Sekretna galeria. Co artyści ukryli w swoich dziełach - Przemysław Barszcz, Joanna Łenyk-Barszcz - ebook

Sekretna galeria. Co artyści ukryli w swoich dziełach ebook

Przemysław Barszcz, Joanna Łenyk-Barszcz

4,3

Opis

Trzeci tom bestsellerowej serii omawiającej ukryte kody w dziełach arcymistrzów malarstwa i rzeźby.

  • Henri de Toulouse-Lautrec - karzeł, brzydal, arystokrata, przenikliwy obserwator. Jakie tajemnice Moulin Rouge malarz zamieścił na swoich obrazach?
  • Ogromna ludzka czaszka widoczna tylko pod odpowiednim kątem. Ambasadorowie Hansa Holbeina
  • Kambodżańska świątynia Angkor jest największym kompleksem świątynnym na świecie. Co na jego ścianach robi jednak płaskorzeźba przestawiająca stegozaura? Czy dawni Khmerowie znali dinozaury?
  • Rembrandt van Rijn "Straż Nocna". Kim jest tajemnicza kobieta z drugiego planu, którą z mroku nieoczekiwanie wydobywa złota jasność? Opowieść o obrazie pociętym nożem przez szaleńca i oblanym kwasem przez fiksata.
  • Niewiele brakowało, a „Ekstaza św. Franciszka" wylądowałaby na śmietniku. Zadziwiająca historia odkrycia jedynego obrazu El Greca w polskich zbiorach.
  • Tamara Łempicka. Jak to możliwe, że w Polsce nie ma jej obrazów? I kto kupił wart ponad 16 milionów funtów portret artystki kabaretowej Marjorie Ferry?

Zabieramy cię w porywającą podróż tropami błysków geniuszu.

Czytelnicy znajdą tu wszystko na co czekają; tajemnicę, tło historyczne i znaczeniowe tropy pozostawione przez artystów oraz zaskakujące konkluzje autorów książki, niestrudzonych detektywów historii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (7 ocen)
3
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
malgosiarudnicka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka nie tylko dla kogoś kto interesuje się malarstwem .
00

Popularność




Projekt okładki, stron tytułowych oraz projekt graficzny książki Fahrenheit 451

 

Redakcja i korekta Firma UKKLW – Weronika Girys-Czagowiec, Anna Witek

 

Źródła zdjęć w książce Wikipedia, Wikimedia Commons, Google Art Project, Narodowe Archiwum Cyfrowe, Biblioteka Narodowa, Biblioteka Kongresu, ETH-Bibliothek Zürich, Muzeum Narodowe w Warszawie

 

Reprodukcję obrazu Henri de Tolouse-Lautreca W Montrouge opublikowano dzięki uprzejmości Barnes Foundation

 

Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz

 

ISBN 9788366814462

 

Copyright © for Joanna Łenyk-Barszcz, Przemysław Barszcz Copyright © for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2022

 

Copyright © by Joanna Łenyk-Barszcz, Przemysław BarszczCopyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2021

 

Wydawca Zona Zero, Sp. z o.o. ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa Tel. 22 836 54 44, 877 37 35 Faks 22 877 37 34

https://www.zonazero.pl/

https://www.facebook.com/zonazerobooks/

https://www.facebook.com/zonageopolityki/

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Wstęp

Tak czy inaczej, malarstwo i inne sztuki służyły nam zawsze od czasów zamierzchłych, i służyć nam dalej będą jako spotęgowanie świadomości życia i świadectwo intymnej prawdy człowieka.

Józef Czapski, Patrząc

Co może obraz? Odpowiedzi na to pytanie próbuje udzielić niniejsza książka.

Czy może na przykład wyzwolić obłęd? W przypadku Wymarszu strzelców, znanego lepiej jako Straż nocna – tak. Rozdział poświęcony temu obrazowi zgłębia rewiry sztuki genialnego Rembrandta, które mogą działać na szaleńców jak płachta na byka. Obraz ma też moc przepowiadania przyszłości, co czynią dwa płótna opisane w tej książce: portret obłąkanej Ofelii oraz marynistyczna scena z okrętem.

Oprócz tych na poły paranormalnych właściwości sztuka ma jednak cały zestaw cech, które niemal zrównują ją z narzędziami nauk matematyczno-przyrodniczych. Obraz może więc pomóc zdiagnozować chorobę. Taką właściwość posiada dzieło pewnego schorowanego, lecz genialnego Francuza, opisane w rozdziale Autosomalny autoportret. Może również udokumentować wybuch, który nastąpił sześć tysięcy lat świetlnych od Ziemi, do czego przyczynił się w zupełnie niesamowity sposób Giotto.

Obraz potrafi być, w bardzo zagadkowy sposób, odzwierciedleniem struktur ludzkiego mózgu, o czym przekonać się można, analizując obrazy trójki artystów naiwnych z trzech różnych zakątków globu.

Niesamowitą cechą sztuki jest zdolność przenoszenia w przyszłość informacji, które w żaden inny sposób nie miałyby możliwości dotarcia do nas – jak miało to miejsce w przypadku obrazów przedstawiających owoce i warzywa dawnych odmian, opisane w rozdziale o archeobotanice.

I w końcu istnieje dzieło sztuki, które może pomóc obalić pewniki historii powszechnej. To tkanina zamówiona na zachodzie przez polskiego króla Zygmunta Augusta. Jedno zwierzę, wypatrzone przy górnej krawędzi zniszczonego arrasu, stawia na głowie nie tylko pojęcia związane z odkryciami geograficznymi, lecz także chronologię całej epoki.

Cele nauki i sztuki są w zadziwiający sposób zbieżne. Dążą do odkrycia i opisania Prawdy. Zarówno nauka, jak i sztuka stanowią sposób poznania i dokumentowania świata.

Każdy z tych dwóch wielkich systemów robi to na swój sposób. Nauka próbuje znaleźć regułę i do niej odnieść całość zjawisk. Sztuka koncentruje się na tym, co osobliwe, niepodlegające regułom. Wybitny fizyk John Barrow napisał, że założenia te znajdują zupełnie odwrotny skutek: matematykę fascynują odstępstwa od normy, czyli wszelkie wyjątki, a sztuka, w pogoni za dziwnością, ostatecznie tworzy regularny opis rzeczywistości.

Zgłębiając zagadki sztuki, a więc za punkt wyjścia obierając to, co dziwne, enigmatyczne czy niepowszednie, docieramy w końcu do czegoś znacznie ciekawszego niż sama zagadka. Odkrywamy złożony opis zjawisk zawarty w dziele sztuki. Co zastaniemy na końcu epistemologicznej drogi, która początek ma w śwince morskiej na stole Wieczernika? O tym opowiada rozdział poświęcony obrazowi z katedry w Cuzco. Za tajemnicami romańskiego tympanonu z wiejskiego kościółka skrywają się niezwykłe historie ludzi i miejsc.

Co jeszcze może obraz? Może zataić ważne wydarzenia, czego przykładem jest podejrzanie pusty widok na holenderską plażę. Na pytanie, dlaczego ludzie na wybrzeżu wpatrują się w pustkę, odpowiada rozdział o obrazie holenderskiego malarza Hendricka van Anthonissena. Obraz może też zataić najistotniejsze detale swojej kompozycji. Taką właśnie grę z odbiorcami prowadzi Hans Holbein, ukrywając na samym środku płótna, pod postacią bezkształtnej plamy, kluczowe dla odczytania dzieła przesłanie.

Książka prezentuje też stadko zwierząt, których status, w kontekście, w jakim są osadzone, jest mocno podejrzany. To wspomniana świnka morska oraz kaszalot, stegozaur i papuga kakadu. Mamy również, na dalszych planach, zastanawiającą kurę, metafizycznego wołu, marę patagońską, zwiastującego śmierć rudzika i brodate małpki titi. Zwierzęta te zapewniają wiele przyjemności w obcowaniu ze sztuką, ciesząc oko zróżnicowaniem gatunkowym.

Poruszone są w książce zagadnienia sztuki z peryferii. Wysocice, Krynica, Cuzco, Nowa Szkocja, wyspa Sentinel, Kambodża – to nie są lokalizacje z głównego nurtu wydarzeń artystycznych. Niemniej jednak dzieła z miejsc odległych od centrów, w których tworzy się zręby kanonów estetycznych, niejednokrotnie okazują się ciekawsze niż te z Rzymu czy Paryża. Ich wyjątkowość porównać można do ptaków, które w małych populacjach zasiedlają obrzeża zasięgu występowania swojego gatunku i tam są ekstremalnie rzadkie i fascynujące, podczas gdy w innych rejonach są liczne i powszechne. Co więcej, zwierzęta z odległych stanowisk często charakteryzują się oryginalnością przystosowań. Tak właśnie jawi się wysocicki tympanon czy obraz z Cuzco.

Na koniec warto wspomnieć o modnym obecnie pojęciu mindfulness. Oznacza ono uważność. Uważność na wszystko, co dzieje się wokół, ale i wewnątrz nas samych. Wsłuchiwanie się w siebie i baczne przyglądanie światu, aby być tu i w tym momencie, bez wybiegania w przyszłość i bez powracania wciąż do tego, co było. Ukontentowanie się tym, co jest teraz. Uważności tak rozumianej poświęcone są treningi, staje się ona, dla praktykujących ją osób, sposobem na świadome przeżywanie życia. Z pewnością świetnym treningiem uważności jest kontemplacja sztuki. Takie jej doświadczanie, aby dostrzec to, co mało widoczne. Obrazy i ich zagadki są doskonałym poligonem do wyrabiania wrażliwości na detale i niuanse. To, co z początku niedostrzegalne, za sprawą staranniejszego oglądu zyskuje kształt, objawia się w pełni.

Angażując czytelnika w rozwikływanie tajemnic sztuki, autorzy książki pragnęliby, za radą Husserla, uczynić to, co ubocznie zauważane, zauważanym pierwszoplanowo, a to, co ciemne – jasnym i coraz jaśniejszym.

Giotto i kometa Halleya

Typ obiektu

Malowidło ścienne

Autor

Angiolo di Bondone (Giotto)

Data urodzenia i śmierci artysty

Około 1266–1337

Tytuł

Pokłon Trzech Króli

Data powstania

Około 1305

Technika

Fresk

Wymiary

200 cm × 185 cm

Lokalizacja

Kaplica Scrovegnich, Padwa

1

Myślałem, że to sputnik.

Mieszkaniec Czelabińska, 2013 rok

Z Ziemi gołym okiem można dojrzeć kilka typów ciał niebieskich – są to najbliższe planety, Księżyc oraz gwiazdy, w tym Słońce. Czasami jednak wgląd w ciemny wszechświat poszerza się o chwilowe fenomeny, które rozgrywają się na tyle blisko naszej planety, że są widoczne na niebie. Można sobie wyobrazić, jak intrygujące musiały być dla ludzi minionych epok.

Do takich zjawisk należą komety, meteory, supernowe. Różne rodzaje nietypowych kosmicznych rozbłysków były utrwalane przez człowieka już tysiące lat temu. Niemal zawsze materią do ich przedstawienia była sztuka. To ona wyprzedziła we wnikliwych obserwacjach wszechświata kronikarskie zapiski i naukowe rozprawy. Mało tego, intuicyjnie ilustrowane wydarzenia kosmiczne sprzed wieków, drżącą ręką ryte w kamieniu lub kreślone farbą na murze, obecnie precyzyjnie zdefiniować i wyjaśnić jest w stanie nauka.

Najstarszą znaną ilustracją tego ciała niebieskiego jest najprawdopodobniej rysunek naskalny z Burzahom, w rejonie Kaszmiru w Indiach.

Oprócz dwóch myśliwych i kopytnego ssaka wyryto jeszcze psa. Ponad całą sceną artysta umieścił to, co zaobserwował w górze: bardzo jasną gwiazdę oraz coś, co wygląda jak Słońce. W zasadzie wyszło tak, jakby to były dwa Słońca.

Bardzo ciekawym zjawiskiem z punktu widzenia mieszkańców niebieskiej planety jest supernowa. Tym romantycznym pojęciem określa się potężną eksplozję gwiazdy znamionującą jej koniec. Najpierw jednak gwiazda zmienia się w zdegradowaną materię – obiekt o ogromnej gęstości, zwany białym karłem, który następnie wybucha. To jest właśnie supernowa. Wynikiem odległego o lata świetlne wybuchu jest pojawienie się na ziemskim nieboskłonie nowego, jasnego obiektu. Lśni bardzo wyraźnym blaskiem nawet przez kilka miesięcy. Następnie znika. Najstarszą znaną ilustracją tego ciała niebieskiego jest najprawdopodobniej rysunek naskalny z Burzahom, w rejonie Kaszmiru w Indiach.

Około 6600 lat temu bystry łowca z górskiej okolicy zauważył na niebie mocno świecący obiekt. Jasnością dorównywał on Księżycowi. Człowiek ów wziął do ręki ostre narzędzie i wyrył na głazie taki rysunek: polowanie, jeden mężczyzna strzela z łuku do jelenia, drugi trzyma w ręce wysoko nad głową włócznię (czy któryś z wizerunków jest autoportretem?). Oprócz dwóch myśliwych i kopytnego ssaka wyryto jeszcze psa. Ponad całą sceną artysta umieścił to, co zaobserwował w górze: bardzo jasną gwiazdę oraz coś, co wygląda jak Słońce. W zasadzie wyszło tak, jakby to były dwa Słońca.

Kamienna płyta ozdobiona takimi petroglifami została znaleziona podczas wykopalisk archeologicznych w połowie XX wieku. Z początku nie było wiadomo, co oznaczają dwa Słońca. Dopiero w 2011 roku trójka naukowców stworzyła hipotezę o supernowej. W grupie badaczy znaleźli się dwaj astrofizycy oraz antropolog.

Interesująca była metodologia naukowców. Znając przybliżoną datę powstania rytu, to jest nie wcześniej niż 2000 lat przed naszą erą, rozpoczęli przeszukiwanie współczesnych spisów supernowych, które były widoczne z rejonu Burzahom w przedziale czasu 2000 p.n.e – 6000 p.n.e. W ten sposób natrafili na obiekt o nazwie HB9. Była to jedyna supernowa spełniająca wymagane kryteria. Promieniowanie z jej wybuchu dotarło do Ziemi około 4600 lat przed nasza erą, a na niebie prezentowała się niezwykle jasno, niemal jak Księżyc.

Następnie naukowcy dokonali zaskakującej rekonstrukcji. Znając umiejscowienie supernowej na ekliptyce, stworzyli rysunek nieba, w który wpisali całą scenę, nie tylko dwa Słońca, lecz także zwierzęta i ludzi. Wtedy okazało się, że drugim świecącym obiektem jest Księżyc. Co więcej, zilustrowanie na kamieniu supernowej i Księżyca tuż obok siebie jest zgodne z faktami astronomicznymi. Tak właśnie umiejscowiona była supernowa HB9.

Poza tym według naukowców scena polowania okazała się nie wydarzeniem ziemskim, lecz układem pozostałych ciał niebieskich zaobserwowanych na niebie. A więc myśliwy po lewej stronie to Orion, jeleń tkwi w miejscu Byka, łowca z włócznią uformowany jest z gwiazd z gwiazdozbioru Wieloryba, a pies to Andromeda i Pegaz. W ten sposób rysunek w kamieniu z Burzahom jest być może pierwszą mapą nieba.

Jeszcze kilka razy człowiek udokumentował w swojej sztuce supernową. Takim przypadkiem jest wybuch z 1054 roku. Jego fizykochemiczną konsekwencją było powstanie spektakularnej, istniejącej do dziś Mgławicy Kraba. Konsekwencje artystyczne są równie ciekawe. Eksplozję gwiazdy, odległej od nas o 6300 lat świetlnych, która nastąpiła w zimnej i ciemnej przestrzeni kosmicznej, możemy obserwować na piętnastowiecznej rycinie, będącej ilustracją manuskryptu Historia septem sapientum, z warsztatu alzackiego wydawcy Diebolda Laubera. Obecnie dzieło znajduje się w zbiorach Uniwersytetu w Heidelbergu. Rysowana piórkiem miniatura przedstawia cesarza Henryka III, który obserwuje wielką gwiazdę świecącą ponad budynkami miasta Tivoli. Obok niego stoi dwóch mężczyzn, jakby dworzan, którzy tak samo jak władca unoszą głowy, spoglądając w kierunku wskazywanym przez wyciągnięty palec Henryka III.

Wskazywane ciało niebieskie, SN 1054, to wyjątkowo ciekawy obiekt. Był tak jasny, że przez trzy tygodnie pozostawał widoczny na niebie nie tylko w nocy, ale także w dzień. W sumie obserwowany był przez niemal dwa lata. Poza tym jest to jedna z nielicznych znanych ludzkości supernowych, które wybuchły w naszej galaktyce. Pozostała w spadku po niej Mgławica Kraba jest najjaśniejszym tego typu obiektem.

Wybuch został bardzo dobrze udokumentowany w Chinach. W opracowaniach astronomicznych dynastii Song mowa jest o blasku tak mocnym, że oślepiał patrzących. Autorzy dzieła, podkreślając czasową naturę wydarzenia, obiekt nazwali „goszczącą gwiazdą”. Tak doskonale widzialne zjawisko astronomiczne skłania do poszukiwań nie tylko opisów z epoki, lecz także ilustracji. Czy jest nią malowidło z Ameryki Północnej?

W czasach przedkolumbijskich na obecnych terenach amerykańskich stanów Utah, Arizona, Nowy Meksyk i Kolorado istniała kultura Chaco, tworzona przez przodków Indian Pueblo. W Nowym Meksyku znajduje się Historyczny Park Narodowy Kultury Chaco. W latach 850–1250 w miejscu tym, w kanionie Chaco, funkcjonował prężny ośrodek polityczny, ceremonialny i handlowy. Ruiny odsłaniają prawdę o wysoko zaawansowanej wiedzy astronomicznej, jaką dysponowali jego mieszkańcy. Jedno ze stanowisk archeologicznych ujawniło piktogram z XI wieku. Istnieje teoria, iż kompozycja, na którą składają się odcisk dłoni, sierpowaty kształt i wyobrażenie gwiazdy, nie jest wyłącznie kawałkiem świetnej sztuki z kategorii grafiki, ale – podobnie jak w przypadku Burzahom – mapą nieba z Księżycem i supernową z 1054 roku.

Wybuch, którego blask dotarł do Ziemi w 1572 roku, obserwowany był przez wytrawnych astronomów. Wśród nich znajdował się Duńczyk Tycho Brahe. Szesnastowieczna supernowa objawiła się tak mocnym blaskiem, iż była widziana za dnia jako bardzo jasny obiekt. Dokładne pomiary pozycji gwiazdy Brahe opisał w książce Stella Nova. Dokonał w niej odkrycia, że obserwowany obiekt jest daleko poza Księżycem. Zjawisko z 1572 roku, wraz z wcześniejszymi odkryciami Kopernika, zupełnie zmieniło rozumienie kosmosu i gwiazd, przełamało istniejące od 2000 lat przekonanie, ugruntowane przez Arystotelesa, że ósma strefa to nieruchomy firmament, strefa gwiazd stałych. Trzysta lat po tym wydarzeniu powstała grafika ukazująca Tychona Brahe podczas obserwacji nieba. Znalazła się we francuskiej książce Astronomie Populaire autorstwa Camille’a Flammariona i dobrze oddaje ducha czasów, kiedy jasny punkt na niebie uczynił wyłom w rozumieniu wszechświata.

Co łączy dzieła sztuki z drzewami, lodem i skałą? Supernowa! Na marginesie rozważań o białym karle warto zaznaczyć, że zdolność do przechowania informacji o jego wybuchu posiadają nie tylko obrazy, lecz także elementy przyrody. Na przykład pnie drzew są archiwami światła i węgla – podstawy życia na naszej planecie. Każdego roku drzewu przyrasta tkanka, widać to doskonale w pierścieniach na kręgu wyciętym z pnia. Badając skład chemiczny słojów przyrostu, można dowiedzieć się wielu rzeczy o supernowej.

Grafika ukazująca Tychona Brahe podczas obserwacji nieba dobrze oddaje ducha czasów, kiedy jasny punkt na niebie uczynił wyłom w rozumieniu wszechświata.

Gdy dochodzi do wybuchu gwiazdy, w kosmosie rozchodzi się promieniowanie gamma. Dociera też do atmosfery ziemskiej. Tam za jego przyczyną powstaje radioaktywny węgiel-14. Drzewo, fotosyntetyzując, pochłania ten pierwiastek i wbudowuje go w swoje tkanki. Drzewa mogą być bardzo stare, dzięki czemu stają się świadkami wydarzeń sprzed setek, a nawet tysięcy lat. Są niczym czułe aparaty pomiarowe z przeszłości. Z krążka drewna dowiemy się nie tylko, że wybuchła supernowa, lecz także, dzięki słojom przyrostu, ustalimy dokładnie rok, w którym się to wydarzyło. Mechanizm dokumentowania wybuchu jest bardzo podobny w przypadku skał czy lodu odkładającego się rok po roku przez tysiące lat na biegunach.

Nie mniej fascynujące niż supernowe są meteory. Szczególnie dla ludzi nieznających prawdziwej natury wszechświata. Pietro Lorenzetti był utalentowanym malarzem. Tak utalentowanym, że do stworzenia dekoracji malarskiej nowo wyświęconej bazyliki Świętego Franciszka w Asyżu zatrudniono właśnie jego. Pochodzący ze Sieny artysta na początku XIV wieku wykonał siedemnaście zapierających dech w piersi fresków. Są w nich gotycka delikatność, elegancja wprost ze szkoły Giotta, ale również ekspresja – nowa jakość w sztuce średniowiecznej. Jest też dużo złota. Powstały więc freski poświęcone życiu Świętego Franciszka oraz sceny z Wielkiego Tygodnia, w tym między innymi Wjazd do Jerozolimy, Ostatnia Wieczerza, Obmycie stóp, Biczowanie, Droga na Kalwarię, Ukrzyżowanie, Zdjęcie z krzyża, Złożenie do grobu.

Jednym z fresków z tej serii jest Pojmanie Chrystusa. Dramatyczna scena, w której „zgraja z mieczami i kijami od arcykapłanów i starszych ludu” dopada Jezusa, a grupka przestraszonych uczniów w złotych aureolach umyka za skałę, dopełniona jest granatowym niebem. Na niebie tym Lorenzetti zilustrował coś absolutnie niesamowitego – deszcz meteorów. To być może pierwsze w zachodnim świecie przedstawienie tego zjawiska.

Dramatyczna scena, w której „zgraja z mieczami i kijami od arcykapłanów i starszych ludu” dopada Jezusa, a grupka przestraszonych uczniów w złotych aureolach umyka za skałę, dopełniona jest niebem. Na niebie tym Lorenzetti zilustrował coś absolutnie niesamowitego – deszcz meteorów. To być może pierwsze w zachodnim świecie przedstawienie tego zjawiska.

Chaotycznie rozrzucone złote linie na ultramarynie nieboskłonu wyrażają schyłek przedstawionego świata i wprowadzają atmosferę zagłady. Za chwilę, pod naporem zła, skończy się ten świat. Chrystus zdradzony przez Judasza i opuszczony przez uczniów doświadczy męki i umrze na krzyżu. Na tym fresku nie ma nadziei na zmartwychwstanie, jest jedynie trwoga przed spadającymi gwiazdami i rzeczywistością opanowaną przez szatana.

Wykorzystanie w sztuce motywu kosmicznego fenomenu jako złowróżbnej przepowiedni jest zgodne z istniejącym przez tysiąclecia przesądem, jakoby „spadające gwiazdy” miały zwiastować nieszczęścia: plagi, wojny, śmierć. Przez „spadające gwiazdy” należy rozumieć zarówno meteory, jak i supernowe. Ich pojawienie się na niebie zawsze odczytywano jako zły omen. Do takich zjawisk zaliczyć należy także zaćmienia Księżyca i Słońca.

Fakt, że Lorenzetti nie namalował jednego meteoru, lecz cały ich deszcz, sprawił, że nie ma wątpliwości, o jakie zjawisko chodzi. Jeden meteor łatwo mógłby zostać pomylony z kometą, a to byłby bardzo niepożądany efekt. Kometa w chrześcijaństwie pochodzi z zupełnie innej puli znaczeń. Jest symbolem narodzin Jezusa, gwiazdą, która wskazała mędrcom drogę. Nie mogłaby znaleźć się na fresku ilustrującym fragment pasji.

Umiejscowienie deszczu meteorytów w scenie pojmania Chrystusa jest niezwykle ciekawym zabiegiem. Tworzy rodzaj nowej symboliki, która ma korzenie w Apokalipsie św. Jana, gdzie spadające gwiazdy towarzyszyły końcowi świata. Jednocześnie zbudowana jest w opozycji do Gwiazdy Betlejemskiej, która wyznaczała początek Nowego Przymierza. W trzech Ewangeliach, we fragmentach poświęconych zburzeniu świątyni, z których pochodzi słynne: „Nie zostanie kamień na kamieniu”, jest również mowa o tym, że „gwiazdy zaczną padać z nieba”. Metafora zburzenia świątyni (któremu towarzyszy deszcz z gwiazd) to zapowiedź nie tylko końca świata, lecz także śmierci Chrystusa. W takim sensie meteory pojawiły się na fresku w bazylice św. Franciszka w Asyżu.

Uważność wobec słów Biblii zbiega się u Lorenzettiego z uważnością wobec rzeczywistości astrofizycznej. Sieneński malarz musiał widzieć „spadające gwiazdy”. Jak bowiem inaczej wyjaśnić fakt, że swoje bolidy zaopatrzył w długie złote ogony? Meteor to w rzeczywistości jasny ślad, który zostawia za sobą lecący meteoroid, gdy zaczynają świecić nagrzane i zjonizowane przez niego gazy atmosfery. Lecące obiekty na fresku charakteryzują się przypadkowym kierunkiem lotu, różną długością świetlistych ogonów, a także mniej więcej wspólnym punktem początkowym, z którego wystrzeliły. Gdyby Lorenzetti miał do dyspozycji wyłącznie słowa Ewangelii, czy tak wyobraziłby sobie „spadające gwiazdy”?

Autor fresków z bazyliki w Asyżu bez wątpienia był protoastronomem, który językiem sztuki potrafił opisać niezrozumiałe zjawiska na długo przedtem, zanim uczyniła to nauka. Zrobił to ponad dwieście lat wcześniej, niż Kopernik ogłosił swoje tezy, w czasach, kiedy do dyspozycji osób próbujących zrozumieć prawa rządzące wszechświatem była jedynie skostniała teoria Ptolemeusza, a z przyrządów – astrolabium. Próbował dotrzeć do prawdy o meteorach w epoce, gdy astronomię i fizykę reprezentowały astrologia i alchemia.

Jednak odkrycie dokonane przez wybitną historyk sztuki Robertę Olson bije na głowę wszystkie pozostałe. W 1979 roku pani naukowiec z Uniwersytetu Princeton odkryła we Włoszech coś niezwykłego. Do niewielkiej, jednonawowej kaplicy dell’Arena w Padwie wszystkie freski wykonał żyjący na przełomie XIII i XIV wieku Giotto. Na jednym z malunków skrywa się kosmiczna tajemnica. Warto przez chwilę przyjrzeć się samemu zamysłowi kaplicy, aby zrozumieć, z jakim geniuszem w osobie Giotta mamy do czynienia.

Jest rok 1302, sztuka gotyku to przede wszystkim architektura wielkich katedr i rzeźba. We Włoszech kościoły dekorowane są mozaikami. Malarstwo zredukowane jest do miniatur w manuskryptach. Powstające ryciny przedstawiają konwencjonalne postacie, pozbawione indywidualnych cech. Istnieje schemat, konieczny do opanowania sztuki malarskiej – opiera się on na kopiowaniu. Tworzone są praktyczne obrazy-teksty, w których środki wyrazu podporządkowane są innym celom niż artystyczne: dydaktyce teologicznej i umoralnieniu. Pomija się zagadnienie proporcji, nie przywiązuje wagi do odtworzenia przestrzeni. Aspiracje do stworzenia precyzyjnego odwzorowania rzeczywistości nie istnieją.

W takim świecie powstaje kaplica dell’Arena ufundowana przez bogatego bankiera Enrica Scrovegniego. Wznosi ją w Padwie, na terenie Areny – amfiteatru rzymskiego zbudowanego za czasów Oktawiana Augusta. Kaplica pod wezwaniem Matki Boskiej Litościwej jest elementem większego założenia, którego centralną budowlę stanowi okazały pałac. Inwestor bogacz zatrudnia artystę z Florencji. Niespełna czterdziestoletni Giotto odmienia europejskie malarstwo. Powstają freski, które są inne niż wszystko, co dotychczas powstawało w sztuce. Giotto tworzy bowiem, być może po raz pierwszy w historii, iluzję rzeczywistości. Czyni tym wyłom w sposobie malowania.

Sceny mają dynamikę, a ludzie emocje. Postacie są pełne życia, proporcjonalne. Sprawnie komponując je na chropowatych tynkach, Giotto tworzy wrażenie perspektywy. Poza tym, dzięki zastosowaniu nowych metod uzyskania głębi, na płaskich ścianach kaplicy wyczarowuje nisze, gzymsy, rzeźby. „Rzeźby” wyłaniają się ze światłocienia, co podkreśla ich trójwymiarowość. Powierzchnie przestają być płaszczyznami, a stają się, wyłącznie za sprawą farb i pędzla, czymś na kształt przestrzeni. Uzyskany trójwymiarowy efekt wizualny nie jest tylko szpanerskim trikiem, towarzyszą mu bowiem subtelna psychologia, próba zrozumienia uczuć uczniów Jezusa, współodczuwanie. Giotto chce, abyśmy również my doświadczyli wszystkich uczuć zawartych na malowidłach: radości i smutku.

Giotto przeciera szlak dla renesansu: dla perspektywy, malarskich badań nad ludzkim ciałem i realizmu wynikającego z obserwacji natury. I właśnie obserwacja natury staje się kluczowa dla fresku Pokłon Trzech Króli. Namalowany jest na ścianie po prawej stronie od wejścia i stanowi część przemyślanego programu ikonograficznego wystroju wnętrza kaplicy. Jednak w kontekście fenomenu z kosmosu ważne jest wyłącznie niebo nad stajenką.

Każdego, po głębszym zastanowieniu, zadziwiłoby, dlaczego lecąca nad prostym daszkiem szopy Gwiazda Betlejemska nie jest typową ośmioramienną gwiazdką z pióropuszem promieni. Dlaczego obiekt ponad głowami Świętej Rodziny, mędrców i wielbłądów przypomina pędzący bolid? Jeszcze głębsza analiza uświadamia, że posiada on wszystkie elementy budowy komety. To właśnie w 1979 roku odkryła amerykańska historyk sztuki.

Na fresku dobrze widać, że ciało niebieskie złożone jest z jądra kometarnego, otoczonego tak zwaną komą, czyli pyłowo-gazową otoczką, oraz ze świecącego warkocza. Giotto, malując scenę adoracji Dzieciątka Jezus przez mędrców ze Wschodu, stworzył pierwszy tak dokładny wizerunek komety. Jeżeli spojrzy się na Gwiazdę Betlejemską z fresku Giotta, a następnie na zdjęcia komety Halleya zrobione w 1986 roku, dostrzeżemy wielkie podobieństwo. Przypadek? Niemożliwe.

W czasach Giotta kometa Halleya była widoczna z Ziemi w 1301 roku, około dwóch lat przed pozyskaniem przez malarza zlecenia w Padwie. Istnieje jednak możliwość, iż to nie ta kometa była pierwowzorem Gwiazdy Betlejemskiej z padewskiego fresku. W kwietniu 1305 roku, w trakcie prac, mniej więcej rok przed ich ukończeniem, nad Europą przelatywała duża kometa z długim warkoczem, znakomicie widoczna przez tydzień. Czy ona mogła być obiektem zilustrowanym przez Giotta? Z pewnością hipoteza o dobrze znanej okresowej komecie Halleya, która cyklicznie odwiedza ziemski nieboskłon, jest zdecydowanie bardziej atrakcyjna.

Cofając się w głąb historii skokami co 76 lat, bo w takim mniej więcej cyklu pojawia się na niebie kometa Halleya, dotrzemy do 87 roku przed naszą erą. Dlaczego akurat w to miejsce na osi czasu? Bo najprawdopodobniej wówczas pierwszy raz kometa Halleya została uwieczniona w dziele sztuki.

Była to sztuka użytkowa mocarstwa z pogranicza Europy i Azji – Armenii. Szybka ekspansja imperium, poczyniona za sprawą króla Tigranesa II, wymusiła dynamiczną politykę pieniężną. Mennice w Antiochii zaczęły bić drachmy Sz wizerunkiem władcy. Na części srebrnych i brązowych monet tiara na głowie króla udekorowana została symbolem gwiazdy, która odznacza się tym, że jeden z jej promieni jest wydłużony i zagięty. Emisja monet łatwo poddaje się datowaniu, gdyż charakterystyczne symbole na rewersie odsyłają do konkretnego wydarzenia politycznego z historii podbojów Tigranesa II. Monety pochodzą z okresu po 83 roku przed naszą erą. Mogły więc znaleźć się na nich motywy inspirowane fenomenem, jaki rozegrał się na niebie w 87 roku przed naszą erą.

Dlaczego obiekt ponad głowami Świętej Rodziny, mędrców i wielbłądów przypomina pędzący bolid? Jeszcze głębsza analiza uświadamia nam, że posiada on wszystkie elementy budowy komety. Dobrze widać, że ciało niebieskie złożone jest z jądra kometarnego, otoczonego tak zwaną komą, czyli pyłowo-gazową otoczką, oraz ze świecącego warkocza.

Prawie tysiąc lat później, w 1066 roku, wizerunek komety Halleya trafił na tak zwaną Tkaninę z Bayeux, ręcznie haftowany materiał olbrzymich rozmiarów, przedstawiający podbój Anglii przez Wilhelma Zdobywcę. Na pasku tkaniny o szerokości 50 centymetrów i długości 68 metrów wypatrzyć można taką scenę: grupa rycerstwa, stojąc w otoczeniu zamkowych wież, wskazuje palcami przelatującą ponad budowlami gwiazdę zaopatrzoną w ogon. Ten ognisty pióropusz wykonany jest schematycznie, niemniej nie pozostawia wątpliwości, z jakim rodzajem obiektu mamy do czynienia. Tkanina z Bayeux z racji swoich dużych rozmiarów, dobrego stanu zachowania, nieprawdopodobnej szczegółowości, a także wierności faktom historycznym stanowi nieprzebrane źródło informacji o swojej epoce. Pod względem ilości zawartej w niej wiedzy jest doskonalsza niż ówczesne kroniki i wszelkie źródła pisane, czego kometa stanowi świetny przykład.

Tak więc i komety znajdowały się w obszarze zainteresowania dawnych artystów. Dostrzegając wagę fenomenu, lecz nie potrafiąc zgłębić jego prawdziwej natury, ilustrowali go w swoich najważniejszych dziełach.

Domniemanych lub prawdziwych pojawień się komety Halleya w średniowiecznej sztuce było jeszcze kilka, jednak to, czego dokonał Giotto podczas kolejnego zbliżenia się tego ciała niebieskiego do Ziemi, jest przełomem. Następnymi będą wynalezienie teleskopu i teleskopowe obserwacje komet, później zrobienie komecie zdjęcia aparatem fotograficznym i w końcu wysłanie w kosmos bezzałogowych sond badających właściwości chemiczne i fizyczne obiektu, jak miało to miejsce w 1986 roku.

Jedna z tych sond, nazwana Giotto, podczas misji, lecąc w przestrzeni kosmicznej, zrobiła pierwsze zdjęcie jądra kometarnego…

Zachwycające freski z kaplicy Scrovegnich w Padwie są tak doskonałe, że mogłyby stanowić definicję pojęcia „piękno”. Poznając tajemnicę tych dzieł, można zdać sobie sprawę, że ich doskonałość wykracza daleko poza ramy sztuki.

Wybrana literatura

Gurzadyan V.G., Vardanyan R., Halley’s Comet of 87 BC on the coins of Armenian king Tigranes?, „Astronomy and Geophysics”, t. 45, nr 4, 2004, s. 4–6

Joglekar H., Vahia M.N., Sule A., Oldest sky-chart with Supernova record, „Purātattva: Journal of the Indian Archaeological Society”, nr 41, 2011, s. 207–211

Olson R., Comets, meteors, and eclipses: Art and science in early Renaissance Italy, „Meteoritics and Planetary Science”, nr 37, 2002, s. 1563–1578

Olson R., Giotto’s Portrait of Halley’s Comet, „Scientific American”, t. 240, nr 5, 1979, s. 160–171

Ouzman S., Flashes of brilliance: San rock paintings of Heaven’s Things, w: Seeing and knowing: understanding rock art with and without ethnography, red. G. Blundell, C. Chippindale, B. Smith, Johannesburg 2010, s. 11–31

Bardzo ciekawym zjawiskiem z punktu widzenia mieszkańców niebieskiej planety jest supernowa.

Istnieje teoria, iż rysunek pozostawiony przez kulturę Chaco, na który składają się odcisk dłoni, sierpowaty kształt i wyobrażenie gwiazdy, nie jest wyłącznie kawałkiem świetnej sztuki z kategorii grafiki, ale mapą nieba z Księżycem i supernową z 1054 roku (na stronie obok).

Ilustracja z wydanej w 1552 roku Księgi cudów. Przedstawia kometę widzianą w 1401 roku nad ówczesną Szwabią.

Holbein urodził się w roku, w którym Kolumb przygotowywał się do trzeciej wyprawy do Ameryki, zmarł w roku wydania De revolutionibus orbium coelestium Kopernika. Był Niemcem, pochodził Augsburga.

To właśnie genialny rodak Holbeina Albrecht Dürer – napisał podręcznik, jak malować trójwymiarowe przedmioty. Czynił to na przykładzie lutni.

Dürer w 1521 roku namalował obraz Święty Hieronim, na którym doktor Kościoła wskazuje na czerep leżący tuż obok otwartej księgi. W tym okresie także prymitywiści niderlandzcy podejmowali ten temat: Aelbrecht Bouts w Autoportrecie z czaszką (reprodukcja na dole) czy Rogier van der Weyden w Zdjęciu z krzyża.

Jakie ogórki ilustrował Crivelli? Na obrazie Madonna z Dzieciątkiem wiszący ogórek jest tak wielki, że bez trudu można rozpoznać wszystkie detale jego budowy. Ogórek jest dość krótki, obrośnięty licznymi brodawkami, zgniłozielony, skórka ma biegnące wzdłuż prążki.

O Autorach

Joanna Łenyk-Barszcz

Filozof i kulturoznawca, autorka książek Poza horyzont. Polscy podróżnicy, Sekretny dziennik lasu oraz Tajemnice dzieł sztuki.

Przemysław Barszcz

Leśnik, prezes Polskiej Fundacji Przyrodniczo-Leśnej, lubiący pisać – nie tylko o przyrodzie.