Ścieżka sztyletów - Robert Jordan - ebook + książka

Ścieżka sztyletów ebook

Robert Jordan

4,5

Opis

Porównywany do Władcy Pierścieni monumentalny cykl fantasy, który pokochało ponad 40 milionów czytelników na całym świecie Seanchańscy najeźdźcy opanowują Ebou Dar. Nynaeve, Elayne i Aviendha jadą do Caemlyn, gdzie Elayne ma zasiąść na tronie. Po drodze natrafiają jednak na wroga o wiele groźniejszego niż Seanchanie... Rand składa przysięgę w Illian, że przegna Seanchan, tak jak już to kiedyś zrobił, ale niestety, oznaki szaleństwa pojawiające się wśród Ashamanów skłaniają go do podjęcia decyzji, która może się okazać fatalna w skutkach. Tymczasem zbuntowane Aes Sedai pod wodzą ich młodej Zasiadającej na Tronie Amyrlin, Egwene al'Vere, stawiają czoło armii, która staje im na drodze do Białej Wieży. Egwene jest jednak zdeterminowana obalić uzurpatorkę Elaidę i na nowo zjednoczyć Aes Sedai. Ciągle jeszcze nie wie, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić... "Nieokiełznana wyobraźnia i cudowna umiejętność opowiadania historii czynią z Roberta Jordana najwybitniejszego kontynuatora tradycji Tolkiena". "Publishers Weekly" KOŁO CZASU TOM 8

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1048

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (32 oceny)
21
8
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jeremiut

Z braku laku…

pozbawiona finału grafomania
00
malgus13

Całkiem niezła

nadal dobrze się czyta, ale ta książka nie posuneła akcji nawet o cal do przodu
00
LeMarek

Dobrze spędzony czas

Potencjalnie fantastyczna książka. Ma wszystko co potrzeba - jest akcja, ciekawy pomysł na magię, bohaterowie. Ale bez szkody można by wyciąć połowę tekstu. Opisy, opisy i jeszcze raz opisy. Te same postaci są opisywani wielokrotnie, postaci marginalne, epizodyczne są opisane ze szczegółami. Autor musi szczegółowo opisać wszystko. Co mnie obchodzi czym jest wypchany materac w gospodzie. Według niego jest wypchany puchem- chyba idiotyzm. Statki nawet na rzece cumują do doków- absurd. Byłoby super gdyby nie niepotrzebne opisy i czasami bzdury. Proszę porównać z Hobbitem-malutka książeczka która zawiera samą esencję i na podstawie której zrobiono trzy firmy.
13

Popularność




Robert Jordan Ścieżka sztyletów Tytuł oryginału THE PATH OF DAGGERS ISBN Copyright © 1998 by The Bandersnatch Group, Inc.All rights reserved Copyright © 2011, 2022 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań Ilustracja na okładce Lee Gibbons Redaktor prowadzący Dariusz Wojtczak Opracowanie techniczne Barbara i Przemysław Kida Mapę wykreśliła Ellisa Mitchell Wydanie I w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Kto z możnymi zwyczajny wieczerzać, podążać musi ścieżką sztyletów.

Anonimowa adnotacja atramentem na marginesie rękopisu (datowanego na czasy Artura Jastrzębie Skrzydło) przedstawiającego schyłek epoki Konklawe Tovańskich

Na wysokościach nie masz innych ścieżek, jak tylko wiodące po ostrzach sztyletów.

Stare porzekadło Seanchan

PROLOG. ZWODNICZE POZORY

Ethenielle widywała już w życiu formacje skalne, które pyszniły się mianem gór, mimo że w istocie były znacznie niższe od tego masywu zwanego, nie wiadomo dlaczego, skromnie Czarnymi Wzgórzami i straszącego wysokimi, pochyłymi gołoborzami na poły wbitych pod ziemię głazów, oplecionymi siecią stromych i krętych przełęczy. Nawet kozica stanęłaby na ten widok. Trzy dni można było jechać przez te uwiędłe od upału lasy i porośnięte zbrązowiałą trawą łąki, nie napotkawszy ni śladu ludzkiej siedziby, po czym znienacka okazywało się, że w odległości zaledwie pół dnia drogi znajduje się kolejne siedem czy osiem maleńkich wiosek, zapomnianych przez świat. Pośród oddalonych od wszelkich szlaków handlowych Czarnych Wzgórz ludziom zawsze żyło się ciężko, a teraz było im jeszcze trudniej. Wychudły lampart, który zazwyczaj umyka na widok ludzi, przyglądał się spokojnie ze stromego zbocza, oddalonego nie więcej niż o czterdzieści kroków, jak przejeżdżała obok w towarzystwie zbrojnej eskorty. Na zachodzie, niczym zły omen, uporczywie kołowały sępy. Nawet pojedynczy obłoczek nie szpecił krwistoczerwonej tarczy słońca, jednakże nieba nie sposób było nazwać czystym. Każdy podmuch ciepłego wiatru wzbijał wysoko gęste chmury kurzu.

Ethenielle jechała powoli, czując się bezpiecznie — wzięła przecież ze sobą pięćdziesięciu najlepszych ludzi. W przeciwieństwie do Surasy, swej na poły legendarnej antenatki, nie łudziła się, że pogoda podporządkuje się jej oczekiwaniom tylko dlatego, że zasiadała na stolcu zwanym Tronem Chmur, co do pośpiechu zaś… Porządek marszruty uzgodniony został w drodze wymiany listów, pieczołowicie zaszyfrowanych i powierzanych najbardziej zaufanym posłańcom; warunek był jeden — pod żadnym pozorem nie ściągać na siebie uwagi podczas podróży. Niełatwe zadanie. Niektórzy twierdzili, że wręcz niemożliwe.

Początkowo zasępiona, ucieszyła się teraz ze szczęśliwego zbiegu okoliczności, który, nie narzucając konieczności zabijania nikogo, pozwolił dotrzeć tak daleko i ominąć te wszystkie wioski (niczym musze kropki na mapie), choć często oznaczało to wydłużenie podróży nawet o kilka dni. Nieliczne stedding ogirów nie nastręczały problemów — ogirowie z zasady niewiele uwagi poświęcali ludzkim sprawom, a ostatnimi czasy stronili od nich chyba jeszcze bardziej — za to mieszkańcy wiosek… Wiosek zbyt małych, by mogli się w nich ukrywać informatorzy Białej Wieży tudzież człowieka, mieniącego się Smokiem Odrodzonym — może nawet nim był naprawdę, nie umiała orzec, co jest gorsze — nie takich jednak małych, by nie docierali do nich handlarze. A handlarze wymieniali nie tylko towary, rozmawiali z ludźmi, którzy z kolei rozmawiali z innymi ludźmi, i tym sposobem plotki rozprzestrzeniały się niczym wody nieskończenie rozwidlającej się rzeki, pokonując Czarne Wzgórza i szerząc po całym świecie. Kilka przypadkowych słów i samotny pasterz, o którego istnieniu nikt dotąd nie wiedział, mógł stać się zarzewiem pożaru alarmującego wszystkich w odległości pięciuset lig. Pożaru trawiącego lasy i stepy. Trawiącego miasta. Całe kraje.

— Serailla, czy naprawdę dokonałam właściwego wyboru? — Ethenielle skrzywiła się, zirytowana własnymi słowami. Z pewnością nie była już jakąś młódką, jednak nieliczne siwe włosy nie stanowiły usprawiedliwienia dla starczej paplaniny. Decyzja zapadła. Mimo to nie potrafiła przestać analizować stojących za nią racji. Światłość świadkiem, że daleko jej było do beztroski, którą z pozoru zdradzała.

Pierwsza Doradczyni Ethenielle podjechała na gniadej klaczy, zajmując miejsce przy boku smukłego karego wierzchowca królowej. Lady Serailla, z krągłą, spokojną twarzą i bystrymi ciemnymi oczyma, równie dobrze mogła być żoną pierwszego lepszego chłopa, tyle że wbitą w suknię, jaką szlachcianki wkładały do konnej jazdy — jednak umysł ukryty za pospolitymi, teraz na dodatek zlanymi potem rysami, był równie przenikliwy jak rozum Aes Sedai.

— Inne możliwości pociągały za sobą wcale nie mniejsze ryzyko, aczkolwiek odmiennej natury — odparła zgrabnie. Choć nieco przysadzista, Serailla wszystko robiła zgrabnie. W siodle była równie pełna gracji jak w tańcu, mówiła zawsze gładką, potoczystą frazą. Bez śladu fałszu czy obłudy, po prostu niewzruszenie zgodną z normami stylu. — Niezależnie od tego, jak jest naprawdę, Wasza Wysokość, Białą Wieżę najwyraźniej tknął paraliż, jeśli wręcz nie została obrócona w ruinę. Niemniej, oczywiście, ty mogłabyś trwać dalej ze wzrokiem wbitym w Ugór, niepomna, że świat wali się za twoimi plecami. Mogłabyś, gdybyś była kimś innym.

Zwykła potrzeba zrobienia czegoś. Czy to przez nią właśnie znalazła się tutaj? Cóż, jeśli Biała Wieża nie chce albo nie może zrobić tego, co należy, w takim razie ktoś inny uczyni to za nią. Jaki pożytek z warty na przedmurzu Ugoru, jeśli świat rzeczywiście wali się jej za plecami?

Ethenielle zerknęła na szczupłego mężczyznę, który jechał u jej drugiego boku; siwe pasma na skroniach wywoływały wrażenie buty, podkreślane dodatkowo przez Miecz Kirukan w zdobnej pochwie, ułożony w zgięciu łokcia. Szumna nazwa, niewykluczone jednak, że królowa Aramaelle, sławiona legendami wojowniczka, rzeczywiście się nim posługiwała. Klingę wykuto w czasach starożytnych, jak twierdzili niektórzy, przy użyciu Mocy. Zgodnie z tradycją oburęczna rękojeść była skierowana w jej stronę, aczkolwiek Ethenielle nawet by przez myśl nie przyszło po nią sięgnąć, nie była przecież jakąś tam krewką Saldaeanką. Królowa miała myśleć, świecić przykładem i rozkazywać — nie podołałaby temu zadaniu, zajmując się równocześnie rzeczami, które każdy żołnierz potrafił wykonać lepiej.

— A ty, Mieczniku? — spytała. — Cóż cię trapi o tak późnej porze?

Lord Baldhere obrócił się w okutym złotem siodle, zerkając w stronę jadących za nimi żołnierzy, dzierżących sztandary chronione futerałami z wytłaczanej skóry i haftowanego jedwabiu.

— Nie lubię kryć, kim jestem, Wasza Wysokość — oznajmił zrzędliwym tonem, patrząc z powrotem przed siebie. — Już niebawem świat się dowie o nas i o tym, czego dokonaliśmy albo próbowaliśmy dokonać. Przyszłość przyniesie śmierć albo miejsce w historii, względnie jedno i drugie, niech więc wiedzą od razu, z kim mają do czynienia. — Baldhere miał cięty język i zachowywał się, jakby interesowały go tylko stroje i muzyka — ten doskonale skrojony niebieski kaftan był już trzecim, jaki dziś włożył — ale, podobnie jak w przypadku Serailli, pozory myliły. Miecznik Tronu Chmur dźwigał obowiązki znacznie cięższe niż miecz ukryty w wysadzanej klejnotami pochwie. Od śmierci króla małżonka, przed mniej więcej dwudziestu laty, to Baldhere dowodził w imieniu królowej armiami Kandoru i większość żołnierzy poszłaby za nim aż do Shayol Ghul. Nie zaliczał się do najwybitniejszych dowódców, ale wiedział, kiedy podjąć bój, kiedy zeń zrezygnować, umiał też zwyciężać.

— Dotarliśmy chyba już na miejsce spotkania — odezwała się nagle Serailla, dokładnie w tym samym momencie, gdy Ethenielle spostrzegła zwiadowcę wysłanego naprzód przez Baldhere’a, bojaźliwego mężczyznę o imieniu Lomas, kryjącego głowę hełmem z godłem lisiego łba. Ściągał właśnie wodze na szczycie przełęczy. Pochylił lancę i wykonał gest oznaczający: „Umówione miejsce w zasięgu wzroku”.

Baldhere zawrócił swego okazałego wierzchowca i wrzasnął do eskortujących żołnierzy, że mają się zatrzymać — a zaiste potrafił wrzeszczeć, kiedy zechciał — po czym spiął siwka ostrogami, by dogonić ją i Seraillę. Miało to być spotkanie odwiecznych sojuszników, jednak kiedy mijali po drodze Lomasa, Baldhere wydał mężczyźnie o szczupłej twarzy zwięzły rozkaz: „Miej wszystko na oku”. Jeśli coś pójdzie nie tak, Lomas da sygnał eskorcie, która natychmiast otoczy królową.

Ethenielle westchnęła cicho, kiedy Serailla przytaknęła, aprobując rozkaz. Odwieczni sojusznicy — a jednak w tych czasach wzajemne podejrzenia były tak częste jak muchy nad kupą gnoju. Ich poczynania miały taki skutek, jakby ktoś zamieszał gnojówkę i spłoszył robactwo. Zbyt wielu władców południa zmarło albo zaginęło zeszłego roku, aby Ethenielle mogła ufać noszonej koronie. Zbyt wiele krain wdeptano w ziemię w sposób, jakiego nie powstydziłaby się armia trolloków. Ten al’Thor — kimkolwiek się okaże — będzie musiał odpowiedzieć na wiele pytań. Bardzo wiele.

Za plecami Lomasa przełęcz otwierała się na płytką nieckę, za małą, by można nazwać ją doliną, podobnie jak porastające ją z rzadka drzewa nie zasługiwały na miano choćby zagajnika. Na drzewach skórzanych, niebieskich jodłach, trójiglastych sosnach, a także niektórych dębach została jeszcze odrobina zieleni, ale rośliny innych gatunków pokrywał zeschły brąz albo sterczały ku niebu ich bezlistne gałęzie. Za to w południowej części niecki znajdowało się coś, co czyniło ją znakomitym miejscem na wyznaczenie spotkania. Smukła iglica z połyskliwej, złotej koronki, choć częściowo zagrzebana w nagim zboczu i tak górowała dobre siedemdziesiąt kroków ponad korony sąsiadujących drzew. Wiedziało o niej każde dziecko z Czarnych Wzgórz, które było wystarczająco duże, by się wyrywać spod opieki rodziców, jednak przez cztery dni podróży od niecki nie spotkali żadnej wioski, nikt też z własnej woli nie podszedłby do niej bliżej niż na dziesięć mil. Krążyły opowieści o obłąkańczych wizjach, o żywych trupach, o tym, że każdego, kto dotknął iglicy, czekała rychła śmierć.

Ethenielle poczuła przeszywający ją lekki dreszcz, choć przecież nie uważała siebie za osobę obdarzoną szczególnie wybujałą wyobraźnią. Nianh powiadała, że iglica stanowi nieszkodliwą pozostałość po Wieku Legend. Na szczęście Aes Sedai nie miała powodu, by wspomnieć rozmowę sprzed tylu lat. Szkoda, że martwych nie dawało się zmusić, by ożyli, choćby tylko tutaj. Zgodnie z legendą Kirukan własnoręcznie ścięła głowę jakiemuś fałszywemu Smokowi i urodziła dwóch synów innemu mężczyźnie, który potrafił przenosić. A może to był ten mężczyzna. Kirukan zapewne wiedziała, jak zrealizować swój cel i przeżyć.

Zgodnie z przewidywaniami, dwóch uczestników spotkania już na nich czekało, każdemu towarzyszyła dwójka dworzan. Pociągłą twarz Paitara Nachimana przecinały znacznie liczniejsze zmarszczki niż zapamiętane oblicze tamtego oszałamiająco przystojnego starszego mężczyzny, który tak się podobał młodej dziewczynie, nie mówiąc już o tych przerzedzonych i przetkanych siwizną włosach. Na szczęście przestał splatać je w warkoczyki na arafeliańską modłę i ścinał teraz krótko. W siodle jednakże siedział sztywno wyprostowany, a ramion jego haftowanego kaftana z zielonego jedwabiu z pewnością nie trzeba było wypychać watą; Ethenielle wiedziała ponadto, że wciąż zręcznie i skutecznie potrafi władać mieczem. Drugi, Easar Togita, obdarzony kanciastą twarzą i z siwą kitą pozostawioną na czubku wygolonej czaszki, w prostym kaftanie barwy starego spiżu, był nie tylko niższy o głowę od króla Arafel, ale także znacznie smuklejszy — jednak w porównaniu z nim Paitar wyglądał niemalże na słabeusza. Oczu Easara, króla Shienaru, nie rozpłomieniał gniew — zdawało się wręcz, że smutek na stałe osiadł w jego spojrzeniu — ale zdawał się on wykuty z tego samego metalu co jego długi miecz przypasany do pleców. Ethenielle ufała obu mężczyznom — i miała nadzieję, że ich rodzinne koneksje dodatkowo utrzymują owo zaufanie. Ludzi Pogranicza w takim samym stopniu trzymały więzy małżeńskie, co wspólna wojna z Ugorem — jej córka poślubiła trzeciego syna Easara, syna wydała za ukochaną wnuczkę Paitara, a brat i dwie siostry również wżenili się w shienarańskie Domy.

Adiutanci różnili się między sobą tak samo jak ich władcy. Ishigari Terasian, odziany w przedni, a jednak potwornie wymięty czerwony kaftan, wyglądał jak zawsze, jakby właśnie ocknął się z otępienia po pijackiej biesiadzie — zamglone oczy, nieogolone policzki. Dla odmiany Kyril Shianri, słusznego wzrostu, szczupły i niemal równie elegancki jak Baldhere, gdyby nie twarz okryta kurzem i potem, ze srebrnymi dzwoneczkami przy wysokich butach, rękawicach, a także wplecionymi w warkoczyki, jak zwykle miał niezadowoloną minę i na wszystkich, z wyjątkiem Paitara, zdawał się patrzeć z góry. Shianriego doprawdy pod wieloma względami należało określić mianem głupca — arafeliańscy królowie rzadko kiedy udawali, że słuchają swoich doradców, polegając w zamian na swych żonach — ale on był głupcem jeszcze większym, niż to się wydawało na pierwszy rzut oka. Z kolei Agelmar Jagad był jakby lepszą wersją Easara — niczym się niewyróżniający, prosto odziany mężczyzna, jakby wykuty ze stali i kamienia, mający więcej broni niż Baldhere, przypominający nagłą śmierć, która czeka, aż ją spuszczą z uwięzi; natomiast Alesune Chulin była tak szczupła, jak Serailla krępa, tak piękna, jak Serailla pospolita, i tak zapalczywa, jak Serailla opanowana. Alesune wyglądała, jakby od razu urodziła się w tych wspaniałych niebieskich jedwabiach. Należało jednak pamiętać, że osądzanie Serailli po pozorach też było błędem.

— Oby Pokój i Światłość obdarzyły cię swą łaską, Ethenielle z Kandoru — zagaił szorstkim tonem Easar, kiedy Ethenielle ściągnęła przed nimi wodze, a Paitar, wchodząc mu w słowo, zaintonował:

— Oby Światłość przyjęła cię w swe objęcia, Ethenielle z Kandoru. Paitar nadal mówił głosem, od którego kobiecie serce biło żwawiej. Miał on jednak żonę, która wiedziała, że należy do niej aż po podeszwy butów; Ethenielle wątpiła, by Menuki kiedykolwiek przeżyła bodaj jedną chwilę zazdrości czy przynajmniej miała ku temu cień powodów.

Sama przywitała ich w równie zwięzły sposób, na koniec tylko dodała obcesowo:

— Mam nadzieję, że pokonaliście taki szmat drogi niezauważenie.

Easar parsknął głośno i wsparłszy dłonie o łęk siodła, obrzucił ją ponurym spojrzeniem. Ten twardy mężczyzna owdowiał przed jedenastu laty i nadal opłakiwał żonę, dla której zwykł ongiś pisywać wiersze. Zawsze było coś więcej oprócz tego, co widziało się na powierzchni.

— Gdyby stało się inaczej, Ethenielle — odburknął — to równie dobrze moglibyśmy od razu wracać.

— Już mówisz o odwrocie? — W tonie, jakim Shianri wypowiedział te słowa, wsparte gwałtownym szarpnięciem ozdobionych frędzlami wodzy, lekka uprzejmość maskowała pogardę ledwie na tyle, by nie poczytać ich za obrazę. Agelmar jednak dalej przyglądał mu się zimno, ledwie dostrzegalnie poprawiwszy się w siodle — wcielenie człowieka, który przypomina sobie, gdzie też schował swoją broń. Dawni sojusznicy w rozlicznych bitwach na pograniczu Ugoru, a jednak ta świeżo zrodzona podejrzliwość wciąż podnosiła łeb.

Wierzchowiec Alesune, siwa klacz wielka jak rumak bojowy, zaczęła wierzgać. Cienkie siwe pasma w długich czarnych włosach Alesune nagle zdały się niczym pióropusz hełmu, a ten, kto teraz napotkałby jej wzrok, mógłby od razu zapomnieć, że shienarańskie kobiety bynajmniej nie uczą się posługiwać bronią ani nie walczą w pojedynkach. Nosiła prosty tytuł shatayan domu królewskiego, ale ten, kto uważał, że wpływy shatayan kończą się na wydawaniu rozkazów kucharzom, pokojowym i dostawcom żywności, popełniał wielki błąd.

— Głupota to nie to samo co odwaga, lordzie Shianri. Zostawiamy Ugór całkiem bez dozoru i jeśli nam się nie powiedzie, a może tak być również wtedy, gdy wygramy, głowy niektórych z nas będą zatknięte na grotach pik. Być może nawet wszystkich. Jeśli nie al’Thor, to Biała Wieża z pewnością tego dopilnuje.

— Ugór wygląda jak pogrążony we śnie — mruknął Terasian i kiedy potarł się po mięsistym podbródku, rozległo się głośne zgrzytanie porastającej go szczeciny. — W życiu nie widziałem, by panował tam taki spokój.

— Cień nigdy nie śpi — wtrącił cicho Jagad, a Terasian przytaknął, jakby i to było godne zastanowienia. Agelmar był najlepszym dowódcą wojskowym z nich wszystkich, jednym z najlepszych na całym świecie, ale Terasian zajmował miejsce po prawicy Paitara wcale nie dlatego, że dobrze się sprawdzał jako kompan od kieliszka.

— Straż, którą zostawiłam przy Ugorze, poradzi sobie… chyba że znowu wybuchną Wojny z Trollokami — oświadczyła stanowczo Ethenielle. — Ufam, że wszyscy postąpiliście równie roztropnie. Ale nie to akurat jest istotne. Czy ktoś naprawdę uważa, że jeszcze możemy się wycofać? — Zadała to pytanie oschłym tonem, nie spodziewając się odpowiedzi, która jednak padła.

— Wycofać się? — zabrzmiał za jej plecami władczy głos młodej kobiety. Tenobia z Saldaei podjechała galopem do zgromadzonych, po czym ściągnęła wodze tak gwałtownie, że jej biały wierzchowiec stanął dęba. Wzdłuż ciemnoszarych rękawów jej sukni do konnej jazdy umieszczone były grube sznury pereł, a gęste zwoje czerwono-złotego haftu podkreślały smukłość kibici i krągłość łona. Była wysoka, jak na kobietę, i jakimś sposobem sprawiała wrażenie ładnej, jeśli nawet nie pięknej, mimo bardzo wydatnego nosa. Wrażenie to podkreślały nie tylko wielkie, skośne oczy granatowej barwy, ale również pewność siebie, tak wielka, że aż promieniowała z całej jej postaci. Jak się należało spodziewać, królowej Saldaei towarzyszył jedynie Kalyan Ramsin, jeden z jej rozlicznych wujów, naznaczony wieloma bliznami szpakowaty mężczyzna o orlim nosie, z okalającymi usta sumiastymi wąsami. Tenobia Kazadi tolerowała wyłącznie rady pochodzące od żołnierzy. — Ja się nie cofnę — ciągnęła zapalczywym tonem — niezależnie od tego, co zrobi reszta z was. Posłałam mojego drogiego wuja Davrama, by przywiózł mi głowę fałszywego Smoka Mazrima Taima, a tymczasem on wraz z Taimem zaciągnął się pod sztandar al’Thora, jeśli można wierzyć choć w połowę wieści, które do mnie docierają. Mam blisko pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy i cokolwiek postanowicie, nie zrezygnuję, dopóki mój wuj i al’Thor nie popamiętają sobie raz na zawsze, kto włada Saldaeą.

Ethenielle wymieniła spojrzenia z Seraillą i Baldhere, gdy tymczasem Paitar i Easar zaczęli zapewniać Tenobię, że również nie zamierzają rezygnować. Serailla nieznacznie pokręciła głową i lekko wzruszyła ramionami. Natomiast Baldhere wyraźnie przewrócił oczami. Wprawdzie nie sposób było, rzecz jasna, przypisać Ethenielle szczerego pragnienia, by Tenobia w ostatniej chwili zrezygnowała, jednak całkiem poważnie obawiała się kłopotów, których mogła przysporzyć im dziewczyna.

Saldaeanie byli dziwacznym narodem — Ethenielle często się zastanawiała, jak to się stało, że małżeństwo jej siostry Einone z kolejnym wujem Tenobii okazało się tak udane — jednakże w przypadku Tenobii owa dziwaczność przekraczała wszelkie granice. Wszyscy Saldaeanie lubili zwracać na siebie uwagę, ale Tenobia wprost uwielbiała wprawiać Domani w takie osłupienie, że w porównaniu z nią Altaranie zdawali się bezbarwni. O temperamentach mieszkańców Saldaei krążyły legendy, jej temperament zaś przypominał otwarty ogień na porywistym wietrze — człowiek nie był w stanie przewidzieć, co może go rozniecić. Ethenielle nie miała nawet ochoty się zastanawiać, jak, wbrew jej woli, zmusić tę kobietę do posłuchania głosu rozsądku — tego dokonać potrafił jedynie Davram Bashere. Pozostawała też sprawa jej zamążpójścia.

Tenobia była jeszcze młoda, ale już dawno weszła w wiek stosowny do zamążpójścia — małżeństwo stanowiło obowiązek każdego członka panującego Domu, a tym bardziej władcy; należało przypieczętować sojusze, zadbać o następcę tronu — a jednak sama Ethenielle nigdy nie brała dziewczyny pod uwagę jako ewentualnej partnerki dla swych synów. Kandydatowi na męża Tenobia stawiała równie wysokie wymagania, jak wszystkiemu, co ją otaczało. Musiałby sam dać radę dziesięciu Myrddraalom, rzecz jasna, wycinając ich wszystkich w pień. A równocześnie przygrywać na harfie i układać wiersze. Wprawiać uczonych w zdumienie, zjeżdżając przy tym konno ze stromego urwiska, czy też wjeżdżając na nie. I oczywiście we wszystkim jej ulegać — ostatecznie była królową — od czasu do czasu jednak, w stosownym momencie, zignorować to, czego chciała, i raczej postawić na swoim. Ta dziewczyna naprawdę tego właśnie chciała! Światłości, dopomóż takiemu, który stawiałby na swoim wtedy, gdy ona chciałaby uległości, albo był uległy wtedy, gdy ona by chciała inaczej. Tenobia nigdy wprawdzie nie powiedziała tego wszystkiego wprost, ale każda rozumna kobieta, która słyszała, co ona wygaduje na temat mężczyzn, potrafiła poskładać to w całość. Tenobia miała umrzeć w stanie panieńskim — tak jej było widocznie pisane. Co oznaczało, że tron odziedziczy jej wuj Davram — jeśli Tenobia pozwoli mu dożyć — a jeśli nie, to jego spadkobierca. Podchwyciła jakieś słowo, wyprostowała się gwałtownie w siodle. Powinna uważać, o nazbyt ważne rzeczy tutaj chodzi.

— Aes Sedai? — powtórzyła ostro. — Jakie Aes Sedai? — Wszystkie doradczynie z Tar Valon, z wyjątkiem towarzyszącej Paitarowi, zareagowały na pierwsze słowo o kłopotach w Białej Wieży; przydzielone jej Nianh i Aisling Easara przepadły bez śladu. Jeśli Aes Sedai bodaj domyślały się, jakie są ich plany… Cóż, Aes Sedai zawsze miały własne plany. Zawsze. Kiepska sprawa, gdyby miało się okazać, że wbrew przewidywaniom nie tylko wsadza rękę w gniazdo szerszeni, ale że gniazda są aż dwa.

Paitar wzruszył ramionami, cokolwiek zakłopotany. Niebłahe osiągnięcie w jego przypadku, podobnie jak Serailla nie dawał się łatwo wytrącić z równowagi.

— Chyba się nie spodziewałaś, że zostawię Coladarę w domu, Ethenielle — powiedział uspokajającym tonem — nawet gdybym był w stanie zataić przed nią przygotowania. — Nie spodziewała się. Kiruna, jego ukochana siostra, sama była Aes Sedai i zaszczepiła w nim moc ciepłych uczuć wobec Wieży. Nie spodziewała się, ale po cichu na to liczyła. — Coladara miała gości — ciągnął. — Aż siedem sióstr. Mając na względzie okoliczności, wydało mi się, że postąpię roztropnie, jeśli wszystkie zabiorę ze sobą. Na szczęście nie musiałem ich długo przekonywać. Tak naprawdę, to w ogóle nie musiałem.

— Oby Światłość opromieniła i zachowała nasze dusze — wyszeptała Ethenielle, a jak echo zawtórowali jej Serailla i Baldhere. — Osiem sióstr, Paitar? Osiem? — Biała Wieża z pewnością znała już dokładnie każdy zamierzony przez nich krok.

— A ja przywiozłam ze sobą jeszcze pięć — wtrąciła Tenobia takim tonem, jakby oznajmiała, że zabrała parę nowych pantofli. — Spotkały mnie tuż przed wyjazdem z Saldaei. Przypadkiem, tego jestem pewna, bo wyglądały na równie zdziwione jak ja. Kiedy się domyśliły, co zamierzam… nadal nie wiem, jak im się to udało, a jednak… no więc, kiedy się domyśliły, oczekiwałam, że natychmiast pognają na poszukiwanie Memary. — Zmarszczyła brwi w przelotnym grymasie. Elaida mocno się przeliczyła, przysyłając siostrę, której zadaniem było okpienie Tenobii. — A tymczasem — skończyła — Illeisien i pozostałym jeszcze bardziej niż mnie zależało na utrzymaniu rzeczy w tajemnicy.

— No i co z tego! — upierała się Ethenielle. — Trzynaście sióstr. I teraz trzeba tylko, by któraś znalazła sposób na przesłanie wiadomości. Choćby kilku linijek listu. Zastraszą jakiegoś żołnierza albo pokojówkę. Czy któremuś z was się wydaje, że potrafi je powstrzymać?

— Kości zostały rzucone — orzekł lakonicznie Paitar. Co się stało, to się nie odstanie. W oczach Ethenielle Arafelianie byli niemal równie dziwni jak Saldaeanie.

— Dalej na południu — dodał Easar — towarzystwo trzynastu Aes Sedai może się okazać jak najbardziej wskazane. — Po tym stwierdzeniu zapadło milczenie, brzemienne w niedopowiedziane wnioski. Nikt nie miał ochoty formułować ich na głos. To wszystko dalece odbiegało od zwykłych zmagań z Ugorem.

Za to Tenobia wprawiła wszystkich w zdumienie, bo ni stąd, ni zowąd wybuchnęła śmiechem. Jej wierzchowiec usiłował stanąć dęba, ale osadziła go ostro.

— Ja zamierzam dotrzeć na południe tak szybko, jak tylko się da, tymczasem jednak zapraszam wszystkich na wieczerzę w moim obozie. Będziecie mogli porozmawiać z Illeisien oraz jej przyjaciółkami i sami się przekonać, czy wasz osąd zgadza się z moim. A jutrzejszej nocy spotkamy się w obozowisku Paitara i wypytamy przyjaciółki Coladary. — Propozycja była tak sensowna i oczywista, że zyskała natychmiastową akceptację. A potem Tenobia dodała jeszcze, jakby po namyśle: — Mój wuj Kalyan będzie zaszczycony, jeśli pozwolisz mu usiąść obok siebie, Ethenielle. Bardzo cię podziwia.

Ethenielle popatrzyła na Kalyana Ramsina, który siedział na koniu za Tenobią i dotąd ani razu się nie odezwał, sprawiał wręcz wrażenie, jakby nawet nie oddychał. Ich spojrzenia spotkały się i posiwiały orzeł przelotnie spojrzał jej głęboko w oczy. Przez chwilę dostrzegła w jego wzroku coś, czego nie widziała od śmierci Brysa — zobaczyła mężczyznę patrzącego nie na królową, lecz na kobietę. Odczuła to jak cios, który potrafi pozbawić tchu. Tenobia przeniosła spojrzenie z wuja na Ethenielle, a towarzyszył temu źle skrywany uśmieszek satysfakcji.

Ethenielle poczuła wzbierającą w sobie wściekłość. Uśmiech tamtej był przejrzysty niczym źródło, jakby już samego wzroku Kalyana nie wystarczyło. Ta dzierlatka wymyśliła sobie, że ich ożeni? To dziecko sądzi…? Całkiem nagle furię zastąpił smutek. Sama była jeszcze młodsza, kiedy swatała swą owdowiałą siostrę Nazelle. I choć wbrew początkowym protestom siostry o małżeństwie zdecydowała wyłącznie racja stanu, ostatecznie Nazelle pokochała lorda Ismica. Ethenielle od tak dawna aranżowała już tylko cudze małżeństwa, że nigdy się nie zastanowiła, czy sama byłaby zdolna do stworzenia nowego, trwałego związku. Raz jeszcze przyjrzała się Kalyanowi, tym razem dokładniej. Na jego ogorzałej twarzy nie było nic prócz należytego szacunku, jednak wyobraźnia podsuwała wyraz jego oczu, jaki widziała przed chwilą. Oblubieniec, którego wybrałaby dla siebie, musiałby być silnym mężczyzną, ale własnym dzieciom przynajmniej, jeśli już nie rodzeństwu, nigdy nie odbierała szansy na miłość — dla siebie też nie żądałaby mniej.

— Zamiast marnować dzień na czczą gadaninę — powiedziała głosem bardziej ściśniętym, niżby sobie życzyła — zajmijmy się tym, po co tu przybyliśmy. — Niech Światłość strawi jej duszę, jest przecież dorosłą kobietą, nie zaś młodą dziewczyną, która po raz pierwszy w życiu spotyka potencjalnego kandydata do swej ręki. — No i jak będzie? — spytała podniesionym, tym razem odpowiednio stanowczym tonem.

Wszystko zostało już uzgodnione w ostrożnych słowach tamtych listów, teraz jednak, w miarę jak będą się posuwali coraz dalej na południe, plany miały podlegać modyfikacjom, stosownie do okoliczności. Spotkaniu zaś tak naprawdę przyświecał jeden tylko cel: odnowienie pewnego prostego, starożytnego rytuału Ziem Granicznych, który inicjowano zaledwie siedmiokrotnie przez wszystkie lata, jakie upłynęły od Pęknięcia. Prosty obrządek, który jednak zwiąże ich silniej, niźli potrafiły słowa, jakkolwiek by były wielkie. Władcy podjechali bliżej siebie, a towarzyszące im osoby usunęły się na bok.

Ethenielle syknęła, gdy nóż przeciął skórę na wnętrzu jej lewej dłoni. Tenobia przejechała ostrzem po swojej ręce i zaśmiała się. Paitar i Easar równie dobrze mogli wyjmować sobie drzazgi. Cztery dłonie spotkały się i w uścisku zmieszały krew płynącą z serca, która kapała na ziemię, wsiąkając w kamienistą glebę.

— Aż po śmierć, jesteśmy jednością — rzekł Easar i wszyscy powtórzyli formułę zgodnym chórem: — Aż po śmierć, jesteśmy jednością. — Tak związali się przysięgą na krew i ziemię. Teraz musieli znaleźć Randa al’Thora. I zrobić, co trzeba. Niezależnie od ceny, jaką przyjdzie zapłacić.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki