziesiąt trzy procent odbiorników telewizyjnych w całym kraju.
Przez resztę tej burzliwej dekady, kiedy całe Stany Zjednoczone zalewała fala protestów i niepokojów społecznych, telewizja w dalszym ciągu kształtowała narrację. Wojnę w Wietnamie nazwano „wojną salonową”, ponieważ wieczorne wiadomości nadawały materiały o amerykańskich nalotach bombowych, egzekucjach cywilów i wietnamskich mnichach ginących w aktach samospalenia. Prezydent Lyndon Johnson, który przeczuwał, że ta wojna doprowadzi go do politycznej zguby, twierdził nawet, że stacje CBS i NBC kontroluje Wietkong.
W 1965 roku policja rozgromiła protesty obrońców praw obywatelskich w Birmingham w stanie Alabama, a stacja informacyjna ABC News przerwała nadawanie programu, by pokazać szokującą relację z tratowania, pałowania i opryskiwania gazem łzawiącym przez służby porządkowe sześciuset manifestantów. W polityce administracji prezydenta Johnsona był to punkt zwrotny, który pięć miesięcy później doprowadził do uchwalenia ustawy o prawach wyborczych. I kiedy powszechne zamieszki ogarnęły w 1967 roku zatłoczone śródmieścia Detroit i Newark, a w 1968 roku – Miami, Chicago, Watts i Waszyngtonu, wszystkie relacje telewizyjne pokazywały miasta w ogniu.
Według szacunków 20 lipca 1969 roku pięćset trzydzieści milionów ludzi oglądało na żywo, jak Neil Armstrong i towarzyszący mu astronauci z misji Apollo 11okrążają Księżyc, z powodzeniem lądują modułem księżycowym, schodzą po drabinie i po raz pierwszy stawiają stopę na powierzchni jedynego naturalnego satelity Ziemi. To podniosłe wydarzenie zostało okrzyknięte najdonioślejszym świadectwem tego, czego jest w stanie dokonać ludzkość.
Zaledwie kilka tygodni po tym osiągnięciu, 9 i 10 sierpnia, telewizja dla odmiany pokazała ciemną stronę ludzkości – wieczorne wiadomości donosiły o zabójstwie siedmiu osób w Los Angeles. Wszystkie ofiary zostały zamordowane w wyjątkowo brutalny sposób w ciągu dwóch kolejnych nocy.
Dopiero dwa miesiące później, 12 października, policja zatrzymała Charlesa Mansona. Mimo że był on drobnym mężczyzną, mierzącym zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu przy wadze niespełna sześćdziesięciu kilogramów, robił piorunujące wrażenie na ludziach, którymi się otaczał. Zabójstwa, które zlecił swoim zwolennikom – najpierw gwiazdy filmowej Sharon Tate i czterech osób przebywających razem z nią w posiadłości przy Cielo Drive 10050 w Beverly Hills, a potem małżeństwa Lena i Rosemary LaBianca przy Waverly Drive 3301 w Los Feliz – wywołały w okolicy natychmiastową panikę.
W swej chorej wyobraźni Manson miał nadzieję, że strach, jaki wzbudzą te zabójstwa, pogrąży kraj w wojnie na tle rasowym. Apokaliptyczny konflikt etniczny, na który liczył, nigdy się nie urzeczywistnił, ale przypadkowa natura zbrodni i ich makabryczne szczegóły – pilnie śledzone przez opinię publiczną w sensacyjnych relacjach telewizyjnych – do głębi wstrząsnęły Ameryką.
Uznanie tego efektu za zamierzony równałoby się docenieniu Charlesa Mansona. A on bardzo chciał zostać doceniony. Kiedy popełniano te zbrodnie, miał już za sobą pół życia w domach poprawczych i w więzieniu. Opiekunowie i psychologowie więzienni w niemal wszystkich raportach zwracali uwagę na jedną cechę swojego podopiecznego – zadziwiającą zdolność do zwracania na siebie uwagi i wykorzystywania jej do zdobycia wszystkiego, czego tylko chciał. W zakładzie karnym McNeil Island w stanie Waszyngton odsiedział sześć i pół roku (z dziesięcioletniej kary) za fałszerstwo. W 1967 roku Mansona zwolniono z więzienia na wyspie Terminal Island w San Francisco za dobre sprawowanie. Po wyjściu na wolność mężczyzna znalazł się w kraju, w którym podziały społeczne w takich kwestiach jak emancypacja kobiet, prawa obywatelskie i wojna w Wietnamie przebiegały wzdłuż linii pokoleniowych. Zaledwie kilka lat wcześniej studenci zrzeszeni w Ruchu Na Rzecz Wolności Słowa (Free Speech Movement) na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley ostrzegali swoich rówieśników, by nie ufali nikomu po trzydziestce. Co prawda Manson w 1969 roku miał trzydzieści cztery lata, ale prawie wszyscy członkowie jego sekty mieli po kilkanaście lub dwadzieścia parę lat.
Morderstwa dokonane przez Rodzinę Mansona ujawniły społeczeństwu, jak szybko młodzieńcze impulsy mogą doprowadzić do złego. Sprawcami zbrodni byli przedstawiciele pokolenia baby boom, jak określano siedemdziesiąt sześć milionów osób urodzonych w latach 1946–1964, które masowo wkraczały w okres buntu i eksperymentów. Ci ludzie okazali się niezwykle podatni na mieszankę LSD i manipulacji psychologicznej, jaką zaserwował im Manson. On sam nigdy nie był obecny przy zabójstwach swoich ofiar – ale nie musiał być. Nawet jeśli nie kiwnął przy nich palcem, na wszystkich morderstwach ciążyło jego niezatarte piętno.
Manson miał nad Rodziną niemal absolutną kontrolę i sprawował ją w taki sposób, jakby sam trzymał w ręku narzędzia zbrodni: bagnet, nóż kuchenny, rewolwer Hi Standard Longhorn kaliber .22 czy kolt Buntline Special. Taki miał modus operandi – morderstwo dokonane przez pośredników. W dwie noce dowiódł, jak łatwo zmienić sieroty, zbiegów i studentów, którzy rzucili college, w niezwykle zmotywowanych zabójców. Wpływ przywódcy na Rodzinę nie zmalał nawet po tym, kiedy go schwytano. Gromada młodych kobiet w kwiecistych sukienkach klęczała przed budynkiem sądu i mówiła dziennikarzom, że czuwa w intencji „uwolnienia ich ojca”. Na sali sądowej Charles Manson i członkowie jego grupy codziennie wymyślali nowe sposoby zakłócania procesu: śpiewali, zanosili się maniakalnym śmiechem albo głośno skandowali. W pewnym momencie Manson rzucił się nawet w stronę sędziego Charlesa H. Oldera z okrzykiem: „W imię chrześcijańskiej sprawiedliwości ktoś powinien odciąć ci głowę!”.
Dzięki cyrkowej atmosferze procesu zaczęto postrzegać miliony łatwowiernej młodzieży, która chciała „podłączyć się, dostroić i odpocząć”, jako zagrożenie. W ciągu kolejnych miesięcy po zabójstwach termin „sekta” zyskał nowe, przerażające znaczenie, po części dlatego, że straszliwa natura zbrodni wymagała całkiem nowego słownictwa. Do tamtego momentu pojęcie to odnosiło się zazwyczaj do odłamów religijnych, których system wierzeń różnił się od systemu tradycyjnych religii, nawet jeśli genezę i praktyki tych odłamów można było w pewnym stopniu przypisać jednemu lub kilku z wyznań. Już wcześniej istniały sekty będące odłamami buddyzmu, judaizmu, islamu czy chrześcijaństwa i większości z nich nie uważano za z natury szkodliwe czy niebezpieczne. Do określania takich grup specjaliści wolą używać terminu „nowe ruchy religijne”.
Przed Mansonem słowo „sekta” (ang. cult) odnoszono też luźno do popkultury, określając nim maniakalnych fanów piosenkarzy czy gwiazd telewizji. W kolejnych latach zaczęto je odnosić do zjawiska, które psychiatra Robert Jay Lifton nazywa „niszczycielskimi kultami”, czyli do grup, które notorycznie krzywdzą czy mordują swoich członków lub innych ludzi. Przed pojawieniem się Charlesa Mansona z pewnością istnieli niebezpieczni przywódcy sekt, ale nie fascynowali oni amerykańskiej opinii publicznej w takim stopniu, jak przywódca Rodziny po zabójstwach Tate i LaBianca. Zdaniem Liftona „niszczycielskie kulty” łatwo rozpoznać, bo wyróżniają je trzy cechy: charyzmatyczny lider, który staje się obiektem czci, zmiana postawy członków grupy, która pozwala przywódcy na wykorzystywanie ich w celach seksualnych i/lub finansowych, oraz niemal zupełna kontrola, która wynika ze zdolności lidera do przeprowadzania czegoś, co Lifton nazywa „reformowaniem myślenia” – lub, mówiąc potocznie, praniem mózgów.
Kłopoty w centrum
Nancy Maddox, babka Charlesa Millesa Mansona, chrześcijańska fundamentalistka i wdowa po konduktorze linii kolejowych Chesapeake & Ohio, w ubogim miasteczku Ashland we wschodnim Kentucky wychowywała samotnie piątkę dzieci: Glennę, Aileene, Luthera, Dorothy i najmłodszą Adę Kathleen. Nancy była surowa, ale miała nadzieję, że dyscyplina oparta na złotej regule głoszącej: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”, pomoże jej dzieciom pokonać przeciwności losu i wyrosnąć na moralnych i pobożnych ludzi. Tylko że Ada Kathleen chciała się bawić jak inne dziewczęta w jej wieku i od piętnastego roku życia zaczęła się wymykać przez Ironton Bridge do klubów tanecznych po drugiej stronie rzeki Ohio i zarazem granicy stanu. W sekrecie przed matką zawarła znajomość z przystojnym pułkownikiem Walkerem Hendersonem Scottem, mężczyzną osiem lat starszym. Scott też miał swoje sekrety – był żonaty. W każdym razie zwiał, gdy tylko się dowiedział, że Ada Kathleen jest w ciąży.
Nancy wysłała córkę do Cincinnati, żeby urodziła dziecko w miejscu, w którym nastoletnia matka nie wzbudzała tylu plotek. Ada Kathleen, pozostawiona sama sobie, wykazała się zaradnością. Przekonała innego mężczyznę, dwudziestopięcioletniego Williama Mansona, by ożenił się z nią pomimo ciąży, i 12 listopada 1934 roku, w wieku szesnastu lat, urodziła chłopca – Charlesa.
Macierzyństwo nie sprawiło bynajmniej, że się ustatkowała. Rodzina – łącznie z synem – snuła później opowieści o jej szalonych nastoletnich latach, w tym o szczególnie bulwersującym incydencie, kiedy to młoda matka przehandlowała w barze dziecko za kufel piwa. W 1987 roku Al Schottelkotte, prezenter wiadomości z WCPO-TV, lokalnej stacji telewizyjnej z Cincinnati, ujawnił jedną z wersji tych wydarzeń w filmie dokumentalnym o Mansonie: podobno kelnerka z baru, w którym bywała Ada Kathleen, wyznała jej, że bardzo chciałaby mieć dziecko, a dziewczyna zaproponowała handel wymienny. Kobieta uznała to za żart, ale i tak przyniosła piwo. Dopiero później zorientowała się, zdumiona, że klientka nie tylko je wypiła, lecz także wyszła z lokalu bez dziecka. Kilka dni zajęło Lutherowi, bratu Ady Kathleen, odnalezienie kobiety i odzyskanie chłopca – tajemniczy szczegół, który może świadczyć o tym, że kelnerka zdecydowała się dać szansę swojemu niespodziewanemu macierzyństwu.
Ada Kathleen niebawem zaczęła zostawiać Charlesa z krewnymi, by móc znikać na całe dnie i imprezować z Lutherem. William, jej mąż, który początkowo chętnie zgadzał się pomagać w wychowaniu cudzego dziecka, szybko zaczął mieć tego dosyć – para rozwiodła się w 1937 roku. Ady Kathleen specjalnie to nie obeszło. W tym czasie sądziła się z pułkownikiem Scottem o alimenty. Wygrała sprawę, ale udało jej się wywalczyć od biologicznego ojca chłopca zaledwie dwadzieścia pięć dolarów.
Czy Charles odziedziczył po matce urazę do ojca i wzrastał w nienawiści do niego z powodu porzucenia? Nie ma na to dowodów. Prężnie działa jednak cała siatka detektywów amatorów, badających niemal wszystkie aspekty życia Charlesa – nawet te najmniej znane. Wiele z tych osób łączy Mansona z niewyjaśnionym morderstwem popełnionym w Ashland, jego rodzinnym mieście, cztery miesiące przed zabójstwami Sharon Tate i małżeństwa LaBianca. Darwin Scott – brat pułkownika i wuj Charlesa – został znaleziony we własnym domu z dziewiętnastoma ranami kłutymi zadanymi nożem rzeźnickim, pozostawionym w ciele ofiary. Podobieństwo zbrodni w Beverly Hills i w Los Feliz sprawiło, że wielu przypisywało Mansonowi tę samą morderczą urazę i chęć zemsty we wszystkich trzech przypadkach. Lokalni śledczy doszli do bardziej logicznych wniosków. Kartoteka policyjna Darwina Scotta była długa, a on sam miał za sobą rozliczne pobyty w więzieniu i niefortunny nawyk zaciągania astronomicznych długów karcianych u szemranych postaci.
Dziecięcy wstyd młodego psychopaty
Na pewno można stwierdzić, że zanim Charles Manson został przywódcą Rodziny, człowiekiem głęboko zaburzonym i mściwym, miał wyjątkowo trudne dzieciństwo. Surowe wychowanie często łączy brutalnych przywódców sekt: większość z nich ma za sobą doświadczenia wykorzystywania, zaniedbania czy wczesnego wejścia na drogę przestępczą (choć nie jest to zasadą – kilku guru, którym się przyjrzymy, wyrosło w kochających rodzinach i otrzymało staranne wykształcenie). Mansona wyróżnia jednak dzieciństwo, w którym wyjątkowo brakowało miłości: naznaczone częstymi konfliktami z prawem, naprzemienną opieką niechętnych krewnych oraz częstymi pobytami w domach poprawczych i placówkach dla trudnej młodzieży. Kłopoty zaczęły się wcześnie, bo już w sierpniu 1939 roku, kiedy chłopiec miał cztery lata, a jego matka i wuj połączyli siły, by obrabować człowieka nazwiskiem Frank Martin.
Po całonocnym pijaństwie Ada Kathleen i Luther zwabili Franka na stację benzynową, gdzie go napadli i ukradli mu pieniądze – przystawili mu do pleców butelkę ketchupu, by mężczyzna myślał, że to pistolet. Nie przyłożyli się do ukrycia swojej tożsamości, więc policja złapała ich już następnego dnia. Charles mógł nawet być świadkiem, jak jego matkę wyprowadzano z domu w kajdankach. Po kilku tygodniach sędzia skazał ją na pięć lat pozbawienia wolności za udział w akcji prześmiewczo ochrzczonej przez lokalne media jako Ketchup Bottle Robbery [napad z ketchupem w ręku].
Kiedy matka trafiła do więzienia, najbliżsi krewni musieli zdecydować, kto zajmie się chłopcem. Najlepszą kandydatką wydawała się Glenna, siostra Ady Kathleen. Kobieta wraz z mężem Billem Thomasem wychowywała ośmioletnią córkę Jo Ann. Rodzina mieszkała najbliżej miejsca, w którym matka Charlesa odbywała karę, i tam właśnie odesłano chłopca – do małego miasteczka McMechen w Wirginii Zachodniej, zamieszkiwanego głównie przez niższą klasę średnią. Większość miejscowych pracowała w kopalni albo na kolei.
Charles bardzo szybko zaczął sprawiać swojej nowej rodzinie kłopoty. Był mniejszy od chłopców w szkole, ale zawsze chciał być w centrum uwagi. Jeśli go ignorowano, reagował impulsywnie. Chłosta – w tamtych czasach zwyczajowa kara za złe sprawowanie – nie robiła na nim wrażenia. Nie wydawał się też przejęty kiedy w szkole zbierał cięgi od rówieśników. Odpyskowywał napastnikom, nawet znacznie większym od siebie. Jeff Guinn w książce biograficznej Manson. Ku zbrodni1 pisze o tym, jak pewnego razu Jo Ann, kuzynka Charlesa, miała go pilnować. Kiedy wdał się w sprzeczkę na placu zabaw, podbiegła i w obronie młodego Mansona ugryzła większego chłopca w palec, żeby go odstraszyć.
Jej zachowanie zaskoczyło nauczycieli, którzy nie spodziewali się po grzecznej dziewczynce udziału w bójkach. Jo Ann wyjaśniła, że ktoś dokuczał jej kuzynowi, a ona tylko chciała go bronić. Kiedy jednak próbowano wypytać o to Charlesa, chłopiec odpowiedział, że go tam nie było. Nie miało to specjalnego znaczenia, bo w szkole i tak wszyscy uważali Charlesa za notorycznego kłamcę. Widywano go już wcześniej, jak namawiał dzieci z klasy – zwłaszcza dziewczynki – żeby biły uczniów, których nie lubił. Kiedy później konfrontowano go z tymi wczesnymi próbami prania mózgów, mówił, że jest niewinny, a dziewczęta robiły tylko to, co same chciały. Jeśli więc nauczyciele mieli jego słowo przeciwko słowu Jo Ann, nie pozostawało im nic innego, jak uwierzyć jej.
Jo Ann w końcu ujrzała swojego kuzyna takiego, jaki był naprawdę: zręcznego oszusta bez poczucia lojalności, gotowego zrzucić odpowiedzialność za swoje występki na kogoś innego. Dziewczynka miała też zmierzyć się z bardziej patologicznym rysem jego charakteru – wyższym poziomem przemocy.
Kiedy miała dziesięć lat, a Charles siedem, doszło do szczególnie przerażającego incydentu. Rodzice dziewczynki wyjechali na cały dzień i zostawili pod jej opieką kuzyna oraz dom. Charles odmówił pomocy przy pracach domowych, co nie dziwi w przypadku małego chłopca. Ale nie poprzestał na tym – wyszedł na podwórko, znalazł sierp i wrócił do domu, by przeszkadzać Jo Ann w jej obowiązkach. Kiedy nie chciał przestać, kuzynka wyrzuciła go z domu i zamknęła od wewnątrz siatkowe drzwi.
Charles zaczął krzyczeć i ciąć siatkę sierpem. Miał tak przerażający wzrok, że Jo Ann bała się, że chłopiec ją pokaleczy, jeśli wedrze się do środka. Na szczęście rodzice dziewczynki w tym samym momencie wrócili i Charles upuścił sierp, zanim stało się coś gorszego.
Cechy, które Charles Manson przejawiał w dzieciństwie, mogą świadczyć o rysie psychopatycznym – częstym stanie rozpoznawanym u przywódców sekt, charakteryzującym się między innymi amoralnym i antyspołecznym zachowaniem oraz niezdolnością do miłości. Robert D. Hare, psycholog kliniczny, przygotował zestawienie symptomów, które pomaga terapeutom w identyfikowaniu potencjalnych psychopatów, i nazwał je skalą obserwacyjną skłonności psychopatycznych. Czy można wywnioskować, jakie cechy mógłby odhaczyć w przypadku młodocianego Mansona? Patologiczne kłamstwa? Tendencję do manipulowania, by osiągnąć cel? Brak empatii? Łatwość wypowiadania się i powierzchowny urok? Mimo że psychiatrzy niechętnie przyklejają tego rodzaju etykiety tak młodym osobom, wszystkie te cechy Hare zaklasyfikowałby jako zarówno „czynnik nr 1”, a więc najbardziej jednoznaczną diagnozę (opisaną jako „samolubne, bezduszne i bezlitosne wykorzystywanie innych”), jak i „agresywny narcyzm”.
Czy to by znaczyło, że już wtedy Charles Manson był psychopatą cierpiącym z powodu dostrzegalnej choroby psychicznej? Niekoniecznie. Mimo że w jego zachowaniu można by się dopatrywać wczesnych znaków ostrzegawczych, te same cechy (w tym naturalna skłonność do kłamstwa) mają też pozytywne konotacje, dlatego nierzadko łączy się je z ludźmi nieprzeciętnie inteligentnymi i ekstrawertycznymi. Doktor Hare ostrzega, że cechy właściwe psychopatom mogą okazać się przydatne, bo osobie, która je przejawia, przysparzają zainteresowania, satysfakcji i popularności. Być może to niebezpieczna sprzeczność, ale najgroźniejszą bronią psychopaty jest właśnie fakt, że na co dzień ludzie lubią przebywać w jego towarzystwie.
Jak to się stało, że Manson wykształcił w sobie psychopatyczne cechy? Uważa się, że dziecko może się stać nieczułe i obojętne w wyniku albo wychowania, albo wrodzonych uwarunkowań. Niektórzy rodzą się empatyczni, lecz jeśli dorastają w patologicznym domu, z rodzicami stosującymi przemoc, ta empatia zanika w samoobronnej reakcji na otoczenie. Takie dzieci najłatwiej poddaje się terapii, po której mają one szanse na normalne, owocne życie – o ile terapeuta zdąży im pomóc na czas.
Cięższymi przypadkami są dzieci z kochających rodzin, wychowane w bezpiecznym środowisku, ale wykazujące te same cechy, które przejawiają dzieci dorastające w warunkach odwrotnych. Autorytety z dziedziny psychopatologii – od Herveya M. Cleckleya i jego doniosłego dzieła z 1941 roku, The Mask of Sanity: An Attempt to Clarify Some Issues about the So-Called Psychopathic Personality [Maska poczytalności. Próba wyjaśnienia niektórych kwestii dotyczących tak zwanej osobowości psychopatycznej], aż po Roberta D. Hare’a, który opracował skalę obserwacyjną skłonności psychopatycznych – zgadzają się co do tego, że niektóre dzieci wykazują wrodzone skłonności psychopatyczne. Już jako raczkujące maluchy pragną stymulacji, ciągle kłamią i są wyzute z uczuć (lub – jak określa się to w literaturze fachowej – „bezduszne i pozbawione emocji”). Jeśli nawet sprawiają wrażenie uroczych i empatycznych, to tylko dlatego, że chcą coś od kogoś uzyskać – stąd właśnie termin Cleckleya „maska poczytalności”. Taki stan nie jest wcale rzadkością. Robert Hare twierdzi, że problem dotyczy około jednego procenta dzieci, czyli mniej więcej tylu, ile wykazuje objawy spektrum autyzmu lub choroby dwubiegunowej.
Ocenia się, że nieleczone dziecko z cechami psychopatycznymi zacznie się dopuszczać aktów przemocy, zanim skończy osiem–dziewięć lat, a pomiędzy czternastym a szesnastym rokiem życia wejdzie na ścieżkę przestępczą. Do sposobów zapobiegania pogorszeniu się tego stanu zalicza się ciągłe poświęcanie dziecku uwagi i pozytywne interwencje w porę. Kochająca rodzina ma duży ochronny wpływ, który jednak nie zawsze wystarcza. Tego właśnie wpływu zabrakło małemu Charlesowi Mansonowi, gdy dorastał.
Manson doświadczył w dzieciństwie wielu traum. Nieobecność Ady Kathleen, która porzuciła syna, by prowadzić beztroskie życie, mogła utrudnić chłopcu wykształcenie bliskich więzi z nią. Prawie na pewno traumatyczne było też dla niego aresztowanie matki, a potem odwiedzanie jej w więzieniu. Te uwarunkowania mogły zmienić naturę Charlesa, a jedno szczególnie dotkliwe wydarzenie mogło wypaczyć jego sposób postrzegania samego siebie i świata dookoła. Kiedy Manson miał pięć lat, mieszkał u swojej ciotki i jej męża i chodził do pierwszej klasy. Uczyła go niejaka pani Varner, znana w McMechen z tego, że znęcała się nad uczniami słownie i zastraszała ich.
Pani Varner przez cały pierwszy dzień Charlesa w szkole wyśmiewała go z powodu matki przebywającej w więzieniu. Chłopiec przybiegł do domu z płaczem, co jego zniesmaczony wuj Bill uznał za oznakę słabości i nazajutrz zmusił go do pójścia do szkoły w sukience Jo Ann, rzekomo po to, by ten się zahartował i nauczył, jak być mężczyzną. Nawet po wielu latach Charles dokładnie pamiętał tamto upokorzenie.
Jak twierdzi Harold Koplewicz z Child Mind Institute w Nowym Jorku, w sytuacji gdy dziecko ma wsparcie rodziców, przebieranie się w ubrania płci przeciwnej może być pozytywną i korzystną formą ekspresji, jeśli dziecko pragnie odkrywać swoją tożsamość płciową. Ale jeśli ktoś je do tego zmusił, takie doświadczenie może je straumatyzować. O ile nie możemy stwierdzić z całkowitą pewnością, że to pojedyncze wydarzenie było punktem zwrotnym w dzieciństwie Charlesa, już i tak trudnym, o tyle znamienne jest, że kilku innych seryjnych zabójców ma za sobą podobne doświadczenia. Henry Lee Lucas, patologiczny kłamca, który przyznał się najpierw do zamordowania sześćdziesięciu, potem stu, a następnie trzech tysięcy osób, był zmuszany do przebierania się za dziewczynkę przez matkę prostytutkę, która kazała mu również patrzeć, jak uprawia seks z klientami. W 1960 roku kobieta stała się jego pierwszą ofiarą. Ottis Toole, również przebierany za dziewczynkę przez matkę (która mówiła do niego „Susan”), w wieku pięciu lat został zgwałcony przez kolegę swojego ojca. Toole miał iloraz inteligencji na poziomie siedemdziesięciu pięciu punktów i zabił – na pozór wybierał ofiary na chybił trafił – sześcioletniego chłopca, osiemnastoletniego autostopowicza, sześćdziesięcioletniego mężczyznę i dwudziestoletnią kobietę, którą uprowadził z nocnego klubu w Tallahassee na Florydzie. Doil Lane, jako dziecko ubierany w dziewczęce sukienki, gdy dorósł, został skazany za zabójstwo dwóch dziewczynek w wieku ośmiu i dziewięciu lat. Przyznał, że lubił dziewczęcą bieliznę. Charlesa Albrighta, „zabójcę z Teksasu”, matka również przebierała za dziewczynkę, a nawet dała mu lalkę. Uczyła go też wypychania zwierząt. Nie pozwalała mu jednak kupować szklanych oczu, które były drogie. Mężczyzna zabił później trzy prostytutki. Wszystkie morderstwa łączyła chirurgiczna precyzja, z jaką sprawca usunął ofiarom gałki oczne.
Nie licząc powyższych powiązań, ostatnie badania potwierdzają, że związek z późniejszymi zachowaniami psychopatycznymi ma dotkliwe poczucie wstydu, będące wynikiem upokorzenia. Wielu ludzi uwewnętrznia ten wstyd, co może mieć różne negatywne skutki: od mówienia o sobie złych rzeczy do samookaleczania się, a nawet samobójstwa. U innych – i to wygląda na przypadek Mansona – poczucie wstydu może prowadzić do agresji. Często uruchamia ono cykl zachowań o niebezpiecznej dynamice: źródło problemu pozostaje ukryte, nawet kiedy wielokrotnie działa jako wyzwalacz niewytłumaczalnej złości. Choć nie można potwierdzić, że incydent, który miał miejsce w pierwszej klasie, był źródłem wstydu Mansona, to jego wyszukane schematy zemsty i niestabilna psychika – niekontrolowana wściekłość wzbierająca z powodu nieuświadomionej traumy – wydają się znajome specjalistom badającym sekty.
Przestępcza porażka
Manson mieszkał u Thomasów przez dwa i pół roku na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych. W tym czasie rozwinął zainteresowania, które później z nim zostaną: miłość do muzyki (rodzina miała w domu pianino, na którym – w najradośniejszych chwilach – grano i przy którym wspólnie śpiewano), noży i broni palnej. W okolicach ósmych urodzin Charlesa pod koniec 1942 roku Ada Kathleen została warunkowo zwolniona z więzienia i chłopiec z nią zamieszkał. Na początku był zachwycony, że będzie z mamą, a nie z surowym wujostwem. Później, w książce Manson in His Own Words [Manson własnymi słowami], wspomni Nuelowi Emmonsowi, że moment, kiedy matka przytuliła go po wyjściu z więzienia, był jedyną szczęśliwą chwilą, jaką zapamiętał z dzieciństwa.
Przez dwa miesiące Ada Kathleen mieszkała z synem w McMechen i pracowała w barze. Później przeprowadziła się do Charleston w Wirginii Zachodniej, gdzie zatrudniła się jako kasjerka w sklepie Van’s Never Closed Market. Nie minęło wiele czasu, kiedy zauważyła niepokojące zachowania syna. Charles ciągle opuszczał szkołę i przez większość czasu wdzięczył się do kobiet, by wyłudzić pieniądze na słodycze. Kiedy zaczął kraść i zrzucać winę na innych, Ada Kathleen zwróciła się do Nancy, swojej matki, by ta pomogła jej nauczyć chłopca odróżniać dobro od zła, ale babcine lekcje moralności nie miały na wnuka wpływu większego niż kiedyś na córkę.
Ada Kathleen nie wiedziała, jak dotrzeć do dziecka – pewnie nie pomógł jej w tym powrót do imprezowania po dyżurach w pracy. Zostawiała wtedy Charlesa pod opieką kolejnych osób, niezupełnie godnych zaufania. W końcu postanowiła złapać się ostatniej deski ratunku i sprawdzić, czy placówka dla trudnej młodzieży będzie w stanie wpoić chłopcu dyscyplinę i hart ducha. W 1947 roku odesłała więc dwunastoletniego Charlesa do Gibault School for Boys w Terre Haute w Indianie, prowadzonej przez braci z Kongregacji Świętego Krzyża.
Nagle dzieciństwo pełne udręki zmieniło się w okres dojrzewania zdominowany przez drobne i nieudolne zachowania przestępcze. Pierwszą przerwę z okazji świąt Bożego Narodzenia pozwolono chłopcu spędzić z ciocią, wujkiem i wspaniałomyślną kuzynką Jo Ann, która namówiła rodziców na to zaproszenie. Charles szybko wykorzystał gościnność Thomasów. Kiedy dorośli poszli do kościoła, próbował ukraść pistolet wuja. Puścił wodę w łazience, żeby nie było słychać, jak grzebie w szafce z bronią. Jo Ann, która w tym momencie zaczęła się go bać, nie zrobiła nic, by go powstrzymać, ale gdy rodzice wrócili do domu i zapytali, dlaczego w łazience leje się woda, odparła, by zadali to pytanie jej kuzynowi. W ten sposób złapali go na gorącym uczynku – z bronią w ręku.
Kilka miesięcy po powrocie do szkoły Charles uciekł z niej i zaczął okradać okoliczne sklepy. Miał już trzynaście lat, ale za grosz cierpliwości, by uważać, ani nawet elementarnej orientacji potrzebnej do pomyślnej ucieczki. Niebawem znów dał się złapać. Ponieważ Charles uczył się w Gibault School for Boys, sędzia w 1948 roku uznał go za katolika i odesłał do domu poprawczego w Boys Town w stanie Nebraska – tego samego, który był inspiracją dla filmu Miasto chłopców ze Spencerem Tracym, powstałego dziesięć lat wcześniej. W „Indianapolis News” opublikowano wtedy artykuł ze zdjęciem Mansona, który – jak donosiła gazeta – powiedział w sądzie: „Chyba podobałaby mi się praca przy krowach i koniach. Lubię zwierzęta”.
Tam także nie zabawił długo. Cztery dni po przyjeździe razem z innym chłopcem, Blackiem Nielsonem, ukradł samochód i pojechał do Illinois. Jakimś cudem chłopakom udało się zdobyć pistolet, który niezwłocznie wykorzystali do dwóch napadów na tle rabunkowym. Następnie próbowali kontynuować swoją przestępczą praktykę i łatać budżet dzięki pracom zlecanym przez wuja Blackiego, zawodowego złodzieja.
Na początku 1949 roku policja ponownie zatrzymała Charlesa. Tym razem odesłano go do Indiana Boys School w Plainfield – instytucji o znacznie bardziej zaostrzonym rygorze. Podówczas Manson, już czternastoletni, musiał przetrwać w towarzystwie plejady przerażających indywiduów, mających na koncie wszelkie występki, od napadów rabunkowych po zabójstwa. Personel i starsi podopieczni placówki regularnie napastowali młodszych, mniejszych chłopców – takich jak Manson. Jak on sam wspominał, niedługo po przyjeździe został brutalnie zgwałcony.
Jego późniejsze opisy tego wydarzenia mogą służyć za podręcznikowy przykład zjawiska, które psychologowie określają mianem dysocjacji. Mówił: „Wiesz, po gwałcie można się po prostu wytrzeć… To nie jest tak, że ktoś kogoś do czegoś zmusza i to jest coś strasznego. Myślałem sobie: »Umyj się i po sprawie«”. Ten mechanizm dystansowania się w skrajnych sytuacjach może prowadzić do dysocjacyjnego zaburzenia osobowości, choć zapewne pomógł Charlesowi poradzić sobie ze wspomnieniem traumy i jej okolicznościami. Świadczy też o niepokojącym rysie charakteru Mansona – umiejętności znieczulania się na ból i odłączania od obiektywnej rzeczywistości. On sam wyjaśniał później, że to właśnie wtedy rozwinął coś, co nazwał „grą w poczytalność”. Ponieważ był za mały, aby móc zastraszać innych uczniów, próbował to robić poprzez udawanie wariata: machał rękoma, piszczał i robił przerażające miny. Umiejętności te prezentował później przed kamerami, kiedy w więzieniu odwiedzali go reporterzy chcący zrobić wywiad ze słynnym przywódcą sekty.
Nie ma wątpliwości, że w Indiana Boys School chłopak cierpiał. Żył w ciągłym strachu przed napastowaniem, także seksualnym, i tylko w samym 1949 roku próbował uciec aż czterokrotnie. W październiku wraz z sześcioma innymi chłopcami zainicjował największą masową ucieczkę w historii placówki, ale policja szybko namierzyła go w trakcie próby włamania do stacji benzynowej. Dwa lata później Charles i dwóch innych chłopców ponownie zbiegli, ale tym razem dotarli aż do Beaver w Utah, dwa i pół tysiąca kilometrów od Indiany. Jechali kradzionym autem, a po drodze żywili się artykułami zabieranymi ze stacji benzynowych. Pomimo tej spektakularnej ucieczki i długiej podróży chłopców aresztowano zaledwie kilka dni później.
Charlesa wysłano następnie do National Training School for Boys w Waszyngtonie. Chłopiec został tam poddany szeregowi badań, które wykazały, że choć jest praktycznie analfabetą, to iloraz inteligencji ma na poziomie stu dziewięciu punktów, czyli nieznacznie wyższym od przeciętnego. Nie da się ukryć, że potrafił zmanipulować tamtejszych psychologów. Wkrótce jeden z nich uwierzył, że aby Manson wszedł na dobrą drogę, potrzebuje tylko większej pewności siebie. Dzięki przeniesieniu do Natural Bridge Honor Camp, więzienia o minimalnym rygorze w hrabstwie Rockbridge w Wirginii, potencjał nastolatka miał się optymalnie rozwinąć. Ponownie w jego życie wkroczyli Thomasowie, którzy obiecali, że jeśli Charles zostanie zwolniony wcześniej, zapewnią mu zakwaterowanie i pomogą w znalezieniu pracy. Przesłuchanie w sprawie zwolnienia warunkowego zaplanowano na luty 1952 roku. Manson miał do tego czasu tylko siedzieć cicho, nie wychylać się i trzymać się zasad. Zamiast tego na miesiąc przed planowanym przesłuchaniem przyłapano go na homoseksualnym gwałcie, którego dopuszczał się na młodszym osadzonym, przykładając mu brzytwę do gardła. Mansona przeniesiono więc do Federal Reformatory w Petersburgu w Wirginii, ale tam też chłopak wielokrotnie trafiał do raportów – za łącznie „osiem poważnych przewinień dyscyplinarnych, z których trzy dotyczyły aktów homoseksualnych”.
Doskonalenie umiejętności w więzieniu
Po pięciu latach uznano Charlesa za więźnia stanowiącego zagrożenie dla społeczeństwa. Manson trafił do Chillicothe – zakładu poprawczego o zaostrzonym rygorze – bez prawa do zwolnienia warunkowego aż do dnia swoich dwudziestych pierwszych urodzin, czyli do 12 listopada 1955 roku.
O dziwo, mimo że władze Chillicothe uznały go za „rażąco nienadającego się” do resocjalizacji nawet w ich placówce, to właśnie tam Charles po raz pierwszy podjął trud zmiany swojego postępowania. Nauczył się czytać na poziomie ucznia siódmej klasy, stał się wzorowym więźniem, poświęcał się pracy w zakładowym warsztacie motoryzacyjnym i wreszcie – po zdobyciu wyróżnienia za dobre sprawowanie – został zwolniony. Zanim wyszedł z więzienia jako dziewiętnastolatek, spędził siedem lat w sześciu różnych domach poprawczych.
W czasie gdy odbywał karę pozbawienia wolności, różni instruktorzy, opiekuni społeczni i więzienni psychiatrzy regularnie poddawali go ocenom. Ich obserwacje dają najlepszy obraz Charlesa Mansona z tamtego okresu. Widać w nich pierwsze zwiastuny mistrzowskiej manipulacji, w której mężczyzna wkrótce się wyspecjalizuje. Podczas jego pobytu w Gibault School for Boys jeden z instruktorów określił go jako przeciętnego ucznia, chłopca miłego, choć ponurego, z oznakami manii prześladowczej. Kiedy Charles znalazł się w Indiana Boys School – zakładzie, który przyjmował przypadki „niereformowalne” – nauczyciele mieli coraz więcej wątpliwości i narzekali, że uczeń „współpracuje tylko wtedy, kiedy wie, że może w ten sposób coś osiągnąć”. W National Training School for Boys jego wyniki już trochę różniły się od poprzednich, bo Mansonowi udało się przekonać jednego z opiekunów, że jego agresywne zachowania antyspołeczne wynikają z „niekorzystnych warunków rodzinnych, o ile można je w ogóle nazwać rodzinnymi”. Inny wychowawca miał do swojego podopiecznego mniej cierpliwości, powiedział: „Ten chłopiec usiłuje sprawiać wrażenie, jakby bardzo chciał się przystosować, podczas gdy naprawdę nic w tym celu nie robi”. Ten sam opiekun odkrył w nim pragnienie władzy. Stwierdził: „Moim zdaniem z biegiem czasu zechce zostać grubą rybą w stawie”. Skłonność Mansona do kłamstwa potwierdzał ostatni raport z Natural Bridge Honor Camp, w którym łatwowierny psychiatra napisał: „Ma się wrażenie, że za całą tą fasadą kryje się niezwykle wrażliwy chłopiec, który nie całkiem zrezygnował z domagania się miłości i czułości od świata”. Podczas lektury tego raportu trudno nie dostrzec kalkulacji i manipulacji – podstawowych środków używanych przez Mansona w samoobronie.
Po zwolnieniu warunkowym w kwietniu 1954 roku Charles pojechał z Chillicothe w Ohio z powrotem do Wirginii Zachodniej, gdzie najpierw mieszkał u Thomasów, a potem u Ady Kathleen w Wheeling, a w końcu w swoim ulubionym miejscu: u babki, która go uwielbiała. Nancy Maddox postawiła mu jednak warunek: jeśli chciał tam zostać, musiał razem z nią uczęszczać na niedzielne nabożeństwa do Kościoła Nazarejczyka po drugiej stronie ulicy. Chłopak ubierał się więc odświętnie i słuchał kazań, chłonąc biblijne przykazania, które później narzucał członkom swojej sekty, takie jak idea podległości kobiet mężczyznom czy wymóg porzucenia własnej tożsamości w służbie sile wyższej.
Nic dziwnego, że Charles nie pasował do tego uświęconego kręgu. Próbował się zaprzyjaźnić z innymi dzieciakami ze szkółki niedzielnej, ale dość szybko zraził je do siebie opowieściami o przemocy w poprawczakach i o narkotykach, które rzekomo zażywał. Trudno mu było szpanować, kiedy ci, na których chciał zrobić wrażenie, nie wiedzieli, co to znaczy „szprycować się”. Kiedyś Jo Ann – teraz już żona pastora – zaprosiła Charlesa do siebie. Zauważyła, że chłopak czaruje nastolatkę, która przyszła po poradę duchową. Charles obsypywał dziewczynę komplementami, ale jego kuzynka szybko się zorientowała, że próbuje uwieść to bezbronne stworzenie, i czym prędzej ją wyprosiła.
Mimo wszystko Charles starał się chyba wieść w miarę normalne życie. Na wyścigach konnych w Wheeling Downs spotkał rozwodnika Charliego Willisa, który poznał go z Rosalie, swoją najmłodszą córką, bardzo lubianą dziewczyną. To, że para się spotykała, wielu wydawało się nieprawdopodobne, a kiedy 13 stycznia 1955 roku się pobrała, sądzono, że to z powodu ciąży. Nawet jeśli Rosalie oczekiwała wtedy dziecka, nie urodziła go. Charles znalazł pracę, poznawał nowych ludzi, zwrócił się w stronę muzyki – co często robił, kiedy starał się zachowywać jak najlepiej – i zaczął się uczyć chwytów gitarowych. Próba ustatkowania się nie trwała jednak długo. Kiedy kilka miesięcy po ślubie Rosalie faktycznie zaszła w ciążę, Charles zaczął kraść samochody. Latem 1955 roku postanowił wyjechać z żoną z McMechen, żeby odwiedzić matkę w Los Angeles. Niestety parę zatrzymano tam za przekroczenie granicy stanu kradzionym autem, co było przestępstwem federalnym.
Przed ogłoszeniem wyroku sędzia zlecił psychiatrze Edwinowi McNeilowi zbadanie Charlesa. Manson twierdził, że z powodu dorastania w domach poprawczych nie jest zdolny prowadzić satysfakcjonującego życia. Doktor McNeil wnioskował o łagodny wymiar kary, jako że Charles był młodym małżonkiem, a jego żona spodziewała się dziecka. Sędzia przychylił się do wniosku psychiatry i skazał Mansona na pięć lat pozbawienia wolności w zawieszeniu. W lutym 1956 roku miała się odbyć kolejna rozprawa, Charles postanowił jednak na nią nie czekać i wyjechał razem z Rosalie.
Nie udało mu się unikać policji zbyt długo. 23 kwietnia 1956 roku – wkrótce po narodzinach syna, Charlesa Mansona juniora – dwudziestojednoletni ojciec trafił do zakładu karnego Terminal Island w San Pedro. W więzieniu kontynuował swoją praktyczną edukację: uczył się od alfonsów, jak rozpoznawać podatne dziewczęta, którym brakuje wzorców rodzicielskich, i wykorzystywać ich słabe punkty. Przyswajał techniki, którymi posługiwali się sprawcy przemocy domowej: odizolować kobietę, przekonać ją, że jest się jedynym człowiekiem, który ją naprawdę kocha, i bić w celu zastraszenia.
Charles odrabiał te więzienne lekcje na przemian z oficjalnym kursem, stworzonym przez Dale’a Carnegiego, autora książki Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi2. Kursy szkoleniowe, organizowane w ramach studiów bądź konstruktywnego wykorzystania czasu, są standardem w systemach więziennych. Ale tym razem coś naprawdę zainteresowało Charlesa – po raz pierwszy w życiu. W zaciszu swojej celi uczył się kwestii rekomendowanych przez Carnegiego. Wiele zaleceń z książki pokrywało się ze skłonnościami Mansona do manipulacji, a jedną radę wziął on sobie szczególnie do serca: „Pozwól innym myśleć, że sami wpadli na twój pomysł”.
Kiedy 30 września 1958 roku Manson wreszcie wyszedł z więzienia, Rosalie i ich syn mieszkali już z innym mężczyzną, więc Charles wprowadził się znowu do matki. Na wolności nie pozostał jednak długo.
Wprowadził w życie co mroczniejsze lekcje wyniesione z Terminal Island i od połowy 1959 roku stręczył już młodą kobietę Leonę (wcześniej udało jej się przekonać sędziego, by ten nie skazywał Charlesa za podrobienie podpisu na skradzionym czeku, który chciał zrealizować w supermarkecie). To mu nie wystarczało, kradł więc karty kredytowe i samochody. Znowu jeździł na północ i przekraczał granice stanów – tym razem z Leoną i jej koleżanką, by parały się prostytucją, co było pogwałceniem tak zwanej ustawy Manna. Skutkiem tego już w czerwcu 1961 roku dwudziestosześcioletni Manson znowu wylądował w więzieniu, tym razem McNeil Island Corrections Center w stanie Waszyngton.
Podczas tej odsiadki Charles zaczął studiować scjentologię w poszukiwaniu dodatkowych wskazówek, jak manipulować ludźmi. Uważał, że wiara scjentologów w wędrówkę nieśmiertelnych dusz pomoże mu namierzać kobiety z problemami i oferować im osobisty sposób na uwolnienie się od traumatycznych przeżyć. Udoskonalił także grę na gitarze – oddawał się pasji, którą zaraził się, kiedy mieszkał u Thomasów. Odkrył Beatlesów, którzy byli w tym czasie tak popularni, że słuchano ich nawet w więzieniach. Pomimo swojej historii kryminalnej nadal roił, że może być powszechnie uwielbiany, zupełnie jak Wielka Czwórka z Liverpoolu. Zaczął pisać piosenki i planować karierę znanego muzyka, któremu mocny baryton, wyczucie rhythm and bluesa oraz talent kompozytorski miały zapewnić powodzenie. Nawet personel więzienny uwierzył, że po odbyciu wyroku Charles będzie mógł żyć z muzyki.
W 1967 roku, kiedy Manson mógł ubiegać się o zwolnienie warunkowe, miał trzydzieści dwa lata. Połowę z nich spędził w zamknięciu. Ku zdziwieniu władz poprosił o pozwolenie na przedłużenie pobytu w więzieniu. Czy już wtedy przeczuwał, kim się stanie? Nie sposób tego wiedzieć, ale też łatwo zgadnąć, dlaczego wolał zostać. Więzienie to świat zasad, świat, który był mu znany i w którym wiedział, jak przetrwać. Jak sam przyznał w rozmowie z psychiatrą Edwinem McNeilem, nie miał pojęcia, jak radzić sobie poza więziennymi murami. Prośba o pozostanie stanowiła de facto dowód na niezwykły poziom samoświadomości Charlesa Mansona.
Wolny człowiek w środku lata miłości
System więziennictwa w Stanach Zjednoczonych nie ma na celu spełniania niczyich próśb, zwłaszcza o przedłużenie możliwości zakwaterowania i wyżywienia na koszt podatników. Charlesa Mansona zwolniono warunkowo w 1967 roku z pozwoleniem na przeprowadzkę do San Francisco. Trwało lato miłości i do miasta przybyło sto tysięcy młodych mężczyzn i kobiet. Charles spędził sporą część życia w zamknięciu, a dzieciństwo – w małym, odizolowanym miasteczku, więc z pewnością nie był przygotowany na szybko zmieniający się świat, do którego trafił po wyjściu z więzienia. Wszędzie krążyli protestujący pacyfiści i tłumy hipisów. Głośna grupa znana jako Czarne Pantery, z siedzibą w pobliskim Oakland, tego lata wyraźnie zaznaczyła swoją obecność na ulicach San Francisco. Mansona – po latach doświadczania ścisłej rasowej segregacji w więzieniu – onieśmielał widok wyzwolonych, asertywnych i wyrazistych czarnych mężczyzn i kobiet, gotowych walczyć o swoje prawa.
Mimo wszystko jednak w antyautorytarnej atmosferze, którą kipiało wówczas miasto, doświadczenia więzienne Mansona zapewniały mu uznanie ulicy, dzięki czemu mężczyzna cieszył się pozytywnym przyjęciem. Różniło się ono diametralnie od tego, z czym zetknął się w swoim rodzinnym McMechen. Na kilka dni wmieszał się w tłum protestujących i hipisów na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, gdzie obserwował młodych ludzi i uczył się ich naśladować. Szybko zdał sobie sprawę, że w kontrkulturowym środowisku fakt, że był notowany, może działać na jego korzyść. Teraz jego kryminalna przeszłość była niczym odznaka męstwa, niezależności i rewolucyjnej natury. Charles wyczuł tę radykalną zmianę postaw i zorientował się, że choć w ogóle się o to nie starał, de facto awansował w świecie.
Dzięki swoim nowo odkrytym zaletom oczarował Mary Brunner – młodą kobietę poznaną w Berkeley. Udawał, że podziela jej idealizm i poglądy społeczne, a potem szybko ją zmanipulował, żeby zaczęła z nim sypiać i zapewniła mu dach nad głową. Przekonał ją, że jest jedynym człowiekiem, dzięki któremu będzie się czuła wysłuchana, piękna, wyjątkowa i zrozumiana, a następnie uraczył ją koncepcją wolnej miłości, którą właśnie odkrył dzięki hipisom z Haight-Ashbury. Kiedy Mary pracowała w bibliotece w Berkeley, Charles wystawał na rogach ulic, podłapywał najlepsze teksty od różnych miejskich guru, grał trochę na gitarze i oczarowywał kolejne niewiniątka, które przyjechały do San Francisco, by znaleźć się w centrum wydarzeń.
Jedno z nich pożyczyło mu samochód, którym Manson pojechał do Los Angeles. Tam poznał Lynette Fromme – dziewczynę z rozbitej rodziny będącą na gigancie – która dała się uwieść jego trajkotaniu. Wrócili razem do Haight-Ashbury. Charles powiedział jej: „Mówią o mnie Ogrodnik, bo zajmuję się wszystkimi dziećmi kwiatami”. Od razu wprowadził w życie swoje poglądy na wolną miłość: uprawiał seks z Lynette, kiedy Mary się temu przyglądała, a z Mary, kiedy patrzyła na to Lynette. Po kilku tygodniach dodał do tego zestawu trzecią konwertytkę – córkę człowieka, który zabrał Charlesa autostopem, a później zaprosił go na obiad. Ruth Ann Moorehouse zadurzyła się w Mansonie, a ten zabrał z domu jej ojca nie tylko ją, lecz także stare pianino, które przehandlował na minibusa, co znaczyło, że mógł teraz podróżować ze swoim powiększającym się stadkiem.
Strategia Mansona działała jak standardowa piramida finansowa. Jego wabiki nie różniły się zbytnio od tych, które stosowali wówczas inni. Mężczyzna mówił ludziom, żeby wyzbyli się zahamowań oraz dobytku i kochali wszystkich. Mieszał przy tym elementy scjentologii, teorie Dale’a Carnegiego, teksty piosenek Beatlesów i wersety z Biblii. I choć treść jego zagajeń była dość standardowa, to sposób mówienia wyróżniały charyzma i nieprzewidywalność. Nucił i szeptał, prawił kazania i uwodził na zmianę, hipnotyzował słuchaczy zarówno w tłumie, jak i podczas spotkań twarzą w twarz. Przysparzało mu to zwolenników, których oddanie wystawiał na próbę i którym kazał przyprowadzać nowych członków grupy. Wkrótce miał pokaźne grono wielbicielek, choć nauczał o podległości kobiet wobec mężczyzn i zmuszał je do wykonywania poleceń. Już po kilku miesiącach mógł kazać dowolnej osobie ze swojego hipisowskiego haremu uprawiać seks z dowolną inną osobą i zaczął nazywać swoich uczniów Rodziną.
Wtedy też Charles Manson rozpoczął ekspansję poza San Francisco. Jeździł minibusem pomalowanym na tęczowo i werbował do swojej sekty kolejne kobiety. Wiele z nich było nastolatkami, które przyjeżdżały do San Francisco, kiedy tylko kończył się rok szkolny. Pod koniec 1967 roku rosnąca Rodzina przeniosła się do Los Angeles. Manson wkrótce się zorientował, że niełatwo wyżywić tak dużą grupę – żeby przeżyć, jej członkowie musieli szperać w śmietnikach. Kilka miesięcy później, w 1968 roku, umówił się z George’em Spahnem, niewidomym staruszkiem, który pozwolił Rodzinie zatrzymać się na dwustuhektarowym ranczu, zwanym też Filmowym Ranczem Spahna w górach Santa Susana, na północ od Los Angeles. W zamian członkowie Rodziny mieli wykonywać drobne prace i pomagać chętnym na konne przejażdżki, organizowane na terenie starych planów filmowych.
Idee życia w komunie i wolnej miłości pozwoliły Rodzinie doskonale wpisać się w lata sześćdziesiąte. Ponieważ jednak poza wiarą w Mansona i w jego słowa – impulsy spajające grupę pozbawioną korzeni – ludzi tych nie łączyło wiele więcej, łatwo im było przekroczyć niewidzialną linię między komuną a sektą. Takim podejrzanym spoiwem było na przykład pozornie nieszkodliwe, ale bezsprzecznie nielegalne działanie, do którego Manson zmuszał członków Rodziny – tak zwane creepy crawling. Polegało na włamywaniu się w środku nocy do prywatnych domów i przestawianiu rzeczy. Te przypadkowe wtargnięcia zaskakiwały jeszcze bardziej, kiedy właściciele odkrywali, że nic nie zginęło. Przestępczość, ryzykanctwo i dziwne wierzenia nie były jednak w owym czasie niczym wyjątkowym. Baby boomers w całym kraju zmieniali się w dzieci kwiaty i uczestniczyli w eksperymentach, które często miały opłakane skutki – choć nigdy tak spektakularne jak w przypadku Rodziny.
W Los Angeles sekta zaczęła się niespodziewanie i raptownie rozrastać. Manson miał dar do wyłuskiwania z tłumu młodzieży ludzi z problemami, podatnych na wpływy, których z łatwością przekonywał, że jest jedynym remedium na ich kłopoty. W niczym nie przeszkadzał fakt, że jednym z codziennych rytuałów na ranczu były grupowe odloty po LSD, podczas których Charles wplatał psychodeliczne wizje w swoje mnożące się objawienia. Linda Kasabian – jedna z jego najbardziej znanych wyznawczyń, kluczowa postać w procesie o zabójstwa (której zapewniono nietykalność i nie oskarżono) – powie później, że kiedy spotkała Mansona po raz pierwszy, pomyślała: „Tego właśnie szukałam”. A Manson miał sporą wprawę w przeistaczaniu się w każdego, kogo tylko chcieli w nim widzieć członkowie Rodziny. Miał na podorędziu zagadkowe powiedzonka, które można było interpretować w dowolny sposób. (Lynette „Piskliwej” Fromme powiedział na przykład, że „wyjście z pokoju nie prowadzi przez drzwi – będziesz wolna, jeśli zechcesz zostać”). Tak dobrze szedł mu werbunek, że wkrótce zaczął uczyć swoich wyznawców płci męskiej, na przykład Charlesa „Texa” Watsona, jak rekrutować do sekty nowych chętnych. W okresie największej liczebności Rodzina miała ponad setkę członków.
Niespełniony muzyk prorokuje apokalipsę
Manson nadal miał nadzieję zyskać światową sławę dzięki swojej muzyce i już myślał, że ma na to szansę, kiedy wiosną 1968 roku Dennis Wilson, perkusista The Beach Boys, zabrał dwóch członków Rodziny autostopem. Charles wykorzystał tę okazję, by przedstawić się muzykowi, uraczyć go narkotykami i zmusić kobiety z sekty do uprawiania seksu z mężczyzną. Wkrótce żerował na jego muzycznych kompleksach i sprzedał mu nawet prawa do piosenki swojego autorstwa, Cease to Exist, którą później Wilson nagrał z The Beach Boys. To właśnie przez Wilsona Manson poznał Terry’ego Melchera, syna aktorki Doris Day, wpływowego producenta muzycznego. Cała trójka spotykała się regularnie w domu Melchera przy Cielo Drive 10050, późniejszym miejscu największych zbrodni Mansona.
Terry Melcher miał na koncie sporo przebojów, produkował albumy zespołów The Byrds i The Beach Boys. Charles miał nadzieję, że w jego przypadku Melcher mógłby zdziałać takie same cuda, że pomógłby mu w karierze i zapewnił mu sławę, której tak bardzo pragnął. Sprawy jednak nie poszły po jego myśli. Po tym, jak Melcher był świadkiem burdy, w jaką Manson wdał się z kaskaderem na Filmowym Ranczu Spahna, stanowczo odmówił podpisania jakiegokolwiek kontraktu płytowego z aspirującym muzykiem.
The Beach Boys 2 grudnia 1968 roku wydali piosenkę Cease to Exist jako stronę B maksisingla Bluebirds over the Mountain oraz, w wersji skróconej, na albumie 20/20. Wilson dokonał zmian, które rozwścieczyły Mansona – zmienił tytuł na Never Learn Not to Love i poprawił słowa utworu, trawestując duchowe zaproszenie „cease to exist” (przestań istnieć) na uwodzicielskie „cease to resist” (przestań się opierać), bardziej standardowe dla piosenek The Beach Boys.
Na domiar złego Wilson nie wspomniał słowem o Mansonie jako o twórcy utworu. Sam podawał się za jedynego autora – częściowo rekompensując sobie w ten sposób wydatki poniesione na Mansona i Rodzinę oraz stratę swojego ferrari, które zostało zdemolowane na ranczu Spahna. Zobowiązał się do wypłacenia Mansonowi stu tysięcy dolarów i jako honorarium za współautorstwo podarował mu motocykl. Jeszcze bardziej mógł rozwścieczyć Charlesa fakt, że singiel się nie sprzedawał. Nagranie, które miało być dla niego przełomem, utknęło na sześćdziesiątym pierwszym miejscu listy przebojów. Było to upokorzenie, które zakończyło muzyczną karierę Mansona, zanim ta na dobre się zaczęła.
Wilson nie miał pojęcia, jak niebezpieczna jest złość Mansona. Kiedy ten dowiedział się, że nie figuruje nigdzie jako autor piosenki, zagroził muzykowi, że go zabije. W odpowiedzi na tę groźbę Wilson zerwał z Mansonem wszelkie kontakty. Po tym fiasku Charles stracił dojścia w branży muzycznej i jego nadzieje na sławę ostatecznie legły w gruzach. Pozostała mu jedynie dozgonna lojalność jego sekty – Rodziny.
Zaczął opowiadać swoim wyznawcom dziwne fantazje o apokaliptycznej przyszłości, mającej nastąpić po nieuchronnej krwawej wojnie ras, w której przeciwko sobie staną afroamerykańscy wojownicy ze swoimi białymi poplecznikami i rasiści zwalczający prawa obywatelskie. Przewidywał, że garstka białych, która ujdzie z życiem, zostanie następnie zamordowana przez czarnych. Zdaniem Mansona Rodzina – jako jedyna grupa białych, która przeżyje – znajdzie bezpieczne schronienie w „bezdennej otchłani” Doliny Śmierci. Po tym, jak z powierzchni ziemi zniknie zdemoralizowana cywilizacja, Rodzina Mansona będzie sprawować władzę nad Afroamerykanami, których on sam uważał za niezdolnych do samodzielnego rządzenia. Z jakiegoś nielogicznego powodu uważał, że zwycięzcy tej wojny z radością powitają jego rządy.
Kiedy 22 listopada 1968 roku Beatlesi wydali White Album, Manson był święcie przekonany, że kultowa płyta zawiera mistyczne znaki świadczące o zbliżającej się wojnie ras. Zaczął nazywać tę wojnę „Helter Skelter” – od tytułu jednej z piosenek z płyty. W swoim pokręconym umyśle uroił sobie, że Beatlesi także wiedzą o zbliżającym się końcu. Manson przekonywał swoich wyznawców, że jest jedyną osobą, która potrafi odczytać to przesłanie. Było to niedorzeczne: Beatlesi nadali piosence tytuł nawiązujący do jednej z atrakcji w wesołym miasteczku, uwielbianej przez brytyjskie dzieci.
Urojony scenariusz Mansona był tak ewidentnie absurdalny, że wielu uznało go za dowód schizofrenii paranoidalnej. Teorię o niej poparł co najmniej jeden członek komisji do spraw zwolnień warunkowych, przed którą stanął Manson. A jednak agent FBI, który przesłuchiwał więźnia, uznał go za poczytalnego – choć sprytnego, bezwzględnego i pozbawionego emocji – patologicznego kłamcę i manipulanta. Już samo to stanowiło mieszankę cech świadczącą o niestabilności. Jeśli dodać do tego chęć zemsty, bodźce wyzwalające wciąż nowe wybuchy wściekłości i niemal absolutną władzę nad dużą grupą naćpanych wyznawców wierzących w prorocze zdolności przywódcy, to nie trzeba było wiele, by ta mieszanka wybuchła.
W takim właśnie stanie ducha był Charles Manson parnego 9 sierpnia 1969 roku na ranczu Spahna. A musiał sobie radzić nie tylko z upałem. Bobby Beausoleil, jeden z członków Rodziny, zabójczo przystojny młody aktor poznany w Haight-Ashbury, został właśnie aresztowany za zabójstwo Gary’ego Hinmana, nauczyciela muzyki i handlarza narkotykami. Im dłużej przebywał w areszcie, tym większe było ryzyko, że zacznie sypać, co niepokoiło Mansona.
Zaledwie dwa tygodnie wcześniej, 25 lipca, Manson był z Beausoleilem u Hinmana, by domagać się zwrotu pieniędzy po nieudanej transakcji narkotykowej. Kiedy Hinman odmówił, Manson odciął mu mieczem ucho. Tym samym Hinman stał się dla nich niebezpieczny, bo mógł z łatwością naprowadzić policję na trop Rodziny. Manson powiedział do Beausoleila: „Wiesz, co robić”.
Czy Manson był jak mafioso, czy działał raczej według jednej z zasad Dale’a Carnegiego? Tak czy inaczej, prawdopodobnie kierował się nią w życiu: Pozwól innym myśleć, że sami wpadli na twój pomysł. Nigdy nie musiał zlecać morderstwa wprost. Dwa dni później, 27 lipca, Beausoleil z pomocą Susan Atkins i Mary Brunner – dwóch najbardziej oddanych wyznawczyń Mansona, które na zmianę trzymały poduszkę na twarzy ofiary – zadźgał Hinmana nożem, a krwią zamordowanego napisał na ścianie słowa „polityczna świnia” i zostawił odcisk łapy – symbol Czarnych Panter. Członkowie Rodziny zamierzali wprowadzić władze w błąd: mieli nadzieję, że dowody będą wskazywać na tę organizację.
Ale Beausoleil zostawił na miejscu zbrodni odciski palców. Został zatrzymany 6 sierpnia, kiedy spał na poboczu drogi w samochodzie zamordowanego. Łatwo było sprawdzić, że jego linie papilarne pokrywają się z tymi, które znaleziono w domu Hinmana. Nie po raz ostatni ktoś z Rodziny Mansona zachował się nieudolnie i niedbale.
Kiedy Beausoleil trafił do więzienia, Manson uznał, że musi zaaranżować serię podobnych, ale przypadkowych zabójstw, by zmylić trop policji. Ktoś musiał umrzeć – najlepiej ktoś sławny i bogaty – aby jego śmierć stała się tematem medialnym. Mansona martwiła nie tyle groźba powrotu za kratki, ile utrata kontroli nad swoimi wyznawcami, którzy wierzyli, że jest on istotą wyższą, na równi z Jezusem – w końcu, jak często im powtarzał, nazywał się „Manson”, czyli „Syn Człowieczy” (Son of Man) – i Szatanem.
Psycholog Robert Lifton zwraca uwagę na ten szczególny manewr, stosowany przez przywódców sekt, którzy stawiają się ponad resztą ludzkości, w jednym rzędzie z potężnymi duchowymi istotami. Nazywa tę technikę „mistyczną manipulacją”. Zdaniem Liftona to kluczowy krok w teorii reformowania myślenia (lub inaczej: prania mózgów). Innym aspektem mistycznej manipulacji jest przywódca, który udaje, że potrafi odgadnąć przyszłość, i który stawia się w pozycji proroka. By to osiągnąć, wszystkie codzienne zdarzenia interpretuje w taki sposób, by wydawały się spełnieniem proroctw. Tego właśnie próbował Manson, gdy robił z banalnego wydarzenia lat sześćdziesiątych – wydania nowego albumu Beatlesów – zwiastun nadchodzącej apokaliptycznej wojny na tle rasowym.
Rodzina Mansona i tak już wierzyła, że jej przywódca jest w jakimś sensie współczesnym prorokiem. Lato chyliło się jednak ku końcowi, a populacja Afroamerykanów jakoś nie kwapiła się do powstania przeciwko białym ciemiężcom. Manson nie mógł pozwolić, by jego wyznawcy uznali, że się myli, a tym samym jest istotą mniej boską. Z jednej strony starał się więc odwrócić uwagę policji od swoich powiązań z morderstwem Gary’ego Hinmana, a z drugiej – wprowadzał w życie plan, który miał wywołać konflikt rasowy. Rodzina miała popełnić kolejne mordy, które z założenia również miały wyglądać na robotę Czarnych Panter.
Plan zasadzał się na serii wydarzeń wywołujących rasistowskie akcje odwetowe, w następstwie których Afroamerykanie zbuntowaliby się jak jeden mąż. W takiej przemocy i chaosie policja byłaby zmuszona zrezygnować z dochodzenia w sprawie śmierci Gary’ego Hinmana. Wtedy Rodzina Mansona uratowałaby Bobby’ego Beausoleila, Manson uniknąłby kolejnego wyroku i wszyscy schroniliby się w obiecanym podziemnym sanktuarium w Dolinie Śmierci, oddalonej o czterysta kilometrów. Jak wiele innych pomysłów Mansona, była to oczywiście czysta fantazja, którą uroił sobie po części na podstawie sieci opuszczonych okolicznych miast i kopalń, po części na podstawie interpretacji White Album Beatlesów, który miał zwiastować wojnę na tle rasowym (Blackbird) i rewolucję, a po części na podstawie Księgi Objawienia (Apokalipsy św. Jana), z której członkowie Rodziny wnioskowali, że Manson jest prorokowanym Mesjaszem.
Wziąwszy pod uwagę dziwaczną naturę tych przepowiedni, trudno przypisać wpływ Mansona na jego sektę jedynie jego zdolnościom manipulacyjnym. Z pewnością dużą rolę odgrywały w tym odloty po LSD, którym członkowie grupy oddawali się wspólnie setki razy. Dzięki temu mogli uwierzyć w nieuchronność wojny na tle rasowym i w to, że garstka hipisów oraz wyrzutków społecznych, która ledwo jest w stanie się wyżywić, mogłaby rządzić światem. Nieważne jednak, jak doszli do takich wniosków. Faktem jest, że 9 sierpnia 1969 roku wierni członkowie Rodziny Mansona byli gotowi stawić się na każde jego wezwanie.
Diabelska sprawka
Manson wybrał Texa Watsona, by tamtej nieszczęsnej nocy odgrywał rolę lidera grupy. Watson otrzymał ten przydomek, bo istotnie pochodził z małego miasteczka w Teksasie, gdzie kiedyś mogła go czekać świetlana przyszłość lekkoatlety i gwiazdy footballu amerykańskiego, szkolnego ulubieńca, zasłużonego ucznia i „lidera krzykaczy”, zagrzewającego kolegów do kibicowania podczas rozgrywek sportowych. Watson wciąż – pomimo odlotów po LSD – miał siebie samego za urodzonego lidera, być może nawet rywala Mansona, który wykorzystywał tę ambicję chłopaka i zręcznie sterował jego zaćmionym umysłem.
Przypominał też Watsonowi o powinnościach wobec przywódcy: w czerwcu 1969 roku Manson strzelił do Bernarda „Lotsapoppy” Crowe’a, handlarza narkotykami, po tym, jak Tex nieudolnie przeprowadził sprawę wyłudzenia od mężczyzny dwóch i pół tysiąca dolarów na przeprowadzkę Rodziny do Doliny Śmierci. Co prawda „Lotsapoppa” przeżył, ale nigdy nie zgłosił się na policję. Był to jednak dowód na to, że Manson jest gotów zabić, by chronić Watsona. Czy Watson był zdolny do tego samego?
Manson nie uważał, że musi zabić kogoś konkretnego, by rozpocząć wojnę. Potrzebował jedynie znaleźć kogoś na tyle bogatego i sławnego, że sam szok nadałby bieg wydarzeniom. Sięgnął więc pamięcią do głębokiej studni, w której przechowywał żale i urazy, i wyciągnął z niej adres Terry’ego Melchera, producenta muzycznego, który nie podpisał z Mansonem kontraktu. Wiedział, że Melcher nie mieszka już przy Cielo Drive 10050 w Beverly Hills, ale ktokolwiek mieszkał tam teraz, był równie zamożny. Kiedy tylko zaszczepił tę myśl w głowie Watsona, ten sam zaproponował, że pójdzie pod wskazany adres. Zdolność Mansona do manipulacji była tak wielka, że Watson nawet po latach w trakcie przesłuchiwania przez FBI twierdził, że brutalne zabójstwa były jego pomysłem.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Wstyd
Adolfo de Jesús Constanzo i narkosataniści
Adolfo de Jesús Constanzo, amerykański syn kubańskiej imigrantki, urodzony w Miami, jest zapewne najbardziej sadystycznym i żądnym krwi przywódcą sekty spośród wszystkich tu sportretowanych. Podczas swoich krótkich rządów terroru pod koniec lat osiemdziesiątych – od Meksyku aż po przygraniczne miasta w okolicy Brownsville w Teksasie – był odpowiedzialny za przynajmniej szesnaście rytualnych morderstw osób możliwych do zweryfikowania, choć jego niespożyta żądza zabijania oraz zamiłowanie do okrucieństwa i zastraszania sugerują, że ofiar mogło być więcej. Adolfo dorastał w domu pełnym zwierzęcych odchodów, w którym walały się gnijące szczątki zwierząt ofiarnych, co odcisnęło na nim niezatarte piętno wstydu i przez całe życie podsycało jego bezwzględne okrucieństwo. Jednym z niewielu źródeł ładu w jego życiu były ciemne praktyki religii palo Mayombe, gałęzi santerii. Dzięki niemu Constanzo nauczył się przelewać krew, a oduczył poszanowania dla cierpienia żywych istot, które składał jako rytualne ofiary. Po własnej wymyślnej inicjacji w Miami zaczął działać w Meksyku i niebawem przeistoczył się z wróżbity w El Padrino – szefa narkosatanistów, brutalnej grupy przestępczej, a zarazem sekty, która działała, jak twierdzili jej członkowie, pod ochroną sił nadprzyrodzonych. Jej wyznawcy składali rytualne ofiary z ludzi, których Constanzo obdzierał żywcem ze skóry i ćwiartował kawałeczek po kawałeczku, organ po organie, lub zabijał szybkim uderzeniem maczety w głowę bądź poderżnięciem gardła.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Wyzysk
Bhagwan Shree Rajneesh
Bhagwan Shree Rajneesh był dowcipnym profesorem filozofii, który przemianował się na charyzmatycznego guru. Jego aśramy – pierwsza założona w Indiach w latach siedemdziesiątych XX wieku, a następna w Oregonie w latach osiemdziesiątych – przyciągały ogromną liczbę zwolenników (głównie Amerykanów i Europejczyków) ewangelią wolnej miłości, kapitalistycznymi hasłami i ideą oświecenia przez taniec. Kiedy jednak sam Rajneesh pogrążał się w narkotycznych wizjach (wdychał podtlenek azotu, zwany potocznie gazem rozweselającym) i handlował błogosławieństwami w zamian za drogie prezenty – u szczytu popularności miał dziewięćdziesiąt trzy rolls-royce’y, w tym jeden z pistoletami na gaz łzawiący wbudowanymi w błotniki – jego wyznawcy przeprowadzali atak biologiczny i wprowadzali salmonellę do barów sałatkowych w restauracjach w Oregonie, żeby sfałszować lokalne wybory i przejąć władzę w pobliskim mieście. Ostatecznie zyskali kontrolę nad miejscową społecznością, zalegalizowali nagość w miejscach publicznych i nękali wszystkich, którzy się temu sprzeciwiali. Kiedy jednak rząd wniósł przeciwko sekciarzom sprawę sądową, ich los wydawał się przesądzony. Rajneesha deportowano do Indii, jego wyznawców aresztowano, a kolekcję rolls-royce’ów sprzedano na aukcji za siedem milionów dolarów.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Wyzysk
Jim Jones i Świątynia Ludu
Jim Jones był najbardziej śliskim z przywódców sekt: charyzmatycznym i współczującym w świetle reflektorów, a manipulującym w cieniu. Zbudował swój Kościół – Świątynię Ludu Uczniów Chrystusa – dzięki charakterystycznemu połączeniu uzdrowień poprzez wiarę oraz aktywności politycznej i wykorzystał ruch praw obywatelskich, coraz silniejszy w połowie XX wieku, by przyciągnąć wyznawców z biednych i afroamerykańskich społeczności. Traktował ich jak skrzyżowanie bankomatu z seksualnym placem zabaw. Za usługi w Los Angeles i San Francisco pobierał ponad trzydzieści tysięcy dolarów tygodniowo i uprawiał seks z każdym wyznawcą – mężczyzną czy kobietą – który potrzebował „uzdrowienia”. W miarę poszerzania wpływów stał się znaczącą siłą polityczną w Kalifornii. Kiedy jednak dochodzenie w sprawie Kościoła, zainicjowane przez Kongres, zaczęło zacieśniać kręgi, zbiegł z kraju razem z tysiącem swoich wyznawców. Jones obiecał im socjalistyczny raj, ale kiedy tylko odizolował ich od społeczeństwa, przejął nad nimi całkowitą kontrolę, a jego paranoja i nałóg wzięły górę – zgotował im i światu prawdziwy koszmar.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Sadyzm
Roch Thériault i Dzieci z Mrowiska
